- Opowiadanie: vrchamps - Do rzeki

Do rzeki

“Do Rzeki” to kontynuacja opowiadania “Do miasta“. Chciałem pociągnąć tą historię. Niestety czytanie “Do Rzeki” bez wiedzy tego, co stało się w poprzednim opowiadaniu – nie ma sensu. Było by miło gdyby znalazł się ktoś, kto po przeczytaniu pierwszego opowiadania, zdecydowałby się zajrzeć, by sprawdzić co wydarzyło się dalej. Było by jeszcze milej gdyby znalazł się ktoś, kto postanowi przeczytać “Do Miasta”, by następnie powrócić tutaj jeszcze raz. Pozdrawiam.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Do rzeki

– Nie. Dzię­ku­ję za pro­po­zy­cję, ale będę szedł brze­giem, może znaj­dę coś przy­dat­ne­go. Coś, co wy­rzu­ci­ła rzeka – od­po­wie­dział Krzy­siek nie­zna­jo­me­mu męż­czyź­nie.

– Rób co chcesz, pro­po­no­wa­łem ci je­dze­nie i picie. – Sta­rzec od­wró­cił się i od­szedł w kie­run­ku lasu.

„Stary dureń”, po­my­ślał Krzysz­tof i po­szedł w swoją stro­nę.

Rze­czy­wi­ście, nie­zna­jo­my był stary. Siwa broda i dłu­gie wło­sy tego sa­me­go ko­lo­ru, sku­tecz­nie ka­mu­flo­wa­ły zmarszcz­ki i wiek czło­wie­ka. Mętne oczy zdra­dza­ły jego kon­dy­cję. To w nich od­czy­tał praw­do­po­dob­ny wiek dziad­ka i, szcze­rze mó­wiąc, to przez te oczy, nie zde­cy­do­wał się przy­jąć pro­po­zy­cji.

„Potem mu­siał­bym go pil­no­wać, eskor­to­wać, ochra­niać. Jesz­cze czego”, z cie­ka­wo­ści obej­rzał się za nie­zna­jo­mym. Dziad po­więk­szał dzie­lą­cy ich dy­stans, czła­piąc nie­zgrab­nie jak kacz­ka przed sko­kiem do wody. Ka­wa­łek dalej po­tknął się o wy­sta­ją­cy z mchu ko­rzeń.

– Nie twój pro­blem – po­wie­dział do sie­bie Krzy­siek, po­cią­gnął nosem i ru­szył brze­giem w kie­run­ku przy­sta­ni.

Wę­dro­wiec nie spusz­czał wzro­ku z drew­nia­ne­go szkie­le­tu po­mo­stu ster­czą­ce­go z wody. Kiedy się zbli­żał, do­strze­gał coraz to wię­cej szcze­gó­łów wy­sta­ją­cej z toni kon­struk­cji.

Na wierz­choł­ki prze­krzy­wio­nych pali pod­la­ty­wa­ły i od­la­ty­wa­ły wrony, spie­ra­jąc się do­no­śnym kra­ka­niem o wy­god­niej­sze miej­sce. Po­przy­wią­zy­wa­ne li­na­mi cu­mow­ni­czymi ło­dzie węd­kar­skie snuły się ze smut­kiem, jak psy na łań­cu­chach w trze­cio­rzęd­nym schro­ni­sku. Kilka szmat przy­nie­sio­nych z wia­trem od stro­ny lądu, ło­po­ta­ło jak ma­ry­nar­skie ban­de­ry.

„Tu dziś spę­dzę noc”, prze­szło mu przez myśl, kiedy do­tarł na miej­sce. Kilka znisz­czo­nych dom­ków, sto­ją­cych jeden przy dru­gim. Po­ła­ma­ne wędki, pa­ję­czy­na w sko­tło­wa­nej żyłce, na pa­ra­pe­cie okna wy­su­szo­ny kot, z któ­re­go dawno wy­pro­wa­dzi­ły się mady.

– Przy­tul­nie…

Wy­brał jedną z chat, tę, w któ­rej drew­nia­ny par­kiet nie zgnił w ca­ło­ści. Po­ło­żył się na za­ku­rzo­nej pod­ło­dze, li­cząc wi­szą­ce nad głową za­su­szo­ne głowy szczu­pa­ków – węd­kar­skie tro­fea.

Za­snął.

 

 

– Ej, fajt­ła­po! Obudź się! – Ktoś w środ­ku nocy szar­pał wę­drow­ca za ramię.

– Hę? Coś ty za jeden? – za­py­tał Krzysz­tof, nie wie­dząc, czy to jawa, czy sen.

Na­po­tka­ny wcze­śniej sta­rzec, wy­pro­sto­wał się i oparł ręce o bio­dra.

– Wie­dzia­łem… Jak tylko cię zo­ba­czy­łem, że będę mu­siał cię pil­no­wać – za­re­cho­tał dziad.

– Prze­cież to ja tak my­śla­łem o… – za­krztu­sił się Krzysz­tof.

– Nie mamy czasu – oznaj­mił stary, obserwując horyzont.

– Co się dzie­je? – Krzy­siek spoj­rzał w kie­run­ku, z któ­re­go nie spusz­czał wzro­ku sta­rzec. – Co tam jest?

Świe­tli­ste smugi sta­wa­ły się coraz więk­sze. Stop­nio­wo na­ra­stał cichy pisk, jakby wa­dli­wy czaj­nik po­śpie­szył się z alar­mem, nie cze­ka­jąc na za­go­to­wa­nie wody.

– Lek­ko­du­chy – oznaj­mił dzia­dek. – Jeśli chcesz żyć, wejdź­my do wody. Na­tych­miast!

Wy­szli z domku, kie­ru­jąc się w stro­nę Wisły. Po chwi­li byli już w wo­dzie, a ta sta­wia­ła opór, ro­bi­ła wszyst­ko by prze­szko­dzić po­dróż­ni­kom.

– Jesz­cze ka­wa­łek, dawaj… do tych beli – po­wie­dział Krzysz­tof.

– Wy­star­czy, tu bę­dzie do­brze, nurt jest za bli­sko – stwier­dził stary, kiedy pra­wie stra­ci­li grunt pod no­ga­mi.

Lek­ko­du­chy za­trzy­ma­ły się. Spra­wia­ły wra­że­nie nie­spo­koj­nych. Prze­ni­ka­ły przez sie­bie, od­da­la­ły się w róż­nych kie­run­kach, po czym wra­ca­ły do sku­pi­ska. Z ich głów wy­sta­wa­ły sznur­ki, które pięły się w niebo, ale koń­czy­ły się po dwóch, może trzech me­trach.

Mamo…! – Głos pła­czą­ce­go dziec­ka prze­szył po­wie­trze.

Krzy­siek jęk­nął, po­wo­do­wa­ny stra­chem. Opo­wie­ści o tych stwo­rach roz­cho­dzi­ły się od kilku mie­się­cy, ale nie miał oka­zji ich spo­tkać.

– Bądź… cicho – wy­ce­dził sta­rzec przez zzięb­nię­te usta, od­dzie­la­jąc te dwa słowa stu­ko­tem zębów.

Te dzi­wa­dła mógł zo­ba­czyć każdy. Do ob­ser­wa­cji nie było po­trzeb­ne żadne sprzę­żo­ne z czło­wie­kiem urzą­dze­nie ko­re­spon­du­ją­ce jak w przy­pad­ku Pik­se­lo­zy.

Kie­dyś, prze­by­wa­jąc w po­ato­mo­wym schro­nie z na­po­tka­nym przy­pad­ko­wo Szu­mim, usły­szał hi­sto­rię o ni­ciach, które po pew­nym cza­sie pę­ka­ły, two­rząc mgli­ste, zwar­te struk­tu­ry zwane Lek­ko­du­cha­mi. Uno­si­ły się nad zie­mią i za­bi­ja­ły na­po­tka­nych ludzi, cza­sem szyb­ko, a cza­sem po­wo­li, ale za­wsze bo­le­śnie. Szumi mówił też o pa­mię­ci lek­ko­du­chów, które ko­du­ją, to co za­sły­sza­ły pod­czas śmier­ci no­si­cie­la. Po­wta­rza­ją potem w kółko ostat­nie słowa tego, kogo po­rwa­ła nić.

Kurwo! Dla­cze­go mi to zro­bi­łaś! – Dziec­ko nie prze­sta­wa­ło. Krzy­cza­ło coraz gło­śniej, zmie­nia­jąc stop­nio­wo nie­win­ny ton głosu w ryki de­mo­na.

To nie jej wina, dziew­czyn­ko! – śmiał się sza­leń­czo inny głos, do­cho­dzą­cy od stro­ny przy­sta­ni.

To ona ! Wle­wa­ła mi do ryja klej!

Krzy­ki cią­gnę­ły się w nie­skoń­czo­ność. Obłą­ka­ny śmiech mie­szał się z pła­czem wielu osób.

Nie bij!

Spal­cie ich wszyst­kich!

Trze­ba go, kurwa, przy­bić.

Mi­ja­ły ko­lej­ne mi­nu­ty. Męż­czyź­ni trwa­li w bez­ru­chu, w zim­nej wo­dzie, ob­ser­wu­jąc i słu­cha­jąc z ukry­cia.

To tylko no­wo­ro­dek

Stary był zmę­czo­ny, trząsł się od ja­kie­goś czasu, zimno nie po­zwa­la­ło mu do­koń­czyć zda­nia.

– Cięż­ko… mi się utrzy­mać… – mówił, przy­mru­ża­jąc oczy.

Pa­trz­cie kwia­ty z nieba!

– Kiedy… Odej­dę…

– To co? Kiedy odej­dziesz to co? O czym ty mó­wisz?

– Będą… chcie­li mnie za­brać…

Spier­da­lać, ta suka jest moja!

Sta­rzec ze­śli­zgnął się po mo­krym palu, głowa znik­nę­ła pod wodą. Krzy­siek zła­pał go mocno pod pachę jedną ręką i pod­cią­gnął do góry.

Na chwi­lę.

– No dawaj sta­rusz­ku… kurwa…

Nie rób­cie tego… pro­szę!

Pu­ścił.

Zo­stał sam i przy­tu­lił się mocno do drew­nia­ne­go słupa.

Nagle wszyst­ko umil­kło.

Krzy­siek po­czuł wi­bra­cje. Bela, którą trzy­mał, zda­wa­ła się za­pa­dać. Od­pły­nął tyłem kilka me­trów w stro­nę nurtu i ude­rzył o coś głową. Od­wró­cił się. Była to mała pla­sti­ko­wa łódka. Wy­cią­gnął z wody skost­nia­łe ręce i chwy­cił się burty. W tym mo­men­cie coś za ple­ca­mi męż­czy­zny z moc­nym pla­śnię­ciem wpa­dło do wody. Kiedy ob­ró­cił głowę, by kątem oka spraw­dzić, co się stało; woda za­bul­go­ta­ła wkoło, jak gdyby go­to­wa­ła się w nie­wi­dzial­nym garn­ku.

Nić go zna­la­zła!

Zabij śmie­cia!

Pod­cią­gnął się, po­ma­ga­jąc sobie wy­rzu­tem nóg w tył. Za­ję­czał ze zmę­cze­nia, opie­ra­jąc brodę na bur­cie.

 

Ko­bie­ta, która le­ża­ła w łodzi, miała na gło­wie słu­chaw­ki, a w ręku walk­ma­na. Obok niej spo­czy­wa­ły roz­sy­pa­ne małe kości. Kilka wy­sta­wa­ło z nie­wiel­kie­go or­ta­lio­no­we­go dresu, któ­re­go ko­lo­ry dawno wy­bla­kły.

Po­daj­cie wia­dro!

Uto­pi­my go!

Minął mie­siąc od czasu kiedy wy­ru­szy­ła z domu… kiedy wy­ru­szy­ła z mia­sta. Za­da­nie było pro­ste: od­szu­kać dziec­ko, a ra­czej to, co po nim zo­sta­ło i ostrzec Da­nie­la. „Może wrócę”, przy­po­mnia­ła sobie słowa Szu­mie­go.

– Prze­pra­szam… – po­wie­dzia­ła, pa­trząc pro­sto w zmę­czo­ne i prze­ra­żo­ne oczy czło­wie­ka, kur­czo­wo trzy­ma­ją­ce­go się łodzi.

Play…

Pik­se­lo­za po­wsta­ła nagle do­oko­ła łódki, a w jej wnę­trzu za­pa­no­wał dzień. Pięk­ne la­zu­ro­we niebo uło­żo­ne z ma­łych kwa­dra­ci­ków, pusz­cza­ło za­jącz­ki kwa­dra­to­we­go słoń­ca.

Krzysz­tof, ucze­pio­ny burty, spoj­rzał na ręce wy­nurzone z wody. Coś czuł… Nie krzy­czał – ra­czej ob­ser­wo­wał z cie­ka­wo­ścią pę­ka­ją­ce bąble na wła­snej skó­rze, która po chwi­li za­czę­ła od­le­piać się od mię­śni pła­ta­mi.

– Co mi jest? – za­py­tał dziw­nie uśmiech­nię­ty, jakby ba­wi­ły go krwa­wią­ce pa­znok­cie.

Wy­cią­gnął język, ma­cha­jąc nim lu­bież­nie w stro­nę Pau­li­ny, po czym od­gryzł go i wy­pluł w stro­nę nie­wi­dzial­nej struk­tu­ry Pik­se­lo­zy. Męż­czy­zna wy­krzy­wił się w gry­ma­sie bólu, na­stęp­nie stra­cił przy­tom­ność. Uno­sił się na po­wierzch­ni jak za­po­mnia­na tra­twa, ude­rza­jąc od czasu do czasu głową w pla­sti­ko­wą burtę za­cu­mo­wa­nej obok łodzi.

– Nie wiem, co ci jest – od­po­wie­dzia­ła z pust­ką w oczach.

Ktoś biegł po­mo­stem. Pau­li­na usia­dła na rufie i ob­ser­wo­wa­ła zbli­ża­ją­ce się kwa­dra­ci­ki. Do bańki wbiegł Da­niel z syn­kiem na rę­kach. Przy­sta­nął na kra­wę­dzi kład­ki, skrząc się jak źle na­stro­jo­ny obraz w te­le­wi­zo­rze. Za­uwa­żył dziw­nie ubra­ną ko­bie­tę ze słu­chaw­ka­mi na uszach.

– Mo­że­my za­brać się z panią? – za­py­tał męż­czy­zna.

W tym mo­men­cie roz­le­gły się strza­ły z broni au­to­ma­tycz­nej. Po­ci­ski unio­sły w po­wie­trze drza­zgi desek.

– Wska­kuj­cie, szyb­ko, szyb­ko! – po­na­gli­ła Pau­li­na.

Da­niel wło­żył syna do łódki i za­brał się do od­wi­ja­nia sznur­ka. Chłop­czyk wy­da­wał się nie­obec­ny, pa­trzył na ko­bie­tę, trzy­ma­jąc w rę­kach sa­mo­cho­dzik.

– Cześć je­stem Paula.

Chło­piec spoj­rzał na tatę py­ta­ją­co.

– Jaś jest nie­mo­wą. – na­po­mknął Da­niel, dalej wal­cząc z nie­zna­nym mu su­płem.

Ko­lej­na seria po­ci­sków.

Nie­wi­dzial­na siła unie­ru­cho­mi­ła spoj­rze­nie Jasia. Pod­nio­sła jego rękę i przy­ło­ży­ła do szyi. W końcu prze­wró­cił się bez­wład­nie.

Da­niel od­rzu­cił linkę i ze­sko­czył na po­kład. Łódź za­ko­ły­sa­ła się… Uniósł dziec­ko, ob­ró­cił do sie­bie i przy­tu­lił. Pró­bo­wał zna­leźć dziu­rę od kuli, roz­ma­zu­jąc krew na twa­rzy malca. Potem od­wró­cił de­li­kat­nie synka na plecy i uca­ło­wał w czoło. Spoj­rzał na ko­bie­tę, która utkwi­ła wzrok w dziec­ku. Może chciał coś po­wie­dzieć, przyj­rzeć się nie­zna­jo­mej, za­pa­mię­tać ją, ale czas po­na­glał przy­no­sząc ko­lej­ne po­ci­ski.

Wsko­czył do wody.

Stop.

 

 

Pik­se­lo­za roz­pa­dła się na drob­ne ka­wa­łecz­ki wpa­da­jąc do wody. Pro­jek­cja znik­nę­ła. Znowu było ciem­no.

Na po­mo­ście uno­si­ły się Lek­ko­du­chy, człe­ko­kształt­ne isto­ty. Mie­ni­ły się róż­ny­mi bla­dy­mi od­cie­nia­mi sza­re­go ko­lo­ru. Obok łodzi pły­wał wy­pro­sto­wa­ny jak kłoda czło­wiek, który przed chwi­lą od­gryzł sobie język, i jesz­cze jeden stary, twa­rzą do góry, z otwar­ty­mi na­puch­nię­ty­mi usta­mi, jakby sta­rał się na­brać ostat­ni raz po­wie­trza w płuca.

Pau­li­na przy­glą­da­ła się du­chom ze stra­chem, przed chwi­lą sły­sza­ła ich okrop­ne wycie, a teraz mil­cza­ły, za­sty­ga­jąc w bez­ru­chu, tak bli­sko niej. Coś je blo­ko­wa­ło, jakby woda była gra­ni­cą nie do prze­by­cia.

Zła­pa­ła linkę i nożem prze­cię­ła włók­ni­sty war­kocz. Łódka za­czę­ła ob­ra­cać dziób w stro­nę nurtu.

Nagle płacz­li­we ję­cze­nie prze­rwa­ło ciszę.

Tylko nie wrzą­tek…

Coraz gło­śniej.

Daj­cie mi je!

Za­kop­my go żyw­cem!

 

***

Tak­tycz­na la­tar­ka oświe­tla­ła brzeg. Za­bło­co­ne szare ro­śli­ny, sa­mo­chód do po­ło­wy za­nu­rzo­ny w rzece, po­przew­ra­ca­ne drze­wa, czę­ścio­wo za­la­ne głów­ki, które ło­wi­ły brud­ną pianę, spię­trza­jąc ją w ma­łych za­tocz­kach.

Za­uwa­ży­ła roz­dar­te na­mio­ty, ślady po ogni­sku. Do­bi­ła do brze­gu. Prze­szła ostroż­nie nad szcząt­ka­mi dziec­ka w łodzi.

Nie do końca wie­dzia­ła, co ma teraz zro­bić, jak zna­leźć i prze­ka­zać Da­nie­lo­wi ich wspól­ną hi­sto­rię, i jak wy­cią­gnąć go z Pik­se­lo­zy, ani czy to w ogóle jest moż­li­we? Prze­cież w ja­kimś sen­sie zgu­bi­ła go. Nie mogła od­two­rzyć pro­jek­cji po­now­nie. Pró­bo­wa­ła jesz­cze na łodzi, ale w słu­chaw­kach sły­sza­ła tyko szum.

Ro­zej­rza­ła się po miej­scu, do któ­re­go przy­by­ła. Jej uwagę zwró­ci­ły pą­so­we plamy na jed­nym z na­mio­tów. Czę­ścio­wo opad­nię­ty, wy­da­wał się nie­usz­ko­dzo­ny. Obe­szła go do­oko­ła, szu­ka­jąc ja­kichś dziur. W końcu wy­ję­ła nóż, który w ułam­ku se­kun­dy przy­wo­łał ob­ra­zy z nocy spę­dzo­nej z nie­zna­jo­mym.

Teraz ona była Szu­mim. Walk­man przy­jął ją do sie­bie. Za­ak­cep­to­wał. Choć jesz­cze nie­daw­no, przy pró­bie kra­dzie­ży tego urzą­dze­nia, wi­dzia­ła jak pa­znok­cie zło­dzie­ja za­czy­na­ją krwa­wić. Te same ob­ja­wy miał czło­wiek w wo­dzie na przy­sta­ni. „Może dla­te­go Da­niel żył sam, nie chciał ni­ko­go na­ra­żać tym przed­mio­tem? Kiedy za­uwa­żył, że je­stem od­por­na, do­strzegł we mnie Szu­mie­go – przy­ja­cie­la”, po­my­śla­ła, prze­ci­na­jąc ma­te­riał na­mio­tu nożem: stos szmat, butla ga­zo­wa, kilka rdza­wych garn­ków.

Za­ło­ży­ła słu­chaw­ki i włą­czy­ła play.

Szum zgrzy­tał, skwier­czał jak do­pa­la­ją­ce się ogni­sko. Po chwi­li usły­sza­ła płacz i krzy­ki, a kil­ka­dzie­siąt me­trów dalej, w stro­nę wałów po­wo­dzio­wych, za­uwa­ży­ła pik­se­lo­wą ko­pu­łę. Po­bie­gła do niej i do­tknę­ła struk­tu­ry, która na­tych­miast roz­la­ła od miej­sca ze­tknię­cia z dłonią, małe fale ni­czym wrzu­co­ny do wody kamyk. Nie po­czu­ła żad­ne­go oporu, jakby nic nie dzie­li­ło obec­nej rze­czy­wi­sto­ści z tym, co pro­jek­tu­je szum we wnę­trzu Pik­se­lo­zy.

We­szła do wnę­trza.

 

Znała ten dźwięk – ka­pią­ca woda. Po chwi­li po­ja­wi­ło się wia­dro.

– Ucie­kaj­cie do łodzi – krzy­czał sta­rzec ze słu­chaw­ka­mi na uszach, do ko­bie­ty i kil­kor­ga dzie­ci. – Ty też, ru­szaj.

Da­niel prze­rwał go­le­nie. Z ży­let­ką i lu­ster­kiem w ręku ocze­ki­wał na dal­szy ciąg wy­da­rzeń.

– Czy znowu wi­dzisz nici dziad­ku? – za­py­ta­ła mała dziew­czyn­ka.

– Do łodzi, wszy­scy do łodzi. – Po­naglił stary.

– Co się dzie­je? – zdzi­wił się Da­niel.

Coś zwa­li­ło star­ca z nóg, po­cią­gnę­ło go parę me­trów. W końcu za­wisł w po­wie­trzu głową w dół.

– Trzy­maj. – Sta­rzec wy­cią­gną rękę, w któ­rej za­ci­skał walk­ma­na.

– Po co mi to? – za­in­te­re­so­wał się Da­niel, ob­ra­ca­jąc w dłoni ode­bra­ne urzą­dze­nie.

– Bierz kurwa i ucie­kaj. Zaj­mij się nimi, pro­szę.

Da­niel scho­wał walk­ma­na do kie­sze­ni.

Dzia­dek wy­cią­gną zza paska colta M1911, przy­ło­żył lufę do skro­ni i na­ci­sną spust.

– Nie­eeee!!! – krzy­czał ktoś zza Pik­se­lo­zy od stro­ny rzeki.

Pau­li­na zo­ba­czy­ła kwa­dra­to­wą łódź i po­ru­sza­ją­ce się na niej ner­wo­wo kwa­dra­to­we syl­wet­ki.

Da­niel pod­niósł broń i ru­szył w stro­nę wody. Wy­biegł z bańki, po­ru­sza­jąc kilka szkie­łek w miej­scu gdzie prze­kro­czył Pik­se­lo­zę. Wy­da­wa­ło mu się że w całym tym za­mie­sza­niu wi­dział ko­bie­tę, tę samą co na przy­sta­ni.

Wia­dro wy­peł­ni­ło się czar­nym szla­mem ście­ka­ją­cym po­wo­li z nici.

– Niebo prze­cie­ka – po­wie­dzia­ła za­my­ślo­na Pau­li­na.

Stop.

 

Ro­bi­ło się widno. Po chwi­li nad­wi­ślań­ski świt pod­pa­lił zło­tym bla­skiem uno­szą­cą się nad wodą mgłę. Pau­li­na roz­nieciła ogień. Za jej ple­ca­mi, nie­da­le­ko cią­gnął się wał prze­ciwpo­wo­dzio­wy. Wsta­ła i ru­szy­ła w jego kie­run­ku. Z góry roz­ta­czał się widok na pola upraw­ne, dalej lasy – brzyd­kie, psy­cho­de­licz­ne drze­wa, które po­cho­wa­ły pod zie­mię zie­lo­ne ko­ro­ny, by wy­sta­wić na wiatr suche ko­rze­nie.

– Co robić? – za­py­ta­ła samą sie­bie.

 

 

Pokonywała ko­lej­ne ki­lo­me­try. Łódka dzio­bem prze­ci­na­ła wil­got­ne po­wie­trze. Zro­bi­ło się zimno, nawet noc nie ka­to­wa­ła tak chło­dem. Pau­li­na za­czę­ła ża­ło­wać, że nie za­bra­ła kilku szmat z obo­zo­wi­ska lub, że nie zro­bi­ła sobie z po­szy­cia na­mio­tu ja­kiejś ochro­ny przed wil­go­cią.

Wi­dząc za­tocz­kę, moc­niej zła­pa­ła wio­sła i skie­ro­wa­ła się ku niej.

Kiedy wpły­nę­ła, oczom ko­bie­ty uka­zał się mały jacht. Kie­dyś pew­nie po­kry­ty pięk­ną białą farbą, teraz żółtoruda, za­po­mnia­na łajba osa­dzo­na na brze­gu i po­że­ra­na przez ob­le­pio­ne po­wo­dzio­wym bło­tem pną­cza, które już dawno za­po­mnia­ły ro­dzić pach­ną­ce kwia­ty.

Pod­pły­nę­ła ostroż­nie. Wdra­pa­ła się po dra­bin­ce na po­kład.

Pierw­sza mała osób­ka le­ża­ła przy koszu ru­fo­wym. Po­ma­rań­czo­wa kurt­ka i dżinsowe spodnie czę­ścio­wo za­sła­nia­ły za­su­szo­ną skórę. Pau­li­na zbli­ży­ła się do szcząt­ków, kuc­nę­ła i wtedy mała kur­tecz­ka po­ru­szy­ła się nie­znacz­nie. Powoli wstała, a następnie od­sko­czy­ła dwa kroki do tyłu, nie spusz­cza­jąc wzro­ku z dziec­ka. Przez szpa­rę mię­dzy koł­nie­rzem a za­su­szo­ną szyją, wy­szedł nie­spiesz­nie szczur, ob­wą­chu­jąc po­wie­trze.

Zwró­ci­ła się w stro­nę klapy, od­gar­nę­ła za­su­szo­ną ro­ślin­ność, wzbu­rza­jąc chmu­rę kurzu. Otwo­rzy­ła drzwicz­ki i zaj­rza­ła do nad­bu­dów­ki. Le­ża­ły tam. Rów­nież wy­su­szo­ne zwło­ki kogoś do­ro­słe­go i te mniej­sze. Już miała włą­czyć play, kiedy za­uwa­ży­ła, że ich czasz­ki, z na­cią­gnię­tą czę­ścio­wo po­pę­ka­ną skórą, są w jakiś spo­sób po­łą­czo­ne. Podeszła bliżej i przyjrzała się lepiej. Więk­sza głowa wgry­zła się w mniej­szą, kli­nu­jąc swoje zęby w roz­sz­czel­nio­nych szwach kost­nych.

Play…

 

Pau­li­na ro­zej­rza­ła się po ka­ju­cie. Trupy znik­nę­ły. Da­niel ry­glo­wał od środ­ka drzwi, które ktoś pró­bo­wał otwo­rzyć. Szum zo­stał za­stą­pio­ny przez łomot i płacz.

– Co tam się dzie­je? – za­py­ta­ła, pod­cho­dząc do męż­czy­zny.

Da­niel od­wró­cił się ener­gicz­nie, zu­peł­nie za­sko­czo­ny.

– Co tam się dzie­je? Kim ty je­steś? – Coś szarp­nę­ło drzwi, moc­niej niż do­tych­czas. – Chyba mi zu­peł­nie od­pier­do­li­ło.

Od­dy­cha jesz­cze ten mały śmieć?!

Zjedz go! Na żywca, zjedz!

Wrza­ski prze­do­sta­wa­ły się szcze­li­na­mi przez przy­trzy­my­wa­ną klapę. Nie sta­no­wi­ła ona żad­nej prze­szko­dy.

– Zo­sta­wi­łeś mi wia­do­mość Da­nie­lu.

Nie bój się, nie ru­szaj

– Jaką wia­do­mość? O czym ty mó­wisz ko­bie­to.

– Masz walk­ma­na, któ­re­go zo­sta­wił ci sta­rzec. Pa­mię­tasz?

– Jak mam nie pa­mię­tać? – Znowu wa­le­nie w drzwi. – Chłop le­wi­to­wał w po­wie­trzu i strze­lił sobie na moich oczach w łeb. Też tam byłaś?

Ko­bie­ta ski­nę­ła głową. Da­niel za­śmiał się.

– Tak czu­łem, coś mi mi­gnę­ło. Po­ja­wiasz się w dziw­nych mo­men­tach, albo je­steś du­chem albo mi zu­peł­nie od­je­ba­ło.

Teraz wy­krę­cę ci rącz­ki.

– Je­stem Szu­mim – od­po­wie­dzia­ła Pau­li­na. – Cze­kaj to… to nie jest teraz ważne. Ja już cię raz po­zna­łam, w moim świe­cie. Do­pa­dły cię nici, zo­sta­wi­łeś na­gra­nie. Teraz je­ste­śmy w bańce. Pik­se­lo­za! Mówi ci to coś?

Głosy de­mo­nów umil­kły tak jak jęki i wrza­ski mor­do­wa­nych. Męż­czy­zna po­cze­kał jesz­cze chwi­lę, de­li­kat­nie uchy­lił klapę, by zer­k­nąć na ze­wnątrz. Ko­bie­ta le­ża­ła na chłop­czy­ku wcze­pio­na zę­ba­mi w jego głów­kę. Mała dziew­czyn­ka le­ża­ła na brzusz­ku z dziw­nie po­wy­krę­ca­ny­mi koń­czy­na­mi.

– Wrzuć­my ich do środ­ka i ucie­kaj­my, zanim tamci znowu się zja­wią. – Da­niel pod­szedł do le­żą­cej ko­bie­ty i pró­bo­wał od­cze­pić ją od głów­ki chłop­czy­ka. – Nie… nie mogę… pomóż mi, co się tak pa­trzysz, pomóż.

– Do­brze, ale potem mu­si­my coś usta­lić.

Ostroż­nie prze­nie­śli zwło­ki do ka­ju­ty i wró­ci­li po dziew­czyn­kę, ale Pau­li­na już jej nie wi­dzia­ła, w jej miej­sce po­ja­wi­ło się wia­dro, do któ­re­go spły­wa­ła czar­na, ole­ista nić. Da­niel zro­bił krok w stro­nę dziew­czyn­ki.

– Stój. – Zła­pa­ła Da­nie­la za ramię. – Wiem, że mi nie ufasz, ale pro­szę cię, zo­staw ją tak jak leży.

Da­niel spoj­rzał w oczy Pau­li­ny, ba­da­jąc w my­ślach kim lub czym jest nie­zna­jo­ma. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło mu się, że jest nie­re­al­na, prze­zro­czy­sta. Z ja­kie­goś po­wo­du spoj­rzał na prze­pły­wa­ją­cą za nią rzekę. Coś mu mi­gnę­ło, za­sze­le­ści­ło jak alu­mi­nio­wa folia.

– Niech ci bę­dzie, chodź­my stąd – ode­zwał się po chwi­li na­my­słu.

Ze­sko­czył z jach­tu i ru­szył w stro­nę Pik­se­lo­zy, kiedy prze­kra­czał nie­wi­dzial­ną struk­tu­rę, za­mi­go­tał, roz­ma­zał się w kilku miej­scach. Pik­se­le drgnę­ły de­li­kat­nie, jakby po­ru­szo­ne po­dmu­chem wia­tru, wy­da­jąc szum. Znik­nął za szkla­ną kur­ty­ną, zmie­nia­jąc się w kwa­dra­to­wą po­stać.

– Za­cze­kaj… Da­niel! – za­wo­ła­ła go i ru­szy­ła za męż­czy­zną.

Po­de­szła do bańki, wy­cią­gnę­ła w jej kie­run­ku rękę i do­tknę­ła frag­men­tu szkła. Struk­tu­ra na­cią­gnę­ła się, ale nie chcia­ła prze­pu­ścić Pau­li­ny. Na­par­ła moc­niej i dalej nic – żad­ne­go pęk­nię­cia, żad­nej szcze­li­ny, tylko opór.

Stop.

 

 

Na po­wrót była u sie­bie, w swoim świe­cie, po­ły­ka­nej przez ro­ślin­ność łodzi, ciał, z któ­rych ktoś spu­ścił po­wie­trze.

Da­niel znik­nął.

Zdję­ła słu­chaw­ki.

Przyj­rza­ła się swoim dło­niom.

– To niemoż­li­we… co to, kurwa, jest? – po­wie­dzia­ła, oglą­da­jąc palce.

Skórę po­kry­wa­ły małe pik­se­le. Za­kry­wa­ły linie pa­pi­lar­ne oraz we­wnętrz­ną część dłoni. Kiedy po­cząt­ko­we zdzi­wie­nie mi­nę­ło, spró­bo­wa­ła pod­ważyć nożem jedno ze szkie­łek, ale trzy­ma­ły tak samo mocno, jak pa­znok­cie.

– Cześć! – dzie­cię­cy głos za­sko­czył Ko­bie­tę.

Pau­li­na spoj­rza­ła przez ramię.

Na łodzi stał mały chło­piec. Po­kry­ty był szkla­ny­mi kwa­dra­ci­ka­mi, a w jed­nej z rąk trzy­mał praw­dzi­wy kwia­tek.

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła, spo­glą­da­jąc raz na niego, raz na swoją dłoń, do­strze­ga­jąc po­do­bień­stwo.

Urzą­dze­nie, które miał na twa­rzy, przy­po­mi­na­ło gogle, słu­żą­ce do roz­ryw­ki w wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści – po­sia­da­ła po­dob­ne w dzie­ciń­stwie.

– Pro­szę, to dla pani – oznaj­mił malec i wy­su­nął rękę trzy­ma­ją­cą po­da­ru­nek.

Pau­li­na mi­mo­wol­nie unio­sła dłoń i ode­bra­ła pre­zent. Chło­piec się uśmiech­nął.

– To ra­tu­nek, cio­ciu – za­chi­cho­tał. – Mogę tak do cie­bie mówić?

– Tak, mo­żesz… – Pau­li­na była w szoku, ktoś dziw­ny, jakby z innej rze­czy­wi­sto­ści po­ja­wił się nagle tuż obok, teraz zro­zu­mia­ła Da­nie­la, któ­ry re­ago­wał zdzi­wie­niem na jej widok pod­czas pro­jek­cji.

Pik­se­le na dłoni ko­bie­ty za­czę­ły się zsu­wać w stro­nę róży, na­cho­dzić na sie­bie, od­kle­jać i ob­ra­cać. Kwiat przej­mo­wał nie­spiesz­nie kwa­dra­to­we szkieł­ka, sam prze­mie­nia­jąc się stop­nio­wo z praw­dzi­wej ro­śli­ny w szkla­ny przed­miot. Na­stęp­nie ró­życz­ka roz­pa­dła się w pył, który po­fru­nął w stro­nę chłop­czy­ka, osia­da­jąc na jego wy­cią­gnię­tej dłoni.

– Pa, cio­ciu. – Chło­piec uniósł pik­se­lo­wą dłoń i wci­snął gu­zi­czek na go­glach VR – stop.

– Za­cze­kaj! – krzy­cza­ła ze łzami w oczach. – Czy je­steś Szu­mim? Jeśli tak, to czy zaraz zginę?

Ro­zej­rza­ła się.

Wyżej, do­oko­ła za­to­ki, uno­si­ły się szare po­sta­cie. Prze­krzy­wia­ły głowy i wy­cią­ga­ły w jej stro­nę ręce. Pau­li­na ru­szy­ła w stro­nę wody, ale jeden z Lek­ko­duchów był szyb­szy. Zawył tylko jak wiatr ude­rza­ją­cy o ścia­nę lasu.

Wpadł na nią w peł­nym pę­dzie, pę­ka­jąc, jak rzu­co­ny na beton wo­re­czek wy­peł­nio­ny wodą. Ko­bie­ta upa­dła przy­gnie­cio­na cię­ża­rem smo­li­stej sub­stan­cji. Za­czę­ła się topić jak roz­grza­ny wosk.

 

Epi­log

 

Le­ża­ła w łóżku. Prze­krę­ci­ła się na plecy i otwo­rzy­ła oczy. Zna­la­zła się we wnę­trzu drew­nia­nej cha­łu­py. Naf­to­wa lampa re­gu­lo­wa­ła z kwan­to­wą do­kład­no­ścią ja­sność po­miesz­cze­nia.

W rogu stała wiel­ka szafa z to­czo­ny­mi, ku­li­sty­mi no­ga­mi. Zdo­bio­na drew­nia­na skrzy­nia, w są­siedz­twie łóżka ko­ły­ska. Znacz­ną część cha­łu­py wy­peł­niał piec ka­flo­wy wraz z pie­cem chle­bo­wym.

Po­de­szła do drzwi. Pod­ło­ga za­skrzy­pia­ła. Chwy­ci­ła klam­kę, która nie ru­szy­ła się nawet o mi­li­metr. Od­ru­cho­wo spoj­rza­ła na okna za­kryte pur­pu­ro­wą za­sło­ną. Kiedy ener­gicz­nie od­sunęła jedną z nich, jej oczom uka­zał się biały szum. Wi­dzia­ła go na szy­bie, jakby ktoś za­miast okna wmon­to­wał nie­na­stro­jo­ny te­le­wi­zor.

Nagle szum na ekra­nie okna za­czął się po­ru­szać. Prze­sy­py­wać jak pia­sek tar­ga­ny wia­trem z jed­nej stro­ny na drugą, for­mo­wać w coś owal­ne­go, prze­krę­cać i wy­cią­gać. Po chwi­li wi­docz­ny był zarys oczu i ust.

Szyba drgnę­ła nie­znacz­nie, jak roz­cią­gnię­ta folia pod na­ci­skiem dłoni.

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła, co­fa­jąc się o krok.

– Mam na imię Da­niel – od­po­wie­dzia­ła szyba. – Je­stem obok, w ja­kiejś cha­łu­pie.

– To ja, Pau­li­na.

– Co się stało, że tu tra­fi­łaś? Jak sklep taty?

– Nie wró­ci­łam tam, po­szłam na sie­dem­set dzie­sią­ty do two­je­go syna. Prze­słu­cha­łam twoje na­gra­nie na ta­śmie, śle­dzi­łam cię, chcia­łam, byś zro­zu­miał i może wró­cił. – Pau­li­na opar­ła ręce o stół i zwie­si­ła głowę. – Gdzie my w ogóle je­ste­śmy?

– Jakie na­gra­nie? – zdzi­wił się Da­niel. – O czym ty mó­wisz? Był już u cie­bie „Szklarz”, coś mówił?

Nagle szyby zro­bi­ły się czar­ne, jakby mrok był smo­ło­wa­tą zupą nie­prze­pusz­cza­ją­cą świa­tła.

Ktoś za­pu­kał. Drzwi uchy­li­ły się z pi­skiem.

– Można, cio­ciu? 

Ko­bie­ta mil­cza­ła, usia­dła na krze­śle i się roz­pła­ka­ła.

– Pro­szę… wejdź.

– Czemu pła­czesz, cio­ciu?

– Dla­cze­go tak do mnie mó­wisz? Gdzie ja je­stem? Co zro­bi­łeś z Da­nie­lem?

– Nie przej­muj się, cio­ciu. To jest „Cen­trum szumu” miej­sce, gdzie od­po­czy­wa­cie.

– Od­po­czy­wa­my?

Pik­se­lo­wy malec wy­da­wał się po­ru­szo­ny smut­kiem Pau­li­ny. Pod­szedł do niej bli­żej, po­gła­dził po wło­sach.

– Bo Da­niel na przy­kład, już dziś sta­nie się lek­ko­du­chem, a ty…

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na niego ze łzami w oczach, ocze­ku­jąc dal­szej czę­ści wy­po­wie­dzi.

– Spójrz cio­ciu na swoje łzy. – Na stole le­ża­ło kilka szkla­nych krysz­tał­ków. – Też tak mam kiedy pła­czę.

 

Koniec

Komentarze

Ech, Vrchampsie, obawiam się, że ktoś, kto nie czytał Do miasta, będzie miał spore trudności ze zrozumieniem, o co tu chodzi. Do rzeki wygląda bowiem jak fragment, a nie skończone opowiadanie. Byłoby dobrze, gdybyś w przedmowie dodał link do pierwszego opowiadania.

Całkiem niedawno czytałam Do miasta i wtedy wiedziałam o czym czytam, natomiast opisany teraz ciąg zdarzeń wydał mi się szalenie chaotyczny i choć opowiadałeś o sprawach już mi znanych, to nie mogę powiedzieć, że zrobiłeś to w sposób zrozumiały. Nie mam też wrażenia, że to koniec opowieści. Może coś mi umknęło, ale jakoś nie mogę pojąć, o co chodzi w początkowym fragmencie, w którym piszesz o Krzyśku i starcu. :(

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Mam nadzieję, że kiedy przy opowiadaniu zobaczysz gwiazdkę i mój nick, Twoje zęby na tym nie ucierpią. ;)

 

Po­przy­wią­zy­wa­ne li­na­mi cu­mow­ni­czymi ło­dzie węd­kar­skie krzą­ta­ły się ze smut­kiem… → Nie umiem zobaczyć smutek krzątających się łodzi, zwłaszcza przycumowanych.

Za SJP PWN: krzątać się 1. «poruszać się energicznie, zajmując się jakąś pracą» 2. «zabiegać o coś»

 

– Ej, fajt­ła­po! Obudź się! – ktoś w środ­ku nocy szar­pał wę­drow­ca za ramię. → – Ej, fajt­ła­po! Obudź się! – Ktoś w środ­ku nocy szar­pał wę­drow­ca za ramię.

Przypomnij sobie, jak zapisujemy dialogi.

 

– Prze­cież to ja tak my­śla­łem o…– za­krztu­sił się Krzysz­tof. → Brak spacji po wielokropku.

 

– Nie mamy czasu – oznaj­mił stary, spo­glą­da­jąc w dal.

– Co się dzie­je? – Krzy­siek spoj­rzał w kie­run­ku… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Cięż­ko… mi się utrzy­mać… – mówił, przy­mru­ża­jąc oczy.Trudno… mi się utrzy­mać… – mówił, przy­mru­ża­jąc oczy.

Choć rozumiem, że starzec nie musi wyrażać się poprawnie.

 

Po­ci­ski unio­sły w po­wie­trze drza­zgi drew­nia­nych desek. → Zbędne dopowiedzenie.

 

i za­brał się za od­wi­ja­nie sznur­ka. → …i za­brał się do odwijania sznur­ka.

 

Chłop­czyk wy­da­wał się nie­obec­ny, pa­trzył na ko­bie­tę, trzy­ma­jąc w rę­kach za­baw­ko­wy sa­mo­cho­dzik. → A może wystarczy: …trzy­ma­jąc w rę­kach sa­mo­cho­dzik.

 

Łódź za­ko­ły­sa­ła. → Co/ czym zakołysała łódź?

Proponuję: Łódź za­ko­ły­sa­ła się.

 

Pró­bo­wał zna­leźć dziu­rę po kuli, roz­ma­zu­jąc krew po twa­rzy malca.Pró­bo­wał zna­leźć dziu­rę po kuli, roz­ma­zu­jąc krew na twa­rzy malca.

 

Zła­pa­ła za linkę i nożem prze­cię­ła włók­ni­sty war­kocz. → Zła­pa­ła linkę i nożem prze­cię­ła włók­ni­sty war­kocz.

 

do­tknę­ła struk­tu­ry, która na­tych­miast roz­la­ła od miej­sca ze­tknię­cia dłoni, małe fale ni­czym wrzu­co­ny do wody kamyk. → A może: …do­tknę­ła struk­tu­ry, która, od miej­sca ze­tknię­cia dłoni ni­czym wrzu­co­ny do wody kamyk, na­tych­miast roz­la­ła małe fale.

 

– Do łodzi, wszy­scy do łodzi.Po­no­wił stary. → Czy tu aby nie miało być: – Do łodzi, wszy­scy do łodzi  – ponaglił stary.

 

– Co się dzie­je? – Zdzi­wił się Da­niel. → – Co się dzie­je? – zdzi­wił się Da­niel.

 

 – Nie­eeee!!! – Krzy­czał ktoś zza Pik­se­lo­zy od stro­ny rzeki. → – Nie­eeee!!! – krzy­czał ktoś zza Pik­se­lo­zy od stro­ny rzeki.

 

świt pod­pa­lił zło­tym bla­skiem uno­szą­cą się nad wodą mgłę. Pau­li­na roz­pa­li­ła ogień. → Nie brzmi to najlepiej.

Może w drugim zdaniu: Pau­li­na roz­nieci­ła ogień.

 

Mi­ja­ły ko­lej­ne ki­lo­me­try. → Kilometry to nie czas, one nie mijają.

Proponuję: Pokonywała ko­lej­ne ki­lo­me­try.

 

Wi­dząc za­tocz­kę, moc­niej zła­pa­ła za wio­sła→ Wi­dząc za­tocz­kę, moc­niej zła­pa­ła wio­sła

 

teraz żółto ruda, za­po­mnia­na łajba… → …teraz żółtoruda, za­po­mnia­na łajba

 

Po­ma­rań­czo­wa kurt­ka i je­an­so­we spodnie… → Po­ma­rań­czo­wa kurt­ka i dżinsowe spodnie

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Pau­li­na zbli­ży­ła się do szcąt­ków, kuc­nę­ła… → Literówka.

 

Szumi od­sko­czy­ła dwa kroki do tyłu… → Skoro Szumi kucnęła, to raczej przewróciła się, a nie odskoczyła, bo aby odskoczyć, musiałaby najpierw wstać z kucek.

Może w poprzednim zdaniu: Pau­li­na podeszła do szcząt­ków, pochyliła się

 

ich czasz­ki, na­cią­gnię­te czę­ścio­wo po­pę­ka­ną skórą… → …ich czasz­ki, z na­cią­gnię­tą czę­ścio­wo po­pę­ka­ną skórą

 

Przyj­rza­ła się z bliż­szej od­le­gło­ści. → A może: Podeszła bliżej i przyj­rza­ła się lepiej.

 

Coś szarp­nę­ło za drzwi→ Coś szarp­nę­ło drzwi

 

Na po­wrót była u sie­bie, w swoim świe­cie; po­ły­ka­nej… → Średnik jest tu zbędny.

 

Chło­piec uniósł Pik­se­lo­wą dłoń→ Chło­piec uniósł pik­se­lo­wą dłoń

 

Chwy­ci­ła za klam­kę→ Chwy­ci­ła klam­kę

 

Od­ru­cho­wo spoj­rza­ła na okna za­sło­nię­te pur­pu­ro­wą za­sło­ną. Kiedy ener­gicz­nie od­sło­ni­ła jedną z nich… → Brzmi to fatalnie

Proponuję: Od­ru­cho­wo spoj­rza­ła na okna zakryte pur­pu­ro­wą za­sło­ną. Kiedy ener­gicz­nie odsunęła jedną z nich

 

Pau­li­na opar­ła ręce o stół i zwie­si­ła głowę. – gdzie my w ogóle je­ste­śmy? → Pau­li­na opar­ła ręce o stół i zwie­si­ła głowę. – Gdzie my w ogóle je­ste­śmy?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No to jest co robić w weekend:)

Widzę, że masz ambitnie zaplanowałeś najbliższe dni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Drobnostka:)

Tekst mnie ujął precyzyjnie zaplanowanym światem rzeczywistości wirtualnej. Treść mnie wciągała od samego początku, bo miałem zaszczyt uczestniczyć w becie.

Rzeczywiście jakiś prolog, wprowadzający w świat, bardzo by pomógł, bo inne opowiadania przeczytałem później. I tak chciałbym, żeby to się znalazło w bibliotece.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Czytając opinię Reg o tym, że to opowiadanie nie jest odrębną całością, w zasadzie się z nią zgadzam. Z tym, że “Do rzeki “ dopełniło mi obraz “Do miasta” i wreszcie poczułam ten świat;)

Faktycznie nieźle byłoby dodać linkę do początku.

Nowym opowiadaniem odpowiedziałeś mi na wszystkie pytania, nawet takie, których głośno nie postawiłam.

Brutalność tej wizji nieco mnie ogłuszyła i na pewno nie chciałabym zobaczyć takiego filmu, ale widać, że przedstawiasz przemyślany i dopracowany świat.

Paluszki są szokujące ale na prawdę dobre.

Lożanka bezprenumeratowa

Zgadzam się z przedpiścami, że tekst nosi znamiona fragmentu. A do tego jest chaotyczny. Obawiam się, że dużo zostało w Twojej głowie.

Na przykład, kiedy ktoś mówi, że dziecko jest niemową – wmawia sobie, że dziecko jeszcze żyje, czy ono naprawdę nie może mówić? Niedługo później rozmazuje krew po dziecku – ale nie ma pewności, czyja to krew.

Ale ogólnie pomysły ciekawe, a niektóre motywy interesujące, jak ten z różą wchłaniającą pikselozę.

Też mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec historii.

mała kołyska na biegunach

Kołyski na ogół są na biegunach. I wielkość też chyba mają typową – jak już dziecko podrośnie na tyle, żeby próbować wyjść z kołyski, to raczej nie powinno w niej sypiać.

Babska logika rządzi!

hej reg

Może coś mi umknęło, ale jakoś nie mogę pojąć, o co chodzi w początkowym fragmencie, w którym piszesz o Krzyśku i starcu. :(

Jak wiemy z pierwszej części Paulina ruszyła do rzeki znaleźć łódkę. Chciałem przeskoczyć tą podróż, stąd pojawia się krótka historia Krzysia i Starca, dzięki niej nagle odnajdujemy Paulinę, która dotarła już do łodzi. Historia tych dwóch postaci jest tragiczna, ale dzięki nim, poszerzam przedstawiony świat. Ludzi podróżujących jest więcej, a każdy z nich razi sobie tak jak potrafi.

Całkiem niedawno czytałam Do miasta i wtedy wiedziałam o czym czytam, natomiast opisany teraz ciąg zdarzeń wydał mi się szalenie chaotyczny

Ciężko mi się do tego odnieść, bo w sumie chciałem osiągnąć chaos. Myślę, że jest on pod kontrolą i jakby się lepiej przyjrzeć to historia jest strasznie liniowa. 

 

hej Radek i Ambush

 

Dziękuje za wsparcie i prace nad tekstem. Dużo się nauczyłem, ale wy najlepiej wiecie, że opko mi nie leżało podczas pisania. Pierwsze pisane bez weny, pisane po to, żeby nie przestawać pisać.

Jak wiemy z pierw­szej czę­ści Pau­li­na ru­szy­ła do rzeki zna­leźć łódkę. Chcia­łem prze­sko­czyć tą po­dróż, stąd po­ja­wia się krót­ka hi­sto­ria Krzy­sia i Star­ca, dzię­ki niej nagle od­naj­du­je­my Pau­li­nę, która do­tar­ła już do łodzi. Hi­sto­ria tych dwóch po­sta­ci jest tra­gicz­na, ale dzię­ki nim, po­sze­rzam przed­sta­wio­ny świat.

Vrchampsie, wiem, jak skończyło się poprzednie opowiadanie i nie ukrywam, że czekałam na opisanie dalszych losów Pauliny. Byłam ciekawa, jak sobie radzi, a zamiast tego ni z gruszki, ni pietruszki dostałam Krzyśka i starca. Paulina zniknęła. Owszem pojawia się niebawem, ale co mi się namieszało w głowie to moje.

Może i poszerzyłeś w ten sposób przedstawiony świat, ale ten, który spodziewałam się zobaczyć, zbyt jasny nie był.

 

…w sumie chciałem osiągnąć chaos. Myślę, że jest on pod kontrolą…

Owszem, też odniosłam takie wrażenie – chaos został osiągnięty. Czy jest pod kontrolą? – być może tak i tylko ze mnie jest taki tłumok, że nie potrafię tego dostrzec.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Finkla Masz rację, jak będę na lapsie to poprawie. Dzięki za odwiedzinki.

Reg Chciałem tylko nawiązać dialog, pokazać mój punkt widzenia, wcale nie jesteś tłumok:) wiesz ja jestem swierzak, typowy grafomaniak, któremu czasem przychodzą jakieś pomysły.

jestem swierzak, typowy grafomaniak, któremu czasem przychodzą jakieś pomysły.

W takim razie wszystko przed Tobą. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Takie trochę odjechane. Nie wiem, czy bez znajomości Do miasta cokolwiek bym z tego zrozumiała, chyba niewiele. Pomysł na Szumi nadal mi się podoba, ale zakończenie niewiele wyjaśniło. Głosy lekkoduchów wypadły naprawdę przerażająco.

Połamane wędki, pajęczyna w skotłowanej żyłce, na parapecie okna wysuszony kot, z którego dawno wyprowadziły się mady.

Co wyprowadziło się z kota?

Hej Alicella Dzięki za odwiedzinki. Mady to takie małe białe robaczki, które szybko sobie radzą z rozkładającym się mięsem.

Mady to takie małe białe robaczki, które szybko sobie radzą z rozkładającym się mięsem.

Wychodzi na to, że mam poważne braki w wiedzy o robalach xD I niech zgadnę, to też ma związek z wędkowaniem.

A i jeszcze jedno, wyłapałam nawiązanie do Kwiatów z nieba :). Do tej pory siedzi mi w głowie ta scena i stwierdzenie, że nikt nie powiedział, że koniec świata nie może być piękny.

Fajnie, że to znalazłaś:) wszystko pięknie się zaczęło, a potem było tylko gorzej. Lekkoduchy, które pamiętają katastrofę Lema, wciąż krążą po świecie.:)

Siema!

 

Dopiero teraz znalazlem moment, żeby napisać Ci co sądzę o Twoim tekście.

Otóż: to jest dobre opowiadanie, w bardzo ciekawy i nietuzinkowy sposób rozwinąłeś koncepcję, zapoczątkowaną opowiadaniem “Do miasta”. Odpowiadasz tym tekstem na kilka wątpliwości, co do kształtu świata, który przedstawiłeś wcześniej, ale jednocześnie każesz mi zadać kilka kolejnych pytań, na które odpowiedzi nie dostaję. Szczególnie ta końcówka, która albo jest czymś dziwnym, technometafiycznym, albo czymś banalnym, bo zasugerowaniem, że to wszystko VR. Trochę mnie to boli, bo o ile pierwsze “albo” jest ciekawe, daje mnóstwo pola do popisu, gdybyś chciał to rozwinąć, jednak drugie “albo” urąga prostotą reszcie historii. Przy czym to pierwsze nawet nie musiałoby być wyjaśnianie, mógłbyś zostawić czytelników w zawieszeniu, co powoduje większe zaintrygowanie wymyślonym światem, a czasami nawet nie drażni ;) Ta końcówka w jakiś dziwny, niekonkretny sposób przypomina mi – nie fabularnie, ale bardziej w kwestii wrażenia – “Vertical” Kosika (który uwielbiam).

Niestety to opowiadanie ma też jedną poważną wadę: nie da się go do końca zrozumieć i nawet próbować wysnuć jakiejś interpretacji bez znajomości “Do miasta”. Ten tekst jako samodzielne dzieło niestety się nie broni fabularnie, bo wiele informacji, ktre mogą czytelnikowi rozjaśnić niektóre kwestie, zostały tam, w “Do miasta”. Ja, na Twoim miejscu, złożyłbym to w jeden tekst, dodatkowo uzupełniając go jakąś kontynuacją. Wiesz: jeden tekst z trzema rozdziałami: Do miasta, Do rzeki i Do… Cóż, tutaj już Ty musisz coś wymyślić.

Znając poprzedni tekst, muszę powiedzieć, że to była przyjemna i satysfakcjonująca lektura i dlatego kliknę. Ale, jak pisałem, bez znajomości “Do miasta” niewiele z niego zrozumiałbym.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Hej Outta, dużo uśmiechu dał mi twój komentarz. Nie wiem dla czego, ale czasem bardziej mi się podoba to, że kogoś coś drażni lub się nie podoba:) jest jakiś pomysł w głowie na trzecią część, ale raczej nie powstanie – muszę odpocząć od tej historii. Gdybyś chciał lub mógłbyś napisać trzecią część z chęcią bym przeczytał jak to się skończy:)

O, nie, nie, to Twój pomysł, Twój Świat i to na Twoich barkach spoczywa jego kreowanie, ja mam swoje ;)

Known some call is air am

No, zgadzam się z przedpiśćcami, bez znajomości poprzedniego tekstu, czytelnik ma marne szanse, by zrozumieć ten. A nawet znajomość Do miasta nie gwarantuje zrozumienia Do rzeki ;) Przede wszystkim jest to nadal niedokończona opowieść.

Mam wrażenie, że tutaj nakładają się na siebie co najmniej dwa światy, i – żeby było ciekawiej – wszystkie są wirtualne. Tak jakbyś wyszedł z założenia, że żyjemy w Matriksie i na naszego Matrixa nałożył inny. Być może stworzony przez człowieka, ale niekoniecznie. Jeśli tak jest, a czytelnik tego nie wie, będzie się zwyczajnie gubił.

Masz sporo fajnych pomysłów, ale wprowadzasz je nieco chaotycznie (i IMO nie jest to chaos kontrolowany). Chyba też za dużo zostaje Ci w głowie. Na plus – zaintrygowałeś mnie i myślę, że do kolejnej odsłony Twojego świata też zajrzę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka spoczko, ale w odpowiedzi na twoje dwa akapity z komentarza mam opis ( chciałem napisać – przed filmem), przed opowiadaniem. Co więcej opowiadanie pisane dla tych, którzy chcieli kontynuacji. Sorki, że nie odpisywałem tak długo, szczerze to myślałem, że już ci odpisałem. Teraz jednak wchodzę i bumm. Miłej nocy.:)

Nowa Fantastyka