- Opowiadanie: Sonata - Zew czerwonych motyli

Zew czerwonych motyli

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Zew czerwonych motyli

Gdy tego dnia Beryl spuszczał wodę, nie podejrzewał, że właśnie porusza siły, o istnieniu których nie miał pojęcia. Jedno rutynowe naciśnięcie spłuczki może wszak obudzić śpiącą od wieków moc. Beryl nawet sobie nie wyobrażał, że gdzieś tam, w kanalizacji, czai się groza czarniejsza od najciemniejszych głębin rozpaczy. 

I nie chodziło bynajmniej o zatkaną toaletę. Ją przepchał już następnego dnia. Chodziło o coś o wiele poważniejszego. Bowiem gdzieś w kanałach pod miastem, w oparach mroku i śluzie gromadzących się od lat nieczystości, gdzie szczury cichutko przemykają po resztkach wspomnień – zdarzyła się pewna niebywałość. 

Pewnego dnia brud – coś, co powinno zniknąć, niechciane przez nikogo – zlepił się w małą, bezkształtną grudkę. Grudka popłynęła bezwładnie cuchnącą rzeką, by wpaść do wielkiego zbiornika ze ściekami. Tam opadła na samo dno i trwała w bezruchu.

I trwałaby tak do dziś, gdyby nie to, że wstąpiło w nią życie. 

 

*** 

 

Sen był zdumiewająco wyrazisty. Wszystko się trzęsło, ze ścian odpadał tynk, podłoga skrzypiała, a w szyby wciąż coś uderzało. Sara schowała się pod łóżkiem. 

Kiedy hałas nieco ustał, wychynęła nieśmiało z kryjówki, by spojrzeć w okno, lecz chmara owadów znów zaatakowała, tym razem ze zdwojoną siłą. Sara wczołgała się z powrotem pod mebel. Boże, kiedy to się skończy? – myślała. 

W końcu wszystko ucichło. Jeszcze długie chwile leżała sparaliżowana, bojąc się poruszyć nawet palcem. Gdy udało jej się wreszcie wyrwać z tego bezruchu, powoli wstała i podeszła do okna. 

Rój odlatywał. Burza minęła, przyszedł czas na ulgę. Przymknęła oczy, oddychając głęboko i ponownie spojrzała na oddalające się powoli zagrożenie. Oddalające? Nie, zaraz… One się nie oddalały. One się zbliżały. 

Nogi jej zmiękły, znów lękała się wykonać najmniejszy ruch. Chmara czerwonych motyli była już blisko. Gdy owady podleciały tuż pod dom, odfrunęły we wszystkie strony, ukazując jakąś smutną kobietę. Sara nie mogła oderwać od niej wzroku. 

Sen rozpłynął się jak mgła. Rozkleiła powieki. Jeszcze z resztkami niewyraźnych wizji na oczach pobiegła przez dom, tym razem znajomy, by szeroko otworzyć drzwi wejściowe i spojrzeć na to, co tak bliskie jej sercu. 

Oślepiający blask zajaśniał z krainy, w której zima nigdy nie ustawała. Sara robiła to co rano. Zaraz po przebudzeniu biegła na zewnątrz, by przekonać się, że nadal tu jest. W miejscu, które kocha. 

Lubiła zimę. Lubiła patrzeć, jak śnieg iskrzy się w słońcu i jak błyska zmrożona tafla jeziora. I jak drzewa otulone białą kołdrą trwają niczym milczący strażnicy jakiegoś niesamowitego sekretu. 

Dziś jednak w zimowym pejzażu coś było nie tak. Czegoś brakowało, a Sara nie wiedziała, czego. Ale zaraz przypomniała jej się jedna z sennych wizji, uciekająca szybko z myśli, tak ulotna, że ledwo udało się ją złapać. 

Czerwone motyle. Jak ładnie by wyglądały, latając nad zaspami! Ich ognisty kolor cudnie kontrastowałby z nieskazitelną bielą śniegu. Tylko… 

To niemożliwe. 

Przecież motyle są tam, gdzie kwiaty. A w zimowej krainie, tak pięknej w swym lodowatym chłodzie, mogło być wiele ładnych rzeczy, lecz kwiaty do nich nie należały.

Sara westchnęła, czując, jak rozczarowanie wypełnia jej serce. Wróciła do domu, zamykając drzwi i oparła się o nie, by osunąć w otchłań jaskini zabitych marzeń. 

Zaraz jednak poderwała się z determinacją. 

– Nie – powiedziała. 

Nigdy więcej nie morduj swoich marzeń – przecież właśnie to niedawno sobie obiecała. 

Spojrzała w górę, na drewniany sufit, gdzie mieściła się klapa, z której zwisało kilka pajęczyn. Bała się strychu – w czwartkowe wieczory dobiegały stamtąd dziwne hałasy. Ale dziś była niedziela. Sara z zaciętą miną ruszyła po drabinę.

Strych przywitał ją zakurzonym półmrokiem i zapachem dawno zapomnianych marzeń. Weszła na skrzypiącą podłogę i ruszyła, rozglądając się z niepokojem.

Pająki uciekały, gdy przesuwała pudła z książkami. Dopiero po godzinie znalazła to, czego szukała. Jednak Kwiatariusz niekompletny nie pomógł. Być może dlatego, że był niekompletny. Nie znalazła tam nic na temat kwiatów, które mogłyby przeżyć w zimowych warunkach. Szukała dalej. Wyszperała poradnik Siej kwiaty, zbieraj lód, lecz były tam tylko instrukcje, jak wyrzeźbić kwiaty z lodu. A pozycja pod tytułem Spleć z włosów kwiat zimowy okazała się jedynie katalogiem najmodniejszych fryzur. 

Sara się nie poddawała, choć czuła, jak do jej oczu powoli napływają łzy. Szukała i szukała, aż w jej zimowej krainie zapadł zmrok. W końcu wstała i kopnęła ze złością jedno z pudeł. 

To marzenie zostanie jednak zamordowane – postanowiła. 

Kopniak rozdarł pudło i wysunęły się stare czasopisma.

– Cholera… – mruknęła Sara. 

O czymś jej przypomniały. Przecież kiedyś, wertując jedno z nich, otworzyła Portal. Portal do świata, w którym wszystko było możliwe. Tam mogłaby mieć i zimę, i kwiaty, i motyle… Oczywiście jeśli byłyby uzasadnione fabularnie.

Nie. Nie wróci tam. W końcu z jakiegoś powodu opuściła świat, do którego prowadzi Portal. 

Odsunęła stopą rozerwane pudło i zeszła na dół. Nie wrócę – powtarzała sobie, odstawiając drabinę. 

Ręce jej zadrżały, gdy sobie przypomniała. Przecież właśnie tam było mnóstwo kwiatków, które potrafiły przetrwać w każdych warunkach. Ona sama umiała stworzyć cały klomb. Wiele razy tworzyła coś w pośpiechu, ogarnięta zmęczeniem… i wtedy wychodziły takie kwiatki. 

