- Opowiadanie: GregMaj - Bliźniak

Bliźniak

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bliźniak

Cięż­kie, ciem­ne chmu­ry prze­su­wa­ły się po nie­bie nie­sio­ne za­chod­nim wia­trem, two­rząc wra­że­nie fa­lu­ją­ce­go, róż­ny­mi od­cie­nia­mi sza­ro­ści, morza. Ko­tło­wa­ły się nad do­li­ną Mo­les­bar i po­rzu­co­ną przed laty osadą na jej dnie, po­tę­gu­jąc coraz bar­dziej gęst­nie­ją­cy pół­mrok. Trudno było stwier­dzić jaka jest pora dnia, słoń­ce nie miało szans prze­bi­cia się przez gęsty ko­żuch otu­la­ją­cy tę opusz­czo­ną kra­inę. Gdzieś na ho­ry­zon­cie niebo roz­świe­tli­ło się bły­ska­wi­cą. Ro­bi­ło się dusz­no. Zbli­ża­ła się burza.

– Panie, prze­szu­ka­li­śmy już wszyst­kie ko­ry­ta­rze w tych piw­ni­cach, nic tutaj nie ma… – po­wie­dział jeden z żoł­nie­rzy.

– Szu­kaj­cie dalej! – roz­ka­zał po­tęż­nie zbu­do­wa­ny, wy­so­ki do­wód­ca z cas­si­sem przy­ozdo­bio­nym koń­skim ogo­nem. – Macie prze­trzą­snąć każdy za­ka­ma­rek tej par­szy­wej kryp­ty! Jeśli wró­ci­my z pu­sty­mi rę­ko­ma czeka was ła­ma­nie kołem!

Dwu­na­stu żoł­nie­rzy ubra­nych w kol­czu­gi scho­wa­ne pod biało-czar­nymi szatami, ro­ze­szło się trój­ka­mi, nio­sąc tlące się nie­mra­wo po­chod­nie. Głowy osło­nię­te wy­po­le­ro­wa­ny­mi szy­sza­ka­mi od­bi­ja­ły świa­tło da­wa­ne przez ogień. Gło­wi­ce przy­pię­tych do skó­rza­nych pasów dłu­gich mie­czy miały kształt, sta­ran­nie do­pra­co­wa­nej, biało czar­nej maski, sym­bo­lu ich wiary. Wiary w Bliź­nia­cze­go Boga.

Ru­szy­li w czte­rech róż­nych kie­run­kach od scho­dów, któ­ry­mi ze­szli do pod­zie­mi z po­zio­mu nie­wiel­kiej, opusz­czo­nej, drew­nia­nej świą­ty­ni usy­tu­owa­nej nad nimi. Przy ostat­nich stop­niach po­zo­stał do­wód­ca, który gó­ro­wał wzro­stem i po­tęż­ną syl­wet­ką nad po­zo­sta­ły­mi. Jego biało-czar­ną szatę, zdo­biła złota nić bie­gną­ca pio­no­wo od szyi, aż do samego dołu. Na pier­si wid­nia­ła taka sama maska, jak te na gło­wi­cach mie­czy żoł­nie­rzy. Biała część na czar­nym polu i od­wrot­nie druga po­ło­wa. Obok niego stała przy­gar­bio­na, wątła po­stać, ubra­na w ciem­ny, zno­szo­ny habit z za­rzu­co­nym na głowę kap­tu­rem.

– Mam na­dzie­ję, kle­cho – zwrócił się do po­nu­re­go to­wa­rzy­sza – że po­praw­nie od­czy­ta­łeś in­skryp­cję i że to ta świą­ty­nia! – rzekł twar­do za­ci­ska­jąc pięść. – Baron ocze­ku­je po­zy­tyw­nych re­zul­ta­tów tego przed­się­wzię­cia.

– Wszyst­ko się zga­dza panie – za­sy­czał cichym głosem spod kap­tu­ra – Jak do tej pory wszyst­ko się zga­dza.

– Tak. Opusz­czo­na wio­cha z sy­pią­cy­mi się cha­ta­mi, drew­nia­na zbu­twia­ła świą­ty­nia i zej­ście do kryp­ty pod oł­ta­rzem. Pro­blem w tym, że nic tutaj nie ma! – dodał sta­now­czo, podi­ry­to­wa­ny. – Gdzie jest ten za­sra­ny kie­lich?!

– Na­czy­nie panie… Na­czy­nie… Spo­koj­nie… Spo­koj­nie, wkrót­ce je znaj­dzie­my – od­parł kle­cha, ner­wo­wo ge­sty­ku­lu­jąc drżą­cą ręką. – Wi­dzia­łeś, panie, te ma­lo­wi­dła w świą­ty­ni? Te zdo­bie­nia, wi­tra­że i po­sadz­ki? Na­czy­nie tutaj jest. O tak, na pewno tutaj jest.

– Gówno mnie ob­cho­dzą po­gań­skie ba­zgro­ły i bo­ho­ma­zy na ścia­nach. To nie jest eks­pe­dy­cja kra­jo­znaw­cza. Baron ocze­ku­je efek­tu i ja mu ten efekt dam. Albo w po­sta­ci kie­li­cha, na­czy­nia, czy jak sobie tam chcesz to na­zwać, albo ochot­ni­ka do tor­tur – Spoj­rzał na niego z po­gar­dą. – Wy ka­pła­ni… tfu… – Splu­nął pod nogi za­kap­tu­rzo­ne­go.

Na ze­wnątrz ro­bi­ło się coraz bar­dziej po­chmur­no i szaro. Z każdą chwi­lą pół­mrok po­wo­li ogar­niał świat i przy­ga­szał reszt­ki dzien­ne­go świa­tła. Zmierz­cha­ło. W kryp­cie pa­no­wa­ły ciem­no­ści, z ka­mien­nych sufitów zwi­sa­ły pa­ję­czy­ny. Ko­rzon­ki, któ­rym w jakiś spo­sób udało prze­bić się ścia­ny pięły się po nich w różnych kierunkach. Wszyst­ko było po­kry­te grubą, lepką war­stwą kurzu, a wil­got­ne, śmier­dzą­ce stę­chli­zną po­wie­trze su­ge­ro­wa­ło, że nikt od wie­ków tu nie za­glą­dał. Jej ko­ry­ta­rze roz­cho­dzi­ły się krzy­żem w czte­rech kie­run­kach od scho­dów, przy któ­rych stali do­wód­ca i kle­cha. Nie była duża, do­sko­na­le wi­dzie­li świa­tła po­chod­ni nie­sio­nych przez prze­szu­ku­ją­cych ją żoł­nie­rzy. Żoł­da­cy po­wo­li za­czę­li wra­cać z nie­tę­gi­mi mi­na­mi.

– Nic… – po­wie­dział jeden z trój­ki wra­ca­ją­cej z pół­noc­ne­go ko­ry­ta­rza szo­ru­jąc wzro­kiem po po­sadz­ce jakby szu­kał zgu­bio­nej przed chwi­lą mo­ne­ty.

– U nas też… – za­wtó­ro­wał mu ko­lej­ny, wra­ca­ją­cy z po­łu­dnio­wej od­no­gi.

– Panie… nic tutaj nie ma… – po­wie­dział na­stęp­ny.

Lu­dzie z ostat­niej trój­ki nie od­zy­wa­li się wi­dząc ro­sną­cą wście­kłość do­wód­cy.

– Dur­nie! Czy wszyst­ko muszę robić sam!? – wrza­snął zi­ry­to­wa­ny po czym ode­pchnął na bok czło­wie­ka sto­ją­ce­go mu na dro­dze, za­brał mu po­chod­nię i ru­szył ko­ry­ta­rzem przed sie­bie. – Kle­cho! Idziesz ze mną! – po­wie­dział po czym po­cią­gnął go za habit.

Za­kap­tu­rzo­na po­stać ru­szy­ła po­słusz­nie ko­śla­wym kro­kiem za nim.

