2021
2021
Stoję na pomoście. Kropelki wody z moich mokrych stóp spadają w ciszy, powracając do jeziora. Delikatne zmarszczki rozchodzą się po jego tafli, tak nieistotne, że prawie niezauważalne. Dzień chyli się ku końcowi. Podszyty złotem fiolet nieba zmierzch przekuje w szarość stali, a potem zanurzy w głębinach mojego jeziora – zahartowane ostrze nocy po raz kolejny spadnie na świat, odcinając go od racjonalności dnia. Senne mary będą przemierzać uśpione umysły. W niektórych będą pląsać i dokazywać, a inne będą podpalać – dla zabawy, bo mogą. Kto niby złapie je za rękę, powie, że nie wolno? Jeśli wiesz, gdzie szukać, możesz je dostrzec czasem na krawędzi swojego snu. Ciekawską twarz, wgapione w ciebie oko. Lubią obserwować, ale jak znudzą je twoje myśli, namieszają w nich – będziesz się pocić, wzdychać, jęczeć, rzucać z boku na bok, a one pożeglują do sennych zwidów kogoś innego. A tak wiele jest teraz nudnych myśli. Wybetonowaliśmy swoje umysły, jak wybetonowaliśmy lasy, łąki, doliny. Coraz mniej na nich rośnie, to pobojowiska wypalane ogniem rutyny. Sztywne ramy, zawsze spóźnieni, zawsze w pośpiechu. Cyk, cyk, cyk, wskazówka zegara odcina kolejne sekundy z wciąż krwawiącego truchła życia. Cyk, cyk, cyk, już trzeba biec, dalej, dalej, praca, dom, kredyt, dzieci, czas to pieniądz, ale z każdym cyk ubywa kolejnego grosza i cyk, cyk, cyk, bezpowrotnie stracona kolejna minuta i kolejna moneta. Minuta i Moneta, Moneta i Minuta – dwie boginie, które narodziły się osobno, ale które postanowiliśmy złączyć ze sobą na zawsze. Zszyliśmy ich ciała, choć krzyczały i błagały o miłosierdzie. Zszyliśmy je grubą nicią splecioną z ambicji, zawiści, chęci posiadania, pychy. A potem te koszmarne siostry syjamskie posadziliśmy na tronie, oddając im cześć i prosząc o łaskę. Ha, o łaskę, choć jej nie znają, bo same jej nie doświadczyły! I tak śnisz o spłacie, o racie, o czynszu, a sny stają w ogniu, cienie sennych mar tańczą na kamiennych ścianach twoich powiek, szaleją z głodu i rozczarowania, mszczą się, karzą cię, chłoszczą. I rano się zrywasz, bez odpoczynku, bez nadziei, stajesz w kolejce do Najwyższej Świątyni.
Zamykam oczy. Głęboki wdech. Długi wydech. Wraz z nim wypuszczam te skażone myśli. Wpadają w toń jeziora jak drobne kamyki i od razu idą na dno. Niech toną. Chciałabym pozbyć się ich na zawsze. Otwieram oczy. Fiolet nieba odbija się na powierzchni wody. Są jednym, są tym samym, dwa żywioły niemal połączone zmierzchem. Ciemna linia drzew odcina je jednak od siebie – las biegnie na około zbiornika, niczym milczący wojownik broniący cnoty swojej oblubienicy. Jezioro i niebo nigdy się nie spotkają. Niebo nie zanurzy się w chłodnej toni, póki w jego oblicze skierowane są włócznie pni i konarów. Cóż za smutna historia miłosna.
Czuję nagłe ukłucie niepokoju. Wokół jest tak cicho, ale mrok narasta. Zwalczam przymus spojrzenia za siebie. Zamiast tego patrzę do góry. Chmury stoją w miejscu, puchate i leniwe, umalowane promieniami zachodzącego słońca. Wyciągam w ich stronę rękę. Delikatny powiew muska moje palce, niczym wąż owija się wokół nich i spływa w dół nadgarstka. Dziś będę twoją wysłanniczką. Tylko tyle mogę zabrać ze sobą.
Odbijam się od desek pomostu. Moje ciało przebija powierzchnię – dłonie, ramiona, głowa, tułów, nogi, stopy. Otula mnie zieleń i chłód. Woda jest aksamitna, pieści moje ciało. Poruszam rytmicznie rękami, płynąc w dół. Jak bardzo mi tego brakowało. To jedno z najwspanialszych uczuć, jakie znam. Jest jak przejście do innego świata. Ciało traci swoją wagę, unosisz się, dryfujesz. Wszystko zwalnia. Prądy głaszczą twoją skórę. Troski umykają gdzieś w głąb, ratują się jak szczury z tonącego statku. Wrócą, oczywiście. Wyliżą i wysuszą swoje szorstkie futra, potem będą siedzieć nadąsane, szepcząc w ciemności za uszami, szczerząc zęby i wyczekując idealnego momentu na atak. Ale to nie teraz. Jeszcze nie.
Poruszam ramionami, oddalając się coraz bardziej od brzegu. Wiem, że minęłam już linię szuwarów i innych pomostów. Wynurzam się. Fiolet, złoto i szarość otaczają mnie z góry i z dołu. Jestem w wodzie / nad wodą / w niebie / pod niebem. Jak zamknięta w szklanej kuli. Góra, dół, prawo, lewo – kierunki nie mają tu znaczenia, zamieniają się miejscami, a może nie istnieją. Wyobrażasz sobie świat bez kierunków? Bez kierunków i bez czasu. Jak cudownie musiałoby być, tak tkwić w zawieszeniu, dryfować w bezczasie i bezkierunku, przeżywać jedną sekundę i całe eony na własnych warunkach, we własnym tempie, na własnoręcznie wytyczony azymut, według własnego kaprysu. Jak ten wieloryb przemierzający kosmiczną pustkę – nikt nie wie po co, nikt nie wie dokąd. Chciałabym być tym wielorybem. Ale tkwię pośrodku mojego jeziora, kołysząca się na tafli niczym spławik. Przez tę jedną chwilę jestem axis mundi mojego własnego kosmosu, w wiecznej bezchwili, zanim świat został stworzony. Spinam w jedno niebo i wodę, dwa żywioły, z których wszystko powstało. Kładę się na plecach, dryfuję dalej. Jestem ruchomą wyspą, jestem życiem. Słyszę dudnienie swojego serca i szum oddechu. Powoli obracam się, wirując z prądem. Chmury przyglądają mi się, zaciekawione. Pode mną wyczuwam bicie drugiego serca. Uderza w innym rytmie niż moje. Tu da tum ta. Moje tu, jego da, moje tum, jego ta. Śpiewa mi znów swoją pieśń. Mój Wąż na dnie mojego jeziora, niezmiennie na mnie czeka. Otoczy mnie, niczym las jezioro, ochroni. Stworzymy nowy świat. Oplecie mnie i przytrzyma w głębinie. Zagubię się w jego zwojach, już nie wypłynę. Czuję, jak unosi się powoli. Woda faluje, nadchodzi. A gdy się wynurzy, pożre wszystkich bogów, starych i nowych. W czarnym kwasie utopi świat, by mógł narodzić się na nowo – z niego i ze mnie.
Czuję szarpnięcie. Muszę wracać. Nie chcę słuchać rozkazu, ale ręce, choć niechętne, wiosłują w stronę brzegu. Śpiew Węża zamienia się w krzyk, który wibruje w mojej czaszce, niemal rozsadza mi głowę. Ale płynę dalej. Błagam, spraw, bym pękła jak przekłuty balon, niech moja krew zabarwi wodę. Jestem coraz bliżej. Serce zaczyna mi bić szybciej, aż w mojej piersi rozchodzi się ból. Moja twarz jest mokra, więc pozwalam łzom płynąć. Jeszcze parę metrów, nim zamknę je w sobie razem z uczuciami w głębi mojej duszy, gdzie nikt nie sięgnie. Nie będą się nimi karmić. Nie pozwolę na to. Kiedy moje stopy dotykają dna, zostaje we mnie tylko wściekłość.
Kolor już niemal zupełnie uciekł ze świata i mrok wszystko spowił. W ciemności młodej nocy jest po prostu plamą głębszego cienia. Jak czarna dziura, która przyciąga mnie do siebie, wsysa w swój środek i sprawia, że przestaję istnieć. Stoi na brzegu, boi się pomostu. Nieuwaga może kosztować życie. Powoli, leniwymi ruchami, uderza płaskim przedmiotem o dłoń. Plask, plask, plask. Każde klaśnięcie odbija się echem w moim ciele. Jeszcze nie boli. Jest tylko nieprzyjemne. Zapowiedź, obietnica, groźba.
Jej praprzodek wyłowił mnie z mojego domu, zanęcając słodkimi słowami. A ja łyknęłam haczyk, zdjęłam swoją prawdziwą skórę, zostawiłam jezioro i Węża i poszłam za nim, w tajemniczy i piękny świat powierzchni. Pokazał mi góry i lasy, miasta i dzikie ostępy. Ale kiedy poczułam tęsknotę i chciałam powrócić w głębiny, odebrał mi moją skórę. Trzymał w domu, niczym psa. Wziął sobie żonę i płodził dzieci, a ja im usługiwałam. Przekazywali mnie sobie z ojca na syna i z matki na córkę. Z czasem znaleźli sposób, by pociąć moją skórę tak, bym nigdy nie mogła jej włożyć ani zniszczyć w całości. Razem z nią pocięli moją duszą na wąskie paski. Wytworzyli z niej talizmany, bym była na zawołanie każdego z nich. Są dni, gdy nie wiem, gdzie jest góra, a gdzie dół. Gdy rozkazy szarpią mnie w sprzeczne kierunki, nakazują skakać, tarzać się, nadstawiać, nadskakiwać… Przez pokolenia patrzyłam, jak oni i im podobni poskramiają świat i naginają go do własnej woli. Wyssali z ziemi całą magię, wycięli lasy. Tworzyli własne chmury – gęste, czarne i ciężkie, płaczące kwaśnym deszczem. Pocięli świat na wąskie paski i jak mnie – wynajmują temu, kto da więcej.
Stałam się służką Monety i Minuty. Wynajmowana za monety na minuty, luksusowa dziwka bogatych panów. Otoczyli mój dom murem, wybetonowali podjazd, spraszają gości i wręczają im talizmany. Na dzień, tydzień, miesiąc. Kazali znaleźć moje siostry, sprzedałam je, zniewoliłam, pocięli je jak mnie.
Nie wiedzą tylko, że w głębinie czai się Wąż. Czeka na mnie. Rośnie, pęcznieje od każdej łzy. Że pewnego dnia uniesie swój wielki łeb i wtedy ziemia rozstąpi się pod ich stopami, runą w dół, w dół, w dół, wirując, zanurzeni w bezczasie i w bezkierunku, którego tak okropnie się boją, aż utoną w zupie z własnego strachu i ziszczonych koszmarów. I zrozumieją, że byli jak te delikatne zmarszczki na tafli mojego jeziora – tak nieistotne, że aż niezauważalne. Wszelki ślad po nich zaginie, a my będziemy wędrować po ich kościach, aż świat znów się zieleni.
Czekam na ten dzień, czekam z niecierpliwością. I widzę, i czuję, że jest on coraz bliżej.
Nie udało mi się odgadnąć kim jest powtorzyna, może przyrodą ale nie do końca to do mnie przemówiło.
Dużo plastycznych opisów, które przyjemnie się czyta, ale które czasem mogą zacierać przesłanie.
Lożanka bezprenumeratowa
Cześć! Mnie też nie udało się rozgryźć tak na 100% kim jest narrator. Tekst nadawałby się chyba nawet na konkurs "Tu był las", bo stawiam, podobnie jak Ambush, na naturę. Wiele zdań ładnych, ale jak dla mnie w ogólnym rozrachunku za dużo tutaj filozofowania i patosu. Na chwilę, ok. Ale przy prawie 10k znaków zdążyło mnie to już zmęczyć. P.s. Teksty nie przekraczające 10k znaków to tutaj jeszcze szorty więc zmień oznaczenie. Pozdrawiam!
Potworzyno, na tym portalu OPOWIADANIA zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na SZORT.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Moje uwagi:
Z pozytywów, jest tu w zalążku ciekawa historia, ciekawa bohaterka, technicznie mimo paru zgrzytów pokazuje potencjał językowy.
Na minus jest to jednak trochę blok tekstu, duże natężenie doniosłych zdań, częsta zmiana narratora, historia bohaterki podana bardzo zdawkowo.
Podszyty złotem fiolet nieba zmierzch przekuje w szarość stali, a potem zanurzy w głębinach mojego jeziora – zahartowane ostrze nocy po raz kolejny spadnie na świat, odcinając go od racjonalności dnia.
To zdanie do poprawy jak dla mnie, długie, dużo patosu, barwy na początku powtarzane.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Bardzo ciekawy i skłaniający do refleksji tekst. Podoba mi się, w jaki sposób przedstawiłaś myśli bohaterki (która trochę się w nich zagubiła, ale kto tego nie robi) i jej odczucia do zmieniającego się świata. PS: Czy bohaterką jest nimfa lub rusałka?
Well, my social anxiety is getting the best of me; I'm taking a walk. Goodbye.
Kiedyś pisałem wiersze. Powiem ci że gdyby wyciągnąć pewne fragmenty tekstu, można by sklecić przynajmniej trzy wiersze :)
np
***
spadają w ciszy
tak nieistotne
zahartowane ostrze nocy
złapie je za rękę
sennych zwidów
wiele jest teraz
zostawiłam jezioro
nikt nie wie po co
pozdrawiam:)
Zmęczyłem się tym tekstem. Jest całkiem przyjemnie napisany, ale to bardziej impresja, wypełniona purpurowymi zdaniami, patosem, odkrywaniem przez narratorkę prostych prawd z filozoficzną manierą. To jest typ tekstu, który według mnie przemawia do wrażliwości autora, jednak różni się ta wrażliwość od wrażliwości czytelnika, przez co odbiór może być różny. To nie jest zły tekst, on jest po prostu w swym założeniu zbyt wzniosły, a purpurowe zdania w niektórych miejscach sprawiają wrażenie bufonady, zerknij na przykład tutaj:
las biegnie na około zbiornika, niczym milczący wojownik broniący cnoty swojej oblubienicy.
Czyli: las otacza zbiornik tak, jak milczący wojownik broni cnoty swej oblubienicy. To przecież nie ma sensu :/ Masz kilka takich potworków, które się ulęgły w tym natłoku myśli przelewanych w litery.
Sam pomysł na nimfę/rusałkę zniewoloną podstępem i teraz wykorzystywaną, jest ciekawy i podoba mi się, tym bardziej, że pojawia się kwestia skóry i amuletów, pozwalających na kontrolowanie narratorki. A jeszcze bardziej zaczyna się podobać, kiedy następuje zapowiedź zemsty ze strony węża mieszkającego w jeziorze. I w tym miejscu postanowiłaś przerwać, a tutaj właśnie powinna zakończyć się impresja, a zacząć rozwijać się fabuła. Jednak nic takiego nie zaszło.
Niestety, nie zostanę fanem tego opowiadania.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Cóż, przeczytałam tekst ze sporym wysiłkiem i niewiele z niego pojęłam, albowiem rzecz jest napisana w sposób mocno utrudniający docieczenie, co też miałaś nadzieję opowiedzieć.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niestety, również nie wiem kim jest bohaterka i co właściwie się wydarzyło.
Opisy ładne, choć nieco zagmatwane.
Uważaj na zaimki, bo przy sporym nagromadzeniu, strasznie kłują w oczy.
Ale płynę dalej. Błagam, spraw, bym pękła jak przekłuty balon, niech moja krew zabarwi wodę. Jestem coraz bliżej. Serce zaczyna mi bić szybciej, aż w mojej piersi rozchodzi się ból. Moja twarz jest mokra, więc pozwalam łzom płynąć. Jeszcze parę metrów, nim zamknę je w sobie razem z uczuciami w głębi mojej duszy, gdzie nikt nie sięgnie. Nie będą się nimi karmić. Nie pozwolę na to. Kiedy moje stopy dotykają dna, zostaje we mnie tylko wściekłość.
To przykład tylko.