Aesuc siedział ze skrzyżowanymi nogami przy ognisku. Z zadartą głową obserwował, jak dym wnika w strzechę chaty. W izbie było całkiem znośnie, choć przez szpary w ścianach, co jakiś czas, kąsały chłodem podmuchy wiatru. Nie przeszkadzało mu to jednak. Znalazł się bowiem na granicy światów, gdzie problemy materialnego znikały, nie dotyczyły już duszy śmiertelnika. Zaciskał powieki, próbując odciąć się od światła ogniska i innych bodźców. Minęło kilka uderzeń serca i przestał odczuwać cokolwiek.
– Lamek, jesteś tu? – rzucił w pustkę, zdającą się rozsyłać głos Aesuca we wszystkie strony dziwnej, względnie nieskończonej przestrzeni, którą było Audytorium. – Lameeeek! Wiem, że kontaktując się z Athánatoi, moje ciało nie reaguje tak samo na chłód, ale nie mogę tak w nieskończoność! Będziesz kazał mi tyle czekać, a ja się przeziebię.
– Głupoty gadasz. – Głos tajemniczego starca dotarł do Aesuca ze wszystkich stron jednocześnie, a przynajmniej tak mu się wydawało. – Dopóki ktoś ci nie łupnie gałęzią, to nic ci nie będzie, mój drogi. Przecież wy, Baśniowcy, nie zapadacie na zwykłe choroby śmiertelników. Wierzę, że zabezpieczyłeś swoją pozycję, zanim tu przyszedłeś?
– Jak ktoś będzie chciał mnie zabić, to zabije. – Baśniowiec odpowiedział od niechcenia i machnął ręką, a przynajmniej tak to sobie wyobraził, bo nie miał obecnie żadnej fizycznej formy. – Siedzę w moim domu, w Ratae Corieltauvorum, raczej żaden z mieszkańców nie jest na tyle głupi, żeby włamać mi się do izby.
– A demony, mój drogi?
– Jak będą chciały wejść, to se wejdą. – Aesuc nigdy nie był wielbicielem szczegółowych indagacji Lameka, ale przez czas służby przywykł do maniery Nieśmiertelnego. – Dowiedziałem się co nieco odnośnie demonicznych ataków, nękających ostatnio Brytów.
– Jakiś nowy trop?
Otchłań rozświetliła się nagle, ukazując zainteresowanie Ducha sprawą, której badaczem był Aesuc. Przestrzeń zadrżała przedziwnie, wstrząsając eteryczną iteracją celtyckiego wojownika. Baśniowiec długo przyzwyczajał się do sensacji, związanych z przeżyciami i emocjami Nieśmiertelnych, ale wciąż od czasu do czasu miewał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Poza tym i tak by nie mógł tego zrobić, były to jedynie odczucia, które nie przekładały się w żaden sposób na jego fizyczne ciało.
– Nie mam pewności, ale możliwe, że tak. – Audytorium, a przynajmniej tak nazywali to ,,miejsce” niektórzy Baśniowcy przygasło lekko, wciąż emitując białą aurę, jednak słabiej. – Spotkaliśmy banshee, prawdziwą zjawę, która panoszyła się na terenach Korieltauwów…
– Czyich? – zapytał Lamek głosem pełnym zdziwienia. Pomimo należenia do ,,prestiżowej” grupy Nieśmiertelnych, mającym dostęp do potężnej skarbnicy wiedzy, wciąż nie odrobił swojego zadania. Aesuc uważał, że ignorancja Lameka wynikała z lenistwa i tego, że wolał zabawiać się z Córami Izraela, niż poczytać coś o Celtach. Ale jedno trzeba było mu przyznać, wiedział bardzo dużo, a to było w jego dłoniach zarówno narzędziem, jak i bronią.
– Korieltau… ej, dobrze, mógłbyś się zapoznać z czasami, w których teraz przebywam, bucu! Siedzę w Brytanii roku pięćdziesiątego piątego ery post-niebiańskiej… Ale dobra, nieważne. Środek nizinnej Brytanii, może to coś ci powie. – Aesuc uspokoił się i kontynuował zeznawanie. – Może to nas naprowadzi na trop twojego dziada…
– Praprapradziada – poprawił go Lamek, którego aura zna moment zawirowała błękitem, po czym się uspokoiła.
– …praprapradziada, tak. Z tego, co się dowiedziałem, to ta zjawa była nad wyraz ludzka, rozumiesz? Do tego…
– Demon nie może być ludzki – przerwał mu po raz kolejny Nieśmiertelny, a Aesuc kontynuował niewzruszony.
– Do tego w jej pobliżu znaleziono Pieczęć, ale nie tą ładną, miłą, okraszoną kwiatkami, jak twoja. – Audytorium zgasło na moment, po czym zaraz przed oczami Baśniowca pojawiła się iluzja, która przybrała kształt znanego mu dobrze znaku, przypominającego zbitek hebrajskich liter, tworzących słowo Nieśmiertelny. – Tak, właśnie tego tam nie znaleziono.
– Chcesz mi powiedzieć, że przybył do twojego świata i zostawił po sobie ślady?
– Dokładnie to mam na myśli.
– I co dalej?
– Właśnie chciałem kontynuować, daj mi skończyć, proszę. – Aesuc strzelił paliczkami, a przynajmniej zrobił to w swoich myślach, wyobrażając sobie odgłos rozciąganych stawów. – Mam podejrzenia, że kontrolował demona, sterującego Odbiciem tamtej zmarłej kobiety.
Audytorium rozżarzyło się żywą jak krew czerwienią, pulsując silnie kolorami, przeskakując między odcieniami karmazynu. Szeroka gama symboli, których Aesuc nigdy nie widział na oczy mknęła na powierzchni eterycznych ścian otchłani. Co do jednej rzeczy miał pewność – nie oznaczały niczego dobrego.
– Czy ty sobie ze mnie żarty stroisz, Aesucu Lorgair? Sugerujesz, że mój praprapradziad posunąłby się do takich rzeczy? – Fala astralnego ciepła uderzyła w duszę Aesuca i wywróciła jego wizję do góry nogami. – To bardzo poważne oskarżenia, masz jakieś dowody?
– Mam takie dowody, że ten twój pradziad zabił swojego brata jako jeden z pierwszych hominidów, ,,mój drogi”. – Baśniowiec dał upust gromadzącej się w nim frustracji, mając po dziurki w nosie użerania się z przesadnym wyrafinowaniem Nieśmiertelnych. – Dlaczego nie miałby znowu utrudniać życia innym ludziom? Od wielu tysięcy lat nie ma z nim kontaktu, nigdy nie trafił do Nèamh, a wątpię, żeby wciąż dreptał sobie po ziemi w swojej dawnej, materialnej formie. Jaki z tego wniosek?
– Nie ma dowodu na to, że zjednał się z Andaheimurem. Jest w końcu jednym z pierwszych praludzi, a my byliśmy czyści, jak Niebiosa! Oczywiście, dokonał zbrodni niepojętej, ale wciąż miał szansę pogodzić się z członkami własnej rodziny. – Istna burza rozpętała się za ,,ekranem” audytorium, gdzie ogniste języki atakowały siebie nawzajem i wpadały w chaotyczny taniec. – Nie możesz zakładać, że pojawienie się symbolu Odbicia w miejscu ataku tej zjawy równa się temu, że to on stoi za tymi działaniami!
– Mam teorię – powiedział spokojnie Aesuc, próbując ujarzmić rozjuszonego Ducha.
– Teorię? Masz… teorię? – Lamek obruszył się jeszcze raz, jednak po krótkiej chwili ognisty żywioł zelżał, a krwawe kolory przybrały nieco bardziej wyblakłe odcienie. – Ale niech ci będzie, możesz powiedzieć. Spróbuj jednak mnie ponownie zdenerwować, a cię stąd wyrzucę.
Baśniowiec poczuł, jak w jego żołądku zbierają się ołowiane motyle, bynajmniej nie pochodzące od zakochania. Odchrząknął, chociaż nie musiał tego robić i wrócił do relacjonowania.
– Demony i inne stworzenia Odbicia z reguły nękają ludzi, przypominających im osoby, które w jakiś sposób utrudniły im życie, prawda? Tych, podobnych do ich zabójców, czy tych, w jakiś sposób odzwierciedlających ich wrogów, zgadza się?
– Zgadza się, Aesucu, mój drogi.
– No, to patrz. Mamy dwie ofiary ostatniego ataku. Młody chłopiec, będący synem rzymskiego patrycjusza oraz pasterz, zajmujący się bydłem. Przychodzi ci coś do głowy?
Nastała chwilowa cisza. Płomienie już do końca zniknęły z wizji, a Audytorium było jedynie wypełnione delikatnym, błękitnym światłem. Lamek dodał po chwili:
– Kontynuuj.
– Rzymskiemu potomkowi ojciec poświęcał bardzo dużo czasu, sprawiał mu wiele prezentów, jednak pomimo swojej fascynacji brytyjską kulturą zaniedbywał mieszkańców tamtej wioski. Tę właśnie osadę można przyrównać do gorzej traktowanego brata chłopca. – Aesuc zatrzymał się na moment, żeby wziąć oddech, którego i tak nie potrzebował. – Nadążasz?
– To jeszcze nic nie znaczy – odpowiedział wymijająco eteryczny głos. – Trochę naciągane.
– Tak? To słuchaj dalej. Opiekun zwierząt, pasterz, jeśli wolisz także oberwał od tego tajemniczego demona. Opiekun zwierząt, o p i e k u n t r z ó d k i, Lameku. Mówi ci to coś? Warto jeszcze dodać fakt, że ów pasterz stracił głos po spotkaniu tego czegoś. Czy banshee są zdolne do uczynienia człowieka niemową? Nie. A wiesz kto jest?
– Uważaj na słowa, Aesucu Lorgairze – ostrzegł rozgadanego Baśniowca, zmieniając kolor Audytorium na fioletowy.
– Twój dziad! A dokładniej, praprapradzad. Zwłaszcza, gdy dochodzi do tego zemsta na lepiej traktowanym bracie, który jest pasterzem! Łączysz fakty?
Najwidoczniej Nieśmiertelny miał już dość wysłuchiwania Baśniowca, gdyż ponownie zalał Audytorium bijącym gorącem karmazynem, chcąc najpewniej zastraszyć Aesuca, który według niego wyjątkowo pewnie wypowiadał się na temat jego zaginionego członka rodziny, jednocześnie opowiadając o nim z nieco ciemniejszej strony.
– Bluźnisz, Brycie! Miałeś go znaleźć, a nie posądzać o jakieś niestworzone rzeczy!
– Ależ ja nikogo nie posądzam… tylko zwracam uwagę na pewne niuanse, sugerujące losy twojego patriarchy. Jednak uważam, że dowody są na tyle wyraźne, że warto skupić się na tym wątku. – Aesuc oglądał spokojnie pokaz ogni, jednocześnie czując dyskomfort, wywołany gorącymi podmuchami. – Lamek, odpuść sobie. Na mnie to zastraszanie już nie działa.
– Posłuchaj mnie uważnie. Masz go znaleźć i tyle. Nie wnikaj zbyt głęboko w to, co się dzieje poza twoimi oczami, bo zaczynasz zmyślać. A nie lubię, jak ktoś zarzuca mi, albo członkom mojej rodziny coś, czego nie zrobili.
Wraz z ostatnim słowem przed Aesucem pojawiła się sylwetka starca, odziana w śnieżnobiałą togę. Twarz miał ciemniejszą, niż mieszkańcy Brytanii, nawet ciemniejszą od rodowitych Rzymian. Pod zakrzywionym nosem widniała gęsta, siwa broda, okalająca wydatne wargi. Oczy Nieśmiertelnego wyglądały jak kryształy, za którymi skrywała się prawdziwa forma rozmówcy.
Podmuchy gorąca przeszły nagle w dotkliwy chłód, jakby pętający wszystkie kończyny i szyję Bryta. Próbował się wyrwać, ale nic z tego. Był jak robak w cudzym domu, nie miał żadnej siły wobec otaczającej go mocy.
– Rozumiemy się, Baśniowcu? – dodał Nieśmiertelny, ściskając nadgarstki Celta. – Nie kombinuj, tylko wykonaj swoje zadanie. Bo pamiętaj, jak zrobisz mu coś złego, to siedem razy cię ukarzę, a nie chcesz tego doznać.
Aesuc nie miał okazji odpowiedzieć, bo poczuł jedynie uderzenie w okolice czoła, poleciał do tyłu, wywinął fikołka i…
Obudził się w swojej chacie. Ze skrzyżowanymi nogami, z dłońmi na kolanach, z twarzą skierowaną w kierunku drzwi wejściowych. Odetchnął głęboko powietrzem, które nosiło w sobie nutkę spalonego drewna, i uderzył pięścią w udo.
– Ty zawszony… siedemdziesiąt siedem razy ci skopię to astralne dupsko… – powiedział do siebie pod nosem. – Oczywiście, zawsze wiedziałem, że Niebiosa są skorumpowane. Wpuszczają do siebie jakichś popaprańców, będących dziećmi większych świrów. Czemu? Aaaa, bo nie zrobili nic takiego za swojego życia, nie mordowali dziatek, nie palili wiosek, nie jedli owoców morza…
Aesuc kontynuował swój monolog na temat zepsucia niebiańskiej struktury biurokratycznej przez stosunkowo długi czas, bo ognisko, świeżo rozpalone przed rozpoczęciem sesji w Audytorium, zaczęło już przygasać. Ciemne wnętrze chatki rozświetlone było jedynie przez wątły płomień, rzucający cień siedzącego mężczyzny na ścianę.
– Nie dość, że wymaga ode mnie, żebym szukał jednej z najbardziej zepsutych dusz… demona, to nawet nie jest dusza… kiedy mu podstawiam pod ten jego gigantyczny nochal proste dowody, to je odrzuca. Bo skoro Nieśmiertelnik przyjął sobie wizję, to mu nie będzie brudas wmawiał, że jest inaczej – zakończył mężczyzna, po czym wstał z rozłożonego na ziemi koca. Rozciągnął zastane mięśnie, rzucił spojrzenie na zwisający mu u biodra gladius, poprawił mocowania pasa i podszedł do drzwi. Rozchylił je, wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się po okolicy.
Skąpane w mroku ulice mieściny były dość spokojne. Od czasu do czasu ktoś stłukł jakieś naczynie i między chatynkami rozlegał się śmiech pijanego gwardzisty. ,,Nic nowego”, pomyślał Aesuc. Poprawił ułożone z pomocą zwierzęcego tłuszczu włosy i podrapał się po zarośniętym policzku.
Cofnął się do wnętrza chatki, gdzie na jednym z posłań, zwykle zajmowanych przez jego kompanów leżała wełniana peleryna i skórzana kamizelka. Założył je na siebie, przykrył głowę kapturem, po czym wyszedł z izby na ulicę.
Stolica wyglądała podobnie, jak inne miasta prowincji. Okrągłe, kamienne domostwa sąsiadowały z prostopadłościanami z drzewa i gliny. Wypalane dachówki stanowiły kontrast dla pokrytych strzechą dachów, przez rzymskich osadników zwanych ,,prymitywnymi”.
Wschodnia brama miasta już niedługo miała zostać przyćmiona przez amfiteatr, budowany od niecałych dwóch jesieni, jakieś dwa stadia* od wejścia do miasta. Amaethon, bóg płodów rolnych, stał się sąsiadem bogini Ceres.
Z początku stała tu jedynie mała osada Korieltauwijczyków, mająca za zadanie odpierać najazdy sąsiednich plemion i przybyszów z Południa. Teraz Ratae Corieltauvorum było stolicą korieltauwijskiej części Prowincji, centrum handlu w środkowej Brytanii.
Uznał, że nocny spacer dobrze mu zrobi i pomoże uspokoić emocje po wypranej z szacunku do jego osoby rozmowie z Lamekiem. Z reguły nie miał problemu, żeby rozmawiać z bytami po drugiej stronie, ale niektórzy z nich potrafili zajść mu za skórę. Wszystko było w porządku, dopóki któryś z nich nie zaczynał w pewien sposób wywyższać się nad materialnością i śmiertelnością.
– Bo oni to tacy idealni, uduchowieni i kto wie co jeszcze – powiedział do siebie pod nosem, przemierzając puste ulice osady.
– Co tu robisz tak późno, obywatelu? – Gdzieś za nim rozległ się męski głos, który dobiegł do Aesuca i wstrząsnął nim na moment. – Nie wiesz, że w nocy nie można się szlajać?
Rzymianie. Wojsko starało się kontrolować życie publiczne Brytów, panosząc się po wyspie i wprowadzając swoje autorytarne urzędy. Jednym to było nie w smak, inni czerpali z tego przeróżne korzyści. Na pewno wiedziano tyle – warto mieć układy.
– Panie władzo! – odparł płynną łaciną i zsunął kaptur z głowy. Odwrócił się na pięcie, ukazując twarz żołnierzowi. Tamten uśmiechnął się, ale od razu zmarkotniał i zrobił kilka kroków w kierunku Bryta. Złapał go za przedramię w geście przywitania, po czym nachylił się nad uchem Aesuca.
– Lepiej wracaj do swojej chaty, Aesucu – rzekł zniżonym tonem vigil. W jego głosie dało się wyczuć, że ostrzeżenie było szczególnie ważne.
– Co się dzieje?
– Niedługo zapewne wprowadzą stan wyjątkowy… ba, lepiej, żebyś w ogóle zniknął z miasta na jakiś czas, bo będzie nieciekawie.
– Dlaczego? – Baśniowca zaskoczyły słowa żołnierza. Groźba blokady miasta była czymś bardzo poważnym.
– Mettius Vorenus nie żyje. Został zamordowany.
Oddech Aesuca zatrzymał się na chwilę. Patrzył na Rzymianina, wybałuszając oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał, gonitwa myśli rozpoczęła się w jego umyśle, powodując chaos. Nazwisko Vorenus… słyszał je już wcześniej, a do tego było to związane ze śledztwem odnośnie pradziada Lameka.
– W sensie gubernator Korieltauwii?
– A znasz jakiegoś innego? – rzucił żołnierz, samemu będąc wstrząśnięty wydarzeniem. – Znaleźli go martwego całkiem niedawno, większość sadyby już spała. Wiem to tylko dlatego, że prowadziłem w pobliżu patrol. Żadnych śladów włamania, rozumiesz? Na samobójstwo też to nie wyglądało. Jego żonka również nie żyje.
– Nie boisz się mówić mi tych rzeczy?
– Nie. Ufam tobie, Aesucu, nie jesteś jak reszta tych barbarzyńców.
Bryta ukłuło coś w środku na słowo ,,barbarzyńców”, ale przeciwstawił się wpływowi emocji.
– Poza tym – Rzymianin nachylił się bliżej i poklepał go po ramieniu – wiem, że jesteś świetnym tropicielem. Może sam coś znajdziesz? Tylko nie naprzykrzaj się wojskowym, bo jeszcze ciebie zaczną podejrzewać o morderstwo.
Aesuc spojrzał żołnierzowi głęboko w oczy.
– Vibiusie. Wiesz może, czy Mettius miał brata? – zapytał z powagą w głosie, która mieszała się z desperacją. – I czy ten brat też odgrywa jakąś rolę w, nie wiem, polityce? Władaniu ziemią?
– Ano, ma pod sobą całą wioskę, którą kiedyś kontrolowali tubylcy. Tyle że no, jest trochę bardziej w głąb lądu, ze sto mil stąd na północny wschód.
– Sto mil na północny wschód…sto mil na północny wschód… – powtórzył kilka razy Aesuc, wpatrując się w oczy żołnierza i wpędzając go w uczucie dyskomfortu. – Wciąż na terenie Korieltauwów? Czy ta wioska wciąż znajduje się na terenie Korieltauwów, Vibiusie.
– Tak mi się wydaje… – odpowiedział, odsuwając się powoli od Bryta. – Co zamierzasz?
– Gdzie doszło do zabójstwa? Dom Mettiusa?
– Tak, jego ciało jest wciąż w sypialni. Chyba nie chcesz tam pójś… – Aesuc wystrzelił jak rażony piorunem w kierunku siedziby gubernatora, zostawiając zmieszanego żołnierza na środku głównej ulicy. – Aesuc! Nie wpuszczą cię!
Baśniowiec pędził ile sił w nogach, klucząc pomiędzy budynkami. Miasto nie było jeszcze zbyt wielkie, bowiem rozwijało się od zaledwie kilku lat, ale i tak już figurowało jako jedna z ważniejszych osad Prowincji. Chciał wykorzystać moment przejściowy między morderstwem, a przeszukaniem domów i ewidencją, żeby zbadać miejsce zbrodni.
Większość domów pogrążona była w mroku, miasto spało. Jedynymi źródłami światła były pochodnie, ustawione co jakiś czas przy drodze i łuna blasku, lśniąca wokół siedziby Mettiusa Vorenusa.
,,Wojsko już coś kombinuje, świetnie”, pomyślał, pędząc od zabudowania do zabudowania.
Po chwili znalazł się na placyku przed domem gubernatora. To, co ujrzał ścisnęło mu tchawicę i pozostawiło przez moment bez tchu. Wszyscy żołnierze, którzy badali sprawę… zasnęli. Leżeli bez ruchu, z zamkniętymi oczami, jeden na drugim. Część zalegała na zewnątrz, inni spali w środku, rozrzuceni jak szmaty po posadzce, na kanapach i krzesłach. Pochodnie przed budynkiem leżały na bruku, więc nie zamokły i wciąż dawały światło.
Upewnił się, że śpią sprawdzając ich oddechy, do tego nigdzie nie mógł znaleźć śladów krwi. Ominął leżące ciała strażników, uważnie stawiając kroki, byleby nie nadepnąć na żadnego z nich.
Gladius, który ściskał w dłoni, dodawał mu otuchy. Mężczyzna wypowiedział kilka cichych słów, które zawędrowały pomiędzy wymiarami i klinga rozżarzyła się białym blaskiem. Nie potrzebował żagwi, wystarczyło niebiańskie światło miecza.
– W co ja się pakuję… – szepnął pod nosem, coraz bardziej odczuwając ciężką atmosferę, wywołaną przez siłę nieczystą, zagnieżdżoną w budynku. – Trzydzieści pięć lat na tym świecie, a ja dalej ryzykuję życiem, bo tak. Pieprzony Andaheimur i jego spaczone łaziki. Wy też, Niebiosa, spadajcie na drzewo.
W chwili kiedy skończył swoje narzekania, tak nagle coś łupnęło w pokoju na końcu korytarza. Wszedł do głównego pomieszczenia i rozejrzał się po kolumnach, podtrzymujących strop. Po drugiej stronie atrium znajdowało się pomieszczenie, do którego drzwi były uchylone, a wnętrze wypełnione było przenikliwą ciemnością. Dwóch śpiących żołnierzy przed wejściem sugerowało, że właśnie tam znajdzie miejsce zbrodni.
Poczuł, jak jego oddech przyspiesza. Usłyszał bicie własnego serca. Czy to tutaj odkryje odpowiedzi na swoje pytania?
Coś ponownie huknęło w domniemanej sypialni gubernatora. Zbliżył się do drzwi, oparł przedramieniem o framugę i spojrzał do środka pomieszczenia. Gęsty mrok nie chciał zdradzić szczegółów, więc Aesuc wystawił przed siebie klingę miecza i rozświetlił nieco pokój.
Na zdobionym łóżku leżały dwa ciała, skąpane we krwi. Ciemna posoka ściekła z pościeli na podłogę, gromadząc się w fugach posadzki. Baśniowiec zbliżył się do zwłok. Mężczyzna i kobieta w średnim wieku. Ich ciała, brutalnie okaleczone, przytulone były do siebie w ostatnim desperackim odruchu.
Powiódł wzrokiem ku ścianie, zamykającej brutalną scenę i ujrzał coś, co wywołało w nim lawinę mieszanych uczuć. Nie wiedział, czy się cieszyć, że jego śledztwo poszło do przodu, czy oddać się bezwzględnemu przerażeniu. Otóż w cegle wyryty był symbol. Ten sam, który został znaleziony przez Vanniiego i Epillicusa w wiosce Aviliusa, brata Mettiusa.
– Ach… Jest źle…
Aesuc wpatrywał się w symbol, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Oświetlony blaskiem miecza znak wydawał się emanować dziwną energią, zasiewając ziarno niepokoju w widzu.
– O, nie! Ktokolwiek by mnie zabił, siedmiokrotną pomstę poniesie! – rozległo się zdanie w głowie Aesuca, wytrącając go z kaskady myśli. – Czego tu szukasz, Aesucu Lorgairze?
,,Ten głos… ten docierający bezpośrednio do duszy głos, z pozoru przyjemny, lecz pełny zdrady i zawiści….”
Bryt obrócił się w oka mgnieniu, przyjmując postawę wojownika. Podniósł miecz przed twarzą, oświetlając ciemność przed sobą. Ujrzał coś na pograniczu człowieka i jaszczura. Ludzka twarz, lecz pokryta łuskami prezentowała zdradliwy uśmieszek, w którym błyszczały ostre, gadzie zęby. Dolna część ciała także zakryta była płytkami. Jego fizjonomia prezentowała się niemal identycznie, jak zamordowanego gubernatora.
Cała sylwetka demona wydawała się falować, na zmianę świecąc błękitem i zielenią. Baśniowiec czuł obecność zjawy, ale wiedział, że nie miał do czynienia z materialnym przeciwnikiem. Nie, intruz przybrał energetyczną formę, charakterystyczną dla astralnych stworzeń.
– Lamek cię szuka. – Aesuc rozglądał się uważnie, szukając potencjalnej drogi ucieczki na wypadek, gdyby spętanie demona okazało się trudniejszym zadaniem, niż zakładał.
– Nie tylko on – zaśmiała się tajemnicza postać. – Wielu przed tobą próbowało i już ich z nami nie ma. Umykam Zarządowi już od tysięcy lat, a jakiś pyrtek z Brytanii mi w tym nie przeszkodzi.
Łuski podniosły się nagle i część z nich wystrzeliła w kierunku Bryta. Ten zrobił szybki unik, rzucając się na ziemię, przeturlał i szybko wstał.
– Nie możesz uciekać przed Niebiosami w nieskończoność! – krzyknął w głowie Aesuc, wiedząc, że nie musi wymawiać słów ustami, żeby porozumiewać się z demonami. – Po co żeś zabił tego Rzymianina? Dlaczego zaatakowałeś tamtą wioskę?
– Żeby was zwabić! Widzisz, że działa? – Podmuch wiatru przemknął obok ucha Baśniowca, który zobaczył demoniczną sylwetkę kilka kroków przed sobą. – Tamte pasożyty z Icenii mi umknęły, więc nie mogę przybrać swojej pełnej formy. Zabiły mojego łącznika. Straciłem nieco sił, więc musiałem pożywić się duszą tego nieszczęśnika. Jego sytuacja podchodziła pod moją jurysdykcję, więc skorzystałem z Odbicia szanownego gubernatora.
– Możesz pójść ze mną po dobroci, wtedy oddam cię w ręce twojej rodziny. W przeciwnym razie dostaniesz po pysku. Co wybierasz?
– Nie boisz się wyroku Niebios? Że jak podniesiesz na mnie rękę, to doznasz siedmiokrotnej kary? – demon zachichotał, a jego głos przeszył duszę przeciwnika, niemalże wytrącając go z równowagi.
– Nikt nawet nie wie na czym ta kara polega. To jest takie wasze czcze gadanie, brakuje w nim sensu.
– Tak myślisz? – Poczwara niemożliwie szybko przeniosła się na drugi koniec pokoju. – A co, jeśli ta groźba naprawdę obowiązuje? Chcesz sprawdzić?
Obaj zaczęli krążyć w pomieszczeniu, nie odrywając wzroku od przeciwnika.
– Kain, oni już ciebie naprawdę długo szukają – powiedział Aesuc, daremnie próbując przekonać demona do zaprzestania wiecznej ucieczki. – Dlaczego nie chcesz do nich wrócić?
– A ty chciałbyś żyć w rodzinie, która za wszelką cenę próbuje przywłaszczyć sobie twoje dokonania? – wyraz twarzy Kaina przybrał nieco mniej demoniczny, a bardziej ludzki wygląd. – Wiesz, gdzie jest Mechujael?
– Co ma Mechujael do tego?
– Otóż Lamek go zamordował, m ó j d r o g i. Jestem mordestwem, bratobójstwem, parricidium w czystej postaci! Nie będzie ten gówniarz zabierał moich tytułów!
Aesuca wbiło w posadzkę. Poczuł narastającą gulę w gardle, która jakby za wszelką cenę próbowała rozerwać przełyk.
– Lamek ma bardziej nierówno pod sufitem, niż ja. – Kain poszybował bezgłośnie nad Baśniowcem i znalazł się za jego plecami, przy ścianie, naznaczonej symbolem. Demon przyłożył palce do znaku, obmacał opuszkami kontury i wyjrzał przez otwór okienny, za którym widać było zbliżający się oddział lokalnej milicji. Zawołania i krzyki żołnierzy brzmiały coraz wyraźniej i głośniej. – Wiem, że moje poczynania nie są godne pochwały. Jestem świadom tego, że popełniłem niewybaczalną zbrodnię… – Spojrzał teraz prosto w oczy Aesuca – ale z raz obranej ścieżki już zboczyć nie można, więc pozostało mi jedynie doceniać moje dziedzictwo.
Kain rzucił się prosto w stronę Baśniowca. Odbił się stopami od ściany i poszybował ku Brytowi. Aesuc w ostatnim momencie spróbował uniknąć ciosu. Wszystko odczuwał, jak gdyby działo się w zwolnionym tempie. Mknący ku niemu demon, hałas na ulicy osady, skok wojownika…
Nagle w jego głowie pojawiła się wizja. Obraz skupił się na dwóch wojownikach. Idą przez las i zaczynają badać kromlech. Jeden z nich odbiega w kierunku szelestu, a drugi się gubi. Obraz przeskakuje na inną scenę. Mężczyzna o blond włosach morduje rudego brodacza. Krzyki. Dlaczego słychać krzyki?…
Poczuł uderzenie energii gdzieś w okolicy żołądka. Świat nagle przyspieszył z powrotem. Aesuc poleciał do tyłu i uderzył plecami z impetem o skrzynię, stojącą pod murem. Coś strzeliło mu w kręgosłupie. Chciał się podnieść, ale gdy tylko spróbował oprzeć przedramię poczuł chłodny ucisk na grdyce.
– Powinienem cię zabić, ale… po pierwsze kosztowałoby mnie to zbyt dużo sił, a po drugie zabicie Baśniowca bardzo brzydko oszpeciłoby moją… biografię. – Zawahał się na moment i pogłaskał po nieludzkim podbródku. Oczy, będące jedynie pustymi szkłami badały przerażoną fizjonomię Aesuca, próbując dostać się prosto do jego duszy. – Chociaż i tak to pewnie by nic nie zmieniło. Już wystarczająco nabroiłem, prawda? – Sztuczny uśmiech zagościł na twarzy Kaina, prezentując dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów.
– Wciąż… możesz… zawrócić…
– Ja nie, ale ktoś może to zrobić za mnie – odpowiedział i tak, jak jeszcze przed chwilą stał przed Baśniowcem, tak wyparował, pozostawiając jedynie chłodne uczucie na szyi mężczyzny.
Aesuc opadł na kolana, podpierając się dłońmi o posadzkę. Kroki żołdaków zbliżyły się już do wejścia domostwa. Śnięci strażnicy zaczęli się budzić. Ciężkie uderzenia podkutych sandałów rozlegały się echem po atrium.
Pierwszy do sypialni wparował Vibius. Ujrzał dyszącego Aesuca i od razu do niego podbiegł.
– Co tu robisz? Co widziałeś? Miałeś intruza?
Baśniowiec chwycił się za obolałą szyję, odkaszlnął kilka razy i spojrzał w oczy strażnika.
– Muszę ich ostrzec.
– Co? Kogo?
– Ludzie będą umierać…
– Kto? Jacy ludzie? Morderca wspomniał o kolejnych ofiarach?
– To nie ustanie, dopóki tego za niego nie zakończymy…
– O czym ty mówisz?
– Kain zabił Abla, a kolejni Kainowie będą zabijać swoich Ablów aż do końca wszystkich dni, jeśli nie zatrzymamy tego u źródła, rozumiesz?
– Co to za brednie? – Vibius wykrzywił twarz w grymasie konsternacji.
– Jeśli chcemy zakończyć morderstwa, to musimy się ich pozbyć u źródła… Pokusa, rozumiesz? Musimy pozbyć się pokusy. – Aesuc podniósł wzrok ku Symbolowi. Właśnie on. Znak Pokusy, odbicia cnoty. To stało u źródła zła, nękającego ludzi.
– Ale jak mam się pozbyć czystej pokusy? – wybrzmiało desperackie pytanie do architektów Wszechświata w umyśle Aesuca.
Jednak nikt nie odpowiedział.
*1 stadium = 185 m