Ścia­ny kryp­ty wy­ło­żo­ne były sta­rym po­pę­ka­nym, sy­pią­cym się pia­skow­cem. Po­pa­da­ją­ca w ruinę piw­ni­ca, bar­dziej nada­wa­ła się na prze­cho­wy­wa­nie warzyw, niż na miej­sce godne po­chów­ku. Trzy­ma­jąc po­chod­nię w pra­wej, wy­cią­gnię­tej przed sie­bie dłoni, szedł szyb­kim kro­kiem, a z każ­dym ko­lej­nym wście­kłość w nim rosła. Do­szli do końca ko­ry­ta­rza. Był ślepy. Nie było tutaj kom­plet­nie nic. Koń­czy­ła go ścia­na iden­tycz­na jak te, wzdłuż któ­rych szli. Rosły, bar­czy­sty, żoł­nierz pod­szedł do niej i za­stu­kał dło­nią w kilku miej­scach szu­ka­jąc głu­che­go od­gło­su, który mógł­by su­ge­ro­wać ukry­te przej­ście. Nic. Po­pa­trzył wy­mow­nie na za­kap­tu­rzo­ne­go ku­ter­no­gę, który wła­śnie do­kuś­ty­kał do niego. Ka­płan wi­dząc w świe­tle po­chod­ni minę żoł­nie­rza gło­śno prze­łknął ślinę.

– Za­cznij się oswa­jać z myślą o wi­zy­cie w lo­chach – po­wie­dział do­wód­ca po czym chwy­cił kle­chę za szyję dło­nią scho­wa­ną w skó­rza­nej, na­bi­ja­nej ćwie­ka­mi na kost­kach rę­ka­wi­cy. Przy­ci­snął do bocz­ne­go muru i uniósł bez naj­mniej­sze­go wysiłku. – Mam ci skrę­cić kark teraz, czy wo­lisz atrak­cje ka­za­ma­tów? Nasz kat z przy­jem­no­ścią z tobą za­tań­czy.

– Pppa­aanie – wy­sy­czał za­kap­tu­rzo­ny – li­to­ści…

Żoł­nierz ci­snął nim, jak kukłą, o ścia­nę koń­czą­cą ko­ry­tarz. Ten odbił się od niej ni­czym worek tro­cin i osu­nął bez­wład­nie na po­sadz­kę. Do­wo­dzą­cy od­dzia­łem zbli­żył się do niego, by wy­mie­rzyć mu so­lid­ne­go kopa za­ku­tą w na­go­len­nik nogą. Kle­cha sie­dział opar­ty o ścia­nę, go­to­wy przy­jąć cios. Obok niego znaj­do­wa­ło się de­li­kat­ne za­głę­bie­nie w pod­ło­dze. Żoł­nierz zbli­żył świa­tło po­chod­ni i za­uwa­żył, że wgłę­bie­nie to tak na­praw­dę nie­wiel­kie ko­ryt­ko przy­po­mi­na­ją­ce te, które na uli­cach miast służą do od­pro­wa­dza­nia desz­czów­k. Po­świe­cił w głąb ko­ry­ta­rza, któ­rym przy­szli. Ko­ryt­ko bie­gło w tamtą stro­nę, za­pew­ne aż do scho­dów. Zbli­żył po­chod­nię do ścia­ny, o którą opie­rał się kle­cha. Było na niej miej­sce na po­chod­nię. Za­ry­zy­ko­wał. Wło­żył po­chod­nię w że­la­zny uchwyt. Nic się nie stało. Za­klął siar­czy­ście. Pró­bu­jąc wy­cią­gnąć po­chod­nię po­cią­gnął ją w dół. Uchwyt się prze­chy­lił uwal­nia­jąc ze ścia­ny ciecz, któ­rej wąska struż­ka spły­nę­ła gęsto po wy­rzeź­bio­nym w murze wą­skim rowku w stro­nę ko­ryt­ka na pod­ło­dze i po­pły­nę­ła z wolna w stro­nę scho­dów. Na­chy­le­nie ko­ry­ta­rza było nie­wiel­kie dla­te­go w ciem­no­ściach nie od­czu­li i nie za­uwa­ży­li go wcze­śniej.

– Do­rmes, Mi­ra­don, Pa­ven­to! – krzyk­nął roz­ka­zu­ją­co w kie­run­ku od­dzia­łu i ru­sza­jąc w ich stro­nę.

Gdy po chwi­li do nich do­szedł za­py­tał, dość spo­koj­nie, jak na stan swo­ich ner­wów, o to, czy na końcu każ­de­go ko­ry­ta­rza było mo­co­wa­nie na po­chod­nie? Wszy­scy po­ki­wa­li twier­dzą­co gło­wa­mi. Po­now­nie za­klął siar­czy­ście.

– Uchwyt jak uchwyt – ode­zwał się ostat­ni z wo­ła­nej trój­ki – nic istot­ne­go.

Do­wód­ca zdzie­lił go w po­ty­li­cę. Roz­legł się pusty me­ta­licz­ny dźwięk obi­ja­nej rę­ka­wi­cy o szy­szak żoł­nie­rza.

– Pio­ru­nem na ko­niec każ­de­go ko­ry­ta­rza ba­ra­ny! Za­wie­sić po­chod­nie, po­cią­gnąć je w dół, za­dzia­ła­ją jak dźwi­gnie!

Zro­bi­li po­słusz­nie co roz­ka­zał. Po chwi­li wszy­scy trzej za­mel­do­wa­li z koń­ców swo­ich ko­ry­ta­rzy, że za­da­nie zo­sta­ło wy­ko­na­ne. Nadal nic się nie dzia­ło. Padł roz­kaz po­wro­tu do kom­na­ty ze scho­da­mi pro­wa­dzą­cy­mi na górę do świą­ty­ni.

– Czas za­cząć przy­go­to­wy­wać tłu­ma­cze­nia dla ba­ro­na. Przy­da się też jakiś ko­zioł ofiar­ny praw­da kle­cho? – zwró­cił się szu­ka­jąc wzro­kiem wą­tłej, za­kap­tu­rzo­nej po­sta­ci. – Gdzie do dia­bła jest ta kupa łajna? – za­py­tał zo­rien­to­waw­szy się, że nie ma go wśród zgro­ma­dzo­nych w kom­na­cie.

W tym mo­men­cie stało się coś, czego nie spo­dzie­wał się żaden z nich. Po­chod­nie, które za­tknę­li na że­la­stwie przy­mo­co­wa­nym do ścian na koń­cach ko­ry­ta­rzy roz­bły­snę­ły więk­szym, moc­niej­szym ogniem, który pod­pa­lił ko­ryt­ka wy­peł­nio­ne smo­li­stą cie­czą, bie­gną­ce środ­kiem każ­de­go z nich. Ogień sunął wolno w ich kie­run­ku z każ­dej od­no­gi. Ga­pi­li się na ten spek­takl z roz­dzia­wio­ny­mi gę­ba­mi.

Na ze­wnątrz niebo roz­świe­tli­ła pierw­sza bły­ska­wi­ca i po chwi­li, gdzieś w od­da­li za­grzmia­ło. Wi­cher po­ru­szał okien­ni­ca­mi zruj­no­wa­nych przez czas i po­go­dę do­mostw i sma­gał po­zba­wio­ne liści ga­łę­zie po­je­dyn­czych drzew w opusz­czo­nej osa­dzie. Pierw­sza duża kro­pla nad­cho­dzą­ce­go desz­czu spa­dła w pia­sek przy wej­ściu do świą­ty­ni.

Ogień z pło­ną­cych ko­ry­tek do­tarł do kom­na­ty. Roz­wi­dlał się pły­nąc łu­kiem w obie stro­ny w kie­run­ku są­sied­nich odnóg. Teraz wi­dzie­li wy­raź­nie, że cała kom­na­ta ma ko­li­sty kształt, a scho­dy któ­ry­mi ze­szli na dół znaj­du­ją się nie­mal­że do­kład­nie na jej środ­ku. Na ścia­nach wid­nia­ły ma­lo­wi­dła uka­zu­ją­ce bitwę, a także ludzi na klęcz­kach od­da­ją­cych po­kło­ny oraz tych sto­ją­cych w szpa­le­rze przez który kil­ka­na­ście po­sta­ci szło w kierunku cze­goś w ro­dza­ju oł­ta­rza, nad któ­rym czer­niał por­tal. Z jego wnętrza wy­sta­wa­ła dłoń.

Gdy dwa pło­mie­nie, z są­sied­nich ko­ry­ta­rzy, spo­ty­ka­ły się w po­ło­wie drogi, ogień za­czął zmie­rzać w kie­run­ku środ­ka kom­na­ty. W ich kie­run­ku. Każdy spoj­rzał pod stopy by spraw­dzić czy nie stoi na dro­dze pło­mie­ni. Stło­czy­li się cia­sno przy scho­dach.

– Pierw­sze­go, który po­my­śli o uciecz­ce oso­bi­ście po­łech­tam po że­brach szty­le­tem – po­wie­dział groź­nie i sta­now­czo do­wód­ca wy­czu­wa­jąc słab­ną­ce mo­ra­le kilku pod­ko­mend­nych.

Czte­ry pło­mie­nie ufor­mo­wa­ły mniej­szy okrąg na środ­ku kom­na­ty. Pod­ło­ga za­trzesz­cza­ła od­gło­sem trą­cych o sie­bie cięż­kich, ka­mien­nych płyt wzbijając tu­ma­ny kurzu. Po chwi­li ich oczom uka­zał się spo­rych roz­mia­rów, zie­ją­cy czer­nią i smro­dem stę­chli­zny otwór. Bez­ruch prze­rwał do­wód­ca pod­cho­dząc do otwo­ru jako pierw­szy. Na­chy­lił się, przy­świe­cił po­chod­nią. Wi­dział kilka pierw­szych stop­ni pro­wa­dzą­cych w dół. Rzu­cił po­chod­nię do środ­ka. Ta za­trzy­ma­ła się na po­sadz­ce, kil­ka­na­ście stop­ni niżej.

– Zdaje się, że to nie ko­niec po­szu­ki­wa­nia skar­bów – po­wie­dział sam do sie­bie. – Do­rmes pro­wadź pierw­szy, za­wsze ma­rzy­łeś o przy­go­dach, masz teraz ku temu wy­śmie­ni­tą spo­sob­ność.

– Ależ panie… – za­ję­czał żoł­nierz.

– Nie sraj żarem bo sobie rzyć po­pa­rzysz! Żoł­nierz, który boi się zejść do piw­ni­cy, co za czasy!

– To nie jest zwy­kła piw­ni­ca panie – wy­ję­czał po­now­nie no­mi­no­wa­ny do za­szczy­tów przo­dow­nic­twa Do­rmes – te ma­lo­wi­dła na ścia­nach i ognie w pod­ło­dze, czort wie co tam sie­dzi.

– Czyż­by opu­ści­ła cię wiara? Za­pew­niam, nic gor­sze­go ode mnie cię tam nie spo­tka.

Resz­ta za­śmia­ła się głu­pio, Do­rmes się zmie­szał.

– Dalej za mną psie syny! Pa­mię­taj­cie o na­gro­dzie jaka na nas czeka w zamku! – wziął po­chod­nię od in­ne­go żoł­nie­rza i ru­szył przo­dem.

Szli gę­sie­go ostroż­nie ba­da­jąc każdy sto­pień pod sto­pa­mi. Po­chod­nia, którą zrzu­cił ka­pi­tan le­ża­ła na półce, z któ­rej scho­dy skrę­ca­ły pod kątem pro­stym w lewo pro­wa­dząc dalej w dół. Z każ­dym kro­kiem po­wie­trze ro­bi­ło się cięż­sze, a mrok coraz gęst­szy. Po­ko­na­li jesz­cze kilka ta­kich półek scho­dząc głę­bo­ko pod zie­mię. Za każ­dym razem scho­dy skrę­ca­ły w lewo. Sta­nę­li w końcu na ka­mien­nej po­sadz­ce po­kry­tej cien­ką war­stwą pia­sku. Szyb­ko zo­rien­to­wa­li się, że jest to w miarę sze­ro­ki ko­ry­tarz pro­wa­dzą­cy w jed­nym kie­run­ku. Nie mieli już po­ję­cia w jakim.

Ko­lej­na bły­ska­wi­ca roz­dar­ła nie­bo­skłon, grzmot był już gło­śniej­szy i po­tęż­niej­szy. Wiatr wiał coraz sil­niej i z nieba za­czę­ły spa­dać coraz więk­sze kro­ple desz­czu.

Po krót­kim cza­sie sta­nę­li przed spo­rych roz­mia­rów otwo­rem w ścia­nie w kształ­cie tra­pe­zu. Wy­glą­da­ło to na drzwi o szer­szej dol­nej pod­sta­wie, zwę­ża­ją­ce się ku górze. Chłód i wil­goć prze­nik­nę­ła już przez kol­czu­gi i ubra­nia ła­miąc w ko­ściach i sta­wach. Czuli na­ra­sta­ją­cy strach. Nie wie­dzie­li dla­cze­go. Prze­cież to ko­lej­na piw­ni­ca, jak mówił do­wód­ca. Jed­nak i ten nie już się nie od­zy­wał. Zba­da­li do­kład­nie wej­ście, przy­świe­ci­li po­chod­nia­mi. Na jego szczy­cie wid­nia­ła pła­sko­rzeź­ba, po­pier­sie dziw­nej po­sta­ci. Po­sta­ci, któ­rej prawa po­ło­wa ciała przed­sta­wia­ła ludz­kie ob­li­cze z dłu­gimi wło­sami z unie­sio­ną w bok ręką. Lewa uka­zy­wa­ła ob­li­cze de­mo­nicz­ne, ze szkie­le­to­wą głową i jed­nym wy­krzy­wio­nym w bok ro­giem. Z ple­ców ster­cza­ło nie­to­pe­rze skrzy­dło. Łapa za­koń­czo­na szpo­na­mi wy­cią­gnię­ta w bok po­dob­nie jak ręka ludz­kiej czę­ści ciała. Nie pod­nio­sło to mo­ra­le od­dzia­łu. Zo­ba­czyw­szy jed­nak groź­ne, po­sęp­ne spoj­rze­nie do­wód­cy, po­stą­pi­li na­przód przez drzwi, wprost w zie­ją­cą, gęstą ciem­ność.

We­wnątrz zro­bi­ło się jakby ja­śniej. Świa­tło nie­sio­nych przez nich po­chod­ni od­bi­ja­ło się od ciem­nych gład­kich, szli­fo­wa­nych ścian ni­czym od ciem­ne­go szkła. Za­uwa­ży­li, że po­miesz­cze­nie nie jest małe. Była to okrą­gła sala, ze sklepieniem w kształcie kopuły, do której szczytu świa­tło po­chod­ni nie do­cie­ra­ło. Po­stą­pi­li kilka kro­ków na­przód i oto ich oczom uka­za­ła się nie­wy­so­ka ko­lum­na, na któ­rej coś tań­czy­ło ni­czym pło­mień na świe­cy, było jed­nak ciem­ne. Ciem­ne, czar­ne i chłod­ne. Fa­lo­wa­ło nie do­ty­ka­jąc ko­lum­ny. Świa­tło po­chod­ni za­ła­my­wa­ło się przy tym od­kry­ciu jakby było prze­zeń po­chła­nia­ne, jakby omi­ja­ło tę tań­czą­cą cząst­kę mroku.

– Ro­zej­rzeć się po kom­na­cie! – roz­ka­zał do­wód­ca – jeśli nie znaj­dzie­my pu­cha­ru zwi­ja­my się czym prę­dzej z tego za­du­pia. Dość już mam ła­że­nia po pod­zie­miach. Nie je­ste­śmy kra­sno­lu­da­mi żeby ta­plać się w urob­ku.

W serca żoł­nie­rzy wlało się tro­chę en­tu­zja­zmu na myśl o tym, że będą zaraz zmie­rzać ku po­wierzch­ni. Że jesz­cze kilka chwil i będą wra­cać do domów, do swo­je­go zamku, do ulu­bio­nej obe­rży. Po­czu­li nawet smak piwa i woń pie­czo­ne­go mięsa.

– Panie! – za­wo­łał po chwi­li ten, który od­szedł kil­ka­na­ście kro­ków w lewo – tutaj jest jakaś ka­mien­na płyta. Jakby stół. A nie, cho­le­ra, to płyta gro­bo­wa!

– U mnie też! – roz­legł się głos do­cho­dzą­cy z pra­wej.

– To samo u mnie – po­wie­dział na­stęp­ny.

– Iden­tycz­nych płyt na ka­mien­nych po­de­stach było trzy­na­ście. Uło­żo­nych sy­me­trycz­nie w okrąg, ni­czym pro­mie­nie od­cho­dzą­ce od ko­lum­ny po­środ­ku, na któ­rej ma­ja­czy­ło blade widmo ciem­ne­go pło­mie­nia. Do­wód­ca pod­szedł do jed­nej z nich. Spró­bo­wał pchnąć płytę. Nie ustą­pi­ła. Każda z płyt była de­li­kat­nie po­chy­ła w kie­run­ku cen­trum okrę­gu. Cen­trum, w któ­rym tań­czy­ło to czar­ne coś na fi­la­rze. W oczy dowódcy po­wo­li za­czę­ło wle­wać się zro­zu­mie­nie po­łą­czo­ne z grozą wy­peł­nia­ją­cą jego serce i wnętrz­no­ści.

– To nie gro­bo­wiec… – rzekł po­wo­li. – To nie są sar­ko­fa­gi…

– Panie? – Jeden z żoł­nie­rzy spoj­rzał na niego wi­dząc jego prze­ra­że­nie.

– Nie ma tutaj żad­ne­go na­czy­nia! To pie­przo­ne stoły ofiar­ne! – po­wie­dział już znacz­nie gło­śniej, a gniew mie­szał się z roz­pa­czą w jego gło­sie – Trzy­na­ście sto­łów i nas jest trzy­na­stu. Za­bie­ra­my się z tego prze­klę­te­go miej­sca chło­pa­ki, szyb­ko do scho­dów!

Ru­szy­li bez mru­gnię­cia okiem wy­ko­nu­jąc roz­kaz. Zanim jed­nak zdą­ży­li ze­brać się do kupy, na wej­ście, któ­rym we­szli do kom­na­ty, osu­nę­ła się z ło­sko­tem cięż­ka ka­mien­na płyta blo­ku­jąc drogę po­wro­tu. Do­pa­dli do niej tłu­kąc pię­ścia­mi, pró­bu­jąc prze­pchać, pod­wa­żyć i wy­wa­żyć. Wej­ście było za­blo­ko­wa­ne.

– To na nic… To pie­przo­na pu­łap­ka…

W tym mo­men­cie, jeden ze sto­ją­cych z tyłu żoł­nie­rzy znik­nął jakby wchło­nię­ty przez ciem­ność. Usły­sze­li tylko dźwięk ude­rza­ją­cej o po­sadz­kę po­chod­ni, która wy­pa­dła mu z ręki.

– Do broni! – krzyk­nął do­wód­ca.

Ko­lej­ny z żoł­nie­rzy, sto­ją­cy naj­da­lej po pra­wej stro­nie, wy­le­ciał w górę, jak wy­strze­lo­ny z ka­ta­pul­ty. W miej­sce, w któ­rym przed chwi­lą stał spadł z brzę­kiem jego miecz.

– Ze­wrzeć szyk!

Nim to zro­bi­li nie było już ko­lej­ne­go uczest­ni­ka wy­pra­wy. Coś z prze­ra­ża­ją­cą pręd­ko­ścią za­bra­ło go w bok.

– Co się dzie­je?! – wy­krzy­czał jeden z żoł­nie­rzy gło­sem su­ge­ru­ją­cym pod­cho­dze­nie żo­łąd­ka do gar­dła.

– Mie­cze w po­go­to­wiu! Ufor­mo­wać krąg! Idzie­my w stro­nę cen­trum kom­na­ty!

Parli po­wo­li do przo­du w szyku, który udało im się zewrzeć. Żoł­nie­rze prze­sta­li zni­kać. Do­szli do czar­ne­go pło­mie­nia, który za­czął fa­lo­wać, jakby sma­ga­ny lek­kim po­dmu­chem nie­wi­docz­ne­go i nie­od­czu­wal­ne­go wia­tru.

– Mie­cze­ee… – roz­legł się, do­bie­ga­ją­cy gdzieś z góry, prze­ra­ża­ją­cy głos, od­bi­ja­jący się echem od sklepienia ko­pu­ły.

Jeden z żoł­nie­rzy, który za bar­dzo roz­dzia­wił gębę ze stra­chu i zo­stał krok z tyłu za szy­kiem zo­stał wchło­nię­ty w ciem­ność zanim zdą­ży­li się ob­ró­cić.

– Pokaż się! – wy­krzyk­nął do­wód­ca, któ­re­mu mie­szan­ka stra­chu i wście­kło­ści za­czy­na­ła prze­sła­niać pod­sta­wo­we funk­cję zmy­słów.

W od­po­wie­dzi roz­legł się tylko po­nu­ry, szy­der­czy śmiech. Ciem­ność po­rwa­ła ko­lej­nych dwóch żoł­nie­rzy. Jeden spa­ni­ko­wał i za­czął biec w kie­run­ku za­ry­glo­wa­nych drzwi. Prze­biegł kilka kro­ków i znik­nął jak po­zo­sta­li.

– Co jest do kurwy nędzy! Co się dzie­je?! Co to za obłęd! – krzyk­nął ko­lej­ny żoł­nierz po czym nie­wi­dzial­na moc po­rwa­ła go do góry.

Po kilku chwi­lach na środ­ku kom­na­ty po­zo­stał już tylko do­wód­ca. Ner­wo­wo roz­glą­dał się raz w lewo, raz w prawo, na oślep wy­ma­chu­jąc po­chod­nią i mie­czem. W mroku przed nim za­ma­ja­czy­ła po­stać. Wy­raź­niej­sza z każ­dym ko­lej­nym ude­rze­niem jego wa­lą­ce­go coraz szyb­ciej serca. Po­stać ubra­na w ciem­ny, zno­szo­ny habit z kap­tu­rem na gło­wie. Zna­jo­my kształt z wolna po­su­wał się jego kie­run­ku. Nie szedł. Sunął w po­wie­trzu stopę nad po­sadz­ką.

– Kle­cho! – wście­kłość wzię­ła górę nad roz­pa­czą – Ty skur­wy­sy­nu! Za­pła­cisz mi za to! – uniósł miecz i chciał ru­szyć szar­żą w kie­run­ku za­kap­tu­rzo­nej po­sta­ci.

Nie zdą­żył. Mgnie­nie oka i nie­na­tu­ral­nie wy­dłu­żo­na ręka zła­pa­ła go za gar­dziel sta­lo­wym, obez­wład­nia­ją­cym uści­skiem pod­no­sząc do góry.

– Po­wiedz mi… ka­pi­ta­nie… – wy­sy­czał kle­cha, innym, zmie­nio­nym gło­sem. Gło­sem, który wcze­śniej z góry szy­dził z po­zo­sta­łych żoł­nie­rzy – mam ci… skrę­cić kark… teraz? Czy wo­lisz atrak­cje… póź­niej­sze atrak­cje…?

– Przy­się­gam ci – wy­stę­kał do­wód­ca ła­piąc się rę­ko­ma trzy­ma­ją­cej go dłoni – że cię za­mor­du­je.

Po­stać zbli­ża­ła się do niego nie zwal­nia­jąc uści­sku. Ręka kur­czy­ła się wraz z ma­le­ją­cą od­le­gło­ścią.

– Skrę­cić… kark… – zbli­żył się już na od­le­głość nor­mal­nej dłu­go­ści swo­je­go ra­mie­nia.

Tru­pio blade, po­prze­ci­na­ne czar­ny­mi zmarszcz­ka­mi ob­li­cze pa­trzy­ło go­rejącymi szkar­łat­ną czer­wie­nią ocza­mi, de­mo­nicz­nie od­bi­ja­jąc pło­mie­nie po­roz­rzu­ca­nych po kom­na­cie po­chod­ni. Od­dech miał lo­do­wa­ty ni­czym po­dmuch zi­mo­we­go wia­tru.

– Skrę­cić… kark… – po­wtó­rzył prze­chy­la­jąc głowę po­wo­li w prawo, po czym zro­bił nią pełny, ma­ka­brycz­ny obrót.

Do­wód­ca nie mógł na to pa­trzeć, nie mie­ści­ło mu się to w gło­wie. Nagle palce i nad­gar­stek trzy­ma­ją­cej go dłoni wy­krzy­wi­ły się miaż­dżąc kręgi szyj­ne i nie zwal­nia­jąc uści­sku. Jego ciało za­wi­sło bez­wład­nie uwal­nia­jąc to, co na­gro­ma­dzi­ły trze­wia. Po­czuł me­ta­licz­ny po­smak krwi w ustach.

– Mu­sisz… żyć… panie… – to po­wie­dziaw­szy upior­na po­stać zło­żyła go na ostat­nim wol­nym ołtarzu.

Gdy dowódca się ock­nął nie mógł po­ru­szyć koń­czy­na­mi. „To nie był sen”, po­my­ślał. Leżał głową skie­ro­wa­ną w stro­nę czar­ne­go pło­mie­nia, który teraz wście­kle, jakby w pod­nie­ce­niu, tań­czył na fi­la­rze. Nogi miał po­wy­żej głowy dzię­ki czemu wi­dział co dzie­je się do­oko­ła. Na po­zo­sta­łych sto­łach le­ża­ła resz­ta jego od­dzia­łu. Wszy­scy żyli, jed­nak nikt nie mógł się po­ru­szyć. Być może byli spa­ra­li­żo­wa­ni tak jak on, być może skrę­po­wa­ni nie­wi­dzial­ny­mi wię­za­mi. Przy ko­lum­nie le­wi­to­wał kle­cha szem­rząc coś w nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­ku. Nagle uniósł ręce i rozpoczął inkantację:

– Trzy­na­ście zwia­stu­nów, trzy­na­ście dusz, trzy­na­ście czę­ści krwi. Przy­bądź­cie!

Jeden z żoł­nie­rzy zawył prze­raź­li­wie jakby prze­szy­ty włócz­nią. Po chwi­li do­łą­czy­li do niego po­zo­sta­li two­rząc gro­te­sko­wy, pełen bólu, grozy i roz­pa­czy chór. Do­wód­ca nie czuł nic. Jego spa­ra­li­żo­wa­ne ciało było bło­go­sła­wień­stwem w tej po­nu­rej chwi­li. Z ciał żoł­nie­rzy za­czę­ły wy­ra­stać ja­sno­błę­kit­ne, ema­nu­ją­ce po­świa­tą, przy­po­mi­na­ją­ce pa­ję­czą sieć, stru­gi świa­tła, łą­cząc się po chwi­li w jeden więk­szy snop. Przy­po­mi­na­ło to kiełkują­ce szybko rośliny, które po chwili spotkały się i związały w całość pnąc się w stro­nę wa­riu­ją­cej ciem­no­ści na ko­lum­nie.

Po kil­ku­na­stu chwi­lach peł­nych wrza­sków ko­na­ry ema­nu­ją­cych świa­tłem drzew rów­no­cze­śnie do­tknę­ły ciem­ne­go pło­mie­nia, który au­to­ma­tycz­nie za­czął chło­nąć ich ener­gię i ro­snąć. Gęsta ciem­ność wy­peł­nia­ła jego wnę­trze i stale się roz­sze­rza­ła. To­wa­rzy­szy­ły temu huki, grzmo­ty i świst prze­ra­ża­ją­ce­go wia­tru. Jasna po­świa­ta drzew two­rzy­ła fa­lu­ją­cą ramę tego cze­goś. „To por­tal”, po­my­ślał słab­ną­cy do­wód­ca.

– Przy­bądź­cie! – wy­krzy­cza­ła po­now­nie po­nu­ra, za­kap­tu­rzo­na po­stać.

Por­tal w końcu prze­stał się roz­sze­rzać. Krzy­ki ludzi usta­ły. Coś za­czę­ło się w nim po­ru­szać two­rząc małe, roz­cho­dzą­ce się kręgi, jak kro­ple desz­czu ude­rza­ją­ce o ka­łu­żę. W jed­nym miej­scu czar­na ener­gia za­czę­ła się wy­brzu­szać, coś wy­py­cha­ło ją od środ­ka, coś pró­bo­wa­ło prze­bić jej błonę jak ro­dzą­cy się gad. I prze­bi­ło. Była to… dłoń. De­li­kat­na, ak­sa­mit­na dłoń. Przy­po­mi­na­ją­ca dło­nie el­fich dam. Za nią wy­nu­rzy­ła się ręka przy­odzia­na w biel rę­ka­wa, a za nią tors, noga, szyja i twarz. Po chwi­li uka­za­ła się cała po­stać przy­odzia­na w białą togę. Na jej ramię opa­da­ły dłu­gie włosy ko­lo­ru pro­mie­ni słoń­ca. Po­stać pięk­niej­sza, niż naj­pięk­niej­szy z elfów z błę­kit­ny­mi ocza­mi. Ocza­mi bez źre­nic. Po­stać, od któ­rej biło tak po­tęż­ne i jasne świa­tło, że wy­ci­ska­ło łzy z oczu do­wód­cy.

– Trzy­na­ście dusz jako zwia­stun wa­sze­go przy­by­cia! – za­krzy­czał try­um­fal­nie kle­cha z wy­so­ko unie­sio­ny­mi rę­ko­ma, a prze­pięk­na po­stać wy­ła­nia­ją­ca się z por­ta­lu, na mgnie­nie oka prze­obra­zi­ła się w ro­ga­tą po­czwa­rę z tru­pią, ga­dzią czasz­ką pełną kłów i bło­nia­sty­mi, ohyd­ny­mi skrzy­dła­mi po chwi­li znów sta­jąc się pięk­ną.

– Trzy­na­ście czę­ści krwi! – roz­legł się dwu­głos łą­czą­cy me­lo­dyj­ne pięk­ne dźwię­ki rodem z el­fich pie­śni z trzesz­czą­cym, ja­do­wi­tym, tru­ją­cym i bu­dzą­cym grozę sy­cze­niem.

I za­czę­ła się rzeź.

Koniec

Komentarze

Mocne opowiadanie, które pozwala zagłębić się w mrok pradawnej świątyni. Miejscami na prawdę przerażające.

Jako dyżurna czepiam się również pewnych potknięć, ale całość mi się podobała.

 

Dwunastu żołnierzy ubranych tak samo w kolczugi schowane pod biało czarne szaty, rozeszło się trójkami, niosąc tlące się niemrawo pochodnie.

 

Ich głowy osłonięte wypolerowanymi szyszakami odbijały światło dawane przez ogień. Głowice przypiętych do skórzanych pasów długich mieczy miały kształt, starannie dopracowanej, biało czarnej maski, symbolu ich wiary.

 

Usunęłabym pierwsze ich.

 

Ruszyli w czterech różnych kierunkach od schodów, którymi zeszli do podziemi z poziomu niewielkiej, opuszczonej, drewnianej świątyni usytuowanej nad nimi.

 

To jest trochę od tyłu opisane. Bo najpierw jest świątynia, a potem schody, a dopiero potem korytarz.

 

Jego szata, również w połowie biała i połowie czarna, zdobiona złotą nicią biegnącą pionowo od szyi, aż do zwieńczenia na dole.

 

Przed drugą połowę chyba w, a może w ogóle do przeredagowania.

 

Albo w postaci kielicha, naczynia, czy jak sobie tam chcesz to nazwać, albo ochotnika do tortur – spojrzał na niego z pogardą. – Wy kapłani… tfu… – splunął pod nogi zakapturzonego.

 

Ponieważ spojrzał i splunął nie są wypowiedziami powinny być pisane z dużej.

 

Z każdą kolejną chwilą półmrok przygaszał resztki dziennego światła i powoli, systematycznie ogarniał świat. Zmierzchało.

 

Podoba mi się do światła????

 

W krypcie panowały ciemności, z kamiennych sklepień zwisały pajęczyny i korzonki, którym w jakiś sposób udało przebić się ściany. Wszystko było pokryte grubą, lepką warstwą kurzu, a wilgotne, śmierdzące stęchlizną powietrze sugerowało, że nikt od wieków tu nie zaglądał. Jej korytarze rozchodziły się krzyżem w czterech kierunkach od schodów, przy których stali dowódca i klecha.

 

Tu się trochę masło maśli, bo już nam ciemniało. Poza tym dowódca i klecha już tu stali????

 

Ludzie z ostatniej trójki nie odzywali się już nic widząc rosnącą wściekłość swojego dowódcy.

 

pociągnął go za habit.

 

Pociąganie nie jest odgłosem paszczowym.

 

Zakapturzona postać ruszyła posłusznie koślawym krokiem za nim.

 

Za dużo opisów dla mnie. I za dużo kuśtykania????

 

– Zacznij się oswajać z myślą o wizycie w lochach

 

To zdanie zaczyna się zaraz po wyjaśnieniu co czuł zakapturzony i można odnieść wrażenie, że to jego kwestia.

 

mieszczańskich substancji

miejskich, chyba że o czymś nie wiem????

 

kinkiet wydaje mi się za nowoczesny.

 

Pierwszego, który pomyśli o ucieczce osobiście połechtam po żebrach sztyletem – powiedział groźnie i stanowczo dowódca wyczuwając słabnące morale kilku podkomendnych.

 

Uciekł zapis dialogu.

 

Milczenie przerwał dowódca podchodząc do otworu jako pierwszy. Nachylił się, przyświecił pochodnią. Widział kilka pierwszych stopni prowadzących w dół.

 

Raczej bezruch przerwał, bo nic nie mówi.

 

W serca żołnierzy wlało się trochę entuzjazmu na myśl o tym, że będą zaraz zmierzać ku powierzchni. Że jeszcze kilka chwil i będą wracać do domów, do swojego zamku, do ulubionej oberży. Poczuli nawet smak piwa i woń pieczonego mięsa.

– Panie! – zawołał po chwili jeden z żołnierzy, który odszedł kilkanaście kroków w lewo – tutaj jest jakaś kamienna płyta. Jakby stół. A nie, cholera, to płyta grobowa!

– U mnie też! – rozległ się głos dochodzący z prawej.

– To samo u mnie – powiedział kolejny żołnierz.

W tym akapicie jest za dużo żołnierzy, jako słów nie postaci.

 

– Panie? – jeden z żołnierzy spojrzał na niego widząc jego przerażenie.

 

Jeden z dużej.

– Pokaż się! – wykrzyknął dowódca, któremu mieszanka strachu, grozy i wściekłości zaczynała przesłaniać podstawowe funkcję zmysłów.

 

Strach i groza są blisko siebie. Generalnie należałoby nieco uprościć opisy, są zbyt kwieciste.

 

– Skręcić… kark… – powtórzył przechylając głowę powoli w prawo, po czym zrobił nią pełny obrót na swojej szyi.

 

W scenie z ręką za dużo jego, poza tym pogubiłam się kto komu skręca.

 

Leżał głową w stronę czarnego płomienia, który teraz wściekle, jakby w podnieceniu, tańczył na filarze. Nogi miał powyżej głowy dzięki czemu widział co dzieje się dookoła.

 

Lepiej głową skierowaną w stronę.

Lożanka bezprenumeratowa

Spodziewałem się od początku, że z tym klechą coś nie tak. Ciekawy byłem co to za kielich i dlaczego tak im na nim zależy: czy był tylko drogocennym skarbem, czy miał jakieś nadprzyrodzone moce? Chyba to bez znaczenia, bo okazał się tylko przynętą.

Wciągnął mnie klimat grozy i opisy świątyni. Końcówka mocna i plastyczna, ale od momentu kiedy żołnierze zorientowali się, że otaczają ich ołtarze ofiarne, dalsza treść raczej przewidywalna.

Mocne opowiadanie, które pozwala zagłębić się w mrok pradawnej świątyni. Miejscami na prawdę przerażające.

Jako dyżurna czepiam się również pewnych potknięć, ale całość mi się podobała

 

Serdecznie dziękuję za wszystkie uwagi. Nieoceniona to dla mnie wartość merytoryczna. Zabieram się do pracy nad poprawkami.

 

Spodziewałem się od początku, że z tym klechą coś nie tak. Ciekawy byłem co to za kielich i dlaczego tak im na nim zależy: czy był tylko drogocennym skarbem, czy miał jakieś nadprzyrodzone moce? Chyba to bez znaczenia, bo okazał się tylko przynętą.

Co do kielicha/naczynia to zamysł był taki, że to co znaleźli na kolumnie nim było, choć spodziewali się czegoś bardziej przyziemnego. Dusza każdego z nich tworzyła 1/13 części mającej je wypełnić. Zdaje się, że muszę nad tym popracować. 

 

Generalnie opowiadanie to jest małym, mrocznym wstępem do świata, który od kilku miesięcy buduję.

Jeszcze raz dziękuję za uwagi.

Do roboty! :)

Pozdrawiam 

Witam!

 

Pierwsze co mnie pochłonęło, to dialogi – super dobrane, dobrze dopasowane do postaci. Drugą dobrze napisaną rzeczą wg. mnie to opis sytuacji na zewnątrz oraz zjawiska pogodowe. Nie podoba mi się natomiast opis czynności, sposób w jaki postacie coś robią, króluje tam zbyt dużo powtórzeń i chyba miejscami jest tego zbyt dużo. Szczególnie karkołomne są opisy wyglądu postaci, mam wrażenie, że często niepotrzebne – przynajmniej dla mnie nic nie wnoszą. 

 

Niestety dla mnie od połowy już jest to zbyt oczywiste nawiązanie do ostatniego trailera Diablo IV, szczególnie ostatnia scena, jest wręcz opisem tego co mamy w animacji.

 

Pozdrawiam

Niestety dla mnie od połowy już jest to zbyt oczywiste nawiązanie do ostatniego trailera Diablo IV, szczególnie ostatnia scena, jest wręcz opisem tego co mamy w animacji

Odnalazłem, obejrzałem. Faktycznie masz rację. Bardzo duże podobieństwo, aż mi głupio z tego powodu…

 

Choć idąc tą drogą, każda scena zapomnianej świątyni, ofiary i sprowadzenia w ten sposób nadprzyrodzonej istoty może być z tą, bardzo dobrą, animacją porównywana. 

Dziękuję Ci za cenne wskazówki. 

 

Pozdrawiam

Nieźle opisane dramatyczne losy żołnierzy przemierzających podziemne korytarze świątyni, choć brakło mi wyjaśnienia, czego i po co tak konkretnie szukali. Postać mnicha od początku wydała mi się tyleż podejrzana, co zagadkowa, więc finał opowiadania raczej nie zaskoczył.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Cięż­ko było stwier­dzić jaka jest pora dnia→ Trudno/Niełatwo było stwier­dzić jaka jest pora dnia

 

Dwu­na­stu żoł­nie­rzy ubra­nych w kol­czu­gi scho­wa­ne pod biało czar­ne szaty… → Dwu­na­stu żoł­nie­rzy ubra­nych w kol­czu­gi scho­wa­ne pod biało-czar­nymi szatami

 

Jego biało czar­ną szatę, zdo­biła złota nić bie­gną­cą, aż do zwień­cze­nia na dole. → Jego biało-czar­ną szatę zdo­biła złota nić, bie­gną­cą aż do samego dołu.

Sprawdź znaczenie słowa zwieńczenie.

 

– Mam na­dzie­ję kle­cho – za­czął ka­pi­tan w kie­run­ku swo­je­go po­nu­re­go to­wa­rzy­sza… → Mówimy do kogoś, nie w czyimś kierunku. Zbędny zaimek.

Proponuję: – Mam na­dzie­ję, kle­cho – zwrócił się do po­nu­re­go to­wa­rzy­sza

 

– Wszyst­ko się zga­dza panie – za­sy­czał cichy głos spod kap­tu­ra – Jak do tej pory wszyst­ko się zga­dza.– Wszyst­ko się zga­dza, panie – za­sy­czał cichym głosem spod kap­tu­ra. – Jak do tej pory wszyst­ko się zga­dza.

 

Na­czy­nie panie… Na­czy­nie… Spo­koj­nie… Spo­koj­nie, wkrót­ce go znaj­dzie­my… → Piszesz o naczyniu, które jest rodzaju nijakiego, więc: – Na­czy­nie panie… Na­czy­nie… Spo­koj­nie… Spo­koj­nie, wkrót­ce je znaj­dzie­my

 

od­parł kle­cha ner­wo­wo ge­sty­ku­lu­jąc drżą­cą ręką. → Czy klecha odparł nerwowo, czy nerwowo gestykulował?

Pewnie miało być: …od­parł kle­cha, ner­wo­wo ge­sty­ku­lu­jąc drżą­cą ręką.

 

Z każdą ko­lej­ną chwi­lą pół­mrok po­wo­li, sys­te­ma­tycz­nie ogar­niał świat o przy­ga­szał reszt­ki dzien­ne­go świa­tła. → Proponuję: Z każdą chwi­lą pół­mrok po­wo­li ogar­niał świat i przy­ga­szał reszt­ki dzien­ne­go świa­tła.

Czy chwile mogły następować nie po kolei?

 

z ka­mien­nych skle­pień zwi­sa­ły pa­ję­czy­ny i ko­rzon­ki, któ­rym w jakiś spo­sób udało prze­bić się ścia­ny. → Czy dobrze rozumiem, że pajęczynom i korzonkom udało się przebić ściany i teraz zwisały z sufitu? Jakim cudem przemieściły się ze ścian na strop?

 

-Nic… – po­wie­dział jeden z trój­ki… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

nie od­zy­wa­li się wi­dząc ro­sną­cą wście­kłość swo­je­go do­wód­cy. → Zbędny zaimek – czy byliby pod rozkazami cudzego dowódcy?

 

za­brał mu po­chod­nie… → Literówka.

 

Po­pa­da­ją­ce w ruinę piw­ni­ca, bar­dziej nada­wa­ła się na prze­cho­wy­wa­nie ziem­nia­ków… → Literówka. Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to ziemniaki?

Proponuję: Po­pa­da­ją­ca w ruinę piw­ni­ca bar­dziej nada­wa­ła się do przechowywania warzyw

 

pod­niósł bez naj­mniej­sze­go pro­ble­mu do góry. → Masło maślane – czy można coś podnieść do dołu?

Proponuję: …uniósł bez naj­mniej­sze­go wysiłku.

 

nie­wiel­kie ko­ryt­ko przy­po­mi­na­ją­ce te, które na uli­cach miast służą do od­pro­wa­dza­nia desz­czów­ki i in­nych miesz­czań­skich sub­stan­cji. → Czy dobrze rozumiem, że deszczówka była substancją tworzoną przez mieszczan?  

 

uwal­nia­jąc ze ścia­ny ciecz, któ­rej wąska stróż­ka spły­nę­ła gęsto… → Jak to się stało, że wąska kobieta pilnująca cieczy spłynęła gęsto?

Sprawdź znaczenie słów stróżkastrużka.

 

nie od­czu­li i nie za­uwa­ży­li go wcze­śniej . → Zbędna spacja przed kropką.

 

– Uchwyt jak Uchwyt – ode­zwał się… → Dlaczego wielka litera?

 

Do­wód­ca zdzie­lił go po po­ty­li­cy. → Do­wód­ca zdzie­lił go w potylicę.

 

przez który szło kil­ka­na­ście po­sta­ci. Szli w kie­run­ku… → Powtórzenie.

 

nad któ­rym czer­niał por­tal, z któ­re­go wy­sta­wa­ła dłoń. → Powtórzenie.

 

ogień za­czął zmie­rzać w kie­run­ku środ­ka kom­na­ty. W ich kie­run­ku. → Powtórzenie.

 

W górę wzbi­ły się tu­ma­ny kurzu… → Masło maślane – czy coś może wzbić się w dół?

 

Rzu­cił po­chod­nie do środ­ka. → Literówka.

 

– Nie sraj żarem bo sobie żyć po­pa­rzysz!– Nie sraj żarem bo sobie rzyć po­pa­rzysz!

Sprawdź znaczenie słów żyćrzyć.

 

Szli gę­sie­go, jeden za dru­gim, ostroż­nie ba­da­jąc… → Masło maślane – czy można iść gęsiego, nie idąc jeden za drugim?

 

Jed­nak i ten nie od­zy­wał się już nic.Jed­nak i ten już się nie od­zy­wał.

 

Po­sta­ci, któ­rej prawa po­ło­wa ciała przed­sta­wia­ła ludz­kie ob­li­cze w dłu­gich wło­sach z unie­sio­ną w bok ręką. → o­sta­ci, któ­rej prawa po­ło­wa ciała przed­sta­wia­ła ludz­kie ob­li­cze z długimi włosami, z unie­sio­ną w bok ręką.

Bo nie wydaje mi się, aby ludzkie oblicze było ulokowane w długich włosach.

 

Za­uwa­ży­li, że po­miesz­cze­nie nie jest małe. Była to okrą­gła ko­pu­ła, któ­rej ścia­ny zbie­ga­ły się gdzieś w górze… → Kopuła to sklepienie, kopuła nie ma ścian.

Proponuję w drugim zdaniu: Była to okrą­gła sala, ze sklepieniem w kształcie kopuły.

 

uka­za­ła się nie­wy­so­ka ko­lum­na. Ko­lum­na, na któ­rej… → Czy powtórzenie jest konieczne?

Może wystarczy: …uka­za­ła się nie­wy­so­ka ko­lum­na, na któ­rej

 

pró­bu­jąc prze­pchać , pod­wa­żyć… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Szyk, który zwar­li, parł po­wo­li do przo­du. → To nie szyk parł do przodu, a żołnierze zwarci w szyku.

 

prze­ra­ża­ją­cy głos, od­bi­ja­ny echem od ścian ko­pu­ły. → …prze­ra­ża­ją­cy głos, od­bi­jający się echem od ścian komnaty. Lub: …prze­ra­ża­ją­cy głos, odbijający się echem od sklepienia ko­pu­ły.

 

ob­li­cze pa­trzy­ło go­ręjacymi szkar­łat­ną czer­wie­nią ocza­mi… → Literówki.

 

po­wtó­rzył prze­chy­la­jąc swoją głowę po­wo­li w prawo… → …po­wtó­rzył, powoli prze­chy­la­jąc głowę w prawo

 

uwal­nia­jąc to, co ze stre­su na­gro­ma­dzi­ły trze­wia. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to stres?

Czy trzewia na pewno gromadzą zawartość ze stresu, czy raczej w stresie ją uwalniają?

 

zło­żyła go na ostat­nim wol­nym bla­cie sar­ko­fa­gu.Sarkofag to grobowiec w kształcie trumny; z pewnością ma wieko, ale nie wydaje mi się, aby miał blat.

A może miało być: …zło­żyła go na ostat­nim wol­nym ołtarzu.

 

Nagle uniósł ręce do góryza­in­kan­to­wał: → Masło maślane.

Proponuję: Nagle uniósł ręce i rozpoczął inkantację:

 

Przy­po­mi­na­ło to wy­ra­sta­ją­ce ko­rze­nie drzew za­wią­zu­ją­ce się w pień… → Korzenie nie zawiązują się w pień. Korzenie i pień to dwie różne części drzewa.

 

-Trzy­na­ście dusz na zwia­stun Wa­sze­go przy­by­cia! → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

A może: Trzy­na­ście dusz jako zwiastun waszego przy­by­cia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy serdeczne podziękowania za poświęcony czas i wykonaną pracę. Chylę czoła, bo było z czym walczyć… 

Cenna to dla mnie lekcja i wielkie doświadczenie. Jeszcze raz dziękuję. 

 

Często tak mam, że na siłę próbuję rozbudować zdanie, opis czy dialog co, jak widać powyżej, powoduje tylko niepotrzebne zagmatwanie. Nie tędy droga. Obiecuję poprawę.

Naniosę poprawki i mam nadzieję, że będzie to już wyglądało znośnie. 

 

Pozwolę sobie odnieść się tylko do tego co delikatnie ukłuło mnie w duszę.

 

Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to ziemniaki?

Proponuję: Popadająca w ruinę piwnica bardziej nadawała się do przechowywania warzyw

Warzyw faktycznie wygląda zdecydowanie lepiej, jednak nigdzie nie jest napisane, że świat, w którym znajduję się świątynia, to uniwersum równoległe do średniowiecznej Europy. Zdaję sobie sprawę z tego, że należy unikać absurdów, chociaż z drugiej strony… smiley

 

Przypominało to wyrastające korzenie drzew zawiązujące się w pień… → Korzenie nie zawiązują się w pień. Korzenie i pień to dwie różne części drzewa.

Pełna zgoda. Próbowałem tutaj przedstawić proces kiełkowania drzewa z 13 różnych nasion. Niestety nie wyszło najlepiej. Jak mógłbym to inaczej opisać? Być może powinienem użyć innego porównania niż to nawiązujące do drzewa?

 

Co do całej reszty, to mam jeden wniosek. Muszę znacznie więcej czasu poświęcić na czytanie tego co napisałem, aby wyłapywać takie kwiatki jak wąska kobieta gęsto spływająca ze ściany. 

 

Pozdrawiam

G.M.

Historia może nie oryginalna, ale całkiem mnie wciągnęła. Przewidziałem zakończenie dosyć szybko, ale to dlatego, że zawsze wypatruję zdrady :) Myślę, że opowieść by tu zyskała na wprowadzeniu dodatkowych postaci.

Klimat mocny, dialogi też mi się podobały. Niektóre opisy jednak psuły lekturę, zdawały mi się przesadnie długie i spowalniające akcję. 

 

Na jego szczycie widniała płaskorzeźba ukazująca popiersie dziwnej postaci.

Może lepiej Na jego szczycie widniała płaskorzeźba, popiersie dziwnej postaci. Popiersie to typ rzeźby, więc płaskorzeźba raczej go nie przedstawia, a po prostu nim jest.

 

 

regulatorzy poprawki naniesione, jeszcze raz dziękuję.

 

Reinee faktycznie, dzięki za uwagę. Poprawiłem.

Rozmyślnie nie chciałem wprowadzać dodatkowych postaci, ale o tym wkrótce.

Co do opisów, to uwielbiam w ten sposób odwracać uwagę, aby po kilku chwilach znów wrócić do akcji. Czasami opisuję coś tak przesadnie, żeby odbiorca mógł fizycznie poczuć zapach kwiatów na mijanej przez bohaterów łące. Zdaje sobie sprawę z tego, że niektórych może to drażnić. Przepraszam i postaram się nad tym popracować.

 

Pozdrawiam

Bardzo proszę, Gregu, jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. ;)

 

Wa­rzyw fak­tycz­nie wy­glą­da zde­cy­do­wa­nie le­piej, jed­nak ni­g­dzie nie jest na­pi­sa­ne, że świat, w któ­rym znaj­du­ję się świą­ty­nia, to uni­wer­sum rów­no­le­głe do śre­dnio­wiecz­nej Eu­ro­py. Zdaję sobie spra­wę z tego, że na­le­ży uni­kać ab­sur­dów, cho­ciaż z dru­giej stro­ny…

Gregu, owszem, nigdzie nie wspomniałeś, kiedy dzieje się Twoja opowieść, jednakowoż przyjęło się, że historie fantasy dzieją się w czasach porównywalnych ze średniowieczem. I kiedy czytam, że żołnierze noszą kolczugi i walczą mieczami,  nie bardzo mogę przyjąć do wiadomości, że w piwnicach przechowywali kartofle.

Bardzo rozumiem, że to Twój świat, w dodatku świat fantastyczny i opisywanym bohaterom mogą towarzyszyć najróżniejsze fantastyczne wydarzenia, ale chciałabym też, aby ten świat miał ręce i nogi. I dlatego trudno mi pogodzić się z obecnością ziemniaków (nazwa zresztą dużo młodsza od kartofli) w tym opowiadaniu.

 

Pełna zgoda. Pró­bo­wa­łem tutaj przed­sta­wić pro­ces kieł­ko­wa­nia drze­wa z 13 róż­nych na­sion. Nie­ste­ty nie wy­szło naj­le­piej. Jak mógł­bym to ina­czej opi­sać? Być może po­wi­nie­nem użyć in­ne­go po­rów­na­nia niż to na­wią­zu­ją­ce do drze­wa?

Proponuję: Wyglądało to, jakby kiełkujące równocześnie rośliny nagle splotły się w jedną, która teraz pięła się w stronę wariującej ciemności na kolumnie.

 

Muszę znacz­nie wię­cej czasu po­świę­cić na czy­ta­nie tego co na­pi­sa­łem…

I to jest słuszne postanowienie.

Nie wiem czy o tym wiesz, ale bardzo pomaga odłożenie napisanego tekstu na jakieś dwa, trzy tygodnie. Potem należy przeczytać go uważnie. Będziesz zdumiony, jak wiele usterek dostrzeżesz, pewnie wyłapiesz literówki, powtórzenia, nadmiar zaimków, może zauważysz niezgrabnie skonstruowane zdania, czy luki logiczne. Tę operację można powtórzyć. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe, bo czasem termin nagli i zwyczajnie nie ma czasu na dłuższe leżakowania opowiadania, ale warto sprawdzić tę metodę.

Dobrym sposobem jest też poproszenie kogoś z bliskich/ przyjaciół/ znajomych aby przeczytali Twoje dzieło. Nawet jeśli nie powiedzą szczerze, co o nim myślą – niestety, z obawy aby nie urazić piszącego, bliscy mają ogromne opory przed wypowiedzeniem szczerej opinii – to jest nadzieja, że znajdą jakieś błędy i usterki, które pomogą wygładzić tekst.

W niektórych przypadkach, szczególnie gdy nagli termin, niezłym sposobem jest zmiana czcionki. Patrzysz wtedy na tekst jakby był napisany przez kogoś innego, a wtedy różne niedoskonałości same pchają się przed oczy.

Niestety, są też sprawy, których trzeba się zwyczajnie nauczyć i zapamiętać, np.: prawidłowy zapis dialogów i myśli, czy opanowanie zasad poprawnej interpunkcji.

No i jeszcze, wielce chwalona przez użytkowników – betalista. Poniższy link pozwoli Ci zorientować się, w czym rzecz: http://www.fantastyka.pl/loza/17

A ponieważ jesteś nowym użytkownikiem, mam też wrażenie, że dobrze będzie, jeśli przeczytasz Portal dla żółtodziobów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z jednej strony są tu mega powtarzające się motywy, z drugiej są dobrze i wciągająco opisane. Czytało się przyjemnie. Mrok jest dobrze zrobiony, nie jest edgy. Jednak niektóre opisy czynności były trochę zbyt długie i spowalniały fabułę. Jestem kretem jak chodzi o znajdowanie błędów, ale:

Po krótkim czasie stanęli przed sporych rozmiarów otworem w ścianie w kształcie trapezu. Wyglądało to na drzwi o szerszej dolnej podstawie, zwężające się ku górze.

Czy nazwanie drzwi trapezem, a chwilę potem opisanie trapezu, nie jest masłem maślanym?

 

Trzynaście części krwi!

Części krwi to sformułowanie symboliczne czy nawiązanie do jakiegoś wierzenia? Pytam się serio, nie widzę tego jak można podzielić ciecz na części.

 

 

 

 

Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.

Nikaszko – dziękuję za opinię. 

 

Trapez to ciekawa figura. Ma dwie różne podstawy, które mogą się różnić minimalnie i chciałem, żeby było jasno wskazane, że otwór drzwi “leży” na tej dłuższej. 

 

Części krwi to sformułowanie symboliczne czy nawiązanie do jakiegoś wierzenia? Pytam się serio, nie widzę tego jak można podzielić ciecz na części.

Faktycznie może wyglądać trochę nieprecyzyjnie. W zamyśle miałem pokazanie sprowadzenia istoty, do którego potrzebna była krew/ciała/dusze trzynastu różnych osób. Litra na trzynaście części bym nie dzielił. 

 

Pozdrawiam

GregMaj

Okey! Dziękuje za wyjaśnienie!

Również pozdrawiam

Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.

Hej!

 

Eksploracja pokazana w całkiem przyjemny sposób. Stosunkowo typowy motyw szabrowania ruin, co doprowadziło do zguby żołnierzy. Już w momencie zniknięcia klechy można było się domyślić, że okaże się głównym przeciwnikiem, ale nie zmienia to faktu, że nawet taki drobny plot twist nadał tekstowi trochę więcej koloru (albo mroku :D).

To, co można najbardziej poprawić to stylistyka (nie będę jednak wskazywał konkretnych fragmentów, bo nie chcę się wygłupić – sam nie jestem jakimś mistrzem, ale jako beta postaram się Tobie pomóc jak najbardziej potrafię :3).

 

które na ulicach miast służą do odprowadzania deszczówk.

Deszczówki oczywiście ;)

 

A nie, cholera, to płyta grobowa!

To jest sprawa, która mnie zastanawia za każdym razem, jak piszę coś Baśniowcowego.

 

Cholera została raczej odkryta w czasach zbliżonych XXI wiekowi. Czy w Twoim uniwersum ludzie znali tę chorobę? Jeśli nie, to według mnie lepiej zmienić to na coś bardziej pasującego do świata. :)

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Powiem tak. Mam nieskończoną wyobraźnię dlatego śmiem parać się tą Fantastyczna profesją, lub choć próbuje.

Bez problemu zwizualizowałem sobie całą scenę i to ze szczegółami. To mnie przekonuje do twojego tekstu. 

Technicznie zawsze można coś poprawić.

Wieczny, dziękuję Ci za Twą nieskończoną wyobraźnię :)

 

Nad techniką pracuję, że aż się dymi, więc efekty powinny się pojawiać.

 

Pozdrawiam.

BarbarianCataphract dziękuję. 

Nad stylistką, oczywiście pracuję:)

 

Twoje uwagi na Becie są dla mnie nieocenioną pomocą. 

Pozdrowienia.

Nowa Fantastyka