- Opowiadanie: Radek - Kocica z gór

Kocica z gór

Fanfic w świecie Man-Kzin Wars. Kzinka, pochodząca po matce z klanów z gór, więc inteligentna, musi uciekać z Kzinti. Wywozi ze sobą potężny artefakt, starożytny miecz Hragów. Czy to powód, dla którego wszyscy rodacy chcą ją zabić?

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kocica z gór

– Czy mogę się do pana przysiąść? Kupowałam bilet w ostatniej chwili.

Pytanie zadała Kzinka, co samo w sobie było dziwne. Zazwyczaj znały tylko kilkaset słów w swoim języku, a ta odezwała się i to po ludzku. Uśmiechnęła się przyjaźnie, co oznaczało, że obnażyła długie i ostre kły.

– Proszę bardzo!

– Musiałam szybko wyjechać z Kzinti – zabrzmiało, jakby się tłumaczyła. – Dziękuję. Byłam nauczycielką ludzkiego.

– Jestem Juan, właśnie opuściłem stanowisko charge d’affair federacji…

– Wiem – potwierdziła Kzinka. – Trochę się interesuję polityką.

– A jak się nazywasz? – spytał Juan.

– Kszea z klanu Hrag – odpowiedziała, ściszając głos.

– Nie rób sobie ze mnie jaj! – niemal wykrzyknął były charge d’affair.

– Nie rozumiem – przyznała Kszea.

– Musiałabyś być siostrą Patriarchy i pochodzić z klanu…

– Riit, najmłodszą siostrą – wtrąciła Kszea ciszej. – Moja matka pochodziła z klanów górali i dlatego mam inteligencję dorównującą kocurom. Taki wielki łeb nie pasuje kotce. – Zmieniła temat. – Nawet mam ciemne prążki.

Jej wibrysy były długie, jak to częste w klanie Riit, również u samego Patriarchy. Pokazała końcówkę ogona, która może rzeczywiście wydawała się nieco ciemniejsza. Kszea miała rude futro w jasnobrązowe pasy i biały przód tułowia.

Gwiazdolot został zbudowany przez Kzinów, ale obsługiwała go ludzka załoga.

– Czy nie zechciałaby się pani okryć? Zaraz wchodzimy w tunel nadprzestrzenny – zaproponował steward, wręczając Kszei szlafrok.

– Pochodzimy z zimniejszej i suchszej planety, między ludźmi nam zawsze gorąco – przyznała Kzinka, ale szlafrok wzięła.

Zanim gwiazdolot wskoczył w tunel, Kszea zwinęła się w kłębek i usnęła. Juan pomyślał, że wprawdzie jest od niego wyższa, ale z pewnością lżejsza. Śniło jej się coś, na chwilę wysunęła wszystkie pazury.

– Za pół godziny lądujemy na Ziemi, w porcie Atlantis – powiedział.

Kszea się obudziła i ciekawie patrzyła przez okno na obcą sobie planetę.

– Masz gdzie się zatrzymać na Ziemi?

– Nie, ale mam pieniądze…

– Możesz na razie zamieszkać u mnie!

– To powinieneś coś wiedzieć, jestem kotna. – Znów uśmiechnęła się.

Mimo wielu lat na Kzinti Juan nie do końca umiał odróżnić, kiedy Kzin udaje ludzki uśmiech, a kiedy szczerzy kły, co jest wstępem do morderczego ataku.

– Będziesz miała dzieci?

– Kociaki. To wy, humanoidy, macie dzieci.

– Czyli twój najstarszy… – Juan szukał w głowie właściwego słowa – kocurek będzie następnym Patriarchą?

– Nie inaczej, bo brat ma chyba jakiś problem…

– Oczywiście, tym bardziej możesz się u mnie zatrzymać.

– Dziękuję. – Liznęła go przyjaźnie po policzku językiem, który ewolucyjnie był przystosowany do oddzielania mięsa od kości.

Zrobiła to delikatnie i miło, ale Juan czuł, że jakby nacisnęła trochę mocniej, to na twarzy nie miałby skóry. Liźnięcie po policzku w starożytnej kulturze Kzinów oznaczało akceptację i, według niektórych ludzkich etnografów, tymczasowe przyjęcie do klanu.

Za cały bagaż Kszea miała tylko jedną, prawie pustą torbę. Na międzyplanetarnym lądowisku rozglądała się z zainteresowaniem. Nigdy nie widziała tylu ludzi jednocześnie.

– Może się pani zidentyfikować? – Celnik wyłowił z tłumu Kzinkę, nigdy wcześniej nie widział kotki bez męża.

Położyła rękę na czytniku i wysunęła pazury, żeby ułatwić odczyt. Ludzka baza danych pokazała cztery możliwości: Patriarcha, jego brat, albo jedna z dwóch sióstr.

– Pani jest dyplomatką? – Rozejrzał się trochę trwożliwie.

– Nie, właściwie to uchodźcą.

– Ma pani ze sobą jakąś broń?

– Wyłącznie!

Wyciągnęła z torby pistolet laserowy, miecz i coś, co raczej przypominało krótką rurę.

– Co to?

– To zwyczajny miecz, ale to jest totem klanu Hrag i ma ponad dziesięć tysięcy waszych lat – odpowiedziała Kszea. – Jestem dziedziczką…

– Pytałem o to! – przerwał jej ciekawski celnik.

Całe życie chciał zobaczyć miecz Kzina, tyle o nim uczył się na historii. Kszea wzięła rurkę w rękę i jakby od niechcenia machnęła w powietrzu. Trzy lampki na żyrandolu rozpadły się w drzazgi. Nanonitka schowała się do rurki tak samo szybko, jak się wysunęła.

– Działa! – Znowu uśmiechnęła się Kzinka. – Podróże międzygwiezdne mu nie szkodzą.

– Kszea! – Juan podszedł, pokazał celnikowi swój dyplomatyczny paszport i powiedział: – skończ się bawić z panem i chodźmy do domu. Bagaż dyplomatyczny.

***

Juan obudził się, spał na łóżku. Pomyślał, że będzie trzeba znaleźć coś do jedzenia. Chciał wstać i zobaczyć, co z Kszeą. Ona miała spać na kanapie, ale kręciła się po kuchni.

– Chyba udało mi się zrobić ludzkie śniadanie!

– Jakim cudem… – zdziwił się Juan.

– Nauka ludzkiego, to nie tylko obcy język, ale i cywilizacja – pochwaliła się.

– Zastanawia mnie, jakim cudem udało ci się wyjechać z Kzinti.

– Wsiadłam do gwiazdolotu…

– Nikt nie próbował cię zatrzymać? – dopytał się Juan.

– Kiedy zginął mój mąż… – Tu wygłosiła jakąś mowę w języku Kzinti – to zostałam dziedziczką Hragów, wyznaczyłam namiestnika i wyjechałam.

– A Patriarcha?

– Brat chyba nie wie jeszcze, że jestem kotna. A nie mamy zwyczaju zabijać całej rodziny za to, że mój mąż miał honor i odwagę rzucić wyzwanie…

– A co dalej? – Juan przerwał pytaniem.

– Teraz masz śniadanie, a potem muszę zamówić coś do jedzenia dla siebie. Nie powinnam jeść za dużo martwego mięsa w moim stanie.

***

Juan nie zdziwił się, gdy został wezwany do biura.

– Kzinti wystąpiło do Ziemskiej Federacji o ekstradycję Kszei – powiedział do Juana sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. – Mówią, że wywiozła jakiś ważny artefakt.

– Ukradła?

– Nie, ale wywiozła. Mamy umowę o ekstradycji…

– No to szkoda – powiedział Juan, zaczął lubić Kszeę.

– Napisali, że pochodzi z Riitów, była w stronnictwie „góralek”, czyli najbardziej tradycyjnych kocic z klanów z gór, potem oddali ją do klanu Hrag, gdzie jej mąż rzucił wyzwanie samemu Patriarsze – przeczytał sekretarz tłumaczenie. – Rozumiesz coś z tego?

– Tak, bardzo chcą ją dostać. Coś się da z tym zrobić? Naprawdę mamy umowę o ekstradycji.

– Ostrzegają, że Hragowie są znanymi producentami mechów bojowych i kolebką najbardziej agresywnych wodzów w czasach wojen – dokończył sekretarz. – Musiałaby wyjść za mąż za obywatela Ziemskiej Federacji…

– Tchnie zoofilią – powiedział Juan, wcale nie rozbawiony.

– Ale prawo na to pozwala. Uznaliśmy Kzinów za gatunek rozumny, mimo że ich samice…

– Kszea taka nie jest – przerwał mu Juan. – Riitowie biorą sobie za żony kotki z górskich klanów, bo są inteligentne.

– Wiem, czytałem, po matce.

– Jest wdową – dodał Juan. – Klan Hrag bardzo poróżnił się z Riitami.

***

Koty, widząc Kszeę, zatrzymywały się ze zdumieniem. Niby chodzi na dwóch nogach, jak człowiek, a nas rozumie. Co innego psy, w większości uciekały. Jakby zobaczyły lwa albo tygrysa.

Jeden mały piesek z sąsiedztwa postanowił obszczekać Kzinkę. Ona wydała z samych trzewi buczący ton. Uciekł.

– Co mu powiedziałaś? – Postanowił się dowiedzieć Juan.

– Że mu odgryzę głowę, nic wielkiego.

– Zrozumiał?

– Raczej tak. Psy i koty wywodzą się od pracywet, na podstawowym poziomie się rozumiemy.

Najbliższym wspólnym przodkiem wszystkich organizmów Ziemi i Kzinti była jakaś bakteria. Jednak Kzinowie wierzyli, że ziemskie kotowate mają z nimi pokrewieństwo duchowe.

***

– Przecież mam futro! – oburzyła się Kszea.

– Wypada założyć sukienkę. Mam cię przedstawić prezydentowi jako moją żonę.

– Nie jestem goła, jak humanoidy! – zaprotestowała Kzinka.

– Nawet ambasador… – wyjaśniał Juan.

– Przecież to bez sensu! – Prychnęła. – A on jest wyleniały. Dlatego zakłada marynarkę!

Juan już się nie bał tych reakcji żony. Nie spodziewał się jednak, że ktoś na kolację przyniesie piłkę.

Kszea w sukience przechadzała się z nim pod rękę na przyjęciu u prezydenta Federacji. Sączyła z kieliszka czystą wodę. Dla Kzinów alkohol był niezwykle szkodliwy, wręcz zabójczy. Wtedy jakiś żartowniś rzucił piłkę tak, że odbiła się od podłogi do sufitu.

Juan zobaczył kieliszek delikatnie postawiony na posadzce. Kszea złapała piłkę w powietrzu i rozerwała na strzępy. Sukienka tej akrobatycznej próby nie wytrzymała.

– Przepraszam, poniosło mnie. Jestem bardziej łowna, od kiedy kotna – odpowiedziała, wstając dystyngowanie. – Mówiłam, że ta sukienka bez sensu. W domu, w święta państwowe, po uroczystościach, bawiliśmy się piłką całym klanem, jak szaleni.

***

Juan bał się zostawiać Kszeę samą w domu. Słusznie sądził, że naślą na nią zabójców, ale nie spodziewał się rezultatu.

Mordercy udało się otworzyć zamek do drzwi, wejść do pokoju, gdzie Kszea spała, ale nie zdołał strzelić. Ledwo wyciągnął broń, wskoczyła na szafę. Chybił, bo kiedy zeskakiwała, miała już w dłoni miecz. Ciało napastnika leżało na podłodze przecięte na pół.

Roztrzęsiona zadzwoniła do męża. To on wezwał policję. Kszea jeszcze pomyślała z żalem, że tyle dobrego mięsa się zmarnuje. Patrzyła na szczątki nieszczęsnego zamachowca. Zlizała tylko kilka kropel krwi, które padły na jej futro.

Juan wybiegł z pracy i zdążył wrócić do mieszkania, jeszcze zanim pojawiła się policja. Zdziwił się, że żona jest dziwnie spokojna. Sądził, że to objaw szoku.

– Co nam może pani powiedzieć o napastniku? – spytał policjant w stopniu inspektora.

Popatrzył na miejsce, gdzie przed chwilą leżały szczątki ludzkie. Ileż w człowieku jest krwi!

– Humanoid, raczej człowiek, dobrze wyszkolony, szybki i zdrowy. – Na potwierdzenie swoich słów wciągnęła powietrze pachnące krwią.

– Czy potwierdza pani, że tym… – Inspektor nie umiał znaleźć słowa.

– W obronie własnej cios uzbrojonemu napastnikowi został zadany mieczem Kzina – wtrącił Juan. – Nie ma nic ostrzejszego w znanym Wszechświecie. Na podstawie traktatu pokojowego po szóstej wojnie Ziemskiej Federacji z Kzinti, proszę oddać żonie miecz. Wolno odebrać go tylko, jeśli Kzin jest aresztowany, bądź wzięty do niewoli.

Kszea skinęła głową i uprzejmie się uśmiechnęła.

***

– Nazywam się Wolfe, doktor Wolfe – przedstawił się mężczyzna, siedzący przy stole. – Panów jest dwunastu, powinniśmy sobie poradzić. Wierzę, że to, co napisaliście w życiorysach, to prawda.

– Czy to prawdziwe nazwisko? – spytał jeden z drabów.

– Nie. – Rozejrzał się po zebranych pytająco. – Dorosły Kzin jest w stanie pokonać w walce wręcz ośmiu mężczyzn. Mówiąc precyzyjnie, dowolną liczbę mężczyzn, bo nie będziecie umieli skoordynować ataku. Wniosek? Nie próbować z nią walczyć wręcz! Jej pazury są lepsze niż noże i ma ich pięć na każdej ręce z przeciwstawnymi kciukami, a oprócz tego kły. Z miejsca, na dwóch nogach, może skoczyć na dwa metry, z rozbiegu na trzy, a na czterech łapach – jeszcze wyżej. Zobaczcie sobie film nakręcony w czasie przyjęcia u prezydenta z okazji nadania jej obywatelstwa federacji. Da wam pojęcie, o co chodzi.

Film puszczony w zwolnionym tempie pokazywał, jak Kszea opada na cztery łapy, odstawia kieliszek, wybija się z czterech kończyn i w salcie do tyłu łapie piłkę pazurami w powietrzu.

– Na dwóch łapach biega szybciej niż każdy z was, a na czterech dogoni konia w galopie.

– A co to koń?

– No to jelenia! – poprawił się doktor Wolfe. – Ma węch cztery razy czulszy od ludzkiego, słuch z dziesięć razy lepszy, a tutaj. – Pokazał schemat. – Ma narząd Jacobsona. Z bliska potrafi ocenić świeżość mięsa i atrakcyjność seksualną partnera.

Zaczęli się śmiać. Wolfe pozostał ponury.

– Wie, który z was się gorzej czuje czy jest chory. Z dziesięciu metrów, bo to znaczy z bliska. Na tyle sięga miecz. Nie macie przed nim ratunku, dlatego musicie ją przytłoczyć ogniem, zanim zdoła po niego sięgnąć. To jasne?

– Czego miecz Kzina nie może przeciąć? – padło pytanie z sali.

– Burt statków kosmicznych, zabezpieczonych przed mikrometeorytami.

– Dzięki!

– Z wykradzionego policyjnego raportu wiemy, że trzyma miecz na szafie – powiedział Wolfe. – Ta wiedza może uratować komuś życie. Kzinowie nie lubią zmieniać przyzwyczajeń.

***

Przed sobą nieśli dwie ciężkie tarcze. Odpowiednie blachy odkupili ze złomowiska. Wyznaczony specjalista w absolutnej ciszy przykleił materiały wybuchowe na drzwi. Ćwiczyli to tyle dni! Na znak, że wszyscy są gotowi, odpalił. Najpierw poleciały granaty, powinny ogłuszyć Kzinkę. Nie wzięli hukowych, ale normalne.

Wskoczyli razem i zza tarcz strzelali do wszystkiego. Każdy miał ze sobą ulubioną broń.

– Wstrzymać ogień, wstrzymać ogień!

Okno było otwarte.

– Wyskoczyła. To szóste piętro.

– Zabiła się? – ktoś spytał z nadzieją.

– Nie sądzę.

Tarcze i granaty przydały się przy przedzieraniu przez policyjną obławę..

***

Kszea wylądowała na chodniku, było za wysoko, rozbolały ją nogi, ręce i wszystkie mięśnie potrzebne do zamortyzowania upadku. Nie mogła się powstrzymać, żeby gniewnie nie machać ogonem i nie pokazywać kłów. Znała zapachy wokół domu, dlatego bez trudności odnalazła pojazd, gdzie czekał doktor Wolfe. Wskoczyła na dach, potem zabębniła palcami.

– Znowu te wiewiórki! – Wysiadł.

Ktoś, kto chciał zabić ją i kocięta, nie powinien umierać bez bólu, ale Kszea czuła, że doktor Wolfe jest bardzo chory. Wskoczyła mu na plecy z dachu pojazdu. Przewróciła na beton, nie łamiąc przy tym żadnej kości. Wbijając kły w kark, odebrała życie, precyzyjnie przerywając rdzeń kręgowy. Szacunek dla wroga jest cnotą wielkich wojowników, a litość honorem Patriarchów. W żyłach Kszei płynęła krew jednych i drugich.

Nie znosiła smaku choroby na wargach. Splunęła kilka razy, zanim przeskakując między balkonami a parapetami wróciła do mieszkania przez swoje okno. Na klatce schodowej wciąż trwała strzelanina między napastnikami a policją.

***

– Prokuratura wycofała zarzuty – powiedział Juan. – Kiedy zobaczyli mieszkanie, uznano to za rozszerzoną obronę własną. Zwłaszcza w twoim stanie.

– W sensie, że jestem kotna? Kwiaty? Jak miło! – Odgryzła z bukietu dwa.

Na Kzinti zwyczaj dawania kwiatów, zamiast żywych stworzeń, został zaadoptowany od Ziemian. Jednak uprzejmość nadal nakazywała obdarowywanemu odgryźć z bukietu jeden albo i dwa.

– Będę się kocić – wyrwała męża z zamyślenia. – Tradycja nakazuje robić to pod gołym niebem, najlepiej na stepie albo w jakimś romantycznym miejscu w górach. Czasami się nie da. Jakiś karton? Tak robimy to na statkach kosmicznych. Jak to jest na Ziemi, między humanoidami?

– W szpitalu…

– Ale ja zdrowa jestem! Bardzo!

Kszea wydała na świat sześć pięknych kociąt. Juan słyszał, że Kzinowie rodzą się ślepi, ale nigdy wcześniej nie widział takich maleństw, mimo tylu lat na Kzinti.

***

Dzieci potrafią narobić w domu szkód, ale żaden człowiek nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest, gdy po mieszkaniu biega sześć pełnych wigoru kociąt wielkości rysia i jeszcze z nimi matka rozmiaru tygrysa.

Gdy dzieci skończyły pięć lat, Kszea zaczęła uczyć je posługiwania się mieczem. Zazwyczaj proces ten eliminował ze świata połowę miotu, dlatego przyswajanie pisania i czytania rozpoczynano rok później. Juan postanowił się wyprowadzić. Pozostawanie w mieszkaniu wydawało mu się po prostu ciągłym zagrożeniem życia.

Rząd federacji pokładał wielką nadzieję w dzieciach Kszei. Dlatego bez mrugnięcia okiem finansował codzienne życie jej i potomstwa. Domu i mieszkania ciągle pilnowało kilku tajniaków.

***

– Obiecałem narzeczonej, że przedstawię jej swoją żonę – powiedział pewnego dnia Juan. – To dla mnie ważne.

Mieszkanie wystrojem wnętrza przypominało gniazdo Kzinów na stepie.

– Oczywiście! – zgodziła się i krzyknęła głośno do kociąt w swoim języku. Dalej mówiła już po ludzku: – Potrzebujesz samicy swojego gatunku. Jestem ci tak wdzięczna, że przyjąłeś mnie do swojego klanu. Nie muszę codziennie powtarzać, że uratowałeś życie mi… i przyszłemu Patriarsze. – Zawołała swojego najstarszego kocura, podbiegł.

– Dziękujemy ci, przyjazny człowieku – powiedział, ale zaraz wrócił do gonitw z rodzeństwem.

Wszędzie po podłodze kicały małe króliczki, Juan się domyślił, że w charakterze zdrowych przekąsek. Kzinowie wierzyli, że należy unikać martwego mięsa, szczególnie w młodości.

– Muszą się wybiegać przed nauką! – podkreśliła Kszea. – Ona tu jest? – Zaczęła wyraźnie węszyć.

– Tak.

Wprowadził zszokowaną kobietę do środka.

– Jestem Kszea z klanu Riit, jedyna dziedziczka klanu Hrag, chwilowo w klanie Juanita… Juana? – miała trudność z dobraniem formy gramatycznej. – Ale to nienaturalne. Twój kocur uratował mi życie. To bardzo szlachetne!

– Mężczyzna! – poprawiła kobieta.

– Tak – przyznała Kszea, obwąchując struchlałą narzeczoną męża. – Będziecie mieli piękne kocięta, duża zgodność tkankowa. To znaczy dzieci. Mogę ją polizać? Chciałabym okazać przyjaźń, jak to wypada mojemu ludowi. A może powinno się powiedzieć kotu? W każdym razie, jak to przyjęto w Kzinti, w kolebce cywilizacji w tej galaktyce i całym znanym Wszechświecie.

Kły Kszei, centymetr od twarzy, nie kojarzyły się z przyjaźnią, spokojem i bezpieczeństwem. Kobieta czuła wibrysy Kzinki. Jak na złość, przypomniało jej się, że służą między innymi do analizy położenia i ruchów żywej ofiary przed ugryzieniem. Cholerny trójwymiarowy skaner!

***

– Patriarcha zmarł – Juan przyniósł tę wieść, zanim Kszea dowiedziała się z mediów.

Kzinka wygłosiła jakąś kwestię w języku Kzinti, brzmiała jak formuła pogrzebowa. Potem zawołała swojego syna, uniosła go i krzyknęła po ludzku:

– Niech żyje Patriarcha!

– Ambasador chce się z tobą spotkać, prezydent federacji…

– Oczywiście! – Kazała córce przynieść miecz. – Ten sam ambasador, który nasyłał na mnie morderców? Będę, ale najpierw muszę wyczesać ogon. On zwraca uwagę na takie rzeczy, nie tak jak ty.

Rozmowa odbyła się w obecności Juana i prezydenta federacji. Najpierw kurtuazyjnie rozmawiali po ludzku, ale szybko przeszli na Kzinti. Niektórych subtelności politycznych nie da się zawrzeć w innym języku.

– Jesteś jedyną szansą na pokój, Kszea. Inaczej grozi nam wojna domowa – przypomniał ambasador.

– Masz na myśli moje kocięta? Na honor Patriarchy!

– Chodzi o ciebie – prychnął ambasador. – Klany nie zaakceptują nikogo innego. Nikt nie podważa tronu twojego syna, ale to jeszcze kocię.

– Kocica będzie władać Kzinti? Nie rozśmieszaj mnie! – parsknęła.

– W imieniu Patriarchy oczywiście…

***

Zbroja brata była dla Kszei troszeczkę za luźna, ale hełm leżał, jak ulał. Na sali cisza aż dzwoniła. Nawet jej kocięta czuły powagę sytuacji i siedziały grzecznie u stóp tronu.

– Jak wiecie, spędziłam na Ziemi ostatnie dziesięć lat, tam wychowałam Patriarchę, zgodnie z prawami Kzinti. Włada mieczem, mową, pismem i umie nawet „mówić-do-zwierząt”. – To ostanie słowo w języku Kzinów oznaczało porozumiewanie się z ludźmi. – Rozumiem nasze błędy w poprzednich wojnach. Poznałam zwyczaje Ziemian, ich słabości i siłę. Kzinka wydaje na świat sześć kociąt w miocie. Ludzka kobieta – tylko jedno dziecko. Oni są bardziej wątli niż mój dziadek, gdy umierał ze starości. Jeden wojownik Kzinu może bez trudności mierzyć się z dziesięcioma ludźmi. Nawet oni wiedzą, że nasze miecze są najostrzejsze we Wszechświecie. Mają więcej statków, ale walczy nie broń, a piloci. Czas odpłacić Federacji Ziemian za hańbę okupacji Kzinti, której wspomnienie od wieków zatruwa nasze serca i kładzie mrok na nasze myśli. Patriarcha, gdy dorośnie, nie będzie miał problemu „panowania-zwierząt” w znanym Wszechświecie. Jego troską może być tylko ten nieznany. – Uniosła swojego syna do góry.

Naczelnicy klanów wyciągnęli miecze i obnażyli kły. Kzinti idzie na wojnę. Kszea postawiła syna i z szacunkiem podała mu swój miecz.

Epilog

Już bez zbroi zwinęła się w kłębek na barwnym kobiercu, wykonanym z wełny rozumnych zwierząt, które występowały jeszcze tylko w wysokich górach Kzinti. Do niej przytuliły się kocięta. Zasypiała w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Popatrzyła na wiszący na ścianie starożytny artefakt, miecz klanu Hrag, zanim zamknęła oczy.

„Jako dziedziczka, oddam mu go, jeśli zasłuży”, pomyślała.

Gwiezdna Flota Inwazyjna Kzinti śmiałym manewrem właśnie wychodziła z nadprzestrzeni na orbicie okołoziemskiej. Od razu odczepiły się mechy bojowe i w atmosferę weszły kapsuły, wiozące wojowników Kzinu.

– Waszym celem nie jest okupacja, ale eksterminacja. Tylko w ten sposób wyślemy dobitną wiadomość dla innych układów – powiedział w rozkazie jarl Cheeta z klanu Hrag, prowadzący operację. – Koniec panowania zwierząt w znanym Wszechświecie!

Telepata był w stanie czytać jednocześnie miliony umysłów, ale wpływać tylko na kilka z nich. Jego łaciate futro z długim włosiem zdradzało, że pochodził z jednego z mało ważnych klanów. Właśnie wyszedł z transu.

– Wiedzą o nas? – spytał jarl.

– Do tej pory nie wiedziali. – Telepata otworzył oczy. – Prezydent popadł w depresję, Minister Obrony Federacji nie wierzy w zwycięstwo, a Dowództwo Obrony Planetarnej zaczęło pić…

– Pić? – zdziwił się jarl.

– Też tego nie rozumiem, ale Kszea powiedziała, że to wystarczy – poprawił się: – dostojna Patriarchini, jarlu.

– Możesz iść spać, z pewnością jesteś wykończony, Telepato.

Wprawdzie Kszea kazała oszczędzić jakiegośtam człowieka o imieniu Juan, ale przecież oni wszyscy wyglądają tak samo. Poza tym Cheeta planował zastosować broń biologiczną w miastach, bo działania konwencjonalne zajęłyby za dużo czasu. Ludzkie wirusy były kompletnie niegroźne dla Kzinów. Musiał oszczędzać wojowników.

Niby młody Patriarcha kiedyś nazwał go „przyjaznym człowiekiem”, ale nikt tego nie słyszał.

„Kszea należy do klanu Hrag, jeśli zostanie wdową i ktoś ją weźmie za żonę, stanie się Patriarchą bez rzucania wyzwanie Riitom”, pomyślał Cheeta, zdejmując hełm. „Wszystko się toczy już samo, czas na poemat bojowy. Zwycięstwo bez wiersza byłoby puste”.

Koniec

Komentarze

Eksplozja wyobraźni i humoru. Dużo się dzieje w krótkim czasie i lektura wymagała skupienia. Podobało mi się, chociaż końcówka zasmuciła. Kszea planowała od początku eliminację ludzkości? Biedny Juan. Kociej rasie pojęcie wdzięczności jest obce. Kobieta, kotka w roli Patriarchy… to musiało się skończyć źle. ;)

Cześć, Radku!

 

Jak już pisałem na becie – Radkowy tekst, tym razem naładowany dialogami. Nadal chyba nie da się pomylić Twojego pisania z nikim innym ;)

Kszea jest fajna :) beztroska jak kot, co ma być to będzie. Ja raczej jestem #teamPsy, ale jak widać do kotki również mogę się przekonać.

To fanfic i widać, że opowieść jest wyciągnięta z szerokiego uniwersum, ale nie jestem w stanie tego dogłębnie przeanalizować, bo o man-kzin wars nigdy nie słyszałem :P wydaje mi się jednak, że w opowiadaniu jest wszystko, co niezbędne, żeby je zrozumieć (bo zakładam, że zrozumiałem :P)

Także: lekka opowieść o beztroskiej kotce, w której łapkach spoczywają losy wszechświata ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć Wam!

Bardzo dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że się podobało.

@kronos.maximus

Kszea planowała od początku eliminację ludzkości?

Wydaje mi się, że nie. Podejrzewam, że nawet wcale i główną rolę odegrała “ekonomia wojny”. Jako, że Kzinowie są super-drapieżnikami, jest ich niewielu, to jarl zaplanował pokazową jatkę.

Na początku chciała przetrwać, przeżyć i mieć małe. Czyli – wydostać się z matni honorowo-klanowych porachunków. Potem – wychować swojego syna, żeby nikt nie mógł podważyć jego miejsca w kolejce do władzy. Na końcu – zamiast ryzykować zagrożenie konfliktem wewnętrznym (kocica na tronie, patriarcha kocięciem), skierować siły na zewnątrz i jeszcze “posprzątać”. A na ludzkości się znała jak żaden inny Kzin.

wydaje mi się jednak, że w opowiadaniu jest wszystko, co niezbędne, żeby je zrozumieć (bo zakładam, że zrozumiałem :P)

Mam przekonanie, że tak :-)

Dziękuję!

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, nie mam pojęcia, czym jest świat Man-Kzin Wars, ale Twoje opowiadanie czytało się całkiem nieźle. Koty, jak widać, już tradycyjnie spadają na cztery łapy i tylko szkoda, że i tu musiało dojść do zbrojnego konfliktu, a w rezultacie do eksterminacji Ziemian.

 

Kszea miała rude futro w jasno brą­zo­we pasy… → Kszea miała rude futro w jasnobrą­zo­we pasy

 

Zo­bacz­cie sobie film na­krę­co­ny w cza­sie przy­ję­cia u pre­zy­den­ta z oka­zji nada­nia jej oby­wa­tel­stwa fe­de­ra­cji. Da wam ideę, o co cho­dzi. → Czy drugie zdanie nie powinno brzmieć: Da wam pojęcie, o co cho­dzi.

 

Chcia­ła­bym oka­zać przy­jaźń, jak to wy­pa­da dla mo­je­go ludu.Chcia­ła­bym oka­zać przy­jaźń, jak to wy­pa­da mojemu ludowi.

Coś wypada komuś, nie dla kogoś.

 

Kzin­ka wy­gło­si­ła jakąś kwe­stię w ję­zy­ku Kzin­ti, brzmia­ło jak for­mu­ła po­grze­bo­wa. → Piszesz o kwestii, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Kzin­ka wy­gło­si­ła jakąś kwe­stię w ję­zy­ku Kzin­ti, brzmia­ła jak for­mu­ła po­grze­bo­wa.

 

Tylko w ten spo­sób wy­śle­my mocną wia­do­mość dla in­nych ukła­dów… → Czy wiadomość może być mocna?

Proponuję: Tylko w ten spo­sób wy­śle­my dobitną wia­do­mość dla in­nych ukła­dów

 

Zwy­cię­stwo bez wier­sza by­ło­by puste.” → Zwy­cię­stwo bez wier­sza by­ło­by puste”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przeczytanie Reg. Uwzględniłem wszystkie Twoje uwagi, aczkolwiek z wątpliwościami czy w dialogu “idea” zamiast “pojęcie” nie byłaby dopuszczalna jako stylizowanie wypowiedzi.

a w rezultacie do eksterminacji Ziemian

Rozumiem, że mam inną perspektywę niż istoty boskie, ale odstęp między planami, zamierzeniami a sukcesem jest zazwyczaj spory.

Pokazałem początek siódmej wojny (licząc na palcach) między Kzinami, a ludźmi. Jakoś o “pokój miłującą ludzkość” w starciu z morderczymi “kotołakami”, jestem spokojny. :-)

Zaskakuje mnie brak znajomości serii Man-Kzin wars wśród użytkowników portalu.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Uwzględniłem wszystkie Twoje uwagi, aczkolwiek z wątpliwościami czy w dialogu “idea” zamiast “pojęcie” nie byłaby dopuszczalna jako stylizowanie wypowiedzi.

Radku, to Twoje opowiadanie i sam musisz zdecydować, czy pojęcie idea należycie oddaje treść, którą chciałeś przekazać.

 

Zaskakuje mnie brak znajomości serii Man-Kzin wars wśród użytkowników portalu.

Nie wiem, Radku, ile masz lat i jak ma się rzecz z innymi użytkownikami, ale ja przyszłam na świat na samym początku drugiej połowy ubiegłego wieku i wierz mi, o Man-Kzin wars nie miałam i nie mam żadnego pojęcia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Radku, to Twoje opowiadanie i sam musisz zdecydować, czy pojęcie idea należycie oddaje treść, którą chciałeś przekazać.

Niby tak, ale najchętniej bym powchodził do głów czytelników, żeby sprawdzić, czy ta moja treść jest dla nich tak zrozumiała, jakbym chciał.

Nie wiem, Radku, ile masz lat i jak ma się rzecz z innymi użytkownikami, ale ja przyszłam na świat na samym początku drugiej połowy ubiegłego wieku i wierz mi, o Man-Kzin wars nie miałam i nie mam żadnego pojęcia. ;)

Lat mam zaskakująco dużo i nie wiem, czy to jest dobry trop. Może te książki nie były na polski tłumaczone? Chociaż Pierścień był.

To były czasy, kiedy szalały takie okładki :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nie wiem, Radku, czy te książki były tłumaczone na polski, ale wierz mi – przeżyłam ponad siedemdziesiąt lat, ma mając świadomości ich istnienia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też nie znam pierwowzoru. Mimo to czytało się nieźle. Wygląda na to, że do kotki w ciąży strach podchodzić nawet z dwoma mieczami… Trochę nazbyt wypasiona ta bohaterka – wojownicza, inteligentna, poliglotka, niezniszczalna, cudowna matka, chyba nawet ładna…

Ogólnie – przyzwoity akcyjniak.

Babska logika rządzi!

Dziękuję Finklo za przeczytanie i komentarz.

Kszea nie wydała mi się bardziej “doładowana” niż przeciętne koty (amortyzowanie upadku, łapanie przedmiotów back-flipem), pod warunkiem dodania im przeciwstawnego kciuka i ludzkiej inteligencji :-)

Co do urody, bohaterka sama uważała się za zdrową i chyba nie bardzo ładną, bo “za duża głowa”, więc jak na kotkę wyglądała zbyt męsko (kocurowo).

Inteligencja – miałem zarzut, że Kszea jest najgłupszą postacią żeńską, jaką w życiu napisałem. To mnie akurat zaskoczyło, ale taka opinia padła.

Ogólnie – przyzwoity akcyjniak.

Dzięki!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Ciekawa opowieść, o Man-Kzin nigdy wcześniej nie słyszałem, ale spartańskie koto-koksy całkiem przypadły mi do gustu (choć ich położenie nieco kłuci się z ich potencjałem, ale to pewnie dlatego, że nie znam reszty historii). Sam motyw matki, która weszła między wrogów, by poznać ich słabości i sekrety jest zdecydowanie odważny i pomysłowy, ale trochę kontrastuje on z postawą ludzi, którzy wydają się strasznie łatwowierni (jak z takim podejściem “podbili” wszechświat?)

W trakcie lektury nieco przeszkadzały mi częste przeskoki miejsca i czasu, jak na tak długi tekst, zabrakło nieco dłuższych scen, bo poza początkiem historia jest pokazana nieco zbyt skrótowo. Nie do końca złapałem położenie bohaterki na ziemi, nie zrozumiałem, dlaczego kotka została żoną Juana, trochę zabrakło pokazania relacji przyczynowo-skutkowej.

Przyjemna i klasyczna space opera, zdecydowanie zachęcająca do zgłębienia tematu.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do Biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Idea kocio – ludzkiej egzystencji nowa i ciekawa. Man -Kzin nic mi nie mówi, ale kocąca się żona powaliła mnie;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Radku.

 

Dzięki za super opowiadanie.

 

Jak zwykle (chyba mogę już tak napisać smiley) sporo dobrego czytania, wartkiej akcji, humoru i absurdu, który bardzo lubię. Ubawiłem się setnie, bardzo potrzebna odskocznia w tym ponurym czasie, dziękuję.

Nie znam uniwersum (rozbudziłeś ciekawość) ale Larry Niven obił mi się o uszy, tylko nie pamiętam przy jakiej okazji.

Jestem na 85%, pewien, że masz kota, bo trudno wymyśleć takie kocie zachowanie od zera (vide: Terry Pratchett i Greebo). Jeżeli nie masz, to tym bardziej – gratuluję wyobraźni.

Nie będę wchodził w szczegóły fabularne, kto przeczytał, ten wie, kto nie przeczytał, ten ma przed sobą niezły ubaw. Całość jest świetna, domknięta i żadnego zgrzytu fabularnego czy zatrzymania tempa nie zarejestrowałem. Super sprawa.

 

Jak zwykle (chyba też mogę już tak napisać smiley) pomarudzę, bo nie byłbym sobą.

 

Małe tylko takie:

 

– Chyba udało mi się zro­bić ludz­kie śnia­da­nie!

– Jakim cudem? – zdzi­wił się Juan.

Rozważyłbym wielokropek zamiast pytajnika, z dalszego tekstu wiemy, że nie chodzi mu o śniadanie, jest zamyślony i pewnie nawet nie słyszał co Kszea mówi. Dalej nawet powtarza „jakim cudem” więc może by to „zawiesić”?

 

– No to szko­da – po­wie­dział Juan, po­lu­bił Kszeę, za­czął my­śleć.

Polubił ją i jeszcze, dzięki niej, zaczął myśleć J  Tu może po prostu: zaczynał ją lubić.

 

Niby jak czło­wiek cho­dzi na dwóch no­gach, a ro­zu­mie.

Tu troszkę szyk się poprzestawiał: Niby chodzi jak człowiek, na dwóch nogach, a nas rozumie. Ewentualnie: Niby chodzi na dwóch nogach, jak człowiek…

 

Je­stem bar­dziej łowna, od kiedy kotna.

Tu zgubił się podmiot, można powtórzyć „jestem”, można też:  Od kiedy jestem kotna, jestem bardziej łowna.

 

Są­dził, że naślą na nią za­bój­ców i słusz­nie, ale nie spo­dzie­wał się re­zul­ta­tu.

Wkradła się dwuznaczność, słusznie sądził, nie sądził, że słusznie naślą.

 

Z bli­ska po­tra­fi oce­nić czy mięso jest świe­że i atrak­cyj­ność sek­su­al­ną part­ne­ra.

Tu też za duży skrót i brzmi trochę makabrycznie. Można ocenić świeżość mięsa lub stwierdzić, że (czy) jest świeże. Ocenić atrakcyjność można bez wątpienia.

 

Do tego, żeby się prze­drzeć przez po­li­cyj­ną ob­ła­wę, przy­da­ły się potem i tar­cze, i gra­na­ty.

Tu bym zaczął od tarcz i granatów: Tarcze i granaty przydały się (dopiero) przy przedzieraniu się przez policyjną obławę.

 

było za wy­so­ko, roz­bo­la­ły ją nogi, ręce, wszyst­kie mię­śnie po­trzeb­ne do za­mor­ty­zo­wa­nia upad­ku.

Może: nogi, ręce i wszystkie mięśnie?

 

– Obie­ca­łem na­rze­czo­nej, że przed­sta­wię jej swoją żonę – po­wie­dział jed­ne­go dnia Juan.

Pewnego dnia.

 

Miesz­ka­nie wy­stro­jem wnę­trza przy­po­mi­na­ło gniaz­do Kzi­nów na ste­pie.

Nie znalazłem zasady, nie jestem pewien, ale chyba: „w stepie”

 

Ko­bie­ta czuła wi­bry­sy Kzina.

Czy Kzinki?

 

„Jako dzie­dzicz­ka, oddam go, jeśli za­słu­ży”, po­my­śla­ła.

Może myślnik przed „pomyślała” i zabrakło zaimka. Teraz brzmi tak, jakby to miecz miał zasłużyć, żeby zostać oddanym.

 

w at­mos­fe­rę we­szły kap­su­ły, wio­zą­ce wo­jow­ni­ków Kzinu.

Zbędny przecinek

 

Poza tym Che­eta w mia­stach pla­no­wał za­sto­so­wać broń bio­lo­gicz­ną.

Tu szyk wpływa znaczenie – on nie planował w miastach, on planował zastosować broń w miastach.

 

Chyba tyle.

 

Jeszcze raz – dzięki serdeczne.

 

Trzymaj się

Al

Bardzo fajne. Miś będzie czuł jeszcze większy respekt wobec kocic. W znajomej parze kociego rodzeństwa kot jest dwa razy większy, ale to siostra jest dwa razy odważniejsza i ważniejsza. smiley

@krar85

Dziękuję za przeczytanie i opinie.

Sam motyw matki, która weszła między wrogów, by poznać ich słabości i sekrety jest zdecydowanie odważny i pomysłowy

Mi raczej chodziło o to, że schroniła się między obcymi, żeby ocalić życie swoje i dzieci. Przy okazji poznała ludzi z bliska, bliżej niż jakikolwiek Kzin przed nią. Oczywiście bez przesady – ludzie to tylko zwierzęta ;-)

Nie do końca złapałem położenie bohaterki na ziemi, nie zrozumiałem, dlaczego kotka została żoną Juana, trochę zabrakło pokazania relacji przyczynowo-skutkowej.

Jest na początku:

“– Kzinti wystąpiło do Ziemskiej Federacji o ekstradycję Kszei – powiedział do Juana sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. – Mówią, że wywiozła jakiś ważny artefakt.”

oraz

“– Musiałaby wyjść za mąż za obywatela Ziemskiej Federacji…

Wcześniej było jeszcze, że polubił Kszeę. Pewnie powinienem był to jakoś dokładniej opisać.

 

Dziękuję za klika i cieszę się, że się podobało :-)

Pozdrawiam!

 

@Ambush:

Man -Kzin nic mi nie mówi, ale kocąca się żona powaliła mnie;)

:-D

 

@Al:

Poprawki naniosłem, oprócz jednej. Dziękuję za nie i za przeczytanie oczywiście.

Ubawiłem się setnie, bardzo potrzebna odskocznia w tym ponurym czasie, dziękuję.

To zostało napisane z miesiąc temu, ale bałem się, że czytelnicy zaczną w tym szukać jakichś politycznych odniesień. Cieszę się, że do tego nie doszło.

Larry Niven obił mi się o uszy, tylko nie pamiętam przy jakiej okazji.

Obstawiam Pierścień, gdzie występuje również Kzin o przydomku Mówiący-do -zwierząt :-)

Jestem na 85%, pewien, że masz kota, bo trudno wymyśleć takie kocie zachowanie od zera (vide: Terry Pratchett i Greebo). Jeżeli nie masz, to tym bardziej – gratuluję wyobraźni.

Mam :-)

Całość jest świetna, domknięta i żadnego zgrzytu fabularnego czy zatrzymania tempa nie zarejestrowałem. Super sprawa.

Bardzo się cieszę, że się podobało!

 

@Koala75:

W znajomej parze kociego rodzeństwa kot jest dwa razy większy, ale to siostra jest dwa razy odważniejsza i ważniejsza.

Poza tym kotki są zazwyczaj bardzo zasadnicze. Jak się bawimy, to się bawimy. TERAZ, a nie później :-)

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Jest na początku (…) Wcześniej było jeszcze, że polubił Kszeę. Pewnie powinienem był to jakoś dokładniej opisać.

Jest ciąg przyczynowo-skutkowy, ale obserwujemy tylko nieco osobliwe, suche fakty, nie wiedząc nic o motywacji. Spontaniczna decyzja o ożenku ogarniętego człowieka (dyplomaty) z kosmitką i przyjęcie jej pod swój dach jest nieco osobliwa. To z jednej strony pasuje do space-opery, ale mimo wszystko zabrakło tu jakiś detali, emocji, by to umotywować i urealnić.

 

I tak mi się jeszcze nasunęło… może warto dodać taga KOTY ?

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Spontaniczna decyzja o ożenku ogarniętego człowieka (dyplomaty) z kosmitką i przyjęcie jej pod swój dach jest nieco osobliwa.

Teraz rozumiem :-)

Wielka Brytania i Francja (Polska w mniejszym stopniu) przyjmowały rosyjskich arystokratów po Rewolucji Październikowej na pęczki. Dla dyplomaty (jakoś tam odsuniętego ze stanowiska) przyjęcie pod dach siostry, córki i matki Partiarchy Kzinu (trzy w jednym) jest metodą na “pozostanie w grze”, niezależnie od układów demokratycznej władzy.

Nie napisałem, że Juan ma dość polityki, ani że nie może patrzeć na Kzina, choć taka “walka wewnętrzna” byłaby ciekawym motywem opowiadania. Stąd pozostawiłem powyższą motywację domyślności czytelnika.

Poza tym Kszea umiała zrobić ludzkie śniadanie, a spożywający przeżył :-)

I tak mi się jeszcze nasunęło… może warto dodać taga KOTY ?

Chyba dodam, ale to będzie klickbajt, bo niezależnie od zewnętrznego (funkcjonalnego, bo ewolucyjnego) podobieństwa Kzinowie kotami nie są. Czują z naszymi kotowatymi “duchowe pokrewieństwo”, dlatego w taki sposób kształtują swój język “po ludzku”, ale to kwestia kultury czy religii, a nie biologii.

Dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Z fanficami jest ten problem, że jak się nie zna pierwowzoru to trudno się odnieść, bo nie wiadomo, co autor wymyślił samodzielnie, a co jest zaczerpnięte z uniwersum. Odniosę się więc do tekstu tylko w kontekście fabuły i bohaterki. Trochę mi tu zabrakło jakichkolwiek trudności w realizacji planu, wszystko poszło jak z płatka. Od razu znalazł się chętny do ożenku, najemnicy ginęli jeden po drugim. Główna bohaterka ma całkiem ciekawą osobowość, choć bardzo mi przypomina Kwiatek (tak, masz tu stałych czytelników :)). Fabuła jest oparta na intrydze, ale akcja galopuje i trudno poczuć związane z tym napięcie. Zwrot akcji się pojawił i to fajnie zagrało.

Hej!

Z fanficami jest ten problem, że jak się nie zna pierwowzoru to trudno się odnieść, bo nie wiadomo, co autor wymyślił samodzielnie, a co jest zaczerpnięte z uniwersum.

Wszystkie postacie są wymyślone przeze mnie i obawiam się, że to widać. Uniwersum w całości sobie “pożyczyłem” od Larrego Nivena, choć ten karton do kocenia się na statku kosmicznym był mój. Miecz Kzina (najostrzejszy we Wszechświecie), klany Ritt i Hrag czy “mówić-do-zwierząt” jako jeden czasownik pochodzą z tego Uniwersum.

Sądziłem, że Znany Wszechświat (Known Universe) będzie przynajmniej połowie użytkowników portalu NF nieobcy. Nie miałem racji.

Od razu znalazł się chętny do ożenku,

Ludzie są raczej karierowiczami, więc nie sądzę, żeby Kszea miała trudność ze znalezieniem kandydata do uczestniczenia w wielkiej, międzyplanetarnej polityce. Wyobraźmy sobie scenę, że Juan wpada na to, że ożenek zapewni Kszei obywatelstwo Ziemskiej Federacji, ale sam nie chce być mężem.

Znajdzie się ktoś inny? Raczej tak i to ten inny będzie przedstawiał Kzinkę prezydentowi.

najemnicy ginęli jeden po drugim.

Zginął jeden (ten pierwszy) i to raczej dosyć logiczne, bo poszedł, jakby chciał załatwić człowieka. Z drugiej grupy Kszea nikogo nie zabiła tylko konsultanta-organizatora. Jednak dr Wolfe najemnikiem nie był, raczej biologiem, specjalistą od kotowatych, a raczej po prostu od Kzinów, w dodatku chorym. Drapieżnik wytropi i podejdzie wszystkożernego.

bardzo mi przypomina Kwiatek

Nie powinna :-(

Kszea jest królewną (tłumacząc na nasze) i matką króla, ma cechy swojego gatunku, ale wojowniczką za bardzo nie jest. Kwiatek jest wynikiem selekcji (w hodowli) i szkoleń bojowych, zwiadowcą i specjalistką walki wręcz. Kszea ma pazury, kły i ciało drapieżnika.

tak, masz tu stałych czytelników

Niezwykle mnie to cieszy :-)

Fabuła jest oparta na intrydze, ale akcja galopuje i trudno poczuć związane z tym napięcie.

Opowiadanie zostało pomyślane jako ciąg scen, które powinno się dać sfilmować. Właściwie każda scena to jeden albo dwa storyboardy.

Teraz do mnie dotarło, że powinienem obniżać tempo opisami. Choćby, żeby czytelnicy mieli jakąś wizję jak wygląda gniazdo Kzinów na stepie.

Dziękuję bardzo za przeczytanie i za uwagi :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Przeczytałem z zainteresowaniem, choć zupełnie nie znam pierwowzoru tego świata. Rzecz, która dała mi najwięcej do myślenia, to oczywiście brak inteligencji u Kzinek. W pierwszym odruchu próbowałem zakwestionować tę możliwość na gruncie ewolucyjnym, a wnioski, do których doszedłem, bardzo mi się nie spodobały. Muszę mianowicie przyznać, że gdyby na etapie przejścia z łowiectwa i zbieractwa do osiadłego społeczeństwa rolniczo-hodowlanego pojawiła się mutacja sprzężona z płcią powodująca u kobiet atypową niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym (zdolność do wykonywania prostych prac w domu i obejściu, bezwolność i brak inicjatywy), niestety mogłaby łatwo stać się cechą dominującą w populacji. I rzeczywiście jest ogromnie prawdopodobne, że prawidłowy genotyp przetrwałby (najdłużej) w klanach górskich.

Co nas w takim razie uratowało? Przede wszystkim: rzadkie są mutacje punktowe, które selektywnie wpływają na intelekt – najczęściej występuje od razu szereg innych nieprawidłowości, dysmorfie i mniejsza oczekiwana długość życia: tym samym chorzy nie są atrakcyjnymi partnerami i cecha nie jest premiowana w selekcji genetycznej. Po drugie: kobiety (samice człowieka) są homozygotami XX, więc mutacje sprzężone z płcią zwykle dotyczą mężczyzn (a kobiety są nosicielkami); czasem mutacja jest tak niebezpieczna, że przebija już u kobiety X(m)X, ale wówczas wśród jej potomstwa połowa chłopców będzie X(m)Y i nie przeżyje ze względu na brak ochrony przez drugi prawidłowy chromosom X, więc cecha znów nie będzie korzystna w rozrodzie (klasyczny przykład: zespół Retta, który zresztą najpewniej zainspirował kreację tych Kzinek). Oczywiście mogę wymyślić parę sztuczek genetycznych, które obeszłyby te ograniczenia, ale są one na tyle złożone, że – jak widać – u nas na szczęście nie wyewoluowały. Kzinowie albo nie mieli tyle szczęścia, albo u nich to kocice są heterozygotami chromosomu płciowego, co bardzo dobrze tłumaczyłoby sytuację.

Drobniejsze zagadnienia merytoryczne, które zauważyłem podczas lektury:

Pytanie zadała Kzinka, co samo w sobie było dziwne. Zazwyczaj mówiły kilkaset słów w swoim języku, a ta odezwała się po ludzku.

Niezręczne wyrażenie, ponieważ chodzi Ci chyba o to, że Kzinki zazwyczaj znały najwyżej kilkaset wyrazów w swoim języku, a nie o to, że tyle ich wypowiadały na przywitanie.

– Raczej tak. Psy i koty wywodzą się od pracywet, na podstawowym poziomie się rozumiemy.

Najbliższym wspólnym przodkiem wszystkich organizmów Ziemi i Kzinti była jakaś bakteria. Jednak Kzinowie wierzyli, że ziemskie kotowate mają z nimi pokrewieństwo duchowe.

Tu jest sprzeczność – albo najbliższym wspólnym przodkiem były pracywety, albo jakaś bakteria. (Albo, co najbardziej prawdopodobne, życie na obu planetach rozwinęło się niezależnie).

Juan pomyślał, że wprawdzie jest od niego wyższa, ale z pewnością lżejsza. (…) po mieszkaniu biega sześć pełnych wigoru kociąt wielkości rysia i jeszcze z nimi matka rozmiaru tygrysa.

Także sprzeczność – jeżeli jest z pewnością lżejsza od Juana, to przecież nie jest rozmiaru (lepiej: rozmiarów) tygrysa. A przy okazji… Kszea może mieć pazury jak noże i nieprawdopodobny refleks, ale przewaga masy oraz grubości szkieletu (Kzinowie, zgaduję, lekkokościści jak koty) ma także ogromne znaczenie w walce wręcz. Przypuszczam, że ludzki mistrz sztuk walki miałby z nią co najmniej równe szanse.

Pod względem językowym radzisz sobie coraz lepiej, już nie mam tego uczucia, co przy serii Para i Tamara, że w każdym zdaniu chciałbym coś poprawić. (Planujesz może coś jeszcze w tamtym uniwersum?) Wychwyciłem zaledwie dwa nadużycia spójnika jak:

Chybił, bo jak zeskakiwała, miała już w dłoni miecz.

Jak zobaczyli mieszkanie, uznano to za rozszerzoną obronę własną.

W obu przypadkach odpowiedniejsze byłoby gdy lub kiedy.

 

I jeszcze z uwag w komentarzach:

Drapieżnik wytropi i podejdzie wszystkożernego.

To może być zbyt ogólne wnioskowanie. Taki niedźwiedź (brunatny) też jest wszystkożerny. Wytropić można, ale podejść już trudno, zresztą nawet zaskoczony we śnie broni się aż nazbyt dobrze.

 

Punkcik do Biblioteki jak najbardziej się należy. Dziękuję za podzielenie się ciekawym tekstem i pozdrawiam!

Przeczytałem z zainteresowaniem, choć zupełnie nie znam pierwowzoru tego świata.

 Cieszę się, dziękuję i naprawdę za każdym razem mnie to zaskakuje. Nikt nie zna!

Rzecz, która dała mi najwięcej do myślenia, to oczywiście brak inteligencji u Kzinek.

W tym Uniwersum obniżona inteligencja Kzinek jest produktem zamierzonej modyfikacji w wyniku inżynierii genetycznej. Nie wyjaśniono jakim sposobem, więc i ja się nie odważam.

Klany kzinów górskich jej się nie poddały z przyczyn kulturowych (są konserwatywne i tradycjonalistyczne) oraz praktycznych. Będąc mniej licznymi niż klany stepowe, chciały móc wystawiać więcej wojowników (czyli też trochę wojowniczek) oraz chodziło o obronę przeciw wciąż występującymi w górach stadami inteligentnych roślinożerców.

Takie stado potrafiło zaatakować gniazdo Kzinów, kiedy kocury były na łowach, więc kotki musiały podjąć skoordynowaną i spontaniczną obronę. Jak łatwo się domyśleć, hodowle tkankowe i pożywienie z puszki również się nie przyjęły w górach. Poza tym wełna z tychże roślinożerców była luksusowym towarem na Kzinti.

A jednym z podstawowych zdziwień Kzina, który znajduje się wśród ludzi, jest: “musicie się ciągle kłócić, skoro obie płcie są inteligentne”.

Pracywety i bakteria

albo najbliższym wspólnym przodkiem były pracywety, albo jakaś bakteria.

Bakteria – tak było w tym uniwersum. Jednak Kzinowie zauważyli swoje podobieństwo do kotowatych i sobie wymyślili “duchowe pokrewieństwo”. Kszea chciała sobie zabuczeć na pieska i dorobiła “teorię/dowcip”. Przy okazji zaszpanowała znajomością ziemskiej biologii.

Także sprzeczność – jeżeli jest z pewnością lżejsza od Juana, to przecież nie jest rozmiaru (lepiej: rozmiarów) tygrysa

Właśnie sięgnąłem do źródła i samice tygrysa: 65-160 kg. Specjalnie nie napisałem “rozmiarów”, bo biologia (np. motoryka) Kzina jest inna niż tygrysa, więc proporcje kości też muszą. Kzinowie (zgodnie z wiedzą z rzeczonego uniwersum) chodzą głównie w pozycji wyprostowanej, posługują się narzędziami i przechodzą na bieg na czterech łapach w wypadku konieczności znacznego zwiększenia prędkości, albo szczególnie wysokiego/dalekiego skoku.

Przypuszczam, że ludzki mistrz sztuk walki miałby z nią co najmniej równe szanse.

Nie sądzę. Ona z pewnością nie sparowałaby ciosu, ale kot wie, gdzie ofiara ma ścięgna, żyły i tętnice.

To rozważanie moim zdaniem jest nierozstrzygalne. W Uniwersum jest opis walki wręcz Kzina, który nagle i pierwszy raz w życiu znalazł się w nieważkości (był w kombinezonie kosmicznym, nie mógł użyć pazurów) z człowiekiem z nożem (doświadczony astronauta). Człowiek wygrał.

Natomiast w niemieckim ZOO nauczyli młodą lwicę przeciągać linę (40-65 kg rośnie). Wygrywa z kilkoma zawodnikami w tej dziedzinie (120 kg sztuka i trzech-czterech). Koty mają inny “output” z mięśni niż ludzie. Oczywiście nie wygrywa zawsze, ale najczęściej.

 

Drapieżnik wytropi i podejdzie wszystkożernego.

To może być zbyt ogólne wnioskowanie. Taki niedźwiedź (brunatny) też jest wszystkożerny. Wytropić można, ale podejść już trudno, zresztą nawet zaskoczony we śnie broni się aż nazbyt dobrze.

Nie napisałem “upolować”, ale podejść, ale przy podchodzeniu tygrysa do niedźwiedzia brunatnego stawiałbym na kotka. W walce – nie.

Pod względem językowym radzisz sobie coraz lepiej, już nie mam tego uczucia, co przy serii Para i Tamara, że w każdym zdaniu chciałbym coś poprawić.

Dziękuję, ale ja ciągle chcę poprawiać swoje zdania. U mnie to proces niezbieżny.

Miałem świetnych betujących. Zresztą to moje szczęście na tym portalu.

Jaków rzeczywiście mniej :-)

Planujesz może coś jeszcze w tamtym uniwersum?

Mam napisane “Para i ocean” (ledwo dojechane do końca, nie nadaje się do czytania przez istotę ludzką) i mnóstwo ścinek. Chciałem napisać powieść, bo materiału wystarczy, ale nie mam przekonania do tego pomysłu.

Bardzo dziękuję za punkt i naprawdę cieszę się, że zaciekawiło.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

chodziło o obronę przeciw wciąż występującymi w górach stadami inteligentnych roślinożerców.

Takie stado potrafiło zaatakować gniazdo Kzinów (…) Poza tym wełna z tychże roślinożerców była luksusowym towarem na Kzinti.

Milczenie owiec?

A jednym z podstawowych zdziwień Kzina, który znajduje się wśród ludzi, jest: “musicie się ciągle kłócić, skoro obie płcie są inteligentne”.

Nieprawdaż?

Kszea chciała sobie zabuczeć na pieska i dorobiła “teorię/dowcip”.

Rozumiem zamysł, ale wydaje mi się, że w tekście nie zabrzmiało jak dowcip, tylko jak niespójność, zwłaszcza gdy ktoś nie zna uniwersum. Może tylko ja tak to odbieram.

Właśnie sięgnąłem do źródła i samice tygrysa: 65-160 kg.

W zasadzie masz rację… Cóż powiedzieć, kiedy piszesz o “rozmiarze tygrysa”, jakoś staje mi przed oczami duży, wypasiony tygrys, a nie samice tych drobniejszych wyspiarskich gatunków.

Nie sądzę. Ona z pewnością nie sparowałaby ciosu, ale kot wie, gdzie ofiara ma ścięgna, żyły i tętnice.

Instynktownie wyczuwa, gdzie je mają jego naturalne ofiary, a nie gatunek z obcej planety. I nie chodzi mi tylko o możliwość parowania ciosów, ale też o to, że praktycznie każde zwarcie byłoby dla Kszei śmiertelne – jeżeli ma lekką budowę kości jak kotowate, silny (i wyszkolony) człowiek strzaskałby jej w uścisku żebra, wbijając odłamki w serce i płuca (zakładając, że anatomię klatki piersiowej ma z grubsza zbliżoną do ziemskich zwierząt, ale pewnie tak). Podsumowując: mogę się zgodzić, że analiza wyniku walki jeden na jeden raczej nierozstrzygalna, ale stwierdzenie…

Dorosły Kzin jest w stanie pokonać w walce wręcz ośmiu mężczyzn. Mówiąc precyzyjnie, dowolną liczbę mężczyzn, bo nie będziecie umieli skoordynować ataku…

wydaje się bardzo przesadne.

Natomiast w niemieckim ZOO nauczyli młodą lwicę przeciągać linę (40-65 kg rośnie). Wygrywa z kilkoma zawodnikami w tej dziedzinie (120 kg sztuka i trzech-czterech). Koty mają inny “output” z mięśni niż ludzie. Oczywiście nie wygrywa zawsze, ale najczęściej.

Bardzo prawdopodobne, że kotowate mogą wygenerować (w stosunku do swoich rozmiarów) większe przyspieszenie oraz zryw (pochodną przyspieszenia po czasie), co w przeciąganiu liny miałoby duże znaczenie. Poza tym ma pewnie lepszy uchwyt na linie i ma się czym wczepić w podłoże. Daj zawodnikowi raki i rękawice cierne, sytuacja będzie zupełnie inna.

Nie napisałem “upolować”, ale podejść, ale przy podchodzeniu tygrysa do niedźwiedzia brunatnego stawiałbym na kotka.

W zasadzie nie mam pojęcia, jak blisko taki tygrys byłby w stanie niezauważony podejść do niedźwiedzia. Wątpię, czy na odległość skoku, ale to tylko zgadywanie.

W walce – nie.

To już rozważania stereotypowo przynależne II klasie szkoły podstawowej, ale znów: budowa kości, futro jak kamizelka kuloodporna, sama siła ciosu… Powiedziałbym ogólnie, że wielkie koty są drapieżnikami adekwatnymi do współczesnych warunków, a niedźwiedź to prehistoryczna bestia, która z jakiegoś powodu odmówiła wymarcia z ustąpieniem lodowców.

Co tygrys na pewno może zrobić, to bez większego wysiłku uciec przed niedźwiedziem. Zdaje się, że areały występowania tygrysów i dużych (nietropikalnych) niedźwiedzi spotykają się tylko na wschodniej Syberii.

Jaków rzeczywiście mniej

Może Kszea upolowała.

Mam napisane “Para i ocean” (ledwo dojechane do końca, nie nadaje się do czytania przez istotę ludzką) i mnóstwo ścinek.

Jeżeli chcesz, podeślij – zobaczylibyśmy, czy nadaje się do czytania przez Ślimaka, ale oczywiście nie nalegam.

Milczenie owiec?

Wrzaski Yeti przy strzyżeniu :-)

Rozumiem zamysł, ale wydaje mi się, że w tekście nie zabrzmiało jak dowcip, tylko jak niespójność, zwłaszcza gdy ktoś nie zna uniwersum. Może tylko ja tak to odbieram.

Jakbym miał świadomość przed pisaniem, że NIKT nie czytał Larrego Nivena, to bym walnął info-dumpa w stylu:

“Bóg-z-kłami” (Fanged God) wybrał sobie Kzinów na przyrodzonych panów Wszechświata, bo byli do niego podobni. Gdy chciał, inkarnował w postać wielkiej czarnej pantery w świątyni. Dawał moc telepatom, siłę wojownikom, władzę kapłanom i panowanie patriarchom. Dlatego ziemskie kotowate wydały się Kzinom ich duchowymi pobratymcami. Były do nich podobne, jak oni do boga.

Dalej – o rzeczonej bakterii.

 

btw: żeby zachować kzińskie ordre de bataille dopisałem do epilogu dwa akapity z Telepatą.

praktycznie każde zwarcie byłoby dla Kszei śmiertelne – jeżeli ma lekką budowę kości jak kotowate

Dlatego kotowate nie walczą w zwarciu. Aby się obronić, odbijają się od przeciwnika wszystkimi kończynami. Dokładnie, próbują nadziać ofiarę na pazury w tylnych (silniejszych) nogach i rozpruć brzuch.

Zresztą ja bym nie ryzykował walki z drapieżnikiem w zwarciu, raczej próbowałbym ciosów i to kopnięć. A to już jest dyskusja podstawówkowa z pewnością :-)

 

ośmiu mężczyzn

wydaje się bardzo przesadne.

To jest wyjęte żywcem z Uniwersum, więc zostawiłem. Jednak autor mógł mieć na myśli nie wiotką damę, ale “wypasionego” i wyszkolonego wojownika. Liczba osiem mogła się wziąć z szacunków ilu mężczyzn potrzeba do pokonania goryla.

Potem Kszea zresztą podkręciła (w czasie “mowy wojennej”) do dziesięciu.

Daj zawodnikowi raki i rękawice cierne, sytuacja będzie zupełnie inna.

W przeciąganiu liny nie dali im raków, ale rękawice jakieś mieli. Bez tego spodziewałbym się, że lwica będzie fruwać na tej linie przy takiej masie i sile ludzi.

Co tygrys na pewno może zrobić, to bez większego wysiłku uciec przed niedźwiedziem. Zdaje się, że areały występowania tygrysów i dużych (nietropikalnych) niedźwiedzi spotykają się tylko na wschodniej Syberii

Chyba tak. Fragment z Wiki:

Podobnie wyglądają konfrontacje z większymi od tygrysa niedźwiedziami brunatnymi. Chociaż obydwa olbrzymy wzajemnie się unikają (obecnie obydwa gatunki są bardzo rzadkie) dochodzi między nimi do walk, w których niedźwiedź nierzadko zostaje pokonany. Zwykle tygrysy zabijają niedźwiedzie młode lub te, które zapadły w sen zimowy lub dopiero się z niego wybudziły.

Jeżeli chcesz, podeślij – zobaczylibyśmy, czy nadaje się do czytania przez Ślimaka, ale oczywiście nie nalegam.

Muszę wyczyścić, bo naprawdę sam tego jeszcze nie czytałem.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Witam serdecznie ponownie. ;)

 

Dziękuję za zaproszenie, beta była – jak zawsze – wielką przyjemnością i niekłamanym podziwem dla Autora, który pochylał się nad każdą wątpliwością betujących i rozważał każde zapytanie/uwagę/wskazówkę. :)

 

Brawa za pomysł, poczucie humoru, oryginalność.

Najwyższa nota, tutaj łamię moje zasady i stawiam ją z czystym sumieniem. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bardzo Ci dziękuję bruce za klik, za dobre słowa i ogromną pomoc przy becie. Nieodmiennie cieszę się, że się podobało.

 

Dziękuję!

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cała przyjemność po mojej stronie, czyli – cytując kultowy już dziś wpis na FB – “wzajemnoścą”. laugh

Pozdrawiam serdecznie. smiley

Pecunia non olet

Hm… Mnie opowiadanie jakoś nie przekonało. Moim zdaniem jest napisane nieco chaotycznie. Nie do końca rozumiałam, czy ta kocica ucieka, czy tylko wyjeżdża…? A powód też ciężko byłoby mi w tym momencie określić. Postaci – jakieś takie niedookreślone… Np. kim był doktor Wolfe? Dlaczego chciał zabić Kzinkę?

W scenie z sukienką i piłką nie rozumiałam, czy chodzi o jeden wieczór, czy dwa osobne wieczory – tzn. czy ta sytuacja się nie powtórzyła…?

 

Gwiazdolot został zbudowany przez Kzinów, ale obsługiwała go ludzka załoga.

To zdanie – pojawia się nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, w jakimś losowym momencie… I nic z niego nie wynika. Miałam zonka i przeczytałam raz jeszcze od początku, myślałam, że coś przegapiłam, ale nie. A swoją drogą – co z tego, że obsługiwała go ludzka załoga? Nic czytelnikowi ta informacja nie daje.

 

We wstępie:

Czy to powód, że wszyscy rodacy chcą ją zabić?

Czy to powód, dla którego…

 

I jeszcze ta niezrozumiała końcówka – skoro te koty są takie silne, odporne itp., to dlaczego dały się pokonać ludziom? Dlaczego to nie one władają znanym wszechświatem? Chyba że uzasadnienie jest gdzieś w przeszłości, ale tutaj nie ma o tym wzmianki, toteż mocno mnie to zastanowiło.

Nie rozumiem też np., jak przy zabawie tym super-ostrym mieczem to mieszkanie jeszcze stało – rozumiem, że potrafiłby pociachać ściany, a kocięta raczej nie władały nim sprawnie…?

 

Rasa Kzinów ciekawa, ale rozumiem, że “zapożyczona”. ;) Niektóre fragmenty były całkiem zabawne (jest wyleniały, to nosi marynarkę ;)), ale moim zdaniem dałoby się to napisać spokojniej, bardziej zrozumiale.

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

ale moim zdaniem dałoby się to napisać spokojniej, bardziej zrozumiale.

Z pewnością. Miałem taką intencję, ale w takim razie nie wyszło. Starałem się.

Nie do końca rozumiałam, czy ta kocica ucieka, czy tylko wyjeżdża…?

Sama się określiła jako uchodźca. Powiedziała, że jej mąż i cały klan poróżnił się z Riitami, a nie zabili jej, bo jeszcze nie wiedzieli, że kotna: “– Brat chyba nie wie jeszcze, że jestem kotna. A nie mamy zwyczaju zabijać całej rodziny za to, że mój mąż miał honor i odwagę rzucić wyzwanie…”

Brat dotyczy samego Patriarchy.

W scenie z sukienką i piłką nie rozumiałam, czy chodzi o jeden wieczór, czy dwa osobne wieczory – tzn. czy ta sytuacja się nie powtórzyła…?

Jeden, najpierw Juan szykuje żonę-Kzinkę do wyjścia, potem jest wpadka towarzyska z piłką.

 

Np. kim był doktor Wolfe? Dlaczego chciał zabić Kzinkę?

Wynajęty specjalista od Kzinów, może biolog, może amator z pasją. Poprzednio wzięli (w tekście – ambasador Kzinti) zwykłego mordercę i nie dał rady.

 

Gwiazdolot został zbudowany przez Kzinów, ale obsługiwała go ludzka załoga.

To zdanie – pojawia się nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, w jakimś losowym momencie… I nic z niego nie wynika.

Dwie informacje:

ludzie handlują z Kzinami, kupując i używając ichniej zaawansowanej technologii, a przynajmniej jest to możliwe.

Kziny nie mogły już po prostu zawrócić Gwiazdolotu z uciekającą Kszeą, nawet jakby się zorientowały.

 

Jednak najważniejsze jest wprowadzenie w ten sposób pewnej łaty fabularnej. Skąd Kziny umiały wyjść z nadprzestrzeni tuż nad powierzchnią Ziemi (Epilog)? Do tego potrzeba obliczeń, a więc danych. Mogły sobie to wziąć telemetrię z serwisowanych przez siebie statków, a używanych przez ludzi.

Miałam zonka i przeczytałam raz jeszcze od początku, myślałam, że coś przegapiłam, ale nie. A swoją drogą – co z tego, że obsługiwała go ludzka załoga? Nic czytelnikowi ta informacja nie daje.

Chwilę później podchodzi steward. Chciałem podkreślić, że to człowiek, a nie Kzin czy inny kosmita.

 

I jeszcze ta niezrozumiała końcówka – skoro te koty są takie silne, odporne itp., to dlaczego dały się pokonać ludziom? Dlaczego to nie one władają znanym wszechświatem? Chyba że uzasadnienie jest gdzieś w przeszłości, ale tutaj nie ma o tym wzmianki, toteż mocno mnie to zastanowiło.

Kzinowie przegrali (w tym punkcie czasowym) już sześć wojen przeciwko ludziom. Kszea zaczyna właśnie siódmą. To cała seria książek.

Nawet oni mają swoje namiętności (nie tylko piłka i krew), słabości (np. lekceważenie samic wszelkich gatunków) i niedoskonałości. Odporne nie są. Na upadek z dużej wysokości (6 piętro) czy niską temperaturę – tak.

 

Nie rozumiem też np., jak przy zabawie tym super-ostrym mieczem to mieszkanie jeszcze stało – rozumiem, że potrafiłby pociachać ściany, a kocięta raczej nie władały nim sprawnie…?

Wyposażenie wymagało wymiany. Po nauce: “Mieszkanie wystrojem wnętrza przypominało gniazdo Kzinów na stepie.” Jak rozumiem, ściany się nie dało przeciąć za jednym razem.

Rasa Kzinów ciekawa, ale rozumiem, że “zapożyczona”. ;) Niektóre fragmenty były całkiem zabawne (jest wyleniały, to nosi marynarkę ;))

To fanfic ze świata Man-Kzin Wars, więc w całości zapożyczona na licencji Larrego Nivena. Zezwolił we wstępie do zbioru cudzych opowiadań.

 

Dziękuję za przeczytanie i uwagi, szkoda, że się nie spodobało. Będzie druga część.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ludzie handlują z Kzinami, kupując i używając ichniej zaawansowanej technologii, a przynajmniej jest to możliwe.

Kziny nie mogły już po prostu zawrócić Gwiazdolotu z uciekającą Kszeą, nawet jakby się zorientowały.

Jednak najważniejsze jest wprowadzenie w ten sposób pewnej łaty fabularnej. Skąd Kziny umiały wyjść z nadprzestrzeni tuż nad powierzchnią Ziemi (Epilog)? Do tego potrzeba obliczeń, a więc danych. Mogły sobie to wziąć telemetrię z serwisowanych przez siebie statków, a używanych przez ludzi.

Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee……….. Wybacz, że nie wyczytałam tego w tym jednym zdaniu. ;) ;) ;) ;)

 

Wiem, że to z sukienką i piłką to była jedna scena, ale jakieś pięć minut zajęło mi odszyfrowanie tego – brakuje jakiegoś gładkiego przejścia od przygotowań do wieczoru, początkowo myślałam, że to jakiś wieczór + retrospekcja z innej okazji.

 

Brat chyba nie wie jeszcze, że jestem kotna. A nie mamy zwyczaju zabijać całej rodziny za to, że mój mąż miał honor i odwagę rzucić wyzwanie

No właśnie ten fragment namieszał mi w głowie. Że niby ucieka, ale nie musi – bo raczej nie powinni jej zabić za to, co zrobił jej mąż (być może niezależnie od ciąży?)?

 

Zapewne duże znaczenie ma to, że Ty znasz to uniwersum, a czytelnik nie (czego, jak kojarzę, jesteś świadom). Właśnie dlatego – napisałabym to spokojniej… :)

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee……….. Wybacz, że nie wyczytałam tego w tym jednym zdaniu. ;) ;) ;) ;)

 Rozumiem, bo to taka technika z “taniego kryminału”. Jakby co, to przesłanka do rozwiązania akcji jest :-)

Zapewne duże znaczenie ma to, że Ty znasz to uniwersum, a czytelnik nie (czego, jak kojarzę, jesteś świadom). Właśnie dlatego – napisałabym to spokojniej… :)

Teraz już jestem świadom, ale jak to pisałem, to uważałem, że publika zna to uniwersum jak ja, albo i lepiej.

A oczywiście masz rację. Drugą (i ostatnią) część piszę w wielkim spokoju :-)

 

Na przykład jakby wiedział, że ludzie nie znają uniwersum to zamiast:

 

Najbliższym wspólnym przodkiem wszystkich organizmów Ziemi i Kzinti była jakaś bakteria. Jednak Kzinowie wierzyli, że ziemskie kotowate mają z nimi pokrewieństwo duchowe.

 

byłoby:

 

„Bóg-z-kłami” (Fanged God) wybrał sobie Kzinów na przyrodzonych panów Wszechświata, bo byli do niego podobni. Gdy chciał, inkarnował w postać wielkiej czarnej pantery w świątyni. Dawał moc telepatom, siłę wojownikom, władzę kapłanom i panowanie patriarchom. Dlatego ziemskie kotowate wydały się Kzinom ich duchowymi pobratymcami. Były do nich podobne, jak oni do boga. Jednak najbliższym wspólnym przodkiem wszystkich organizmów Ziemi i Kzinti była jakaś bakteria.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Eeee… Rzeczywiście, o wiele ładniej… I przecież nadal może tak być, prawda? ;) Wystarczy edytować.

Przy okazji naprawdę poprawiłabym tę scenę z sukienką – i może jakoś zgrabniej wplotła ten gwiazdolot… ^^’

 

No cóż, to już zależy od Ciebie. Jak będzie druga część – niewykluczone, że się skuszę. ;)

 

Pozdro :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie znałem oryginału, więc to nowość. Fajne podejście do tematu ras i wytworzenie kotowatej rasy, co przełożyło się na dobry tekst tutaj. Czytałem z ciekawością, choć ostatnie sceny zburzyły wszystko, co przeczytałem wcześniej. A szkoda, bo w sumie w tekście nie wyczułem wrogości do ludzi u kociej uchodźczyni, a tu wraca i jakby nigdy nic inicjuje eksterminację ludzkości.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że (częściowo) się podobało.

Przyznam się (jak to robiłem już wcześniej), że pisząc opowiadanie (fanfic) byłem przekonany o popularności Man-Kzin Wars. W tym kontekście końcówka byłaby zrozumiała.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka