- Opowiadanie: Mary Ann - Mojave

Mojave

To fragment, a właściwie rozdział powieści SF. Niespecjalnie reprezentatywny dla całości, ale uznałam, że  sam w sobie nie nawiązując w oczywisty sposób do reszty tekstu stanowi jakby zamkniętą całość i można potraktować go,  jako niezależne opowiadanie.   

Oceny

Mojave

 

 

MOJAVE ( fragment powieści )

 

Zmęczeni wielogodzinnym lotem, ze zrezygnowanymi minami spoglądali na surowy krajobraz przez niewielkie okna ciasnej kabiny pasażerskiej. Na zewnątrz rozpościerał się widok rdzawej, kamienistej pustyni. Surowy krajobraz poprzecinany jasnymi dolinami ciągnącymi się wzdłuż ciemniejszych wzgórz . Tu i ówdzie rozlokowały się bazy wojskowe, lotniska, poligony i niewielkie miejscowości wyspecjalizowane w obsłudze jednostek wojskowych i ich cywilnego personelu.

Z rzadka, niepozorne nitki dróg, wiły się pomiędzy miejscowościami i bazami, tworząc nieregularną siatkę. Dźwięk silników uległ zmianie i przeszedł w basowe buczenie. Samolot zwolnił , przechylił się na lewe skrzydło i zaczął gwałtownie tracić wysokość. Wojskowi piloci niespecjalnie przejmowali się cywilnymi pasażerami którzy łykali ślinę starając się przeciwdziałać szybkiej zmianie ciśnienia. Podchodzili do lądowania.

Po obu stronach pojawiły się brązowe wzgórza porośnięte cherlawą roślinnością pustynną. Widok nie napawał optymizmem. Matt patrzył jak po przyziemieniu, pył wzniecony przez koła samolotu zasysany jest przez pracujące na ciągu wstecznym silniki. Maszyna zwolniła gwałtownie i zakołysała na amortyzatorach.

Znieruchomieli. Słychać było tylko jednostajne buczenie silników pracujących na jałowym biegu. Spojrzeli po sobie z ulgą. Blisko dziesięciogodzinny lot w niewygodnym kadłubie transportowego C-130 dał im się we znaki. Wrota ładunkowe z tyłu maszyny szczęknęły głucho i opadając powoli na płytę lotniska, wpuściły do wnętrza gorące, wypełnione pyłem i zapachem pustyni powietrze.

Przez chwilę siedzieli zaskoczeni widokiem pustkowia. Nie tego się spodziewali umęczeni długi lotem. Matt wyszedł przez luk jako pierwszy i stanął w cieniu samolotu. Upał był omdlewający. Rozejrzał się dookoła. Panowała cisza, tylko niewielkie obłoczki pyłu unosiły się w oddali popychane delikatnymi wirami wznoszącego się gorącego powietrza.

 

Zakręciło mu się w głowie. Zmęczenie i gwałtowne zmiany ciśnienia dawały o sobie znać. Gdyby stojący obok Bill nie wykazał się refleksem, z całą pewnością wyrżnąłby w żwirową płytę lotniska.

 – Wszystko w porządku, szefie ? – zapytał z troską, trzymając go za ramię.

 – Tak poza faktem, że robisz mi siniaki.

 – Przepraszam – odparł z uśmiechem, puszczając bark Matta z żelaznego uścisku – ale jesteś dla nas bardzo cenny. Lepszy siniak, niż rozbita głowa.

Suche, gorące powietrze pustyni, wysycone pyłem, powodowało automatyczne spłycenie oddechu.

 – Czuję się, jakbym zapalił papierosa – sapnął Bill, rozglądając się. Pustynia, stawiam, że Mojave. Pozostaje mieć nadzieję, że szybko nas stąd ewakuują.

Pył, który podczas lądowania samolot wzbił z szutrowej nawierzchni, powoli opadał, ukazując pustynny krajobraz doliny otoczonej wysokimi wzgórzami. Rdzawy kolor pustyni, poprzeplatany rachitycznymi drzewami i sucholubną roślinnością miał swój urok. Nie mieli jednak ochoty na kontemplowanie okolicy. Żadnej obsługi, marudził Bill, siłując się do spółki z Pedro ze skrzynią georadaru.

Jane siedziała zrezygnowana na torbach niedbale rzuconych na ziemię w cieniu samolotu i niechętnie spoglądała na budynek lotniska. Reszta ekipy odbierała bagaże przesuwane z luku na skraj rampy. Jose z zafrasowaną miną podszedł do Matta.

 – Szefie, pytałem pilotów jak długo mamy tu zostać. Nic nie wiedzą. Twierdzą, że mieli jedynie przywieźć nas w to zapomniane przez Boga miejsce i muszą wracać do bazy. Mają pół godziny do odlotu, więc musimy się pospieszyć.

 

Stojący naprzeciwko odrapany, parterowy budynek raczej nie napawał optymizmem. I tak będą musieli się tam schować, do czasu aż ktoś ich stąd nie zabierze, pomyślał. Matt'owi wciąż kręciło się w głowie. Upał południa dawał się we znaki, a oni nie mieli już wody. Zaryzykował więc krótki spacer w palącym słońcu. Budynek wyglądał na opuszczony, ale drzwi były całe, tkwiły w zawiasach, a zamek wyglądał na sprawny. To było jedyne miejsce w okolicy, które oferowało ochronę przed Słońcem. Żadnych innych budynków dookoła nie było. Ktoś musi ich stąd zabrać i dokądś zawieżć, pomyślał. Dwie niewiadome. A właściwie trzy, bo odpowiedź na pytanie kiedy? – też nie była mu znana.

Zrezygnowany i zmęczony nacisnął klamkę. Ustąpiła bez oporu. Wszedł do wnętrza, z ulgą chowając się przed promieniami Słońca. Kilka ławek dla pasażerów, duchota i jedna archaiczna szafka z napojami na monety. Kto jeszcze używa monet?, pomyślał i w irytacji kopnął maszynę czubkiem buta.

 – Jeśli chciałby pan się napić – usłyszał cichy głos – wystarczy poprosić.

Odwrócił się zaskoczony. Niewysoka, młoda Indianka ubrana w białą tunikę zdobioną plemiennymi motywami stała w drzwiach prowadzących na zaplecze i uśmiechała się ironicznie. Dałby głowę, że nikogo tu nie było gdy wchodził.

 – Przepraszam – myślałem, że…zawiesił głos.

 – Że nikogo nie ma? Wiem, wszyscy tak myślą. Dla jednych to zadupie, dla innych dom od stuleci – powiedziała nieco sarkastycznym tonem. Przyzwyczaiłam się do tego. Co podać?

 – Coś do picia, jest nas tu kilka osób.

 – Zauważyłam – powiedziała, wrzucając krążki monet do otworu. Łomot butelek, spadających do pojemnika maszyny, zabrzmiał uszach Matta optymistycznie. Zapłacił dziewczynie banknotem i wyszedł przed budynek. Pociągnął łyk wody. Była przyjemnie chłodna i smakowała wyjątkowo. Przez chwilę obserwował, jak ekipa uwijała się na lądowisku, pakując sprzęt na zardzewiały wózek, który Jose znalazł gdzieś na tyłach budynku. Samolot, który przywiózł ich na to odludzie, rozpędzał się właśnie po pasie startowym, ciągnąc za sobą chmury rdzawego pyłu. Zostali sami. Dziewczyna wyszła z budynku i oparła się o futrynę.

 – Niedługo będziecie mieli transport – powiedziała, patrząc na zachód. Usiadła na ławeczce przy ścianie budynku. Niewielki daszek dawał akuratnie tyle cienia, żeby można było się tam schronić przed palącym Słońcem.

 – Skąd takie przypuszczenie? – zapytał, skwapliwie korzystając z wolnego miejsca koło dziewczyny.

 – Odpowiedzi są dwie, powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Zależy, która będzie dla Ciebie bardziej wiarygodna.

Matt był coraz bardziej zaciekawiony tą niepozorną dziewczyną. Niewątpliwie należała do któregoś z lokalnych plemion. Pewnie Mojave lub Ludzie znad Wody jak sami siebie nazywali. Tajemnicą było dlaczego. Nazwa była nieco myląca jak na plemię od wieków mieszkające w tych pustynnych rejonach.

 – Oceń sama – podjął grę – zobaczymy czy trafisz.

Uśmiechnęła się i przez chwilę milczała, patrząc przed siebie.

 – Logika wskazuje, że raczej nie zostaniecie na noc, bo nie ma tu dosyć miejsca, nie jesteście przygotowani na biwak, a poza tym do tej pory nikt, nigdy tu nie nocował. Przylecieliście wojskowym transportowcem, więc zapewne jesteście pod opieką. Nie zostawią was na pastwę pustyni.

 – To satysfakcjonująca odpowiedź – zauważył Matt, a jaka byłaby druga.

Spojrzała na niego, a w czarnych oczach pojawiło się rozczarowanie.

 – Wy biali zawsze chcecie wiedzieć więcej, niż potrzebujcie do życia. Jeśli pierwsza odpowiedź cię zadowoliła, po co ci inna.

 – Jestem naukowcem, archeologiem, lubię znać alternatywy. Ciekawość to naturalna cecha człowieka, nie uważasz?

 – Archeolodzy – powiedziała zamyślona. Przyjechaliście rozkopywać przeszłość. Po co Wam ona ? – przecież przeminęła.

– Dzięki niej uczymy się przyszłości i unikamy błędów popełnionych przez przodków, poznajemy siebie i swoją historię. Tak zdobywa się wiedzę.

 – Wasi przodkowie na tej ziemi nigdy nie żyli. Zagarnęliście ją. Przynieśliście obcą nam cywilizację. Dlaczego chcesz poznać przeszłość kultury, której nie rozumiesz i nie masz nią nic wspólnego. Macie przecież swoją historię. Czy wasza wiedza dała wam pokój, szczęście? Czy jesteście bardziej świadomi?

 

Zamilkła na chwilę, patrząc przed siebie. Matt nie chciał przerywać tej ciszy. Była jak rozmowa bez słów. Jakiś wewnętrzny głos przyznawał jej rację, chociaż jego racjonalny umysł protestował przed taką interpretacją.

Cień daszka nad ławką przesunął się, zwiększając swój zasięg, akurat na tyle by Matt mógł z ulgą wyprostować nogi, nie narażając się na żar promieni słonecznych. Rozmowa go zaskoczyła i robiła się coraz bardziej interesująca. Patrzył, jak delikatny wiatr popycha suchorosty, które toczyły się wzdłuż pasa startowego, odbijając się od jego powierzchni. Odkręcił butelkę z wodą i pociągnął łyk. Wciąż była przyjemnie chłodna. Zastanawiał się nad odpowiedzią, a ta jak się okazało, nie była prosta.

 – My patrzymy na to inaczej, chociaż pewnie masz sporo racji.

 – No właśnie, patrzycie, ale czy widzicie? Świat nie składa się tylko z tego, na co patrzysz. Jesteś archeologiem, odkopujesz przeszłość, docierasz do resztek czasu, który się wypełnił. Jeśli nie trwa, nie było mu to dane. Naruszasz spokój tych, którzy odeszli. Nie zważasz na konsekwencje, prawdopodobnie ich nie dostrzegasz. Kiedyś odkopiecie coś, co może okazać się dla was problemem, którego rozwiązać nie zdołacie. Braknie wam wiedzy, szacunku lub pokory. Obudzicie stare demony.

 – Rzadko trafiamy na groby, z reguły wykopujemy artefakty i budowle. Ludzie, których szczątki odnajdujemy, nie żyją z reguły od kilku lub kilkunastu stuleci, ale traktujemy je z szacunkiem.

 – Czy to daje Ci prawo do naruszania spokoju zmarłych. Czas jest względny i dzieje się równocześnie, a Ty nie wiesz, co jest po drugiej stronie.

 – Fakt, że odeszli dawno temu niczego nie zmienia.

 – Ale, badania naukowe pomagają zrozumieć .

 – To, co ty nazywasz nauką, ktoś inny może uważać za świętokradztwo. Wierz mi, nie ma różnicy, czy rozkopujesz grób człowieka po tygodniu od jego śmierci, czy po kilku tysiącach lat. To wciąż są szczątki człowieka i należy mu się szacunek. Wy nic nie rozumiecie, dopóki czegoś nie dotkniecie, nie zmierzycie, nie spróbujecie. Pomiary nie powiedzą wam, kim był człowiek, którego czaszkę trzymasz w ręce i spoglądasz w puste oczodoły. One są martwe, nie dowiesz się z nich niczego. A jednak należały do człowieka, który myślał, miał uczucia i w coś wierzył. Twoja nauka odpowiada na pytanie „Jak”? Czy kiedyś znalazłeś odpowiedź na pytanie „dlaczego”? Zastanów się nad tym, zanim popełnicie błąd, którego naprawić się nie da.

Ryk dwóch potężnych rotorów Chinooka odbił się zwielokrotniony od pobliskich wzgórz. Transportowa maszyna pojawiła się dość niespodziewanie. Musiała lecieć równoległą doliną w przeciwnym razie inaczej silniki byłoby słychać z daleka. Matt gwałtownie wyrwany z zamyślenia spojrzał na lądujący śmigłowiec. Starego typu, używana ze względu na generowany hałas tylko do krótkiego transportu nad terenami niezamieszkałymi, usiadła sto metrów od budynku. Poderwany podmuchem wirników pył wywołał krótkotrwałą burzę piaskową.

 – Mamy transport szefie – powiedział Jose, podchodząc do Matta. Wydawało mi się, że z kimś rozmawiałeś?

 – Tak, Indianka z obsługi lotniska. Dzięki niej mamy wodę.

– Nikogo nie zauważyłem, myślałem, że rozmawiasz przez telefon – powiedział zdziwiony, po czym łapczywie opróżnił do dna butelkę wciąż chłodnej wody.

 – Doskonała, nie spodziewałem się zwykła, czysta woda, może tak fantastycznie smakować. Jest tam jakiś bar czy automat. Przydałaby się jeszcze jedna.

 – Jest w korytarzu po lewej, jeśli masz drobne. Jeśli nie, to dziewczyna ci pomoże. Zastanawiał się nad tym, co przed chwilą usłyszał. Wstał z ławeczki, przeciągając się . Stracił zupełnie poczucie czasu, podczas tej rozmowy. Dziewczyna wyglądała na prostą Indiankę, jednak sposób, w jaki z nim rozmawiała, z pewnością nie potwierdzał tego wrażenia.

Drzwi budynku otwarły się z cichym skrzypnięciem i pojawiła się w nich zmierzwiona czupryna.

 – Szefie, jesteś pewien, że tu w ogóle coś działa? Głos Jose pełen zwątpienia.

 – Nie ma tu żadnej dziewczyny a drzwi za automatem, prowadzą na pustynię z tyłu budynku.

 – Za automatem są drzwi na zaplecze, powiedział z przekonaniem Matt, wchodząc do środka. Pewnym ruchem ręki wskazał na automat.

Stojące pod ścianą, stare, zardzewiałe urządzenie z wyszarpanymi ze ściany kablami, wystającymi zza obudowy, z pewnością od lat nie wydawało żadnych napojów. Przez uchylone drzwi pozbawione połowy szyby wysypywał się drobny piach.

Koniec

Komentarze

Gdyby, stojący obok Bill, nie wykazał się refleksem,

Tutaj chyba bez przecinków, tj. ,,Gdyby stojący obok Bill nie wykazał się refleksem…”

 

 – Wszystko w porządku ,szefie ? – zapytał z troską, trzymając go za ramię.

Przecinek przylega do następnego słowa, zamiast do poprzedniego.

 

Lepszy siniak niż rozbita głowa.

Lepszy siniak, niż rozbita głowa.

 

 – Przepraszam – odparł z uśmiechem, puszczając bark Matta z żelaznego uścisku – ale jesteś dla nas bardzo cenny. Lepszy siniak niż rozbita głowa. Suche, gorące powietrze pustyni, wysycone pyłem, powodowało automatyczne spłycenie oddechu.

Od ,,Suche, gorące powietrze…” zacząłbym nowy akapit, albo przynajmniej dał to zdanie po myślniku. Wygląda to na ten moment, jakby postać to mówiła, a nie narrator.

 

Pył, który podczas lądowania samolot wzbił z szutrowej nawierzchni,

Lepiej brzmiałoby ,,Pył, wzbity przez samolot podczas lądowania…”

 

Rdzawy kolor pustyni , krajobraz poprzeplatany rachitycznymi drzewami i sucholubną roślinnością miał swój urok.

Ponownie przecinek się omsknął.

 

Rdzawy kolor pustyni , krajobraz poprzeplatany rachitycznymi drzewami i sucholubną roślinnością miał swój urok. Nie mieli jednak ochoty na kontemplowanie krajobrazu.

Powtórzenie.

 

Żadnej obsługi , marudził Bill, siłując się do spółki z Pedro ze skrzynią georadaru.

Przecinek źle sformatowany.

 

Jane siedziała zrezygnowana na torbach niedbale rzuconych na ziemie

,,… na ziemię …”

 

Reszta ekipy odbierała bagaże przesuwane z luku na skraj rampy. Jose z zafrasowaną miną podszedł do Matta .

Kropka się przesunęła.

 

To było jedyne miejsce w okolicy, które oferowało ochronę przed Słońcem.

Słońce lepiej by było napisać z małej litery, bo tutaj konkretnie chodzi nam o słońce z perspektywy zwykłego ziemianina, a nie konkretnie o astronomiczną gwiazdę. Przynajmniej ja tak to widzę.

 

Ktoś musi ich stąd zabrać i dokądś zawieść,

,,… zawieźć …”

 

A właściwie trzy, bo odpowiedź na pytanie kiedy ?

Znak zapytania powinien przylegać do słowa kończącego zdanie.

 

 – Przepraszam – myślałem, że…zawiesił głos.

,, – Przepraszam… myślałem, że… – Mężczyzna zawiesił głos.” brzmiałoby lepiej.

 

– Że nikogo nie ma? – wiem, wszyscy tak myślą. Dla jednych to zadupie, dla innych dom od stuleci, powiedziała nieco sarkastycznym tonem. Przyzwyczaiłam się do tego. Co podać?

,, – Że nikogo nie ma? Wiem, wszyscy tak myślą.”

,,…dla innych dom od stuleci – powiedziała nieco sarkastycznym tonem. – Przyzwyczaiłam się do tego. Co podać?”

 

Ogółem polecam zapoznać się z tym poradnikiem odnośnie zapisywania dialogów – https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

 – Zauważyłam – powiedziała, wrzucając krążki monet do maszyny. Łomot spadających do pojemnika maszyny butelek,

Powtórzenie.

 

Matt był coraz bardziej zaciekawiony tą niepozorna dziewczyna.

,,,…tą niepozorną dziewczyną…”

 

Niestety, ilość błędów technicznych i formatowania, które pojawiły się w tekście nawet pomimo betowania odbiera fragmentowi wiele wartości. Ciężko się połapać co, jak, gdzie i po co. Warto by było przepisać ten tekst na nowo, z bardziej doświadczonymi betami w zanadrzu, które mogłyby podpowiedzieć nieco więcej.

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej Barbarian, bardzo dziękuję za wytknięcie mi technicznych niedoskonałości. Staram się ale zanim stanie się to rutyną , pewnie moje niechlujstwo, będzie kosztowało mnie sporo czasu i wysiłku. Przy okazji poprawiłam tekst z butelkami, bo był niezdarny. Mam nadzieję, że jest lepiej. 

 

Pozdrawiam 

Cześć!

Podoba mi się ten fragment. Plastyczne opisy pustyni oraz lądowania samolotu. Również historia z Indianką, którą widział tylko dowódca dodaje smaku i zaciekawia co będzie potem się działo, dlaczego przybyli na pustynię. Fajnie.

 

Kilka drobiazgów, zostawiam Twojej decyzji czy wprowadzisz, to tylko moje obserwacje:

 

“– Czy to daje Ci prawo do naruszania spokoju zmarłych. Czas jest względny i dzieje się równocześnie, a Ty nie wiesz, co jest po drugiej stronie.

 – Fakt, że odeszli dawno temu niczego nie zmienia.

 – Ale, badania naukowe pomagają zrozumieć .

 – To, co ty nazywasz nauką, ktoś inny może uważać za świętokradztwo”

 

w powyższym fragmencie zgubiłem się, kto mówi jaką kwestię.

 

 

“Wszedł do wnętrza, z ulgą chowając się przed promieniami Słońca.” – dlaczego słońca z wielkiej?

 

“ – Mamy transport szefie – powiedział Jose, podchodząc do Matta. (tu powinien być kolejny myślnik, bo to kontynuacja dialogu) Wydawało mi się, że z kimś rozmawiałeś?”

 

Dzięki za fajną lekturę i pozdrawiam

Nowa Fantastyka