- Opowiadanie: BarbarianCataphract - [Baśniowiec] Źródło wszelkiego zła

[Baśniowiec] Źródło wszelkiego zła

Na samym początku chciałbym podziękować Ambush i Seenerowi za wytrwałe i dokładne betowanie opowiadania.

Po stokroć dzięki <3

 

Trafiamy do Ratae Corieltauvorum, jednej z celtyckich stolic Brytanii pod rzymską okupacją. Jeden z wojowników czasu i historii, Aesuc, dostaje zlecenie od jednego z Nieśmiertelnych, aby znaleźć jego zaginionego krewnego. Krewnego, który zapisał się w historii jako pierwszy bratobójca ludzkości...

 

Miłej lektury życzę!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

gravel, Finkla

Oceny

[Baśniowiec] Źródło wszelkiego zła

Aesuc siedział ze skrzyżowanymi nogami przy ognisku. Z zadartą głową obserwował, jak dym wnika w strzechę chaty. W izbie było całkiem znośnie, choć przez szpary w ścianach, co jakiś czas, kąsały chłodem podmuchy wiatru. Nie przeszkadzało mu to jednak. Znalazł się bowiem na granicy światów, gdzie problemy materialnego znikały, nie dotyczyły już duszy śmiertelnika. Zaciskał powieki, próbując odciąć się od światła ogniska i innych bodźców. Minęło kilka uderzeń serca i przestał odczuwać cokolwiek. 

– Lamek, jesteś tu? – rzucił w pustkę, zdającą się rozsyłać głos Aesuca we wszystkie strony dziwnej, względnie nieskończonej przestrzeni, którą było Audytorium. – Lameeeek! Wiem, że kontaktując się z Athánatoi, moje ciało nie reaguje tak samo na chłód, ale nie mogę tak w nieskończoność! Będziesz kazał mi tyle czekać, a ja się przeziebię.

– Głupoty gadasz. – Głos tajemniczego starca dotarł do Aesuca ze wszystkich stron jednocześnie, a przynajmniej tak mu się wydawało. – Dopóki ktoś ci nie łupnie gałęzią, to nic ci nie będzie, mój drogi. Przecież wy, Baśniowcy, nie zapadacie na zwykłe choroby śmiertelników. Wierzę, że zabezpieczyłeś swoją pozycję, zanim tu przyszedłeś?

– Jak ktoś będzie chciał mnie zabić, to zabije. – Baśniowiec odpowiedział od niechcenia i machnął ręką, a przynajmniej tak to sobie wyobraził, bo nie miał obecnie żadnej fizycznej formy. – Siedzę w moim domu, w Ratae Corieltauvorum, raczej żaden z mieszkańców nie jest na tyle głupi, żeby włamać mi się do izby. 

– A demony, mój drogi?

– Jak będą chciały wejść, to se wejdą. – Aesuc nigdy nie był wielbicielem szczegółowych indagacji Lameka, ale przez czas służby przywykł do maniery Nieśmiertelnego. – Dowiedziałem się co nieco odnośnie demonicznych ataków, nękających ostatnio Brytów.

– Jakiś nowy trop?

Otchłań rozświetliła się nagle, ukazując zainteresowanie Ducha sprawą, której badaczem był Aesuc. Przestrzeń zadrżała przedziwnie, wstrząsając eteryczną iteracją celtyckiego wojownika. Baśniowiec długo przyzwyczajał się do sensacji, związanych z przeżyciami i emocjami Nieśmiertelnych, ale wciąż od czasu do czasu miewał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Poza tym i tak by nie mógł tego zrobić, były to jedynie odczucia, które nie przekładały się w żaden sposób na jego fizyczne ciało.

– Nie mam pewności, ale możliwe, że tak. – Audytorium, a przynajmniej tak nazywali to ,,miejsce” niektórzy Baśniowcy przygasło lekko, wciąż emitując białą aurę, jednak słabiej. – Spotkaliśmy banshee, prawdziwą zjawę, która panoszyła się na terenach Korieltauwów… 

– Czyich? – zapytał Lamek głosem pełnym zdziwienia. Pomimo należenia do ,,prestiżowej” grupy Nieśmiertelnych, mającym dostęp do potężnej skarbnicy wiedzy, wciąż nie odrobił swojego zadania. Aesuc uważał, że ignorancja Lameka wynikała z lenistwa i tego, że wolał zabawiać się z Córami Izraela, niż poczytać coś o Celtach. Ale jedno trzeba było mu przyznać, wiedział bardzo dużo, a to było w jego dłoniach zarówno narzędziem, jak i bronią.

– Korieltau… ej, dobrze, mógłbyś się zapoznać z czasami, w których teraz przebywam, bucu! Siedzę w Brytanii roku pięćdziesiątego piątego ery post-niebiańskiej… Ale dobra, nieważne. Środek nizinnej Brytanii, może to coś ci powie. – Aesuc uspokoił się i kontynuował zeznawanie. – Może to nas naprowadzi na trop twojego dziada…

– Praprapradziada – poprawił go Lamek, którego aura zna moment zawirowała błękitem, po czym się uspokoiła.

– …praprapradziada, tak. Z tego, co się dowiedziałem, to ta zjawa była nad wyraz ludzka, rozumiesz? Do tego…

– Demon nie może być ludzki – przerwał mu po raz kolejny Nieśmiertelny, a Aesuc kontynuował niewzruszony.

– Do tego w jej pobliżu znaleziono Pieczęć, ale nie tą ładną, miłą, okraszoną kwiatkami, jak twoja. – Audytorium zgasło na moment, po czym zaraz przed oczami Baśniowca pojawiła się iluzja, która przybrała kształt znanego mu dobrze znaku, przypominającego zbitek hebrajskich liter, tworzących słowo Nieśmiertelny. – Tak, właśnie tego tam nie znaleziono.

– Chcesz mi powiedzieć, że przybył do twojego świata i zostawił po sobie ślady?

– Dokładnie to mam na myśli.

– I co dalej?

– Właśnie chciałem kontynuować, daj mi skończyć, proszę. – Aesuc strzelił paliczkami, a przynajmniej zrobił to w swoich myślach, wyobrażając sobie odgłos rozciąganych stawów. – Mam podejrzenia, że kontrolował demona, sterującego Odbiciem tamtej zmarłej kobiety.

Audytorium rozżarzyło się żywą jak krew czerwienią, pulsując silnie kolorami, przeskakując między odcieniami karmazynu. Szeroka gama symboli, których Aesuc nigdy nie widział na oczy mknęła na powierzchni eterycznych ścian otchłani. Co do jednej rzeczy miał pewność – nie oznaczały niczego dobrego.

– Czy ty sobie ze mnie żarty stroisz, Aesucu Lorgair? Sugerujesz, że mój praprapradziad posunąłby się do takich rzeczy? – Fala astralnego ciepła uderzyła w duszę Aesuca i wywróciła jego wizję do góry nogami. – To bardzo poważne oskarżenia, masz jakieś dowody?

– Mam takie dowody, że ten twój pradziad zabił swojego brata jako jeden z pierwszych hominidów, ,,mój drogi”. – Baśniowiec dał upust gromadzącej się w nim frustracji, mając po dziurki w nosie użerania się z przesadnym wyrafinowaniem Nieśmiertelnych. – Dlaczego nie miałby znowu utrudniać życia innym ludziom? Od wielu tysięcy lat nie ma z nim kontaktu, nigdy nie trafił do Nèamh, a wątpię, żeby wciąż dreptał sobie po ziemi w swojej dawnej, materialnej formie. Jaki z tego wniosek?

– Nie ma dowodu na to, że zjednał się z Andaheimurem. Jest w końcu jednym z pierwszych praludzi, a my byliśmy czyści, jak Niebiosa! Oczywiście, dokonał zbrodni niepojętej, ale wciąż miał szansę pogodzić się z członkami własnej rodziny. – Istna burza rozpętała się za ,,ekranem” audytorium, gdzie ogniste języki atakowały siebie nawzajem i wpadały w chaotyczny taniec. – Nie możesz zakładać, że pojawienie się symbolu Odbicia w miejscu ataku tej zjawy równa się temu, że to on stoi za tymi działaniami!

– Mam teorię – powiedział spokojnie Aesuc, próbując ujarzmić rozjuszonego Ducha.

– Teorię? Masz… teorię? – Lamek obruszył się jeszcze raz, jednak po krótkiej chwili ognisty żywioł zelżał, a krwawe kolory przybrały nieco bardziej wyblakłe odcienie. – Ale niech ci będzie, możesz powiedzieć. Spróbuj jednak mnie ponownie zdenerwować, a cię stąd wyrzucę.

Baśniowiec poczuł, jak w jego żołądku zbierają się ołowiane motyle, bynajmniej nie pochodzące od zakochania. Odchrząknął, chociaż nie musiał tego robić i wrócił do relacjonowania.

– Demony i inne stworzenia Odbicia z reguły nękają ludzi, przypominających im osoby, które w jakiś sposób utrudniły im życie, prawda? Tych, podobnych do ich zabójców, czy tych, w jakiś sposób odzwierciedlających ich wrogów, zgadza się?

– Zgadza się, Aesucu, mój drogi. 

– No, to patrz. Mamy dwie ofiary ostatniego ataku. Młody chłopiec, będący synem rzymskiego patrycjusza oraz pasterz, zajmujący się bydłem. Przychodzi ci coś do głowy?

Nastała chwilowa cisza. Płomienie już do końca zniknęły z wizji, a Audytorium było jedynie wypełnione delikatnym, błękitnym światłem. Lamek dodał po chwili:

– Kontynuuj.

– Rzymskiemu potomkowi ojciec poświęcał bardzo dużo czasu, sprawiał mu wiele prezentów, jednak pomimo swojej fascynacji brytyjską kulturą zaniedbywał mieszkańców tamtej wioski. Tę właśnie osadę można przyrównać do gorzej traktowanego brata chłopca. – Aesuc zatrzymał się na moment, żeby wziąć oddech, którego i tak nie potrzebował. – Nadążasz?

– To jeszcze nic nie znaczy – odpowiedział wymijająco eteryczny głos. – Trochę naciągane.

– Tak? To słuchaj dalej. Opiekun zwierząt, pasterz, jeśli wolisz także oberwał od tego tajemniczego demona. Opiekun zwierząt, o p i e k u n t r z ó d k i, Lameku. Mówi ci to coś? Warto jeszcze dodać fakt, że ów pasterz stracił głos po spotkaniu tego czegoś. Czy banshee są zdolne do uczynienia człowieka niemową? Nie. A wiesz kto jest?

– Uważaj na słowa, Aesucu Lorgairze – ostrzegł rozgadanego Baśniowca, zmieniając kolor Audytorium na fioletowy.

– Twój dziad! A dokładniej, praprapradzad. Zwłaszcza, gdy dochodzi do tego zemsta na lepiej traktowanym bracie, który jest pasterzem! Łączysz fakty?

Najwidoczniej Nieśmiertelny miał już dość wysłuchiwania Baśniowca, gdyż ponownie zalał Audytorium bijącym gorącem karmazynem, chcąc najpewniej zastraszyć Aesuca, który według niego wyjątkowo pewnie wypowiadał się na temat jego zaginionego członka rodziny, jednocześnie opowiadając o nim z nieco ciemniejszej strony. 

– Bluźnisz, Brycie! Miałeś go znaleźć, a nie posądzać o jakieś niestworzone rzeczy!

– Ależ ja nikogo nie posądzam… tylko zwracam uwagę na pewne niuanse, sugerujące losy twojego patriarchy. Jednak uważam, że dowody są na tyle wyraźne, że warto skupić się na tym wątku. – Aesuc oglądał spokojnie pokaz ogni, jednocześnie czując dyskomfort, wywołany gorącymi podmuchami. – Lamek, odpuść sobie. Na mnie to zastraszanie już nie działa.

– Posłuchaj mnie uważnie. Masz go znaleźć i tyle. Nie wnikaj zbyt głęboko w to, co się dzieje poza twoimi oczami, bo zaczynasz zmyślać. A nie lubię, jak ktoś zarzuca mi, albo członkom mojej rodziny coś, czego nie zrobili.

Wraz z ostatnim słowem przed Aesucem pojawiła się sylwetka starca, odziana w śnieżnobiałą togę. Twarz miał ciemniejszą, niż mieszkańcy Brytanii, nawet ciemniejszą od rodowitych Rzymian. Pod zakrzywionym nosem widniała gęsta, siwa broda, okalająca wydatne wargi. Oczy Nieśmiertelnego wyglądały jak kryształy, za którymi skrywała się prawdziwa forma rozmówcy.

Podmuchy gorąca przeszły nagle w dotkliwy chłód, jakby pętający wszystkie kończyny i szyję Bryta. Próbował się wyrwać, ale nic z tego. Był jak robak w cudzym domu, nie miał żadnej siły wobec otaczającej go mocy.

– Rozumiemy się, Baśniowcu? – dodał Nieśmiertelny, ściskając nadgarstki Celta. – Nie kombinuj, tylko wykonaj swoje zadanie. Bo pamiętaj, jak zrobisz mu coś złego, to siedem razy cię ukarzę, a nie chcesz tego doznać.

Aesuc nie miał okazji odpowiedzieć, bo poczuł jedynie uderzenie w okolice czoła, poleciał do tyłu, wywinął fikołka i…

Obudził się w swojej chacie. Ze skrzyżowanymi nogami, z dłońmi na kolanach, z twarzą skierowaną w kierunku drzwi wejściowych. Odetchnął głęboko powietrzem, które nosiło w sobie nutkę spalonego drewna, i uderzył pięścią w udo.

– Ty zawszony… siedemdziesiąt siedem razy ci skopię to astralne dupsko… – powiedział do siebie pod nosem. – Oczywiście, zawsze wiedziałem, że Niebiosa są skorumpowane. Wpuszczają do siebie jakichś popaprańców, będących dziećmi większych świrów. Czemu? Aaaa, bo nie zrobili nic takiego za swojego życia, nie mordowali dziatek, nie palili wiosek, nie jedli owoców morza…

Aesuc kontynuował swój monolog na temat zepsucia niebiańskiej struktury biurokratycznej przez stosunkowo długi czas, bo ognisko, świeżo rozpalone przed rozpoczęciem sesji w Audytorium, zaczęło już przygasać. Ciemne wnętrze chatki rozświetlone było jedynie przez wątły płomień, rzucający cień siedzącego mężczyzny na ścianę.

– Nie dość, że wymaga ode mnie, żebym szukał jednej z najbardziej zepsutych dusz… demona, to nawet nie jest dusza… kiedy mu podstawiam pod ten jego gigantyczny nochal proste dowody, to je odrzuca. Bo skoro Nieśmiertelnik przyjął sobie wizję, to mu nie będzie brudas wmawiał, że jest inaczej – zakończył mężczyzna, po czym wstał z rozłożonego na ziemi koca. Rozciągnął zastane mięśnie, rzucił spojrzenie na zwisający mu u biodra gladius, poprawił mocowania pasa i podszedł do drzwi. Rozchylił je, wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się po okolicy.

Skąpane w mroku ulice mieściny były dość spokojne. Od czasu do czasu ktoś stłukł jakieś naczynie i między chatynkami rozlegał się śmiech pijanego gwardzisty. ,,Nic nowego”, pomyślał Aesuc. Poprawił ułożone z pomocą zwierzęcego tłuszczu włosy i podrapał się po zarośniętym policzku.

Cofnął się do wnętrza chatki, gdzie na jednym z posłań, zwykle zajmowanych przez jego kompanów leżała wełniana peleryna i skórzana kamizelka. Założył je na siebie, przykrył głowę kapturem, po czym wyszedł z izby na ulicę.

Stolica wyglądała podobnie, jak inne miasta prowincji. Okrągłe, kamienne domostwa sąsiadowały z prostopadłościanami z drzewa i gliny. Wypalane dachówki stanowiły kontrast dla pokrytych strzechą dachów, przez rzymskich osadników zwanych ,,prymitywnymi”. 

Wschodnia brama miasta już niedługo miała zostać przyćmiona przez amfiteatr, budowany od niecałych dwóch jesieni, jakieś dwa stadia* od wejścia do miasta. Amaethon, bóg płodów rolnych, stał się sąsiadem bogini Ceres.

Z początku stała tu jedynie mała osada Korieltauwijczyków, mająca za zadanie odpierać najazdy sąsiednich plemion i przybyszów z Południa. Teraz Ratae Corieltauvorum było stolicą korieltauwijskiej części Prowincji, centrum handlu w środkowej Brytanii.

Uznał, że nocny spacer dobrze mu zrobi i pomoże uspokoić emocje po wypranej z szacunku do jego osoby rozmowie z Lamekiem. Z reguły nie miał problemu, żeby rozmawiać z bytami po drugiej stronie, ale niektórzy z nich potrafili zajść mu za skórę. Wszystko było w porządku, dopóki któryś z nich nie zaczynał w pewien sposób wywyższać się nad materialnością i śmiertelnością.

– Bo oni to tacy idealni, uduchowieni i kto wie co jeszcze – powiedział do siebie pod nosem, przemierzając puste ulice osady. 

– Co tu robisz tak późno, obywatelu? – Gdzieś za nim rozległ się męski głos, który dobiegł do Aesuca i wstrząsnął nim na moment. – Nie wiesz, że w nocy nie można się szlajać?

Rzymianie. Wojsko starało się kontrolować życie publiczne Brytów, panosząc się po wyspie i wprowadzając swoje autorytarne urzędy. Jednym to było nie w smak, inni czerpali z tego przeróżne korzyści. Na pewno wiedziano tyle – warto mieć układy.

– Panie władzo! – odparł płynną łaciną i zsunął kaptur z głowy. Odwrócił się na pięcie, ukazując twarz żołnierzowi. Tamten uśmiechnął się, ale od razu zmarkotniał i zrobił kilka kroków w kierunku Bryta. Złapał go za przedramię w geście przywitania, po czym nachylił się nad uchem Aesuca.

– Lepiej wracaj do swojej chaty, Aesucu – rzekł zniżonym tonem vigil. W jego głosie dało się wyczuć, że ostrzeżenie było szczególnie ważne.

– Co się dzieje?

– Niedługo zapewne wprowadzą stan wyjątkowy… ba, lepiej, żebyś w ogóle zniknął z miasta na jakiś czas, bo będzie nieciekawie.

– Dlaczego? – Baśniowca zaskoczyły słowa żołnierza. Groźba blokady miasta była czymś bardzo poważnym.

– Mettius Vorenus nie żyje. Został zamordowany.

Oddech Aesuca zatrzymał się na chwilę. Patrzył na Rzymianina, wybałuszając oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał, gonitwa myśli rozpoczęła się w jego umyśle, powodując chaos. Nazwisko Vorenus… słyszał je już wcześniej, a do tego było to związane ze śledztwem odnośnie pradziada Lameka.

– W sensie gubernator Korieltauwii?

– A znasz jakiegoś innego? – rzucił żołnierz, samemu będąc wstrząśnięty wydarzeniem. – Znaleźli go martwego całkiem niedawno, większość sadyby już spała. Wiem to tylko dlatego, że prowadziłem w pobliżu patrol. Żadnych śladów włamania, rozumiesz? Na samobójstwo też to nie wyglądało. Jego żonka również nie żyje.

– Nie boisz się mówić mi tych rzeczy?

– Nie. Ufam tobie, Aesucu, nie jesteś jak reszta tych barbarzyńców.

Bryta ukłuło coś w środku na słowo ,,barbarzyńców”, ale przeciwstawił się wpływowi emocji.

– Poza tym – Rzymianin nachylił się bliżej i poklepał go po ramieniu – wiem, że jesteś świetnym tropicielem. Może sam coś znajdziesz? Tylko nie naprzykrzaj się wojskowym, bo jeszcze ciebie zaczną podejrzewać o morderstwo.

Aesuc spojrzał żołnierzowi głęboko w oczy.

– Vibiusie. Wiesz może, czy Mettius miał brata? – zapytał z powagą w głosie, która mieszała się z desperacją. – I czy ten brat też odgrywa jakąś rolę w, nie wiem, polityce? Władaniu ziemią?

– Ano, ma pod sobą całą wioskę, którą kiedyś kontrolowali tubylcy. Tyle że no, jest trochę bardziej w głąb lądu, ze sto mil stąd na północny wschód.

– Sto mil na północny wschód…sto mil na północny wschód… – powtórzył kilka razy Aesuc, wpatrując się w oczy żołnierza i wpędzając go w uczucie dyskomfortu. – Wciąż na terenie Korieltauwów? Czy ta wioska wciąż znajduje się na terenie Korieltauwów, Vibiusie.

– Tak mi się wydaje… – odpowiedział, odsuwając się powoli od Bryta. – Co zamierzasz?

– Gdzie doszło do zabójstwa? Dom Mettiusa?

– Tak, jego ciało jest wciąż w sypialni. Chyba nie chcesz tam pójś… – Aesuc wystrzelił jak rażony piorunem w kierunku siedziby gubernatora, zostawiając zmieszanego żołnierza na środku głównej ulicy. – Aesuc! Nie wpuszczą cię!

Baśniowiec pędził ile sił w nogach, klucząc pomiędzy budynkami. Miasto nie było jeszcze zbyt wielkie, bowiem rozwijało się od zaledwie kilku lat, ale i tak już figurowało jako jedna z ważniejszych osad Prowincji. Chciał wykorzystać moment przejściowy między morderstwem, a przeszukaniem domów i ewidencją, żeby zbadać miejsce zbrodni.

Większość domów pogrążona była w mroku, miasto spało. Jedynymi źródłami światła były pochodnie, ustawione co jakiś czas przy drodze i łuna blasku, lśniąca wokół siedziby Mettiusa Vorenusa.

,,Wojsko już coś kombinuje, świetnie”, pomyślał, pędząc od zabudowania do zabudowania.

Po chwili znalazł się na placyku przed domem gubernatora. To, co ujrzał ścisnęło mu tchawicę i pozostawiło przez moment bez tchu. Wszyscy żołnierze, którzy badali sprawę… zasnęli. Leżeli bez ruchu, z zamkniętymi oczami, jeden na drugim. Część zalegała na zewnątrz, inni spali w środku, rozrzuceni jak szmaty po posadzce, na kanapach i krzesłach. Pochodnie przed budynkiem leżały na bruku, więc nie zamokły i wciąż dawały światło.

Upewnił się, że śpią sprawdzając ich oddechy, do tego nigdzie nie mógł znaleźć śladów krwi. Ominął leżące ciała strażników, uważnie stawiając kroki, byleby nie nadepnąć na żadnego z nich.

Gladius, który ściskał w dłoni, dodawał mu otuchy. Mężczyzna wypowiedział kilka cichych słów, które zawędrowały pomiędzy wymiarami i klinga rozżarzyła się białym blaskiem. Nie potrzebował żagwi, wystarczyło niebiańskie światło miecza.

– W co ja się pakuję… – szepnął pod nosem, coraz bardziej odczuwając ciężką atmosferę, wywołaną przez siłę nieczystą, zagnieżdżoną w budynku. – Trzydzieści pięć lat na tym świecie, a ja dalej ryzykuję życiem, bo tak. Pieprzony Andaheimur i jego spaczone łaziki. Wy też, Niebiosa, spadajcie na drzewo.

W chwili kiedy skończył swoje narzekania, tak nagle coś łupnęło w pokoju na końcu korytarza. Wszedł do głównego pomieszczenia i rozejrzał się po kolumnach, podtrzymujących strop. Po drugiej stronie atrium znajdowało się pomieszczenie, do którego drzwi były uchylone, a wnętrze wypełnione było przenikliwą ciemnością. Dwóch śpiących żołnierzy przed wejściem sugerowało, że właśnie tam znajdzie miejsce zbrodni.

Poczuł, jak jego oddech przyspiesza. Usłyszał bicie własnego serca. Czy to tutaj odkryje odpowiedzi na swoje pytania?

Coś ponownie huknęło w domniemanej sypialni gubernatora. Zbliżył się do drzwi, oparł przedramieniem o framugę i spojrzał do środka pomieszczenia. Gęsty mrok nie chciał zdradzić szczegółów, więc Aesuc wystawił przed siebie klingę miecza i rozświetlił nieco pokój.

Na zdobionym łóżku leżały dwa ciała, skąpane we krwi. Ciemna posoka ściekła z pościeli na podłogę, gromadząc się w fugach posadzki. Baśniowiec zbliżył się do zwłok. Mężczyzna i kobieta w średnim wieku. Ich ciała, brutalnie okaleczone, przytulone były do siebie w ostatnim desperackim odruchu.

Powiódł wzrokiem ku ścianie, zamykającej brutalną scenę i ujrzał coś, co wywołało w nim lawinę mieszanych uczuć. Nie wiedział, czy się cieszyć, że jego śledztwo poszło do przodu, czy oddać się bezwzględnemu przerażeniu. Otóż w cegle wyryty był symbol. Ten sam, który został znaleziony przez Vanniiego i Epillicusa w wiosce Aviliusa, brata Mettiusa.

– Ach… Jest źle…

Aesuc wpatrywał się w symbol, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Oświetlony blaskiem miecza znak wydawał się emanować dziwną energią, zasiewając ziarno niepokoju w widzu.

– O, nie! Ktokolwiek by mnie zabił, siedmiokrotną pomstę poniesie! – rozległo się zdanie w głowie Aesuca, wytrącając go z kaskady myśli. – Czego tu szukasz, Aesucu Lorgairze?

,,Ten głos… ten docierający bezpośrednio do duszy głos, z pozoru przyjemny, lecz pełny zdrady i zawiści….”

Bryt obrócił się w oka mgnieniu, przyjmując postawę wojownika. Podniósł miecz przed twarzą, oświetlając ciemność przed sobą. Ujrzał coś na pograniczu człowieka i jaszczura. Ludzka twarz, lecz pokryta łuskami prezentowała zdradliwy uśmieszek, w którym błyszczały ostre, gadzie zęby. Dolna część ciała także zakryta była płytkami. Jego fizjonomia prezentowała się niemal identycznie, jak zamordowanego gubernatora.

Cała sylwetka demona wydawała się falować, na zmianę świecąc błękitem i zielenią. Baśniowiec czuł obecność zjawy, ale wiedział, że nie miał do czynienia z materialnym przeciwnikiem. Nie, intruz przybrał energetyczną formę, charakterystyczną dla astralnych stworzeń.

– Lamek cię szuka. – Aesuc rozglądał się uważnie, szukając potencjalnej drogi ucieczki na wypadek, gdyby spętanie demona okazało się trudniejszym zadaniem, niż zakładał.

– Nie tylko on – zaśmiała się tajemnicza postać. – Wielu przed tobą próbowało i już ich z nami nie ma. Umykam Zarządowi już od tysięcy lat, a jakiś pyrtek z Brytanii mi w tym nie przeszkodzi.

Łuski podniosły się nagle i część z nich wystrzeliła w kierunku Bryta. Ten zrobił szybki unik, rzucając się na ziemię, przeturlał i szybko wstał.

– Nie możesz uciekać przed Niebiosami w nieskończoność! – krzyknął w głowie Aesuc, wiedząc, że nie musi wymawiać słów ustami, żeby porozumiewać się z demonami. – Po co żeś zabił tego Rzymianina? Dlaczego zaatakowałeś tamtą wioskę?

– Żeby was zwabić! Widzisz, że działa? – Podmuch wiatru przemknął obok ucha Baśniowca, który zobaczył demoniczną sylwetkę kilka kroków przed sobą. – Tamte pasożyty z Icenii mi umknęły, więc nie mogę przybrać swojej pełnej formy. Zabiły mojego łącznika. Straciłem nieco sił, więc musiałem pożywić się duszą tego nieszczęśnika. Jego sytuacja podchodziła pod moją jurysdykcję, więc skorzystałem z Odbicia szanownego gubernatora.

– Możesz pójść ze mną po dobroci, wtedy oddam cię w ręce twojej rodziny. W przeciwnym razie dostaniesz po pysku. Co wybierasz?

– Nie boisz się wyroku Niebios? Że jak podniesiesz na mnie rękę, to doznasz siedmiokrotnej kary? – demon zachichotał, a jego głos przeszył duszę przeciwnika, niemalże wytrącając go z równowagi. 

– Nikt nawet nie wie na czym ta kara polega. To jest takie wasze czcze gadanie, brakuje w nim sensu.

– Tak myślisz? – Poczwara niemożliwie szybko przeniosła się na drugi koniec pokoju. – A co, jeśli ta groźba naprawdę obowiązuje? Chcesz sprawdzić? 

Obaj zaczęli krążyć w pomieszczeniu, nie odrywając wzroku od przeciwnika.

– Kain, oni już ciebie naprawdę długo szukają – powiedział Aesuc, daremnie próbując przekonać demona do zaprzestania wiecznej ucieczki. – Dlaczego nie chcesz do nich wrócić?

– A ty chciałbyś żyć w rodzinie, która za wszelką cenę próbuje przywłaszczyć sobie twoje dokonania? – wyraz twarzy Kaina przybrał nieco mniej demoniczny, a bardziej ludzki wygląd. – Wiesz, gdzie jest Mechujael?

– Co ma Mechujael do tego?

– Otóż Lamek go zamordował, m ó j d r o g i. Jestem mordestwem, bratobójstwem, parricidium w czystej postaci! Nie będzie ten gówniarz zabierał moich tytułów!

Aesuca wbiło w posadzkę. Poczuł narastającą gulę w gardle, która jakby za wszelką cenę próbowała rozerwać przełyk.

– Lamek ma bardziej nierówno pod sufitem, niż ja. – Kain poszybował bezgłośnie nad Baśniowcem i znalazł się za jego plecami, przy ścianie, naznaczonej symbolem. Demon przyłożył palce do znaku, obmacał opuszkami kontury i wyjrzał przez otwór okienny, za którym widać było zbliżający się oddział lokalnej milicji. Zawołania i krzyki żołnierzy brzmiały coraz wyraźniej i głośniej. – Wiem, że moje poczynania nie są godne pochwały. Jestem świadom tego, że popełniłem niewybaczalną zbrodnię… – Spojrzał teraz prosto w oczy Aesuca – ale z raz obranej ścieżki już zboczyć nie można, więc pozostało mi jedynie doceniać moje dziedzictwo.

Kain rzucił się prosto w stronę Baśniowca. Odbił się stopami od ściany i poszybował ku Brytowi. Aesuc w ostatnim momencie spróbował uniknąć ciosu. Wszystko odczuwał, jak gdyby działo się w zwolnionym tempie. Mknący ku niemu demon, hałas na ulicy osady, skok wojownika… 

Nagle w jego głowie pojawiła się wizja. Obraz skupił się na dwóch wojownikach. Idą przez las i zaczynają badać kromlech. Jeden z nich odbiega w kierunku szelestu, a drugi się gubi. Obraz przeskakuje na inną scenę. Mężczyzna o blond włosach morduje rudego brodacza. Krzyki. Dlaczego słychać krzyki?…

Poczuł uderzenie energii gdzieś w okolicy żołądka. Świat nagle przyspieszył z powrotem. Aesuc poleciał do tyłu i uderzył plecami z impetem o skrzynię, stojącą pod murem. Coś strzeliło mu w kręgosłupie. Chciał się podnieść, ale gdy tylko spróbował oprzeć przedramię poczuł chłodny ucisk na grdyce.

– Powinienem cię zabić, ale… po pierwsze kosztowałoby mnie to zbyt dużo sił, a po drugie zabicie Baśniowca bardzo brzydko oszpeciłoby moją… biografię. – Zawahał się na moment i pogłaskał po nieludzkim podbródku. Oczy, będące jedynie pustymi szkłami badały przerażoną fizjonomię Aesuca, próbując dostać się prosto do jego duszy. – Chociaż i tak to pewnie by nic nie zmieniło. Już wystarczająco nabroiłem, prawda? – Sztuczny uśmiech zagościł na twarzy Kaina, prezentując dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów.

– Wciąż… możesz… zawrócić…

– Ja nie, ale ktoś może to zrobić za mnie – odpowiedział i tak, jak jeszcze przed chwilą stał przed Baśniowcem, tak wyparował, pozostawiając jedynie chłodne uczucie na szyi mężczyzny.

Aesuc opadł na kolana, podpierając się dłońmi o posadzkę. Kroki żołdaków zbliżyły się już do wejścia domostwa. Śnięci strażnicy zaczęli się budzić. Ciężkie uderzenia podkutych sandałów rozlegały się echem po atrium.

Pierwszy do sypialni wparował Vibius. Ujrzał dyszącego Aesuca i od razu do niego podbiegł.

– Co tu robisz? Co widziałeś? Miałeś intruza?

Baśniowiec chwycił się za obolałą szyję, odkaszlnął kilka razy i spojrzał w oczy strażnika.

– Muszę ich ostrzec.

– Co? Kogo?  

– Ludzie będą umierać… 

– Kto? Jacy ludzie? Morderca wspomniał o kolejnych ofiarach?

– To nie ustanie, dopóki tego za niego nie zakończymy…

– O czym ty mówisz?

– Kain zabił Abla, a kolejni Kainowie będą zabijać swoich Ablów aż do końca wszystkich dni, jeśli nie zatrzymamy tego u źródła, rozumiesz?

– Co to za brednie? – Vibius wykrzywił twarz w grymasie konsternacji.

– Jeśli chcemy zakończyć morderstwa, to musimy się ich pozbyć u źródła… Pokusa, rozumiesz? Musimy pozbyć się pokusy. – Aesuc podniósł wzrok ku Symbolowi. Właśnie on. Znak Pokusy, odbicia cnoty. To stało u źródła zła, nękającego ludzi. 

– Ale jak mam się pozbyć czystej pokusy? – wybrzmiało desperackie pytanie do architektów Wszechświata w umyśle Aesuca.

Jednak nikt nie odpowiedział. 

 

 

*1 stadium = 185 m

Koniec

Komentarze

To moje drugie spotkanie z Baśniowcami i to jest bardziej udane.

Podoba mi się spójna opowieść, czy może właściwie śledztwo. Bohater jest intrygujący, że już nie wspomnę o postaciach drugoplanowych (zwłaszcza tych żywych… chyba się zapędziłam;)

Pokazujesz czytelnikowi mnóstwo faktów, ale (już) nie są encyklopedycznymi infoblokami.

Intryguje mnie do czego to zmierza. Czekam na pełnokrwistą bohaterkę, bo to na razie strasznie męski świat. 

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję ambush za miły komentarz i uwagi <3 

 

Bardzo mnie cieszy, że widać postęp względem pierwszego opowiadania. Takie wiadomości naprawdę napędzają mnie do dalszej pracy i poprawy! :D

 

I tak, też sądzę, że przydałoby się nieco więcej nacisku na kobiece postaci. Wezmę to pod uwagę, jak najbardziej ;)

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!!

 

Początkowo, początkowa część tekstu mnie rozczarowała. Ale później już było lepiej, z czasem zrobiła się bardzo fajna opowieść. Finał też bardzo fajny. Tak więc nie żałuję :))))))))))))))))))

Jestem niepełnosprawny...

Hej, dzięki, że wpadłeś! 

Cieszę się bardzo, że ci się podobało <3 

 

pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć. Nie czytałam pierwszego opowiadania. Może dlatego na początku z trudem zrozumiałam fabułę, później było już łatwiej. Odniosłam wrażenie, że ta opowieść stanowi fragment większej całości, pokazałeś tylko część wykreowanego świata. Podobało mi się wplecenie do fantasy elementów paranormalnych: komunikacji pozazmysłowej, duchów, demonów. Widzę potencjał w tym pomyśle.

Gdybym miała coś doradzić, jeśli chcesz zebrać więcej czytelników, zaczynaj od krótszych opowiadań, stanowiących zamkniętą całość. Początek opowieści zaczęłabym od zdania łapiącego na “haczyk” czytelnika, budzącego zainteresowanie, np. dotyczącego wyjścia poza świat materialny.

Czekam na kolejne Twoje teksty.

Hej, ANDO, bardzo mi miło, że wpadłaś!

 

Tym bardziej mi miło, że czekasz na kolejne teksty. W takim razie mogę wywnioskować z komentarza, że opowiadanie Ciebie w jakiś sposób zaintrygowało!

 

I rozumiem – ten tekst, tj. ,,Źródło wszelkiego zła” już jest bardziej ,,zamkniętą historią”, niż poprzednie, co uważam za sukces :P ale rozumiem, że wciąż niektóre kwestie mogą się troszkę mieszać. Najbardziej mnie cieszy to, że się odnalazłaś i widzisz potencjał w uniwersum.

 

Zawsze interesowały mnie kwestie szeroko pojętej duchowości. Do tego dochodzi słuchanie mitologii za dzieciaka + świr na punkcie historiiiiii… tak powstało uniwersum Baśniowców! :)

Staram się dodać coś od siebie do gatunku fantasy. Używam znanych wszystkim motywów, a jednocześnie próbuję związać to wszystko z pewną metafizyką ludzkiego istnienia. Mam nadzieję, że uda mi się wykorzystać ten pomysł jak najlepiej!

 

Pozdrawiam <3

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Barbarzyńco!

 

Witaj na piątkowym dyżurze. Trochę losowa łapanka:

Ciemne wnętrze chatki rozświetlone było przez jedynie przez wątły płomień

Aesuc spojrzał pojrzał żołnierzowi głęboko w oczy.

kiks

jedna z ważniejszych osad Prowincji.

to chyba małą literą

Zawołania i krzyki żołnierzy brzmiały coraz wyraźniej i głośniej.

To dlaczego nie atakuje?!

No dobra, chwilę później zaatakował.

Ogólnie ta rozmowa była infodumpowa – ja mam alergię na rozmowy z czarnym charakterem tuż przed walką, albo co gorsza, w trakcie.

 

Co do samego opowiadania, to mam wrażenie, że jest przegadane, przez co nużące. Do tego dołożyłeś bardzo dużo nazw własnych i postaci, które nic mi nie mówią, a czasem wyskakują zza krzaka i nie wiadomo skąd się biorą i co oznaczają.

Nie podobają mi się dialogi, bo są pisane jakby wydarzenia działy się w czasach współczesnych i rozmawiało dwóch nastolatków, a nie Baśniowiec z jakimś nadprzyrodzonym bytem, albo przypadkowo spotkanym żołnierzem rzymskim. Przez to nie mogę się wczuć w klimat.

Fajnie, że dzieje się to w naszej historii, do tego widać, że jest jakiś szerszy kontekst – Twoje uniwersum jest szersze.

Co do zakończenia, to mam wrażenie, jakby to był pierwszy rozdział czegoś dłuższego.

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

No proszę, kontynuacja wątku banshee :) Tym razem krótsze, więc lżejsze, choć w poprzednim opowiadaniu podobała mi się większa liczba postaci (a wśród nich Cata – to a propos komentarza Ambush, warto by poświęcić tej postaci jakiś szerszy wątek ;)). Choć jest to część uniwersum, tutaj myślę, że wyszło całkiem zgrabne zakończenie, opowiadanie jest spójną całością.

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Hej, nati, miło, że wpadłaś! W końcu od samego początku podążasz za przygodami Baśniowców i za moimi przygodami pisarskimi :P

 

Dziękuję za opinię. Cata to postać, na którą mam pomysł i chciałbym wcielić go w życie, bo czuję potencjał, tak jak Wy. ^^

 

Hej, Krokus.

 

Dziękuję za wskazówki i opinię.

to chyba małą literą

Miałem pewną zagwozdkę odnośnie tego, bo na polskim zawsze uczono mnie, że odnosząc się do danej krainy geograficznej czy czegoś takiego bez wspominania jej konkretnej nazwy zaczynamy z wielkiej litery. Może ktoś będzie wiedział lepiej.

 

Ogólnie ta rozmowa była infodumpowa – ja mam alergię na rozmowy z czarnym charakterem tuż przed walką, albo co gorsza, w trakcie.

Rozumiem, jednak chciałem przedstawić postać Kaina w sposób, który nie będzie zwykłym narratorskim infodumpem, tj. kilka akapitów pod rząd o naszym złodupcy. Ale wiem, że niektórzy mają na to, jak określiłeś, alergię.

 

Co do samego opowiadania, to mam wrażenie, że jest przegadane, przez co nużące. Do tego dołożyłeś bardzo dużo nazw własnych i postaci, które nic mi nie mówią, a czasem wyskakują zza krzaka i nie wiadomo skąd się biorą i co oznaczają.

Szkoda, że tobie nie podeszło do końca. To już pewnie kwestia gustów, bo niektórzy lubią takie opowiadania, a inni mniej. Mam nadzieję, że w przyszłości znajdziesz coś dla siebie wśród moich tekstów!

 

Nie podobają mi się dialogi, bo są pisane jakby wydarzenia działy się w czasach współczesnych i rozmawiało dwóch nastolatków, a nie Baśniowiec z jakimś nadprzyrodzonym bytem, albo przypadkowo spotkanym żołnierzem rzymskim. Przez to nie mogę się wczuć w klimat.

Hmm, mógłbyś proszę rozwinąć?

 

Fajnie, że dzieje się to w naszej historii, do tego widać, że jest jakiś szerszy kontekst – Twoje uniwersum jest szersze.

Cieszę się, że widzisz to jako zaletę! Chciałem umieścić przygody bohaterów na naszej planecie Ziemi, podczas faktycznych wydarzeń z nutką fikcji i fantasy, żeby czytelnik mógł jednocześnie zagłębić się w świecie nadprzyrodzonych bytów, a jednocześnie dowiedzieć się pewnych nowych informacji o historii świata.

 

Pozdrawiam i dzięki jeszcze raz!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hmm, mógłbyś proszę rozwinąć?

Np. to:

– Korieltau… ej, dobrze, mógłbyś się zapoznać z czasami, w których teraz przebywam, bucu! Siedzę w Brytanii roku pięćdziesiątego piątego ery post-niebiańskiej… Ale dobra, nieważne. Środek nizinnej Brytanii, może to coś ci powie.

To sposób wypowiadania się właściwy bardziej współczesnym nastolatkom. Nie pasuje mi to do czasu opowieści, ani do bohatera (choć tu mogę patrzeć stereotypowo – nie wiem jaki dokładnie miał być)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dobrze, dziękuję za odpowiedź i rozjaśnienie ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Miś przeczytał. Pomysł interesujący.

Dziękuję Misiu za przeczytanie i miły komentarz. ^^

 

Pozdrawiam Misia!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Audytorium zgasło na moment, po czym zaraz przed oczami Baśniowca pojawiła się iluzja, która przybrała kształt znanego jemu dobrze znaku,

Wkradła się tu brzydota stylistyczna. Może tak: przybrała kształt znanego mu dobrze/dobrze mu znanego?

 

Mam takie dowody, że ten twój pradziad zabił swojego brata jako jeden z pierwszych hominidów

 

Tutaj podobnie, zmieniłabym trochę szyk: Mam takie dowody, że ten twój pradziad jako jeden z pierwszych hominidów zabił swojego brata.

 

Najwidoczniej Nieśmiertelny miał już dość wysłuchiwania Baśniowca, gdyż ponownie zalał Audytorium bijącym gorącem karmazynem, chcąc najpewniej zastraszyć Aesuca, który według niego wyjątkowo pewnie wypowiadał się na temat jego zaginionego członka rodziny, jednocześnie opowiadając o nim z nieco ciemniejszej strony. 

Karkołomne zdanie, rozbiłabym na dwa.

 

Aesuc spojrzał pojrzał żołnierzowi głęboko w oczy.

Spojrzał pojrzał <3

 

W chwili kiedy skończył swoje narzekania, tak nagle coś łupnęło w pokoju na końcu korytarza.

Proponuję: W chwili, kiedy skończył swoje narzekania, tak nagle coś nagle łupnęło w pokoju na końcu korytarza.

 

Po drugiej stronie atrium znajdowało się pomieszczenie, do którego drzwi były uchylone, a wnętrze wypełnione było przenikliwą ciemnością.

Może: wnętrze wypełniała przenikliwa ciemność.

 

Ciemna posoka ściekła z pościeli na podłogę, gromadząc się w fugach posadzki.

Lojalnie ostrzegam, że znajdą się tacy, którzy wypomną, że posoka odnosi się wyłącznie do krwi zwierzęcej. Mi to nie przeszkadza, ale daję heads-up ;)

 

Demon przyłożył palce do znaku, obmacał opuszkami kontury i spojrzał w okno, za którym widać było zbliżający się oddział lokalnej milicji.

Pierwsze skojarzenie: przeszklone okno. A przeszklone okno to chyba spory anachronizm, nie?

 

Z innych zgrzytów: osobiście nie przepadam za nadmiernym uwspółcześnianiem dialogów i narracji, wybija mnie to z rytmu czytania i psuje immersję, ale to są zastrzeżenia czysto subiektywne, możesz je śmiało zignorować ;) Niemniej, rozważyłabym ograniczenie takich wtrętów, imo nie wnoszą niczego w warstwie komediowej, a wręcz sprawiają, że wypowiedzi bohaterów zaczynają brzmieć jak szczeniackie pyskówki. Powtarzam, nie jest to bardzo rażące, ale jednak zauważalne.

Kilka razy gubisz podmiot, tu i ówdzie pojawiają się jakieś niezgrabności, ale poza tym opowiadanie jest napisane lekko i przyjemnie. Doszlifuj trochę drobiazgi, a szybko sobie wyrobisz pióro.

Natomiast jeśli chodzi o pozostałe kwestie, to na początku trochę mi przeszkadzał ten misz-masz, trudno mi było odnaleźć się w historii, postaciach. Mieszasz sporo mitologii, trochę bez ładu i składu, przynajmniej z mojej perspektywy. Nie czytałam poprzednich opowiadań z Twojego uniwersum i podejrzewam, że w tym tkwią przyczyny mojego zagubienia, ale na wszelki wypadek daję znać. Choćby po to, żebyś miał jakiś feedback, czy ten tekst broni się jako samodzielna historia.

Po początkowym zamieszaniu – broni się. Historia nie jest może jakoś mega skomplikowana, ale śledziłam ją z zainteresowaniem, w dodatku zostawiłeś haczyk na końcu. Fabuła, co prawda, poprowadzona jak po sznurku, ale nie nudziłam się, więc ostatecznie opko na plus.

Główny bohater budzi sympatię, wpisuje się trochę w schemat czarującego łotrzyka – lubiem :P

 

Wiem, że sporo narzekam i mało chwalę, ale klika daję, bo to całkiem porządny tekst jest. I widać, że masz spory potencjał, tylko trzeba go trochę doszlifować :D

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej, gravel!

 

Na samym początku chciałbym Ci podziękować za tak długi komentarz i bardzo rozbudowaną analizę. Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy, a tak dokładna krytyka to już w ogóle cudowna <3 

 

Oczywiście jeśli chodzi o stylistyczne poprawki, to wprowadzę ^^

 

Odnośnie okien – faktycznie, strzeliłem gafę. Okna szklane zaczęto produkować na przełomie I i II wieku naszej ery, więc jeszcze brakowałoby 50 lat względem wydarzeń z opowiadania. Słuszna uwaga.

 

Spojrzał pojrzał ojrzał… xD ups 

 

O, a to z posoką to ciekawe, będę pamiętał na przyszłość! 

Z tym językiem to faktycznie, będę zwracał więcej uwagi na to, jak postaci rozmawiają.

 

A odnośnie mieszania mitologii to zamysł jest taki, żeby korzystać ze baśniowych stworzeń, charakterystycznych dla danej epoki i danej kultury, podczas gdy te bardziej „rozumne” demony są wspólne dla wszystkich, np. Kain z mitologii chrześcijańskiej, albo Carman z mitologii celtyckiej, król Artur… i tak dalej. Mam nadzieję, że w kolejnych tekstach uda mi się to lepiej zarysować :3

 

Bardzo się cieszę, że ostateczny „wyrok” jest pozytywny <3  

Zwłaszcza, że vagabond bohater Ci podpadł, staram się kreować każdego bohatera w taki sposób, żeby miał swoje własne cechy. Wezmę pod uwagę wszystkie uwagi, bo faktycznie – sugestie użytkowników portalu pomogły mi poprawić swój  warsztat, bez wątpienia.

 

Dziękuję jeszcze raz za komentarz, a za klika w szczególności! 

Pozdrawiam ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Chyba najbardziej podobał mi się początek i rozmowa w Audytorium, choć podajesz dużo nazw własnych, które niewiele czytelnikowi mówią i to jest nieco dezorientujące. To opowiadanie ma prawie 30 tys. znaków, a jednak niewiele się tu wydarzyło i właściwie historia się nie zakończyła, a przynajmniej ja mam takie wrażenie. W dialogach pojawia się sporo współczesnych zwrotów, co niezbyt pasuje to tej konwencji. Bohater jest interesujący, ale chyba za mało o nim wiadomo, przez co ta kreacja wydaj mi się niepełna.

Technicznie jest trochę mankamentów. Zdecydowanie za często w narracji wyjaśniasz to, co powinno wynikać już z samego dialogu. 

Znalazł się bowiem na granicy światów, gdzie problemy materialnego wymiaru zostawały odsuwane na bok, nie dotyczyły już duszy śmiertelnika.

Nie brzmi to dobrze.

Ściskał powieki, próbując odciąć się od światła ogniska i innych bodźców.

Zaciskał

– Lamek, jesteś tu? – rzucił w pustkę, zdającą się rozsyłać głos Aesuca we wszystkie strony dziwnej, względnie nieskończonej przestrzeni, którą było Audytorium

To jest mylące, trudno się zorientować, o co Ci chodziło.

Wiem, że kontaktując się z Athánatoi[+,] moje ciało nie reaguje tak samo na chłód, ale nie mogę tak w nieskończoność!

Otchłań rozświetliła się nagle, ukazując zainteresowanie Ducha sprawą, której badaczem był Aesuc. Przestrzeń zadrżała przedziwnie, wstrząsając jego eteryczną iteracją. Baśniowiec długo przyzwyczajał się do sensacji

Tutaj jest problem z podmiotem, bo w pierwszej chwili nie wiadomo, czyja iteracja została wstrząśnięta, Duch czy Baśniowca.

Audytorium, a przynajmniej tak nazywali to ,,miejsce” niektórzy Baśniowcy przygasło lekko, wciąż emitując białą aurę, jednak słabiej.

Nazwę “Audytorium” wprowadziłeś już wcześniej, więc to wyjaśnienie teraz niezbyt pasuje.

Pomimo bycia Nieśmiertelnym bytem, mającym dostęp do potężnej skarbnicy wiedzy, wciąż nie odrobił swojego zadania. Aesuc uważał, że niewiedza Lameka wynikała z lenistwa i tego, że wolał zabawiać się z Córami Izraela, niż poczytać coś o Celtach. Ale jedno trzeba było mu przyznać, wiedział bardzo dużo, a ta wiedza była w jego dłoniach zarówno narzędziem, jak i bronią.

Sporo tej “wiedzy” i “bycie bytem” też nie brzmi dobrze.

Audytorium zgasło na moment, po czym zaraz przed oczami Baśniowca pojawiła się iluzja, która przybrała kształt znanego jemu dobrze znaku, przypominającego zbitek hebrajskich liter, tworzących słowo Nieśmiertelny.

mu

Najwidoczniej Nieśmiertelny miał już dość wysłuchiwania Baśniowca, gdyż ponownie zalał Audytorium bijącym gorącem karmazynem, chcąc najpewniej zastraszyć Aesuca, który według niego wyjątkowo pewnie wypowiadał się na temat jego zaginionego członka rodziny, jednocześnie opowiadając o nim z nieco ciemniejszej strony. 

Masz tendencje do takiego budowania wyjaśnień do wyjaśnień i dodawania do tego dużo zaimków. To sprawia, że stylistyka tekstu jest nie najlepsza.

Bo pamiętaj, jak zrobisz mu coś złego, to siedem razy cię ukaram, a nie chcesz tego doznać.

ukarzę

Odetchnął głęboko powietrzem, które nosiło w sobie nutkę spalonego drewna[+,] i uderzył pięścią w udo.

– Ty zawszony… siedemdziesiąt siedem razy ci skopię to astralne dupsko… – powiedział do siebie pod nosem, zdenerwowany sposobem potraktowania jego osoby przez Ducha.

To też jest przykład zbyt łopatologicznego tłumaczenia czytelnikowi emocji bohatera. Z treści wypowiedzi wynika już zdenerwowanie, a przyczynę czytelnik zna.

Ciemne wnętrze chatki rozświetlone było przez jedynie przez wątły płomień, rzucający cień siedzącego mężczyzny na ścianę.

Skapane w mroku ulice mieściny były dość spokojne.

skąpane

Założył je na siebie, zakrył twarz kapturem, po czym wyszedł z izby na ulicę.

Kaptur właściwie nie zakrywa twarzy.

– Co tu robisz tak późno, obywatelu? – Gdzieś za nim rozległ się męski głos, który dobiegł do uszu Aesuca i wstrząsnął nim na moment.

Ta wzmianka o uszach moim zdaniem jest tu zbędna.

Hej, Alicello!

 

Dzięki, że przeczytałaś. Dziękuję także za opinię i sugestie poprawek, zaraz się za to nareszcie zabiorę ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Re: uwagi Gravel, w zdaniu:

 

Ciemna posoka ściekła z pościeli na podłogę, gromadząc się w fugach posadzki.

oprócz posoki czepiłabym się fug – to oczywisty anachronizm. Spoiwo, jeśli już. W dodatku w pałacu gubernatora, o ile dobrze zrozumiałam, posadzka zapewne będzie mozaikowa, z małych tesser, które po prostu układa się na podkładzie.

 

Oraz nie dawałabym wyjaśnień w przypisach, zwłaszcza do tak prostych do sprawdzenia rzeczy jak przelicznik miary. Kto chce, sprawdzi, a przeciętnemu czytelnikowi szczegółowa wiedza nie jest potrzebna, zwłaszcza umieszczona na końcu opowiadania ;) Ufaj w inteligencję czytelników swoich.

 

Ponadto prawdopodobnie wszystkie zaimki “swój” mogą się iść bujać ;)

 

Fabularnie czytadełko, stylistycznie mogłoby być ciekawiej, bo piszesz dość “przezroczyście”, czekam na coś spoza uniwersum, bo mam wrażenie, że jakkolwiek masz na to uniwersum jakiś pomysł, to może on powinien trochę dojrzeć i zaczekać, aż będziesz pisać bardziej wprawnie technicznie, bo trochę go szkoda na takie prościutkie historyjki, które mogłyby się dziać gdziekolwiek. Światu też przydałoby się więcej riserczu, żeby był plastyczniejszy, lepiej ewokował te dawne czasy.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję, drakaino, za przeczytanie i opinię!

 

Odnośnie fug samemu miałem wątpliwości, chciałem w ten sposób określić przestrzeń między płytkami/elementami mozaiki, ale właśnie za bardzo wybiegłem z tym anachronizmem.

 

Odnośnie przypisów z miarami – spotkałem się wcześniej z uwagą od bet, że nie do końca wiedzieli, co oznacza dane słowo, które określało daną jednostkę odległości. Byli nieco skonfundowani, więc na podstawie tego doświadczenia postanowiłem to tutaj dopisać. ;)

 

Ale może faktycznie lepiej bez. 

Dzięki jeszcze raz. Postaram się dopracować warsztat ^^

 

Pozdrawiam! 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Z tymi fugami wpadłeś w pułapkę stylistyczną. Nie musisz wszystkiego dokładnie opisywać. W tym przypadku krew ściekająca na posadzkę w zupełności by wystarczyła. Dopóki nie potrzebujesz jej wsiąkniętej w spoiwo między płytkami, bo np. jakaś klątwa z tego wynika, nie musisz wspominać o spoiwie. Chyba że koniecznie chcesz mieć bardzo obrazowo, ale wtedy z kolei warto by taki opis rozciągnąć. Plus warto by sprawdzić, jaka technika posadzkowa przeważała w rzymskiej architekturze Brytanii, bo Rzymianie mieli ileś tam różnych technik mozaikowych, ale te z dużych płytek – nieregularnych! bo to były zazwyczaj przedstawienia figuralne – czyli opus sectile są rzadkie i były bardzo kosztowne. I robione tak, żeby spoiwa nie było widać, szczeliny są ledwie zauważalne.

 

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję Ci za tak dokładne wytłumaczenie! Postaram się unikać zbyt szczegółowych, zbędnych opisów, które mogłyby w wyniku bardziej namieszać, niż wprowadzić coś dobrego.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Okej, chyba się źle wyraziłam: opisy są okej, tylko warto opisywać to, co dla czytelnika jest “przydatne” w kontekście tego, co chcesz pokazać. Z tym nieszczęsnym spoiwem, pomijając jego nieadekwatność w tym kontekście, wyobrażam sobie, że opisujesz – w tekście dziejącym się współcześnie – krew wsiąkającą w fugi, jeśli chcesz podkreślić horrorową atmosferę.

Po prostu szczegół ustawia ci trochę lekturę i chodzi o to, żeby nie przyciągać uwagi czytelnika do rzeczy nieistotnych, a pokazać to, co ważne.

http://altronapoleone.home.blog

Właśnie o to mi chodziło. Żeby skupić się w przyszłości na opisach, które wnoszą coś do tekstu i nie mieszają w odbiorze, powodując jakieś rozszczepienia epokowe itp. ^^

 

Takie uwagi to złoto, bo tym bardziej pomagają mi określić, nad czym więcej popracować.

 

A, no i zacząłem pisać opowiadania Baśniowcowe, które są czymś w rodzaju „wątków pobocznych” żeby pozwolić sobie odkrywać uniwersum, które tworzę. Jestem świadom, że gdybym jedynie rozmyślał co i jak, to nigdy by to nie poszło do przodu, a tak to przynajmniej wybieram jaką ścieżkę, którą chcę podążać. I rozumiem obawy odnośnie tego, żeby nie marnować uniwersum przez prostotę tekstów. Aktualnie betowane mam opowiadanie Baśniowcowe, a przy okazji pracuję nad czymś niezależnym. Napiszę kilka tekstów „z innej beczki”, może w międzyczasie pomyślę co dalej z Baśniowcem i może podejmę się kolejnych opowiadań z tego zbioru. 

Nie wiem, czy czytałaś inne tekstu z cyklu „Baśniowiec”, ale jeśli nie, to fajnie by było, gdybyś w wolnej chwili tam zajrzała; według mnie tamte są mniej „oczywiste” i prostolinijne, ale ocena powinna należeć już do czytelnika. ;)

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Trochę miałam wrażenie fragmentryczności. Przeszkadzała, szczególnie na początku, nieznajomość uniwersum, a i finał sprawił, że nie do końca mam poczucie zamknięcia historii. Sama opowieść ciekawa, choć momentami język nie pasuje do czasów, bo masz sporo współczesnych słów i zwrotów. Stylistycznie dałoby się jeszcze doszlifować.

Natomiast pomysł rzeczywiście robi wrażenie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irka!

 

Kwestia fragmentaryczności to chyba największy na ten moment mankament, który atakuje te opowiadania.

 

To znaczy, no… zależy. Wiadomo, nowym czytelnikom tego uniwersum może to trochę namieszać, za to ci, którzy już wcześniej mieli do czynienia z tym światem odnajdują się bardzo łatwo. No ale nic dziwnego.

 

Kolejne opowiadanie powinno być bardziej ,,indywidualne”/jednostkowe, więc myślę, że ogarnięcie o co chodzi będzie znacznie łatwiejsze!

 

Pracuję też nad opkiem niezależnym od uniwersum, więc się trochę odkuję po tylu powiązanych tekstach :P

 

I bardzo miło mi słyszeć, że uważasz pomysł za robiący wrażenie <3 Wiele to dla mnie znaczy.

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

W końcu udało mi się doczytać ostatnie akapity xD jest mega, tak trzymaj:D

Hej i dzięki! Super, że wpadłaś i Ci się podobało <3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

nie jedli owoców morza… Też uważam, że zasłużyli na niebo. 

 

Ten zrobił szybki unik, rzucając się na ziemię, przeturlał i szybko wstał.

 

Muszę przyznać, że zrobiłeś ogromny postęp w stosunku do poprzednich opowiadań :) Podoba mi się, że te historie się łączą, krążą wokół jednej intrygi i powoli odsłaniają kolejne fakty. Jestem ciekawa, czy w końcu zdecydujesz się na głównego bohatera i pozwolisz czytelnikowi się z nim zżyć. Fajnie, gdybyś pokombinował trochę z dialogami. W tekście widać twoją ogromną pracę nad researchem, ale w dialogach zupełnie tego nie widać. Każda postać wypowiada się jak jakiś randomowy student weterynarii ;) Szkoda, że zabrakło stylizacji językowej, która od razu pozwoliłaby poznać, z jakich czasów i kultury wywodzi się dany bohater. Do następnego xD

Hej, ośmiornico!

 

Doprawdy, Twoja podróż przez Baśniowcowe opowiadania jest czymś, czego potrzebowałem. :D

Lecisz zgodnie z osią czasu moich przygód pisarskich, dzięki czemu masz bezpośredni wgląd na postęp, który tu się poczynił.

 

Muszę przyznać, że zrobiłeś ogromny postęp w stosunku do poprzednich opowiadań :)

<3

 

Jestem ciekawa, czy w końcu zdecydujesz się na głównego bohatera i pozwolisz czytelnikowi się z nim zżyć.

Kolejne dwa (Piękno niedoskonałości i zbliżająca się Matka zza morza) z pewnością rzucą więcej światła na głównego bohatera. :3

 

Fajnie, gdybyś pokombinował trochę z dialogami. W tekście widać twoją ogromną pracę nad researchem, ale w dialogach zupełnie tego nie widać. Każda postać wypowiada się jak jakiś randomowy student weterynarii ;)

To prawda! Zgadzam się, chciałem zrobić dialogi zbyt luźnymi, przez co wyszła taka trochę niezidentyfikowana papka. Chociaż z rozmowy w Audytorium jestem dumny, to język mógłby być bardziej stylizowany. :P

Z każdym kolejnym opowiadaniem język powinien być coraz bardziej autentyczny. Zapewne te starsze opka kiedyś przepiszę na nowo, powywalam zbędne wątki i poprawię język, ale na ten moment zostawiam je na profilu dla chętnych czytelników :3

Cieszę się, że pomimo pewnych mankamentów wciąż podążasz za przygodami Baśniowców, każdy Twój komentarz sprawia mi gigantyczny uśmiech. xD

 

Dziękuję i do następnego!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Katarakto ;) (Przepraszam, zawsze gdy czytam Twój nick, kojarzy mi się z barbarzyńską kataraktą i tak mnie to bawi, że nie mogę przestać tego widzieć).

Naczekałeś się, a ja nie mam aż tyle nowego do powiedzenia w porównaniu do przedmówców. Pierwszy raz czytałem około miesiąca temu, lecz niewiele zrozumiałem, ze względu na ów brak tła (zapewne przedstawionego gdzie indziej) i mnogość nieopisanych szczegółów. Z tego wszystkiego zabawne, że akurat stadia uznałeś za warte wyjaśnienia ;)

Biblijny kod znam mniej więcej w takim samym stopniu, co wierzenia Azteków (czyli marnym, ale coś tam słyszałem). Dopiero za drugim razem wpadłem na to, by sprawdzić, czy np. Lamek nie jest postacią mitologiczną. I to rzuciło zupełnie nowe światło na wszystko. Od razu łatwiej się czyta, gdy wie się, co to za typ. Były też inne przeszkody, w rodzaju tej:

Mam podejrzenia, że kontrolował demona, sterującego Odbiciem tamtej zmarłej kobiety.

Co to są Odbicia? Jakiej znowu kobiety? Coś tam jeszcze było o pieczęci. Po co ona? Dlaczego się ją zostawia? Celtyckie określenia niebios… Gubiłem się w takich miejscach, bo nie wiedziałem, o co chodzi, a to bardzo utrudniało śledzenie fabuły.

W końcu jakoś to poszło dalej, ale wymagało sporo skupienia i odrobiny google’a. Nie jest to zamknięte opowiadanie, raczej przejście od punktu D do punktu E (gdzie A, B, C są opisane w innym miejscu). Nie wiem, skąd powiązanie bohatera z Lamekiem. Umiarkowanie rozumiem motywację jaszczuroczłeka – żeby nie pisać po imieniu. Również uważam, że mieszanie luźnego języka z (jak na fantastykę) poważną tematyką utrudnia wejście w opowieść. Ale to jest chyba kwestia przyzwyczajeń, może da się to obejść, pewności nie mam.

Myślę, że mógłbyś przemyśleć nazwę profesji, bo “baśniowiec” sugeruje zupełnie inne regiony literatury.

Poza tym to całkiem niezła próba. Próba, bo potrzebujesz zebrać jeszcze trochę doświadczenia. Albo kiedyś poprawisz całość przede wszystkim pod względem technicznym, albo zaczniesz to pisać od początku. Niemniej na czymś ćwiczyć trzeba. Kilka sugestii ode mnie (wybrane, bo mógłbym zrobić dłuższą łapankę, ale to nie ma sensu, lepiej skupić się na kluczowych elementach):

 

Znalazł się bowiem na granicy światów, gdzie problemy materialnego znikały, nie dotyczyły już duszy śmiertelnika.

To mi wygląda na pozostałość po bitwie z powtórzeniami. Zdanie jest teoretycznie poprawne, ale potwornie niezgrabne. Nabierzesz jeszcze wprawy, ale często usuwanie na siłę powtórzeń wcale tekstowi nie służy. Nierzadko lepiej nawet usunąć takie zdanie i zastąpić je zupełnie innym. Albo pomyśleć, czy to konkretne zdanie naprawdę jest takie ważne, że musi w danym miejscu się znaleźć.

