- Opowiadanie: Łosiot - Wieloryby

Wieloryby

Za­cznij­my od tego, że raczej tu nie znaj­dzie­cie fan­ta­sty­ki. To tekst na­pi­sa­ny rok temu i prze­trzy­ma­ny w szu­fla­dzie, bo nie mia­łem na niego po­my­słu. Ale teraz czas taki, że mi się przy­po­mnia­ły emo­cje i zjawiska z tam­te­go okre­su.
Zachęcam do lektury i podzielenia się opinią. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wieloryby

Gdy jako dziec­ko Jacek nie mógł za­snąć, wsta­wał z łóżka i wy­cho­dził z ciem­ne­go po­ko­ju po­szu­kać mamy. Ro­dzi­ce za­zwy­czaj sie­dzie­li w sa­lo­nie i oglą­da­li te­le­wi­zję, a on drep­cząc przez ko­ry­tarz, mru­żył ośle­pio­ne mi­go­ta­niem ekra­nu oczy i wy­nu­rzał się z ciem­no­ści w ja­sność, z czar­nej głębi ku świa­tłu.

Teraz znów tak jest. Jacek chce do świa­tła. Nad sobą, na po­wierzch­ni, widzi prze­le­wa­ją­ce się plamy przy­tłu­mio­nych ko­lo­rów, wśród nich kształ­ty, mętne za­ry­sy cze­goś coraz bliż­sze­go i coraz bar­dziej zro­zu­mia­łe­go. W końcu wszyst­ko się wy­ostrza. Ekran lap­to­pa za­la­ny jest ciem­ną zie­le­nią, a w niej uno­szą się po­kry­te pą­kla­mi ciel­ska z płe­twa­mi jak dłu­gie, grube skrzy­dła.

Obej­rzyj teraz na­stęp­ny film. Zo­bacz jak gi­gan­tycz­ny płe­twal wy­ska­ku­je nad taflę oce­anu; zo­bacz jak wy­sa­dzo­no w po­wie­trze zwło­ki wie­lo­ry­ba na plaży w Ore­go­nie; zo­bacz jak sa­mi­ca wie­lo­ry­ba broni cielę przed głod­ny­mi or­ka­mi. Zo­bacz to. Polub.

Jest noc, a je­dy­nym źró­dłem świa­tła jest tu lap­top. Jacek roz­glą­da się po po­ko­ju. Chce mu się siku. Chce mu się jeść, pić, ru­szyć się, chce wszyst­kie­go naraz. Ciało jest ze­sztyw­nia­łe, aż boli, i cięż­kie. Krzy­wiąc się, Jacek po­wo­li wsta­je i za­czy­na czła­pać w kie­run­ku ła­zien­ki, ale gdy krew wpły­wa wart­kim stru­mie­niem do nóg, po­ja­wia się wi­bru­ją­cy ból. Jacek za­sty­ga na środ­ku po­ko­ju jak po­zo­sta­wio­ny tam przy­pad­kiem ma­ne­kin i czeka, aż nie­zno­śne mro­wie­nie minie. Po ścia­nie wę­dru­je jasna plama – pod blo­kiem prze­jeż­dża auto i za­glą­da świa­tła­mi przez okno.

Ob­my­wa­jąc twarz nad umy­wal­ką, Jacek zerka w lu­stro. Nie­ogo­lo­na, lśnią­ca tłu­sto twarz i sine plamy pod ocza­mi są mu zu­peł­nie obo­jęt­ne. Rów­nie do­brze mo­gła­by to być twarz kogoś in­ne­go.

Cza­sem, po wy­bu­dze­niu z bar­dzo głę­bo­kie­go snu w gło­wie pa­nu­je pust­ka – nie wie się gdzie, ani kiedy się jest. Ludz­ki mózg tej pust­ki nie znosi – na­tych­miast za­czy­na za­da­wać py­ta­nia kon­tro­l­ne i trze­ba mu przy­znać, że jest w tym nie­zły, bo po­tra­fi zadać ich bar­dzo wiele i bę­dzie to robił tak długo, aż w końcu trafi i od­naj­dzie się w cza­sie i prze­strze­ni.

Jeśli szu­ka­nie od­po­wie­dzi trwa zbyt długo, po­ja­wia się strach.

Mózg Jacka za­da­je wła­śnie coraz wię­cej pytań. Bo choć Jacek wie, że jest we wła­snym miesz­ka­niu i wła­śnie spraw­dził w te­le­fo­nie, że jest wto­rek, kil­ka­na­ście minut po trze­ciej w nocy, na jego twa­rzy wciąż ry­su­je się nie­po­kój.

Jacek wie, gdzie jest. Jacek wie kiedy jest. Ale nie wie, skąd się tu wziął, ani jak się tu zna­lazł.

 

W bez­wietrz­nej nocy dym pa­pie­ro­sa unosi się w po­wie­trzu jak błę­kit­ny krzew. Sto­jąc na bal­ko­nie i trzę­sąc się z zimna, Jacek pró­bu­je przy­po­mnieć sobie, co robił dzień wcze­śniej. Gdzie był? Z kim się spo­tkał? Z kim i o czym roz­ma­wiał? W re­je­strze roz­mów w te­le­fo­nie widzi, że z Martą i tatą, ale nie jest w sta­nie sobie tego przy­po­mnieć. Z cha­tów w ko­mu­ni­ka­to­rach trud­no wy­wnio­sko­wać co­kol­wiek, bo to ciąg z grub­sza po­zle­pia­nych ze sobą w jeden stru­mień memów, lin­ków i zło­śli­wych ko­men­ta­rzy krą­żą­cych wokół wciąż tego sa­me­go te­ma­tu. Zga­siw­szy do­pa­lo­ne­go do po­ło­wy pa­pie­ro­sa w peł­nym tru­po­szy petów sło­iku, wcho­dzi do domu i siada przy kom­pu­te­rze.

Jacek muska kur­so­rem małe ob­raz­ki na li­ście ty­tu­łów fil­mów w hi­sto­rii prze­glą­da­nia. Za do­tknię­ciem wskaź­ni­ka mysz­ki kadry na mi­nia­tur­kach oży­wa­ją na mo­ment i kuszą skry­wa­ną w środ­ku ta­jem­ni­cą. Na jed­nej z nich widać te kształ­ty, są jak za­wie­szo­ne w zie­lo­nej pu­st­ce mo­no­li­ty z po­kry­te­go na­ro­śla­mi ka­mie­nia.

Stado śpią­cych ka­sza­lo­tów – zo­bacz je­dy­ny taki film. Zo­bacz i polub.

Z wy­glą­du przy­po­mi­na­ją Jac­ko­wi ska­łę-in­tru­za, tę, która kilka lat temu prze­mknę­ła przez Układ Sło­necz­ny. Wy­dłu­żo­ny jak cy­ga­ro obiekt po­dej­rze­wa­no o to, że jest stat­kiem wy­sła­nym tu przez inną cy­wi­li­za­cję. Ko­smicz­ny po­sła­niec wzbu­dził duże za­in­te­re­so­wa­nie i otrzy­mał nawet wła­sne, dzi­wacz­nie brzmią­ce imię, ale mimo to, nie po­świę­cił Ukła­do­wi Sło­necz­ne­mu zbyt wiele uwagi i po­gnał w kie­run­ku gwiaz­do­zbio­ru Pe­ga­za.

Jacek nie pa­mię­ta dzi­wacz­nej nazwy, jaką nada­li pla­ne­to­idzie jej od­kryw­cy. Nie pa­mię­ta też filmu o śpią­cych wie­lo­ry­bach mimo, że we­dług hi­sto­rii prze­glą­da­nia obej­rzał go prze­cież w ca­ło­ści jesz­cze tej nocy.

Na in­nych kli­pach ciel­ska płe­twa­li wy­nu­rza­ją się gwał­tow­nie spod po­wierzch­ni oce­anu jak strze­li­ste ka­dłu­by. Nie przy­po­mi­na­ją zwie­rząt, które chcą tylko na­brać po­wie­trza, a ra­czej wy­ce­lo­wa­ne w niebo, pró­bu­ją­ce po­de­rwać się do lotu ma­szy­ny. Dalej są przy­pad­ko­we spo­tka­nia z wie­lo­ry­ba­mi gdzieś na oce­anie, sfil­mo­wa­ne te­le­fo­na­mi i ama­tor­ski­mi ka­me­ra­mi pa­miąt­ki z wy­cie­czek, filmy z nur­ko­wań, pięk­ne filmy przy­rod­ni­cze.

Hi­sto­ria prze­glą­da­nia to tak na­praw­dę wy­ty­czo­na przez al­go­rytm ścież­ka, którą się już prze­szło. Pod każ­dym z obej­rza­nych tej nocy fil­mów Jacek zo­sta­wił ślad wy­cią­gnię­te­go w górę kciu­ka. Tej nocy Jacek po­lu­bił wszyst­ko, co miał oka­zję obej­rzeć. Teraz jed­nak, idąc ścież­ką, którą już prze­szedł, nie był w sta­nie przy­po­mnieć sobie ni­cze­go, co na niej zo­ba­czył.

Jacek kła­dzie się do łóżka i pró­bu­je choć tro­chę prze­spać. Leżąc z za­mknię­ty­mi ocza­mi, wciąż za­da­je sobie py­ta­nia, ale na nie­któ­re z nich nie znaj­du­je od­po­wie­dzi.

 

*

– Dzień dobry. Zdej­mu­je­my ma­secz­kę, karta w czyt­nik i pa­trzy­my w ka­me­rę – mówi ochro­niarz zer­ka­jąc na ekran mo­ni­to­ra. – Wcho­dzi­my.

W biu­rze jest pu­sta­wo. Po krót­kiej od­pra­wie z ze­spo­łem pro­gra­mi­stów, Jacek siada przed kom­pu­te­rem. Dło­nie zaj­mu­ją po­zy­cję przy kla­wia­tu­rze, oczy wpa­tru­ją się w ekran; palce za­czy­na­ją ska­kać po kla­wi­szach, czerń po­ru­sza­ją­cych się sko­ko­wo źre­nic chło­nie świa­tło pik­se­li.

Z kub­kiem peł­nym kawy w jed­nej ręce i ku­pio­ną w au­to­ma­cie trój­kąt­ną ka­nap­ką w dru­giej, Jacek stoi i roz­glą­da się po ogrom­nej, nie­zbyt mimo pory lun­chu za­tło­czo­nej, ja­dal­ni. Bez trudu znaj­du­je sobie pusty sto­lik, ale kiedy ktoś się do­sia­da, za­sko­czo­ny pod­no­si wzrok i szyb­ko prze­cie­ra oko­li­ce ust pa­pie­ro­wą ser­wet­ką.

– Cześć, Jacek – rzuca ko­bie­ta, od­su­wa­jąc krze­sło. Jacek nie jest pe­wien, czy ją zna. Jest mniej wię­cej w jego wieku, ale ubie­ra się jakby była sporo młod­sza; zdra­dza­ją ją zmarszcz­ki wokół oczu. – Co tam?

– Cześć – od­po­wia­da Jacek.

Nie­zręcz­nie mu jeść przy ob­cych, z żalem od­kła­da więc ka­nap­kę i pa­trzy py­ta­ją­co na przy­by­szy.

– Znowu nie chcia­ło się robić je­dze­nia w domu, co? – Dziew­czy­na uśmie­cha się, po­ka­zu­jąc duże, białe zęby. – Ja bym tego szaj­su z au­to­ma­tu nie prze­łknę­ła, chleb z waty i sam ma­jo­nez.

– Aga, jak je­steś taka cwana, co się po­dziel swoim, co? – wtrą­ca, do­sia­da­jąc się, szczu­pły trzy­dzie­sto­la­tek w za dużej ko­szu­li. – Co tam masz, pew­nie znowu ja­kieś tofu? Nie, ja od razu mówię, że dzię­ku­ję – do­da­je i za­bie­ra się do roz­pa­ko­wy­wa­nia wła­sne­go trój­ką­ta z bia­łe­go chle­ba. – Za­wi­ja­ją to w metr folii, jakby nie chcie­li, że­by­śmy to jedli, przy­się­gam, że zaraz stra­cę cier­pli­wość.

– Tomek, jaki dra­mat, jaka scena, szko­da, że pu­blicz­ność tak nie­licz­na – komentuje Aga.

– Fakt, dziw­nie dziś pusto – po­twier­dza Jacek, roz­glą­da­jąc się wo­ko­ło.

Bez­ce­re­mo­nial­ne wtar­gnię­cie ob­cych w jego prze­strzeń zbiło go z tropu. Ale jesz­cze gor­sze są uśmie­chy, pa­trze­nie mu z za­cie­ka­wie­niem w oczy – świa­dec­twa życz­li­we­go za­in­te­re­so­wa­nia jego osobą. Obcy za­cho­wu­ją się, jakby Jacka znali.  

– Dziś? – pyta Agniesz­ka, uno­sząc pre­cy­zyj­nie na­ry­so­wa­ne linie brwi. – Prze­cież tu co­dzien­nie świe­ci pust­ka­mi. No, ale ty za­czą­łeś przy­cho­dzić, to może inni też w końcu się prze­ko­na­ją, że nie taki dia­beł strasz­ny, co? Ile można kle­pać w kompa z domu, co?

Pust­ka w pa­mię­ci przy­po­mi­na o sobie. Jacek sztyw­nie­je i za­le­wa go fala go­rą­ca.

– Tak, no, jasne, ile można – od­po­wia­da szyb­ko, się­ga­jąc po kubek z kawą i za­ta­pia­jąc wzrok w jego wnę­trzu.

– Z tobą, Jaca, wszyst­ko okej? – wtrą­ca Tomek. – Sorry, ale nie wy­glą­dasz zbyt zdro­wo, źle się czu­jesz?

– Nie, co ty, wszyst­ko okej, nie wy­spa­łem się – tłu­ma­czy się Jacek, tro­chę zły na sie­bie, że nie po­tra­fi prze­jąć ini­cja­ty­wy w tej roz­mo­wie. – Mia­łem kosz­ma­ry – do­da­je, kar­cąc się od razu w duchu. Od kiedy to nie­zna­jo­mym opo­wia­da o snach?

– Złe sny, co? To pew­nie ten chip, Gates na­da­je, no nie? – Tomek śmie­je się gło­śno i ude­rza dło­nią w sto­lik.

Agi żart naj­wy­raź­niej nie roz­ba­wił, bo teraz kre­ski jej brwi skró­ci­ły się i uło­ży­ły uko­śnie nad ocza­mi.

– Tomek, to nie jest śmiesz­ne, sny po­tra­fią do­ko­pać, wiem coś o tym – ko­bie­ta kie­ru­je na Jacka pełne zro­zu­mie­nia i współ­czu­cia spoj­rze­nie.

– Miło było, ale muszę wra­cać, kod się sam nie na­pi­sze, no nie? – Jacek wsta­je i od­cho­dzi od sto­li­ka, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Nie­do­je­dzo­ną ka­nap­kę wrzu­ca do kosza na śmie­ci z na­pi­sem “PLA­STIK”.

*

Przez szybę au­to­bu­su nie­wie­le widać, bo z ze­wnątrz ob­le­pia ją ko­żuch za­schnię­tej soli i zmar­z­nię­te grudy brud­ne­go śnie­gu, a od we­wnątrz jest za­pa­ro­wa­na. Jacek trzy­ma w dłoni te­le­fon, ale wzrok kie­ru­je wła­śnie w stro­nę szyby, we frag­ment, który prze­tarł wcze­śniej dło­nią. Jego oczy są w cią­głym ruchu, wzrok wę­dru­je prze­past­ny­mi wą­wo­za­mi wy­ry­ty­mi w sko­ru­pie z soli i lodu, mię­dzy przy­kle­jo­ny­mi do szkła kro­plami wody wiel­ki­mi jak pla­ne­ty.

Drzwi au­to­bu­su otwie­ra­ją się z ło­sko­tem, wpusz­cza­jąc do środ­ka lo­do­wa­ty wiatr. Część pa­sa­że­rów wy­sia­da, a ci, któ­rzy się do­sia­da­ją, tupią strze­pu­jąc z butów breję, a z ubrań śnież­ny puch, po­pra­wia­ją ma­secz­ki i prze­cie­ra­ją za­pa­ro­wa­ne oku­la­ry, ka­su­ją bi­le­ty, szu­ka­ją miejsc do sie­dze­nia wśród tych, na któ­rych nie ma ta­blicz­ki z za­ka­zem. Te­le­fon Jacka do­ma­ga się uwagi: wi­bru­je i pró­bu­je ścią­gnąć wzrok bły­ska­mi ko­lo­ro­wej diody i wy­świe­tla­cza. Ale oczy Jacka wciąż tylko wpa­tru­ją się w ma­leń­ki kra­jo­braz na szy­bie, w jego solne do­li­ny i wzgó­rza. 

*

Te­le­fon rzyga falą no­ty­fi­ka­cji. Kciuk Jacka wy­ko­nu­je pre­cy­zyj­ne, po­wta­rzal­ne jak u ma­szy­ny ruchy. Spy­cha poza kra­wędź ekra­nu słowa i zda­nia, ty­tu­ły maili, linki, SMS-y, twe­ety, tik­to­ki, za­po­wie­dzi cięż­kich mro­zów, ak­tu­ali­za­cje sys­te­mo­we, po­wia­do­mie­nia o nie­ode­bra­nych po­łą­cze­niach.

– Siema co ro­bisz?

– http://youtu…

– Co tam?

– Nowy szczep z Fin­lan­dii gor­szy od mu­ta­cji z…

– http://gaze…

– Nie­ode­bra­ne po­łą­cze­nie: ICE Marta

– http://…

– http://

– Wię­zie­nie za brak ma­secz­ki?

– Ej, kurwa, wi­dzia­łeś to?

– Po­ka­za­ła się pra­wie nago, fani obu­rze­ni!

– http://inter…

– Czwar­ta fala w na­tar­ciu, mi­ni­ster: Nie mo­że­my wy­klu­czyć, że czeka nas po­wtór­ka z…

– Nie­ode­bra­ne po­łą­cze­nie: ICE Marta

– Jacek, za­dzwon, to wazne

– http://nieza…

– http://o2…

– http://…

– JAcek, pro­szę, zdzwon­my sie

– Szcze­pion­ka po­wo­du­je…

– jAca zy­jesz?

– Oczysz­cza­my ma­ga­zy­ny tylko dzis kupuj ta­niej nawet o…

– http://youtu…

– Nie­ode­bra­ne po­łą­cze­nie: ICE Marta

– Szcze­pion­ka bez­piecz­na dla każ­de­go, ale…

– Jacek, od­dzwoń pro­sze mały ma go­racz­ke

– Zo­bacz jak poseł opo­zy­cji za­orał…

– Wa­riant Tau: po­ten­cjal­nie ogrom­ne ry­zy­ko…

– http://youtu­be…

W za­la­nej zim­nym świa­tłem win­dzie Jacek od­dzwa­nia do Marty. Ich trzy­la­tek znów zła­pał coś w przed­szko­lu, a ona ma jutro po po­łu­dniu waż­ne­go calla ze Sta­na­mi. Trze­ba przy nim po­sie­dzieć go­dzi­nę-pół­to­rej.

– Nie ma spra­wy ko… – Jacek gry­zie się w język. – Nie ma spra­wy, Marta – koń­czy roz­mo­wę.

*

Ro­biąc ko­la­cję, Jacek na­sta­wia bu­dzik w te­le­fo­nie na wcze­śniej­szą go­dzi­nę. Żeby do­je­chać do Marty pomóc jej przy Matim, jutro musi za­cząć wcze­śniej pracę i wcze­śniej z niej wyjść.

Draż­nią­ca i nie­ustę­pli­wa przez więk­szość dnia nie­pew­ność po­wo­li mija. Jacek przy­po­mi­na sobie każdy szcze­gół; pa­mię­ta co jadł, z kim i o czym roz­ma­wiał. Pa­mię­ta trój­kąt­ną ka­nap­kę, pa­mię­ta Agę i Tomka, śnieg i lód, ludzi w ma­secz­kach. Pa­mię­ta wszyst­ko i pod­no­si go to na duchu. Po pro­stu wy­cho­dzi zmę­cze­nie, stres zwią­za­ny z nową pracą, daje się we znaki ta mo­no­to­nia pan­de­micz­ne­go pra­ca-dom. Był taki artykuł, Jacek pamięta tytuł: Szpi­ta­le pełne cho­rych, ale praw­dzi­we ob­lę­że­nie prze­ży­wa­ją ga­bi­ne­ty psy­cho­lo­gów.

 Krę­cąc z po­li­to­wa­niem głową, Jacek uśmie­cha się do sie­bie i siada przed kom­pu­te­rem, sta­wia­jąc na biur­ku ta­lerz ze ster­tą ka­na­pek i kubek czar­nej her­ba­ty. Jak mógł się sam tak wkrę­cić?

Wiesz, co oglą­da­ją inni? Zo­bacz to teraz, spodo­ba ci się. A potem, jeśli bę­dziesz za­do­wo­lo­ny, zo­ba­czysz coś jesz­cze lep­sze­go. Każda ko­lej­na rzecz, którą zo­ba­czysz, bę­dzie jesz­cze lep­sza od po­przed­niej. Zo­bacz.

 

Dawno temu, jako mały chło­piec, Jacek mie­wał trud­no­ści z za­śnię­ciem. Szedł ciem­nym ko­ry­ta­rzem do ro­dzi­ców po­wie­dzieć im, że nie może za­snąć. Ro­dzi­cie sie­dzie­li na ka­na­pie za­la­ni świa­tłem te­le­wi­zo­ra, jakby spa­dła na nich cien­ka war­stwa ko­lo­ro­we­go śnie­gu. Ich twa­rze były blade i pła­skie, a oczy nie­chęt­nie od­ry­wa­ły się od ekra­nu. Tata wzdy­chał, nie kry­jąc iry­ta­cji, ale mama wsta­wa­ła z ka­na­py i od­pro­wa­dza­ła Jacka do po­ko­ju.

– Jacuś, śpij już, oglą­da­my jesz­cze z ta­tu­siem te­le­wi­zję i też idzie­my zaraz spać. Jest za gło­śno? Po­wiem tacie, zaraz ści­szy – mó­wi­ła do chłop­ca, przy­kry­wa­jąc go koł­drą i głasz­cząc po gło­wie.

– Mamo, nie mogę za­snąć.

– Mo­żesz, prze­cież spa­nie jest miłe, lu­bi­my spać, bo jak się wy­śpi­my, to potem jest udany na­stęp­ny dzień, praw­da?

– Tak mamo, ale ja mam po pro­stu tyle myśli w gło­wie, przy­cho­dzą do mnie jedna po dru­giej i nie umiem ich za­trzy­mać.

– Jacuś, prze­cież to do­brze, my­ślisz, bo je­steś mądry.

– Opo­wiedz mi o nich, mamo.

W ta­kich chwi­lach mama wzdy­cha­ła z re­zy­gna­cją i ukła­da­ła się nieco wy­god­niej na kra­wę­dzi łóżka ma­łe­go tak, żeby go póź­niej nie obu­dzić, wsta­jąc.

– Wiesz, ko­cha­nie, kto umie prze­stać my­śleć?

– Wiem. Opo­wiesz? – mówił chło­piec, ukła­da­jąc głowę na po­dusz­ce.

– Wie­lo­ry­by są naj­więk­sze ze wszyst­kich stwo­rzeń na świe­cie. Są tak wiel­kie, że nie mają w ogóle wro­gów, bo nikt nie byłby na tyle głupi, żeby je za­ata­ko­wać. Są tak ogrom­ne, że za­wsze czują się bez­piecz­nie, nawet gdy śpią. A wiesz jak śpią? Po pro­stu wiszą w wo­dzie, jakby uno­si­ły się w po­wie­trzu. W wo­dzie są le­ciut­kie, nie czują w ogóle swo­je­go cię­ża­ru. Nie czują nic. Nic nie czują i nie muszą o ni­czym my­śleć, bo są zu­peł­nie bez­piecz­ne. Ni­czym się nie mar­twią. Ni­czym się nie przej­mu­ją. Za­czy­na­ją śpie­wać, a ich śpiew sły­chać w całym oce­anie, który za­sy­pia razem z nimi.

Zie­lo­na ciem­ność wy­peł­nia się nie­zro­zu­mia­ły­mi z po­cząt­ku pla­ma­mi i kształ­ta­mi. Jacek wy­nu­rza się z głę­bin i widzi sto­ją­cą przed sobą po­stać. Męż­czy­zna mie­rzy Jacka nie­przy­tom­nym wzro­kiem i sięga ręką do kie­sze­ni dżin­sów. Jacek od­wra­ca wzrok od tafli wi­szą­ce­go na ścia­nie lu­stra. Wy­jąw­szy te­le­fon, spraw­dza go­dzi­nę: jest do­brze po trze­ciej w nocy. Z gło­śni­ków włą­czo­ne­go lap­to­pa sły­chać pieśń wie­lo­ry­ba.

*

 

Bu­dzik za­dzwo­nił o bar­ba­rzyń­skiej porze. Jacek po­je­chał do pracy wcze­śniej­szym au­to­bu­sem i jadąc es­ta­ka­dą, pa­trzy jak nad zę­ba­tym ho­ry­zon­tem mia­sta roz­le­wa się łuna wscho­du słoń­ca.

Jest wcze­śnie, więc w au­to­bu­sie jest mało ludzi. Obok roz­ma­wia dwóch męż­czyzn, ich ścią­gnię­te na brody ma­secz­ki ledwo za­sła­nia­ją im usta.

– I co, byłeś?

– Dzi­siaj mam być, ale nie, sorry, nie sko­rzy­stam.

– Spę­ka­łeś? Wie­dzia­łem!

– Spę­ka­łeś, spę­ka­łeś. Bez prze­sa­dy. Usia­dłem, zro­bi­łem listę za i prze­ciw, wy­szło co wy­szło. Nie idę.

– No i do­brze.

– No sam nie wiem, czy tak do­brze.

– Bar­dzo do­brze, stary, daj spo­kój, cią­gle wy­cho­dzą nowe rze­czy, wi­dzia­łeś, po­de­sła­łem ci, co się stało tej ko­bie­cie w Sta­nach?

– Wi­dzia­łem, ma­sa­kra.

– No, ale dobra de­cy­zja. Jak u mnie w ro­bo­cie zro­bią akcję, dla mnie nie ma te­ma­tu. I nie tylko dla mnie, więk­szość ludzi się nie za­szcze­pi, moja w tym za­słu­ga w dużej mie­rze.

– Co, agi­tu­jesz? – Spod brze­gu ma­secz­ki roz­le­ga się śmiech.

– Nie agi­tu­ję, tylko uświa­da­miam, mówię o ry­zy­kach. Stary, lu­dzie na­praw­dę nie zdają sobie z tego spra­wy. Komuś bar­dzo, ale to bar­dzo za­le­ży, żeby lu­dzie dali se to wstrzyk­nąć, bo wszy­scy są świę­cie prze­ko­na­ni, że ryzyk nie ma, myślą, że naj­wy­żej go­rącz­ka. Ale jak im mówię o, wiesz, tych przy­pad­kach za­mia­ta­nych pod dywan, o zgo­nach, wstrzą­sach, szo­kach ca­łe­go or­ga­ni­zmu, amne­zjach, to oczy sze­ro­ko otwie­ra­ją. Nie, od nas to mało kto się da ukłuć. Ja mogę wró­cić pra­co­wać z domu, wy­je­ba­ne, nie zmu­szą mnie.

Jacek wpa­tru­je się w po­kry­tą war­stwą lep­kie­go kurzu szybę au­to­bu­su. Gdy się­ga­ją jej pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca, brud­na po­wierzch­nia za­czy­na się iskrzyć mro­wiem ma­leń­kich klej­no­ci­ków. Świa­tło za­czy­na razić, Jacek mruży więc oczy, a cza­sem nawet na mo­ment je za­my­ka, jakby spał. Kie­row­ca pusz­cza w ruch wy­cie­racz­ki, które za­mie­nia­ją świe­tli­sty pył w mętne smugi.

 

*

 

Duże po­miesz­cze­nie so­cjal­ne jest pra­wie puste, nie li­cząc garst­ki pro­gra­mi­stów, oku­pu­ją­cych eks­pres do kawy. Sie­dząc przy jed­nym ze sto­li­ków Jacek wpa­tru­je się w le­żą­cą na ta­le­rzu trój­kąt­ną ka­nap­kę z tuń­czy­kiem i sosem ma­jo­ne­zo­wym. Nawet cola nie jest w sta­nie spłu­kać war­stew­ki tłusz­czu, którą każdy kęs ka­nap­ki zo­sta­wia w ustach. Jacek obie­cu­je sobie, że nigdy wię­cej nie kupi tego świń­stwa.

– O, je­steś! Mo­że­my? – Ko­bie­ta nie czeka na od­po­wiedź i siada na­prze­ciw­ko Jacka. W ślad za nią tuż obok do­sia­da się chu­dzie­lec w po­wy­cią­ga­nej ko­szul­ce.

– Sie­man­ko, chyba znowu nie po­spa­łeś, co? – za­ga­du­je dziew­czy­na. – Znowu te kosz­ma­ry? Mnie też męczą od paru dni.

Jacek wbija wzrok w in­tru­zów. Prze­ska­ku­je spoj­rze­niem z po­kry­tej rzad­ką brodą twa­rzy męż­czy­zny na wpa­trzo­ną w niego ko­bie­tę, któ­rej oczy ota­cza­ją roz­cho­dzą­ce się pro­mie­ni­ście de­li­kat­ne zmarszcz­ki.

– Jacek? Co jest?

– Po­trze­bu­jesz cze­goś? – mówią oboje w tym samym cza­sie.

– Nie, nie, spoko – od­pie­ra Jacek. – Czy my… się znamy?

Chu­dzie­lec par­ska śmie­chem, ale ko­bie­ta jest wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­na.

– Dziś jesz­cze z tobą go­rzej. Na­praw­dę źle wy­glą­dasz. Może warto do le­ka­rza, co? Mamy w pa­kie­cie, pew­nie ci jesz­cze nie dali in­for­ma­cji z ha­erów, podam ci numer, za­dzwoń, umów się. – W jej gło­sie sły­chać tro­skę. – To pew­nie nic ta­kie­go, ale czasy takie, że trze­ba uwa­żać. Szcze­pion­ka do­pie­ro za­czy­na dzia­łać, może aku­rat pod­ła­pa­łeś…

– Albo to wła­śnie od szcze­pion­ki, zda­rza­ją się cza­sem różne re­ak­cje or­ga­ni­zmu – do­da­je chło­pak w po­wa­gą.

– Tomek, pie­przysz! – ko­bie­ta pod­no­si głos, aż oglą­da­ją się zgro­ma­dze­ni przy eks­pre­sie pro­gra­mi­ści.

– Ej, za­szcze­pi­li nas parę dni temu, nie wiesz, czy pie­przę, Aga.

– Za­szcze­pi­li? – Głos Jacka jest za­chryp­nię­ty i cichy. Za­schło mu w ustach, więc wypija łyk coli z pla­sti­ko­wej bu­tel­ki.

– Stary, prze­ra­żasz mnie, serio. Wy­glą­dasz, jak­byś nie spał od mie­sią­ca, ży­wisz się ka­nap­ka­mi ze sty­ro­pia­nu i za­czy­nasz bre­dzić, sorry, ale tak jest.

Jacek pro­stu­je się, od­sta­wia bu­tel­kę z na­po­jem i od­chrzą­ka.

– Kogo za­szcze­pi­li?

– Jak, kogo? Wszyst­kich. Wszyst­kich tutaj, ina­czej byśmy nie we­szli. Co z tobą?

– Muszę iść. Kod się sam nie na­pi­sze. Do wi­dze­nia.

Zdu­mie­ni, Aga i Tomek pa­trzą to na sie­bie, to na od­da­la­ją­ce­go się Jacka.

– Do wi­dze­nia. – Tomek po­wta­rza pra­wie bez­gło­śnie.  

*

Te­le­fon wi­bru­je i bły­ska, jakby coś sie­dzia­ło w środ­ku i chcia­ło się wy­rwać na ze­wnątrz. Urzą­dze­nie prze­su­wa się po­wo­li po ku­chen­nym bla­cie, obu­do­wa drży i pcha przed sobą okru­chy sta­re­go pie­czy­wa ni­czym le­miesz ogrom­ne­go, czar­ne­go pługa.

– Po­łą­cze­nie: ICE Marta

Trwa to w nie­skoń­czo­ność, w końcu, gdy te­le­fon milk­nie, Jacek bie­rze głę­bo­ki wdech. Ale Marta dzwo­ni po­now­nie, a potem znowu, i znowu. Czar­na obu­do­wa zbli­ża się do kra­wę­dzi blatu, kilka okru­chów spada w prze­paść.

Ta­lerz ka­na­pek z serem i kubek her­ba­ty lą­du­ją na biur­ku obok lap­to­pa. Jacek wpi­su­je hasło. Jesz­cze chwi­la, jesz­cze parę klik­nięć. Jego oczy omia­ta­ją chci­wie ekran szu­ka­jąc czer­wo­nych iko­nek po­wia­do­mień o otrzy­ma­nych wia­do­mo­ściach.

– Siema Jaca jak sie czu­jesz? Sorry ale zobac szcze­pion­ka jed­nak zmie­nia DNA http://…

Oczy Jacka ska­czą coraz szyb­ciej, jakby się roz­grze­wa­ły, jakby każdy nowy obraz, każde słowo, każda klat­ka obej­rza­ne­go filmu da­wa­ły im do­dat­ko­wą ener­gię do sza­lo­ne­go sa­ka­dycz­ne­go tańca.

Nagle z kuch­ni do­bie­ga bu­cze­nie, nie­sie się po ścia­nach, me­blach i pod­ło­dze. Chwi­lę póź­niej wi­bru­ją­cy te­le­fon spada z blatu ude­rza­jąc głu­cho o twar­de kafle. Jacek zrywa się, by go pod­nieść; etui wy­trzy­ma­ło, ekran nie ma żad­nych rys i wciąż bły­ska upar­cie.

– Po­łą­cze­nie: ICE Tata

Tata. Ale Jacek waha się, czy ode­brać. Oczy chcą do ekra­nu, chcą chło­nąć świa­tło, Jacek wraca więc do biur­ka i siada w fo­te­lu.

– Zo­bacz­cie to teraz w Chi­nach, ponoć już dawno wszyst­ko po nor­mal­ne­mu http://youtu…

Te­le­fon wi­bru­je, ni­czym wy­rzut su­mie­nia nie­ustan­nie dając znać o sobie. W końcu, Jacek sięga po na­tręt­ne urzą­dze­nie.

– Hej.

– No, wresz­cie, co jest z tobą? – W gło­sie taty sły­chać i ulgę, i iry­ta­cję.

– Jak, co? To ty dzwo­nisz, co tam? – Głos Jacka przy­bie­ra bez­tro­ską barwę, oczy wzna­wia­ją wę­drów­kę po ekra­nie.

– U 97% ludzi szcze­pion­ka po­wo­du­je bez­plod­nosc wi­dzie­li­scie to? Jaki mają pro­sty plan na prze­lud­nie­nie co?

– Dzwo­nię, bo Marta dzwo­ni do mnie, wście­kła na cie­bie jak osa. – Tata czeka na re­ak­cję Jacka.

– Wście­kła?

– No, dzi­wisz się?

– Tato, co się stało? Bo ja tu tro­chę za­ję­ty je­stem – mówi Jacek bła­gal­nym tonem.

– Co się stało, co się stało – prze­drzeź­nia oj­ciec, wy­raź­nie roz­draż­nio­ny. – Nie może się do­dzwo­nić do cie­bie, to dzwo­ni do mnie. Z Ma­te­usz­kiem mia­łeś być, czy coś, bo ona miała coś waż­ne­go, umó­wie­ni by­li­ście. Jacek, prze­cież to twoja ro­dzi­na, nie można tak.

– Zro­bi­li to, wiel­kie oszu­stwo, jak ta au­dy­cja Wojna Świa­tów, tylko że wkrę­co­ne do głów lu­dziom na całym świe­cie, nie tylko w jed­nym sta­nie. Zo­bacz ponoć też wy­bu­chła wtedy pa­ni­ka, 38 rok https://en.wikipedia.org/wik…

– Jacek?

– Tak, tato, je­stem – od­po­wia­da Jacek z od­da­li.

– Jacek, prze­cież to Mati, to twój syn, nie­waż­ne gdzie teraz są i dla­cze­go, mu­sisz dla nich, dla niego być choć cza­sem, mama by nigdy… – Oj­ciec urwał w po­ło­wie zda­nia.

– Ale teraz, w Sta­nach, umie­ra­ją lu­dzie, setki ty­się­cy! Masz tu dane: https://www.worldometers.info/co…

– Wcze­śniej też umie­ra­li, to nor­mal­ne, że lu­dzie umie­ra­ją!

– Zo­bacz­cie to: znowu po­ka­zów­ka szcze­pie­nia z wsu­wa­ny­mi igła­mi, prze­cież to gołym okiem widac https://…

– Nie słu­chasz mnie, co?

– Prze­cież słu­cham, o mamie mó­wi­łeś, słu­cham.

– Nie cho­dzi o mamę. Jacek, wiem, że się sta­rasz i że jest trud­no, szcze­gól­nie ostat­nio – mówi tata po­jed­naw­czo.

– Oczy­wi­ście, sami sobie nie wstrzyk­na bo wie­dza do­brze co jest w środ­ku. Z czego się naj­bar­dziej smie­ja? Ja wiem ze pew­nie Gates nie ma z tym nic wspol­ne­go, to dla od­wro­ce­nia uwagi ale skoro media naj­bar­dziej ob­smie­wa­ją wla­śnie teo­rie mi­kro­chi­pów, to coś musi być na rze­czy.

– Prze­cież czasy takie dziw­ne, a ty w nowej pracy, wiem jak ci się trud­no było zgo­dzić na ich wa­ru­nek.

– Taki je­steś pe­wien, że stary stary Bill nie ma z tym nic wspól­ne­go? A wiesz, kto do­star­cza sys­te­my dys­try­bu­cji szcze­pio­nek? Mi­cro­soft, zo­bacz https://www.mddionline.com/covi…

– Jacuś, bo ja nie mówię, że je­steś złym ojcem, czy coś. – tata mówi dalej, a Jacek kiwa ryt­micz­nie głową, jego wzrok śle­dzi ska­czą­cy po ekra­nie kur­sor.

– Są efek­ty ubocz­ne szcze­pion­ki, o któ­rych jest dziw­nie cicho a moim zda­niem to do­pie­ro jest grube zo­bacz­cie na przy­kład utra­ta pa­mie­ci – to gowno dzia­ła na układ ner­wo­wy!

Kli­ka­nie usta­je. Wzrok nagle koń­czy sza­leń­czą po­dróż i sku­pia się w jed­nym miej­scu na ekra­nie.

Utrata pamięci.

– Mą­drze zro­bi­łeś, do­brze ci płacą, a że ka­za­li się za­szcze­pić? Ma­te­uszek waż­niej­szy, nie? No i jakoś nic ci nie jest prze­cież, co?

Wzrok Jacka wę­dru­je gdzieś w górę.

– Jacek?

– No wła­śnie nie wiem, tato.

– Co? Czego nie wiesz?

– Coś jest nie tak – mówi Jacek ostroż­nie, choć już nawet to krót­kie wy­zna­nie spra­wia mu lekką ulgę. – Pa­mię­tasz kiedy się za­szcze­pi­łem?

– Czy ja pa­mię­tam? No, w ze­szłym ty­go­dniu jakoś, czwar­tek bo­daj­że, czemu py­tasz? – od­po­wia­da tata.

– Dziś, wiesz, z Martą, zu­peł­nie za­po­mnia­łem, że się z nią umó­wi­łem. Nawet jak mi już po­wie­dzia­łeś, że dzwo­ni­ła – nic! W ogóle nie pa­mię­tam, żebym z nią roz­ma­wiał, czy coś. Tato, ja się dziś obu­dzi­łem z myślą, że nic nie pa­mię­tam, nie umiem sobie przy­po­mnieć, co było wczo­raj, tato, albo przed­wczo­raj, albo kurwa ty­dzień temu! – wy­rzu­ca Jacek jed­nym tchem.

– Jacek, to stres, je­steś zmę­czo­ny, cią­gle przed tym kom­pu­te­rem, tylko…

– Je­stem strasz­nie zmę­czo­ny, tato.

– No, więc nie wy­ma­gaj­my od sie­bie za dużo, szcze­gól­nie teraz. Po tym, co się stało, mu­si­my tro­chę od­po­cząć.

– Tato, mi się od rana wszyst­ko pie­przy. W pracy roz­ma­wiam z ludź­mi i nie wiem, jak mają na imię, nie pa­mię­tam wczo­raj­sze­go dnia, nie pa­mię­tam, że się w ogóle szcze­pi­łem? Ja? Ja bym tego w życiu nie zro­bił! Widzisz, co to robi?

Czer­wo­na ikon­ka wzywa Jacka.

– Jaca, ty sie za­szcze­pi­łeś i wszyst­ko OK, no nie? Pa­trz­cie jesz­cze rok temu w życiu byśmy nie wpa­dli na to, że be­dzie tak, że żeby do­stać pracę, trze­ba być za­szcze­pio­nym. Wtedy sam bym po­wie­dział, że to fejk.

– Jacek, a mama? Pa­mię­tasz? – pyta nagle oj­ciec, za­ska­ku­ją­co gło­śno w pa­nu­ją­cej w po­ko­ju ciszy. – Pamiętasz o mamie?

– Mama? Chcia­łem ją nawet o coś za­py­tać, jakoś się nie zło­ży­ło ostat­nio. – Jacek opusz­cza po­wo­li te­le­fon i za­czy­na mówić bar­dziej do sie­bie, niż do taty. – Jak to jest, że wie­lo­ry­by nie toną, gdy śpią?

– Jacek, prze­cież mama nie… – Te­le­fon leży już na bla­cie biur­ka, głos taty jest już ledwo sły­szal­ny.

Jacek zerka na kla­wia­tu­rę, palce ude­rza­ją bły­ska­wicz­nie, w oknie czatu wy­sy­pu­ją się li­te­ry.

– Fejk? Wszyst­ko jest fej­kiem. Co z tego, że na­pi­sa­li? Że oglą­da­łeś film? Że po­da­li licz­by? Skąd wiesz, że to się dzie­je na­praw­dę? Mo­żesz wie­rzyć albo nie, tyle mo­żesz. Ale gówno wiesz.

– Jacek? Je­steś tam? – Słowa taty brzmią jak nie­mra­we bzy­cze­nie za­mknię­tej w pu­deł­ku muchy.

Jacek, o co ci cho­dzi? JA gówno wiem?!

Ale Jacek za­my­ka okno czatu. Klik, klik. Idzie gdzieś in­dziej, gdzieś głę­biej. 

– Na ka­na­le, który sub­skry­bu­jesz, po­ja­wił się nowy film o wie­lo­ry­bach, na pewno ci się spodo­ba. Chcesz go zo­ba­czyć?

Zo­bacz.

https://youtu.be/0nVmojBaRLk?t=31

Koniec

Komentarze

Łosiocie, nie wiem dlaczego napisałeś w przedmowie, że to nudne opowiadanie. Czytając je, nie nudziłam się ani chwili, choć obawiam się, że nie wszystko zrozumiałam. Pewnie dlatego, że nie mam zwyczaju grzebać w internecie i choć słyszałam o poglądach opisanych w tekście, to na słyszeniu się skończyło. A Jacek, no cóż, szczerze mówiąc, nie umiem sobie wytłumaczyć, co mu się przytrafiło.

 

Chce mu się jeść, pić, ru­szyć się, chce wszyst­kie­go na raz. → …chce wszyst­kie­go naraz.

 

– Aga, jak je­steś taka cwana, co się po­dziel swoim, co? – Wtrą­ca, do­sia­da­jąc się→ – Aga, jak je­steś taka cwana, co się po­dziel swoim, co? – wtrą­ca, do­sia­da­jąc się

Przypomnij sobie wiadomości o zapisywaniu dialogów.

 

za­bie­ra się za roz­pa­ko­wy­wa­nie wła­sne­go trój­ką­ta z bia­łe­go chle­ba. → …za­bie­ra się do roz­pa­ko­wy­wa­nia wła­sne­go trój­ką­ta z bia­łe­go chle­ba.

 

– Tomek, to nie jest śmiesz­ne, sny po­tra­fią do­ko­pać, wiem coś o tym – ko­bie­ta kie­ru­je Jacka pełne zro­zu­mie­nia i współ­czu­cia spoj­rze­nie.– Tomek, to nie jest śmiesz­ne, sny po­tra­fią do­ko­pać, wiem coś o tym.Ko­bie­ta kie­ru­je na Jacka spojrzenie pełne zro­zu­mie­nia i współ­czu­cia.

 

mię­dzy przy­kle­jo­ny­mi do szkła kro­pla wody wiel­ki­mi jak pla­ne­ty. → Pewnie miało być: …mię­dzy przy­kle­jo­ny­mi do szkła kro­plami wody, wiel­ki­mi jak pla­ne­ty.

 

otwie­ra­ją się z ło­sko­tem, wpusz­cza­jac do… → Literówka.

 

z oczy nie­chęt­nie od­ry­wa­ły się od ekra­nu. → Literówka.

 

Spod brze­bu ma­secz­ki roz­le­ga się śmiech. → Literówka.

 

– Ej, za­szcze­pi­li nas pare dni temu… → Literówka.

 

więc bie­rze łyk coli z pla­sti­ko­wej bu­tel­ki. → …więc wypija łyk coli z pla­sti­ko­wej bu­tel­ki.

Łyków się nie bierze.

 

dla niego być choć cza­sem, mama by nigdy…. → Zbędna kropka po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam z zainteresowaniem, chociaż ostatnimi czasy tej tematyki mam już powyżej uszu. Ogółem podobało mi się, dobrze oddany klimat paranoi i strachu, który wszyscy niestety dobrze poznaliśmy w ciągu ostatnich dwóch lat. Określiłabym nastrój tego opowiadania jako niepokojący, bo właściwie większość opisanych przez Ciebie sytuacji wygląda na z życia wzięte, a gdzieś w tle cały czas czai się przeświadczenie, że “coś” się wydarzy. Czytałam, zastanawiając się, o co w tym chodzi, jaka będzie puenta i pod tym względem nieco się rozczarowałam.

Zabrakło mocniejszego domknięcia, które podsumowałoby całość i nadało jej większego ciężaru. Wydaje mi się, że w obecnej formie potencjał historii nie został do końca wykorzystany, można by z niej wyciągnąć znacznie więcej, np. komentarz społeczny podlany sosem z Kafki.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Przeczytałam. Faktycznie, wątków fantastycznych nie zauważyłam. Ostatnio piszesz teksty z poważnymi przesłaniami. Bardzo smutne wydaje się życie Jacka, nawet niezależnie od sytuacji zewnętrznej, która potęguje problemy i w moim odczuciu, stanowi dla bohatera prosty sposób na wytłumaczenie sobie trudności wewnętrznych.

Podobało mi się przemieszanie treści internetowych z rozmowami, sposób pokazania chaosu w głowie bohatera. Trafnie uchwyciłeś też sposób korzystania ze smartfonów w czasie podróży i w domu oraz zastępowanie realnych kontaktów wirtualnym światem. 

Według mnie, końcówka jest mocna, dowodzi dojścia do “ściany”. Nie wiem, czy z takiego stadium można się jeszcze cofnąć do normalnego życia.

Lubię opowiadania “o czymś”, z analizą psychologiczną, napisane dobrym stylem, dlatego zgłaszam do wątku bibliotecznego.

Reg, dzięki serdeczne za uwagi, zaraz to posprzątam. Co się stało Jackowi? On odpływa w internety. Zatraca się, daje wciągać w wir. Zapętla się i zapomina , trochę też sam tam ucieka od pandemicznego świata, w którym nie radzi sobie z rolą męża i ojca, no i umiera mu mama. Tak bym to mniej więcej tłumaczył, choć jeśli muszę dopowiadać, to nienajlepiej o tym opowiadaniu świadczy :)

gravel, dzięki za wizytę! Dobrze czytać, że Ci się spodobało. Domknięciem (z założenia mocnym, ale chyba jest zbyt słabo zaznaczonym?) miał być wątek matki pod koniec. Z tym, że nie jest wypowiedziany wprost. Dziękuję za tę recenzję.

ANDO, dziękuję za docenienie tekstu i klik. Bardzo się cieszę, że zwróciłas uwagę na "dojście do ściany", chyba to bliskie moim intencjom. Dziękuję, że chciało się Wam przeczytać, mimo że chyba nienajlepiej ten tekst sprzedałem w przedmowie :)

Tak też myślałam, Łosiocie, ale nie miałam pewności, bo też nigdy nie umiałam pojąć, jak można tak całkowicie zawierzyć internetom, zanurzyć się w nich i odkleić od rzeczywistości. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, to może jednak jest jakaś fantastyka w tym tekscie?

Moim zdaniem jest, Łosiocie. Dość szczególna, bo trącąca stanem chorobowym, ale chyba jest. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Łosiocie!

 

Witaj na piątkowym dyżurze ;)

– Tomek, to nie jest śmieszne, sny potrafią dokopać, wiem coś o tym(+.)kKobieta kieruje w Jacka pełne zrozumienia i współczucia spojrzenie.

między przyklejonymi do szkła kropla wody wielkimi jak planety.

kroplami

Spycha poza krawędź ekranu słowa i zdania, tytułu maili, linki,

tytuły

– Nieodebrane połączenie: ice Marta

tu też dużymi literami: ICE

Ich twarze były blade i płaskie, a z oczy niechętnie odrywały się od ekranu.

– Co, agitujesz? – Spod brzebu maseczki rozlega się śmiech.

brzegu

bo wszyscy są święcie przekonani, że ryzyk nie ma, myślą,

ryzyka

podam ci numer, zadzwoń, umów się(+.) – W jej głosie słychać troskę.

– Do widzenia(+.) – Tomek powtarza prawie bezgłośnie.

– Jacuś, bo ja nie mówię, że jesteś złym ojcem, czy coś(+.) – tata mówi dalej,

No fantastyki brak, faktycznie – to nie okazało się fake newsem :P Największy problem mam z tym, że w sumie nie do końca ogarniam co jest bohaterowi. Z drugiej strony jest to na tyle otwarta kwestia, że skłania do przemyśleń. Splotłeś kwestię szczepień z uzależnieniem od telefonów i dezinformacji (teraz to mocno na czasie) w internecie. i teraz nie wiem, którą z tych rzeczy chcesz wytłumaczyć te utraty pamięci? Bo chyba nie tą pierwszą? A może jeszcze depresja (choć na to wg. mnie za mało jest wskazówek, a też nie wszystko byłoby dobrze oddane)?

Bezsensowny natłok bodźców z internetu jest oddany świetnie, nawet w pewnym momencie chciałem zacząć robić łapankę, zanim się zorientowałem, ze tam są wiadomości z chatu.

Wątki śmierci mamy i rozwodu mogłyby też być ciekawe – mają związek ze stanem Jacy? Mama zmarła niedawno, skoro tego nie pamięta.

Zatem jest to tekst ciekawy, skłaniający do refleksji i za to wielki plus. Szkoda, że brak fantastyki, bo nie ma tu nawet jej namiastki.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Niedojedzoną kanapkę wrzuca do kosza na śmieci z napisem “PLASTIK”.

 

Nice.

 

Czyli to nie jest tak, że Jacek traci pamięć po szczepieniu, tylko po prostu zatraca się w internetach?

Podoba mi się klimat tego opowiadania i budowanie napięcia. Końcówka nie wybrzmiewa zbyt mocno, ale pozostawia w czytelniku poczucie niepokoju.

Nie do końca rozumiem, po co tu te wieloryby… Czy tylko po to, żeby na koniec poznać prawdę o losie mamy, czy mają jeszcze jakieś znaczenie, którego nie widzę?

Zjadłeś trochę przecinków, pojawiło się kilka litórwek, ale widzę, że już łapanki były. :)

 

Pozdrawiam!

Krokusie, Saro, dziękuję za wizytę.

Mama Jacy zmarła niedawno, pewnie COVID. Co się dzieje z naszym bohaterem? Dał się wciągnąć w internetowy wir nieokiełznanej konsumpcji treści. Jest w swojej bańce, poddaje się władzy algorytmów, przesiąka tym i, w sumie, po prostu się sam przez to powoli rozpada. 

Utraty pamięci mogą być efektem traumy (śmierć mamy), a może to efekt uboczny szczepionki? Nie wiem i chyba właśnie chciałbym, żebyśmy tego nie wiedzieli. 

W tych cyklicznych, rozmazujących się dniach, w których Jaca już nawet nie jest w stanie pełnić podstawowych ról (jak roli ojca, czy kolegi z pracy), jedynym stałym elementem są te wieloryby – mgliste wspomnienie mamy i poczucia bezpieczenstwa, ostatni “kawałeczek” Jacy. 

No dobra, jest jeszcze to, że czytałem wcześniej świetną książkę o wielorybach (Nick Pyenson, HIstoria i przyszłość gigantów z głębin, świetna rzecz) i kręci mnie ten temat. 

 

Wiem, zagmatwane to wszystko i pozostawia wiele możliwości odczytu i interpretacji, jakoś tak wyszło. 

 

Dzięki za Wasze opinie :)

 

 

Jeśli chodzi o ilość fantastyki, to nie musisz się martwić – nutkę fantastyczną wyczułam, delikatną ale za to przewijającą się w głównym motywie – powód choroby Jacka. Szczepionki takiego efektu nie dają, to (na szczęście) fantastyka ;)

Ładnie wykorzystałeś narrację teraźniejszą (której ogólnie nie lubię, ale tu mi pasowała, widzę uzasadnienie – Jacek pamięta tylko to co tu i teraz). Podobało mi się też to, jak przeplatasz scenki z życia Jacka internetowymi komentarzami (i targetowaniem na wieloryby, tu już w sumie nie jestem pewna, czy to fantastyka).

Trochę za słabo wybrzmiał dla mnie twist ze śmiercią matki. Ona jest tylko gdzieś tam wspomniana jako tło, a życie Jacka bardziej skupia się na pracy niż na relacjach rodzinnych, oczekiwałabym, że fakt, że Jacek zrozumiał co się z nim dzieje to będzie wstęp do mocniejszego zakończenia, a zakończyłeś, jak dla mnie, o jedną scenę za wcześnie. Takie spokojne wygaszenie klamrą z wielorybami, podczas gdy oczekiwałam, że przywalisz mocno. Nie mówię, że to źle, po prostu mam pewien niedosyt.

Aha, wieloryby+internet nasuwały mi skojarzenia z aferą sprzed paru lat, gdzie dzieciaki się okaleczały i zabijały przez internetowe wyzwania (też miało to w nazwie wieloryba).

Dobrze, że mi przypomniałeś, bo miałam skomentować i kliknąć wcześniej (czytałam zaraz jak wrzuciłeś), ale coś – pewnie dziecko ;) – mnie oderwało i wyleciało mi z głowy.

pozdrawiam :)

O. Mówisz – i masz :) Dzięki za ten komentarz. No właśnie, ta śmierć mamy wybrzmiewa słabo, znowu to samo – zamaskowalem najważniejsze. Znowu. Nie wiem, dlaczego tak robię. Miło było Cię wczoraj zobaczyć, dzięki za przeczytanie!

Tu nawet nie chodzi o maskowanie, po prostu skupiłeś się na pokazaniu teraźniejszości Jacka (praca, ex-żona), a relacja z matką – i również ojcem – poza wspomnieniami z wczesnego dzieciństwa, nie istnieje. A skoro nie wspominasz nic o matce w dorosłym życiu Jacka, to nie zaskoczyło mnie, że ona nie zyje.

Ciebie również :)

Są dwa rodzaje tekstów: takie, które same ciągną czytelnika dalej i dalej w głąb historii i te, które trzeba zmęczyć, zagryźć zęby i przebrnąć aż zacznie się coś dziać. 

U ciebie nic się nie dzieje, no bo niby co? Zwykły dzień zwykłego człowieka w aktualnej rzeczywistości.

Ale…

Opowiadanie jest rewelacyjne i zaliczam je do tej pierwszej grupy. Trzeba mieć talent, aby taki zwykły dzień przedstawić w sposób tak interesujący. Coś ciągnie czytelnika i zaciekawia, pcha do przodu, aby rozwikłać tajemnicę Jacka. Do tego tekst świetnie skomponowany językowo. Wolne tempo Jacka doskonale splata się z resztą otaczającej go przestrzeni. Dla mnie hit.  Oczywiście doceniam również przekaz.

 

 

Cześć Wieczny, bardzo dziękuję, ależ miła recenzja :D

Bardzo mi się podobało, Łosiocie! Niepokojące opowiadanie, ciekawe, fajnie (copyrajty Anet) poprowadzone w niewymuszony sposób.

Z minusów – niezbyt przekonywujące rozwiązanie, chyba żeby potraktować je fantastycznie, ale w tym przypadku przydałyby się jeszcze jakieś informacje.

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Interesująco niepokojące. Misiowi brak typowej fantastyki nie przeszkadzał. Czytał na jednym oddechu mimo wolnego tempa opowiadania. Naprawdę ciekawe. Miś poleca do przeczytania.

Ech, był sobie kiedyś pewien Sunrise, ale to się z miesiąca na miesiąc oddala. Poprzestanę na wspomnieniu, bo powyższe to pisanie w ramach autoterapii. Ok, nie mam nic przeciwko, można pisać do woli, ale czytelnik mało kiedy coś z takich utworów wynosi dla siebie.

Nie jestem pewien, czy już kiedyś Ci nie pisałem, i w takim razie powtórka będzie niesmaczna, ale życie nie jest czarno białe. Nie przemawiają do mnie utwory, gdzie wszystko jest jednotorowe. Bez względu na to, czy to są jednolicie czarne scenariusze, jak u Ciebie, czy euforyczne. W takich skrajnościach trawię tylko poezję.

Pozdrawiam.

 

O, hello! Myślałem, że opowiadanie runęło już w portalową Otchłań, a tu weekendowo pojawili się Czytelnicy!

 

Asylum, a rozwinęłabyś nieco swa myśl o rozwiązaniu? W pisaniu borykam się wciąż z niedopowiedzeniami i zostawiam takie półotwarte zakończenia, jak interpretujesz tutaj?

 

Koalo75, dzięki serdeczne!

 

Darconie,

był sobie kiedyś pewien Sunrise, ale to się z miesiąca na miesiąc oddala. kumam :). Ale wiesz co, ja wciąż sobie poszukuję, więc kto wie, w którą stronę człek pójdzie dalej.

 

powyższe to pisanie w ramach autoterapii – nie.

To znaczy, zależy jak zdefiniujemy pisanie w ramach autoterapii ;).

Bo jeśli ma to być przelanie na papier własnych traum i wątków autobiograficznych, to zdecydowanie nie, nie mam takich doświadczeń jak bohater tego opowiadania. 

Chyba, że za autoterapię uznamy układanie sobie w głowie pytań iobserwacji, wrażeń i przemyśleń na jakiś temat i probę opowiedzenia tego bałaganu tekstem, to wtedy tak.

 

Nie przemawiają do mnie utwory, gdzie wszystko jest jednotorowe. – tu się mocno rozjechał w takim razie efekt i cel, jaki chciałem osiągnąć. Starałem się właśnie uniknąć oceniania, pokazywania co jest czarne, a co białe, chciałem być obiektywny. W tej historii to, co się dzieje, może mieć różne podłoże. Co masz na myśli, pisząc o tej jednotorowości i jednolicie czarnym scenariuszu? Ślepą uliczkę, w której się znalazł bohater?

 

 

Autoterapia to nie tylko przelewanie traumy. Częściowo sam sobie odpowiadasz:

Chyba, że za autoterapię uznamy układanie sobie w głowie pytań i obserwacji, wrażeń i przemyśleń na jakiś temat i probę opowiedzenia tego bałaganu tekstem, to wtedy tak.

Chociaż nie mówisz wszystkiego, wrócę jeszcze do tego.

Piszesz, że starałeś się unikać oceniania i być obiektywnym, ale jest zupełnie na odwrót. Przecież w scenie w autobusie przedstawiasz antyszczepionkowców – wywrotowców, oszołomów – agitatorów. Obarczasz poglądami

o zgonach, wstrząsach, szokach całego organizmu, amnezjach,

nie tylko bohaterów drugoplanowych w autobusie, ale także resztę:

– Siema Jaca jak sie czujesz? Sorry ale zobac szczepionka jednak zmienia DNA http://…

– U 97% ludzi szczepionka powoduje bezplodnosc widzieliscie to? Jaki mają prosty plan na przeludnienie co?

– Zrobili to, wielkie oszustwo, jak ta audycja Wojna Światów,

Zobaczcie to: znowu pokazówka szczepienia z wsuwanymi igłami, przecież to gołym okiem widac https://…

Są efekty uboczne szczepionki, o których jest dziwnie cicho a moim zdaniem to dopiero jest grube zobaczcie na przykład utrata pamiec

Tworząc z nich cymbałów z Ciemnogrodu. Tu nie trzeba być Sherlockiem, żeby się zorientować, do której grupy należysz. I żeby nie było, ja też jestem zaszczepiony trzykrotnie. Jestem za szczepieniami, ale powyższe? To ma być obiektywna ocena? Tak postrzegasz drugą stronę? Oczywiście, że są takie opinie, że znajdzie się sporo ludzi o skrajnych poglądach i dużej dozie ignorancji, ale w swoim opowiadaniu nie zostawisz marginesu na nic innego. Bo przecież to nie są poglądy Jacka. To otaczająca go rzeczywistość ukazana przez narratora.

A sam Jacek? Bezwolny. To świat go napastuje, alienuje. A czy czasem nie jest tak, że samemu trzeba sięgnąć po telefon? Być na portalach społecznościowych, by przeczytać te wszystkie twity, hasztagi, newsu i powiadomienia? Czy ktoś Cię zmusza żebyś po niego sięgał i korzystał z aplikacji społecznościowych? Szukał newsów na laptopie? Miał włączone powiadomienia? To samo można powiedzieć o Jacku. Zabrakło w opowiadaniu najważniejszego – jego stan był przecież jego własnym wyborem. Zabrakło nawet przyczyny, dlaczego tak się stało. W końcu w tej samej firmie pracowali ludzie, którzy potrafili żyć normalnie. A Ty pokazałeś nam zombi. I co ja mam z nim zrobić?

Wracam do tego, czego nie powiedziałeś w komentarzu:

Chyba, że za autoterapię uznamy układanie sobie w głowie pytań i obserwacji, wrażeń i przemyśleń na jakiś temat

“– który budzi mój niepokój, czasem strach i niepewność jutra.” Czy nie tak?

Mniej lub bardziej świadomie obarczasz winą antyszczepionkowców, którzy gdyby się zaszczepili, już dawno byłoby po pandemii. A tak narażają życie swoje i innych.

Przynajmniej tak to widzę, po przeczytaniu opowiadania.

Myślę, że utwór bardziej potrzebny był Tobie niż mi, stąd słowa o autoterapii.

 

Pozdrawiam.

 

Darconie, piszesz o tym, że świat nie jest czarno-biały, a sam popadasz w myślenie do bólu aż schematyczne.

Oszołomy? Ciemnogród?

To są Twoje słowa, nie moje. Wszedłeś w automatyzmy skojarzeniowe, narzucone przez powszechne ostatnimi czasy zjawisko polaryzacji poglądów. Musimy od razu wchodzić w te proponowane przez rynek oceny?

 

Ja się temu mocno sprzeciwiam. Nigdzie, w żadnym miejscu, nie dokonałem w tym tekście oceny ludzi i ich postaw. Przytoczyłem tylko, (zresztą, w oparciu o mocny research i rozmowy z ludźmi), najczęściej powtarzane prawdy, półprawdy, bujdy i komunały, zarówno te przeciw szczepionkom, jak i te “za” (z tej drugiej grupy sam zresztą jeden powyżej wyciągnąłeś). Poglądy, jakie przedstawiłem w tekście, istnieją, są bardzo popularne, po prostu. Ja je tu zebrałem, a Ty oceniłeś. 

 

To, że ktoś się nie zaszczepił, nie świadczy o tym, że jest “cymbałem”, a ktoś, kto się zaszczepił 3 razy, zaszczepił dzieci, a nawet psa – ma do tego pełne prawo. Obu łączy jedno – strach. Jeden boi się “preparatu”, a drugi – choroby. Jeśli którykolwiek z nich twierdzi, że podjął świadomą i racjonalną decyzję nie opartą o emocje, plecie. 

 

Bohater mojego opowiadania został zmuszony do szczepienia, szkoda, że Ci to umknęło, bo ten wątek jest tu kluczowy i zawiera w sobie wiele odpowiedzi na zadanie przez Ciebie pytania. 

Nie jest oszołomem z Ciemnogrodu. Jest człowiekiem, który się boi. Człowiekiem zdeptanym przez idiotyczne lockdowny, wciągnętym w wir swojej internetowej bańki i synem, któremu umarła matka. O tym jest to opowiadanie, a nie o cymbale i oszołomie. 

 

Mam wrażenie, że psychoanaliza, którą próbujesz mi serwować w oparciu o treść opowiadania to ślepa uliczka. Przyjmujesz założenia i bardzo dużo sobie dopowiadasz, a w kwestii przypisywanego mi “obarczania winą antyszczpionkówców” – nie mogłeś się bardziej pomylić. 

 

 

 

 

 

 

Piszesz o moich słowach i automatyzmach skojarzeniowych, ale to Ty, ja napisałeś – zebrałeś opinie jednej strony i wrzuciłeś je w opowiadanie. Szkoda tylko, że same skrajne. Sugerując, że druga strona to spiskowcy przeciwko ludzkości, chcący bezpłodności, zmiany kodu DNA i zatajający skutki uboczne szczepień. Tak samo można wypaczyć każdy temat. I to ja Ciebie pytałem, czy tak postrzegasz drugą stronę, skoro wybrałeś taki tok przedstawienia pandemii.

Co do Jacka, nie odczytałem tego, że został zmuszony do szczepienia. Raczej, że przeszło gdzieś obok niego, jak cała reszta. Stąd porównanie do zombi, a nie oszołoma. Zerknąłem więc do komentarzy.

A Jacek, no cóż, szczerze mówiąc, nie umiem sobie wytłumaczyć, co mu się przytrafiło.

Czytałam, zastanawiając się, o co w tym chodzi, jaka będzie puenta i pod tym względem nieco się rozczarowałam.

Największy problem mam z tym, że w sumie nie do końca ogarniam co jest bohaterowi.

Wątki śmierci mamy i rozwodu mogłyby też być ciekawe – mają związek ze stanem Jacy?

Trochę za słabo wybrzmiał dla mnie twist ze śmiercią matki. Ona jest tylko gdzieś tam wspomniana jako tło, a życie Jacka bardziej skupia się na pracy niż na relacjach rodzinnych,

Jak widać, nie tylko mnie umknęło.

Pozdrawiam.

Darconie. Strony, spiskowcy, oszołomy, cymbały i tak dalej, to jest Twoja interpretacja. To Ty tak to nazywasz i masz do tego prawo. A ja mam prawo to ocenić – uważam, że to bardzo schematyczne myślenie, zakakujące jak na kogoś, kto chwilę wczesniej pisze o tym, że świat nie jest czarno-biały. 

 

niezaszczepiony=foliarz

przeciwnik locdkownów=oszołom

 

/Na pewno??? 

 

Ja nie mam obowiązku pokazywać obu stron. Mogę skupić się na tej, która mnie interesuje i ją pokazać, co wcale nie oznacza, że oceniam ją tak, jak Ty. 

W tym tekście nie znajdziesz takich ocen. Znajdziesz natomiast prawdziwe (to są często bezpośrednie cytaty) wypowiedzi, fragmenty postów i teorie, które są bardzo popularne. One są realne, ich istnienie jest faktem, a ludzie je sobie powtarzają. Uważam, że zachowałem obiektywizm pokazując ten wycinek rzeczywistości. 

 

Odnośnie wspomnianego “umnkięcia”:

Część czytelników łapie, a część nie, to chyba normalne, przynajmniej w moim przypadku.

Jak czytelnik nie łapie, ja zawsze biorę winę na siebie, po prostu źle podaję. 

Nie, Marcinie, to nie jest tak. Nikogo tak nie nazywam, to nie moja retoryka. Pewnie nie zauważyłeś, ale nie wypowiadam się na shoutboxie na żadne bieżące tematy, ani nie oceniam, nigdy. Przynajmniej nie pamiętam abym to robił. Właśnie dlatego, że nie widzę świata czarno białego. Zobacz, pamiętasz jak rozmawialiśmy kiedyś o gliniarzach w NY? A gdybym tak miał bloga, gdzie umieszczałbym filmiki tylko z brutalnych aresztowań, kontrowersyjnych zatrzymań policji itd. Bez umieszczania jakichkolwiek komentarzy. Czy nie sugerowałbym brutalności policji? Zła? Nie musiałbym tego komentować, wystarczyłoby pokazać skrajne sytuacje.

I tak odebrałem Twoje opowiadanie. Gdy je przeczytałem pomyślałem sobie “facet ma naprawdę duże “ale” do antyszczepionkowców, no powyciągał same najbardziej niedorzeczne teorie, o których nawet nie słyszałem i robi z nich cymbałów”.

Zdałem sobie jednak sprawę, znając Cię z forum, że nie mogłeś zrobić tego świadomie, nie jesteś tym typem człowieka, a ja niesłusznie zwątpiłem. :)

Co nie zmienia faktu, że opowiadanie nadal ma dla mnie wydźwięk negatywny w stosunku do antyszczepionkowców, a każdy piszący na kontrowersyjne, bieżące tematy musi się liczyć z ewentualnymi nieporozumieniami pod nimi.

I zbyt dużo razy użyłeś słowa “oceniać” w tak krótkim fragmencie/komentarzu, to powtórzenia. ;)

Pozdrawiam.

W tej całej dyskusji najzabawniejsze jest to, że gdybym z jakiegoś powodu musiał się opowiedzieć po którejś ze stron (nie do końca akceptuję tu istnienie stron jako takich, ale jestem w jakiejś śmiesznej mniejszości z takim podejściem), to pod wieloma względami zdecydowanie bliżej byłoby mi do tej “oszołomskiej”. 

 

Zostawiam, jako dla mnie ważne: “niedorzeczne teorie”, o których piszę, są bardzo popularne, a znalazły się w moim opowiadaniu w wyniku dość intensywnego researchu w polskim internecie i nie tylko. One istnieją, żyją, i mają się świetnie, a część z nich okazała się trafna. Nie interesuje mnie ocena stanu intelektualnego ich zwolenników, upchnięcie ich w szufladce z Ciemnogrodem i cymbałami. To nie jest poziom dyskusji, który mnie satysfakcjonuje. 

Interesuje mnie szukanie odpowiedzi na pytanie o mechanizmy, które doprowadzają do tego, że takie teorie dostają sie do obiegu, że zamykamy się w bańkach świętego przekonania o własnej nieomylności w sprawach, o których nie mamy pojęcia. Dotyczy to także tych, którzy z uśmiechem pełnym wyższości wobec oszołomów wystawili skwapliwie ramię do przyjęcia szczepionki. 

Jeśli odebrałeś to opowiadanie jako negatywne w stosunku do antyszczepionkowców, to po prostu niewprawnie podałem piłeczkę, jak już wspomniałem. Nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni :P

 

 

Interesuje mnie szukanie odpowiedzi na pytanie o mechanizmy, które doprowadzają do tego, że takie teorie dostają sie do obiegu, że zamykamy się w bańkach świętego przekonania o własnej nieomylności w sprawach, o których nie mamy pojęcia. Dotyczy to także tych, którzy z uśmiechem pełnym wyższości wobec oszołomów wystawili skwapliwie ramię do przyjęcia szczepionki. 

Dla mnie ten mechanizm ma jedno podłoże – przetrwanie. Człowiek od czasów zejścia z drzewa musi podejmować decyzje. Nie wiem, czy to nie była pierwsza fundamentalna decyzja. Pierwsze z nich, gdy byliśmy jeszcze zarośnięci jak małpy, prawe zawsze determinowało przetrwanie. Teraz też tak jest, chociaż już nie tak silnie, bardziej pośrednio. Ale żeby podjąć decyzję, musisz być przekonany o własnej nieomylności, słuszności, inaczej w ogóle jej nie podejmiesz.

Ja się bardzo cieszę, że są antyszczepionkowcy, ultrasi anty szczepień (sceptyczny jestem tylko względem wszelkich teorii spiskowych w każdej dziedzinie, nie tylko szczepień). I cieszę się, że są tacy, którzy podsuwają rękę do szczepienia bez mrugnięcia okiem. Bo te skrajne podejścia oznaczają, że człowiek przetrwa, albo jedna albo druga decyzja będzie właściwa i uchroni nas przed wyginięciem. Pierwszym dniem ludzkiej zagłady będzie dzień, w którym cała ludzkość będzie mówić jednym głosem. Nie sposób bowiem podejmować tylko właściwe decyzje. W końcu dziesiąta, być może tysięczna, będzie tą niewłaściwą i wyginiemy.

Pozdrawiam.

tacy, którzy podsuwają rękę do szczepienia bez mrugnięcia okiem. Bo te skrajne podejścia

Jeżeli ktoś korzysta z czegoś przebadanego i potwierdzonego przez naukę, to to jest “skrajne podejście”? O_o Skrajne by było, gdyby ktoś to zrobił przed fazą badań.

Edit: Czy podsuwanie zębów pod zakładanie plomby u dentysty tez jest skrajne?

 

Bez mrugnięcia okiem jest użyte w kontekście negatywnym, czyli podchodząc do czegoś w sposób obojętny lub nie przejmując się.

Mówimy tu o szczepionce, która według jednych jest trucizną, może zabić, lub też spowodować poważny uszczerbek na zdrowiu, bezpłodność czy zmienić kod DNA, a według drugich uratować przed śmiercią lub też bardziej lub mniej poważnymi powikłaniami zdrowotnymi. Jeśli więc ktoś podchodzi do własnego życia w sposób obojętny, to jest to dla mnie skrajne podejście.

W powyższych okolicznościach, co ma do tego plomba u dentysty?

Łosiocie, spróbuję wyjaśnić z pozycji czytelnika, choć nie wiem, czy mi się to uda. :-)

Rozwiązanie jest nieczytelne nie z uwagi na status: otwartość, półotwartość czy zamknięcie, i/lecz weź pod uwagę, że różne rzeczy możemy nazywać inaczej. Dla mnie poziom niejasności był zbyt duży.

Zazwyczaj granice definiuję ostro, jeśli nie da rady – rozmyte, szukam zrozumienia/ustalenia warunków brzegowych. Czasem wychodzi, czasem – nie. W każdym razie konfrontuję zamierzenia z reakcją. Gdy ktoś serwuje mi potok pięknych i trudnych słów, niezrozumiałych wyobrażeń traktuję je jak ucieczkę od wyrazistych stanowisk (tak to nazwijmy), potrzebny jest czas na reakcję. Niekiedy jest długi,  wtedy przekonałam się że uleżenie myśli jest lepsze od reakcji a’vista, zwłaszcza gdy chodzi o sprawy ważne. U Ciebie mój dylemat sprowadzał się do: "A o co właściwie chodzi?".

Historia zapisana może ulegać zawieszeniu, lecz główny wątek – moim zdaniem – winien zostać rozwiązany bądź zamknięty na ten moment (co dalej – tego nie wiemy). Czytając Twoje opowiadanie klarowały mi się dwa wątki, hmm, raczej trzy:

a/ antyszczepionkowość – ludzie mają różne poglądy z tysiąca powodów, co więcej cholernie różnią się od siebie (poglądy, więc ludzie i ich motywacje/powody pójścia "za, przeciw, wstrzymania". Są niezależne od nacji, języka (tak na marginesie, nie wierzę w tzw. "cechy narodowe", rodzaj bullshitu),

b/ uzależnienie od netowego feedu (w gruncie rzeczy nie skutkuje "zwariowaniem", lecz raczej "ogłupieniem", co nie jest tym samym),

c/ inny – nie opisany, przyczyna tajemnicza.

W krótkiej formie trzeba byłoby któryś z wątków doprowadzić do końca, co nie oznacza ostatecznego rozstrzygnięcia. Zdaje mi się – nie wiem – że dla czytelnika/bohatera sprawa powinna być jasna, a treść dostarczać wystarczających przesłanek. Czytelnik może "załapać się" na nie, choć niekoniecznie, lecz to nie ma znaczenia.

Zawiesiłeś mnie. Nie wiem, co jest grane. Czy muszę wiedzieć? Hmm, może nie, ale w tym konkretnym momencie dobrze byłoby mieć kontakt z bohaterem (co myśli, czuje, kontekst, aby go lepiej zrozumieć bądź reakcje otoczenia na jego nietypowe zachowanie plus jego interpretację). Co się z nim dzieje? Pokazujesz chaos i zamieszanie. On karmi się feedem i ok, ale transformacji raczej nie ma. żadnego kroku. Niejako multiplikujesz podobne sytuacje i nic z tego nie wynika. On karmi się, karmi i… nic. Na tym kończysz. Prosi się o scenę końcową.  xd

 

Dla mnie – w gruncie rzeczy – najsilniejszą sekwencją było wspominanie wielorybów i jednej sceny (odwołań) z matką, lecz była za słabo umocowana w opowiadaniu. Coś takiego jak sterowce u Twardocha. Uczyniłeś z "wielorybów i tej sceny" rodzaj rozwiązania, podczas gdy dla mnie stanowił wątek wyjaśniający, poboczny, rodzaj "ekstrawagancji" (tnąc nożem). Nie rozwiązałeś żadnego z potencjalnych wątków. 

Mamy myśleć po swojemu – ok. Być może, ale nie przekonują mnie wyjaśnienia wielu Autorów na forum i nie tylko, którzy tłumaczą, że otwarte zakończenia sprawiają przyjemność czytelnikowi, bo może wybrać to, co sam chce i decydować o kształcie rękodzieła. Dla mnie to jakieś pływanie w magmie postmodernizmu (lubię go, ale on był przeciw czemuś, ale tutaj tego nie ma, bo być nie może).

Pisząc bliższe lub dalsze sf, mniej lub bardziej magiczne, relacjonujemy wybory pojedynczego człowieka w zbiorowości (sam nie przetrwa). Jeśli pojawiają się pytania, niechże będą wyraźnie postawione bądź doprowadzone do końca. Wydaje mi się, że kłopot może polegać na tym, że nie doprowadzasz w wyobraźni sytuacji do końca. Niechże wizja dotrze do celu. Daj wynik określonego, najważniejszego wątku. Czy będzie pesymistyczny czy optymistyczny, chyba nie ma znaczenia dla czytelnika, takiego którym jestem, a jeśli zawieszasz, daj czytelny dylemat.

 

Na zakończenie, ale już nie do tekstu. :-) Ostatnio słuchałam podcastu prof. Ledera rozważającego sytuację człowieka w XXI wieku. Myśleliśmy, że będzie z górki, bo wg. Fukuyamy był już "Koniec historii". Może nie mogło potoczyć się inaczej. Oczywiste. Leder przywołał bliskiego mi W. Benjamina, Baumana i H.Arendt, która w książce o Benjaminie przywołała tę figurę Anioła (obraz P. Clee), odwróconego tyłem i pchanego wiatrem postępu/możliwości, konfrontującego się nieustannie z polem kości. Przeczucie odnośnie "idei marszu wszystkich ku szczęśliwej przyszłości była mi bardzo bliska, bo jestem naiwna jak dziecko w takich sprawach, choć postęp miał swoje wady i zalety, ale dodam, że taką chcę pozostać". Dzisiaj bez przerwy widzę tę figurę Anioła i przychylam się do opinii Ledera, że obecnie nie mamy jeszcze wizji przyszłości. Żyjemy "tu i teraz" plus dziwaczne grzebanie się w przeszłości.

Niestety, nie żyjemy już w płodnym XIX wieku czy przedłużonym w XX-tym, gdy idee przyszłości tryskały ze wszystkich źródeł. Koncentrujemy się na teraźniejszości i zauroczeni naukami z przeszłości odgrywamy taniec Św. Witta, bo chcielibyśmy odgrywać stare role. Świat osobisty trwa w paroksyzmach reklam, doniesień i bliskich nam maili, smsów przyjaciół/znajomych/rodziny. Ten wielki świat waży się w kotle i na wadze, mniejszy jest warunkowany emocjonalnie i refleksją. Oba są równie ważne. Trafiła do mnie jedna myśl Ledera – "Obojętność wobec polityki jest grzechem zaniechania". Trzeba gadać, nie uciekać. 

Przekładając bieżące myśli na opko: brakuje konkluzji, bo urywasz.

 

pzd srd :-)

a

 

Edytka: popolemizowałabym okrutnie z Darconem w kwestii autoterapii i darwinizmu w przypadku tego tekstu, lecz tego nie zrobię. Krótko – nie jest dla mnie ani jednym, ani drugim. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Darconie, teza o przetrwaniu na pewno ma sens, to ciekawe spojrzenie, choć oparcie tego zjawiska tylko o atawizm nie załatwia w moojej opinii sprawy. Tu pojawia się wpływ ilości dostęnych informacji i zdolności do jej przetworzenia, żeby podjąć decyzję – vide efekt Dunninga-Krugera. Wchodzą kwestie społeczne – jak siła oddziaływania autorytetów, czy wręcz (w pewnym sensie) religijne – bo tak naprawdę wszyscy budujemy wizję otaczającego nas świata o przekaz medialny i wybieramy ten, któremu wierzymy ( może za nim stać kapłan, naukowiec, polityk, charyzmatyczny youtuber, sąsiad albo kolega). 

 

wilku, mam wrażenie, że ostatnio otaczają nas same skrajności. Ja, w różnych dyskusjach, za sprzeciwianie się PRZYMUSOWI szczepień, wielokrotnie zostałem uznany za antyszczpionkowego oszołoma. Gdy twierdziłem, że lockdowny nie są dobrym pomysłem (opierałem się przy tym o analizy naukowców), uznawano mnie za plandemistę i szura. A jestem sobie zwykłym obywatelem, nie neguję pandemii, zaszczepiłem się… Tylko, kurde, bardzo trudno się z ludźmi gada ostatnio o czymkolwiek, bo od razu jest się wciskanym do jakiejś szuflady.

Kupię raz na ruski (!) rok kiełbasę – jestem mordercą. Nie chcę iść z kuzynem na polowanie – jestem ekoterrorystą. Przyznaję, że nie wiem, czy wziąłbym karabin i walczył, gdyby nas napadli (bo nie wiem, skąd mam wiedzieć?!) – jestem tchórzem i na pewno nie jestem patriotą. I tak dalej, i tak dalej. Bleh. 

 

Asylum – ale ciekawy komentarz! Muszę przetrawić, plus koniecznie sprawdzic prof. LEdera (jest na Spotify?) i wrócę, obiecuję. Dziękuję Ci bardzo, bo dotknęłaś sedna.

Wpadam i cieszę się, że pierwszy na liście dyżuru jest ten tekst. Od strony językowej widać Twoją wprawę w pisaniu – zdania i opisy tworzą odpowiedni klimat. Dla mnie był to klimat samotności pomimo natłoku informacji oraz zagubienia pomimo tylu świecących drogowskazów.

Bohater jest wyraźny od strony emocji oraz podejmowanych wyborów. Bardzo polubiłem, jak prezentujesz reakcje na zagubienie.

Sama fabuła trochę była dla mnie nieczytelna w zamiarze. Z jednej strony ono zagubienie tworzy pewien stopień półotwartości w interpretacji, z drugiej – końcówka raczej jasno pokazuje, gdzie chcesz, jako Autor, bym skierował moje wysiłki intelektualne. Nie jestem fanem siedzenia “na płocie” w taki sposób, ale patrząc na inne komentarze, to mogło być uczucie, które po prostu pojawiło się u mnie.

Podsumowując: koncert fajerwerków pierwszej klasy od strony wykonania, fabularnie lekko rozmyty – ale nadal solidny.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Asylum, chciałem Ci jakoś ładnie odpisać w weekend, ale nie miałem okoliczności sprzyjających, żeby przysiąść do komputera. 

Superancki jest ten Twój komentarz. No bo owszem, już z komentarzy pozostałych Czytelników wyciągam wniosek, że takie pozostawienie Czytelnika samego sobie, to średnio fajny zabieg. Nie pierwszy raz robię ten błąd w pisaniu. No dobra, nie błąd, tylko ficzer, bo robię to świadomie. Tylko, że potem, po raz kolejny, trochę żałuję :P. W tym opowiadaniu, masz rację, że nie mam odpowiedzi i rozmywam. Tak jak napisał NWM w dyżurnym komentarzy, “siedzę okrakiem” :D 

Szukając przyczyn stanu Jacka, nie decyduję, czy to a, b, czy c. Raczej skłaniam się ku a i b i c, czyli po prostu wyobrażam sobie, że niepewność, strach, zaburzona percepcja w wirze feedu, przeładowanie informacją, niezdolność do poznania tego, co jest prawdą, a co nie, wreszcie – śmierć mamy jako trigger, to wszystko złożyło się na Jackowe rozsypanie. To wszystko się łaczy, przenika, splata. 

Ale bardzo dziękuję za Twoją perpektywę, rozumiem, że takie stawianie Czytelnika na rozstaju dróg jest trochę słabe. 

 

NWM-ie – dzięki za wizytę i komentarz. I kliczka! Super, że widzisz tyle zalet tego opowiadania :)

Dobre opowiadanie, podobał mi się klimat – niby wszystko zwyczajne, ale czułem, że w powietrzu wisi coś niezwykłego. Dobre te wstawki z wielorybami, podkreślają surrealistyczny wymiar opowiadania.

Umiejętnie podsumowałeś całą wrzawę szczepionkową poprzez wplatanie takich szarpanych wycinków z życia, fajny zabieg, dobrze się to czyta.

 

– Nie ma sprawy ko… – Jacek gryzie się w język. – Nie ma sprawy, Marta – kończy rozmowę.

frown

 

Przez szybę autobusu niewiele widać, bo z zewnątrz oblepia ją kożuch zaschniętej soli i zmarznięte grudy brudnego śniegu, a od wewnątrz jest zaparowana. Jacek trzyma w dłoni telefon, ale wzrok kieruje właśnie w stronę szyby, we fragment, który przetarł wcześniej dłonią. Jego oczy są w ciągłym ruchu, wzrok wędruje przepastnymi wąwozami wyrytymi w skorupie z soli i lodu, między przyklejonymi do szkła kroplami wody wielkimi jak planety.

Realistyczne i niby proste, ale jednocześnie ma jakiś poetycki wymiar. Może zestawienie tej soli, śniegu, brudu na dalszym planie, za oknem, z przeskalowaną kroplą wody na szybie? Coś to we mnie poruszyło.

 

Szedł ciemnym korytarzem do rodziców powiedzieć im, że nie może zasnąć. Rodzicie siedzieli na kanapie zalani światłem telewizora, jakby spadła na nich cienka warstwa kolorowego śniegu. Ich twarze były blade i płaskie, a oczy niechętnie odrywały się od ekranu. Tata wzdychał, nie kryjąc irytacji, ale mama wstawała z kanapy i odprowadzała Jacka do pokoju.

Bardzo plastyczne i ma w sobie magię.

 

Podobała mi się też scena w stołówce, w pracy i to, że Jacek nie rozpoznaje kolegów. W ogóle dużo jest fragmentów z którymi można się identyfikować.

Zgłaszam do biblioteki.

 

 

Kronosie, dzięki bardzo za lekturę i nominację do Biblioteki.

Kurczę, jak miło, że Ci się podobają te fragmenty, no po prostu serce rośnie jak się czyta takie recenzje, dzięki!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ja tu fantastykę widziałam. Może dlatego, że dziury w pamięci Jacka zrzuciłam na karb szczepionki (łażenie po internecie ani śmierć kogoś bliskiego na ogół takich objawów nie wywołują).

Trochę nie byłam pewna, czy powinnam współczuć Jackowi, czy się na niego wściekać, że olewa najbliższych.

Babska logika rządzi!

Anet, Finklo, kłaniam się i bardzo dziękuję za poświęcenie czytelniczego czasu. 

Nowa Fantastyka