Nie musiała wcale urządzać Wielkiego Powrotu. Mogła po prostu wejść na moment, zebrać parę kwiatków i szybko wrócić do siebie… 

Na ustach Sary zakwitł uśmiech. 

 

*** 

 

Gdyby ktoś w tym miejscu zajrzał do studzienki kanalizacyjnej, ujrzałby tylko otchłań własnej pustej duszy. 

Potem zostałby odepchnięty przez pulsujący twór wypełzający z kanałów. Twór ten, wyglądający jak nieokiełznana mieszanka tego, co nieczyste, sunął po ulicach niczym lepki ślimak. Zaglądał w okna, zwisał nad przepełnionymi autobusami, przesuwał swoje cielsko po martwych witrynach sklepowych. Zamruczał cicho, gdy poczuł tę szczególną, tak ekscytującą go woń – i zaciągnął się. 

Woń miała różne odcienie – był gęsty i cierpki horror; miękki jak miąższ, mącący w głowie realizm magiczny i suche, nieco sprasowane science fiction (z naciskiem na science). To wszystko wpływało do brzucha potwora przez okrągły otwór gębowy, a ludzie, z których wysączyły się te zapachy, nagle jakoś flaczeli, zostawali obojętnymi powłokami o pustych oczach. 

Bestia tymczasem rosła. Z kotłującego się cielska wystrzeliły macki. Popełzła jeszcze szybciej, zaciągając się jeszcze zachłanniej. Jej dziewięć członków przesuwało się po niezmywalnym brudzie ulic. 

Przedziwna dziewięciornica gnała dalej, w stronę niczego niespodziewających się ludzi, ludzi z planami, celami i marzeniami. 

 

*** 

 

Sara naciągnęła kaptur i przemknęła między samochodami po obskurnym parkingu. Świat za Portalem niewiele się zmienił – z każdej strony spoglądała na nią wciąż ta sama jego wersja, tak znajoma, a jednocześnie obca. Obca, bo zupełnie nie poznawała mijających ją ludzi. Stwierdziła jednak, że to dobrze. Przynajmniej nie napatoczy się nikt znajomy i nie zaga… 

– Kierowniczko, poratuj piątakiem! 

Podskoczyła gwałtownie, lecz zaraz odetchnęła z ulgą. Długa broda, poplamiony płaszcz i reklamówka z owadem – to tylko jakiś żul. 

– Nie dam, bo nie mam – odparła i ruszyła dalej. 

– A żeby cię gumiś strzelił… 

Sara stanęła jak wryta, po czym powoli się odwróciła. 

– Zaraz… – Uważnie przyjrzała się bezdomnemu. – CM? 

– Sara? Sara Winter? – wyjąkał, upuszczając reklamówkę. – Rabarbar jasny! 

– Wciąż tu jesteś? – zapytała z niedowierzaniem Sara. 

– Tak. Ale to już nie te czasy, już nie te. Tu już nie jest tak, jak dawniej. Ja też już… – Kloszard westchnął. – Też już nie jestem taki, jak dawniej… Teraz tylko te, gumiś, esefy mają branie!!! Robiły za dużą konkurencję, nikt już nie kupował mojego humoru, więc musiałem zwinąć kram i zostałem bez dachu nad głową… Humor na dobre odszedł do lamusa! 

– Widzę – mruknęła Sara, mierząc bezdomnego wzrokiem. 

– Mówię ci – CM nachylił się do niej – tu się dzieje coś niedobrego. Podobno Beryl… okocił się… cokolwiek to znaczy. A Arnubis, jego prawa ręka… zdziczał. Z kolei Świryb, jego lewa noga… 

– …zrybiał? – podpowiedziała Sara. 

– Nie, nie. Świryb jest nadal taki sam, jak zawsze. Czyli, krótko mówiąc, jesteśmy w czarnej…

– Zaraz! – wykrzyknęła Sara. – To kto w takim razie sprawuje władzę? 

– No właśnie nikt. I to jeszcze nie koniec. Bo do tego wszystkiego dochodzi jakaś dziwna rzecz… Od jakiegoś czasu coraz więcej mieszkańców porzuca swoje marzenia. Wszystkie. 

Oczy Sary zrobiły się okrągłe. 

– Wszystkie? Mordują…? 

– I nie wiadomo, skąd się to bierze. Ale takie porzucanie marzeń następuje lawinowo. Jakby cała taka fala szła. I tylko czekać, aż dotrze tutaj… – CM zakończył wypowiedź szeptem, od którego Sarze ciarki przeszły po plecach. – No a ty, co tu robisz? Postanowiłaś wrócić? 

– Nie! – zaprzeczyła natychmiast. – Ja tu tylko na chwilę…

Chciała już się pożegnać, ale uznała, że nie zaszkodzi spróbować dowiedzieć się paru rzeczy. 

– Bo… marzę o tym, by w mojej zimowej krainie były czerwone motyle. A motyle lecą do kwiatków. Więc szukam kwiatków – wyznała. – Takich, co potrafią przetrwać w każdych warunkach. Chciałabym zasadzić je wśród mrozu. 

– Kwiatków? A, już wiem, o jakie kwiatki ci chodzi. Na przykład jak ktoś próbuje napisać „Quetzalcoatl”, to wychodzą takie kwiatki!

– No i właśnie. – Sara zawahała się. – Bo niektóre osoby specjalizują się w ich tropieniu… Czy Tarnina nadal się tu tym zajmuje? 

Na wzmiankę o Tarninie twarz bezdomnego poszarzała. 

– Właściwie nadal… – powiedział cicho. – Ale… ma humory. 

– Oooooo, wiesz, gdzie ona mieszka? 

– Nie – odparł szybko. 

– Wiem, że wiesz. Zaprowadź mnie do niej! 

CM zrobił się biały. 

– Nie ma mowy, do stu nieogolonych gumisiów!

– A za piątaka? 

 

*** 

 

Dziś woda w kałuży była bardziej mętna niż zwykle. To musi być jakiś znak – pomyślał Świryb. Och, i zrobiła się ciepła! A więc to dobry znak. Rybka wypłynęła na powierzchnię i… 

Ujrzała oddalającego się psa. 

– Znowu… – jęknął Świryb. 

Cholerne sierściuchy! Nienawidził psów. Co innego koty… Takie urocze, puszyste i jeszcze żaden z nich nie postanowił zrobić sobie z jego kałuży toalety. Świryb zawsze chciał kota, ale to marzenie miało nigdy nie zostać spełnione. Był przecież małą, mieszkającą w kałuży rybką. A koty nie lubią wody. 

Nagle kałuża zaczęła falować. Co jest, do beniza? – zdziwił się Świryb. Po chwili zadzwoniły szyby w oknach, a kamyki leżące na ziemi podskoczyły. Coś się zbliżało. Coś olbrzymiego. Rybka rozejrzała się, ale niczego nie dostrzegła – lecz całym swoim małym ciałkiem czuła, jak coś nadchodzi. Jak pełznie ulicą, miażdżąc wszystko, co piękne, jak wysysa ze świata wszelką radość, jak morduje niewinne myśli, zostawiając tylko te mroczne i obskurne… 

 

 

Dziewięciornica, teraz większa niż gmach supermarketu, nagle się zatrzymała. Cudowne wonie wciąż wpływały do jej przepastnego gardła, jednak nagle poczuła niebywałą rzecz. Jeden z zapachów, nikły i niemal niewyczuwalny, miał w sobie coś tak swojskiego, że monstrum poczuło się jak w domu.

Bestia natychmiast popełzła w stronę źródła tej niezwykle magnetycznej woni i ujrzała zdumiewający widok. 

Maleńka rybka wystawiająca główkę z brudnej kałuży wpatrywała się w nią okrągłymi oczkami. Bo kiedy patrzysz w rybę, ona patrzy w ciebie. 

Świryb ujrzał w tym momencie monstrum tak przerażające w swej mazistości, że aż chciało się go dotknąć. Zmaterializowało się przed nim stopniowo, zupełnie tak, jakby nagle jakaś atrapa widzialnego świata się rozpłynęła albo jakby potwór powstał z zebranych z powietrza czarnych pyłków i mrocznych fluidów. 

W bestii odezwały się tymczasem dziwne, matczyne uczucia, których nie znała do tej pory. Zaciągnęła się rybim zapachem do samego oporu, a Świryb poczuł, że już właściwie nie chciałby mieć kota, koty są mu obojętne. I w zasadzie wszystko jest mu obojętne. 

A bestia zamruczała cicho i objęła rybkę macką. Potem przytknęła śliskie ciałko do miejsca, w którym powinno być jedno z jej trzech dziewięciorniczych serc. 

Świryb poczuł ciepło, jakiego nie dał mu nigdy żaden psi mocz. Wtulił się w swoją nową matkę najmocniej jak mógł. Pragnął przycisnąć się tak głęboko, by lepkie ciało bestii otaczało go z każdej strony. I w końcu to się stało. A wtedy wydarzyło się coś nieprawdopodobnego – w skórze matki otworzyła się rana, która zacisnęła swe brzegi na rybim ciele – a potem się z nim zrosła. 

W ten sposób bestia ze ścieków i rybka z kałuży spoili się w jedno. 

 

*** 

 

Chatka wyglądała niepozornie. Drewniane ściany, kamienne schodki, kilka wiader plączących się przy wejściu. Jedynym, co się tu wyróżniało, były drzwi – bowiem ktoś powiesił na nich całą galerię obrazów. I choć samo to stanowiło niezwykłość, to na dodatek postaci na malunkach się poruszały. 

Sara poszła w stronę chaty, ale CM chwycił ją za ramię. 

– Poczekaj… Daj mi teraz tego piątaka. 

– Żebyś uciekł? – wykrzyknęła, oswobadzając się z uścisku. – O nie, idziesz tam ze mną. 

CM westchnął i się przeżegnał.

– Co się tak boisz? – zdziwiła się Sara. 

– Zaraz zobaczysz. 

Zbliżyli się do chaty i weszli na schodki. 

– O nie – jęknął bezdomny, blednąc tak, że jego twarz przybrała zielonkawy kolor. – Jest gorzej, niż myślałem…

Wśród ruchomych obrazów ze wściekłymi ludźmi, zwierzętami, palącymi się budynkami i panem Spockiem wisiała karteczka z napisem: „Tarnina jest dziś w złym humorze!”. 

– Ja się stąd zwijam. – CM cofnął się i potrącił blaszane wiadro, które sturlało się ze schodów z hałasem. 

Wtedy rozpętało się piekło. 

Huk, jaki wydały otwierane gwałtownie drzwi, sprawił, że Sara podskoczyła. A w progu stała Tarnina. Równie piękna, jak rozzłoszczona. 

– Znowu mi hałasują pod oknem! – wrzasnęła. – Jak nie protesty przeciwko Złowieszczej Klamrze, to parada Fragmentarycznych Fantastów! Ja już dłużej tego nie zniosę! 

Jej czarne loki naprężyły się, jakby były gotowymi do ataku wężami. Z oczu leciały czerwone iskry, a z ust ściekał jad. Strach sparaliżował ciało Sary. 

– W nogi! – zawołał CM i poczuła szarpnięcie. To ją otrzeźwiło. Zdołała zmusić nogi do szaleńczego biegu. 

Uciekali, jeszcze długo słysząc wrzaski wściekłej Tarniny. W końcu, gdy oddalili się na tyle, że ucichły, CM oparł się o drzewo, próbując złapać oddech, a Sara padła na ziemię, dysząc ciężko. 

Gdy wreszcie doszła do siebie, spojrzała na wciąż zielonkawego kloszarda. 

– Uratowałeś mnie! – powiedziała z podziwem. 

– No tak – wydyszał. – Jakbym tego nie zrobił, to kto by mi dał piątaka? 

Sara westchnęła. 

 

*** 

 

Świryb pierwszy raz w życiu obserwował świat z wysoka. Dziewięciornica sunęła, wymachując członkami i zaciągając się coraz to nowymi zapachami. Jej otwór gębowy wciąż poruszał się lubieżnie, wsysając marzenia niczego nieświadomych mieszkańców. A bestia rosła. 

Wraz z nią rósł Świryb. Nie był już małą rybką. Teraz jego głowa, wystająca z piersi monstrum, nie przypominała łebka rybki akwariowej, a ogromny łeb płetwala błękitnego.

Świryb nie wciągał zapachów. On je produkował. Ludzie, z których zostały wyssane marzenia, nie byli już pozostawiani pustce, bo zamiast dawnych celów, teraz ich głowy zaczynało wypełniać inne pragnienie. 

Dziewięciornica opuściła centrum miasta i wyszła na peryferie. Tu zniknęły niemal wszystkie zapachy marzeń, pozostał tylko jeden – tak nęcący w swojej prostocie, że bestia postanowiła porzucić na chwilę wszystkie inne, by się do niego dobrać.

Potwór zbliżył się do chatki Tarniny. Ta, czując, jak znów zalewa ją fala złości, zerwała się z fotela. Jej usta już układały się do wrzasku w reakcji na kolejne hałasy. Nagle jednak cała wściekła moc opuściła ciało. W zasadzie po co jej cisza i święty spokój? Niech sobie hałasują. Jej to obojętne. 

Zaraz jednak ogarnął ją przedziwny zapach, mający w sobie coś ze ścieków, brudnych kałuż i… wędzonej ryby? A wtedy serce Tarniny rozgorzało strasznym, niedającym się ugasić pragnieniem. 

Bestia tymczasem zwróciła łeb w stronę, z której sączył się najbardziej niezwykły zapach, jaki czuła od początku swojego istnienia. Zapach czerwonych motyli. 

 

*** 

 

– Słyszysz to? 

Ziemia się trzęsła, jakby toczyła się po niej olbrzymia kula. Z oddali słychać było dziwny, niezidentyfikowany odgłos jakby mlaskania i odrywania. Zimne serce Sary zadrżało, bo czuła coś, czego zdecydowanie nie powinna czuć. Jakby wielka, miażdżąca moc się do niej zbliżała, gigantyczny obiekt, czuła jego ogrom i jego oddziaływanie. 

– Tak – odrzekł CM. – Spójrz! 

Wskazał przed siebie. Trawy kładły się pod niewidzialną siłą. Wciąż wydeptywany ślad wyglądał, jakby biegł wprost z chaty Tarniny. 

– O rabarbar, to jedno z okropnych zaklęć tej czarownicy – wyjąkał CM. 

– Nie – rzekła Sara, patrząc pustym wzrokiem. – Jest znacznie gorzej. 

Zerwał się wiatr. Wraz z nim przypełzł kleisty, gęsty zapach czegoś, co mogło być tylko mieszanką najgorszych lęków i bezsilnej rozpaczy. 

Ślad na trawie wciąż się wydłużał. Wpatrywali się w to miejsce. I wtedy ono zaczęło wpatrywać się w nich. 

To, co się tam zmaterializowało, sprawiło, że CM pisnął i zemdlał, a Sara zacisnęła pięści z bojową miną. Gigantyczna dziewięciornica z okrągłym, wciąż poruszającym się otworem gębowym podpełzła bliżej, a wtedy Sara ujrzała, że tam jest coś jeszcze. Coś tak niewyobrażalnie absurdalnego, że aż natychmiast w to uwierzyła.

Bo z miejsca, gdzie ośmiornice mają zwykle jedno ze swych trzech serc, wystawała głowa… Świryba. 

– Świryb?! – wykrzyknęła Sara. 

Zamiast odpowiedzi, z jego pyska rozległ się dziwny, stłumiony krzyk złożony z wielu głosów. 

Bestia zatrzymała się w pewnej odległości i lekko przechyliła – a wtedy jej otwór gębowy rozszerzył się i zaczął jeszcze szybciej poruszać. Sara tymczasem poczuła, jak nagle marzenie o czerwonych motylach traci na wyrazistości, przestaje być takie ważne. I to ją zaalarmowało. 

– CM, ocknij się! – wrzasnęła, a kloszard wzdrygnął się i otworzył oczy. 

– Och, nie… – jęknął, gdy ponownie zobaczył dziewięciornicę. 

– Wstawaj natychmiast! Wiesz, co to jest? – wskazała na potwora. – To właśnie jest to, co pozbawia ludzi marzeń! Musimy uciekać! 

– Znowu? – westchnął bezdomny, ale wstał. 

Oboje jednak nie ruszyli się z miejsca. 

– Ja nie chcę… uciekać – stwierdziła Sara. 

– Ja też – przyznał zdziwiony CM. 

– Jak to… To ten potwór! Na początek wyssał z nas marzenia o ucieczce z tego miejsca! 

Spojrzeli z przerażeniem na dziewięciornicę, która wciąż ssała, tak lubieżnie, że wydawało się, iż zaraz wciągnie w siebie cały świat. 

– I co teraz? 

– Musimy walczyć – uznała Sara. 

CM spojrzał na nią, potem na bestię, a potem znów na nią. 

– Eee, nie uważasz, że… 

– Przecież wiem – przerwała mu Sara. – To oczywiste, że potrzebujemy pomocy. Musisz wezwać Użytkowników. 

– Ja już od dawna nie mam z nimi nic wspólnego!!! Podłe kanalie!!! 

– No to teraz masz świetną okazję odświeżyć starą znajomość. No, dalej, skomentuj, co sądzisz o tej bestii, tylko bardzo krótko i niemerytorycznie. To od razu ich zwabi. 

Kloszard zrobił zbolałą minę, ale wyznał: 

– Fajna. 

– Copyright by Anet – dodała Sara. 

Czekali. Wypatrywali. I wtedy na wschodzie zjawił się Golodh Biały. A wraz z nim zza wzgórza wypadła armia Użytkowników. 

– Coś mało ich… – zauważyła Sara, obserwując, jak pędzą w ich stronę. – Reszta pewnie została już pozbawiona marzeń. 

– Albo dołączyła do armii dziewięciornicy – dodał CM. 

– Co? 

– Zobacz tam. 

Z przeciwnej strony zbliżała się Tarnina. Wyglądała całkiem jak zombie – miała puste, nieruchome oczy, wykrzywioną twarz i lekko uniesione ręce. Nieco dalej za nią wędrowała spora grupa podobnych postaci. Zombie łączyło jedno pragnienie, tak gorące, że paliło ich obojętne serca – pragnienie, by służyć Świrybowi i dziewięcioczłonkowej bestii. 

– No to jesteśmy w czarnej… – zaczęła Sara, ale przerwało jej przybycie pierwszego Użytkownika.

– To gdzie to zwierzę? – Wilk był jak zwykle najszybszy. – Nie pozwolę go skrzywdzić! 

– To nie zwierzę, tylko jakiś wybryk natury, patrz. – Sara skierowała jego pysk w stronę potwora. 

– O cholera… – skomentował. – W takich chwilach żałuję, że jestem wege. 

Tymczasem armia zombie ustawiła się przed dziewięciornicą, z Tarniną na czele. Użytkownicy aż przystanęli, gdy zmaterializowało się przed nimi monstrum, ale kiedy wyzbyli się pierwszego szoku, ruszyli z wrzaskiem do ataku. Wtedy w powietrze wystrzeliła gigantyczna dłoń, która chwyciła grupkę atakujących. 

– Och nie, Tarnina rozpoczęła swoją łapankę – jęknęła Sara. 

Potem było tylko gorzej. Przerzucanie się znakami. Pojedynki anonimów. Bezskuteczna szarża nosorożców na zombie, które wrzuciły w czwartek fragmenty fantasy. 

Fantastyczna naparzanka rozkręciła się na dobre. Sara, obgryzając paznokcie, obserwowała, jak niepozorna Bellatrix zatapia kilka zombie w tęczowej kałuży, a MrBrightside straszy wrogów paluszkiem, twierdząc, że chce wykonać badanie per rectum. Rozejrzała się, obserwując innych Użytkowników. Mortecius strzelał znakami jak z karabinu maszynowego, powalając kolejne zbliżające się hordy. Jeden z zombie zaatakował Alicellę. Zanim zdążył do niej dotrzeć, padł na wznak, targany drgawkami. Po chwili z brzucha wystrzelił mu ładny, kwitnący Krokus. 

Szanse były jednak nierówne. Zombie stanowiły mniej liczną grupę, lecz wspomagane przez potwora, wygrywały. Dziewięć członków bestii wciąż powalało próbujących się do niej dostać Użytkowników. W dodatku dziewięciornica wciąż wysysała ze wszystkich marzenia. Sara czuła, jak wizja z czerwonymi motylami coraz bardziej się od niej oddala. Wielu Użytkowników zostało już całkiem pozbawionych pragnień i zobojętniało, by zaraz potem, jako zwabione wysyłanymi przez Świryba fluidami zombie, dołączyć do jego armii. 

Ocalałym Użytkownikom pozostała już tylko modlitwa. Modlili się do Wielkiej Regulatorzy, bogini korekty i chorych na siękozę, jednak Regulatorzy, jak to bóstwo – nie odpowiadała.

Sara pogrążyła się w rozpaczy. Była tylko bezbronną dziewczynką. Ach, gdyby tak mieć motyle z jej snu! Przecież sama się przekonała, że mogą czasem bywać dość drapieżne. 

Zaraz… przecież tu, za Portalem, wszystko jest możliwe. Zamknęła oczy i przywołała w myślach wizerunek kobiety, która jej się przyśniła. 

Zobaczyła jej twarz. Kobieta uśmiechnęła się, a Sara poczuła, że coś delikatnie muska jej policzki. 

Otworzyła oczy i ujrzała, jak oblatuje ją cała chmara czerwonych motyli. Wszyscy walczący zatrzymali się i patrzyli w jej stronę, nawet niektóre zombie obróciły głowy. Motyle leciutko przemknęły w stronę potwora i przeleciały nad strzegącą go armią umarlaków. A potem zaatakowały. 

Z paszczy bestii rozległ się ryk, od którego wszystkim zrobiło się niedobrze. Świryb piszczał. A motyle tłukły skrzydłami, kąsały i wlatywały do szczelin w ciele.

– Nie dadzą rady – mruknęła Sara. 

Wtedy zjawiło się jeszcze więcej motyli. Poprowadziła je prosto na bestię, której teraz prawie nie było widać spod wściekłej czerwonej chmary. 

Wyglądało to pięknie. Sara czuła, że jej marzenie jest na wyciągnięcie ręki. Szkoda, że tych motyli nie mogła ściągnąć do swojej zimowej krainy. Ujrzała, jak latają nad białym, iskrzącym się śniegiem. 

A potem wizja rozsypała się na tysiąc drobnych kawałków. 

To samo stało się z motylami. Zamieniły się w czerwony pył i rozpłynęły na wietrze. 

Sara stała ze spuszczoną głową. CM szybko do niej podszedł. Gdy na niego spojrzała, przeraziła go obojętność w jej oczach. 

– Co się stało? – zapytał. 

Pokręciła głową i odeszła. Zrozumiał. Przestała marzyć o czerwonych motylach w zimowej krainie. Bestia wyssała z niej wszystko. 

Dziewięciornica ryknęła, ale tym razem był to inny ryk. Był to ryk triumfu. Zamachała członkami, powaliła niemal połowę Użytkowników. Druga połowa miała miny podobne do wyrazu obojętnych oczu Sary.

 

*** 

 

Beryl uśmiechnął się pogodnie, patrząc na gromadkę swoich dzieci. Jedno z nich właśnie wskoczyło mu na kolana. Pogłaskał je po miękkim futerku i po chwili rozległo się mruczenie.

Reszta kotków biegała po całym pokoju, piszczała i dokazywała. Beryl uwielbiał koty. Myślał, by powiększyć swoją kocią rodzinkę jeszcze bardziej. 

Ale nawet ta mała gromadka zabierała mu tyle czasu, że od dawna zapominał o chwili dla siebie. Lecz może ta chwila właśnie nadeszła? Tak! To był z pewnością czas na pomyślenie o sobie i zrobienie pysznej herbatki. 

Beryl podjechał fotelem na kółkach do stolika, na którym stał czajnik (nie chciał wstawać, by nie zrzucić z kolan śpiącego kotka). Jednak czajnik nie był podłączony do gniazdka. Był do niego podłączony wielki, wirujący i pulsujący niebieskim światłem Portal. Beryl wzruszył ramionami, wyjął wtyczkę od Portalu i włożył tę od czajnika. 

 

*** 

 

Nieskończona nicość. Ślepa pustka. Nie ma monstrum, nie ma Użytkowników, nie ma marzeń o kwiatkach. Nie ma świata za Portalem. Nie ma już nic.

Sara unosiła się pośrodku tej nicości i było jej dobrze. Niech tak zostanie. Po co komu jakieś głupie motyle. 

 

*** 

 

Woda się zagotowała. Beryl, nucąc pod nosem, odłączył czajnik i podłączył z powrotem Portal. Czarna, martwa dziura na nowo rozbłysła niebieskim światłem. 

 

*** 

 

Cisza. A pośród niej bolesny, rozdzierający ryk. I ból głowy. 

– Sara się obudziła. – Głos dobiegał jakby zza mgły, ale nagle uderzył z całą mocą. 

Sara otworzyła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Obok niej pochylał się MrBrightside z obojętną miną, dalej stali Wilk, Bail, Bellatrix, Mortecius i CM. Nikt nie zareagował na jej przebudzenie. Wszyscy mieli takie twarze, jakby o niczym już nie marzyli. 

– Co się stało? – wyjąkała. 

Obojętnie wzruszyli ramionami. 

Wstała i ujrzała zdumiewający widok. Zombie nie były już zombie, tylko zwyczajnymi Użytkownikami. Wszyscy stali rozproszeni wokół gigantycznej bestii, ale już nie walczyli. W zasadzie wyglądali, jakby zostali tu ustawieni przypadkowo i było im wszystko jedno, gdzie są i co robią. 

Za to bestia… W jej ciele ziała wielka dziura. Głowa dziewięciornicy pochylała się nad czymś maleńkim, czego Sara nie mogła dostrzec z tej odległości. 

Nieważne zresztą. Kogo to obchodzi, co tam jest. 

Nagle niebo niemalże zadrżało i rozległ się z niego potężny głos: 

– CHWILOWA AWARIA PORTALU NAPRAWIONA. PRZY OKAZJI USUNIĘTE ZOSTAŁO PRZYPADKOWE ZESPOLENIE. 

Użytkownicy nawet nie podnieśli głów. Sara wciąż wpatrywała się beznamiętnie w dziurę ziejącą w dziewięciornicy. I wtedy zauważyła coś zdumiewającego. 

Gigantyczna, przerażająca bestia… płakała. Łzy płynęły ciurkiem na trawę. Sara podeszła bliżej. 

Na ziemi leżała mała rybka. Była nieruchoma. To na nią skapywały wielkie, ciężkie łzy monstrum. Wokół rybki zaczęła tworzyć się kałuża. 

Ten widok był tak zdumiewający, że obojętne serce Sary zadrżało. 

– Szkoda ci go – powiedziała. 

Dziewięciornica skierowała głowę w stronę Sary i zawyła. 

– Słuchaj, wiem, jak go ożywić. Oddaj wszystkim ich marzenia, a to zrobię. 

Bestia bezradnie zamachała jedną z macek, potem wskazała nią na siebie, a następnie na rybkę. 

– Bez marzeń zginiesz, tak jak on? 

Potwór pokiwał łbem. 

– A jeśli zostanie ci tylko jedno marzenie? 

Rozłożyła macki. 

– Nie wiesz, co się stanie, rozumiem. Ale możesz zaryzykować, prawda? Jesteś w stanie dla niego zaryzykować? 

Bolesny jęk. 

– Zrobimy tak. Oddasz wszystkim Użytkownikom ich marzenia, a zostawisz sobie moje. Ono na pewno cię utrzyma przy życiu. Mnie trzymało. Gdy oddasz marzenia, ja ożywię Świryba. 

Bestia skierowała łeb w stronę Sary. A potem skinęła głową. 

Dmuchnęła mocno, a jej otwór gębowy się poruszył. Teraz dziesiątki woni wypływały z wnętrza potwora, a on robił się coraz mniejszy i mniejszy. Wokoło stopniowo zaczynały rozlegać się krzyki zdumienia i pierwsze rozmowy. Użytkownicy odzyskiwali swoje marzenia. 

Wkrótce bestia była już tylko małą kulką. Wpełzła do kałuży własnych łez, w której unosił się Świryb. 

Sara spojrzała na niego, po czym głośno i wyraźnie wypowiedziała dwa słowa: 

– Beniz, hehe. 

– Co? Gdzie?! – Mała rybka natychmiast się ocknęła. 

I zaraz została wyściskana przez swoją bestię. 

Sara odeszła. Jej zadanie się zakończyło. Nie miała już czego tu szukać. Zamierzała opuścić świat za Portalem. Na zawsze. 

– Stara, a ty dokąd?! – Ktoś za nią zawołał. 

– Wracam do siebie – odburknęła, nawet się nie odwracając. 

– Nie możesz! 

Zaraz zalała ją fala narzekań i błagań: „Ale jak to?”, „Wróć!”, „Nie obrażaj się!”. Nie słuchała ich. Wkrótce zlały się w jeden jęk, a wtedy usłyszała coś całkiem innego, nieco bliżej i głośniej: „Sara, stój, do gumisia!”. 

Poczuła, jak ktoś szarpie ją za rękaw. 

– Nie dałaś mi w końcu tego piątaka – powiedział CM z wyrzutem. 

– Ech, czyli wróciło do ciebie marzenie o piątaku… 

Obojętnie sięgnęła do kieszeni i podała bezdomnemu zapłatę. W oczach kloszarda pojawiła się niewypowiedziana radość. Oto właśnie spełniło się czyjeś najskrytsze pragnienie. CM ucałował piątaka i schował. 

– A, i tak poza tym, ktoś chce cię widzieć – oznajmił. 

– Kto? 

Zaprowadził ją z powrotem pod kałużę. Zobaczyła tam uśmiechniętego Świryba i potworka, który… uśmiechałby się, gdyby nie miał idealnie okrągłego otworu gębowego.

– Saro, dziękuję, że mnie ożywiłaś. A ona – wskazał na dziewięciorniczkę – również pragnie ci podziękować. Zostawiłaś jej swoje marzenie, ale ona już go nie potrzebuje. Ma swoje własne. Mnie. – Wskazał na siebie z dumą. – Dlatego odda ci twoje. 

– Ja już go nie chcę. 

– Nie odda ci go bezpośrednio, tak jak wszystkim, tylko inaczej, zobaczysz… 

– Nic mnie to nie obchodzi – burknęła Sara i już chciała odejść, ale CM ją zatrzymał: 

– Poczekaj, błagam. Tak tego chciałaś. 

Dziewięciorniczka naprężyła się, po czym wydmuchała z siebie dziwny, błyszczący pyłek. Osiadł on na powierzchni kałuży.

I nagle w jednej chwili z poszczególnych ziarenek zaczęły rozwijać się kiełki, a z nich – piękne, lodowatobłękitne kwiaty. 

– Idealnie by kontrastowały z czerwonymi motylami… – wyjąkała Sara, patrząc na nie okrągłymi oczami. 

– …a skoro wyrosły na kałuży, wyrosną też na śniegu – dodał CM. 

 

*** 

 

Sara, jak co rano, patrzyła na piękną, zimową krainę. Śnieg ślicznie błyszczał w słońcu. Tak samo też błyszczały kwiaty o barwie lodowatego błękitu. A nad nimi unosiły się, lekko i cicho, czerwone motyle. 

Koniec

Komentarze

Świryb i Beryl jako kociarze…. :D urocze ;) Wilk biegnący na ratunek zwierzęciu i beniz, hehe, rozśmieszyli bardzo :) Sara w roli głównej bohaterki też się sprawdziła. Choć czytając o czerwonych motylach to myślałam, że wpadnie też Kam ;)

(a że też się gdzieś tam pojawiłam, to kliczka dam :P)

Cześć, Sonato!

 

Szkoda CM’a. Taki dobry chłopak był, a tak się stoczył…

pragnienie, by służyć Świrybowi i dziewięcioczłonkowej bestii. 

A jeśli Świryb i bestia złączyły się w jedno, to czy nie powstał dziewięcioczłonkowy Świryb? A może nawet (he-he) dziewięciobenizowy Świryb…

Zasmarkałem się przy

Za to bestia… W jej ciele ziała wielka dziura. Głowa dziewięciornicy pochylała się nad czymś maleńkim, czego Sara nie mogła dostrzec z tej odległości. 

Nieważne zresztą. Kogo to obchodzi, co tam jest. 

Ale ogólnie sympatyczne i z uśmiechem :)

A że Krokus był ładny, to i kliknę ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Podobało mi się. Szczególnie koty Beryla. Masz bujną, kreatywną wyobraźnię – gra słów na wysokim poziomie. Widać, że włożyłaś w tekst dużo pracy i researchu… :)

Z Tarniną trochę przesadziłaś – nie jest taka zła. No i dlaczego nikt nie śpiewał: “Piątaka daj CM-owi”?

Bardzo fajny tekst, pozdrawiam! :)

 

Bellatrix, Krokusie i Corrinnie, dziękuję za kliczki i komentarze :)

A jeśli Świryb i bestia złączyły się w jedno, to czy nie powstał dziewięcioczłonkowy Świryb? A może nawet (he-he) dziewięciobenizowy Świryb…

W sumie racja z dym dziewięcioczłonkowym Świrybem :D Choć mimo że Świryb i bestia byli jednością, to mieli osobne mózgi :P

No i dlaczego nikt nie śpiewał: “Piątaka daj CM-owi”?

O tym nie pomyślałam! :O

Ta, czując, jak znów zalewa ją fala złości, zerwała się z fotela. Jej usta już układały się do wrzasku w reakcji na kolejne hałasy. Nagle jednak cała wściekła moc opuściła ciało. W zasadzie po co jej cisza i święty spokój? Niech sobie hałasują. Jej to obojętne. 

Taaa… tak mniej więcej ostatnio wygląda stan mojej psychiki. No, w punkt trafiłaś, po prostu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Taaa… tak mniej więcej ostatnio wygląda stan mojej psychiki.

W takim razie mam nadzieję, że ten stan wkrótce się zmieni na lepsze!

Modlili się do Wielkiej Regulatorzy, bogini korekty i chorych na siękozę, jednak Regulatorzy, jak to bóstwo – nie odpowiadała.

Bo Regulaturzy to bogini, która nie uznaje modlitw i na żadne nie reaguje. Dziękuję, Sonato, że to zauważyłaś. heart

A poza tym znalazłam tu sporą gromadę naszej zacnej społeczności, choć nie ukrywam, że równie sporej części mi zabrakło, no ale to Ty rozdawałaś role, nie wszyscy się zmieścili.

Opowiadanie napisane bardzo porządnie, więc czytało się świetnie, ale muszę wyznać, że trafiały się sytuacje, których znaczenia chyba do końca nie pojęłam i do teraz nie wiem, dlaczego CM obezdomniał. ;)

 

opu­ści­ła cen­trum mia­sta i wy­szła na pe­ry­fe­ria. → …opu­ści­ła cen­trum mia­sta i wy­szła na pe­ry­fe­rie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

OK, sporo użytkowników, wartka akcja. Trochę nie pasowały mi odwołania do wiedzy tajemnej z Discorda. O co chodzi z benizem?

Ale to, co zrozumiałam, było zacne.

Babska logika rządzi!

Reg, dziękuję za komentarz, cieszę się, że świetnie się czytało! Nie udało się niestety zmieścić wszystkich portalowiczów, mimo że limit wykorzystany po korek :P

 do teraz nie wiem, dlaczego CM obezdomniał.

Ano, tak to już w życiu bywa, że niektórym się nie poszczęści… A tak serio, to CM często się zwraca do portalowiczek “Szefowo” albo “Kierowniczko”, a to może oznaczać tylko jedno – chce piątaka :D

opuściła centrum miasta i wyszła na peryferie.

Poprawione!

 

Finklo, również dziękuję i cieszę się, że zacne :P Starałam się, żeby większość nawiązań była z portalu, a te discordowe chciałam wykorzystać jako pojedyncze mrugnięcia okiem, ale chyba i tak za dużo wyszło tych mrugnięć :P Słowo “beniz” to taki wabik na Świryba… :P

List otwarty kloszardów polskich:

 

Drogie kierowniczki, szanowni kierownicy. Stało się! My, kloszardzi, po wielu latach bezdusznego spychania nas w literacki niebyt, możemy w końcu powiedzieć: wracamy! Wracamy z dumą i poruszeniem w naszych kloszardzkich serduszkach. Wracamy w glorii, chwale i poplamionych płaszczach!

Sonato, kierowniczko! Szefowo wszystkich kloszardów! Swoją cudowną opowieścią dałaś nam nadzieję, że i dla naszej, jakże niedocenianej grupy społecznej zaświeci literackie słońce. Wierzymy, że za Tobą, która tak dobrze rozumiesz żuli i która tak bardzo pojmujesz, jak wrażliwymi istotami jesteśmy, pójdą następni. Że skończy się to złowieszcze milczenie o nas, ludziach pracy, którzy w takim znoju prowadzimy każdego dnia naszą drobną działalność niefakturowaną. Dość już, rabarbar, grafomanów ignorujących nasz trud i cierpienie. Dość już szemranych gumisiów, którzy w swojej “tfurczości” robią z nas najgorszych: pijaków, złodziei, element zdolny jedynie do oddawania moczu w bramach i przy śmietnikach.

Sonato, szefowo. O kloszardini! Ty jedna nas rozumiesz. Nas, wrażliwe istoty, które tak ciężko muszą pracować na każdy kieliszek chleba. Nam nie przysługuje chorobowe. My nigdy nie mamy urlopu. W dobie przelewów, kart, blików i innego gumisiowego dziadostwa to właśnie kloszardzi walczą o los i przetrwanie bilonu.

I mogą mówić, że nasze płaszcze i inne części garderoby zalatują tym i owym. Drogie kierowniczki, szanowni kierownicy: tak pachnie znój życia!

I mogą mówić, że to opowiadanie o Sarze. My wiemy, jak jest naprawdę.

Sonato, przyjaciółko kloszardów. Żulino Ty nasza najdroższa. Wiedz, że cała nasza społeczność Cię szanuje. Że Cię poważa! Już zawsze czekać będzie na Ciebie miejsce przy koksowniku. Zawsze będziemy dla Ciebie trzymać łyk wina o jakże bogatej nucie truskawek i owoców leśnych – smaku ludzkiej życzliwości i otwartych serc. Polscy kloszardzi są dumni, że tą piękną opowieścią zgłosiłaś akces do naszej dumnej, niezłomnej społeczności i stałaś się jedną z nas.

Na koniec wyjaśnienie małej nieścisłości.

– Kierowniczko, poratuj piątakiem! 

Sonato, lumpeczko przesłodka. W Twojej opowieści wkradła się drobna pomyłeczka. Powołałaś się na nieaktualny cennik. W związku z rosnącą inflacją kloszardzi z bólem, ale zmuszeni zostali do nieznacznych podwyżek i dawnego piątaka zastąpiła aktualnie dyszka. Liczymy na wyrozumiałość i prosimy nie wprowadzać w błąd opinii publicznej. Uspokajamy też, że nadal przyjmujemy płatność w bilonie i podpowiadamy: to naprawdę żaden wstyd poprosić kolegę, dziewczynę czy mamę, żeby się dorzucili. Pozwólmy i im otworzyć serca na ludzi ciężkiej pracy.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Witam szanownego kloszarda! Dziękuję bardzo za ten list. Wzruszyłam się. Muszę powiedzieć, że moje serce jest z Wami, drodzy żule. Od zawsze patrzę z podziwem na Waszą ciężką pracę – jak w pocie czoła odprowadzacie wózki sklepowe i nosicie wielkie toboły z puszkami. Z rozrzewnieniem wspominam swoje dziecięce wycieczki do wiejskiego sklepiku, pod którym zawsze wytrwale stało kilku z Was, nawet podczas trzaskającego mrozu albo piekielnego upału. Już wtedy wiedziałam, że jesteście wyjątkowo inspirującym materiałem na postaci literackie. Obawiałam się tylko, czy aby na pewno spodobacie się czytelnikom. Ale teraz już wiem, że droga pisarska, którą obrałam, jest słuszna. Dziękuję Wam za tę piękną inspirację! Z chęcią ogrzeję się przy Waszym koksowniku i przyjmę łyk owocowego trunku. Bądźcie zdrowi i niech nigdy nie braknie Wam biedronkowych reklamówek!

 

PS Ale dyszki nie dam.

W takim razie mam nadzieję, że ten stan wkrótce się zmieni na lepsze!

Dzięki. Zabawna obserwacja – wszystkie domorosłe autorytety zalecają pisanie o tym, co człowieka boli. A na mnie to wywiera skutek wyraźnie odwrotny, innymi słowy, trzy razy bardziej mnie nakręca. To jednostkowy przypadek, czy takie reakcje są znane? Bail?

Ogniem i siarką bym się wykadziła, ale kiedyś koleżanka narobiła dwutlenku w laboratorium i wszystkie kaszlałyśmy przez co najmniej piętnaście minut.

W dobie przelewów, kart, blików i innego gumisiowego dziadostwa to właśnie kloszardzi walczą o los i przetrwanie bilonu.

Oj, CMie, obyś się okazał fałszywym prorokiem… "gumiś" nie zawsze adekwatnie oddaje stan emocjonalny mówiącego. A szkoda.

 

ETA: może trzeba pisać dla siebie, a udzielać światu tylko tego, co ładnie wyjdzie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A na mnie to wywiera skutek wyraźnie odwrotny, innymi słowy, trzy razy bardziej mnie nakręca. To jednostkowy przypadek, czy takie reakcje są znane?

Ja też tak czasem mam i myślę, że każdy. Ale czasami dobrze jest z siebie wyrzucić złość, tylko nie zawsze można :(

Cześć, Sonatko,

melduję, że przeczytałam. ;)

Hmm hmm hmm… Muszę przyznać, że nawet Ci wyszła ta Sara, chociaż co ona taka płochliwa? :p Mimo że Sara gra główną rolę, to jednak najciekawszą postacią zdecydowanie jest CM. :D Cóż mogę powiedzieć. CM w roli kloszarda wypadł zacnie. xD Ale piątaka bym mu nie dała. :P

 

Fajne jest to opowiadanie. Podobało mi się. Przemyciłaś kilka smaczków z Discorda, ale nie tak dużo. Beniz na Świryba działa zawsze, he he. ;) 

Zasłużone biblio. 

Pozdrawiam. :)

Cześć, Saro :) Cieszę się, że się podobało. 

że nawet Ci wyszła ta Sara, chociaż co ona taka płochliwa? :p

Ale to nie ona zemdlała :P

CM w roli kloszarda wypadł zacnie. xD

No, ma chłopak talent :D

Ale piątaka bym mu nie dała. :P

Tak też podejrzewałam!

 

Dzięki za opinię, byłam ciekawa, jak zareagujesz :)

Rzadkie ujęcie dziewięciobenizowego Świryba w dialogu z marzeniami Użytkownika:

 

 

 

Obśmiałem się ;-)

 

 

@Finklo, jest taki mem wykopkowy, którym we mnie Bailout strzela gorąco i namiętnie poza portalem, zupełnie nie mam pojęcia dlaczego – “beniz, hehe” to jego lajtmotyw. ;-) 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A więc zjawił się i sam Świryb! Dzięki za wizytę.

Obśmiałem się ;-)

To cieszę się, trochę uśmiechu nigdy nie zaszkodzi :)

– Fajna. 

– Copyright by Anet

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irko :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :)

Cześć.

 

Bała się strychu – w czwartkowe wieczory dobiegały stamtąd dziwne hałasy.

Posiadanie starucha na strychu zapewne nie jest, według normalnych ludzi, dobre dla zdrowia. Zarówno własnego, jak i rzeczonego starucha. Z drugiej strony, wydaje się, że dziad się tam całkiem dobrze zadomowił…

 

suche, nieco sprasowane science fiction

Wyczuwam hejt.

 

Przedziwna dziewięciornica gnała dalej, w stronę niczego niespodziewających się ludzi, ludzi z planami, celami i marzeniami.

Gdzieś w tym momencie zakochałem się w niniejszym opku…

 

Świat za Portalem niewiele się zmienił

niestety :(

 

Świryb zawsze chciał kota, ale to marzenie miało nigdy nie zostać spełnione. Był przecież małą, mieszkającą w kałuży rybką. A koty nie lubią wody.

Ale za to lubią ryby. Pałaszować. Byłoby o jednego świryba mniej, daj Boże, znaczy daj Berylu.

 

No, dalej, skomentuj, co sądzisz o tej bestii, tylko bardzo krótko i niemerytorycznie. To od razu ich zwabi.

c u d o w n e

 

I wtedy na wschodzie zjawił się Golodh Biały

Konia byś mu chociaż dała. Biały rycerz ma ratować sytuację bez konia?

 

W takich chwilach żałuję, że jestem wege.

O ile reszta wypowiedzi całkiem nieźle pasuje do użytkowników, o tyle nie wierzę, że wilk powiedziałby coś takiego…

 

Beryl wzruszył ramionami, wyjął wtyczkę od Portalu i włożył tę od czajnika.

Nie strzelać z rakiet do świetlistych obręczy. Cytat za: Wiktor Orłowski, 2021, discordowane.

 

Mała rybka natychmiast się ocknęła.

Zmarłem ze śmiechu.

 

Cóż dodać? Opko jest wybitne. Uśmiałem się jak norka (tak się mówi, co nie? nie oszalałem jeszcze całkiem?). Jedyne, co mnie ciekawi/zastanawia, to te motyle: zdaje się, że też są metaforą czegoś, ale nie jestem pewien, czego? Klików? Ale czemu są czerwone?

 

Pozdrawiam cieplusieńko.

Precz z sygnaturkami.

Niebieski_kosmito, cześć, dziękuję za komentarz, który mnie uśmiechnął! Miło sobie przypomnieć o tym opowiadaniu.

Wyczuwam hejt.

Nie ma tu hejtu, naprawdę, po prostu miałam takie skojarzenie :P

Konia byś mu chociaż dała. Biały rycerz ma ratować sytuację bez konia?

A tak, koń by się przydał, rzeczywiście!

O ile reszta wypowiedzi całkiem nieźle pasuje do użytkowników, o tyle nie wierzę, że wilk powiedziałby coś takiego…

Nooo, trochę przesadziłam : P

Jedyne, co mnie ciekawi/zastanawia, to te motyle: zdaje się, że też są metaforą czegoś, ale nie jestem pewien, czego? Klików? Ale czemu są czerwone?

Nawiązywałam do opka Sary o czerwonych motylach nad Atlantykiem (jeszcze go nie skatiowała!).

 

Fajnie, że moi Fantaści Ci się podobali i że się uśmiałeś :)

Spodobało się, chociaż uzmysłowiło mi, że jestem zwierzakiem-świeżakiem nadal.

Koalo, dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że się spodobało. Właściwie to każdy z nas pod jakimś względem jest jeszcze świeżakiem :)

Nowa Fantastyka