- Opowiadanie: Fafnior - Łzy Nowego Świata - ,,Król Starego Świata’’

Łzy Nowego Świata - ,,Król Starego Świata’’

Oceny

Łzy Nowego Świata - ,,Król Starego Świata’’

 Szkarłatny księżyc od eonów zdawał się implikować w ludzkim umyśle pewien ładunek obłędu.

 

 W samym sercu złowróżbnej nocy, nieopodal groty Białych Złudzeń, wąską leśną ścieżkę wydeptywała kapłanka imieniem Aszera. Lampą naftową niesioną w prawej dłoni, starała się wykrzesać poczucie bezpieczeństwa. To wszystko zaś dla największego skarbu przyszłego świata, a nazywał się…

 

– Mamooo! Daleko jeszcze? Wiesz jak bardzo nie przepadam za nocnymi wędrówkami…

 

– Ohoho, czyżby ktoś narobił w portki?– Twoja starsza siostra dostałaby kolejny pretekst do wyśmiewania, gdyby to usłyszała.

Kto to widział, żeby przyszły Król Świata obawiał się ciemności? – zmrużywszy jedno oko wystawiła język, w stronę złotookiego blondyna – W każdym razie, co ja tam wiem.

Jestem tylko bezbronną kobietką…Ach, ile bym dała, żeby przybył po mnie dzielny rycerz w lśniącej zbroi – sprowokowany „Król Świata" wyczuł wyzwanie, a jak powszechnie wiadomo, powinnością ludzi ambitnych jest stawiać im czoła.

 

– Dobrze, już dobrze, tak naprawdę tylko się zgrywałem – uśmiechnięty od ucha do ucha wtulił głowę w biodro Aszery.

 

– Jasne jasne, jak wrócimy to wszystko opowiem Esterze hyhyhy.

 

– Nie, tylko nie to! Zaraz się przekonasz, że to nie, byle przechwałki! – nerwowo wyrwał rękę z uścisku, po czym w podskokach popędził w kierunku groty Białych Złudzeń.

 

– Wracaj tutaj! Co Ty znowu wyprawiasz, jesteśmy w środku puszczy!No dalej, ale już! – z tego wszystkiego, aż zdarła sobie gardło, ale jej głupiutki, zbyt pewny siebie skarb, bez wahania pędził, wymijając powyginane sosny.

 

Kilka sekund później echo wygniecionej ściółki zamilkło. Zbladła.

 

 ~•~•~•~

 

 Wyczerpany chłopiec stał tuż przed wejściem do przedziwnej, strzelistej czeluści w kształcie stożka. Matka często bajdurzyła o czyhających w niej wielkich skarbach, a także czających nań niebezpieczeństwach.

 

 – Na pewno się ucieszy, gdy wyniosę z niej garść fikuśnych bibelotów, może nawet znajdę jakiś prezent na zbliżające się urodziny Estery – z pojemnej kieszeni popielatej bawełnianej szaty, wyciągnął lampę naftową, następnie ostrożnie wszedł do wnętrza osobliwej jamy.

 

 Mimo źródła światła, oczy były w stanie zarejestrować jedynie zarys poszczególnych obiektów. Labiryntowe kondygnacje sprawiały wrażenie przemierzania bezkresnej pustyni. Czas przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. Gdzieniegdzie był w stanie dostrzec wszeteczne polichromie przywodzące na myśl złowieszczą symbolikę, widywaną w zakazanych księgach podziemnej biblioteki Kaplicy Świętego Welena.

 

– „Kto i w jakim celu miałby to namalować?" – aktualne gdybanie na ten temat, z całą pewnością nie było najlepszym pomysłem.

 

Wędrówka ciągnęła się w nieskończoność, omszone ściany jaskini wydawały się wyglądać niemalże identyczne, bynajmniej, zmieniła się rzecz zgoła odmienna. Na twarzy młodzieńca pojawił się zarost. Nie. Broda sięgająca do kolan.

 

– Zaraz, zaraz, jak to w ogóle możliwe?! Przecież mam dopiero 12 lat! – serce waliło mu, jak młot.– I czemu włosy sięgają mi do pasa?! Ała! – nieoczekiwanie chłopiec potknął się o półmetrowy dzban, który z impetem poturlał się i rozbił o zaostrzone stalagmity.

 

– Dlaczego nie ma tu żadnych skarbów? To chyba faktycznie tylko bajeczki dla dzieci, mama pewnie się martwi, pora wracać.

 

Gdy się odwrócił i zaczął kierować w stronę wyjścia, nie zauważył, że z roztrzaskanego naczynia wyciekała gęsta maź, z której wypełzło coś na kształt włochatego motyla. Stworzenie, poszybowało w kierunku starca. Jego szybkość reakcji była upośledzona. Zamierzał impulsywnie wykrzyczeć; „Mamo, pomocy!", jednak zesztywniały język poczuł kwaśno-gorzki opór.

 

 Obleśna, blada istota złożyła skrzydła i zaczęła wpełzać mu do ust. Odruchowo odrzucił lampę na ziemię i z całej siły włożył sobie palce do gardła w celu wywołania wymiotów. Nie jadł tak długo, że wyrzygiwał tylko żółć z dodatkiem krwi. W plugawej brei nie uświadczył ani śladu robala. Wił się i płakał jak dziecko, którym przed wejściem do pieczary niewątpliwie był. Usiłował jeszcze raz upewnić się co do braku ciała obcego w wymiocinach. Podniósł lampę, po czym zaczął oświetlać kałużę. Pusto.

Tak mu się przynajmniej wydawało, do momentu, aż nie zobaczył własnego odbicia.

Krzyknąć nie pozwolił mu zmutowany aparat gębowy. Popłakując wydał osowiały pisk.

 

 ~•~•~•~

 

Aszera nigdy nie odnalazła swojej zguby, zguba natomiast znalazła ją. Obgryzione zwłoki kapłanki wrzucono do Morza Hiacyntów. Od tamtej pory żeglarze unikali tego obszaru ze względu na gwałtowne sztormy.

 

Koniec

Komentarze

Hej, oto pierwszy rozdział książki, którą piszę.

Fafniorze, skoro to tylko pierwszy rozdział, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT. Chciałabym też, abyś wiedział, że fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Nie mogą też być nominowane do piórka

Mam wrażenie, że zainteresuje Cię Portal dla żółtodziobów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zmieniłem ^^

OK. Dziękuję. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

Fragment czytało się dosyć szybko, łatwo przyszło mi wyobrazić sobie całą sytuację, więc jakaś immersja była. Natomiast to, co z niej na pewno wyrzuca, to formatowanie – każdy akapit masz oddzielony od poprzednika przerwą.

Moja prywatna opinia, ale:

Szkarłatny księżyc od eonów rozumiany był jako zwiastun nadchodzącego kataklizmu

to banał :)

Mieszasz czasy – na początku piszesz:

W samym środku tej złowróżbnej nocy, wąską leśną ścieżką, nieopodal groty Białych Złudzeń, podąża kapłanka o imieniu Aszera. Za rękę prowadzi swój największy skarb

a potem już:

poprawiła trzymaną lampę naftową

Dobrze(+,) już dobrze, tak naprawdę tylko się zgrywałem

Brak przecinka przed “już”.

O sposobie zapisu czasowników atrybucji dialogu przeczytaj sobie np. tutaj: Poradnik – na pewno Ci się to przyda i zgodnie z tym popoprawiaj. A a propos “Ci”, “Tobie” itp., to w tekście pisz małą literą.

Aszera krzyczała z całych sił, jednak jej głupiutki, zbyt pewny siebie skarb, nie odwracając się za siebie, pomykał wymijając monstrualne drzewa.

Powtórzenie “siebie”. “Pomykał” brzmi tu nie na miejscu, zwłaszcza samo, bez określenia np. kierunku. Nie lepiej “pędził”?

Nieświadomy chłopiec stał już przed samym wejściem do dziwacznej, strzelistej czeluści w kształcie stożka.

“Już” zbędne.

rozmarzony wyciągnął lampę naftową

Skąd? Matce nie zabrał. Do kieszeni raczej by nie weszła ;)

Otoczenie wyglądało do siebie niezwykle podobnie.

Źle brzmi to zdanie. Może raczej: “Kolejne przejścia i zakręty wyglądały niemal tak samo/ były do siebie niezwykle podobne”?

kątem oka doglądał namalowane, wszeteczne ornamenty

Raczej “Oglądał”. Jak “ornamenty”, to nie “namalowane” – np. “pokrywające ściany”

Na jego twarzy pojawił się zarost.

 – Zaraz zaraz, jak to w ogóle możliwe?! Przecież mam dopiero 12 lat!

– I czemu włosy sięgają mi do pasa?!

Wyrastanie włosów nie jest wyczuwalne. Jak to zauważył? Nie ma słowa, że choćby przypadkowo podrapał się po brodzie.

chłopiec potknął się o półmetrowy dzban, który z impetem poturlał się i rozbił o zaostrzone kamienie.

Gdzie te kamienie były? Wyobraziłam to sobie jako ślepy zaułek, ścianę najeżoną ostrymi kamieniami.

nie zauważył, że z roztrzaskanego naczynia(,) zaczęła wyciekać gęsta maź, z której wypełzło coś na kształt włochatego Motyla.

Zbędny przecinek przed “zaczęła”. Dlaczego motyl wielką literą?

Stworzenie gwałtownie poszybowało w kierunku starca. Jego szybkość reakcji była dość upośledzona.

Jak “poszybowało, to nie “gwałtownie”. Szybowanie to lot bez machnięć skrzydłami, a motyl pewnie nimi wściekle tłukł, żeby dopaść starca jak najszybciej. Choć idzie domyślić się o co chodzi, to “Jego” wskazuje na motyla, bo to on był podmiotem poprzedniego zdania.

niestety jego język poczuł kwaśno-gorzki opór

Nie rozumiem skąd ten opór?

Chciał jeszcze raz upewnić się(,) co do braku jakiegoś ciała obcego(,) w wymiocinach. Podniósł lampę, po czym zaczął oświetlać kałużę ekskrementów

Zbędne dwa przecinki. Ekskrement to nie synonim wymiocin, tylko odchodów.

Zamiast tego wydał z siebie osowiały pisk.

“z siebie” zbędne.

Od tamtej pory żeglarze unikali tego obszaru(,) ze względu na gwałtowne sztormy.

Zbędny przecinek.

Przede wszystkim niezmiernie dziękuję za poprawki! Większość rzeczy edytowałem, nad pierwszym zdaniem jeszcze się zastanowię.

Generalnie oboje nieśli lampy naftowe, kieszenie serio były pojemne, gdyż mieli na sobie długie szaty XD

Może faktycznie powinienem to zawrzeć w tekście.

Włosy zauważył bo zaczęły wchodzić mu w oczy.

A opór na języku wynika z faktu, że motylek wpełzał mu do buzi, to tak jakby nacisnąć sobie palcem na język, ciężko się mówi xD

Wiele się zmieniło, przebudowałem większość zdań. Akapity zostaną ponieważ jest to wersją z wattpada, a niestety przygotowywanie 2 oddzielnych wersji byłoby nieco uciążliwe.

Nowa Fantastyka