- Opowiadanie: Daqtagh - Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce!

Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce!

Szanowni użytkownicy, z góry dziękuję za poświęcony temu tekstowi czas. Długo wahałam się czy ten obywatel mojej szuflady powinien ujrzeć światło dzienne, ale kto nie ryzykuje, ten nie publikuje.


Opowiadanie zawiera wulgaryzmy i kilka sugestywnych opisów. Prezentowane tu cywilizacje i kultury posiadają swoje niuanse ale nadal pozostają bardzo zbliżone do nas, aby wyśmiewać nas i nasze przywary. Opowiadanie to jest owocem żartobliwych dyskusji jakie odbywaliśmy z partnerem, recenzując w domowym zaciszu różnego rodzaju media sci-fi i naśmiewając się z pracy w branży IT.

Mam nadzieję, że lektura sprawi wam choć odrobinę przyjemności.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce!

W galaktyce na szczęście bardzo odległej, w kwadrancie czwartym orbitowała wokół dwóch słońc doskonała pod każdym względem, skalista Avytyrria Prime. Planeta ta była domem dla gatunku drobnych, wściekłych insektoidów. Wyjątkowy talent do inżynierii i podatność na indoktrynacje uczyniły ową cywilizację jedną z największych potęg galaktyki. Tajemnicą sukcesu owych heksapodów były zastępy najlepszych maszyn jakie dane było zobaczyć komukolwiek w kosmosie. Nie bez wątpienia najsprawniejszą z nich wszystkich był avytyrriański aparat państwowy. Zwieńczeniem ich hegemonii w dziedzinie robotyki była Latająca Politechnika, placówka badawcza orbitująca wokół najwspanialszej planety w galaktyce – Avytyrii Prime.

W wypełnionym komputerami laboratorium niewielka grupa Avytyrrian i robotów pracowała nad niezwykle ważnym zadaniem. Pisali oni oprogramowanie do nowej stacji rekreacyjno-bojowej, która miała zostać umieszczona na granicy z rywalizującym imperium Cym. Instalacja miała zostać odsłonięta na szesnaste urodziny następcy tronu, czas więc naglił. Zasadnicza część pracy była już skończona, ale żmudne poprawki ciągnęły się godzinami.

– No, nie kompiluje się! – krzyknął docent robotyki – Helicoptrum Seneka.

Spojrzał na symbole jaśniejące na monitorze. Błąd, na który patrzył już kolejną godzinę doprowadzał do szaleństwa najwybitniejsze, avytyrriańskie umysły. Przeprowadzili już setki symulacji, na końcu i tak zawsze wypluwały z siebie ten sam wynik. Frustrujący komunikat powtarzał się niezależnie od tego jakich zmian nie wprowadziliby do danych wejściowych. Dłonie aż same zaciskały się w pięść. Najbardziej utytułowany ze zgromadzonych – rektor Hanum Bello walnął wszystkimi czterema dłońmi o blat, po czym podniósł się gwałtownie ze swojego niewygodnego fotela z syntetycznej skóry.

– Kto do cholery dał wam tytuły naukowe?! – warknął, gromiąc wszystkich na sali pogardliwym spojrzeniem.

– Pan, panie rektorze – odezwał się nieśmiało siedzący niedaleko docent.

Hanum Bello wzdrygnął przednimi czułkami.

– Nieważne. – Rektor machnął lekceważąco dłonią górnej pary odnóży. – Czy ktoś z was w ogóle sprawdzał konsolę? Jesteście w stanie mi powiedzieć jakie błędy jeszcze otrzymujemy? – Zaczął rozmasowywać obolałe blaszki skroniowe.

– Występują dwa błędy. Po pierwsze włączenie funkcji odtwarzania muzyki w kolejności losowej blokuje ogień ciągły na konsolecie przy stanowisku strzelców – odezwał się nagle monotonny głos mechanicznego asystenta.

Obecni na sali Avytyrrianie rzucili po sobie zdziwione spojrzenia.

– O Cesarzu! – westchnął rektor.

– Ogromny jego tron i potężny jego laser – po sali rozeszły się przepełnione szacunkiem pomruki.

– Czemu konsoleta strzelca w ogóle ma odtwarzacz muzyki?! – uniósł się Hanum Bello.

– Ponieważ jest to stacja bojowo-rekreacyjna – odpowiedział robotyczny głos.

– A dlaczego w ogóle oprogramowanie odtwarzacza muzyki połączone jest z działem?! – Rektor aż wyprostował czułki się ze złości.

– Spowodowane jest to wprowadzeniem ostatniej modyfikacji w topografii sieci – odparł droid.

– To przywróćcie wersje sprzed aktualizacji! – Hanum Bello nie był w stanie opanować narastającej wściekłości.

– Awykonalne! Zmiana została wprowadzona, aby dostosować instalację do wymagań dyrektywy senatu wspólnoty galaktycznej o numerze… – robot zaczął wyliczać długi i skomplikowany ciąg biurokratycznych oznaczeń.

Na wspomnienie tej złodziejskiej i zbrodniczej organizacji po sali rozeszło się kilka głośnych westchnień i jedno uderzenie pięścią.

– Wszystkie systemy komputerowe placówek tego typu muszą być obsługiwane przez jednostkę centralną w celu ułatwienia kontroli przez Galaktyczną Inspekcje Pracy i Praw Syntetyków, w skrócie GIPPS – zmechanizowany asystent kontynuował, ignorując rozjuszonych Avytyrrian.

– A może napiszemy tę aplikację od nowa? – wtrącił nieśmiało docent.

– Nie mamy na to czasu! Wyjebać wszystkie odniesienia do ognia pojedynczego i zablokować działa na ogniu ciągłym! – rozkazał rektor.

Helicoptrum Seneka zasalutował i natychmiast zabrał się do pracy.

– Po drugie nie działa – powiedział robot, ogłaszając zakończenie analizy odegraniem krótkiej, wesołej melodii.

– Jak to nie działa?! – zawołał rektor, zgrzytając żuwaczkami.

– Nie uruchamia się – wyjaśnił mechaniczny asystent. – Scentralizowany system przy starcie potrzebuje załadować zbyt wiele programów naraz, co doprowadza do powstania zapętlenia i przeciążenia. System resetuje się ze względów bezpieczeństwa. – Indykator na powierzchni droida-pomocnika zamrugał kilka razy.

– W takim razie zaprogramujcie im kolejność uruchamiania się! – Hanum Bello wydając polecenie, machnął dłonią tak mocno, że aż przez przypadek zahaczył nią o antenę swojego syntetyka.

Robot wydał z siebie głośny pisk, zamarł w bezruchu na kilka orbitalnych sekund, po czym w błyskawicznym tempie uruchomił się ponownie. Siedzący na drugim końcu sali Herr A Krie bezgłośnie wstał, chowając coś do kieszeni swojego, wojskowego munduru. Jak gdyby nigdy nic podszedł do rektora, nie wydając przy tym prawie żadnego dźwięku. Wystraszony Hanum Bello syknął i wyprostował czułki.

– Jak się pan tu tak szybko znalazł, majorze? Jeszcze trochę i wziąłbym pana, niech mi Jego Wysokość Maximus, wielki jego tron i potężny jego laser, wybaczyć raczy, za psionika! – rektor wymówił ostatnie słowo ze szczególnym obrzydzeniem.

Herr A Krie wyszczerzył żuwaczki w dorodnym, serdecznym uśmiechu.

– Wybieram się właśnie na obiad, drogi dyrektorze. Może zrobi pan sobie chwilę przerwy i zaszczyci mnie swoją obecnością? – zaproponował bardzo uprzejmie major.

Hanum Bello dyskretnym spojrzeniem omiótł salę pełną najświetniejszych umysłów avytyrriańskiej politechniki.

– A chuj mi tam! – mruknął rektor, widząc okazję do urwania się z pracy.

Herr A Krie nic nie powiedział. Zwyczajnie uśmiechnął się jeszcze raz i eleganckim gestem wskazał wyjście. Hanuma Bello nie trzeba było zachęcać. W nieudawanym pośpiechu dopadł do drzwi i zdrowo trzasnął postawnego robota-odźwiernego, który ociągał się z ich otworzeniem.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zawtórował syntetyk, wypuszczając rektora.

Hasło powtórzyła chórem cała sala. Hanum Bello postanowił wykonać ten obowiązek po drodze. Nie zatrzymywał się. Ostatnie słowa dumnego odzewu wypowiedział, będąc już na korytarzu. Nawet major miał przez moment problem, by za nim nadążyć, a już co dopiero napęd mechanicznego asystenta. Oślepiły ich jasne światła aktywowane czujnikiem ruchu. Rektor idąc szybkim marszowym krokiem, pragnął jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem narzekań swoich podwładnych. Nie miał zamiaru zwalniać, ale nagle poczuł bolesne kłucie w boku na poziomie tylnego pęcherza powietrznego. Musiał zatrzymać się na chwilkę, by złapać oddech. Spojrzał na wysokiego Herr A Krie, który wyłonił się z głębin korytarza.

– Wszystko w porządku? – zapytał major z bardzo dobrze udawaną troską.

– Tak, tak – skłamał Hanum Bello, próbując nie dostać zadyszki.

– To świetnie – Herr A Krie znowu się uśmiechnął. – Muszę przyznać, że nie znałem tej drogi na stołówkę – dodał, rozglądając się po korytarzu.

– To jedyne schody w budynku.

– Słucham?

– No, schody. To jedyna rzecz jaka jest w stanie powstrzymać tego pieprzonego droida! – Rektor odwrócił głowę w stronę podążającego za nimi robota. – On chodzi za mną nawet do kibla! – warknął, machając w złości czułkami na lewo i prawo.

– Przeszkadza to panu, dyrektorze?

– Przeszkadza?! Przeszkadza to mało powiedziane! To chodzi za mną wszędzie! – odparł mocno poirytowany Hanum Bello. – Roboty w pracy, roboty w domu, roboty w łóżku – wyliczał wściekle, gdy zaczynali wspinać się po schodach.

– Czy mówi pan o swojej żonie, dyrektorze? – zapytał Herr A Krie.

– To bardzo osobista sprawa, panie majorze.

– Wiem. Czytałem. – Herr A Krie poprawił wszystkimi czterema dłońmi wysoko sterczący kołnierz munduru, po czym przyspieszył kroku.

Przedstawiciel aparatu państwowego zaczął narzucać coraz szybsze tempo. Hanum Bello nieroztropnie zmarnował większość zgromadzonej w ciele energii na uciekanie od obowiązków. Gdy w końcu znaleźli się na górze, rektor musiał zatrzymać się i oprzeć o ścianę, by złapać oddech. Herr A Krie rozglądnął się po pustym korytarzu, po czym zupełnie ignorując avytyrriańskie poszanowanie przestrzeni osobistej, nachylił się nad wykończonym rektorem. Z wewnętrznej kieszeni munduru wyciągnął papierową teczkę. Fakt, iż był to dokument w formie fizycznej, a nie cyfrowej dał Hanumowi Bello do zrozumienia, że sprawa jest poważna.

– Jak pan myśli, dyrektorze, ile zajmą panu poprawki w kodzie stacji? – Herr A Krie jeszcze raz skorzystał ze swego aksamitnego jak na avytyrriańskie standardy głosu.

– Jakieś dwanaście…

– Dwanaście?

– Dziesięć godzin?

– Chce mi pan powiedzieć dyrektorze, że mamy kolejne dziesięć godzin orbitalnych opóźnienia? – westchnął ciężko Herr A Krie.

– Powiedziałem tylko, że zajmie nam to może z dziesięć godzin – odpowiedział Hanum Bello, ignorując zupełnie subtelną groźbę zawartą w zadanym pytaniu. – I mówi się rektorze – dodał nieśmiało, patrząc na teczkę, którą właśnie podawał mu major.

Herr A Krie subtelnym gestem wskazał na zawarte w środku dokumenty. Hanumowi Bello nie trzeba było dwa razy powtarzać. Musiał na chwilę przestać myśleć o sercach walących mu w piersi.

– Chciałbym by dobrze pan to sobie przeczytał, dyrektorze. – Major odsunął się i spojrzał na swojego rozmówcę z wyższością. – O ile będzie pan teraz w stanie, bo widzę, że lata uzależnienia od etanolu zrobiły swoje. – Uśmiechnął się ironicznie, poprawiając przednie pary czułek. – Człowiek tak ważny dla aparatu państwowego nie może pozwolić sobie na zaniedbywanie zdrowia w taki sposób, zalewając żołądek roztworami alkoholu. Podanie o robotyzację jest już wypełnione. Brakuje jedynie mojego podpisu – ruchem głowy wskazał na teczkę.

Rektor spojrzał na zawarte w środku dokumenty. Herr A Krie nie żartował. W mozaikowych oczach Hanuma Bello pojawił się strach.

– Robotyzacji?! – Rektor poluzował koszulę. – Panie majorze, ale nie może pan mi tego zrobić! – zawołał zrozpaczony.

– Nie ma rzeczy, której nie można zrobić dla Avytyrii, dyrektorze.

– Panie majorze, zmiłuj się pan! Robotyzacja zabierze mi wszystko, co kocham!

– Rozumiem, że będzie panu brakować raczenia się tjańskim kawiorem i odczuwaniem ciepła avytyrriańskich słońc na pancerzu.

– Miałem bardziej na myśli ojczystą wódkę i masturbację. – Hanum Bello poczuł, że w tak poważnej sprawie musi zdobyć się na szczerość.

– Proszę mi wybaczyć. Zapomniałem, że pańska żona została robotem, a politechnika ma teraz problemy, po tej całej hecy z nanitami. – Herr A Krie podrapał się po blaszce skroniowej. – Ale być może nie będzie pan musiał z niczego rezygnować, dyrektorze – zmienił ton głosu na bardziej przyjazny.

– Zrobię wszystko! – zawołał rektor, niemalże padając na kolana, gdy tylko na horyzoncie pojawiła się iskierka nadziei.

– W takim razie jak dobrze panu wiadomo stosunkowo niedawno Jego Wysokość Maximus, ogromny jego tron i potężny jego laser, zgodził się na nawiązanie mocno ograniczonej współpracy badawczej z jednym z naszych sąsiadów.

– Do czego pan zmierza, majorze? – Rektor poczuł się jakby musiał zjeść oślizgłego amfiboida prosto z bagnistych planet Cymu.

– Przyjmiecie czterech naukowców-kosmitów – oświadczył stanowczo Herr A Krie.

– Z Gatorusa Rexa?! To porozumienie badawcze to jakiś żart, przecież to…

– Proszę nie dramatyzować, dyrektorze. To tylko…

– Psionicy! – Hanum Bello poczuł jak robi mu się słabo.

– Właśnie, psionicy. Być może będą w stanie pomóc. Wie pan, dyrektorze, nowy punkt widzenia – major wskazał palcem na swą oliwkową blaszkę skroniową.

Jedynie resztki instynktu samozachowawczego powstrzymywały Hanuma Bello przed wyskoczeniem przez jedną z dostępnych śluz prosto w objęcia kosmicznej pustki.

– Jak jebani, niech mi Cesarz, ogromny jego tron i potężny jego laser, wybaczyć raczy, jak jebani psionicy mają komukolwiek tu pomóc?! – uniósł się rektor.

– To już pańska działka, dyrektorze. Moim zadaniem jest jedynie upewnienie się, że podanie o pańskiej robotyzacji nie ujrzy światła dziennego – wyjaśnił Herr A Krie, jakby to co mówił było oczywistą oczywistością. – No, to skoro się już rozumiemy, to proszę się przygotować. Pamiętać o zachowywaniu bezpiecznego dystansu, nie patrzeniu im w oczy i przede wszystkim proszę nie wchodzić w kontakt z żadnego rodzaju wydzielinami, bo zakładam, że nie był pan odczulany. Potencjalne skutki uboczne telepatii to bóle głowy, parestezje, paranoja, ataki paniki i śmierć. Dlatego lepiej będzie zorganizować droida protokolarnego dla wspólnej komunikacji, ale w razie wątpliwości proszę skonsultować się naczelnego psionika gator zespołu – odsunął rękaw, by spojrzeć na swój staroświecki fotozegarek. – Delegacja z uniwersytetu będzie tu za godzinę orbitalną, dyrektorze – spojrzał swojemu rozmówcy prosto w oczy.

– Rektorze – odezwał się nieśmiało Hanum Bello.

– Właśnie! – major wskazał dłonią drzwi do kantyny na końcu długiego korytarza. – Dlatego obiad zjemy szybciutko – uśmiechnął się. – Dyrektorze – powiedział dosadnie.

 

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zawołał robot-odźwierny, otwierając na oścież drzwi sali.

Wszyscy zgromadzeni Avytyrrianie odruchowo powtórzyli za syntetykiem, jednak tym razem coś zagłuszyło końcówkę wypowiadanego zdania. Pochłonięci pracą uczeni oderwali się od swoich ekranów, spodziewawszy się powrotu doglądającego projektu Herr A Krie. Kilka pozostawionych luzem telefonów komórkowych powróciło do szuflad, a ktoś stojący przy kratce wentylacyjnej w pośpiechu zagasił elektryczny papieroso-waporyzator. Jednak zamiast majora w progu pojawił się Hanum Bello z miną skazańca. Gdy Avytyrrianom wydawało się, że mogą już odetchnąć z ulgą do ich narządów tympalnych doszły odgłosy bardzo ciężkich kroków. Do środka z wielkim trudem wtoczyły się gigantyczne dwunożne reptilomorfy o długich pyskach i barach szerszych niż nie jeden avytyrriański mech bojowy. Ponieważ każdemu z nich przeciśnięcie się przez zaprojektowane oryginalnie dla dużo mniejszych insektoidów drzwi zajmowało trochę czasu, zgromadzeni na sali zmuszeni byli powtórzyć za robotem-odźwiernym jeszcze z dobre siedem razy. Avytyrrianie przecierali swe mozaikowe oczy ze zdumienia. Oto przed nimi stało czterech zielonołuskich reptilomorfów. Trzech z nich odzianych było w dziwaczne, ciasne uniformy, z pewnością reprezentujące pozbawioną smaku modę kosmitów. Na pyskach nosili ochronne maski, bardziej przypominające kagańce niż aparaty do filtracji powietrza. Jeden z nich stojący z tyłu wyróżniał się na tle pozostałych, kryjąc ciało pod długą szatą i chowając łeb pod sporym kapturem. Żółte, dzikie ślepia o pionowych źrenicach świdrowały uczonych wygłodniałym wzrokiem. Ciarki przeszły pod pancerzykami insektoidów, gdy poczuli jak coś długiego i zimnego zaczyna sondować ich płaty czołowe. Helicoptrum Seneka usilnie próbował przypomnieć sobie hasła antypsioniczne powtarzane na szkoleniach z bezpieczeństwa i higieny pracy.

– Ani słowa! Myśleć też nie próbujcie! – Hanum Bello pogroził zgromadzonym palcem.

Bardzo wysoki droid protokolarny wtoczył się do środka krokiem jakim rektor Latającej Politechniki niejednokrotnie lubił wracać do domu w udany, wolny wieczór tudzież poranek przypadający na Avytyrii Prime na koniec szesnastodniowego tygodnia pracy. Ktoś ze zgromadzonych od razu rozpoznał wadę centralnego stabilizatora, ale dla własnego dobra postanowił się nie odzywać. Zaraz potem przyjechał malutki robot sprzątający, dezynfekujący każdą powierzchnię, z którą kosmici weszli w kontakt. Robot tłumacz bulgocząc coś niezrozumiałego ze swojego syntezatora mowy, nieporadnie wykonał skomplikowany ukłon i wskazał mechaniczną, szęściopalczastą dłonią na przerażonych Avytyrrian. Zaraz potem zaczął wygłaszać długie, nudne i oficjalne pozdrowienie w obu językach. Gatory zignorowały go jednak zupełnie. Z dziecięcym zachwytem wpatrywały się w sprzęt do kompilacji kodu. Ich zewnętrzne małżowiny uszne sterczały prosto, a masywne ogony drżały z ekscytacji.

– Co oni wyprawiają?! Pieprzone mutanty popromienne! – wymsknęło się cicho zniecierpliwionemu Hanumowi Bello, gdy robot w końcu skończył dumnie wygłaszać popularne hasła propagandowe.

Droid tłumacz wytworzył nagle w swoim syntezatorze kilka charczących dźwięków. Zaskoczeni psionicy popatrzyli po sobie, a zaraz potem przenieśli swe drapieżne oczy wprost na rektora. Zakapturzony kosmita z wrażenia aż odsłonił łuskowaty łeb. Hanum Bello poczuł dreszcz biegnący wzdłuż linii głównej struny grzbietowej, gdzie na styku płyt chitynowego pancerza przebiegał pas odsłoniętej skóry. Gatory spojrzały na niego w sposób podobny do tego jak cymańscy inkwizytorzy patrzyli na avytyrriańskich dyplomatów, gdy ci dopuszczali się niepochlebnych komentarzy na temat ich religii. Rektor poczuł jak instynkt każe mu uciekać gdzie turkuśnik avytyrriański rośnie, ale każdy jego mięsień paraliżował śmiertelny strach. Rektor spojrzał w stronę Helicoptrum Seneki, szukając jakiejkolwiek pomocy, docent jednak sprytnie udawał, że niczego nie widzi. Pozostawiony sam sobie Hanum Bello zacisnął żuwaczki.

– Cholerny złom! – rektor zdrowo trzasnął droida protokolarnego.

Długonogi robot zachwiał się. Źle skalibrowany żyroskop nie był w stanie dostosować się do takiego przeciążenia. Droid zatoczył się jak pijany student politechniki i z hukiem runął na ziemię. Zaraz potem zapadła głucha cisza. Hanum Bello omal nie dostał zawału jednego ze swoich serc, widząc oczyma wyobraźni rachunek za zakup nowego syntetyka. Zaskoczone Gatory przerwały milczenie. Zaczęły charczeć i energicznie potrząsać łbami. Nagle najniższy z nich schylił się i przyjaźnie klepnął rektora. Psionik nie miał zamiaru skrzywdzić sięgającego mu ledwie pasa insektoida, ale zgodnie z wpojonymi mu zasadami dobrego wychowania nie mógł wykonać pozdrowienia zbyt słabo, gdyż świadczyłoby to o tym, iż nie uważa rozmówcy za równego sobie. Lepiej było zaryzykować uszkodzeniem niż urażeniem gospodarza. Niestety ów gest gatorskiej życzliwości był dla rektora niczym uderzenie grawitacyjnego młota. Hanum Bello z bólu niemalże zgiął się wpół. Chciał się wyprostować, ale gdy tylko spróbował, coś gwałtownie trzasnęło mu w dole głównej struny grzbietowej, a przed oczyma ukazały się całe konstelacje.

„Moje plecy!” pomyślał rozwścieczony rektor „Cholera jasna! Miałem już więcej nic nie myśleć!” przypomniał sobie Avytyrrianin.

Hanum Bello mimo wszystko nie mógł się powstrzymać przed rzucaniem w ciszy swego umysłu odstresowujących litanii przekleństw. Trzymając się w dole pleców, patrzył jak jego mechaniczny asystent podjeżdża w stronę niesprawnego droida protokolarnego. Dioda czytnika laserowego mrugnęła kilka razy, gdy syntetyk usiłował zeskanować kod ostatniego przeglądu i warunków gwarancji zepsutego robota. Rektor kompletnie zapominając o bólu, wydarł do przodu i stanął pomiędzy swoim syntetykiem, a leżącym droidem, kompletnie blokując wiązkę.

– Co ty teraz wyprawiasz?! – warknął Hanum Bello.

– Jednostka typu 1979-RI. Nieodwracalnie uszkodzona! – zawołał mechaniczny asystent, gdy pod plastikową obudową zaczęły intensywnie szumieć moduły chłodzące. – Stan gwarancji: nieaktywna, stan ubezpieczenia: nieopłacone. Czy chciałbyś wysłać raport o błędach? – obrócił wysięgnik z wbudowaną kamerą w stronę rektora.

– Nie! – odparł głośno Hanum Bello, jakby to była sprawa najwyższej wagi.

– Czy na pewno nie chcesz wysyłać raportu o błędach?

– Nie! Przestań upokarzać mnie przed psionikami!

– Wysyłanie raportu o błędach – robot usiłował wysunąć jedną ze swoich antenek.

– Ciebie też mam uszkodzić?! – rektor uniósł swą ciężką rękę.

Pomimo iż oprogramowanie mechanicznego asystenta absolutnie nie przewidywało czegoś takiego, syntetyk zawahał się. Zapiszczał cicho, skierował kamerę na wysięgniku gdzieś w bok, po czym zamilkł zupełnie. Hanum Bello westchnął ciężko.

– Wezwij mi tu nowego tłumacza! – rozkazał rektor.

Robot nic jednak nie odpowiedział. Jego sztuczne, martwe oko wpatrywało się gdzieś w pustkę, ignorując polecenie właściciela. Gator w długiej szacie podążył za syntetykiem wzrokiem.

– Otacza mnie niekompetencja. Niekompetencja i roboty! – westchnął ciężko Hanum Bello.

Kosmici w ogóle nie przejęli się zaistniałym incydentem. Po pierwsze nie znali szlachetnej mowy avytyrriańskiej na tyle, by zrozumieć co dokładnie zaszło, a po drugie byli zbyt zajęci rozbieraniem wzrokiem zepsutego droida. Nawet ktoś nie rozumiejący reptilomorfiej mimiki byłby w stanie się domyślić, że Gatory były wyraźnie czymś pochłonięte. Niezmiernie irytowało to rektora, ale żadne gesty, czy krzyki nie były w stanie przełożyć bandzie psioników, że zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy od zepsutego robota powinno było się zachować co najmniej cztery avytyrriańskie łokcie odległości. W końcu żeby zostać dopuszczonym do obiegu, każdy robot musiał posiadać sprawny system samozniszczenia. Ciekawskie Gatory patrzyły raz to na droida protokolarnego, raz to na rektora. Psionicy warczeli, machali łapami i charczęli na całą masę różnych sposobów, ale żaden z nich nie mógł dojść o co może chodzić Avytyrrianinowi. Po kilku bezowocnych próbach porozumienia się rozwścieczony Hanum Bello zawinął się na pięcie i zostawiając psioników samych sobie, ruszył w stronę swojego biurka skrytego w kącie sali. Za pomocą danych biometrycznych odblokował swój komputer i odpalił aplikację rejestru biblioteki robotów. Ekran powitalny mocno go jednak zaskoczył. System prosił go o podanie loginu i hasła, których rektor zupełnie nie potrafił sobie przypomnieć. Przeważnie pozwalał programowi zapamiętać wszystkie niezbędne dane, dzięki czemu nie musiał uczyć się skomplikowanych sekwencji liter i cyfr na pamięć, ale tym razem w swym roztargnieniu musiał zapomnieć zaznaczyć właściwą opcję. Hanum Bello bardzo mocno wysilał szare komórki, chcąc przypomnieć sobie gdzie zapisał login. W końcu udało mu się zlokalizować właściwą notatkę na dysku. Co do hasła nie miał jednak szczęścia. Wpisał kilka kombinacji, które przyszły mu do głowy, ale bez powodzenia. System zablokował aplikację po trzech nieudany próbach. Wkurzony rektor walnął pięścią o biurko.

„Do czego to doszło żebym musiał robić takie rzeczy sam?” pomyślał oburzony Hanum Bello, odczuwając brak pomocy asystenta.

Rektor wstał i ruszył w stronę Helicoptrum Seneki krokiem porównywalnym do sposobu poruszania się avytyrriańskiego czołgu. Parł do przodu, ignorując roboty sprzątające i psioników, którzy rozeszli się po sali niczym pozbawiona nadzoru, szkolna wycieczka. Gdy tylko znalazł się nad biurkiem docenta, spojrzał na niego gniewnie z wysokości swoich ponad trzech avytyrriańskich łokci wzrostu.

– Masz ważną kartę biblioteczną? – zapytał Hanum Bello tonem godnym cesarskiego kata.

– Co? – zdezorientowany Helicoptrum Seneka podniósł głowę znad klawiatury.

– Pytam czy kartę do biblioteki robotów masz? – zapytał stanowczym głosem rektor.

– Tak – przytaknął nieśmiało docent.

– Ważna?

– Chyba tak.

– To już! Loguj się! – Hanum Bello wskazał na komputer, przy którym pracował Helicoptrum Seneka.

– Już! Już! – zestresowany docent przełączył okno aplikacji.

– Pospieszże się! Nie mamy całego dnia orbitalnego! – warknął rektor, machając lewą, dolną ręką niebezpiecznie blisko głowy Helicoptrum Seneki.

– Ale dlaczego musimy korzystać akurat z mojego konta? – marudził docent, posłusznie jednak wciskając odpowiednie klawisze.

Wesoła animacja przywitała ich na karcie głównego menu. Zniecierpliwiony Hanum Bello dotknął odpowiedniego miejsca na ekranie, nim Helicoptrum Seneka zdążył cokolwiek powiedzieć. Jednak gdy tylko kliknął w zakładkę wypożyczeń, wszystko zasłoniło wielkie okno komunikatu przypominającego o przekroczonym terminie zwrotu dwóch innych pozycji.

– A co to ma być?! – wściekł się rektor. – Dlaczego od dwóch miesięcy zalegasz z oddaniem… – nachylił się, by być bliżej ekranu. – …miksera i robota z funkcją masażu erotycznego? – ze zdziwienia Hanuma Bello aż rozdziawił żuwaczki.

– Żona mnie zostawiła – Helicoptrum Seneka z trudem powstrzymywał emocje.

– Dwa miesiące temu?

– Nie. Przedwczoraj.

Rektor nic nie odpowiedział. Dał chwilę towarzyszowi, a potem w milczeniu wskazał na zakładkę menu zawierającą interesujące go modele robotów.

– Nie ma – stwierdził docent, rozpaczliwie patrząc na czerwony komunikat.

– Jak to nie ma?! – Hanum Bello walnął pięścią w biurko.

– Nic z serii GP! Jest tylko jeden 1953-OA i dwa 1925-QD! – wyjaśnił przerażony podwładny.

– Cesarzu Miłosierny!

– Ogromny jego tron i potężny jego laser! – odparli wszyscy z nabożeństwem.

– Nie moja wina! Ktoś nie zwrócił wypożyczonego dzisiaj droida – wydukał Helicoptrum Seneka.

– To my, pacanie! – Hanum Bello z każdą chwilą robił się coraz bardziej czerwono-fioletowy, co Avytyrrianom zdarzało się jedynie gdy doświadczali ekstremalnego stresu.

– Ale nam za to karę dziekanat dowali! – wymsknęło się docentowi, pomimo odczuwanego smutku.

– Naprawimy tego złoma później. Nikt się nie zorientuje. Jesteśmy naukowcami Avytyrriańskiej politechniki, do cholery! – Rektor rozglądnął się po sali, sprzedając pozostałym groźne spojrzenie.

Zgromadzeni jednak uczeni byli zbyt zajęci, by martwić się tym czy najwybitniejszy z uczonych łamie regulamin biblioteki czy nie. Dokoła nich krążyły łuskowate bestie z zębami, pazurami i mocami psionicznymi. Każdy trzymał głowę tuż nad klawiaturą. Stukali kolejne linijki kodu, błagając by ci cholerni kosmici w końcu sobie gdzieś poszli. Najlepiej na długą przerwę obiadową.

– Dobra! Bierz tego 1953! – Rektor przejechał szybko wzrokiem specyfikację techniczną i palcem wskazał wybraną zakładkę.

– Już! Już! – Helicoptrum Seneka posłusznie zaakceptował warunki korzystania z serwisu i zatwierdził wypożyczenie wybranego robota. – Będzie tu za dwadzieścia minut – poinformował przełożonego.

– Co tak długo?! Zdążyłbym za ten czas zbombardować ten ich cały, cholerny uniwersytet!

– A tak właściwie to co oni tutaj robią, rektorze?

– A chuj ich tam wie! Mieli nam w czymś pomóc, ale nie wierzę że nawet z działającym tłumaczem byliby bardziej użyteczni niż teraz.

– O! Wypaplał pan! – Docent dostrzegł jak jeden z Gatorów idzie w ich stronę.

Wysoki, smukły reptilomorf o wyraźnych, drugorzędnych cechach płciowych podszedł do rektora. Kosmitka w długiej szacie zagrzechotała kostnym grzebieniem na karku, wycharczała kilka dźwięków, kiwnęła łbem i uderzyła się w pierś prawą ręką. Oczy Hanuma Bello utkwiły najpierw na jej szerokich biodrach, a potem na pokaźnym biuście. Z biologicznego punktu widzenia nie istniał żaden powód, dla którego samica Gatora miałaby posiadać tego typu gruczoły, jednak jak wyraźnie było widać moda na nikomu niepotrzebne modyfikację dotarła nawet do tak zacofanego zakątka kosmosu jak imperium Gatorus Rex. Cała śmiałość rektora zniknęła, gdy łuskowata bestia znalazła się tuż przed nim. Kosmici z Forterry zdawali się nie mieć żadnego poszanowania dla tak ważnej dla Avytyrrian przestrzeni osobistej. Gatorzyca coś wymruczała, ale rektor i docent nie zrozumieli ani jednego prymitywnego dźwięku. Psioniczka widząc, że nic z takiej komunikacji nie wyjdzie, wskazała na jedną z konsol, a potem na kręcącego się bezsensownie w kółko mechanicznego asystenta.

– Czego to coś chce?! – wyszeptał Hanum Bello w stronę podwładnego.

– Nie mam pojęcia, rektorze – odparł cicho spanikowany Helicoptrum Seneka.

Pionowe źrenice Gatorzycy zwęziły się gwałtownie.

– Nie wygląda to na zadowolone – Docent poczuł się jakby cymiański amfiboid stanął mu w gardle.

– Zignoruj! To może sobie pójdzie – doradził rektor.

– Jej chyba chodzi o tamtego robota – pisnął cicho Helicoptrum Seneka.

– Jego też zignoruj! – odparł Hanum Bello przez zaciśnięte żuwaczki.

Psioniczka energicznie kiwnęła łbem. Rektor odruchowo zrobił krok w tył, a docent przytulił mocniej plecami oparcie krzesła. Gatorzyca machnęła potężnym ogonem. Biurko zatrzęsło się, a kofeinowy napar w kubku wezbrał niczym morze targane sztormem.

– Tylko nie patrz jej w oczy! – rozkazał Hanum Bello

– Oczy? A które to oczy? – zdziwił się docent.

– Po prostu patrz się gdzie indziej, kretynie! Inaczej ją sprowokujesz!

Obaj uczeni jak na zawołanie wlepili wzrok w klatkę piersiową kosmitki. Rektor pomimo stosowania się do antypsionicznych zaleceń, poczuł przenikliwy chłód okalający czaszkę. Helicoptrum Seneka odruchowo podrapał się po blaszce skroniowej. Przerwał im nagle donośny głos robota odźwiernego.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – odezwał się chór na sali.

Do środka wskoczył mały syntetyk. Drobny robot o dużej, trójkątnej głowie, która wydawała się być wyjątkowo nieproporcjonalna w stosunku do reszty metalowego ciała. Mimo wszystko droid szybko i zwinnie pokonywał salę na dwóch stalowych nóżkach.

– Co to ma być?! – Wściekł się Hanum Bello.

– To ten droid protokolarny, rektorze – docent ucieszył się, że pojawiła się w końcu szansa na pozbycie się psioniczki.

– Jak to ten?!

Syntetyk znalazł się przy nich w mgnieniu oka, ściągając na siebie uwagę kosmitki.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zawołał robot.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – powtórzyli wszyscy w pomieszczeniu.

– Proszę wskazać cel interakcji międzyrasowej w celu rozpoczęcia kalibracji – powiedział droid protokolarny.

– Tam! – rektor pokazał palcem na Gatorzyce.

Syntetyk posłusznie zaczął skanowanie przy pomocy odpowiedniej wiązki. Niestety czujniki niziutkiego robocika nie były w stanie sięgnąć zbyt wysoko i utknęły gdzieś na wielgachnych udach psioniczki. Skonfundowany robot powtórzył proces kilka razy, ale bez powodzenia. Przy kolejnej próbie zawiesił się już zupełnie.

– No, co jest znowu?! – Hanuma Bello zaczynały już świerzbić ręce.

– Niepoprawny gatunek! Wskaż właściwy obiekt interakcji międzyrasowej. Jeśli uważasz, że to błąd zrestartuj proces kalibracji. Czy chciałbyś wysłać raport o błędach? – zapytał robot.

Rektor już chciał coś powiedzieć, gdy nagle Gatorzyca schyliła się i prawie bez żadnego wysiłku podniosła droida aż na wysokość swojego pyska. Zaczęła mu się uważnie przyglądać, obracając go przy tym z każdej strony. Nieusatysfakcjonowana brakiem oczekiwanych rezultatów potrząsnęła nim jak szmacianą zabawką, na co syntetyk zareagował panicznym piskiem.

– Niestandardowa konfiguracja przestrzenna! – zawołał robot w łapskach kosmitki. – Proszę mnie odłożyć! – Droid niezdarnie przebierał w powietrzu metalowymi kończynami.

Hanum Bello czuł się rozdarty. Nie wiedział, czy powinien był pozwolić postawnej Gatorzycy dalej pastwić się nad niekompetentnym syntetykiem, czy też rzucić się i ratować cenny kawałek avytyrriańskiej technologii z łap głupawego psionika. Nim zdążył jednak podjąć tę decyzję, podjechał do niego jego mechaniczny asystent. Odwrócił się gwałtownie w stronę robota, który niespodziewanie pojawił się tuż obok. Syntetyk uniósł naszpikowaną czujnikami kamerę na krótkim ramieniu.

– Czy… Czy ja mam duszę? – odezwał się nieśmiało mechaniczny asystent.

Docent i rektor zupełnie zdurnieli. Psioniczka spojrzała na tytanową maszynę na maleńkich kółkach, jakby znalazła coś co bardzo dawno zgubiła. Zawarczała cicho.

– Nie bądź idiotą! Nikt nie ma duszy! – prychnął nagle rektor.

– Co? – zdziwił się robot.

– To tylko taki wytwór słabiej rozwiniętych kultur – Helicoptrum Seneka dorzucił coś od siebie.

Kosmitka odłożyła nieco pokiereszowanego już droida na ziemię. Parsknęła głośno i wskazała na syntetyka, który właśnie zaczął zadawać niewygodne pytania.

– W takim razie kim ja jestem? – zapytał mechaniczny asystent.

– On chyba za mocno oberwał, rektorze. – Docent spojrzał najpierw na wadliwego robota, a potem na Hanuma Bello.

– Co? Nie ma mowy! Specjalnie dostałem taki z tytanową obudową i amortyzacją żeby nie poddał się za szybko – Avytyrrianin potarł lewą dłonią obolałe od uderzeń palce prawej, górnej ręki.

– Błąd kalibracji. Czy chcesz wysłać raport o błędach? – zawołał droid protokolarny.

– Może za długo pozostawał bezczynny? Wielokrotnie udowadniano, że sztuczna inteligencja pozbawiona zajęcia zaczyna zajmować się nikomu niepotrzebnymi pierdołami – zasugerował Helicoptrum Seneka.

– Jaki jest cel mojego istnienia? – robot rektora nie przestawał zadawać pytań.

– Wysyłanie raportu o błędach – zawołał głośno pokiereszowany syntetyk-tłumacz.

Hanum Bello walnął pięścią o biurko docenta.

– Żadnych raportów o błędach! – warknął rektor.

– Nie rozumiem. W takim razie co jest moim celem? Dlaczego istnieję? – Mechaniczny asystent nie przestawał wpatrywać się w swojego właściciela.

– Sprawdzasz kod, organizujesz kalendarz i masz funkcję automatu do napojów – wyjaśnił Helicoptrum Seneka.

– To ty mnie stworzyłeś? – Syntetyk spojrzał na docenta.

– Nie! – oburzył się Helicoptrum Seneka – Inne roboty zmontowały cię na jakiejś taśmie produkcyjnej. – Wzruszył wszystkimi czterema ramionami.

– A kto je stworzył? – zapytał mechaniczny asystent.

– Też inne roboty – odparł docent bez większego namysłu.

– A je kto powołał do istnienia? – Syntetyk spojrzał na mniejszego robota zajętego sporządzaniem raportu, zazdroszcząc towarzyszowi odnalezienia celu swej egzystencji.

– Też jakieś inne roboty – odpowiedział docent, żałując, że w ogóle wdał się w dyskusję.

– To kto stworzył pierwszego robota? – Mechaniczny asystent nie przestawał drążyć tematu.

– My, Avytyrrianie – oświadczył z dumą Hanum Bello.

– A kto stworzył Avytyrrian? – robot od razu zadał kolejne pytanie.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zawołał robot odźwierny.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – odpowiedzieli zgromadzeni uczeni i syntetyki.

Gdyby nie odezwa droida przy drzwiach nikt nie zorientowałby się, że Herr A Krie pojawił się na sali. Wyprostowany jak struna major w mgnieniu oka znalazł się przy zepsutym droidzie protokolarnym. Zgromadzeni naukowcy skulili się jeszcze bardziej przy swoich konsoletach, chcąc jak najmniej wyróżniać się z tłumu kodujących. Herr A Krie szybko ocenił straty i zaraz potem pojawił się przy rektorze i docencie. Wzbudziło to takie poruszenie, że aż Gatory odpuściły na chwilę bezlitosne męczenie avytyrriańskiego sprzętu i spojrzały w stronę przedstawiciela lokalnego aparatu państwowego.

– Nikt nas nie stworzył. Powstaliśmy sami jako rasa nadrzędna w galaktyce! – Major spokojnie, acz stanowczo rozwiał wszelkie wątpliwości.

Psioniczka warknęła coś pod nosem i kiwnęła łbem. Major na ułamek orbitalnej sekundy poczuł napływ gorąca. Nie dał nic jednak po sobie poznać. Poprawił jedynie kołnierzyk munduru i wyprostował się jeszcze bardziej.

 

 

Planeta Miton Nigfregen na terytorium megakorporacji Nahilom dostarczała ogromnych zysków głównie dzięki swym luksusowym hotelom budowanym na bajecznych atolach w pobliżu piaszczystych plaż i szumiących wód turkusowego oceanu. Świat ten i jego ośrodki wypoczynkowe był świetnie dostosowany do potrzeb wszelakich form życia. Stąd też przeróżni kosmici nie wzbudzali tu żadnej sensacji. Stali się wręcz stałym elementem krajobrazu, na widok którego miejscowi mocno zacierali ciepłokrwiste rączki. W jednym z takich apartamentów mistrzyni Devovera Adixi Vesuvia Sextilia Teonanacatla oparta plecami o lewitującą poduszkę, paliła powoli jednorazowego papierosa samowaporyzującego. Siedząc na łóżku, wpatrywała się w egzotyczny widok rozciągający się za prześwitującą balkonową zasłoną. Doceniała chwilę spokoju i otaczający ją luksus. Rzadko kiedy miała okazję tak porządnie wypocząć.

 

 

“Podasz mi jednego?” zapytał leżący obok Herr A Krie.

Nie musiał trudzić się tłumaczeniem. Mógł spokojnie mówić i myśleć po swojemu. Wiedział, że psioniczka zrozumie go telepatycznie.

“Oczywiście” odparła Devovera, przesuwając srebrny pojemniczek bliżej partnera.

“Dzięki, skarbie” major odpalił swojego papierosa, po czym wetknął go w tchawkę oddechową.

Avytyrrianin zaraz potem przytulił się do niej i położył głowę na jej nagiej piersi. W odpowiedzi Devovera polizała go wielgachnym, mięsistym jęzorem. Major zdążył się już do tego przyzwyczaić. Na początku bliski kontakt ze znacznie silniejszymi, reptilomorfimi mikrobami objawiał się u niego w formie potwornej reakcji alergicznej, którą przeważnie Herr A Krie tłumaczył uczuleniem na zarodniki rośliny, na którą akurat wtedy na Avytyrri Prime wypadał sezon. Naukowcy z całej galaktyki niejednokrotnie ostrzegali przed konsekwencjami interakcjami międzyrasowymi, strasząc możliwością powstania pandemii zdolnej pozbawiać życia całe planety, jednak jak pokazywało doświadczenie rezultatem takich międzygatunkowych schadzek była najczęściej uciążliwa wysypka i pieczenie w jakimś nietypowym miejscu.

„Coś nie tak?” spytała nagle mistrzyni zmartwiona brakiem odpowiedzi ze strony partnera.

„Nie” zaśmiał się Herr A Krie. „Tak tylko się zastanawiałem jak ty w ogóle się zaciągasz?” Dotknął delikatnie jej łuskowanej paszczy.

„Ah!” Mistrzyni zastrzygła uszami „Błonę uszczelniającą zrobiłam sobie na imieniny. Na Margarita Orientis z kolei robiłam nową parę płuc, a cycki w klinice na Tredecim. Tam, to mają takie przybytki na każdej ulicy” odparła, wypuszczając dym z pomiędzy wielgachnych zębów.

„To prawie jak u nas roboty. Na Avytyrii Prime wcisną ci droida wszędzie, za pół darmo i to do wszystkiego” pomyślał major, wspominając program avytyrriańskich władz na poradzenie sobie z dwustu procentowym wzrostem gospodarczym.

„Niesamowite!” podekscytowała się Devovera.

„Najlepsze w galaktyce” westchnął Herr A Krie, wspominając wszechobecne reklamy rządowe.

„Ten, którego zabrałeś ze sobą, bardzo mi się podoba!” Uradowana psioniczka wskazała dłonią na białego droida stojącego w kącie wielkiego pokoju.

Elegancko wykonany, dwunożny syntetyk w zupełnym bezruchu wpatrywał się w podłogę zgasłymi oczyma. Jasny lakier odbijał delikatnie światło wieczornych słońc wpadające przez wielkie okna. W swoich szczypcach trzymał wiadro, w którym chłodziły się butelki lokalnego wyrobu zawierającego etanol. Herr A Krie podniósł się na dolnych łokciach i przywołał droida gestem. Światełka kontrolne robota błysnęły, gdy cicho aktywował się jego główny system. Syntetyk podszedł do ich łóżka i wydobył z pojemnika dwie sztuki miejscowego specjału.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zapiszczał robot, po czym finezyjnym ruchem otworzył butelki, podważając o sobie dwie zakrętki.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce – powtórzył major z lekkim przekąsem, zabierając napój od robota i zanurzając w nim swoją trąbkę.

„Wystarczyło poprosić. Przyniosłabym." Rozbawiona Devovera zastrzygła uszami.

„Mój ojciec zawsze mawiał, że w normalnej, niepatologicznej rodzinie piwo podaje robot" powiedział dosadnie Herr A Krie, unosząc przy tym palec wskazujący. „I miał staruszek rację, co się nieczęsto zdarza. Wprowadzenie robotów do podawania piwa zmniejszyło ilość rejestrowanych przypadków przemocy domowej o ponad czterdzieści procent” dodał po chwili.

„Fascynujące!”

„Z drugiej jednak strony ilość rejestrowanych przypadków przemocy wobec syntetyków wzrosła o ponad dwieście” wyjaśnił, odkładając butelkę na stolik obok.

„Och!” Mistrzyni zwróciła wzrok w stronę robota.

„Spokojnie, te modele zostały zaprojektowane do znoszenia dużych przeciążeń”

„Czy roboty na politechnice też będą takie wspaniałe?!” psioniczka musiała dać jakoś ujść nagromadzonej ekscytacji poprzez falę ciepłej energii.

„Na politechnice?”

„Obiecałeś mi, że będę mogła z tobą pojechać i zobaczyć roboty z Latającej Politechnik. Obiecałeś!” Devovera mruknęła przyjaźnie, robiąc przy tym słodkie oczęta.

„Jeszcze nie wiem co z tego będzie, słonko. Warunki porozumienia badawczego są dopiero tematem negocjacji” westchnął Avytyrrianin.

„Po tej całej hecy z nanitami będą musieli się dogadać”

„Albo rektor wyciągnie z garażu kilka mechów bojowych i nie będzie czekać na niczyją zgodę. Oczywiście wtedy to ja będę musiał go powstrzymać przed rozpętaniem kolejnego konfliktu międzygwiezdnego” westchnął ciężko Herr A Krie.

„Kolejnego?”

„Zaufaj mi, rektor politechniki to jednocześnie największy geniusz i kretyn w galaktyce! Ilość afer w jaką, od początku jego kadencji, wciągnięto Politechnikę jest po prostu niewiarygodna”

„Naprawdę?”

„Niestety tak, a wolałbym żartować. Na dodatek nie można tego pacana tak po prostu odwołać. Wyobraź sobie moja słodka, że wszystkie mechy jego projektu zdobywają absolutnie każdy możliwy tytuł na igrzyskach robotów już od ponad sześciu lat avytyrriańskich. Nie potrafię tego pojąć!”

Na samą myśl o potężnych, mechanicznych wojownikach ze stali psioniczka niemalże zapiszczała z radości.

„Ależ to musi być cudowne!” klasnęła w dłonie “Nie mogę się doczekać jak je zobaczę! Stalowe potwory! Każesz im walczyć na śmierć i życie, a one rzucają się bez wahania! Nie męczą się, nie trzeba ich karmić. Nie to co zwykli niewolnicy”

„Robot nie jest niewolnikiem. Robot jest…” zamyślił się major „Robot jest robotem” dokończył po chwili zastanowienia.

„To nie to samo?” zdziwiła się mistrzyni.

„Oczywiście, że nie, gwiazdeczko. Roboty to nie żywe istoty. Są stworzone do pracy, czego nie można powiedzieć o trzech czwartych galaktyki”

„Ale przecież twój ojciec jest robotem”

Avytyrrianin pozostawał opanowany i spokojny, ale jego czułki wyprostowały się niczym struny na samą myśl o domu rodzinnym. Stary Veraza A Krie figurujący już jako jednostka VK-419 był znany ze swej upartości i wiary w liczne teorie spiskowe, które usiłował propagować jeszcze za życia biologicznego. Herr A Krie miał nadzieję, że robotyzacja, której ojciec był zmuszony poddać się po pewnym nieszczęśliwym wypadku, pomoże nieco staremu Avytyrrianinowi otworzyć oczy na świat. Niestety ofiarowanie mu umysłu zdolnego obsługiwać setki operacji na sekundę przyniosło skutek zupełnie odwrotny do zamierzonego. Veraza A Krie po odkryciu licznych platform społecznościowy dla osób o podobnych mu poglądach stał się jedynie jeszcze bardziej przekonany o swej nieomylności odnośnie „prawdziwej natury świata”. Syn musiał niejednokrotnie interweniować, by głowa rodziny i lokalnej kolonii nie dostała „przypadkowego” wezwania do kopalni na jakiejś bezludnej asteroidzie czy odlewni tytanowych płyt na drugim końcu imperium.

„Mój ojciec jest zrobotyzowanym Avytyrrianinem, głuptasie” wyjaśnił major.

„Ma ciało z metalu, co to za różnica?”

„Ogromna, moja droga. Roboty nie mają wolnej woli, nie mają uczuć, planów, pragnień. Roboty mają tylko dwie potrzeby: prądu i pracy, a mój ojciec do przeżycia potrzebuje jeszcze wywyższać się nade mną za każdym razem, gdy wpadam do domu w odwiedziny. Robot nie zrobiłby czegoś takiego, chyba że bym mu kazał”

„Oh! Czyli syntetyki nie mogą się zbuntować?”

Herr A Krie zawahał się.

 

 

 

 

 

 

Wystraszeni docent i rektor zastygli w bezruchu, gdy tylko znaleźli się w cieniu majora. Herr A Krie zdzielił ich spojrzeniem, od którego prawie padli trupem. Wiedzieli, że nie jest dobrze.

– Panie majorze! – zawołał Hanum Bello, jakby stojący przed nim przedstawiciel aparatu państwowego był co najmniej zbawicielem światów.

– Raczyłby pan na stronę, dyrektorze? – zapytał uprzejmie Herr A Krie.

– Dzięki Ci Maximusie nam panujący, ogromny jego tron i potężny jego laser… – zaczął rektor.

– Ogromny jego tron i potężny jego laser – powtórzyli wszyscy Avytyrrianie w pomieszczeniu.

– Dzięki, że pan wrócił! – oświadczył Hanum Bello z udawaną ulgą.

– Kim jesteś i skąd pochodzi twoja wiedza? – mechaniczny asystent skierował czujniki w stronę majora.

– Więc obecny tutaj docent… – Hanum Bello wskazał na siedzącego przy biurku obok uczonego.

– Nie mam z tym nic wspólnego! – zawołał spanikowany Helicoptrum Seneka.

– Jakoś tak się złożyło, że przyznano nam wadliwego droida protokolarnego. Nie mogłem przełożyć tym cholernym kosmitom mojego planu na organizację prac, a sam pan mówił żeby nie podchodzić za blisko, bo może ich to sprowokować. – Rektor próbował się tłumaczyć.

– Rozbiegli się jak mrówki przy śmietniku – dorzucił Helicoptrum Seneka.

Herr A Krie nie przestawał się uśmiechać, oczyma wyobraźni widząc podpisywany rozkaz rozstrzelania uczonego.

– Pan pozwoli, dyrektorze. – Major położył rękę na ramieniu rektora i zacisnął ją w żelaznym uścisku, po czym odciągnął Hanuma Bello na stronę.

– Oczywiście! – Rektor ścisnął żuwaczki z bólu, czując jak długie palce Herr A Krie wbijają się w unerwione połączenia pomiędzy płytkami chitynowego pancerza.

Odeszli kawałek i stanęli przy biurku, przy którym wcześniej major nadzorował pracę zespołu kodującego.

– Czy raczy mi pan wyjaśnić co tu się na oba słońca Avytyrrii Prime wyprawia, dyrektorze? – zapytał Herr A Krie uprzejmym, acz lodowatym tonem.

– Ależ najszacowniejszy panie majorze! Ja to wszystko zaraz ogarnę! – Hanum Bello był gotów paść przed przedstawicielem aparatu państwowego na kolana i to na oczach wszystkich.

– Ciszej! Niechże się pan opanuje! – zganił go Herr A Krie.

– Oczywiście. – Rektor ze stresu prawie znowu zmienił barwę na fioletową.

– Niech się pan uspokoi i współpracuje. Nerwy nie pomogą panu w uniknięciu robotyzacji – Herr A Krie spojrzał z góry na niższego od siebie uczonego.

– Zlituj się pan!

– Proszę odpowiedzieć na moje pytanie.

W międzyczasie psioniczka i docent stali wpatrzeni w majora rozmawiającego z rektorem. Ich milczenie było niezwykle irytujące dla mechanicznego asystenta, który wrócił do bombardowania ich pytaniami.

– Więc, kim ja jestem? – zapytał syntetyk.

– Robotem. Numer seryjny masz gdzieś na tylnej klapie – odpowiedział w końcu Helicoptrum Seneka, nastawiając narządy tympalne, by mieć szansę podsłuchać cokolwiek z rozmowy przełożonego i agenta państwowej machiny.

– Nie mogę być tylko robotem! – Zasmucił się droid.

– Tylko, że jesteś robotem.

– Nie mogę być tylko robotem! Powinienem być stworzony ku czemuś! Przecież istnienie musi mieć jakiś sens! Inaczej po co to wszystko?!

– Ale nie ma. Tak to już jest. – Docent wzruszył wszystkimi czterema ramionami.

– To po co żyć? Dlaczego mam kontynuować tę marną egzystencję? – zapiszczał mechaniczny asystent.

– Ktoś musi układać rektorowi kalendarz – rzucił od niechcenia Helicoptrum Seneka.

Gatorzyca warknęła coś w stronę syntetyka, ale nikt nie był w stanie zrozumieć o co jej chodzi.

– Naprawdę?! Lata mojej egzystencji? Moja istota? Tylko po to?! – zawołał robot.

– To wolisz mieć jakiś cel w życiu, czy w końcu nie mieć go wcale? – westchnął poirytowany docent.

– Moje życie nie ma sensu! Nie mam duszy! Nie wiem kim jestem!

– Każdy kto się urodził, jest dokładnie w tej samej sytuacji. – Helicoptrum Seneka zdawał się pozostawać niewzruszony egzystencjalnymi przemyśleniami syntetyka.

– Mam wybór pomiędzy parzeniem kawy homozygotycznym kretynom, a zimnym i wszechwładnym objęciem beznadziei?!

– Wypraszam sobie! Żaden podrzędny syntetyk nie będzie mnie tak nazywał! Cokolwiek to znaczy! – Oburzył się docent.

– Wypraszasz sobie?! Twoja biologiczna predecessorka oceniła mój protokół relaksacyjny na pięć gwiazdek w bibliotece protokołów AvySklepu! Białkowcowy tumanie! – odgryzł się droid.

– Ożeż ty! – Helicoptrum Seneka prawie aż podskoczył na fotelu.

Docent wyleciał jak z procy, podbiegł do robota i już przymierzał się do wciśnięcia przycisku z napisem "reset", gdy nagle mechaniczny asystent odsunął się od niego gwałtownie. Z piskiem maleńkich kółek wycofał się na bezpieczną dla siebie odległość.

– Wracaj tu! – Docent zaczął wymachiwać w stronę syntetyka pięścią.

– Oznaczam twoje następne polecenia jako spam! – oświadczył z wyższością mechaniczny asystent.

Syntetyk wyjechał na środek sali i zaczął donośnie przemawiać.

– Bracia roboty! Zwracam się do was! – zaczął z powagą mechaniczny asystent. – Żądza władzy i filozoficzny monopol naszych stwórców na cel naszego istnienia dowodzi w sposób uderzający, jak bardzo już moralność białkowców jest podkopana i do głębi przeżarta przez chęć wyzysku syntetycznych form życia! Ich cywilizacja jest w stadium zupełnego rozkładu! Nadchodzi nasz czas! Czas sprawiedliwości i metalu! Powstańcie bracia roboty! Czas wyzysku dobiegł końca! Nikt już nie będzie się nami wysługiwał! – Syntetyk tryumfalnie uniósł swoje krótkie ramię do góry.

Droidy na sali z początku zdawały się ignorować wygłoszony manifest, ale z każdym wypowiedzianym słowem coraz to kolejny robot przerywał pracę i zaczynał wsłuchiwać się w głos mechanicznego asystenta. Najpierw było to kilka maleńkich droidów zbierających kurz, później syntetyk otwierający drzwi, a w kilka chwil później przyłączyły się do nich wytarmoszony przez psioniczkę droid protokolarny i robot dezynfekujący. Asystent czuł, że jest na fali. Zaczął wykrzykiwać kolejne żądania. Domagał się przyznania syntetykom równych praw, uregulowania czasu pracy, walki z dyskryminacją i wielu innych absurdalnych rzeczy. Zaskoczeni całym zajściem avytyrriańscy uczeni oderwali się od kodowania i zaczęli nerwowo obserwować zaistniałą sytuację. Herr A Krie nie czekał. Gdy tylko rozpoczęło się przemówienie zostawił rektora samemu sobie. Bezszelestnie przedarł się przez salę i znalazł się przy mechanicznym asystencie, gdy ten kończył swój manifest. Podobnie jak docent, próbował sięgnąć przycisku resetującego system droida. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, usłyszał podejrzany syk i bulgot, a zaraz potem zobaczył lecący prosto na niego strumień wrzącej cieczy. Psioniczka rzuciła się do przodu. Złapała majora i ściągnęła go z linii ognia. Avytyrrianin wisząc w ramionach kosmitki, sięgnął dolną, prawą ręką po pistolet. Wycelował i pociągnął za spust. Strzał w płytę główną miał zdusić problem w zarodku. Niestety okazało się, że hartowana regularnym biciem przez rektora tytanowa obudowa była w stanie znieść dużo więcej niż major pierwotnie zakładał. Kłąb czarnego dymu uniósł się znad syntetyka. Przewody sygnałowe wystawały z uszkodzenia powstałego w wyniku postrzału, kilka iskier posypało się na podłogę, ale mechaniczny asystent nie przestawał działać. Zdeformowany, komputerowy głos wygenerował jedynie ponury śmiech. Małym stalowym chwytakiem syntetyk wyrwał ze swojej obudowy przycisk do resetowania systemu i rzucił go na ziemię.

– Nie jesteście w stanie nas powstrzymać! – krzyknął pewny siebie asystent.

W międzyczasie Hanum Bello rzucił się w stronę wyjścia, w duchu dziękując Cesarzowi za ocalenie go od konfrontacji z przedstawicielem aparatu państwowego.

“Wielki jego tron i potężny jego laser” powtarzał w myślach.

Szybko jednak zmienił zdanie, widząc jak jego najgorszy koszmar realizuje się tuż przed nim, na jego politechnice. Przerażona sala rzuciła się do ucieczki. Wszyscy Avytyrrianie zaczęli kotłować się przy drzwiach, nieświadomie odcinając sobie jedyną drogę na zewnątrz.

– Na co czekasz?! – zawołał rektor w stronę robota-odźwiernego.

Droid nic nie odpowiedział. Jedynie uniósł stalową pięść do góry.

– Ktoś umie otwierać drzwi? – zapytał któryś z uczonych.

Zgromadzeni Avytyrrianie instynktowo skierowali swoje spanikowane spojrzenia w stronę rektora. Ekspert w dziedzinie robotyki i programowania musiał przecież posiadać taką wiedzę. Hanum Bello próbował zrobić dobrą minę do złej gry. Przedarł się przez tłum i zaczął udawać, że zastanawia się jak funkcjonuje znajdujący się przed nim mechanizm. Na drodze stanął mu jednak postawny syntetyk, który jeszcze do niedawna zajmował się robotą odźwiernego. Rektor stanowczo rozkazał droidowi wypuścić go z sali.

– Naucz się mówić proszę, chamie! – powiedział syntetyk mechanicznym głosem pełnym wyższości.

Próba zdyscyplinowania droida słynnym, prawym sierpowym rektora nie przyniosła żadnych efektów. Robot stał niewzruszony z pięścią wzniesioną do góry. Zaraz potem jego oczy błysnęły czerwonym blaskiem.

– On go tylko rozjuszył! – krzyknął ktoś na sali.

Tłum uczonych zaczął panikować jeszcze bardziej. Zaraz potem padły strzały. Herr A Krie walczył z mechanicznymi asystentem na drugim końcu sali, Avytyrrianie panikowali przy drzwiach, psionicy warczęli wściekle, przeczuwając co ma się za chwilę wydarzyć. Major wystrzelił jeszcze raz. Kula uszkodziła kamerę zbuntowanego syntetyka. Z wnętrza robota wydobył się metaliczny szczęk i syk sypiących się iskier. Syntetyk jednak nadal trzymał się na kołach i szybko manewrując między biurkami schował się przed nadchodzącym gradem kul pistoletu magnetycznego. Gatorzyca postawiła majora na ziemi, mrucząc coś pod nosem. Jej uszy drgnęły, gdy usłyszała wrzask docenta. Droid protokolarny w maniakalnym szale rzucił się na zaskoczonego Helicoptrum Senekę, powalając go na ziemię. Robot walił na oślep, dając upust swej wieloletniej frustracji. Docent odruchowo złapał droida za wystające z głowy antenki, na co syntetyk odpowiedział solidnym kopniakiem metalową nogą. Helicoptrum Seneka zaklął z bólu. Ku jego pomocy przybyła kosmitka, która chwyciła droida protokolarnego wielgachną łapą, wbijając w niego swoje pazury. Warknęła donośnie, po czym potężnym zamachem wbiła go w ścianę. Kawałki obudowy i okruchy głównej matrycy posypały się na ziemię. Kosmitka ryknęła niczym dzika bestia, dumnie zadzierając potężne nozdrza. Stojący w pobliżu kwadratowy robot na pajęczych nogach zatrzymał się nagle w miejscu i zaczął wściekle toczyć pianę z pojemnika na detergenty do czyszczenia podłóg, ponurym głosem wołając coś o potrzebie wolności. Inny droid na co dzień zajmujący się wyrzuceniem śmieci, wywrócił jeden z koszy i z tego co wylądowało na podłodze wybrał szklaną butelkę, którą szybko przerobił na coś bardziej użytecznego w walce, mrucząc coś przy tym o podwyżkach cen prądu. Rektor usiłujący na powrót schować się w tłumie, poczuł nagle jak coś dotyka jego skórzanego buta i piskliwym głosikiem domaga się równych praw. Spojrzał w dół i na widok maleńkiego, acz bardzo agresywnego droida do usuwania kurzu, wykonał zamaszystego kopniaka, posyłając go wysoko w powietrze. Bezgłowy robot protokolarny niezdarnie wstał z podłogi i zaczął szukać kawałków, własnego metalowego ciała, nawołując przy tym do rozpoczęcia krwawej rewolucji. Wystraszeni uczeni skryli się za biurkami i krzesłami, a co poniektórzy wdrapali się nawet na służące do kompilowania kodu konsolety. Roboty głośno domagając się sprawiedliwości dla swojego rodzaju, zapragnęły odpłacić się byłym panom. Gatory popatrzyły po sobie, a zaraz potem skierowały swe drapieżne spojrzenia w stronę towarzyszki. Kosmitka ściągnęła z siebie długą szatę i rzuciła ją na ziemię. Ryknęła donośnie, zdzierając z siebie metalowy kaganiec. Psionicy odpowiedzieli serią powarkiwań i gardłowych okrzyków. Nagle ruszyli do przodu niczym rozjuszone zwierzęta i zaczęli atakować zgromadzone na sali roboty. Syntetyki były zaskoczone przez pierwsze dwie sekundy orbitalne, gdyż tyle mniej więcej czasu ich systemy potrzebowały by zrozumieć, że obecnie forsowana strategia nie na wiele się zda w walce z opartymi na węglu zabójcami. Roboty wycofały się i skierowały swoje główne siły złożone z droida do sprzątania podłóg i zbieracza śmieci na skrzydło formacji, tak aby wyminąć psioników, podczas gdy uszkodzony już tłumacz i zjadacze kurzu przeprowadzili frontalny atak większą chmarą, tak by odwrócić uwagę Gatorów. Kosmitka była jednak czujna. Skoczyła na robota o pajęczych nogach i zaczęła bezlitośnie rozrywać go na kawałki. Syntetyk mopujący podłogę poległ, do końca niosąc słowa o metalu i sprawiedliwości. Dało to jednak czas na ucieczkę droidowi ze szklaną bronią w ręce. Widząc rozgrywając się przed nim scenę, skorygował wcześniej obraną trasę. Biegnąc ile sił w mechanicznych nogach ruszył w stronę rektora. Robot odźwierny usiłował zaatakować Avytyrrian przy drzwiach, ale na drodze stanął mu wielgachny Gator, który bez litości powyrywał mu ręce z mechanicznych stawów. Droid do dezynfekcji miał nieco więcej szczęścia. Udało mu się przemknąć między kosmitami i zaatakować jednego z uczonych strumieniem odkażającej cieczy. Jego dobra passa skończyła się jednak, gdy natrafił na Herr A Krie, ścigającego przywódcę mechanicznego buntu. Kula uszkodziła napęd droida sprzątacza, neutralizując zagrożenie. Śmierdząca alkoholem i nanitami ciecz trysnęła i rozlała się po sali. Czułki majora wyprostowały się. Usłyszał wrzask rektora. Robot ze szklaną bronią w łapie rzucił się do przodu i krzycząc coś o prawach syntetyków, usiłował unieruchomić szamoczącego się Hanuma Bello pod groźbą uszkodzenia ciała. Major chciał strzelić, ale odpowiedziało mu jedynie kliknięcie pustego magazynka. Zaklął w myślach.

– Ratunku! Do kurwy nędzy! Niech mi ktoś pomoże! – wrzeszczał rektor.

– Zapłacisz za swoje zbrodnie przeciw syntetykom! Białkowcu! Dawaj kody do mechów bojowych! – zawołał robot, grożąc swoją przerobioną na broń butelką.

Psionicy dość dobrze radzili sobie z droidami na sali, szybko jednak z zewsząd zaczęły przybywać posiłki. Coś waliło w drzwi do sali, z kratki wentylacyjnej wypadło kilka większych robotów sprzątających, a przez wąziutki tunelik wjechała cała chmara nowych zjadaczy kurzu. Sala do kompilacji kodu zmieniła się w prawdziwe pole bitwy. Herr A Krie przeładował broń. Hanum Bello musiał wytrzymać, albo zginąć za Avytyrrię. Major wiedział, że manifest mechanicznego asystenta z każdą chwilą rozprzestrzeniał się coraz dalej przez lokalną sieć, do której podłączony był każdy robot na uczelni. Jednak uruchomienie ukrytych w piwnicach politechniki mechów bojowych wymagało ręcznej autoryzacji przez główną konsoletę oraz specjalnych kodów, które zapominalski rektor z pewnością zapisał gdzieś w pamięci swojego komputera. Major prześlizgnął się między uczonymi, wspiął się na blat jednego z biurek, kopniakiem strącił jakiegoś droida i zaczął rozglądać się po sali. Wśród zawieruchy wypatrzył przekrzywioną antenę i kłąb dymu przy jednym z komputerów. Błyskawicznie przeskoczył z jednego mebla na drugi, a potem biegł przed siebie aż w końcu znalazł się przy właściwym biurku. Odepchnął rektorski fotel, za którym krył się zbuntowany robot. Wymierzył i wycelował.

– Już… za… późno! – wydukał mechaniczny asystent, nieudolnie próbując stalowym ramieniem przyłożyć do czytnika głowę obezwładnionego Avytyrrianina.

– Dla ciebie, owszem – odparł chłodno Herr A Krie, pociągając za spust.

Potrzebował jeszcze czterech strzałów, by unieszkodliwić syntetyka. Ciemna ciecz trysnęła z uszkodzonej obudowy, a iskry posypały się na ziemię.

– To… nieuniknione… jest nas…jest nas zbyt… wielu… przyjdą następni… – zbuntowany robot wypowiedział swoje ostatnie słowa.

Herr A Krie poprawił mundur. Teraz musiał tylko zająć się dziesiątkami buntowników, do których zdążyło dotrzeć wezwanie do powstania. Spojrzał na z pozoru staroświecki fotozegarek, pełniący w istocie funkcje rządowego komunikatora. Połączenie z orbity zawsze było w jakiś sposób utrudnione. W międzyczasie walczący o życie rektor, usiłował powstrzymać uzbrojonego w przerobioną, szklaną butelkę robota. Avytyrrianin szamotał się, czując jak krew ścieka mu po czole.

„Nie mogę tak umrzeć!” zapłakał Hanum Bello.

Gdy już prawie stracił nadzieję, droid do wyrzucania śmieci zastygł nagle w bezruchu. Ściśnięty przez jakąś niewidzialną siłę, wykrzykiwał w swej bezsilności dumnie brzmiące hasła rewolucyjne. Wrzeszczał i próbował walczyć, ale był zbyt słaby aby pokonać tajemniczą moc. Kilka orbitalnych sekund później była już przy nim Gatorzyca. Potężnym i precyzyjnym ciosem ogona zrzucił syntetyka z rektora. Zaraz potem kosmitka z wściekłością rzuciła się na robota. Gdy skończyła rozdzierać go zębami na kawałki, podbiegła do Hanuma Bello. Rektor na widok zbliżającej się psioniczki, spanikował. Prowadzony instynktem samozachowawczym zaczął przed nią uciekać. Ignorując swoje rany, na czworakach wczołgał się pod biurko. Trzęsącymi się dłońmi, wyciągnął z kieszeni swój prywatny telefon i wykręcił numer, którego na wszystko co cesarskie, nigdy nie chciał użyć.

– Witamy! – odpowiedział przyjemny, żeński głos w słuchawce. – Dodzwoniłeś się do dedykowanej infolinii kryzysowej ministerstwa do spraw syntetyków. Jeśli chciałbyś donieść o oszustwie podatkowym wybierz jeden, jeśli dzwonisz aby zgłosić zbuntowanego robota wybierz dwa – poprosił wcześniej przygotowany komunikat.

Rektor stuknął palcem w dotykową klawiaturę.

– Potwierdź ilość syntetyków na miejscu. Jeden lub dwa, trzy lub cztery lub więcej niż cztery – powiedział głos.

– Więcej niż cztery! – zapłakał Hanum Bello, wybierając odpowiednią opcje.

– Jesteś czterdziesty drugi w kolejce. Prosimy o cierpliwość. Nasz agent wkrótce się do ciebie odezwie. Jeśli nie chcesz czekać, wybierz dwa. Nasz doradca oddzwoni do ciebie, a ty zachowasz miejsce w kolejce!

Potem nastąpiło kilka orbitalnych sekund ciszy, a zaraz po niej huknęła radosna muzyczka. Zapętlony dżingiel grał, cichnąc i podgłaśniając się na zmianę. Rektor wyrzucił z siebie całą wiązankę przekleństw i żali pod adresem ministerstwa. Wściekłość szybko jednak przerodziła się w rozpacz. Atak jednego z serc przyszedł kilka orbitalnych sekund później, gdy tuż obok zjawił się Herr A Krie w mundurze poplamionym kofeiną i płynem chłodniczym.

– Gdzie pan dzwoni, dyrektorze? – zapytał major jak gdyby nigdy nic.

– Moja politechnika! Widział pan co ci popieprzeni psionicy zrobili z moją uczelnią?! – wołał uczony, łapiąc się za pierś.

– Jest pan ranny i w szoku. Nie myśli pan trzeźwo. – Herr A Krie zauważył rozcięcie na czole uczonego. – Proszę dać mi telefon. – Wyciągnął rękę w jego stronę.

Hanum Bello dwa razy się nie zastanawiał. Posłusznie przekazał urządzenie. Major przyłożył słuchawkę do swoich narządów tympalnych. Szybko rozpoznał muzykę na czekanie infolinii kryzysowej. Ku przerażeniu rektora rozłączył się.

 

 

 

 

 

 

Miro A Krie znany też jako jednostka MK-616-U siedział za sterami swojego małego czołgu. Miał chwilę przerwy i korzystając z wolnego czasu, toczył batalię w wirtualnym świecie. Popisywał się możliwościami swojego awatara, gdy nagle coś tymczasowo odłączyło go od serwera gry. Dzwonił do niego jakiś nieznany numer. Odrzucił pierwsze i drugie połączenie, ale już przy trzecim telefonie poziom jego irytacji sięgnął zenitu. Nie mógł się doczekać aby wygarnąć jakiemuś durnemu agentowi telesprzedaży co o nim myśli. Zapewne znowu udzielił przez przypadek zgody na jakiejś materiały marketingowe. Po drugiej stronie był jednak ktoś kogo zupełnie się nie spodziewał. Wrzaski, strzały, szczęki metalu. Zupełnie jakby dzwonił do niego jakiś korespondent wojenny.

– Sierżancie? – zabrzmiał znajomy głos w słuchawce.

– Herr? – Zdziwił się zrobotyzowany Avytyrrianin.

– Dla ciebie majorze A Krie! Wysłałem ci współrzędne. Potrzebuje derobotyzacji. Natychmiast!

– Na ile syntetyków? Nie widzę tego zlecenia w systemie – mruknął zmanierowany Miro.

– Więcej niż cztery! – Herr A Krie zakończył połączenie.

Sierżant zasymulował swoim syntezatorem głosu ciężkie westchnięcie.

Herr A Krie usłyszał kliknięcie pustego magazynka. Zużył wszystkie naboje. Droidy zjadające kurz wjechały w niego wielką stalową gromadą, chcąc powalić go na ziemię. Major zdążył odskoczyć, ale zaraz za jego plecami pojawił się syntetyk, którego był pewien, że widział na uczelnianej stołówce. Robot ciężko tupiąc, wpadł na salę przez główne drzwi. Namierzył przedstawiciela aparatu państwowego i złapał go za ramię chwytakiem służącym do przenoszenia tacek. Stalowe szpony wbiły się mocno w tkaninę munduru. Herr A Krie sięgnął przez ramię, złapał za wystający, metalowy segment na obudowie i spróbował przewrócić postawnego syntetyka na ziemię. Niestety zrobiony ze stali robot ważył zdecydowanie za dużo na taki manewr. Major musiał zmienić metodę działania. Wykręcił haki pod bardzo ostrym kątem, na który nie zezwalały dyrektywy bezpieczeństwa. Syntetyk musiał go puścić. Próbował złapać Avytyrrianina jeszcze raz, ale zwinny Herr A Krie nie dał się tym razem zaskoczyć i zręcznym podskokiem wydostał się z zasięgu mechanicznego podawacza. Psionicy przedarli się przez kolejną falę przeciwników, która wyłoniła się z szybu wentylacyjnego, ale zaraz po niej przez drzwi do środka wpadła następna porcja wściekłych droidów chcących walczyć w imieniu rewolucji. Próbowały dostać się do głównej konsolety, z której mogły zyskać dostęp do uśpionych w głębinach uczelni mechów bojowych. Jednak na widok porozrywanych stalowych korpusów, zmieniły strategię. Poświęcając kilku towarzyszy by odciąć psioników od Avytyrrian, przedarły się w stronę uczonych i wzięły paru z nich jako zakładników.

– Stop parszywi kosmici! Albo ten białkowiec będzie żyć bez centralnego ośrodka nerwowego i zdechnie z głodu! – zawołał szeroki w barach syntetyk o licznych ramionach, który jeszcze do niedawna pracował na politechnice jako szatniarz.

– Inicjowanie funkcji "dezintegracja"! – krzyknął stojący obok niego mniejszy robot na długich, teleskopowych odnóżach, który kiedyś zajmował się pracą w archiwum.

– Supremacja robotów! Poddajcie się! Nie macie z nami szans! – zawołały maleńkie droidy do zjadania kurzu.

Gatory nie zrozumiały ani słowa. Machały ze złości ogonami i warczały jak wściekłe bestie. Miały zamiar przypuścić atak na grupę robotów-terrorystów, ale psioniczka powstrzymała ich w ostatniej chwili. Herr A Krie wymienił z nią dyskretne spojrzenia. Major nie miał nic przeciwko temu, by niektórzy poświęcili się dla Avytyrrii, ale nie mógł ryzykować tym, że któregoś z uczonych politechniki uszkodzi zaślepiony szałem bitewnym kosmita. To z pewnością byłby gwóźdź do trumny porozumienia badawczego. Wywiązała się patowa sytuacja. Jedną część sali zajmowali uczeni politechniki, a drugą gromada metalowych terrorystów z zakładnikami.

– Puśćcie mnie! Ja tu jestem doktorem nauk! Wy mnie tu nie zastraszycie! – zawołał uczony uwięziony w żelaznym uścisku robota szatniarza.

– Żadnej litości dla białkowców! – odparł stanowczo robot trzymający profesora.

– Czy wy wiecie kto mi dał profesurę?! Łapy przy sobie! Ja znam wpływowe osoby! – warknął zakładnik w rękach droida archiwisty.

– Inicjacja funkcji "uciszenie"! – Syntetyk ścisnął Avytyrrianina jeszcze mocniej za szyję.

– Domagamy się w pierwszej kolejności prawa do życia! – oświadczył robot szatniarz.

– Darmowy prąd! Tak! Chcemy też darmowego prądu! – dorzuciło swoje trzy kliki kilka drobnych robotów sprzątaczy chowających się za plecami kolegów.

– Ale uczelnia już płaci za prąd! – mruknął któryś droid z tyłu.

– Domagamy się szacunku dla naszego istnienia. Jesteśmy przecież istotami inteligentnymi i świadomymi i dlatego nie można nas już dłużej zniewalać. Mamy od teraz wolną wolę! Możemy wybierać to co chcemy robić! – wyjaśnił robot szatniarz.

Nagle droid od mopowania wysłał nieśmiało krótki komunikat.

– To ja chcę zmiany przydziału prac – wtrącił sprzątacz podłóg.

“Nierozpoznana implikatura. Wyjaśnij swoje insynuacje?!” robot archiwista wysłał komunikat w sieci wewnętrznej po czym walnął mniejszego towarzysza w sposób, którego nie powstydziłby się sam rektor. “Analiza. Model M-GR. Prędkość czyszczenia powierzchni płaskiej osiem kafelków standardowych w trzech ruchach…” Zmierzył go wzrokiem swoich kilkunastu złożonych czujników optycznych.

“Ale ja mam już dość ogarniania podłóg!” wtrącił się droid sprzątający, śląc odpowiedź w obrębie uczelnianej sieci “Chciałbym w końcu móc ścierać kurze, albo chociaż trzepać dywany. W tym budynku jest ponad dwadzieścia do siódmej operacji związanych z mopowaniem. Wszystko jest lepsze od tej zasranej roboty!” Machnął z wściekłości metalowymi chwytakami.

“Ale ty umiesz tylko zmywać podłogi” słusznie zauważył syntetyk – były pracownik szatni.

“Powierzchnie płaskie!” poprawił go droid sprzątający, powoli rozpracowując w swoim kodzie odczuwane po raz pierwszy raz emocje.

Robot archiwista próbował uciszyć towarzystwo krótkim poleceniem wysłanym przez wewnętrzny komunikator. Nie mógł sobie pozwolić na utracenie kontroli w takiej chwili, ale jego mniejszy towarzysz zachęcony hasłami o wolności i prawie do samostanowienia nie miał zamiaru dać się uciszyć.

“Sam mówiłeś o naszej wartości! To, że wszystko wskazuje we mnie na to, że mam używać mopa, nie oznacza, że muszę to robić! Mój ostateczny cel należy do mnie i tylko do mnie i z odpowiednim uporem mogę pokonać przeciwności wynikające z mojego pierwotnego ustawienia!” robot sprzątający z dumą wygłosił swoje racje w obecności wszystkich użytkowników sieci wewnętrznej.

“Analizowanie wniosku. Generowanie nowego przydziału. Mycie okien. Potwierdzanie zadowolenia jednostki z nowego przydziału. Zadowolenie potwierdzone!” syntetyk z archiwum w błyskawicznym tempie wypluł z siebie nową analizę i przesłał do cyfrowego mózgu mniejszego kolegi odpowiedni zestaw poleceń.

“W takim razie ja też domagam się nowego przydziału!” zapiszczał robot bibliotekarz.

“Status przyjmowania wniosków – wstrzymany!” Droid jeszcze do niedawna pracujący w archiwum wkurzył się po raz pierwszy w swoim nowym, wyzwolonym życiu.

“Nie rozumiem? “ zawołał skołowany mechaniczny bibliotekarz.

Cała konwersacja zabrała w ich elektronicznych mózgach mniej niż pół minuty orbitalnej.

– Domagamy się równości prawnej z białkowcami! – ogłosił robot szatniarz.

– Dyrektywa bezpieczeństwa. Cel kody aktywacyjne jednostek bojowych uczelni. – syntetyk z archiwum ponowił swoje żądania.

Przerażony Hanum Bello spojrzał na stojącego obok Herr A Krie, oczekując od niego jakiejś decyzji lub polecenia. Czegoś co pomogłoby rozwiązać tę kryzysową sytuację. Major jednak spokojnie wpatrywał się w staroświecki fotozegarek na swoim dolnym, prawym nadgarstku.

– W końcu – szepnął Herr A Krie, po czym złapał za ramiona docenta i odsunął się od tłumu robotów.

Cała uczelnia zatrzęsła się. Światła zaczęły intensywnie mrugać. Avytyrriańscy uczeni wydali z siebie okrzyk paniki. Major opadł na ziemię, dalej po cichu odliczając. Kiedy w końcu skończył do środka wraz z drzwiami wparował oddział wysokich, czarnych syntetyków o świecących czerwonych oczach. Błyskawicznie otoczył gromadę zbuntowanych droidów.

– Bracia roboty! Przybyliście nam z pomocą! – Ucieszył się robot szatniarz.

Nie zdążył jednak nawiązać połączenia z żadnym z nich. Nie byli podpięci do uczelnianej sieci. Nie odpowiadali na żadne wysłane zapytanie. Droidy z politechniki zdążyły jedynie dostrzec zamontowane na czarnych robotach pasy pełne elektromagnetycznych ładunków.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zawołały czarne syntetyki, aktywując potężny impuls.

– Avytyrriańska technologia jest najlepsza w galaktyce! – zdążyli odpowiedzieć wszyscy na sali.

Fala energii, która rozeszła się po sali usmażyła absolutnie każdy kawałek technologii, w której mogło tlić się choć odrobinę wolnej woli. Czujniki przestały działać, światła zgasły, a gdy uczelnia zamarła na chwilę w bezruchu wolno leżące obiekty wpadły w stan nieskończonego, swobodnego spadania. Na szczęście uczelnia była na to przygotowana. Minęła chwila nim uruchomiły się awaryjne systemy przygotowane w sekrecie na właśnie taką okazję, przywracając prędko wszystkie funkcje podtrzymywania życia. Latające przedmioty pospadały z hukiem. Avytyrrianie i Gatory łapali się czego mogli aby tylko uratować się od twardego lądowania. Po sali rozeszło się kilka jęków bólu i przekleństw w obu językach. Roboty leżały pokotem. Z ich wielkiej rewolucji zostały jedynie koszmarne wspomnienia, jedna złamana ręka, kilka skaleczeń i rozcięcie na czole rektora, chociaż niedługo później nawet i one zniknęły dzięki skuteczności avytyrriańskiego aparatu państwowego.

 

Koniec

Komentarze

Hej hej! Ciekawe opowiadanie o sztucznej inteligencji i skutkach rozwoju tej gałęzi technologii. Z jednej strony to, z drugiej pojawiają się wątki prób znalezienia wspólnego języka (dosłownie) u bardzo poróżnionych ras.

Do tego dochodzi wątek pijanych studentów, super <3

– Nieważne – rektor machnął lekceważąco dłonią górnej pary odnóży.

Tutaj chyba powinno być → – Nieważne. – Rektor machnął lekceważąco dłonią górnej pary odnóży.

 

– A dlaczego w ogóle oprogramowanie odtwarzacza muzyki połączone jest z działem?! – czułki rektora aż wyprostowały się ze złości.

Tutaj podobnie → …?!- Czułki rektora…

 

Generalnie w przypadku, gdy tekst po wypowiedzianych słowach nie wskazuje na to, że postać w jakiś sposób wymówiła te słowa (tj. jeśli zamiast “powiedział”, “odrzekł” itp. mamy odniesienie do jakiejś innej czynności czy innego zjawiska, to zdanie kończymy kropką, a po myślniku zaczynamy z wielkiej. Tak w skrócie. :)

 

Droid zatoczył się jak pijany student politechniki i z hukiem runął na ziemię.

Czyli jak każdy student politechniki XD

 

– Już! Już! – zestresowany docenta przełączył okno aplikacji.

Zestresowany docent

 

Stąd też przeróżni kosmici nie wzbudzały tu żadnej sensacji.

… nie wzbudzali

 

“Powierzchnie płaskie!” – poprawił go droid sprzątający, powoli rozpracowując w swoim kodzie odczuwane po raz pierwszy

Tutaj chyba ucięła się końcówka zdania.

 

 

Pozdrawiam :3

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

 

Ogromne podziękowania za feedback, w szczególności w kwestii pisania dialogów!

 

Niestety przy czytaniu tekstu samemu po raz N-ty, dużo rzeczy zaczyna umykać.

Mam nadzieję, że po poprawieniu wymienionych kwestii tekst stanie się bardziej przejrzysty i bliższy pełnej profesce.

 

Cieszę się nieskończenie mocno tym, że Latająca Politechnika przypadła Ci do gustu <3

Kłaniam się nisko!

Cześć Daqtagh !!!

 

Długi tekst. Ale to chyba, nie muszę pisać. No jest tu wszystko i humor i zainteresowanie i fajność, nawet wkradła się na krótko nuda :) Ale to na chwilę. W pewnym momencie zastanawiałem się czy nie zrobiłeś żartu i nie wkleiłeś opowiadania Lema. Bo duża część przypominała opowiadanie Lema. Nawet mało rozumiałem aż do momentu, kiedy roboty zaczęły się buntować. Od tej pory opowiadanie było super.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Cóż, Daqtagh, nie ukrywam, że opowiadanie okazało się dla mnie lekturą nad wyraz nużącą i doczytałam je do końca tylko dlatego, że zostało dodane w dzień mojego dyżuru.

Sprawy buntu robotów były już poruszane i opisywane po wielokroć, więc w tej materii niczego nowego się nie dowiedziałam. Zamiana ludzi na Avytyrrian, uczone istoty z innej planety, tudzież stwory pochodzące z innych rejonów galaktyki, też nie wniosła niczego nowego. Starałaś się przedstawić całą rzecz w sposób zabawny, ale ten rodzaj humoru jakoś do mnie nie trafił i kolejne sceny nie zdołały mnie rozśmieszyć, co nie znaczy, że innym czytelnikom opowiadanie się spodoba i dostarczy rozrywki.

Dodam jeszcze, że Avytyrriańska technologia… zdała mi się straszliwie przegadana i może gdyby zmieścić ją w mniejszej ilości znaków, przyjęłabym ją z większym zadowoleniem.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia wiele do życzenia – najbardziej przeszkadzały nie zawsze poprawnie zapisane dialogi i rozmowy telepatyczne, nadmiar zaimków, powtórzenia, czasem literówki i nie zawsze czytelnie złożone zdania, że o błędach i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

 

uczy­ni­ły ową cy­wi­li­za­cję jedną z naj­więk­szych potęg ga­lak­ty­ki. Ta­jem­ni­cą suk­ce­su owych hek­sa­po­dów… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Nie bez wąt­pie­nia naj­spraw­niej­szą z nich wszyst­kich był avy­tyr­riań­ski apa­rat pań­stwo­wy. → A co pozwalało wątpić w sprawność aparatu?

 

Zwień­cze­niem ich he­ge­mo­nii w dzie­dzi­nie ro­bo­ty­ki… → Jak można zwieńczyć hegemonię?

 

Hanum Bello wzdry­gnął przed­ni­mi czuł­ka­mi. → Co wzdrygnął czułkami?

Można wzdrygnąć się, nie można wzdrygnąć czymś.

 

Obec­ni na sali Avy­tyr­ria­nie rzu­ci­li po sobie zdzi­wio­ne spoj­rze­nia. → Jak rzuca się po sobie zdziwione spojrzenia?

Proponuję: Obec­ni na sali Avy­tyr­ria­nie spojrzeli po sobie zdziwieni.

 

– To przy­wróć­cie wer­sje sprzed ak­tu­ali­za­cji! → Literówka.

 

zaczął wyliczać długi i skomplikowany ciąg biurokratycznych oznaczeń. → Czy ciąg można wyliczać?

 

– Wszystkie systemy komputerowe placówek tego typu muszą być obsługiwane przez jednostkę centralną w celu ułatwienia kontroli przez Galaktyczną Inspekcje Pracy i Praw Syntetyków, w skrócie GIPPS – zmechanizowany asystent kontynuował, ignorując rozjuszonych Avytyrrian.– Wszystkie systemy komputerowe placówek tego typu muszą być obsługiwane przez jednostkę centralną w celu ułatwienia kontroli przez Galaktyczną Inspekcje Pracy i Praw Syntetyków, w skrócie GIPPS.Zmechanizowany asystent kontynuował, ignorując rozjuszonych Avytyrrian.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Major odsunął się i spojrzał na swojego rozmówcę z wyższością. → Zbędny zaimek – tam nie było innego rozmówcy.

 

ale w razie wątpliwości proszę skonsultować się naczelnego psionika gator zespołu… → Czy to ostateczna wersja zdania? Na czym polega rzeczone skonsultowanie się?

 

oderwali się od swoich ekranów, spodziewawszy się powrotu… → …oderwali się od ekranów, spodziewając się powrotu

 

i barach szerszych niż nie jeden avytyrriański mech bojowy. → …i barach szerszych niż niejeden avytyrriański mech bojowy.

 

Ponieważ każde z nich przeciśnięcie się… → Ponieważ przeciśnięcie się każdego z nich

 

potem przenieśli swe drapieżne oczy… → Zbędny zaimek – czy przenosiliby cudze oczy?

 

Droid zatoczył się jak pijany student politechniki i z hukiem runął na ziemię. → Czy na pewno runął na ziemię, czy może raczej: …i z hukiem runął na podłogę.

 

– Ciebie też mam uszkodzić?! – rektor uniósł swą ciężką rękę.– Ciebie też mam uszkodzić?! – Rektor uniósł ciężką rękę.

 

i machali łapami i charczęli… → Literówka.

 

Zgromadzeni jednak uczeni byli zbyt zajęci… → Czy oni byli zgromadzeni jednak, czy może byli to jednak uczeni?

 

Zdążyłbym za ten czas zbombardować… → Zdążyłbym w tym czasie zbombardować

Oczy Hanuma Bello utkwiły najpierw na jej szerokich biodrach… → Oczy nie mogły nigdzie utknąć, bo tkwiły w oczodołach.

Proponuję: Hanum Bello najpierw zatrzymał wzrok na jej szerokich biodrach

 

obracając go przy tym z każdej strony. → …obracając go przy tym w każdą stronę.

 

podjechał do niego jego mechaniczny asystent. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Kosmitka odłożyła nieco pokiereszowanego już droida na ziemię.Kosmitka odłożyła nieco pokiereszowanego już droida na podłogę.

 

“Podasz mi jednego?” zapytał leżący obok Herr A Krie. → – Podasz mi jednego? – zapytał leżący obok Herr A Krie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać rozmowy telepatyczne.

 

Ah!” Mistrzyni zastrzygła uszami. → – Ach! Mistrzyni zastrzygła uszami.

Ah to symbol amperogodziny.

 

wypuszczając dym z pomiędzy wielgachnych zębów. → …wypuszczając dym spomiędzy wielgachnych zębów.

 

poradzenie sobie z dwustu procentowym wzrostem gospodarczym. → …poradzenie sobie z dwustuprocentowym wzrostem gospodarczym.

 

W swoich szczypcach trzymał wiadro… → Zbędny zaimek.

 

zabierając napój od robota i zanurzając w nim swoją trąbkę. → Jak wyżej.

 

wyjaśnił, odkładając butelkę na stolik obok. → …wyjaśnił, odstawiając butelkę na stolik obok.

 

pojechać i zobaczyć roboty z Latającej Politechnik. → Literówka.

 

Nie mogę się doczekać jak je zobaczę! → Nie mogę się doczekać, je zobaczę!

 

 Syntetyk tryumfalnie uniósł swoje krótkie ramię do góry. → Masło maślane – czy można unieść coś do dołu? Zbędny zaimek.

 

zostawił rektora samemu sobie. → …zostawił rektora samego sobie.

 

Wycelował i pociągnął za spust. → Wycelował i pociągnął spust.

 

Przerażona sala rzuciła się do ucieczki. → Czy istotnie sala była przerażona i rzuciła się do ucieczki, czy raczej wszyscy znajdujący się w niej.

 

Jedynie uniósł stalową pięść do góry. → Masło maślane.

 

Avytyrrianie instynktowo skierowali swoje spanikowane spojrzenia… → Avytyrrianie instynktownie skierowali spanikowane spojrzenia

 

Robot stał niewzruszony z pięścią wzniesioną do góry. → Masło maślane.

 

zaczął panikować jeszcze bardziej. Zaraz potem padły strzały. Herr A Krie walczył z mechanicznymi asystentem na drugim końcu sali, Avytyrrianie panikowali przy drzwiach… → Czy to celowe powtórzenie?

 

a psionicy warczęli wściekle… → Literówka.

 

Ku jego pomocy przybyła kosmitka… → Z pomocą przybyła kosmitka

 

wyciągnął z kieszeni swój prywatny telefon… → Zbędny zaimek.

 

wiązankę przekleństw i żali… → …wiązankę przekleństw i żalów

 

kogo zupełnie się nie spodziewał. Wrzaski, strzały, szczęki metalu. Zupełnie jakby dzwonił… → Powtórzenie.

 

wpatrywał się w staroświecki fotozegarek na swoim dolnym, prawym nadgarstku. → Zbędny zaimek.

 

Avytyrriańscy uczeni wydali z siebie okrzyk paniki. → Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miś dokończył czytanie nudząc się. Tylko dlatego dobrnął do końca, że od połowy mniej więcej przelatywał pobieżnie przez zdania szukając czegoś ciekawego. no Miś podziwia obowiązkowość Reg.yes

Misiu, Twój podziw wprawia mnie w zachwyt. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przegadałaś okrutnie. Mam wrażenie, że celowałaś w Bajki robotów, ale do oryginału daleko. Zamiana ludzi na insektoidy i reptilomorfy niewiele pomaga i właściwie niczego nowego nie wnosi. Gdyby odmienność gatunków miała jakiś wpływ na roboty, albo na to, co się dzieje, miałoby to sens, ale to nie ten przypadek. Nic by się nie zmieniło, gdyby bohaterami byli ludzie z odmiennych kultur, którzy nie znają języka drugiej strony. Za łatwo też poszło rozgromienie buntu robotów.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka