Opowieść pewnej dziewczyny wczesnym, zimowym rankiem, na dwie godziny przed hotelowym śniadaniem...
Opowieść pewnej dziewczyny wczesnym, zimowym rankiem, na dwie godziny przed hotelowym śniadaniem...
Obudziłem się i – jak zwykle zimą z samego rana – wcale nie chciało mi się wstawać z łóżka. Pierwsze promienie słońca miały pojawić się dopiero za dobrych kilka godzin. Zegar wskazywał piątą, a śniadanie podawali o siódmej.
Sięgnąłem ręką po włącznik lampki nocnej. Wystrój pokoju hotelowego stanowiło kilka mebli z pobielanego drewna, obity żółtym pluszem fotel w stylu art-deco, i łóżko, które znikało pod grubym materacem i warstwą pościeli. Tłem dla tego wszystkiego były ściany w kolorze kawy z mlekiem.
Moją uwagę przykuły zasłony. Długie, ciężkie i ciemne, z udrapowanego materiału, osobliwie kontrastowały z resztą wystroju. Całość sprawiała wrażenie eklektycznej dysharmonii.
Usłyszałem pukanie do drzwi. Wyskoczyłem z łóżka i otworzyłem, o nic nie pytając. W drzwiach stała ubrana w piżamę Jagoda.
– Przeszkadzam?
– Nie, właściwie miałem już wstawać.
– Przepraszam. Źle spałam całą noc. Właściwie większość nocy myślałam. – Słowa wypływaly z jej ust nienaturalnie szybko.
– Chodzi o to co powiedziałeś wczoraj w barze na dole, kiedy siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy o tym, co nam się przydarzyło. Miałam przeczucie, żeby właśnie ciebie o to zapytać. – Jagoda głęboko westchnęła. Była cała roztrzęsiona.
– Wiesz co? Może wejdziesz i porozmawiamy spokojnie?
Usiadła na łóżku, a ja zająłem fotel. Pomyślałem, że moglibyśmy się czegoś napić. W małej lodóweczce alkohol był oferowany standardowo przez hotel, ale kiedy ją otworzyłem, Jagoda gwałtownie zaprotestowała. Poprosiła o zwykłą, zimną wodę. Wziąłem dwie szklanki, wszedłem do łazienki i nalałem jej i sobie. Wypiła od razu całą zawartość i powiedziała:
– Nie chciałam cię budzić o tak wczesnej porze, ale byłam już zdecydowana przyjść w środku nocy.
Jagoda mówiła szybkim, urywanym głosem, jakby po długim biegu nie mogła złapać tchu.
– Bo wiesz… Mówiłeś, że zdarzyło ci się coś dziwnego, tak? Że ktoś coś powiedział i tobie się zdawało, że się przesłyszałeś, bo ta osoba nie mogła tego powiedzieć?
– Tak można by to ująć. Ale to miało miejsce dawno temu i słabo pamiętam.
– Nieważne kiedy. Chodzi o to, że ja przeżyłam coś podobnego, albo w jakiś sposób te wydarzenia się łączą.
– Naprawdę?
– Może zacznę od początku. Pamiętasz urodziny Hofstadtera? Byłam tam z takim wysokim, jasnowłosym chłopakiem? Miał na imię Artur.
– Tak, rzeczywiście.
– Wiesz, zaplanowaliśmy razem wyjazd w góry, w Beskidy.
– A dokładnie gdzie? – Przerwałem, bo znałem dobrze Beskid Śląski i Żywiecki.
– W Gorgany. To takie dzikie góry. Chcieliśmy być sami, chcieliśmy żeby było romantycznie.
– Tak? I jak było?
– Nie przerywaj, tylko słuchaj. Wszystko było dobrze. Chodziliśmy z plecakami prawie przez całe dnie, a na noc rozbijaliśmy namioty. Był to siódmy dzień naszego wyjazdu i nie mam pojęcia gdzie się wtedy znajdowaliśmy. Pogoda była piękna i szliśmy już długo. W pewnym momencie na środku drogi zobaczylimy ciemny przedmiot, coś w rodzaju wygiętego badyla. Okazało się, że jest to jaszczurka. Była ciemnozielona i bez żadnych wzorów na skórze. Jednym słowem okropna. Siedziała sobie spokojnie z łebkiem zwróconym w naszą stronę. To, że w ogóle się nas nie przestraszyła i nie poruszała się wprawiło mnie w nieprzyjemny nastrój.
Staliśmy i gapiliśmy się na nią a ona na nas. I Artur nagle powiedział: „Na zewnątrz piękny kwiat, w środku przewrotny gad”. Powiedział to, spojrzał na mnie i zaśmiał się szyderczo. W pierwszej chwili chciałam to zignorować, ale zastanowił mnie ten nienaturalny śmiech. Nie bardzo rozumiałam co ma oznaczać ta rymowanka i ten śmiech. Czy on coś chciał mi przez to powiedzieć? Potem pomyślałam, że to jest taki dowcip adresowany do mnie, drobny przytyk. Nie miałam nastroju na żarty, byłam totalnie zmęczona.
Nic nie odpowiedziałam, ominęłam jaszczurkę i ruszyłam dalej. Szliśmy długo w milczeniu, ja przodem, a on za mną. Wieczór był już naprawdę blisko i w pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, że już mam dość, że dłużej tego nie zniosę. Zatrzymałam się, odwróciłam i powiedziałam, że robi się późno i że dobrze byłoby znaleźć jakieś miejsce do spania. Wtedy on powiedział że właściwie to moglibyśmy iść jeszcze trochę, może godzinę, albo dwie. Odpowiedziałam mu, że jestem zmęczona i że za pół godziny będzie ciemno, a jeżeli chce, to przecież ja mu tego nie zabraniam, może iść. Na co on odpowiedział po prostu: „W takim razie do zobaczenia”. Spytałam go czy to żart, i dodałam, że trochę mam dość żartów i że zaczyna się robić nieprzyjemnie.
– Czy był na ciebie o coś zły?
– Właśnie nie, nic wcześniej się nie wydarzyło, nie mam pojęcia co mu odbiło… Więc ja mu odpowiadam, że dobrze, że jeżeli tak chce, to ja tu zostanę i niech on idzie dalej. Czułam, jak rośnie we mnie złość. I wtedy on się krzywo uśmiechnął, jakoś tak bezczelnie. Tak jakby chciał powiedzieć „Nie zostaniesz tu sama, nie odważysz się. Nie masz pojęcia gdzie jesteś, zbliża się noc, i jesteś zdana całkowicie na mnie”. Myślę, że właśnie o to mu chodziło. Chciał mnie złamać. Chciał, żebym zaczęła go, nie wiem, prosić, iść za nim, może płakać? Wtedy mógłby pokazać jakim jest herosem, objąłby mnie silnym ramieniem czy coś w tym stylu. Może tak bym zrobiła, gdyby nie ten jego triumfalny uśmiech.
– Rzeczywiście, chyba miałaś rację. Nie powinien tak wykorzystywać swojej przewagi.
– I wiesz co zrobił? Odczepił od swojego plecaka namiot, rzucił mi go pod nogi i ruszył dalej w drogę. Szedł prosto ścieżką, pod górę. A ja stałam jak wryta.
Mijały minuty i ciągle miałem nadzieję, że za chwilę jego postać wychyli się zza zakrętu i że zacznie się śmiać, nie wiem, tłumaczyć się, powie że chciał mnie wypróbować, cokolwiek. Ale minęła godzina i nie pojawił się. Zrobiło się ciemno i wiedziałam, że to jest ostatni moment, kiedy mogę rozłożyć namiot. Więc wstałam i rozejrzałam się, szukając jakiegoś dogodnego miejsca przy drodze.
Kiedy go rozkładałam, humor mi się trochę poprawił. Pomyślałam, że Artura mam gdzieś i że nawet jak się pojawi, to będę milczała. A jak się nie pojawi, to jutro skoro świt ruszę z powrotem tą drogą, którą przyszliśmy. Miałam mapę, więc byłam dobrej myśli.
Wrzuciłam do namiotu plecak, a sama usiadłam obok, na kamieniu. Wyjęłam z kieszeni paczkę herbatników, i powoli je przegryzałam, patrząc jak granatowe niebo zamienia się w czarne.
Kiedy nadeszła noc poczułam się nieswojo. Księżyc świecił mocno i wcale nie było bardzo ciemno, a mimo to czułam niepokój. Pomyślałam, o Arturze, i o tym, że właściwie to mógłby już wrócić. I byłam wtedy nawet gotowa odezwać się do niego, przebaczyć mu ten wygłup.
Weszłam do namiotu i dla otuchy zapaliłam latarkę. Zablokowałam ją o plecak, tak, żeby światło było skierowane do góry. Leżałam na plecach w śpiworze, patrzyłam na oświetlony materiał namiotu i myślałam. “Co właściwie mogłoby mi się tu przytrafić? Podczas całej naszej siedmiodniowej wędrówki spotkaliśmy dwóch, może trzech turystów i to na samym jej początku. Tu gdzie jestem ze strony ludzi zagrożenia nie ma. Dzikie zwierzęta? Mało prawdopodobne, żeby o tej porze, nagle pojawił się wygłodniały niedźwiedź”.
– Dobrze, że zachowałaś chłodny umysł.
– Sama nie wiem kiedy zasnęłam. Nie mam też pojęcia ile czasu spałam. Na pewno nic mi się nie śniło. W każdym razie, nagle obudził mnie głośny szelest. W pierwszej chwili chciałam szturchnąć Artura i zapytać czy słyszy, ale dotarło do mnie że leżę tu sama. Senność opuściła mnie w jednej chwili. Czuwając z otwartymi oczami nasłuchiwałam. Minęła dobra chwila, ale oprócz lekkiego szumu wiatru żaden inny dźwięk do mnie nie dochodził. I kiedy zamknęłam oczy, próbując ponownie zasnąć, usłyszałam to znowu! Szelest, a potem łamanie gałęzi…
– A nie pomyślałaś, że to mógł wrócić twój miły?
– Właśnie tak pomyślałam. Więc leżałam sobie i nasłuchiwałam. Ale nie mogę powiedzieć, że byłam zupełnie spokojna. Przeciwnie, czułam, że powoli serce podchodzi mi pod gardło. Rozsądek w jednej chwili mnie opuścił. Pomyślałam, że jeżeli to on, to lepiej żeby od razu się ujawnił. Powiedział coś, albo może zapukał. I wtedy… Usłyszałam, tuż obok, tuż za ścianką namiotu, taki odgłos, jakby ktoś drapał czymś szorstkim o materiał…
Jagoda zaczęła sztywnieć, a jej oczy stały się zamglone.
– Poczułam, że cała drętwieję. Nie wiedziałam, czy mam zapalić latarkę, czy lepiej siedzieć w ciemnościach. Postanowiłam jednak, że będę udawała, że śpię. Jeżeli ten pętak robi sobie żarty, to niech wie, że mnie to nie obchodzi. Poza tym, noc nie była zupełnie ciemna, świecił księżyc, a mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Widziałam zarysy plecaka i namiotu i jeżeli ktoś stałby tuż za namiotem, na pewno zobaczyłabym jego sylwetkę. Odwróciłam cicho głowę w stronę, z której dochodził mnie ten odgłos.
– Podziwiam cię. Jesteś bardzo odważna.
– Nie miałam wyboru. Czy na moim miejscu wybiegłbyś z namiotu z latarką? Albo opuściłbyś to miejsce i z krzykiem pobiegł do domu? To nie wchodziło w rachubę. Więc siedziałam tak i gapiłam się w ścianę namiotu, czekając, na pojawienie się cienia sylwetki Artura na rozciągniętym płótnie namiotu. Bardzo chciałam, żeby ta sylwetka w końcu się pojawiła i żebym mogła spokojnie zasnąć.
Po kilku minutach dostrzegłam, że materiał namiotu ugina się do środka, w moją stronę, tak, jakby ktoś mocno naciskał go z zewnątrz kijem! Obserwowałam to i byłam pewna, że to on się zabawia. Potem to odkształcenie zaczęło przesuwać się do góry, wydając odgłos tarcia przedmiotu o materiał. Był to ten sam dźwięk co poprzednio. Za chwilę odkształcenie zniknęło i znowu była cisza. Teraz już zupełnie pewna, że to on rozluźniłam się, czekając aż się ujawni.
– I ujawnił się?
– Leżałam długo. Na początku spokojna, potem coraz bardziej poirytowana. Miałam zamiar zasnąć, ale nie wiedziałam, czy za chwilę coś głupiego znowu nie przyjdzie mu do głowy. Więc powoli zaczynałam przyzwyczajać się do myśli, że tej nocy nie prześpię. Że on będzie się tak pastwił, aż ja zrobię coś skrajnego, nie wiem… zacznę głośno krzyczeć, płakać, załamię się nerwowo…
– Współczuję ci.
– Więc spoglądałam na telefon obserwując jak mija najpierw jedenasta, potem dwunasta i nic się nie dzieje. Myślałam, że pewnie siedzi gdzieś obok namiotu i myśli co dalej. Potem minęła pierwsza i dochodziła druga. Wtedy byłam pewna, że zasnął gdzieś nieopodal. Leży wciśnięty w śpiwór na gołej ziemi. Po tym co zrobił, pewnie było mu wstyd wejść i chciał przeczekać noc na zewnątrz. Ale nie słyszałam żadnego odgłosu, ani otwierania plecaka, ani wyciągania śpiwora, ani kroków. Nic.
Tu Jagoda westchnęła bardzo ciężko i zatrzymała swoją opowieść. Przymknęła oczy, a na jej jasnej, piegowatej twarzy odmalowało się jakieś głębokie cierpienie.
– I wiesz co wtedy się stało?
– Nie mam pojęcia.
– Usłyszałam rozmowę!
– Co?
– Tak, niedaleko namiotu, słyszałam… dwa głosy… które rozmawiały głośnym szeptem.
– Był ktoś jeszcze?
– Dziwne, co? – W oczach Jagody pojawiły się łzy. Jej broda wykrzywiła się, brwi zblilżyły do siebie, a usta zaczęły konwulsyjnie drżeć. Z wysiłkiem, przez płacz powiedziała:
– Ta rozmowa… to nie była zwyczajna rozmowa… Te głosy rozmawiały bez słów… To był głośny szept bez słów, tak jakby ktoś głośno mówił „pszpszpsz”, a potem ktoś drugi „blebleble”, jakby to była… jakaś niewerbalna parodia rozmowy… Rozumiesz?
Nie byłem pewien czy rozumiem. A może rozumiałem to, ale w całkiem inny sposób? W każdym razie, Jagoda nie wyglądała najlepiej. Cała się trzęsła, a łzy lały się ciurkiem z jej oczu. Nie wiedziałem co powiedzieć. A ona kontynuowała:
– Myślałam, że zwariuję, że wyjdę ze skóry… To było przerażające… I wtedy… Rozmowa ucichła i usłyszałam, że ktoś podchodzi do namiotu, słyszałam wyraźnie kroki, coraz bliżej mnie… A potem zobaczyłam cień sylwetki na płótnie namiotu, cień, rzucany przez światło księżyca. Ten ktoś podchodził bliżej i bliżej. I nie wiem czy to z powodu kształtu płótna namiotu, czy specyficznie padającej poświaty, ale zbliżająca się postać wydawała się zdeformowana, nieludzka, miała szerokie plecy i gruby kark, sama nie wiem, a jej kontury były… rozmyte… Przez chwilę pomyślałam, że to może nie człowiek, i poczułam, że tracę zmysły, ale siłą woli przywołałam się do porządku.
A kiedy był już bardzo blisko, tuż obok ścianki namiotu, nachylił się… nachylił się tuż obok mojej głowy, tak jakby wiedział dokładnie gdzie leżę… skąd mógł to wiedzieć? i powiedział takim nienaturalnym szeptem: „Kobra jest dobra, a krokus pełen pokus”.
– Co? Cóż to miałoby znaczyć? To psychopata – stwierdziłem. Zobaczyłem, że całe ciało Jagody drży.
– Zamknęłam oczy i wrzasnęłam z całej siły, jak tylko mogłam najgłośniej. Wrzeszczałam długo i słyszałam tylko ten swój wrzask. Myślałam, że zedrę gardło, ale wszystko mi było obojętne, a nawet ten ból gardła dawał mi jakieś ukojenie. A kiedy nie miałam już siły krzyczeć, zaczęłam głośno płakać, właściwie wyć. Siedziałam w tym namiocie i szlochałam, po kilku godzinach już bezgłośnie. Ale przez resztę nocy nie usłyszałam już nic i nikt się nie pojawił.
Aż nadszedł ranek. Pierwsze promienie słońca powitałam jak błogosławieństwo. Zrobiło mi się lepiej. Zdołałam wyjść z namiotu i zejść do najbliższej wioski.
Jagoda przerwała swoją opowieść. Spojrzałem na zegarek. Było pięć po szóstej. Opowieść zajęła godzinę. Jej oczy przypominały kratery wulkaniczne wypełnione czerwoną lawą. Na szczęście zdawała się stopniowo uspakajać. Opowiedzenie tej historii przyniosło jej dużą ulgę. Wyglądała na trochę onieśmieloną tym, co właśnie opowiedziała. A może po prostu była bardzo wyczerpana?
– Przeżyłeś coś podobnego, tak? Ja to po prostu czuję.
– Czy ja wiem? Było to także na swój sposób dramatyczne, ale, jakby to określić… inne, odwrotne.
– Odwrotne..? Nie rozumiem. Ale powiedz mi, czy mi wierzysz, czy uważasz, że ja zmyślam?
– Oczywiście, że ci wierzę. Jednak jestem pewien, że gdyby się dokładnie nad tym zastanowić, to mimo pozorów dziwności czy może nawet jakiegoś nadprzyrodzonego wymiaru, wydarzenia tamtej nocy można by racjonalnie wytłumaczyć.
– Czy mogę się położyć? Już mi trochę plecy zdrętwiały od tej niewygodnej pozycji.
– Pewnie, połóż się.
Jagoda wyciągnęła się na łóżku. Spojrzałem na jej rozprężające się wysportowane ciało. Była niska, ale bardzo proporcjonalnie zbudowana. Leżąc na plecach i patrząc w sufit powiedziała:
– Nigdy potem nie zobaczyłam Artura.
Było wpół do siódmej, więc mieliśmy jeszcze pół godziny do śniadania. Czułem jak mój apetyt rośnie.
– Moim zdaniem on po prostu chciał cię wypróbować. Próbował cię nastraszyć, kiedy leżałaś w namiocie, a potem mogło mu przyjść do głowy coś wariackiego. Mógł być sfrustrowany tym, że wyszedł w gruncie rzeczy na idiotę. No i chyba wtedy zaczął wydawać dziwne dźwięki, o których mówiłaś, coś w rodzaju rozmowy. Zmieniał głosy, sam nie wiem. A tobie, przerażonej, mogło się wydawać że to dwie osoby.
– Nie! – zdecydowanie mi przerwała. – To nie mogła być jedna osoba. To były dwa różne głosy. Jestem tego pewna, ponieważ w pewnym momencie mówiły równocześnie z różnych kierunków. Rozumiesz? Musiałbyś sam to usłyszeć. Nikt nie mógłby tak udawać.
– W takim razie jest tylko jedna odpowiedź. Napotkałaś wilkołaki strachu. Istoty, które żywią się subtelną substancją ludzkiego lęku! Ale nie przejmuj się, tajemnicą poliszynela jest fakt, że istoty te są niegroźne. Nastraszą, pożywią się lękiem i odejdą w swoją stronę. No chyba, że delikwent umarłby ze strachu. Ale to już wypadek przy pracy.
– Ty jesteś jednak głupi! – Jagoda żachnęła się. – No ale… która jest godzina?
– Chyba dochodzi siódma.
– W takim razie pójdę już do siebie. Muszę wziąć prysznic i się ubrać. Niewiele czasu pozostało do śniadania.
Siedząc wbity w fotel patrzyłem jak Jagoda podnosi się z łóżka posyłając mi subtelny uśmiech.
– Poczekaj! – zawołałem. – Kiedy teraz wyjdziesz ode mnie z pokoju i ktoś cię zobaczy, nie wiadomo co sobie pomyśli.
Zatrzymała się w pół drogi, odwróciła i rzuciła mi pytające spojrzenie. Ja kontynuowałem:
– Przecież możesz wziąć prysznic u mnie. Wyjdziesz z pokoju kilka minut po siódmej, jak wszyscy już zejdą na dół i ubierzesz się u siebie. Trochę się spóźnimy.
Zawahała się. Ale po uśmiechu można było wnioskować, że pomysł jej się spodobał. Żeby ją ostatecznie przekonać dodałem:
– Na kaloryferze ściennym wiszą dwa czyste ręczniki.
Nic nie odpowiedziała tylko weszła do łazienki.
***
Lubiłem polować z Arturem. Ma dobre oko do dziewczyn. Posiada też dobre wyczucie tempa i teatralną wyobraźnię. A zmysł dramaturgii jest dla naszego gatunku kluczowy.
Do śniadania zostało pięć minut. Mój apetyt już wystarczająco się wyostrzył. Wstałem z fotela i zdjąłem z siebie koszulkę i bokserki. Nagi stanąłem przy oknie. Dziś była pełnia. Niewiele czasu zostało do poranka, ale wystarczyło. Odchyliłem lekko zasłonę – na tyle tylko, żeby światło księżyca oblało moją twarz. Poczułem temperaturę kładącej się na policzku poświaty. Blade promienie wniknęły w skórę, przebiły ściany komórek i parły głębiej, do samego ich jądra. Czułem jak fotony aktywują pradawne mechanizmy genetyczne.
„Kobra jest dobra a krokus pełen pokus” – wyszeptałem. Szarpnęło mną. Mięśnie barków ściągnęły się, klatka piersiowa wypięła, a przez całe ciało przeszedł bolesny skurcz. Jakaś siła wyrzuciła mi głowę do tyłu. Jęknąłem z bólu.
„Obra est dabra okus pełen pokus”. Moja szczęka ścisnęła się, mięśnie twarzy stężały, a potem cały zacząłem wibrować. Szarpnąłem konwulsyjnie zasłonę, zrywając ją. Teraz światło księżyca objęło całą moją postać. Promienie wniknęły do każdej komórki. Zgrzytnąłem zębami. Kolejny skurcz rozwarł mi szczękę i ją unieruchomił. Największy ból towarzyszy zawsze wydłużaniu się kłów.
„Abra ke dabra hokus en pokus”. Powiedziało się już samo. Straciłem kontrolę nad swoją twarzą. Żuchwa wysunęła się do przodu, mięśnie ramion napęczniały. Przez skórę przebiły się czarne, krótkie włoski, ostre jak sztylety. Wszystko było na miejscu i w końcu mogłem być sobą.
Drzwi łazienki uchyliły się i stanęła w nich Jagoda. Wybiła dokładnie godzina siódma.
Rozkręcało się powoli, ale ostatecznie uraczyło miłym plot twistem :)
Ilość powtórzeń trochę razi i odbiera tekstowi dużo wartości, ale poza tym napisane całkiem naturalnie, czytało się płynnie.
Jedna tylko uwaga – skoro była godzina ósma rano, to byłoby już jasno, prawda? To jak księżyc w pełni uruchomił mechanizm przemiany wilkołaka? Chyba, że czegoś nie wyłapałem ;)
Słowa wypływaly z niej nienaturalnie szybko.
Tutaj bym dał “z jej ust”, brzmiałoby to lepiej :)
To właściwie zupełnie nieprawdopodobne…
– Ale o co właściwie chodzi?
Powtórzonko się wkradło.
On poszedł za mną. Szliśmy długo w milczeniu, ja przodem, a on za mną.
Z początku nie chciałem wskazywać na powtórzenia w dialogach, bo w sumie ludzie, gdy mówią nie zawsze zwracają uwagę na to, czy użyli już danego słowa, czy nie. Jednak już kilka razy to się zdarzyło i delikatnie razi, taka uwaga. :3
kiedy mówiła mi o tym że miała jakieś ekstremalne doświadczenie.
kiedy mówiła mi o tym, że miała jakieś ekstremalne doświadczenie. – przecinek
Jagoda żachnęła się i przewróciła gałkami ocznymi sygnalizując, że się obraża.
To przewróciła gałkami ocznymi,… niepotrzebne.
Muszę wziąć prysznic i ubrać się.
…się ubrać – brzmiałoby naturalniej.
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Dziękuję za komentarz! :) Rzeczywiście, jest kilka powtórzeń, poedytuję to i inne niedociągnięcia. Co do ósmej godziny – tak, to już ranek, ale akcja dzieje się zimą i myślę, że “resztki” ciemności i księżyca mogłyby ciągle być na nieboskłonie. Następnym razem dokładniej posprawdzam, albo przesunę czas śniadania na siódmą.
Sprawdziłem i wschód słońca, który przypadnie na 20. grudnia 2022 roku będzie o godzinie 8:01 :)
Dobrze by było zmienić czas śniadania na 7:00, żeby było bardziej realistycznie. :3
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Dobrze by było zmienić czas śniadania na 7:00, żeby było bardziej realistycznie. :3
Zmienię.
A tak na marginesie, Twój nick to ciekawy zbieg okoliczności, bo piszę też opowiadanie osadzone w realiach VI wieku na Bałkanach, gdzie jednym z wątków jest konfrontacja katafraktów z Awarami (są też elementy SF). Jak dopracuję to wrzucę na portal. Jeszcze raz dzięki za przeczytanie i komentarz!
O, bardzo chętnie zajrzę do tego opowiadania, gdy zostanie ukończone! Zainteresowałeś mnie.
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Długi wstęp do niezłego twistu końcowego miś przeleciał pobieżnie. Może można by skrócić bez straty dla całości.
Witaj Koalo75 i dziękuję za komentarz! Też czułem, że całość można skrócić. Pomyślę trochę co i powycinam. Następnym razem zdecyduję się na betowanie, chociaż jestem tu nowy i nie wiem do końca na czym to polega.
Czasami przeplatasz czas przeszły z teraźniejszym, jak tu:
Była piąta, a śniadanie jest o siódmej.
Zgodzę się z przedpiściami, że jest za długo. Bo na przykład opisujesz bardzo prosty pokój, w który wpychasz dziesiątki sprzętów i kolorów. Człowiek chodzi po wodę kilka razy i wszystko jest mega rozwleczone.
Przebrnięcie przez historię zostało zwieńczone fajnym zakończeniem, ale troszkę trudu było;)
Lożanka bezprenumeratowa
Dziękuję za uwagi, Ambush. Skróciłem nieco tekst, mam nadzieję, że trochę poprawi to jego dynamikę. Muszę na przyszłość pamiętać, żeby nie rozwlekać tekstu bez dobrego uzasadnienia. Poprawiłem wątek z opisem pokoju.
Doceniam trud podjęty przez przebrnięcie przez tekst i cieszę się, że chociaż końcówka dała satysfakcję. :)
Zaintrygowała mnie opowieść Jagody i czytałam ją ze sporym zainteresowaniem, zwłaszcza że całkiem nieźle opisałeś jej przeżycia. Pozwoliłeś mi poczuć niesamowity klimat tamtej nocy, wielką niepewność, strach, a na koniec przerażenie dziewczyny.
Finał tej historii zaskoczył, ale chyba nie do końca pojęłam, co tam się wydarzyło i nie wiem kim tak naprawdę byli Artur i mężczyzna, któremu zwierzała się Jagoda.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Mam nadzieję, Kronosie, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące i znacznie lepiej napisane. :)
Weszła i usiadła na łóżku. Ja sam usiadłem w fotelu. → Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję: Weszła i usiadła na łóżku. Ja zająłem fotel.
Poszedłem po jeszcze jeden kubek zimnej wody. → Za pierwszym razem przyniósł wodę w szklankach.
– No twoją kołdrą – uśmiechnęła się szeroko. → – No, twoją kołdrą. – Uśmiechnęła się szeroko.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Moglibyśmy zejść na dół i zamówić coś w hotelowym bufecie. Ale nie jestem pewien czy o szóstej rano ktoś go obsługuje. → W bufecie obsługuje się gości, nie bufet, więc: …czy o szóstej rano ktoś tam obsługuje.
…powiedziałem spoglądając na jej sympatyczną buzię. → …powiedziałem, spoglądając na jej sympatyczną twarz.
Buzie mają dzieci.
…odłożyła kubek na stolik przy łóżku… → …odstawiła kubek na stolik przy łóżku…
„Na zewnątrz piękny kwiat, w środku przewrotny gad.” → „Na zewnątrz piękny kwiat, w środku przewrotny gad”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części tekstu.
…spojrzał na mnie i się szyderczo zaśmiał. → …spojrzał na mnie i zaśmiał się szyderczo.
On poszedł za mną. Szliśmy długo w milczeniu, ja przodem, a on za mną. Wieczór był już naprawdę blisko, szliśmy w sumie ponad dziesięć godzin i w pewnym momencie doszłam do wniosku… → Czy to celowe powtórzenia?
W końcu zgasiłam latarkę i sama nie wiem kiedy zasnęłam. → Kilka zdań wcześniej napisałeś: W końcu odważyłam się nawet zgasić latarkę. → Czy Jagoda gasiła latarkę dwa razy?
…nie wiedziałam czy za chwile coś głupiego znowu nie przyjdzie mu do głowy. → Literówka.
Ale nie słyszałam żadnego odgłosu, ani otwierania namiotu, ani wyciągania śpiwora, ani kroków. → Czy tu aby nie miało być: Ale nie słyszałam żadnego odgłosu, ani otwierania plecaka, ani wyciągania śpiwora, ani kroków.
…a na jej jasnej, piegowatej buzi… → …a na jej jasnej, piegowatej twarzy…
– Co? Cóż to miałoby znaczyc? → Literówka.
Jej oczy wyglądały jak kratery wulkaniczne wypełnione czerwoną lawą. Na szczęście zdawała się stopniowo uspakajać. Wyglądało na to… → Nie brzmi to najlepiej.
–Jagoda westchęła. → – Jagoda westchnęła.
Zatrzymała się wpół drogi… → Zatrzymała się w pół drogi…
Wydziesz z pokoju kilka minut po siódmej… → Literówka.
Niewiele czasu zostalo do poranka… → Literówka.
…fotony aktywują prawdawne mechanizmy… → Literówka.
Szarpnąłem konwulsyjnie za zasłonę, zrywając ją. → Szarpnąłem konwulsyjnie zasłonę, zrywając ją.
Wybiła dokładne godzina siódma. → Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cieszę się, że opowieść choć trochę wciągnęła! Artur i mężczyzna, któremu zwierzała się Jagoda byli istotami żywiącymi się strachem. Działali najczęściej we dwójkę, dla lepszego efektu. Ich celem było doprowadzienie do sytuacji, w której wzbudziliby w ofierze maksymalną ilość strachu. Dlatego tak ważne było pozyskanie zaufania ofiary. Stąd też cała teatralność ich zabiegów i dbałość o wyczucie czasu i o budowanie dramaturgii. Istoty te zazwyczaj posiadały ludzką postać, ale kiedy przystępowały do “posiłku”, dokonywały transformacji przemieniając się w potwory. Odrażająca postać pomagała im wywoływać strach, ale poza tym były to stwory niegroźne. :)
Dziękuję za czas poświęcony lekturze, za korektę i zachęte do pisania! Postaram się popracować nad warstwą tekstową.
Kronosie, bardzo dziękuję za wyjaśnienia – pomogły mi pojąć, kim byli obaj panowie i kim dla nich była Jagoda.
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałbym móc udać się do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Poprawione :)
Hmm, deemony strachu, ale żywią się uczuciem, czy ludźmi, którzy się boją? Co się właściwie stanie z Jagodą, kiedy demon już się naje? Jeśli Artur też był demonem i chciał wzbudzić strach Jagody, to czy się tym strachem najadł? Jeśli tak, to by oznaczało, że demony nie muszą zabijać, żeby się pożywić. Jeśli nie, to czemu właściwie oddał zdobycz komuś innemu?
Czytało się dobrze, pomysł też mi się podobał, ale trochę za dużo pozostało niewyjaśnionych kwestii, żebym była w pełni usatysfakcjonowana lekturą.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Opowiadanie bardzo dobre, plot-twist rewelacyjny.
Zawsze podejrzewałem, że korporacja to świetne miejsce dla wilkołaków i coś jest nie tak z godziną siódmą. Doceniam zalety porannego prysznica: “myj owoce przed jedzeniem” ;-)
Jak zawsze, można się do czegoś przyczepić, np:
Ale moją uwagę przykuwały zasłony.
Nie powinno się zaczynać zdania od “Ale”, poza tym nie bardzo mamy logiczne przeciwstawienie. Tekst jest tak dobry, że to nie rzuca się w oczy.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Irko_Luz, W założeniu istoty te (główny bohater i Artur) żywią się samą emocją, nie krzywdzą fizycznie ofiar. Jagoda po wyjściu z łazienki i zobaczeniu wilkołaka będzie przerażona (i o to mu właśnie chodziło, zaskarbić zaufanie i tym bardziej przestraszyć), zacznie krzyczeć i ucieknie. Ona ocaleje, a on będzie miał swoje śniadanie. ,)
Radku, cieszę się bardzo, że tekst przypadł Ci do gustu! To z myciem owoców przed jedzeniem nie było celowe, ale rzeczywiście dobrze wpisuje się w kontest. :-D Błyskotliwie zauważone.
Dziękuje Wam bardzo za uwagi!
Hej kronosie!
Na początku kilka uwag:
Jagoda zaczęła sztywnieć, a jej oczy stały się niewidzące.
Oczy mogą stać się niewidzące?
Postanowiłam jednak[+,] że będę udawała, że śpię. ← przecinka brakło
Jeżeli ten pętak,[-,] robi sobie żarty, to niech wie, że mnie to nie obchodzi. ← a tu chyba za dużo
Kobra jest dobra, a krokus pełen pokus
Krokusie… czy to prawda? xD
a kiedy ty nie odesię
Nie zrozumiałam i o ile mi wiadomo, nie ma takiego słowa.
Ogólnie dobrze mi się czytało, historia Jagody dość mnie zaciekawiła, choć całość nieco psuł by suchy dialog, prawie bez opisów. Może warto by dodać jakąś jej reakcję, żeby nie było tak nudo?
I druga uwaga, wydaje mi się, że główny bohater doskonale rozumiał, co Jagoda miała na myśli. W sensie, wyszło trochę sztucznie, bo miałam wrażenie, że odpowiada on nie na słowa Jagody, ale na jej myśli, jakby to była jedna osoba, jakby idealnie się rozumieli.
Twist na końcu całkiem ciekawy, ale mógłby nastąpić nieco szybciej.
Dziękuję za lekturę!
Cześć Gruszel!
Miło, że wpadłaś i dziękuję za przeczytanie i komentarz. Błędy proprawiłem. Zgadzam się, że dosyć długo dążyłem do twistu, dialogi mogłyby być nieco bardziej skondensowane i – jak słusznie zauważasz – okraszone opisami. To moje pierwsze opowiadanie i chyba zabrakło lepszego wczucia się w czytelnika. :)
Cieszę się, że mimo to dobrze Ci się czytało i historia Jagody Cię zaciekawiła!
Miłego dnia!
Fajny pomysł. Wprawdzie żywienie się emocjami chyba nie jest jakoś strasznie nowe, ale pokazałeś to w ciekawy sposób. Ładne przekształcenie znanego zaklęcia. I pięknie dwuznaczny tytuł.
Trochę miałam problem z przepływem czasu. Opowieść Jagody nie jest długa, a tu nagle dowiaduję się, że zajęła godzinę. A potem pyk i nie wiadomo kiedy, minęło kolejne pół godziny. Może dodaj jakieś zdanko, że mówiła z oporami, czasami milkła na parę minut…
A co do wschodu słońca – zawsze można ten hotel przenieść gdzieś na północ. Nawet niekoniecznie do Petersburga, już Szwecja zrobi różnicę.
Babska logika rządzi!
Fajny pomysł. Wprawdzie żywienie się emocjami chyba nie jest jakoś strasznie nowe, ale pokazałeś to w ciekawy sposób. Ładne przekształcenie znanego zaklęcia. I pięknie dwuznaczny tytuł.
Cieszę się, że się spodobało. :)
Trochę miałam problem z przepływem czasu. Opowieść Jagody nie jest długa, a tu nagle dowiaduję się, że zajęła godzinę. A potem pyk i nie wiadomo kiedy, minęło kolejne pół godziny. Może dodaj jakieś zdanko, że mówiła z oporami, czasami milkła na parę minut…
To prawda, ale to dlatego, że początkowo jej opowieść była dłuższa, a ja – pod wpływem komentarzy – mocno ją uciąłem. Opkowi wyszło to na dobre, ale widocznie zapomniałem skorygować czas.
W tekście nie mówię, gdzie dzieje się akcja, więc w sumie może dziać się i na północy.
Wielkie dzięki za odwiedziny i klika! :)
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Hej Anet! Dzięki za odwiedziny i sympatyczny komentarz! Pozdrawiam!