- Opowiadanie: Reinee - Wanna

Wanna

Dziękuję Ambush za betę!

 

Pierwszy raz wybieram horror jako gatunek. Jeśli nie przestraszy ani trochę, to może przynajmniej historia się spodoba. Życzę miłej lektury!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wanna

 

W naszym nowym mieszkaniu jest wanna. Nigdy dotąd nie mieliśmy wanny. Siostra ją uwielbia.

– Sabrina, pospiesz się!

– Jeszcze chwila!

Chwila… Słyszałam to samo pół godziny temu. Stoję pod drzwiami okupowanej łazienki i czuję wzbierającą złość. Pukam mocno, uderzenia niosą się echem po mieszkaniu. Ze środka dobiega ciche przekleństwo.

– Spieszy ci się dokądś? – krzyczy siostra.

– Muszę kłaść się spać!

– Dopiero dziewiąta!

– Dziesiąta!

– No i?

– Rano mam egzamin! Wstaję o czwartej!

Odpowiada mi przeciągły jęk. Kilka minut później drzwi się otwierają.

– Nie mogę się już nawet zrelaksować? Daj żyć, Lilka! – Siostra patrzy na mnie z wyrzutem, jakby to ona była ofiarą.

– Byłaś tam ponad godzinę!

Macha lekceważąco dłonią i idzie do swojego pokoju, owijając ręcznik wokół głowy.

Nienawidzę naszej wanny. Utrudnia mi życie. Uznaję tylko szybki prysznic. Kto zdrowy na umyśle przesiedziałby godzinę, zanurzony w zupie z wydzielin własnego ciała? Doprawionej martwym naskórkiem i słonej od potu? Dla mnie to obrzydliwe. Jak świnia taplająca się w gnoju.

Wchodzę do łazienki, czując narastające zmęczenie. Na ścianach wanny pozostało sporo długich, ciemnych włosów mojej siostry. Spłukuję je silnym strumieniem, sklejają się i formują włochatego pająka, który nie ma zamiaru zniknąć w odpływie.

Syczę przez zaciśnięte zęby. Z szafki wyciągam patyczek do uszu i przenoszę bestię do kosza pod umywalką.

Myję się na stojąco. Tęsknię za przestronną kabiną ze starego mieszkania. Teraz muszę męczyć się z zasłoną kąpielową, która zawsze przepuści nieco wody na podłogę. Powierzchnia wanny jest gładka, brakuje mi maty prysznicowej. Cały czas mam wrażenie, że zaraz się poślizgnę.

Tak to się pewnie skończy. Krzywo stanę, nie złapię równowagi. Wypadnę na podłogę i rozbiję głowę o umywalkę. Umrę przez tę cholerną wannę. Siostra zobaczy krew wypływającą spod drzwi i zapuka krzycząc, żebym wykrwawiała się szybciej, bo czas już na jej kąpiel.

Przeprowadzę się, przysięgam. Dosyć życia z rodzicami i siostrą. Po tym semestrze wynajmę mieszkanie. Kawalerkę z prysznicem.

 

*

 

Zaspałam, cholera!

Przypalam tosty i zapominam termosu z herbatą. Autobus stoi w korku i spóźniam się na egzamin. Idzie mi źle. Wracam do domu, nie mam ochoty siedzieć na wykładach. Drzwi zamykam z trzaskiem, ale nikt mnie nie gani. Jestem sama w mieszkaniu.

Opuszczam się ostatnio w nauce. Jeśli stracę stypendium, to z pracy na pół etatu nie utrzymam się sama. Wizja własnego mieszkania rozwiewa się. To wszystko przez stres, jestem wiecznie rozdrażniona. Praca, studia, siostrzane kłótnie, same problemy. Zaczynam też żałować przeprowadzki do apartamentowca pod miastem, wszędzie daleko, brak rozrywek…

Staję nad wanną. Walczę ze sobą, zapatrzona w porcelanową biel.

– A, co mi tam! – Podejmuję kobiecą decyzję.

Nalewam wody niemal po brzegi, dodaję olejek i płatki mydlane. Pachnie to ładnie, wygląda też nieźle. Rozbieram się powoli, cały czas mam pewne opory.

Jako dziecko wysyłano mnie na wakacje do cioci. Staruszka mieszkała na wsi i miała paskudną różową wannę, pokrytą siatką pęknięć, w których zalegał czarny brud. Nienawidziłam, gdy kazała mi w niej siedzieć. Prześladuje mnie jeszcze jedno wspomnienie. Byłam niewiele starsza, poszłam latem na pływalnię. Nie widziałam, jak za moimi plecami pijany menel przeskoczył ogrodzenie i podbiegł do basenu. Dostrzegłam go dopiero, gdy był już zanurzony, a woda wokół niego zmieniła kolor. Zwymiotowałam, nim zdążyłam wyjść na brzeg. Nigdy później już nie pływałam, nigdy nie brałam długich kąpieli. Nie lubiłam siedzieć w wodzie.

To wszystko wydarzyło się dawno, czas leczy rany. Może warto spróbować? Sabrina jaka jest, taka jest, ale jedno trzeba jej przyznać – umie o siebie dbać. Dam szansę jej ulubionej metodzie relaksu. Jeśli mi się nie spodoba, trudno, spróbuję znowu za kolejne dziesięć lat.

Zanurzam się niespiesznie; gdy siadam piana muska mnie w podbródek. 

Jest mi… Dziwnie. Otula mnie ciepło, łaskocze każdy centymetr ciała. Czy już się relaksuję? Chyba tak, jestem lekka i wiotka…

Nie jest źle. Mogłabym się do tego przyzwyczaić. Może nawet odpoczywać tak codziennie. Ciepło i lekkość… Zamykam oczy…

Fala rozkoszy otula umysł, pieści go delikatnie, podszeptuje nowe myśli. Najpierw widzę ukwieconą łąkę, potem słoneczną plażę, na końcu błyszczące morze. Wizje napływają do głowy wypychając stare wspomnienia, zbędne problemy. Nie ma już studiów, nie ma egzaminów. Jest tylko spokój. Cały ocean spokoju. Byleby nurkować głębiej, jak najgłębiej, aż do najciemniejszych, najintymniejszych zakamarków. Do łona matki, by znów jedynie być, nie wiedząc o istnieniu świata.

Jeszcze głębiej, jeszcze wcześniej… Odwrócić mitozę i być tylko zygotą. Stanąć na granicy istnienia.

Tak mokro i ciepło…

Tak dobrze…

Chciałabym tu zostać. Tylko że… To wciąż wywar z ludzkiego ciała. Pływam we własnym łoju. Brud należy zmyć, a nie moczyć się w nim. Otwieram oczy.

Jestem pod wodą, warstwa piany przesłania mi widok. Zasnęłam? Nie mogę złapać tchu. Wynurzam się. Wynurzam, lecz… Nie mogę! Coś mnie powstrzymuje, jakby woda zwielokrotniła masę!

Piana zasłania światło.

Jest ciemno.

Nie mogę oddychać.

Uwalniam ręce, udaje się! Uniesione ponad powierzchnię marzną, jakbym włożyła je do zamrażalnika. Chwytam krawędzie wanny, zapieram się i unoszę. Spazmatycznie łapię powietrze, zaczynam kaszleć. Uciekam, niemal przewracając się, zupełnie jak we wczorajszej wizji.

Kilka minut później siedzę na parapecie w pokoju, palę papierosa. Dym wydmuchuję za uchylone okno.

O, ja głupia! Zasnęłam i prawie się utopiłam! Myślałam, że to niemożliwe, że dzieje się tylko w filmach. Co mnie podkusiło… To spisek, przebiegły plan! Najpierw ta wanna nie pozwala na spokojny sen, by potem wykorzystać moje zmęczenie! Chce się mnie pozbyć!

Uśmiecham się do własnych myśli i zaciągam papierosem. Ale sobie znalazłam arcywroga… Cóż, słowo się rzekło. Żadnych kąpieli przez kolejną dekadę!

 

*

 

Sabrina wyrabia normę za mnie. Siedzi w wannie już po dwie godziny dziennie. Urządziła sobie nawet biblioteczkę w łazience. 

Jest środek nocy, gdy otwieram oczy, zbudzona odgłosami na korytarzu i echem nalewanej wody. Zerkam na telefon – niemal pierwsza. Czuję narastające zdenerwowanie, senność znika bezpowrotnie. Czy Sabrina zamierza kąpać się w środku nocy? Zobaczymy, co powiedzą rodzice. Najpierw jednak sama zamienię z nią dwa słowa…

Z ciemności pokoju przenoszę się do półmroku korytarza. Spod drzwi łazienki sączy się światło i nieco pary.

– No, to teraz zobaczymy… – mówię, by dodać sobie animuszu.

– Co zobaczymy? – Z pokoju siostry dochodzi jej zaspany głos. – Kładź się, Lilka, a nie gadaj do siebie po nocy…

Staję jak wryta. Woda w łazience zostaje zakręcona. Słyszę jedynie cichy chichot mamy i taty, a zaraz potem zduszony, wstydliwy jęk.

Uciekam do pokoju, zakładam słuchawki na uszy i puszczam z telefonu instrumentalną muzykę.

Cholerna wanna…

Nie mogę zasnąć i znów się nie wysypiam.

Cholerna wanna!

 

*

 

– Źle wyglądasz – mówi Sabrina.

– Spójrz lepiej na siebie.

Prycha obrażona i wstaje od stołu, nie kończąc kolacji. Kreślę koła widelcem po talerzu, zamyślona.

Może i zbladłam ostatnio, może mam odrobinę ciemniejsze sińce pod oczami. Jednak w porównaniu z siostrą jestem okazem zdrowia i urody. Częste mycie skraca życie. Sabrina przesadza z kąpielami, zdrowo przesadza. Dopiero z czasem zauważyłam efekty jej subtelnej, powolnej metamorfozy. Jest napuchnięta. Cała nabrzmiała od wody.

– Schudłam! – chwaliła się ostatnio.

Jak mogła schudnąć, skoro uwydatnił jej się brzuch?

Rodzice nie są lepsi. Zarazili się szaleństwem kąpieli. Chyba przez ostatnie miłosne uniesienia, wcześniej należeliśmy wspólnie do frakcji prysznicowej. Teraz woda leje się nieustannie, łazienka jest ciągle zajęta. Coraz częściej muszę czekać, by choćby skorzystać z toalety. Nie to jest najgorsze. Pewnie mi się tylko wydaje, ale czuję, że poziom wilgoci w mieszkaniu się podnosi. Czy to możliwe? Znalazłam zaciek w przedpokoju, ale może był tam już wcześniej? Mam nadzieję, że wyolbrzymiam to wszystko. Że wmawiam sobie dziwaczne, przejaskrawione problemy, by zapomnieć o tych prawdziwych. Trochę lepiej myśli się przed snem o kąpielowej manii i o zaciekach, niż o nadchodzącym kolokwium.

Chciałabym móc po prostu się nie przejmować.

 

*

 

Wychodzę z pracy późnym wieczorem, zła jak osa. Popełniłam kilka błędów, pomyliłam się parę razy. Klient zrobił awanturę. Szef też. Nie chcę nawet myśleć o tym, co się stało. Nie chcę analizować, scena po scenie, tych parszywych kilku godzin. Próbuję o nich natychmiast zapomnieć, by nie powróciły, gdy będę starała się zasnąć.

Nocne powietrze jest rześkie. Sprawia, że po powrocie do domu jeszcze mocniej czuję panujący tu zaduch. Łazienka zajęta, a ja tak bardzo chcę zmyć z siebie ten dzień! Idę do pokoju i kładę się na łóżku, zwijam w kłębek.

Ktoś puka.

– Proszę… – mówię cicho i zerkam przez ramię.

Drzwi uchylają się nieco, stoi w nich tata. Zmienił się ostatnio. Wszyscy w domu się zmienili. Mają szerokie, opasłe twarze, szarą cerę. Najbardziej niepokoją mnie ich oczy. Są dziwnie obojętne i mętne. Jak gładkie kamienie zanurzone w galarecie.

– Jak było w pracy? – pyta tata.

– Dobrze – kłamię. – O co chodzi?

– Martwię się o ciebie.

– Ja martwię się o was.

Nie chcę tej dyskusji. Rodzice nie dają się przekonać, że w ich nowym nawyku jest coś niepokojącego, a ja już nie mam siły się kłócić.

– Jesteś zestresowana, Lilia. – Tata zbywa mój komentarz. – Uwierz, wiem, że w twoim wieku nie jest łatwo. Dorosłość lubi się witać kopem w dupę.

O, proszę. Nie spodziewałam się, ale może faktycznie usłyszę porcję pożytecznej, rodzicielskiej wiedzy. Siadam na skraju łóżka i spuszczam głowę.

– Trochę mnie to wszystko przerasta – przyznaję.

Patrzy na mnie ze współczuciem.

– Kiepsko ostatnio sypiam – mówię, zadowolona, że ktoś w końcu słucha. – Ciągle robię coś źle w pracy albo na uniwerku. Potem rwę sobie włosy z głowy i koło się zamyka. Ja… Nie myślałem po prostu, że to wszystko będzie takie…

– Trudne? – podpowiada.

Kręcę głową.

– Drażniące. – Znajduję odpowiednie słowo. – Przecież nic naprawdę złego się nie dzieje, a mimo to… Ech, sama nie wiem. To tak, jakby każde potknięcie prowadziło do kolejnego. Te wszystkie drobne stresy się kumulują, i… Naciskają mi na mózg.

– To kwestia zahartowania, dziecko. Nauczysz się jeszcze, że nie każdą drobnostką należy się przejmować. Gdyby było inaczej, wszyscy bylibyśmy wariatami…

Uśmiecham się smutno.

Tata otwiera jeszcze usta, lecz nie mówi nic, pospiesznie odwraca się i wychodzi.

– Co się stało? – Wstaję i wychylam się, lecz ani go nie widzę, ani nie dostaję odpowiedzi.

Idę za nim na korytarz, wpadam na Sabrinę.

– Gdzie tata? – pytam.

– Hm? A, mama zwolniła łazienkę, poszedł się wykąpać.

Czuję się… Zlekceważona? Wydawało mi się, że nie skończyliśmy rozmowy. Myślałam też, że jestem trochę ważniejsza od tej pieprzonej wanny, ale najwidoczniej w obu przypadkach się pomyliłam! Zaciskam powieki, by powstrzymać wzbierające łzy. Odwracam się i łapię za klamkę, natychmiast ją puszczam i odskakuję. Jest wilgotna, niemal mokra.

To przez wilgoć, prawda?

 

*

 

– No, to wyjeżdżam – mówię, podnosząc torbę z podłogi. – Będę w niedzielę wieczorem.

Nie słuchają mnie.

– Jestem następna! – warczy Sabrina, wymachując nabrzękłymi ramionami; jej opasła, poorana zmarszczkami grdyka trzęsie się z gniewu.

– Kochanie, kąpałaś się już rano! – Matka nie pozostaje dłużna, tupie nerwowo grubą nogą, wydyma w złości pulchne wargi.

Nawet głosy się im zmieniły. Są charkliwe, bulgoczące. Robi mi się niedobrze, gdy je słyszę. Tata jako jedyny mnie żegna. Jeśli można tak nazwać kilka słów wykrzykniętych z łazienki.

Wychodzę. Pora zapomnieć o tym miejscu, przynajmniej na weekend.

 

*

 

Działka Aliny leży nieco za miastem, w zupełnej głuszy. Jest nas siedmioro. Mieszane towarzystwo, sami dobrzy znajomi. Bawię się i odpoczywam. W końcu.

Sobotniego wieczoru wychodzę zapalić na taras, Alina od razu biegnie za mną.

– Nareszcie same… – mówi konspiracyjnym tonem, odpalając papierosa. – Zgadnij, kto wczoraj, nie bez pomocy alkoholu, powiedział o tobie wiele dobrego?

– Dobrego?

– Mam na myśli takie rzeczy, które dziewczyna chciałaby, żeby chłopak o niej mówił. Jeśli ten chłopak jej się podoba, oczywiście.

Zerkam nerwowo przez ramię. Przez szklane drzwi widzę jej brata, Oskara, wznosi toast z kolegami.

– No, no! Lilia! – Przyjaciółka przyciąga moją uwagę. – Nie patrz tak, bo się wyda. Daj mu się trochę postarać.

– Nie musi się starać – dukam, wywołując u niej śmiech.

Palimy przez chwilę w milczeniu.

– Jeszcze jedno… – Ona pierwsza przerywa ciszę. – Znalazłam ostatnio takie fajne mieszkanko. Tanio, w centrum. Potrzebna mi współlokatorka…

– Tak! – niemal krzyczę, uradowana. – Tak, zgoda!

Patrzy na mnie z konsternacją.

– Ale rozumiesz, że to byłoby tylko dla nas? – pyta i kiwnięciem głowy wskazuje Oskara. – On mieszka u siebie…

– Rozumiem, wiem. – Czuję, że się rumienię. – Ja… Nie mogę już wytrzymać z rodziną. Jestem na granicy…

– Mhm. Faktycznie, nie wyglądasz ostatnio najlepiej. Wszystko w porządku, nie potrzebujesz pomocy?

Kręcę głową i strzepuję popiół, który porwany wiatrem ucieka w stronę lasu.

– To… Dziwna sytuacja. Nie ma o czym mówić. Dzięki za wszystko, Ala, naprawdę.

Jestem szczęśliwa, pierwszy raz od dawna.

 

*

 

Dochodzi północ, gdy odwożą mnie pod apartamentowiec. Alina muska mój policzek ustami, Oskar ukradkiem posyła mrugnięcie. Macham im, gdy odjeżdżają, zarzucam torbę przez ramię. Jeszcze tydzień i będę na swoim. No, raczej na wspólnym z przyjaciółką, ale to i tak gigantyczna zmiana na lepsze. Uśmiech znika mi z twarzy dopiero, gdy staję pod drzwiami mieszkania. Tylko kilka dni, muszę wytrzymać. I wytrzymam! Najciszej jak umiem przekręcam klucz w zamku i naciskam powoli klamkę.

Gdy jestem już w środku, z początku nie słyszę nic. Dopiero po chwili wyłapuję przytłumioną mieszankę surrealistycznych dźwięków, chlapnięć, sapnięć, bulgotu i obślizgłych plasków. Serce podchodzi mi do gardła. Brzmi to niczym mieszanie w wielkim garze parującej brei. Powietrze jest ciężkie od wilgoci. Mimo półmroku dostrzegam mokre plamy na tapecie.

Postępuję kilka niepewnych kroków, wyglądam zza rogu na korytarz.

Widać światło pod drzwiami łazienki.

Kolejny krok.

Wykładzina jest zupełnie przemoczona. Gdy próbuję się uspokoić i nabieram głęboko powietrza w płuca, czuję lekki zapach zgnilizny.

Co się dzieje? Ktoś się kąpie, oczywiście, ale… Co to za dźwięki? Coś jest nie tak, coś tu jest bardzo nie tak…

Słyszę pandemonium coraz głośniej, lecz nie wyraźniej. Przeciwnie, im bliżej drzwi łazienki jestem, tym trudniej mi zidentyfikować pojedyncze odgłosy, zlewają się w jedną, akustyczną masę. Gdy wyciągam dłonie, widzę, jak drżą. Jedną ręką zapieram się o ścianę, drugą kładę na klamce. Jest ciepła i lepka, wywołuje nieprzyjemne, obce uczucie w palcach.

Otwieram. Wolałabym pójść do własnego pokoju, jeszcze bardziej wolałabym nigdy tu nie wracać. Otwieram. Na podłodze jest mnóstwo wody, w powietrzu gęsta para. Zaglądam głębiej i niemal krzyczę.

Są w wannie. Cała trójka, rozpęczniali jak przegotowana fasola. Ich skóra popękała w wielu miejscach, odsłaniając różową, gąbczastą masę. Nie wiem, co dokładnie jest rodzicami, a co siostrą. Są poprzeplatani. Jakby siłowali się o to, które z nich zajmie najlepsze miejsce, które będzie w wannie, a które musi wystawać. Kończyny porozrzucane są nieskładanie, wielkie, słoniowe nogi i ręce, szarawe, pokryte pajęczyną zmarszczek. Wśród zwałów przerośniętego ciała majaczą jednakowe, pulchne twarze o bezmyślnym wyrazie. Rozpoznaję je wyłącznie po włosach. Głowa najbliżej kranu należy do taty. Z otwartych szeroko ust wystaje wielki, naprężony język, podryguje pod strumieniem wody. Chowa się, niczym ślimak do muszli, gdy tata mnie dostrzega.

– Kchoć… – sapie, a gęste strużki ciekną mu po brodzie. – Wodha est wsphaniała…

Uciekam. Nie wiem, co dokładnie robię. Wyłączam myślenie. Muszę, inaczej nieludzki widok wypalił mi dziury w umyśle. Widzę, co robią moje dłonie, jak sięgają po telefon, słyszę, co mówią moje usta. Wszystko to odbieram z daleka. Z bardzo, bardzo daleka, gdzie postanawiam pozostać. Czuje jeszcze tylko, jak ściśnięty żołądek rozluźnia się nagle, a cała jego zawartość wędruję ku górze. Klękam, wymiotuję i upadam na bok. Odpływam.

Przygniata mnie ciężar wilgoci.

 

*

 

Już niemal świta, gdy rozmawiam z lekarzem na szpitalnym korytarzu. Zemdlałam, ale nie ma podstaw, bym została na obserwację, mogę iść do domu. Pytam o rodziców i siostrę. Doktor uśmiecha się uspokajająco.

– Nie trzeba się martwić. Wyjdą z tego – zaręcza. – Choć znalazła ich pani w ostatniej chwili.

Ciężar spada mi z serca.

– Dziękuję, doktorze. Czy wiadomo już, co im się stało?

Rozgląda się uważnie, na widok maszerującej pielęgniarki bierze mnie pod ramię i prowadzi w przeciwnym kierunku.

– Przejdźmy się. Proszę posłuchać – ścisza głos. – Jestem toksykologiem i spotkałem się już z podobnym przypadkiem. Rodzina była miłośnikami długich kąpieli, tak?

Potwierdzam.

– To, co powiem, medycyna uznałaby za pseudonaukę. Ale nie wszystko, co niezbadane i niesklasyfikowane jest nieprawdą, hm? Mówię o wiedzy, która nie trafiła jeszcze do podręczników. – Urywa swój monolog i milczy, gdy mijamy bladego ratownika.

– Istnieje gatunek pleśni… – Doktor opowiada dalej, gdy odnajduje w końcu pusty korytarz. – Lub czegoś, co swą budową przypomina pleśń. Nie potrzebuje światła, jedynie dużych ilości wody. Z doniesień, do których mam dostęp, wynika, że znane są przypadki znajdywania kolonii w rurach instalacji wodnej.

– Czyli… To woda? – pytam. – Nie wanna?

– Wanna? – dziwi się.

Kręcę pospiesznie głową, by zbył moje słowa.

– Tak, woda – kontynuuje. – Pleśń, wchłaniana przez skórę, ma silne działanie relaksacyjne. To narkotyk. Widziała pani skutki uboczne długotrwałego stosowania. Sam nie wiem, do czego by doszło, gdyby pozwolić im się moczyć jeszcze kilka godzin… Proszę wracać do domu i trochę odpocząć. Jeśli mi pani wierzy, to zalecam zrezygnować z kąpieli. Szybki prysznic powinien być bezpieczny. I, jeśli to możliwe, chciałbym panią odwiedzić i pobrać próbki. Potem będzie można wyczyścić instalację, może nawet zależałoby ją wymienić… Przyszedłbym za kilka dni, chwilowo mam tu dużo roboty…

Zgadzam się i pospiesznie opuszczam szpital. Nie zaglądam nawet do rodziców ani do Sabriny. Nie mogę, nie chcę, nie potrafię. Obraz ich zmienionych, poskręcanych ciał nawiedza mnie, ilekroć przymykam oczy.

 

*

 

Zrywam się z łóżka, wybudzona głośnym dźwiękiem. Zerkam na nocną szafkę. Ogarnia mnie spokój, to tylko telefon dzwoni. Dzwoni… O trzeciej nad ranem?

– Halo?

– Halo? – Poznaję głos doktora. – Przepraszam, że tak po nocy, ale…

Czuję strużkę potu wędrującą wzdłuż kręgosłupa.

– Moja rodzina…

– Jest bezpieczna i w dobrym stanie. Tak sądzę…

Druga zimna kropla dołącza do pierwszej.

– Pani siostra uciekła. Wczoraj zaczęła chodzić, a dzisiaj… Przysięgam, w czasie ostatniego obchodu była w łóżku! Proszę posłuchać, jeśli wróci do domu, niech mnie pani natychmiast zawiadomi! I niech siostra nie ma kontaktu z wodą!

Odkładam komórkę i sięgam po papierosy. Palę w łóżku, strzepując popiół na podłogę.

Siostra uciekła. Tylko dokąd? Nie ma wielu miejsc, do których mogłaby się udać. Powinna od razu przyjść tutaj. Nikt się jednak nie dobijał do drzwi, nikt nie dzwonił…

Czy… Czy zamknęłam mieszkanie na noc?

Podnoszę się pospiesznie, chwytam telefon i wybiegam na korytarz. Drzwi wejściowe otwarte są na rozcież. Drzwi do łazienki również. W powietrzu unosi się słodkawy odór, nieco zgniły, nieco mydlany. Wszystkie światła są pogaszone. 

Ona tu jest. Obrazy sprzed kilku dni napływają potężną falą. Kręci mi się w głowie, żołądek szaleje, jakbym właśnie wysiadła z kolejki górskiej, w oczach gromadzą się łzy. Dzwonię pospiesznie do szpitala.

– Zaraz będę. Proszę jej pilnować! – Doktor krzyczy przez telefon i rozłącza się natychmiast.

Ciemność łazienki nakazuje się zbliżyć. Znowu nie chcę, a znowu muszę… Niepokoi mnie cisza. Woda jest zakręcona, nie słychać żadnych plusków, żadnego bulgotu. 

Sabrina jest tam, z całą pewnością tam jest. Może zasnęła?

Staję w drzwiach łazienki, sięgam do włącznika światła, naciskam. Żarówka ożywa i ujawnia okrutną prawdę. Na podłodze leży szpitalna piżama, para kapci i wenflon o zakrwawionej igle. Wanna wypełniona jest szaroróżową gęstą mazią naznaczoną wybrzuszeniami, niby powierzchnia obcej planety. Przez te kilka godzin, gdy spałam w pokoju obok, tu odbywała się makabryczna przemiana fazowa. Wciąż majaczą zarysy kończyn i tułowia, lecz wszystkie nierówności wiotczeją i opadają powoli, by na zawsze stać się płynem.

To kiedyś był człowiek. Moja siostra.

– Boże, Sabrina… – Przykładam dłonie do ust, by zdusić płacz. Podchodzę bliżej, wiedziona idiotyczną, nielogiczną nadzieją, że mogę jej jakoś pomóc, zrobić cokolwiek.

Dostrzegam jeszcze ślady twarzy, rozpuszczające się usta, oczy i nos. Widzę malujący się na nich spokój, pełny i absolutny. Nirwana. Wniebowstąpienie. Słyszę ostanie, anielskie westchnienie ulgi, uwolnione z umierających płuc. Zaskakuje mnie, w przerażeniu odskakuję. Potykam się na porzuconym ubraniu, chwytam zasłonę, zrywam ją i upadam. Widzę w lustrze mignięcie własnego, przerażonego oblicza, widzę zbliżającą się krawędź umywalki.

Zanurzam się w nieznaną, kojącą głębię.

 

Koniec

Komentarze

Na początek od razu powiem, że jest to całkiem dobre, więc nie przejmuj się rozmiarami komentarza i liczbą uwag! Są one w zasadzie kosmetyczne, większość tego, czego się czepiam, może być, aczkolwiek mogłoby być też lepiej. Bo jeśli czegoś mi w tym opowiadaniu brakuje, to głównie lepszego rytmu i ciekawszego stylu – i nie chodzi o to, że narracja jest beznamiętna, bo to akurat z narastającym horrorem nieźle współgra, ale o to, że jakkolwiek prowadzona jest w pierwszej osobie, na żywo (czas teraźniejszy, dobrze dobrany pod zakończenie), to jest strasznie mało indywidualna, a prosiłoby się, żeby narratorka opowiadała to w sposób bardziej “osobisty”. W takim stylu, jakim to napisałeś, owszem, czyta się narastający koszmar, ale się go nie bardzo przeżywa, bo jest relacjonowany. Sama końcówka jest przewidywalna, ale to kwestia konwencji po części. Ostatnie zdanie – przemyślałabym coś mocniejszego, ale nie wiem. Głównie ta “nieznana” mnie troszkę z nastroju wybija.

Ale ogólnie niezła robota, fajny pomysł, choć znów lekko się czepiając, dałabym mocniejsze zawieszenie, czy to naprawdę jakaś pleśń, jak twierdzi doktor, czy jednak wanna. Ta część szpitalna w ogóle troszkę wybija z rytmu opowieści, jest troszkę zbyt konkretna jak na całość utrzymaną w klimatach bliższych bizarro niż weirdu czy horroru sensu stricto.

 

Ogólnie: uważam, że tekst jest biblioteczny i z przyjemnością kliknę (zwłaszcza jeśli uwzględnisz konieczne poprawki, a do innych uwag się odniesiesz), ale zaczekam na reakcję :)

 

A teraz łapanka. Jak już wspomniałam, większość to kosmetyka. Piszesz sprawnie i technicznie poprawnie, choć tu i ówdzie zdarzają się literówki, powtórzenia i błędy interpunkcyjne. Tekst cierpi też na lekką zaimkozę.

 

 

przenoszę bestię do kosza pod zlewem.

Raczej pod umywalką, zlew jest w kuchni.

 

Przypalam tosty i zapominam termosu z herbatą. Autobus stoi w korku i spóźniam się na egzamin. Idzie mi źle. Wracam do domu, nie mam ochoty siedzieć na wykładach. Trzaskam drzwiami, ale nikt mnie nie gani. Jestem sama w mieszkaniu.

Rym ;) Poza tym to jest niezły przykład stylu: budujesz zdania albo proste, albo złożone w sposób bardzo konwencjonalny. Monotonne w swojej konstrukcji. To jeden z elementów stylu, nad którym bym popracowała.

 

– A, co mi tam! – pPodejmuję kobiecą decyzję.

Co w tej decyzji “kobiecego”? Gdyby narracja była mocno zindywidualizowana i narratorka miała do siebie ironiczny stosunek, to by mogło być, w obecnej narracji nijak się nie tłumaczy.

 

Nalewam wody po brzegi

W takim razie ta woda powinna się wylać, jak tylko bohaterka wlazła do wanny ;)

 

Dobrze pamiętam wakacje u cioci, na które jeździłam jako dziecko.

Coś tu nie gra. Np. u cioci na wsi, dokąd jeździłam… albo coś takiego.

 

miała paskudną[-,] różową wannę, pełną wypełnionych czarnym brudem pęknięć.

Wanna nie może być pełna pęknięć, może być pełna np. wody ;) pokrytą siatką wypełnionych… ?

 

Nienawidziłam, gdy kazała mi w niej siedzieć. Prześladuje mnie jeszcze jedno wspomnienie. Byłam niewiele starsza, gdy poszłam latem na pływalnię. Nie widziałam, jak za moimi plecami pijany bezdomny przeskoczył ogrodzenie i podbiegł do basenu. Dostrzegłam go dopiero, gdy był już zanurzony, a woda wokół niego zmieniła kolor.

Tu bym tak skądinąd bezdomnego zmieniła na menela. Skąd ona niby ma wiedzieć, że on był bezdomny (brudnym i zaniedbanym można mieć mając mieszkanie), a poza tym wrażliwy czytelnik przyczepi się, że to stygmatyzacja ;)

 

Nigdy później już nie pływałam, nigdy nie brałam kąpieli.

Wiem, że tu chodzi o kąpiel w sensie w stojącej wodzie, ale jednak to tak wygląda, jakby ona się w ogóle nie myła.

 

Moja siostra jaka jest, taka jest, ale jedno trzeba jej przyznać,: umie o siebie dbać. Chyba warto dać

Eufonicznie niedobre. Zamiast dwukropka może być półpauza.

 

Zanurzam się niespiesznie, gdy siadam[+,] piana muska mnie w podbródek. 

Albo: “Zanurzam się niespiesznie; gdy siadam piana muska mnie w podbródek” [średnik zamiast przecinka], albo “Zanurzam się niespiesznie, a gdy siadam, piana muska mnie w podbródek”, bo inaczej wychodzi na to, że zanurza się, gdy siada.

 

Otula mnie ciepło, łaskocze każdy centymetr mojego ciała.

Tu i dalej skreślam te zaimki, bez których tekst jest całkowicie zrozumiały. W polsczyźnie, w przeciwieństwie do języka angielskiego należy się wystrzegać nadmiaru zaimków, bo nie pełnią one funkcji składniowej (dzięki fleksji zazwyczaj z kontekstu wynika, o co chodzi) i tylko zaśmiecają tekst.

 

Mój umysł otula piana rozkoszy, pieści go delikatnie, podszeptuje nowe myśli. Najpierw widzę ukwieconą łąkę, potem słoneczną plażę, na końcu błyszczące morze. Wizje napływają mi do głowy

 

a nie się w nim moczyć

Niezgrabny szyk.

 

Coś mnie powstrzymuje, jakby woda zwielokrotniła swą masę!

“Swój” to największy zaśmiecacz spośród polskich zaimków ;)

 

Spazmatycznie łapię powietrze, potem od razu kaszlę.

Tu by się przydała dynamizacja, a nie taka spokojna relacja z tym “potem od razu”.

 

zupełnie jak we mojej wczorajszej wizji.

 

Najpierw ta wanna nie daje mi się wyspać, by potem wykorzystać moje zmęczenie! Chce się mnie pozbyć!

To inna odmiana zaimkozy. Tych zaimków nie da się ot tak wyrzucić, należałoby raczej pomyśleć o przeformułowaniu zdań.

 

Sabrina wyrabia moją normę za mnie. (…) Jest środek nocy, gdy budzą mnie odgłosy na korytarzu i echo nalewanej wody. Zerkam na telefon – niemal pierwsza. Czuje, jak zbiera we mnie złość,

Tu potrzebny jest pierwszy zaimek, dwa pozostałe warto by jakoś zastąpić innymi sformułowaniami. (np. budzę się, słysząc odgłosy; czuję wzbierającą złość)

 

Chyba przez swoje miłosne uniesienia

Przecież, że nie cudze ;) W ogóle to do tego miejsca myślałam, że one mieszkają same z siostrą w wynajmowanym studencko mieszkaniu. Warto wcześniej zaznaczy

 

mówię cicho i patrzę przez ramię.

Może: zerkam, spoglądam? Styl, dynamika ;)

 

Potem rwę sobie włosy z głowy i koło się zamyka.

Dialogi nie są złe, ale ta wypowiedź bohaterki jest dość nienaturalna. Poza tym “rwać włosy z głowy” używa się głównie metaforycznie, a tu to tak średnio pasuje.

 

Nagle jego twarz tężeje. Nie mówi już nic, szybko odwraca się i wychodzi.

Pogubiony podmiot. Wychodzi na to, że to twarz nic nie mówi i wychodzi.

 

– Co się stało? – Wychylam się, lecz ani go nie wiedzę, ani nie dostaję odpowiedzi.

wiedzę → widzę

Ona chyba dopiero co była w łóżku, więc nie może się od razu wychylić.

 

Idę na korytarz. Obok przechodzi Sabrina.

Jakoś niezgrabne. Wychodzę na korytarz? Widzę Sabrinę? Czasem prostota jest najlepsza.

 

Wydawało mi się, że nie skończyliśmy naszej rozmowy.

Nie można skończyć cudzej rozmowy.

 

Gdy chcę wrócić do pokoju i łapię za klamkę, natychmiast ją puszczam i odskakuję.

łapę → łapię

Kolejne zdanie, gdzie rozgadanie gubi dynamikę, która akurat tu by się przydała.

 

warczy Sabrina, wymachując nabrzękłymi ramionami,; jej opasła, poorana zmarszczkami grdyka trzęsie się z gniewu.

 

Przez szklane drzwi widzę jej brata, Oskara, wznosi toast z kolegami.

Też niezbyt zgrabne przejście od jednego podmiotu do drugiego.

 

Jest ciepła i lepka, wywołuje nieprzyjemną, obcą sensację w palcach.

https://sjp.pwn.pl/sjp/sensacja;2575208.html

Sensacja w sensie “wrażenie” to anglicyzm, do unikania.

 

Rozpoznaje je jedynie po włosach.

Nieładna aliteracja.

 

Głowa najbliżej kranu należy do taty. Z całej siły napręża wielki, długi język, by spijać lejącą się wodę.

Tu już mamy mocne bizarro, a jednak to tato napręża język, a nie głowa?

 

Muszę, jeśli nie chcę,

Tak po wałęsowsku zabrzmiało ;) Wiem, że to potem wraca, ale tu sformułowane jest niezbyt zgrabnie.

 

Klękam, wymiotuj

→ wymiotuję

 

Rodzina była fanami długich kąpieli, tak?

Nie pasują mi ci “fani” do tego lekarza ;)

 

Z doniesień, do których mam dostęp[+,] wynika,

Ta scena jest najsłabsza w całym opowiadaniu, przegadana, zwalniająca rytm, który nie jest jego mocną stroną. Do przemyślenia.

 

Wczoraj stanęła na nogi, a dzisiaj…

“Stanąć na nogi” używa się zasadniczo wyłącznie metaforycznie. Wczoraj wstała, wczoraj zaczęła chodzić…

 

I niech ona nie ma kontaktu z wodą!

A tu akurat dla wzmocnienia przydałby się zaimek, podmiot domyślny tu się nie sprawdza ;) Albo “siostra”.

 

Czy… Czy zamknęłam mieszkanie na noc?

Narrative device. Unikać. Wprowadzasz motyw, że paranoiczna bohaterka zapomniała zamknąć mieszkanie, bo tak pasuje do fabuły. Nie chodź w ten sposób na skróty. Jeśli wszystko nie jest chorobowym urojeniem bohaterki (a zakładam, że jednak, skoro opublikowałeś to na tym portalu, piszesz horror/bizarro, a nie obyczajówkę o chorobie psychicznej), to siostra równie dobrze mogła przecieknąć pod drzwiami.

 

Ciemność łazienki nakazuje się zbliżyć. Znowu nie chcę, a znowu muszę… Niepokoi mnie cisza. Woda jest zakręcona, nie ma żadnych plusków, żadnego bulgotu. 

Jest tam, z całą pewnością tam jest. Może zasnęła?

Pomieszane podmioty, mimo że da się domyślić, że “jest tam” dotyczy Sabriny. Plusków i bulgotu raczej nie słychać, a nie "nie ma”. Pierwsze zdanie trochę zanadto purpurowe.

 

Wchodzę do łazienki, palcami szukam włącznika światła.

O ile wiem, normy budowlane nakazują umieszczać główne wyłączniki na zewnątrz, więc w nowym apartamentowcu raczej są przestrzegane.

 

Klik, żarówka ożywa i ujawnia okrutną prawdę.

Znów troszkę purpurowo. Cały tekst taki nie jest, więc to zgrzyta.

 

Na podłodze leży szpitalna piżama, para kapci i wenflon o zakrwawionej igle. Wanna wypełniona jest szaroróżową[-,] gęstą mazią o nierównej tafli,

Kwestia przecinka sporna, ale raczej dookreślasz kolorem gęstą maź, a nie wyliczasz cechy

 

Zaskakuje mnie, w przerażeniu plączą mi się nogi.

Kolejne niezbyt zgrabne zdanie.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina, dziękuję za komentarz – i to jaki! Bardzo trafne spostrzeżenia i na pewno pomogą mi poprawić tekst. Mam szczęście, że jako pierwsza odwiedziłaś opowiadanie :)

 

Niewyszukany styl i beznamiętni bohaterowie to świadoma decyzja. Miało być przyziemnie i przeciętnie, by codzienność życia protagonistki mocniej kontrastowała ze wszystkimi niezwykłymi wydarzeniami. Zaplanowałem cały tekst jako raczej szorstki, a narrację jako osobistą, ale w pełni wiarygodną. Pierwotna wersja zakładała, że postacie mają być jeszcze bardziej tekturowe i nawet pozbawione były imion, ale Ambush uświadomiła mi, że to już za duże odczłowieczanie :) Biorę się za poprawki.

:)

 

narrację jako osobistą, ale w pełni wiarygodną

Na moje oko to się trochę wyklucza, zwłaszcza w tak halucynogennym tekście :P

 

Ale klika daję.

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo fajne opowiadanie, końcówka naprawdę wzbudza emocje – już myślałem, ze wszystko co najgorsze już minęło a tu… zupa. 

No i jeszcze motyw Pana Menela barwiącego wodę w basenie jako trauma z dzieciństwa laugh 

Ciekawe opowiadanie, przypominają mi się creepypasty, które zwykłem kiedyś czytać :D

 

Trzymało w napięciu, przykuło mnie do ekranu!

 

Pozdrawiam :)

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

maxim, szczęśliwe zakończenie by tu nie pasowało :) Dzięki za notę!

 

BarbarianCataphract, nie przyszło mi to do głowy, ale racja, porównanie do creepypast trafne! 

 

Również pozdrawiam!

O, tak, creepy pasty jak najbardziej !

http://altronapoleone.home.blog

Mi się podobało użycie do straszenia, czegoś tak zwykłego jak wanna. Nie wampir, smok, czy trzęsienie ziemi, ale woda po kolanka i to jeszcze z aromatycznymi dodatkami. 

Fajnie pokazałeś wynaturzanie się rodziny bohaterki. Bardzo plastyczne, czasem aż za bardzo – jak w przypadku bezdomnego.

Lożanka bezprenumeratowa

Podoba mi się pomysł na morderczą wannę – bo osobiście uważam, że gdyby to była sprawka pleśni, podobne doświadczenia mieliby chyba także inni mieszkańcy apartamentowca.

Czytało się dobrze, historia zaciekawiła i choć wszystko toczyło się niespiesznie, wręcz leniwie, czułam niepokój, a nawet lekkie zaskoczenie w finale.

 

Umrę przez te cho­ler­ną wannę. → Literówka.

 

To wszyst­ko wy­da­rzy­ło dawno→ o wszyst­ko wy­da­rzy­ło się dawno

 

Czuje, jak zbie­ra we mnie złość→ Czuję, jak wzbie­ra we mnie złość

 

Roz­po­zna­je je je­dy­nie po wło­sach. → Literówka.

 

pa­trzy na mnie przez drob­ne szpar­ki gru­bych po­wiek. → …pa­trzy na mnie przez wąskie szpar­ki gru­bych po­wiek.

 

Przy­gnia­ta mnie cię­żar wil­go­ci → Brak kropki na końcu zdania.

 

gęstą mazią o nie­rów­nej tafli… → …gęstą mazią o nie­rów­nej powierzchni

Tafla z definicji jest równa/ gładka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ambush, dziękuję za nominację! Jak wspomniałem w czasie bety, pewnych granic obrzydliwości wolałem nie przekraczać, ale z bezdomnym nie miałem wyjścia – skoro zniesmaczyło bohaterkę, to czytelnika też musi :)

 

reg, też myślę, że historia z pleśnią jest trochę naciągana :) No, ale z drugiej strony – zabójcza wanna? Sam już nie wiem…

Cieszę się, że udało się wywołać niepokój. Zanim nieco rozbudowałem tekst tempo było szybsze, ale chyba zbyt prędko pękała wtedy otoczka normalności. Dzięki za łapankę!

Nie wiem, jak wanna to robiła, ale obstaję przy tym, że to jej sprawka. ;)

I cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W Lilce jest coś, co bardzo polubiłem. Zważywszy na długość opowiadania zabrzmi to dziwnie, ale zżyłem się z nią. Podoba mi się sposób, w jaki, przez pryzmat nieszczęsnej wanny, udało Ci się ukazać wyobcowanie młodej dziewczyny. Miłość do kąpieli przez pewien czas wydaje się wręcz tylko pretekstem, symbolem międzypokoleniowych (i siostrzanych) nieporozumień. I szkoda, że bardziej nie zaznaczyłeś postaci matki. Fajnie nakreśliłeś relację bohaterki z ojcem. O tym, jak układa jej się z siostrą, też mam nieźle wyobrażenie. A matka pozostaje zupełnie na uboczu. No cóż, to też coś nam mówi o charakterze relacji, ale lekki niedosyt mam.

Tak czy inaczej, wyszedł Ci fajny horror, ze starannie nakreśloną narratorką. Ciekaw byłem, jak rozwinie się wodna obsesja rodziny.Kupuję pomysł na jej genezę, finał też dobry. Udany tekst, klikam. Pozdrawiam!

adamie, matka faktycznie poszła w odstawkę, pierwotnie rola ojca też była dużo mniejsza, ale myślę, że opowiadanie zyskało na jego rozmowie z Lilią. Fajnie, że polubiłeś bohaterkę. Trochę się bałem, że zostanie odebrana jako straszny malkontent :) Dziękuję za klika!

Całkiem ciekawe opowiadanie. Ten absurdalny początek budowany przez narrację trochę mi nie pasował, ale z biegiem opowiadania zacząłem je coraz bardziej lubić. Końcówka weszła na jeszcze wyższy poziom abstrakcji i wywołała u mnie pewien niepokój. Mam tylko wrażenie, że mógłby to być niepokój jeszcze większy, gdyby (przynajmniej pod koniec) skupić się trochę bardziej na szczegółach. Bo sam koniec przeleciał mi dosyć szybko i zabrakło mi tu jakiegoś budowania napięcia.

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Bardzo przyjemny horror. Czy może raczej wierd.

 

Coś zwykłego zmienionego w coś strasznego. To popularna technika straszenia, ale wykorzystałeś ją z naprawdę dobrym skutkiem.

Fabularnie jest nieźle. Stopniowe narastanie dziwności, pogłębiająca się izolacja bohaterki, poczucie desperacji… Wszystko to składa się na bardzo solidnie wykreowany nastrój.

Czepiałbym się finału. Groza zazwyczaj źle znosi racjonalne wyjaśnienia – i nie inaczej jest tutaj. Posłanie rodziny do szpitala i późniejszy powrót siostry to jak najbardziej dobrze przemyślane rozwiązanie, ale motyw pleśni jest problematyczny – zachęca bowiem do myślenia, a to nie kończy się dobrze dla fabuły. Bo jeśli to to żyje w rurach i tak silnie uzależnia, to czemu szpitale nie są pełne ofiar?

Niemniej, jeżeli pominąć to drobne szarpniecie na końcu, czytało się dobrze.

Bohaterkę mogę zrozumieć, mogę się z nią utożsamiać. Świetnie, że ta dziwność dziejąca się w jej życiu nie jest jedynym, co się w nim dzieje – problemy w pracy, w szkole, życie miłosne, pragnienie samodzielności, to wszystko składa się na postać, w którą mogę uwierzyć, łatwiej więc się przejąć jej losem.

Podsumowując – solidna groza. Idę zlecić klik biblioteczny.

Reinee, skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Simeone, nie chciałem przeciągać tych najdziwniejszych scen, bo bałem się właśnie, że wtedy napięcie może opaść. Również pozdrawiam i dzięki za komentarz!

 

None, sceną w szpitalu planowałem stworzyć fałszywe poczucie bezpieczeństwa i powrotu do normalności, więc jakieś wyjaśnienie było na miejscu. Jak słusznie zauważyłeś, nie jest ono do końca przekonujące – i nie miało być! Nie chciałem zupełnie ogołocić opowiadania z tajemnicy i możliwości istnienia sił nadprzyrodzonych. Dzięki za nominację i cieszę się, że przypadło do gustu.

 

reg, dziękuję!

Bardzo proszę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Niezłe, da się tu wyczuć napięcie, od początku wiadomo, że wanna będzie problemem, więc czeka się na to, jak bardzo potworna się okaże. Główna bohaterka jest dobrze zarysowana, a jej pogląd na kąpiele wypadła bardzo ciekawie. To co mnie tu trochę zastanowiło, to sposób znalezienia się w szpitalu, rodzice i siostra siedzieli w wannie, a Lilka zemdlała, więc nie wiadomo, kto wezwał karetkę. Chyba wolałabym też, aby lekarz nie wyjaśniał tak wprost przyczyn, bo to trochę osłabiło grozę. Tekst zdecydowanie biblioteczny.

W kwestii lekarza, bo sama wcześniej nie skomentowałam precyzyjnie tej sceny. Też mam poczucie, że ta scena wybija z rytmu, powinna może – jeśli ją zostawiać – być bardziej oniryczna, niejednoznaczna, “rozłażąca się”. Bo jeszcze na dodatek miałam problem taki, że w relacji narratorski rodzina dopiero co praktycznie zmieniła się w zupę, a tu leżą normalnie w szpitalu, pod kontrolą, żywi, cali. Co niebezpiecznie zsuwa się w opcję, że wszystko jest zapisem choroby psychicznej bohaterki – samo w sobie nie jest to oczywiście niczym złym, ale też przestaje być fantastyką sensu stricto.

http://altronapoleone.home.blog

Alicella, cieszę się, że się spodobało. Lilia dzwoni do szpitala, choć nie jest to powiedziane wprost, opisane jest jedynie jak chwyta za telefon i z kimś rozmawia.

 

drakaina, jak wspomniałem w którymś z poprzednich komentarzy, o pewne wybicie z rytmu mi właśnie chodziło. Sądząc po głosach komentujących chyba jednak przesadziłem :) Nie mam za to nic przeciwko, by czytelnik uznał, że wszystko było zbyt dziwne i nielogiczne, by mogło wydarzyć się naprawdę.

Cześć,

 

bardzo mi się podobało. Świetnie oddałeś relację z irytującą siostrą, a także dobrze mi znaną gehennę jednej łazienki na x osób :) Przytłoczenie obowiązkami, konflikty rodzinne – genialne przerzucenie tego wszystkiego na biedną, niczemu niewinną wannę. Uważam, że znakomicie wyszedł Ci ten obsesyjny klimat. Do tego barwne, różnorodne opisy.

Skuteczna klamra z umywalką. Mnie satysfakcjonowała. Do tego widzę różne drogi interpretacji, właśnie przez wspomnianą obsesję Lilki. Wątpię, że winniśmy brać dosłownie całość przemian jej rodziny, a także słowa lekarza. Skłaniam się ku temu, że nic z tego nie miało miejsca.

Po lekturze przypomniały mi się słowa mojej mamy, krzyczącej zza zamkniętych drzwi łazienki, gdy za dzieciaka brałem zbyt długą kąpiel: “Wyłaź, bo się rozpuścisz tam!”. Muszę spytać, czy słyszała coś o morderczych pleśniach :) 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Fajny pomysł, z czegoś zwyczajnego zrobiłeś coś strasznego :) Napięcie narasta, choć oczywiście od początku wiadomo, że w centrum znajdzie się wanna, to jednak nie spodziewałam się, że w taki sposób. Trochę doktorek ze swoim racjonalnym wyjaśnieniem przygasił napięcie (zrobiłabym go bardziej szalonego i paranoicznego), ale końcówka naprawdę niezła :)

Z bohaterką łatwo mi się utożsamić, choćby dlatego, że podobnie jak ona przedkładam prysznic nad moczenie się w wannie, a niestety mam wannę. Tyle tylko, że nie muszę czekać w kolejce ;)

Klikłabym, alem znowu spóźniona :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

fmsduval, nie ukrywam, że doświadczenie dzielenia łazienki z domownikami było źródłem inspiracji. Choć mnie nikt nigdy nie straszył, że się rozpuszczę :) Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu, a zwłaszcza, że uznajesz moją próbę stworzenia klimatu za udaną.

 

Irko, odkąd postanowiłem napisać horror, wiedziałem, że chcę zbudować grozę na elemencie codzienności, bardzo lubię ten zabieg. Padło na wannę, bo była pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy. I mimo nieprzychylnego przedstawienia w tekście, wolę ją od prysznica :) 

Bardzo spodobała mi się lektura Twojego opowiadania. Świetnie poprowadzony klimat, chociaż muszę przyznać, że sceny z lekarzem nieco wybijają z rytmu. Teraz moje całkowicie subiektywne odczucie – rozmowa z lekarzem miała duży wymiar realności, a można było pójść w kierunku bardziej “odjechanym”, lovecraftowskim. Tak żeby podbić atmosferę weirdu. We wcześniejszym komentarzu też wspominałeś o wyłączeniu w ogóle imion – ja bym z chęcią zobaczyła taki zabieg. 

Podsumowując, bardzo udane opowiadanie i też utrafione w mój gust ;)

Deidriu, miło mi, że się podobało :) Z perspektywy czasu uważam jednak nadanie bohaterom imion za słuszną decyzję, dodają sporo realizmu codziennym scenom. Ich pierwotny brak wynikał zresztą z bardzo prozaicznego powodu, chciałem, by kraj akcji pozostał niejasny dla czytelnika. Dziękuje za komentarz!

Spodobało mi się, jak ze zwykłego i jasnego przedmiotu zrobiłeś coś niepokojącego i mrocznego. Aż się cieszę, że podczas remontu łazienki wymieniłam wannę na prysznic. :-) Może to tylko złudne poczucie bezpieczeństwa.

Podoba mi się również pomysł relaksującego i uzależniającego koszmaru. Wydaje się groźniejsze niż coś wypruwającego flaki, bo w końcu siostra sama wróciła po więcej…

Fajny horrorek.

Babska logika rządzi!

Trochę nie klei się w mojej głowie sytuacja, w której cały pierwszy fragment poświęcasz zaznaczeniu, jak bardzo bohaterka nienawidzi kąpieli w wannie, a już w następnej scenie jej pierwszy pomysł na relaks to kąpiel. Pijany menel sikający do basenu też wydaje mi się mało prawdopodobnym podłożem dla psychicznej traumy :-)

W odróżnieniu od innych komentujących, dla mnie bohaterka jest skrajnie antypatyczna. Nic jej się nie podoba, a za swoje problemy gotowa jest winić wszystkich, tylko nie siebie, nawet bogu ducha winną wannę (ja wierzę, że ona również była tu ofiarą).

Nie zmienia to jednak faktu, że opowiadanie się spodobało :-) Czytało się łatwo, szybko i przyjemnie, a i do myślenia trochę dało. Dobra robota!

Finklo, dziękuję! Jak mówił lekarz, prysznic powinien być bezpieczny :)

 

krzkocie, cieszę się, że się podobało! Kąpiel bohaterki to tylko impuls z gatunku tych, które zdarzają się nam wszystkim (tak sądzę). Bezdomny z basenu to zaś tylko początek życiowej niechęci, która napędzała samą siebie, nie nazwałbym tego traumą, raczej patrzył w kategoriach nawyku.

Wstaję i wychylam się, lecz ani go nie wiedzę, ani nie dostaję odpowiedzi.--> chochlik

 

To na dowód, że przeczytałem, bo horrory omijam dużym łukiem. Zafrapował mnie tytuł i dobrze się stało. Zrozumiałem, że widocznie coś mnie chroni, czuwa nade mną, bo od zawsze wolę prysznic od moczenia się w wannie.

Koalo, niesamowite, jak długo ten chochlik się ukrywał, dziękuję za wyłapanie go :) Cieszę się, że nawet przeciwnik horrorów nie żałował odwiedzin!

Nowa Fantastyka