 

Audytorium, a przynajmniej tak nazywali to ,,miejsce” niektórzy Baśniowcy przygasło lekko,

Pomijając interpunkcję, lepiej unikać takich rozmywających wtrąceń. Funkcją tego zdania jest opis zdarzenia, a dorzucasz do niego opis samego miejsca, przez co zdarzenie traci na sile. Można wcześniej wyjaśnić, że bohater jest w jakimś tam Audytorium, np. “znajdował się w Audytorium – jak nazywali to miejsce niektórzy Nieśmiertelni – choć bardziej przypominało mu ono <bla, bla, bla>”. Potem masz już tylko zgrabne: “Audytorium przygasło lekko”. Dlaczego przygasło? Co się dzieje? Zdanie nabiera mocy.

 

Uważaj na słowa, Aesucu Lorgairze – ostrzegł rozgadanego Baśniowca, zmieniając kolor Audytorium na fioletowy.

Wiemy, że ostrzega, potrafimy to odczytać ze słowa “uważaj”. Wiemy też, że bohater jest Baśniowcem (w sumie nie wiem, dlaczego z wielkiej litery) i czytaliśmy przed chwilą jego słowa, więc wiemy, że jest rozgadany. Nie ma potrzeby dodawać tego w tekście.

, chcąc najpewniej zastraszyć Aesuca, który według niego wyjątkowo pewnie wypowiadał się na temat jego zaginionego członka rodziny, jednocześnie opowiadając o nim z nieco ciemniejszej strony. 

Z odrobinę innych przyczyn, ale równie zbędny opis intencji. Wszystko to powinno wynikać ze słów Lameka – i moim zdaniem wystarczająco wynikało. Cały ten fragment jest zupełnie zbędny.

 

Zwracam tylko uwagę na problemy, z którymi musisz sobie poradzić. Jest tego więcej, to tylko przykłady.

Ale poza tym – jak już wspomniałem – jest to obiecująca próba. Przypomina mi nieco Pana Światła Zelaznego. Ale też i wiele innych popkulturowych zjawisk. Czy nawet okultystyczne klasyki w stylu Kelley’a i Dee. Pracuj dalej :) Coś z tego będzie. Nie wiem, na ile rozwinięty masz już świat – akurat tu światotwórstwa dość mało – ale szedłbym w kierunku sformalizowania wizji. Jakie są zasady? Jakie są możliwości? Na tym wielu autorów spektakularnie się wykłada, więc lepiej wiedzieć wcześniej, czy podwaliny świata są akceptowalne, niż odkryć na samym końcu podróży, że jednak nie.

Może bym zaproponował do biblioteki, tylko właśnie nie mam pewności, czy nie jest to aby zanadto “fragment”, a nie pełnoprawne opowiadanie. Zastanowię się.

Hej, vargu!

Nie sądziłem, że ten dzień w końcu nadejdzie… a jednak!

(Przepraszam, zawsze gdy czytam Twój nick, kojarzy mi się z barbarzyńską kataraktą i tak mnie to bawi, że nie mogę przestać tego widzieć).

Prawdę mówiąc, sam siebie tak nazywam od czasu do czasu, więc nie ma problemu. Też mnie to bawi :D

 

lecz niewiele zrozumiałem, ze względu na ów brak tła (zapewne przedstawionego gdzie indziej) i mnogość nieopisanych szczegółów. Z tego wszystkiego zabawne, że akurat stadia uznałeś za warte wyjaśnienia ;)

Ach, no, niestety. D:

Pierwsze 3 opowiadania (chociaż z każdym coraz mniej) sprawiają wrażenie fragmentaryczności. Wciąż uczyłem się wyodrębniania niezależnego opowiadania z uniwersum, żeby było samodzielną jednostką. A nie chciałem infodumpować też o całym Ratae Corieltauvorum, o stanie politycznym Brytanii itp. :P

Niemniej osadzenie uniwersum w świecie historycznym daje taką swobodę, że czytelnik może po prostu sprawdzić większość postaci i miejsc (jak napisałeś zresztą odnośnie Lameka). :D

Co to są Odbicia? Jakiej znowu kobiety? Coś tam jeszcze było o pieczęci. Po co ona? Dlaczego się ją zostawia? Celtyckie określenia niebios… Gubiłem się w takich miejscach, bo nie wiedziałem, o co chodzi, a to bardzo utrudniało śledzenie fabuły.

To się mocno wiąże z tamtym niewyczuciem fragmentaryczności. :P

Niepotrzebnie nawiązałem do innego opowiadania, bo przez to czytelnik się gubi, a tekst poradziłby sobie ze spokojem bez tego.

 

Również uważam, że mieszanie luźnego języka z (jak na fantastykę) poważną tematyką utrudnia wejście w opowieść.

To wziąłem sobie mocno do serca, bo Piękno niedoskonałości już ma lepszy język, a Matka zza morza, która aktualnie siedzi na becie już jest wręcz stylizowana na dawne czasy, co powinno pomóc w immersji (serdecznie zapraszam do lektury jeśli miałbyś ochotę ^^).

 

Myślę, że mógłbyś przemyśleć nazwę profesji, bo “baśniowiec” sugeruje zupełnie inne regiony literatury.

Hmmm. W tym opowiadaniu trochę się rozjeżdża się główny pomysł z tym, co się dzieje w opowiadaniu. Dlatego też właśnie te opka są w pewnym sensie sprawdzaniem gruntu pod ostateczną wersję uniwersum. W Matce zza morza dużą rolę odgrywają legendy arturiańskie, a dzięki temu już pojawia się więcej baśni w Baśniowcu. Jak wyjdzie – zobaczymy, ale czuję, że to może być krok w dobrym kierunku. Nazwa Baśniowiec raczej zostanie, bo a. już się z nią mocno oswoiłem, i b. chcę skupić się w końcu bardziej na ludowych przekazach, baśniach, legendach i mitach, co już w Pięknie niedoskonałości jest lepiej przedstawione, a w Matce zza morza powinno być jeszcze wyraźniej zarysowane. Niemniej rozumiem Twoje obawy. :3

 

Poza tym to całkiem niezła próba. Próba, bo potrzebujesz zebrać jeszcze trochę doświadczenia. Albo kiedyś poprawisz całość przede wszystkim pod względem technicznym, albo zaczniesz to pisać od początku. Niemniej na czymś ćwiczyć trzeba. Kilka sugestii ode mnie (wybrane, bo mógłbym zrobić dłuższą łapankę, ale to nie ma sensu, lepiej skupić się na kluczowych elementach):

Tak jak wspomniałem wcześniej – testuję grunt. Może to brzmieć trochę głupio, wiem, ale nie chciałem odsyłać tego pomysłu do limba, bo… bym pewnie go porzucił. A w ten sposób aktywnie rozwijam uniwersum i to, jak chcę ostatecznie do niego podejść. Bardzo się cieszę, że uznałeś to za niezłą próbę. :D

I tak, pewnie jak nadejdzie czas, że poczuję się pewnie ze swoim warsztatem – przepiszę wszystkie baśniowcowe teksty na nowo.

 

To mi wygląda na pozostałość po bitwie z powtórzeniami. Zdanie jest teoretycznie poprawne, ale potwornie niezgrabne. Nabierzesz jeszcze wprawy, ale często usuwanie na siłę powtórzeń wcale tekstowi nie służy.

Taaak, to też zauważyłem (bety też :D), więc walczę z tym, żeby nie udziwniać nadmiernie zdań, bo wychodzą z tego pokraczne potworki później.

 

Wiemy, że ostrzega, potrafimy to odczytać ze słowa “uważaj”. Wiemy też, że bohater jest Baśniowcem

Spotykałem się w literaturze z tym, że autorzy zapisywali nazwę kluczowych profesji z wielkiej litery. Jakoś do przesiąkło do mojego warsztatu. :P

 

I dzięki za wytypowanie tych głównych przywar, które gdzieś się za mną toczą – w większości przypadków o nich wiedziałem, chociaż dobrze sobie czasem przypomnieć, z czym trzeba najmocniej walczyć. Z tymi możliwościami i zasadami – tak, masz rację. Jest to kluczowy element świata, zwłaszcza, gdy bawimy się z fikcyjną wersją naszej własnej planety.

 

Może bym zaproponował do biblioteki, tylko właśnie nie mam pewności, czy nie jest to aby zanadto “fragment”, a nie pełnoprawne opowiadanie. Zastanowię się.

W takim razie życzę owocnego zastanawiania się. :D

Cóż jeszcze mogę rzec – jeśli uniwersum faktycznie Cię zaintrygowało, to zapraszam do następnych tekstów. Według obiektywnych czytelników wychodzi na to, że jest coraz lepiej. ^^

 

Dzięki i pozdrawiam!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Fajny pomysł z Kainem powtarzającym echa swojego pierwszego morderstwa. Acz nie bardzo rozumiem, co on właściwie chciał osiągnąć.

Samo śledztwo dość proste – bohater dostaje się na miejsce zbrodni i już wszystko jasne.

Faktycznie, trochę to wygląda fragmentarycznie, bo nie domknąłeś wielu wątków. Ale doceniam kreację świata i czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Finklo!

 

Ojeju, bardzo mi miło, że postanowiłaś zajrzeć do tego tekstu. Cieszę się, że nie skatiowałem – w końcu tekst sam w sobie jest napisany znośnie. :P

I tak, niestety największą wadą opowiadania jest fragmentaryczność – ja, jako autor, znam motywacje Kaina, ale skoro już go przedstawiłem, to warto byłoby odsunąć zasłonę i przynajmniej rozjaśnić jego zamiary. Teraz już o tym wiem, więc pewnie kiedyś rozwinę to opko. ^^

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika! <3

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka