– Panie majster?… – zaszumiał niepewnie Jesioniec.
– Czego znowu chcesz, młody? – Dębiec stawiał ostrożnie kroki w rozmokłym błocku, poskrzypując przy każdym ruchu konarami.
– …bo jakoś tu ponuro i strasznie.
– E tam! – zirytował się stary ludorąb. – Koronę mi zawracasz, a mokradło takie, że można korzenie połamać. Pewnie, że tak. A jak ma być w lesie twoim zdaniem? Dłonie gęsto rosną, wiatr hula i świszczy, mgły poranne wstają, to się drzewu w witkach mieni. Nic to. Leź przed siebie i mnie nie denerwuj.
– Tylko te ich oczy! Sam pan majster przyzna, że wyglądają, jakby rozumnie patrzały… Aż strach bierze.
Dębiec milczał i z zadumą wodził witkami, obserwując tonące w półmroku otoczenie. Musiał w duchu przyznać, że Jesioniec, chociaż młody i strachliwy, miał jednak trochę racji. Słońce powoli wstawało nad horyzontem, a o poranku las wyglądał wyjątkowo upiornie. Na różowych ciałach gromadziła się wilgoć, rozpostarte w kierunku słońca palce powoli otwierały się, rozpoczynając codzienny proces hemosyntezy. Jamy gębowe miarowo wyrzucały dwutlenek węgla i absorbowały tlen w nieprzerwanym cyklu oddechów. Pod pokrytą rosą skórą pulsowały naczynia krwionośne. Życiodajne soki płynęły z zakotwiczonych w miękkiej ziemi stóp w stronę torsów, głów i ramion wyciągniętych ku niebu.
Na doświadczonym ludorębie takie widoki nie robiły już wielkiego wrażenia, jednak Dębiec rozumiał podenerwowanie młodego podopiecznego.
– Widzisz, Jesioniec…
– Tak, panie majster?
– Ech, też kiedyś byłem młody. Nikt nie wyrasta z toporem w pędach i nie chodzi do lasu od małego krzaka. Dlatego ja cię nawet rozumiem. Tak, masz rację, ludzie wyglądają trochę strasznie. W ciemności ich jamy gębowe przypominają dziuple, nawet palce, wyciągnięte ku słońcu za dnia, wyglądają jak młode pędy, a twarze zdają się patrzeć na przechodzące drzewa…
– No właśnie!
– Daj dokończyć, Jesioniec. Chodzi mi o to, że rzeczywiście ludzie robią nieco upiorne wrażenie. Szczególnie w półmroku, kiedy drzewu wyobraźnia pracuje, a w koronie potrafią lęgnąć się pomysły niestworzone. Warto jednak pamiętać, że w gruncie rzeczy to tylko nieruchome cielska, wypełnione krwią, kośćmi i mięsem. Tak, to przyroda, element natury. Jednakowoż element bezrozumny, pozbawiony myśli, a jak głoszą księgi, cała przyroda powinna być podporządkowana drzewu i tylko dobrostanowi drzewa służyć.
– Kiedy przy uderzeniach topora słychać coś jakby jęki…
– Głupstwa opowiadasz, Jesioniec! – zdenerwował się majster. – Cóż to za dyrdymały!? Nie byłeś w szkółce? Toć już uczony Brzoziec Białokory wyjaśnił zjawisko w sposób jasny i pełny. Wapor zgromadzony w trzewiach człowieka pod wpływem uderzeń topora podnosi się i wychodzi jamą gębową, a że przechodzi przez ciasne worki skórne, to wydaje dźwięki na podobieństwo świstu wiatru w dziupli. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego…
– Ale ja…
– Jesioniec, dobrze ci radzę. Skup się na swojej robocie. Nie filozofuj, nie mędrkuj, tylko rąb ludzi i układaj ich ciała na stosy. Po południu przyjedzie wóz, zabierze to wszystko do osady. Przynajmniej się na coś przydadzą, zamiast tylko stać i wyginać na wietrze. Z wysuszonej, pozszywanej skóry zrobi się nowe namioty, z oskrobanych kości będą rusztowania, a czaszki posłużą za lampy. Natomiast tutaj będzie wreszcie miejsce, przyjdą kolejne drzewa, pojawią się osady, szkółki, kramy. Zrobi się ruch i zatętni prawdziwe życie, a nie jakaś nędzna ludzka wegetacja.
Dębiec owinął toporek pędami i wycelował poniżej grubej, żylastej łydki stojącego w pobliżu człowieka.
– Bo widzisz, Jesioniec… Jak są plany wycinki, to trzeba brać się do roboty i rąbać. Rozumniejsi od nas nad tym siedzieli. A potem przyjdzie jakieś mądre i ważne drzewo, spojrzy z zadowoleniem na naszą pracę i zaszumi: tu był las, a teraz przynajmniej jest coś pożytecznego.