- Opowiadanie: Mariner79 - Lista przeznaczenia

Lista przeznaczenia

Witam! Zapraszam do przeczytania krótkiego opowiadania science-fiction, jeżeli spodobały się realia upadającego świata, to serdecznie proszę o podpowiedzi odnośnie treści oraz samego bohatera. Dziękuję i pozdrawiam,

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lista przeznaczenia

Patrząc na zamalowane daty kalendarza, doktor Arkadiusz Smoleński zaplanował ukończenie dzieła o spiralnej budowie kosmosu, lecz mówiąc szczerze, całkowicie nie brał pod uwagę, przyniesionej popularności wyniku badań, zwłaszcza po analizie jego poglądów. Od bardzo dawna posiadał rozpisaną na karcie pacjenta przewlekłą schizofrenię, chorował na ciężką depresję paranoidalną, wywoływaną utratą bliskich oraz brakiem pomysłów. Dzisiejszy mglisty poranek był kolejnym posępnym dniem karnawału, jednak Arkadiusz przeczuwał dużo więcej, jakby całe otulające go środowisko, wielki świat naukowy, obracał się przeciwko jego skromnej osobie. Po wyjściu na korytarz, od zaniedbanej przez pleśń łazienki, we własnym wyuzdanym wnętrzu świadomości, obserwował mijające momenty przeszłości, gdzie otrzymywał nagrody, proszono czasami o zapisywanie autografu lub napisanie dedykacji. Bardzo często wykonując takie zadania zapamiętywał ojca oraz matkę – zaczynając tenże fragment od początku – ich przestarzałe poglądy o bieżącej rzeczywistości były całkowicie sprzeczne, z naukowym podejściem do tematu podróżowania. Zwłaszcza dzisiejszy świat, zdominowany przez społeczeństwo technokratyzmu, zastanowił wobec zasad moralnych, wymieniał dosyć irracjonalne stanowisko. Arkadiusz spoglądał na stare zdjęcia, podstarzałe i przetarte twarze, których przybliżony wiek, dziwne choroby czy wysokość ubezpieczenia zdrowotnego, nie zgadzały się z przyjętym standardem wieku dwudziestego.

– Czy pójdziesz wreszcie, po lekarstwa do apteki, które zapisano na recepcie dla mamy? – zapytywał czasami stanowczo, rozgniewany do granic wytrzymałości ojczulek.

Przeczuwał, że głowa rodziny, miała dosyć chodzenia do upadającego miasta, ciągle po podobną pomoc, żebranie drobnych pieniędzy oraz odwiedzanie „wspierających” budżet domowy – zwłaszcza przebywanie, wśród bogatych urzędników miasta, którzy już dawno temu, wybudowali mocne fundamenty imperium.

– A kto zapłaci za rachunki, jeśli będziesz ciągle, medytował nad prostymi sprawami? – odpowiedział Arkady, pytaniem na pytanie. Kończył dopiero osiemnaście lat, a ośrodek dla nieletnich, nie dawał odpowiedzi na każde pytanie.

– Nie będziesz mnie pouczał synu, jak mam prowadzić własny interes. W przyszłości, samemu się przekonasz, ile kosztuje wysiłek umysłowy, rozwijanie inteligencji… ty, pyskaty dzieciaku. – Być może, ojciec miał rację, ten kto nie pracuje na chleb, sam załatwia własne potrzeby.

– Skoro tak, stawiasz sprawę… już nigdy więcej, nie wrócę do tego domu. – powiedział młodszy, z rodu Smoleńskich, przejęty nietuzinkową uwagą starszego. Głęboko we własnych myślach, przedziwnie ukształtowanym sumieniu, słyszał wiele komentarzy na własny temat, wyodrębnionych „opcji” przeznaczenia, a takie podejście, do tematu niespodziewanej wyprowadzki, wielokrotnie wymuszało wykonanie jakiegoś kroku na przód.

Opuścił rodzinne mieszkanie, dosyć nagle oraz pewny samego siebie, zastanawiając się nad swoim życiem. Od tamtego wielkiego świata, odległego od dzisiejszych wykładów, wzajemnego zapoznawania czytelników lub obserwacji badań labolatorium, dzieliło wiele innych spraw, które Arkadiusz starał się uporządkować na własnym podwórku. Powoli, lecz bardziej skutecznie, aniżeli sam przypuszczał, ubierał się na spotkanie z wydawcą publikacji, a całkowicie podświadomie, zdawał sobie sprawę, z niskiego miejsca, w rankingu nowych pisarzy. Autorów ciągle powielających ludzkie przeznaczenie, kopiujących takie same dziedziny naukowe, bez końca, tworząc podobny świat. Jedynie popularność kilkunastu wynalazków, doprowadziła do spotkania oraz zorganizowania małej dyskusji, wśród czytelników albo hobbystów. Jego ciężka praca umysłowa, wymagała wiele wysiłku, nieustającego poszukiwania rozwiązań, prowadzenia skromnych rachunków, będących na początku kosmicznej odysei oraz odkrycia kumulatora plazmowego. Kolejne etapy misji, polegały na fazie spalania materii oraz poruszania się urządzenia w przestrzeni. Uzyskanie samej cząsteczki ładunku, o samych właściwościach plazmowych, zostało udowodnione dawno temu, a jednak obserwowanie badań, nie zostało specjalnie nagłośnione, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Zdawał sobie sprawę, że rdzeń plazmowy napędu, posiadał uszeregowanie poziomu, odpowiednie uwidocznienie w napięciu sterownika, schemacie całego urządzenia, a nie wspominając o odbiciu ładunku i przeniesieniu takiej cząsteczki mocy, bezpośrednio lub nieco bliżej korytarzy kumulatora. Całe to zamieszanie wokół kosmosu, prędkościami napędu lub osiąganiem odpowiednich wielkości fizycznych, doprowadzało grono znajomych, do bezpośredniej reakcji emocjonalnej, czasami agresywnego nastawienia, wobec jakichkolwiek obcych istot. Wyniki testowe napędu, nie były całkowicie zadawalające, ale nie stanowiły całkowitej porażki. Podczas zamykania drzwi wejściowych, Arkadiusz przypominał sobie, pierwsze „spotkanie” w samotności, również pewnej koleżanki o imieniu Angelika. Jej brudne i niechlujnie poszarpane włosy, krótki zarost pod pachami oraz specyficzny akcent narkomanki… takie skromne osoby półświatka, poświadczały trudne i skomplikowane położenie.

– Pierwszy raz, na naszym dworcu centralnym? – spytała bardziej zaciekawiona, stanem swojego białego czoła, niż nowymi „fraglesami”, które pokazywały się na zawołanie pod powiekami. – Dzisiaj właśnie ty, będziesz czyścił muszle klozetowe.

– Skoro tak… moja droga. – przez krótką chwilę, zaskoczyła mnie wypowiedzią. – Widocznie miałaś rację.

– Zamknij buzię. – uśmiechnęła się, szczerząc powybijane zęby i nieustannie patrząc, na  pomarszczone czoło kolegi, czasami błądząc wzrokiem, w jedną tu, bądź drugą daleko tam, stronę świata. – Jeśli chcesz przetrzymać na dworcu, nie stawiaj się starszym mieszkańcom i bogatszym mieszkańcom, nigdy nie popijaj alkoholu, oddawaj nam wszystko, co zarobisz od spotykanych ludzi, a czasami posiadasz w kieszeni spodni. Wszystko, zobaczysz będzie dobrze…

Podobno dawni rodzice, szukali Arkadiusza dosyć długo, nawet przez kilka dni, po różnych tajemniczych miejscach. Natomiast kobieta-przyjaciółka, mówiła jeszcze więcej głupot, ale głupie ględzenie do sera, zawsze kończyło się na podobny sposób. Po znalezieniu koperty, na której napisano sprytnie „nie oddaj Ewie”, kupił bilet i wyjechał do zupełnie nowego miejsca, prosto nad same morze. Widocznie szczęście istnieje, cierpliwość uśmiechnęła się do niego, nawet dużo szybciej, aniżeli mógł sobie wyobrażać. Zamykając drzwi wejściowe, spotykał zwykle kilku sąsiadów, a więc szybko wymieniał spojrzenia, jak również kiwnięcia głową. W trakcie otwierania drzwi piwnicy, zagubił kluczyk do kłódki, musiał szybko znaleźć taki klucz oraz sięgnąć po zakupiony rower. Pogoda była umiarkowanie brzydka, od kilkunastu godzin, padał nieustępliwy deszcz, a w torbie podróżnej, zapakował większość napisanego materiału. Jak wspominał już wcześniej, krótkie życie niewolnika, wolno i miarowo przyzwyczaiło go do szczęścia, do osiągania całkowitej wolności. Jednakże, we wspomnieniach z dawnych lat, czaił się nieustępliwy pech, przychodziły na tapetę, same negatywne myśli. Przypominała się sekta, licznie bezdomni ludzie, którzy wspólnie nazywali własne zgromadzenie „rankingiem chorego przeznaczenia”. Dosyć szybko, Arkady nabawiał się dziwnych odruchów, nerwobóli – podobnego zachowania ciała, które w ich niezmierzonym rozumieniu, polegało na ulepszaniu umiejętności neuro-psychicznych, pomagania sobie nawzajem, również chorym, opuszczonym ludziom. W pierwszym momencie znajomości, który doświadczał wraz z tymi ludźmi, nieustannie myślącymi o pieniądzach, powiększaniu własnej majętności, próbował odszukiwać nowy punkt zaczepienia, ale zdawał sobie sprawę, że nikt wśród owych osobistości, nie należał do mięczaków. Każdy człowiek chorujący, posiada podobne przyczyny zachorowania, osoba przyjęta do wspólnoty, próbująca zmieniać ich przeznaczenie, również. Nie umiał dawać sobie rady, w tym przerażającym ogniwie samozniszczenia, czyli mówiąc prostymi słowami, biedą i chorobami na tle nerwowym. Bywało, że zarabialiśmy „walkami na gołe pięści”, a czasami próbami walki, skłócenia najbardziej inteligentnych postaci i zaciągania ich na pomoc innym. Nawet do dzisiejszego dnia, posiadał zapisane we własnym notesie, numery znajomych smartphone`ów, dotyczących przywódców sekty, znajomych bokserów, zarabiających na lekarstwa dla biedoty. Kilkanaście większych zmian, czyli zainteresowania życiem organizacji, stanem zdrowia prezesów, zmieniło absolutnie na stałe,  emocjonalne podejście Arkadiusza Smoleńskiego, także do mniej znajomych obiektów, które „panowały” na ulicach miasta. Generalnie rzecz biorąc, posiadał do przejechania kilka przecznic, ale zawsze spoglądał na reklamy, upadających albo pozostawionych samozniszczeniu sklepów. Spoglądał na napisy brudnych szyb, o wysprzedawaniu majątku, obniżaniu ceny broni oraz przenoszeniu się „jeden sam Bóg, wie gdzie”, poza ten śmierdzący artefakt cywilizacji. Miał na pamięci, ulubiony sklep z bronią, który nie wiadomo z jakiego powodu, nadal nienagannie funkcjonował. Wiedział, że spoglądając na reklamy właściciela sklepu, jest często obserwowany przez nieznanego obywatela. Pomyślał, że prędzej czy później, musi to wszystko zakończyć, tak jak powinien zakończyć już dawno temu – myślał o zastosowaniu, własnego sposobu przetrwania. Po zakupieniu broni palnej oraz dodatkowego magazynku z nabojami, powędrował dwie ulice dalej, pozostawiając rower oraz torbę podróżną – utajnione mapy, odległości, korytarze, oddalone od centrum wszechświata, również schematy kumulatora, napędu, urządzeń – blisko drzwi wejściowych. Udając się za magazyn, wygonił kilku nagrzanych alkoholem goryli, jak nazywano poszukujących pracy niewolników. Oferowali swoje usługi dla kartelu, natomiast główny „goryl” wyciągał pieniądze od sprzedawców. Przyznawał, że niewielu takich osób, pozostawało ciągle w handlu, jednak każdy miał swoje zdanie, zwłaszcza na tematykę syndykatu broni, obiektu sprzedającego prawa do handlu bronią wysokiego kalibru. Przystawienie broni bliżej własnej głowy, niezbyt dobrze wyzwalało  jakiekolwiek zadowolenie, skierował lufę broni, bliżej marszczącej się od zarostu brody. Kilku przechodzących i oglądających się za siebie ludzi, doskonale przeczuwało, że przypadki nadużywania broni palnej, są coraz bardziej popularne na świecie, nastawienia obywateli do broni jest negatywne, licznie pojawiające się samobójstwa, na tle zdeformowanej, okrywającej psychikę pseudo-tożsamości, powodowały niszczenie własnych korzeni. Korzystanie z pistoletów, bywało zabronione przez prawo, ale miało polepszyć stosunki syndykatu, państwa, utrzymywania narko-biznesu, dawnych prezesów sekty. Arkadiusz, nie spodziewał się wewnątrz ścian organizacji, takiego słabego zainteresowania.

Ni stąd, ni zowąd siedział tyłkiem, na dosyć eleganckiej sofie, przedmiocie pokrytym prawdziwą skórą oraz drogimi zdobieniami złotego materiału. Być może, sama cena takiego tapczanu, przekraczała wydane pieniądze na broń. Został gustownie ubrany, a za jego plecami, lekko zaświeciły się gwiazdki. Arkadiusz Smoleński odszedł już na dobre, jego kultura osobista odbiegała, od człowieka zdrowego psychicznie. Nazbyt wiele problemów, miewał jako prezent od służby bezpieczeństwa, przepracowanych godzin  oddziału szpitalnego.

– Znowu ten niedźwiedź. – musiał to wypowiedzieć, gdyż wychowywano go dosyć religijnie, natomiast kłamstwo po śmierci, dziwne przekleństwa, nie wchodziły tutaj w grę. Wyczyszczono jego umysł ze wspomnień, myślenia o starym świecie. Wyparowały do butelki po winie, jak często mawiali cyrkowi magicy.

Dzisiejszego pochmurnego, a zarazem deszczowego dnia, dwóch studentów wydziału fizyki, próbowało własnych sił jako ochraniarze, wykonywali tajemnicze zadanie… uratować swojego profesora, od zrobienia najgorszego – strzelenia sobie w głowę, prosto w głowę.

– Miałeś go przypilnować, nad inteligencję naszego wydziału, żeby nie kupował… do sklepu z bronią… wchodzić. – Leonard przekrzykiwał zadziwionego przyjaciela. Obserwowali rozwalony mózg, swojego byłego wykładowcy. – Wykładał dzieło życia, a teraz jego umysł pływał, w kratce odpływowej…

– Niedaleko stąd, położył wyniki badań labolatorium… – stwierdził ze skrywanymi pretensjami Leonard.

– Przed wystrzałem z pistoletu?

– Podobno chciał opanować wszystko, o poruszaniu się w przestrzeni kosmosu oraz przetrwaniu, a większość obiektów demonstrujących takie badania, które posłużyły za element budowy takiego fundamentu, posiada swoje podobieństwa w przyrodzie. Być może, właśnie tutaj kończy się spotkanie człowieka oraz wszechświata.  

Koniec

Koniec

Komentarze

Nie ma “letko”…

W tej historii może i dało by się cos pokazać, ale…

Nie ma nic złego w pisaniu długich zdań, pod warunkiem, że są poprawne językowo, stylistycznie, gramatycznie, a może jeszcze i pod innymi względami. U ciebie zdania przenikają się jak równoległe rzeczywistości w “Strefie zmroku”. Można odnieść wrażenie, że kropki i przecinki stawiał generator stochastyczny. Bardzo ciężko jest zrozumieć o czym chcesz napisać. Może spróbuj zacząć od krótszych i prostszych, bo ja tu po prostu zabłądziłem.

Cześć!

Zgadzam się z przedmówcą, masz problem z wścibskimi przecinkami, przez co zdania stają się nieczytelne.

Dla mnie pierwsze zdanie jest już niejasne:

Patrząc na zamalowane daty kalendarza, doktor Arkadiusz Smoleński zaplanował ukończenie dzieła o spiralnej budowie kosmosu, lecz mówiąc szczerze, całkowicie nie brał pod uwagę(,) przyniesionej popularności wyniku badań, zwłaszcza po analizie jego poglądów.

Nie rozumiem – jakiej “przyniesionej popularności”? Wyniku jakich badań? Czyjej analizie i czyich poglądów? Jego, Arkadiusza?

Drugie zdanie również mnie gubi:

Od bardzo dawna(,) posiadał rozpisywaną na karcie pacjenta przewlekłą schizofremię, chorował na ciężką depresję paranoidalną, wywoływaną utratą bliskich oraz brakiem pomysłów, uzasadniających poglądy oraz tezy.

Po pierwsze: “schizofrenię”, po drugie jeśli zdiagnozowany schizofrenik, to raczej “rozpisaną” (czasownik dokonany), po trzecie depresja pojawia się w jego życiu tylko w momentach utraty bliskich i gdy zauważa, że nie wpada na żaden pomysł? Bo właśnie to sugeruje imiesłów “wywoływaną”. Po czwarte dziwnie brzmi końcówka zdania: “brakiem pomysłów, uzasadniających poglądy oraz tezy.” – a nie chodziło o “brak argumentów”?

Dzisiejszy mglisty poranek(,) był kolejnym

Zbędny przecinek.

Po wyjściu na korytarz, od zaniedbanej przez pleśń łazienki, we własnym wyuzdanym wnętrzu świadomości, obserwował mijające momenty przeszłości, gdzie otrzymywał nagrody, proszono czasamizapisywanie autografu lub napisanie dedykacji.

Niby zamysł zdania rozumiem, ale nie rozumiem. Zamiast “od” nie miało być “z”? W dodatku jak “zaniedbana przez pleśń”, tzn. że wolna od pleśni, bo pleśń olała swoją powinność, czyli rozrastanie się i zajmowanie łazienki. Dlaczego “wyuzdanym”? Myślenie o zaszczytach i nagrodach to nie są jakieś świńskie, zbereźne myśli. Nie powinno być raczej: “proszono go czasami” oraz “złożenie autografu” (czasownik dokonany, plus pasujący bardziej niż zapisanie)?

Kolejne problematyczne zdanie:

Bardzo często wykonując takie zadania(,) pamiętał ojca oraz matkę, jednakże ich przestarzałe poglądy o bieżącej rzeczywistości(,) były całkowicie sprzeczne z naukowym podejściem do tematu podróżowania.

Dwa zbędne przecinki, zamiast “pamiętał” to raczej “wspominał”, “przywoływał”, a tak w ogóle to jakie “takie zadania”? Stanie na korytarzu i wspominanie podpisywania książek?

Zwłaszcza dzisiejszy świat, zdominowany przez społeczeństwo technokratyzmu, zastanowił wobec zasad moralnych, wymieniał dosyć irracjonalne stanowisko.

Kogo zastanowił? Jak “stanowisko”, to raczej “prezentował” – wymienia się coś na coś albo wymienia się jako wyliczenie iluś sztuk.

Aleksander spoglądał na stare zdjęcia, podstarzałe i przetarte twarze, których przybliżony wiek, dziwne choroby czy wysokość ubezpieczenia zdrowotnego, nie zgadzały się z przyjętym standardem wieku dwudziestego.

“Arkadiusz”, nie “Aleksander”. Albo zmień na początku “Arkadiusz” na “Aleksander”. Kiedy dzieje się akcja opowiadania? Bo ja się gubię.

Wyżej piszesz, wskazując czas teraźniejszy:

Dzisiejszy mglisty poranek

a niżej:

zapytywał czasami stanowczo, rozgniewany do granic wytrzymałości ojczulek.

Czas akcji mi się nie spina.

Poddałam się ze wskazywanie dzikich przecinków.

– Skoro tak… moja droga. – przez krótką chwilę, zaskoczyła mnie wypowiedzią, bezpośrednio skierowaną do mnie.

Po co nagle narrator pierwszoosobowy?

Cały ten akapit:

Podobno dawni rodzice, szukali Aleksandra dosyć długo, nawet przez kilka dni, po różnych tajemniczych miejscach. (…) Aleksander, nie spodziewał się wewnątrz ścian organizacji, takiego słabego zainteresowania.

to niesamowity bałagan i poplątanie z pomieszaniem… Odpuściłam sobie przeczytanie tego akapitu w całości. Za dużo pomysłów, skoków w czasie, postaci, wydarzeń, przekonań… Bardziej to wygląda na luźny strumień myśli.

 

Jeśli zamysłem było napisanie utworu z punktu widzenia schizofrenika, to… ok, można by to kupić, ale i tak należałoby popracować nad warsztatem, bo każdy się tutaj zgubi. Nie ma tu konfliktu, nie ma tu celu, nie ma motywacji, jest tylko jeden wielki chaos. Przy lepszym warsztacie przenikanie się dwóch linii czasowych, pisanie zarówno o teraźniejszości Aleksandra/Arkadiusza, jak i przeszłości – wydarzeniach, które doprowadziły do tego, jakim człowiekiem się stał, w co wierzył, jaką rolę przyjął w społeczeństwie, nad czym pracował itd., byłoby możliwe do ogarnięcia i nawet przedstawienia zawartości głowy bohatera w interesujący sposób. Ale zawodzi warsztat, a przede wszystkim nawałnica dzikich przecinków, utrudniająca odczyt dzieła.

Witam! Bardzo dziękuję za pomoc, zwłaszcza przy zapisywaniu treści, interpunkcji oraz całego fundamentu opowiadania. Większość błędów, wskazana poprzez mwwronska.pisze, została już poprawiona.

W przypadku bohatera Arkadiusza, stan psychiczny oraz depresja rzeczywiście szwankowały, a odzwierciedlenie takiego stanu, miało po części równoważyć szczęście, wielkie szczęście, które pomimo wielu chorób, napotykał od innych ludzi. 

 

Dziękuję i pozdrawiam, 

Koniec życia, ale nie miłość

Kumulator plazmowy WŁ-VI, dla poprawienia nastroju w pochmurne dni, które każdemu człowiekowi “przewracają” w przygotowanym kalendarzyku wink

 

Koniec życia, ale nie miłość

Cześć!

 

Przebrnąłem tylko przez pierwszy akapit i na tym poprzestanę. Tekst czyta się ciężko, zdania są długie, złożone i zawierają błędy. Spróbuj proszę przeczytać choćby sam pierwszy akapit na głos a sam wyłapiesz, co jest nie tak. Przykłady:

Patrząc na zamalowane daty kalendarza, doktor Arkadiusz Smoleński zaplanował ukończenie dzieła o spiralnej budowie kosmosu, lecz mówiąc szczerze, całkowicie nie brał pod uwagę, przyniesionej popularności wyniku badań, zwłaszcza po analizie jego poglądów.

Zakładam, że przy pierwszym pogrubionym chodziło o zamalowane daty w kalendarzu, albo na kalendarzu. Drugiego pogrubionego nie rozumiem.

Po wyjściu na korytarz, od zaniedbanej przez pleśń łazienki, we własnym wyuzdanym wnętrzu świadomości, obserwował mijające momenty przeszłości, gdzie otrzymywał nagrody, proszono czasami o zapisywanie autografu lub napisanie dedykacji.

Może chodziło o coś takiego:

Na korytarzu, po wyjściu z zagrzybionej łazienki, wspominał momenty z przeszłości, kiedy otrzymywał nagrody, rozdawał autografu i pisał dedykacje.

Kolejny przykład:

Bardzo często wykonując takie zadania zapamiętywał ojca oraz matkę – zaczynając tenże fragment od początku – ich przestarzałe poglądy o bieżącej rzeczywistości były całkowicie sprzeczne, z naukowym podejściem do tematu podróżowania.

Kompletnie nie rozumiem, co chciałeś przekazać. To wręcz brzmi jak zdanie przetłumaczone przez translator, bo dobór słów jest osobliwy.

Arkadiusz spoglądał na stare zdjęcia, podstarzałe i przetarte twarze, których przybliżony wiek, dziwne choroby czy wysokość ubezpieczenia zdrowotnego, nie zgadzały się z przyjętym standardem wieku dwudziestego.

Jak wyżej, no i co do tego wszystkiego ma wysokość ubezpieczenia zdrowotnego?

 

Kolejna sprawa to zapis dialogów, rzuć proszę okiem na ten link.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

 

No niestety pogubiłam się. Historia zaczyna się od postaci chorego psychicznie naukowca, który dokonał ważnego odkrycia, a potem jest jakaś rozmowa o lekach i ucieczka. Odbiór bardzo utrudniają usterki techniczne.

Ło, panie! Przecinki wstawiałeś chyba na chybił-trafił, ale bardziej na chybił. Zdania są długie, porwane, zdefragmentowane, mieszają się w nich sceny, myśli, spostrzeżenia, czasy, podmioty, zaimki, przypadki i wszystko co można napisać. Niestety ja nawet za bardzo nie wiem o czym to jest, a starałem się skupić w trakcie lektury, żeby cokolwiek z tej historii wynieść – i poległem, bo doczytawszy do końca miałem wrażenie przeczytania czegoś, co napisało AI, które wprawdzie w bazie posiada związki frazeologiczne, idiomy i jakies podstawowe zasady, jednak nie ma dostępnego wzorca, według którego miałoby to wszystko poskładać w sensowną całość. To jest niestety stylistyczny i fabularny chaos, z którego coś się wyłania, ale nie potrafi się zdecydować, czy chce być zobaczone i zrozumiane.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nowa Fantastyka