- Opowiadanie: Justyna - Umarli mają głos

Umarli mają głos

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Umarli mają głos

Święto Zmarłych to szczególny czas, który wprowadza w wir rozmyślania nawet najbardziej sceptyczne jednostki. W słonecznym Palermo dzień ten rozpoczął się od długiej kolejki, gromadzącej urlopowiczów spragnionych ekstremalnych wrażeń. Po zejściu do podziemi Klasztoru Kapucynów można było bowiem zetknąć się z innym wymiarem ludzkiego życia.

– Spójrz na tego! – zawołał po angielsku podekscytowany chłopak, a po chwili rozległ się dźwięk migawki lustrzanki.

Spotkało się to z nieprzychylnym spojrzeniem ochroniarza, który stał w przejściu. Mężczyzna upomniał go surowo po włosku. Po tym incydencie nie było już słychać dźwięku aparatu, choć młody człowiek ustawiał się w przedziwnych pozycjach, chcąc zasłonić zakazany w tym miejscu sprzęt podczas wykonywania zdjęć.

– One są nieco przerażające – szepnęła po niemiecku zlękniona kobieta, trzymając się kurczowo ramienia męża. Ten objął partnerkę, starając się przy tym wyglądać na pewnego siebie, choć dziesiątki pustych spojrzeń przytłaczały go już od kilku minut.

Zbliżała się pora zamknięcia dostępnych dla zwiedzających sal. W pobliżu drzwi krążył odziany w uniform strażnik z pękiem kluczy w dłoni, który uważnie śledził spojrzeniem każdego z wychodzących turystów, próbując wyłapać najbardziej wystraszone zwiedzaniem jednostki. Wkrótce ostatnie osoby opuściły trasę dla zwiedzających, a zakonnicy mogli dokonać codziennej kontroli stanu sal. Tej nocy konieczne było wykonanie poważniejszych zadań, niż wymiana niesprawnej żarówki nad niebezpiecznym dla zwiedzających schodkiem. Aby należycie przygotować krótkie nabożeństwo rozstawiono na podłodze elektryczne lampki, imitujące prawdziwe świece. Następnie kilku zakonników zebrało się, aby wspólnie okazać zmarłym szacunek oraz pomodlić się za każdą z ośmiu tysięcy dusz, których ciała zmumifikowano pod podłogą Klasztoru Kapucynów w Palermo. Kostucha zaciągnęła do swojego danse macabre przedstawicieli wszelkich stanów, którzy jednak nie obrócili się w proch jak przepowiadała im Biblia. Zamiast tego wisieli na specjalnych konstrukcjach bądź leżeli odziani w szaty, służące identyfikacji każdego z nich. Prałaci, mnisi, kupcy, dzieci. Wszyscy odeszli w wieczny sen w nadziei na zaznanie spokoju po śmierci; za każdym z nich kryła się jakaś historia, rodzinny dramat czy trudne decyzje, które zaważyły na całym życiu danej osoby. Teraz stanowiły jednak pamiątkę po społeczeństwie dawnego Palermo. 

Po suficie niósł się niski śpiew zakonników, który zdawał się przenikać każde ze zmumifikowanych ciał. Nikły powiew powietrza wpadał między resztki zębów i kości, tworząc zapierający dech w piersiach koncert dla wytężonych uszu.

Gdy krótkie nabożeństwo dobiegło końca, zakonnicy skierowali się do wyjścia, uprzednio wyłączając główne lampy. Jedynym źródłem światła stały się imitujące prawdziwe świece lampki. 

– Słyszałem jak jeden z nich próbował odgadnąć moją historię – odezwał się nagle bardzo słaby męski głos, a kości lewej dłoni, do tej pory bezwładnie zwisające, poruszyły się nieznacznie.

– Nigdy nie zgadną – zapewniła leżąca w drewnianej trumnie kobieta, której puste oczodoły zdawały się wodzić po suficie, na którym światełka lampek tworzyły złudzenie płomiennego tańca.

– Zrobił mi zdjęcie… a jestem teraz tak brzydka – zawodziła kobieta w białej sukni z zasuszonym bukietem kwiatów, zawieszonym na wstążce przy nadgarstku.

Ktoś chciał jej odpowiedzieć, gdy echem rozniosło się chrząknięcie. Zmarła nie zdołała jednak przerwać sobie chwili szczerości. Nie wszyscy jednak zwracali uwagę na kobiece żale. Wielu zastanawiało się, kto dostąpi corocznego zaszczytu. Nagle w jednej z sal dało się słyszeć westchnienie. Ułożone we wnęce ciało mężczyzny zadrżało, a głowa poruszyła się, zupełnie jakby podtrzymywały ją dodatkowo mięśnie i ścięgna.

– To ja – oznajmił z radością w głosie.

Po połączonych korytarzami salach rozniosły się kroki, choć stopa nie dotknęła posadzki.

– I ja! Nareszcie! – rozbrzmiał głos, który dawniej przynależał do sycylijskiego mnicha.

– I ja – wyszeptała kobieta w podeszłym wieku, której strój świadczył o wysokim statusie społecznym.

Choć żadne z ciał nie poruszyło się ze swojego miejsca, nadanego mu w ramach ekspozycji, po pomieszczeniach roznosiły się coraz donośniejsze odgłosy kroków, a cienie przesuwały się po ścianach. Dusze, które opuściły w dniu zgonu swoje ciała, teraz podążały do ciepła lampek. W pewnej chwili dźwięki ucichły, a blask świeczek został przysłonięty trzema cieniami ludzkich sylwetek. Chwyciły się one za ręce. 

– Chcę wrócić do dnia, gdy wszystko się skończyło – poprosił młodzieniec, a jego głos zdradzał niepewność.

Sylwetka zadrżała w świetle, a jej głowa opadła na klatkę piersiową.

Młodzieniec stracił z oczu blask lampki, a jego niezmaterializowanym ciałem wstrząsnął dreszcz. Poczuł promienie słońca, a gdy uniósł wzrok dostrzegł pokryte skórą kończyny. W zaskoczeniu zaczął nerwowo dotykać twarzy i szarpać ubranie. Znów był sobą – młodzieńcem o imieniu Fabio. Niedowierzając w swój dar, podniósł się ostrożnie z ziemi, a na palcach pozostała wilgoć porannej rosy. Zdumiony chłopak zaśmial się do siebie, po czym spił z palców krople. Woda… nie miał jej w ustach od co najmniej trzystu lat… Stanąwszy stabilnie na nogach, młodzieniec rozejrzał się dookoła, rozpoznając doskonale okolicę. Zbliżył się do wiekowego już drzewa, które mogło rosnąć na dawnych rodzinnych polach. Serce dudniło mu jak po maratonie, a do oczu cisnęły się łzy, gdy rzucił się z uściskiem na pień drzewa. Objął je najmocniej jak mógł, a łkanie zagłuszał szelest liści.

– To twoja wina! – rozległ się donośny głos, który poruszył młodzieńca.

W jednej chwili odsunął się na kilka kroków, ponownie stając w zasięgu promieni słońca, a twarz została częściowo oświetlona.

– Ależ skąd to zamieszanie? – To był jego głos.

Chłopak przesunął się na bok i wszedł między gęsto zasadzone cyprysy. Wychylił się nieco, a jego oczom ukazała się zarysowana w pamięci scena. Niespełna siedemnastoletni chłopak o opalonej cerze i czarnych lokach odpoczywał w cieniu wielkiego drzewa. W dłoniach trzymał nadgryzione czasem wydanie Eneidy Wergiliusza z otwartym fragmentem, gdy tytułowy bohater zstępował do Hadesu. Przed Fabio stała zaś dwójka dobrze zbudowanych mężczyzn, nieco starszych wiekiem od ciemnowłosego, a na twarzach wymalowany mieli gniew.

– Nie udawaj chorego na umyśle! – wrzasnął nieznajomy, podchodząc kilka kroków bliżej. Chwycił Fabio za koszulę i szarpnął jego ciałem w górę, a książka upadła na trawę. – Okradłeś nasz sklepik. Doskonale wiemy, że to ty. Mnóstwo osób cię widziało – dodał.

Na twarzy Fabio pojawiło się zdumienie, czego dowodem była spływająca mu z czoła strużka potu.

– To ogromne nieporozumienie ­– próbował się bronić. – Ja prawie nie opuszczałem domu. Moja matka musi mieć stałą opiekę – wyjaśnił nerwowym tonem, choć nie przekonał tym agresorów.

– Przed Najświętszą Panienką też będziesz kłamał? – spytał drugi z mężczyzn, uśmiechając się złośliwie.

– Nawet ich nie znałem – szepnął do siebie ukryty między cyprysami młodzieniec.

– Nie udawaj! Mów gdzie są pieniądze – syknął pierwszy mężczyzna, trzymający Fabio za koszulę. Chłopak w odpowiedzi pokręcił jedynie głową na boki.

– Nie… ja nie wiem… przysięgam na własne życie – zająknął się czarnowłosy, a skryty niedaleko młodzieniec westchnął.

– Tylko tak nie mów – poprosił. Tak bardzo chciał móc zareagować, zmienić bieg wydarzeń, chociaż nieznacznie.

Fabio poczuł jak zjedzony o poranku posiłek podszedł mu do gardła, a płytki oddech niemalże doprowadził do całkowitej jego utraty. Dosłownie na kilka chwil przeniósł spojrzenie za głowy napastników, za których plecami wypatrzył swój dom. Okiennice były otwarte, a w donicach kwitły ulubione kwiaty jego matki. Tak bardzo o nią dbał. Dlaczego więc padł ofiarą niesprawiedliwości i ogromnego nieporozumienia?

– W takim razie odpowiesz za to swoim życiem, a pieniądze znajdziemy, choćbyśmy mieli ci je wydrzeć z gardła – zawyrokował drugi mężczyzna, po czym wyjął z kieszeni marynarki nóż, którym zadał kilka pchnięć.

Ciałem Fabio zawładnął porażający ból, który zdusił agonalny krzyk. Tryskająca krew pobrudziła śnieżnobiałą koszulę, kupioną zaledwie trzy tygodni wcześniej.

– To… nie byłem ja – wyjęczał w przypływie ostatnich sił.

Za wschodnią ścianą domu dostrzegł odzianego w białą koszulę młodzieńca o ciemnych lokach, który ewidentnie nie spodziewał się konsekwencji swoich wybryków. Przez całe życie Fabio odpowiadał za swojego brata, ale nigdy nie były to sprawy poważniejsze niż zaniedbanie obowiązków domowych czy nieodpowiednie zachowanie. Tym razem zapłacił życiem za kradzież, której dowodem były wysypujące się z torby brata Fabio monety.

Oprawcy odrzucili bezwładne ciało chłopaka, gdy ich uwagę zwróciło dyszenie oraz szelest kroków. Spomiędzy cyprysów wypadł chłopak identyczny jak ten, który konał pod wielkim drzewem, wprawiając złoczyńców w konsternację.

– To nie byłem ja tylko mój brat, a wy zabiliście niewinnego! – wrzasnął z całych sił przywrócony do świata wspomnień trup, jakby chciał obwieścić tą informację całemu światu.

Fabio miał świadomość, że nie powinien ingerować we wspomnienie, do którego został przeniesiony. To było zakazane pod groźbą wiecznego uwięzienia w bezkresie i niemożliwości przeniesienia się do przeszłości. Młodzieniec poczuł przeszywający ból na brzuchu, z którego trysnęła krew. Osunął się na kolana, po czym zaznał pustki. Nicości, którą zobrazowało intensywne drżenie cienia wokół świecy. Po katakumbach rozniosły się westchnienia i zaniepokojone głosy, gdy nagle cień Fabio zniknął.

– Chciał wykorzystać jedyną szansę, aby coś zmienić – skwitowała ze wzruszeniem jedna z kobiet, której ciało ułożone było pionowo pod ścianą.

– Chcę spotkać Beatrice Bianchi – wyszeptał głęboki męski głos, po którym można było rozpoznać dojrzały wiek jego właściciela.

Powstała z cienia ludzka sylwetka, zadrżała w blasku lampy, po czym głowa opadła jej na klatkę piersiową.

Ciemność przed oczyma trupa rozjaśniały stopniowo ukazujące się mu świece, za którymi widniały kamienne kolumny, podtrzymujące strop świątyni. Pietro musnął opuszkami palców swój habit, wyczuwając na nim charakterystyczny biały sznur. Uśmiechnięty zakonnik poderwał się w górę, wspierając się na drewnianej ławie. Dłonią zbadał zakola na głowie, chcąc po ich stanie sprawdzić czy rzeczywiście przypominał człowieka. Wszystko było w porządku. Wziął głęboki wdech, rozkoszując się zapachem kadzidła, po czym ruszył na tyły kościoła. Zakonnika nigdy nie cechował sprężysty chód. Kroczył powoli, nieco niepewnie, co poniekąd brało się z jego lekkiej nadwagi. W klasztorze nie karmiono jednak tak źle, jak miała w zwyczaju lamentować Beatrice Bianchi.

Mężczyzna odchylił lekko głowę, a dech w piersi zaparły mu tak dawno niewidziane mozaiki w stylu bizantyjskim. Kiedyś w oparciu o nie kierował do Boga modlitwy, lecz dziś pozostało mu tylko to piękne wspomnienie.

Kobieta siedziała w przedostatniej ławce, jak miała w zwyczaju. Na jej widok Pietro poczuł wypełniającą od środka radość, a wzruszenie przyprawiło go o pojedyncze łzy.

– Można? – spytał spoglądając na kobietę.

Beatrice Bianchi była pierwszą i ostatnią z ziemskich miłości mężczyzny. Zaczarowała go swoimi czarnymi jak noc tęczówkami oraz brązowymi włosami, które zdawały się pod słońce zmieniać swój odcień. Wieczny uśmiech na twarzy sprawiał, że wielokrotnie bawili się do białego rana na ulicach Palermo, aż z powodu odcisków na stopach wracali do domów boso. Ich miłość nie mogła jednak się ziścić, bowiem ojciec Beatrice miał zupełnie inny plan dla córki. Wydał ją siłą za mąż za dziedzica ogromnych winnic na południu Włoch, a rozgoryczony utratą ukochanej Pietro wstąpił do klasztoru. Wtedy jego miłością stała się Najświętsza Panienka, z którą rozmawiał każdego dnia, wykładając swe wszelkie żale. Po przyjęciu ślubów zakonnych widywał się dość regularnie z Beatrice, choć ich relacja pozbawiona była już żaru emocji. Pozostała między nimi tylko przyjaźń.

Kobieta zmarła wiele lat po zakonniku, którego śmierć zabrała w konsekwencji udaru. Wobec tego Beatrice, którą spotkał w kościelnej ławce nie była już młodą panną. Na jej twarzy pojawiły się zmarszczki, a włosy pokryła siwizna, choć nie odebrało to kobiecie piękna. Na dodatek miała na sobie niebieską sukienkę… tę samą, w której Pietro widział ją podczas ich ostatniego spotkania w Palermo.

– Witaj – szepnął siadając przy kobiecie. Jego dłonie zaczęły drżeć ze zdenerwowania, a mężczyzna poczuł się jak niedoświadczony młodzieniaszek. Na szczęście miejsce, w którym się spotkali, stanowiło dla zakonnika strefę komfortu. Gdy Beatrice odwiedzała go już po ślubie, zawsze rozpoczynali spotkanie od modlitwy. Nie bez przyczyny dusze znalazły się akurat w tej samej świątyni.  

Beatrice ku lekkiemu zaskoczeniu mężczyzny nie odpowiadała. Na jej twarzy wymalowany był uśmiech, a w palcach przekładała kolejne koraliki drewnianego różańca, który za młodu wyrzeźbił dla niej Pietro.

Spotkanie przebiegało bez rozmów. Oboje trwali w modlitwie, a zakonnik co jakiś czas sugerował pewne pieśni czy formuły. Po świątyni echem roznosił się jednak tylko jego głos. Tak naprawdę do szczęścia nie brakowało mu nic więcej. Miał u boku, zdawałoby się, podwójnie utraconą kobietę. Pierwszy raz, gdy wychodziła za mąż i drugi raz przez śmierć. Teraz jednak Beatrice była cała jego i choć ciążył nad nimi duch czasu to każda sekunda była dla nich niczym spędzony przy sobie rok. Do prawdziwej satysfakcji i zapomnienia mężczyźnie brakowało tylko jednego zdania, które Beatrice wypowiadała na koniec każdego ich spotkania: – Uważaj na siebie Pietro.

– Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będziemy mieli szansę się ujrzeć – odezwała się nagle, wywołując poruszenie u towarzysza. Mężczyzna zadrżał w nerwowym tiku, po czym zwrócił głowę w kierunku kobiety.

– Ja – zająknął się – nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mogę cię zobaczyć, usłyszeć – wyznał z wyraźnym wzruszeniem, malującym się na twarzy. Jego czarne tęczówki zaszły łzami.

– Minęło tyle lat – zaśmiała się cicho. – A ty wciąż taki sam – dodała z uśmiechem.

Pietro wykonał znak krzyża, po czym podniósł się z ławki i ruszył ku wyjściu. Nie musiał jej o tym powiadamiać. Po chwili sam usłyszał jak echem roznosił się stukot niskich obcasów Beatrice. Wspólnie opuścili świątynię, a promienie słońca padły na ich twarze. Pietro wypuścił ze świstem powietrze, czując jak jego pierś wypełniło świeże powietrze.

– Tam gdzie zawsze? – Pietro usłyszał pytanie, na które jedynie skinął głową.

Skierowali się wzdłuż kamiennej uliczki, mijając po drodze sprzedawców owoców morza, oliwek i wina, których stoiska ciągnęły się aż do wybrzeża. Mimo, iż znajdowali się tylko w wyimaginowanym wymiarze świata z ich pamięci to Beatrice i Pietro czuli się zachwyceni. Znów byli sobą, mieli siebie i czas, którego nikt względnie nie mógł im odebrać. Wspólnie zeszli na pustą od ludzi plażę. W pewnej chwili Pietro zdjął sandały i niczym młodzieniaszek rzucił się biegiem w stronę wody. W tle słychać było kobiecy śmiech, który stopniowo przechodził w pisk ekscytacji, a zakończył go dźwięk obijającej się o nogi wody. Beatrice pochyliła się i wsunęła dłonie między fale, po czym, ze śmiechem na ustach, ochlapała przyjaciela. Pietro zaśmiał się, przecierając krople wody z twarzy, po czym odpowiedział Bianchi identyczną zaczepką.

Nie liczyli godzin, które spędzili w swoim towarzystwie. Czas płynął tutaj w zupełnie innym tempie ku uciesze przyjaciół. Jedyną zmianą w otoczeniu była pozycja słońca na niebie. Chyliło się teraz ku zachodowi, tworząc na horyzoncie wielobarwne widowisko, któremu przyglądali się siedzący na piasku Beatrice i Pietro. Ich stroje zdążyły już nieco przeschnąć po beztroskiej zabawie, choć serca wciąż biły im jak szalone.

– Będziemy musieli się rozstać, gdy słońce zniknie – oznajmiła kobieta, spoglądając ukradkiem na mężczyznę. Świadomość bliskiego rozstania poruszyła emocje Pietra.

– Nie mogę wybaczyć sobie tego, że nie walczyłem o ciebie przed twym ojcem – wyznał zawstydzony mężczyzna. Zauważalne było, że te słowa wiele go kosztowały.

– Teraz to i tak nie ma znaczenia…

– Ma! ­– przerwał Pietro. – Chciałem żebyś o tym wiedziała – dodał opanowując chwilowy napad emocji. – Bardzo cię kochałem… i być może nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybym znalazł w sobie resztkę odwagi.

Beatrice długo nie odpowiadała. Siedziała wpatrzona w zachodzące słońce i chyba dopiero perspektywa bliskiej nocy skłoniła ją do wypowiedzi.

– Bardzo cię kochałam – westchnęła. – I nigdy nie przestałam – dopowiedziała uśmiechając się pod nosem. – Cieszę się, że… może to trochę zbyt późno, ale że przyznaliśmy się do tego przed sobą. Nawet jeśli jesteśmy teraz po drugiej stronie życia i nie możemy nic zmienić – skwitowała.

– Czuję się teraz spokojniejszy. Jakbym wypełnił swój obowiązek i tak naprawdę teraz dopiero mógł zaznać prawdziwego spokoju ducha – oświadczył Pietro, lekko prostując plecy. – Wiedziałem, że prośba o spotkanie z tobą będzie doskonałą decyzją. Potrzebowałem cię ujrzeć i wyznać wszystko, choć tak naprawdę nie było tego wiele. Dzięki tobie poczułem się jak prawdziwy Pietro, ten sprzed zakonu, sprzed twojego ślubu.

– A ja byłam tą dawną, uśmiechniętą Beatrice – odpowiedziała mu kobieta, przycierając ukradkiem łzę z policzka.

Para siedziała na piasku jeszcze jakiś czas, gdy wraz z znikającym za horyzontem słońcem wezbrał wiatr. Uniósł w powietrze wierzchnią warstwę piasku, a Pietro poczuł przenikający jego ciało chłód. Wkrótce zauważył, że zaczął rozsypywać się na wietrze.

– Uważaj na siebie kochany Pietro – zwróciła się do mężczyzny Beatrice, nim jej uśmiechniętą twarz rozwiał powiew powietrza.

– Uważaj na siebie moja Beatrice – odpowiedział jej ze wzruszeniem w głosie, po czym przed oczyma zaznał tylko ciemności.

Wokół migoczącego blasku świeczki pozostał już tylko jeden cień, który zdawał się miotać na wszelkie strony.

– Chcę sprawdzić, czy udało się wszystko naprawić. – Po pomieszczeniu rozszedł się słaby szept, jakby właściciel głosu nie miał siły na odezwanie się.

Światło lampki zamigotało, zupełnie jak wtedy, gdy wiatr porusza płomień świecy. Ciemna sylwetka zadrżała, a po chwili jej głowa opadła, a w ślad za nią poszły ramiona.

Stopniowo z głębokiej ciemności wyłaniały się znajome duszy obrazy. Sporej wielkości pomieszczenie starało się wystrojem zrekompensować nisko zbudowany sufit. Ściany pokrywała tłoczona tapeta, będąca tłem dla rodzinnych portretów, prezentujących niektórych członków rodziny d'Alviano. Centralne miejsce zajmował stół, który mógł pomieścić dwadzieścia cztery osoby. W tej chwili zajęte było jednak tylko jedno miejsce. Na krześle rysowała się pochylona nad blatem sylwetka młodego mężczyzny, który wzrok miał wbity w leżący na stole list. Martwą ciszę przerwał stukot obcasów oraz szelest sukni, która krojem wskazywała na przedstawicielkę uboższej klasy społecznej XIX wieku. Kobieta zbliżyła się do mężczyzny i ostrożnie dotknęła jego ramienia.

– Przeprasza nas – szepnął jedynie, podając partnerce napisany przez jego matkę list.

Młoda kobieta odsunęła sąsiednie siedzisko i opadła na nie z ciężkim westchnieniem. Przełknęła nerwowo ślinę, po czym skupiła się na wiadomości od zmarłej. Spojrzenie biegło od lewej do prawej, aż na odwrotną stronę kartki, gdzie w rogu znajdował się nieco koślawy podpis zmęczonej pisaniem ręki.

– Wybacz, ale… nie spodziewałam się, że twoją matkę byłoby stać na coś takiego. Szkoda tylko, że nie była w stanie powiedzieć nam tego prosto w oczy – orzekła odkładając papier na stół, pod uważnym spojrzeniem męża.

Gianna d’Alviano była ostatnią osobą w Palermo, która zniżyłaby się do tego poziomu, aby szczerze kogoś przeprosić. Po tragicznej śmierci męża, zarządzanie dziedzictwem rodu spadło na jej wątłe ramiona wraz z dopilnowaniem jedynego dziedzica majątku. Nie było to zadaniem łatwym. O ile surowy charakter Gianny był pomocny w rozkazywaniu służbie, tak nad wchodzącym w dorosłość synem nie było łatwo zapanować donośnym głosem. Sama nie była pewna co stało się ogniwem zapalnym w zmianach jego charakteru. Pewne było jednak to, że mężczyzna zaczął chodzić z głową w chmurach, znikał na całe popołudnia, a gdy wracał nigdy nie tłumaczył się matce. Zirytowana natłokiem obowiązków Gianna unosiła w takich sytuacjach głos, starając się przemówić potomkowi do rozsądku, lecz jej krzyki zawsze przerywał trzask drzwi sypialni dziedzica.

Konflikt na linii matka syn przyprawiał d’Alviano o silne migreny, a humory pani domu odbijały się na służbie. Gianna miała już swoje lata, kiedy przejęła opiekę nad majątkiem, przez co trudno było jej przyzwyczaić się do zmian w świecie. Nie wyobrażała sobie, że za jakiś czas zniknęłyby domy takie jak jej, a arystokracja musiałaby ograniczyć się do podstawowego składu w służbie. Ona wciąż nie mogła obyć się bez pokojówki, która o poranku przynosiła do jej łóżka tacę ze śniadaniem, a następnie pomagała przebrać się w dzienny strój. Z uwagi na wiek, charakter Gianny również ulegał zmianie. Stała się bardziej zrzędliwą kobietą, którą niełatwo było zadowolić. Nie potrafiła pochwalić za dobrze wykonaną pracę, gdyż w jej mniemaniu coś zawsze można było wykonać lepiej. Niczym dziwnym było więc, że ludzie zaczęli opuszczać kobietę. Znajomi pojawiali się coraz rzadziej, przekładali spotkania z różnych „ważnych” powodów, aż w końcu przestali przychodzić. Jedynie służba utrzymywała się na pozycjach, choć tak naprawdę tylko ze względu na wynagrodzenie.

– Teraz zaczynam żałować, że nie szukałem z nią kontaktu po naszym ślubie – stwierdził mężczyzna przechylając się do tyłu na krześle. – Że zapomniałem, że mimo braku zgody na nasz ślub wciąż była moją matką. Nie rozumiałem jak ważne było dla niej dziedzictwo d’Alviano – dodał kręcąc głową zrezygnowany.

Dla Gianny miarka przebrała się pewnego lipcowego popołudnia, gdy jej odpoczynek na tarasie przerwał lokaj, informujący o powrocie do domu dziedzica. Nie przyszedł jednak sam. Ku zaskoczeniu kobiety, nie zdążyła nawet posłać po młodzieńca, a ten zjawił się na tarasie. Towarzyszyła mu wtedy nieznana d’Alviano kobieta o wiejskiej urodzie. 

– Mów matko co zechcesz, ale pragnę przedstawić ci moją przyszłą małżonkę – oznajmił tamtego dnia, pociągając przed siebie ubraną w niewyszukaną kreację z brązowego materiału dziewczynę. Te słowa Gianna zapamiętała na całe życie i nawet teraz, kiedy od przełomu wieków dzieliło ją tyle lat, potrafiła odtworzyć w głowie wspomnienie.

– O czym ty mówisz? – Gianna podniosła głos, jednocześnie zrywając się z wiklinowego fotela. – Przesłyszałam się, prawda? – dodała z pretensją w głosie, na którą młoda kobieta skryła się za partnerem.

– Nie – odpowiedział jej krótko. – Kochamy się i nie zamierzam tracić ani jednego dnia więcej na twoje towarzystwo – syknął w stronę matki, której usta zaczęły poruszać się bezgłośnie. Kobieta zatoczyła się i opadła na siedzenie, gwałtownie łapiąc się za serce.

– Stawiasz wszystko co mamy, dziedzictwo ojca, tradycje i cały ród nad tę prostaczkę? – huknęła Gianna.

– Nie rozumiesz, że wobec prawdziwej miłości cały majątek jest niczym? – oburzył się mężczyzna, zaciskając w dłoni palce partnerki. – Tego nie kupisz za żadne pieniądze i dobre imię – dodał. – Nie interesuje mnie stan i majątek, chcę tylko szczęścia! – zakrzyknął w odpowiedzi, po czym pociągnął narzeczoną w stronę wyjścia.

Gianna długo nie mogła dojść do siebie. Wiedziała, że po śmierci ojca syn dał ponieść się prostym przyjemnościom, ale nie spodziewała się, że znajdzie sobie żonę wśród gminu. W głowie miała przecież wyobrażenie panicza w odświętnym stroju, który z córką burmistrza u boku i gromadką dzieci, będzie z dumą reprezentował d’Alviano przez kolejne pokolenia.

Od tamtego dnia życie rodu zmieniło się drastycznie, a smutny dotąd dom przesiąknął marazmem. Gianna do ostatnich chwil życia była pełna jadu i żalu, który pogłębiał się na każde wspomnienie potomka, toteż otaczała ją jedynie najpotrzebniejsza służba. Gdy wiek dawał się już pani domu we znaki, odkryła przerażającą prawdę. Nikt się nią nie interesował. Ostatnie chwile życia spędzała w wielkim łożu z dziesiątkami poduch, choć żaden majątek jej nie radował. Po policzkach Gianny spływały łzy, gdy drżącą dłonią kreśliła kolejne słowa listu z przeprosinami skierowanymi do własnego syna. Wybacz mi, bo czyniłam zło, lecz teraz błagam Cię Synu o przebaczenie. Odchodzę w osamotnieniu, które sama sobie zgotowałam i na które w pełni zasłużyłam. Pragnienie twojego szczęścia nie było bowiem takie samo jak twoje.

– Nigdy ci o tym nie powiedziała. Nie możesz mieć do siebie pretensji – szepnęła kobieta, opierając dłoń na udzie partnera.

– Zawiedliśmy siebie nawzajem – skwitował. – Ja… bo nie chciałem zająć się domem i popełniłem mezalians, a ona nie potrafiła dostrzec prawdziwej miłości między mną a tobą – dodał zwracając twarz w kierunku małżonki. Ujął jej dłoń, po czym ucałował jej wierzch. – Nie gniewaj się, proszę. – Uśmiechnął się słabo. – Moja matka nie miała łatwego charakteru, a gdy pomyślę o nieustannych kłótniach przed naszym ślubem – westchnął. Kobieta uśmiechnęła się czule, zawieszając spojrzenie na ukochanym, gdy drzwi sali jadalnej otworzyły się z hukiem. Do środka zaś wpadło dwóch małych chłopców, o niemalże identycznych rysach twarzy i posturze.

– Chodźmy już – poprosiła kobieta, chwytając dłonie dzieci, po czym pociągnęła je do wyjścia.

Mężczyzna ociągał się znacznie, składając po zagięciach list. Wsunął go do wewnętrznej kieszeni marynarki, a z wąskich ust wydobyło się westchnienie. Uniósł spojrzenie, którym po raz ostatni objął pomieszczenie.

– Gdziekolwiek jesteś matko… wiedz, że wybaczyłem ci oraz że bardzo cię kocham. Zawsze kochałem – dodał, po czym jego sylwetka zaczęła rozmywać się, a światło słoneczne pochłonęła ciemność.

Pomieszczenia katakumb przeszedł chłód, a cichy powiew wiatru poruszył resztkami włosów na pogrążonych w wiecznym śnie głowach. Zebrane wokół lampki cienie zniknęły, choć światło zdawało się gasnąć. Z czasem ta jedyna świeczka wyłączyła się, stanowiąc symbol niezwykłości tej nocy.

 

 Światła elektrycznych świec zaczęły migotać, zupełnie jakby były poruszanym na wietrze płomieniem. Zbliżał się świt, czas, gdy to co nadnaturalne musiało ustąpić widzianym okiem znakom. Jeszcze przez jakiś czas słyszalne były głosy, liczne pozdrowienia, wspominki, a także prośby o modlitwy, zupełnie jakby każdego z nadawców komunikatu przepełniała nadzieja na bycie wysłuchanym.

Niebawem wszystkie dźwięki umilkły, a przeraźliwa cisza zapanowała na kolejny rok. Minie jeszcze wiele dni zwiedzania, nocy i świąt nim kolejne trzy dusze dostąpią zaszczytu powrotu do dowolnego wspomnienia. Do tego czasu chłód wypełnił każdy kąt katakumb, które punktualnie o szóstej zostały otworzone. Z wysokich schodów zstąpiło kilku zakonników, a zamontowane na suficie światła zapaliły się. Mężczyźni modląc się zbierali resztę lampek do koszy, a punktualnie o dziewiątej ochroniarz zaczął wpuszczać do środka pierwsze grupy. Osoby, które decydowały się na tę nietypową atrakcję dla ludzi o mocnych nerwach, schodziły pełne oczekiwań i emocji. W podekscytowaniu zwiedzaniem, zakupionymi wakacjami lub irytacją ilości turystów, niewielu gości zwracało uwagę na wykuty nad drzwiami napis, który zdawał się być głosem wszystkich złożonych w katakumbach osób: Jesteś tym, kim byliśmy, jesteśmy tym, kim będziesz. Wszyscy umrzemy. 

 

Koniec

Komentarze

Witaj

 

Pomysł na sekretne życie mumii jest fajny i mógłby być wciągający, ale wykonanie sprawia że brnęłam przez każde zdanie.

Polecam Ci, poza betowaniem , samodzielne, głośne czytanie tekstu. Wtedy zwrócisz uwagę nie naturalność zdań, pompatyczność sformułowań i inne takie. 

 

Poniżej garść czepalstwa:

Spotkało się to jednak z nieprzychylnym spojrzeniem jednego z ochroniarzya, który stał w przejściu między dwoma korytarzami. Zmierzył chłopaka oskarżającym spojrzeniem, po czym Mężczyzna upomniał go surowo zwrócił mu uwagę po włosku. Po tym incydencie nie było już słychać dźwięku migawki, choć młody człowiek ustawiał się w przedziwnych pozycjach, chcąc zasłonić zakazany w tym miejscu aparat podczas wykonywania zdjęć.

 

We fragmencie ochroniarz spojrzał, a potem spojrzał, więc jedno spoglądanie do wywalenia.

Przy okazji to trochę dziwne, że aparat robił zdjęcia bezdźwięcznie, w moim wydaje dźwięk migawka, w lampa błyska.

 

– One są nieco przerażające – orzekła po niemiecku zlękniona kobieta, trzymając się kurczowo ramienia męża. On objął partnerkę, starając się przy tym wyglądać na pewnego siebie, choć dziesiątki pustych spojrzeń przytłaczały go już od kilku minut.

 

Według mnie do wywalenia nieco. Orzeka autorytet. Wystraszona kobieta mogła szepnąć, jęknąć, albo powiedzieć. Zamiast on objął/ten objął.

 

Zbliżała się pora zamknięcia sal dostępnych dla zwiedzających, a w pobliżu drzwi krążył odziany w uniform strażnik z pękiem kluczy w dłoni. Uważnie śledził on spojrzeniem każdego z wychodzących turystów, jakby co najmniej mieli coś ukraść z katakumb.

 

Po zwiedzających kropka. Może: W pobliżu drzwi krążył strażnik, dzierżący w dłoni pęk kluczy, który uważnie obserwował każdego z wychodzących turystów, traktując ich jako potencjalnych złodziei.

 

Ta noc wymagała jednak uczczenia w sposób poważniejszy, niż zwykłe sprzątnięcie kurzu z podłóg i wymienienie tej uporczywej żarówki nad stopniem, który zaskoczył już niejednego człowieka.

 

Tej nocy konieczne było wykonanie poważniejszych wyzwań, niż wymiana niesprawnej żarówki nad niebezpiecznym dla zwiedzających schodkiem.

Z tym, że to i tak bez sensu, bo oni się modlą a nie czczą poważnie, czy podejmują wyzwania. 

 

W obawie przed zagrożeniem pożarem nie zdecydowano się na naturalne świece, a na imitujące je lampki na baterie, które zostały rozstawione na całej długości korytarza.

to zdanie wtrącone między poprzednie i kolejne, rozbija je i wprowadza zamieszanie. 

 

Teraz jednak wisiały bez ducha, będąc

Tu jest trochę niespójność, bo już wcześniej powiedziałaś, że wisieli, albo leżeli.

Nikły powiew powietrza wpadał między resztki zębów i kości, tworząc zapierający dech w piersiach koncert dla wytężonych uszu.

Nie zrozumiałam zdania.

 

Ostatni z nich uczynił w pomieszczeniach ciemność za sprawą jednego pstryknięcia przełącznikiem na ścianie. Tej nocy w ciemności wybijał się jednak blask włączonych lampek. Imitujący płomień plastik poruszał się pod wpływem mechanizmu, tworząc złudzenie prawdziwej świecy. 

 

Czynię to co wieczór w całym mieszkaniu. Tylko co to wniosło do opowieści?;)

To kolejne zdanie znowu o lampkach, mimo że już zostały zgaszone.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush, witaj! 

 

Dziękuję Ci za przejrzenie mojego tekstu, co z pewnością nie było najłatwiejszym i najprzyjemniejszym zadaniem. Wzięłam sobie do serca wskazane uwagi i poprawiłam je. Pozwoliłam sobie także zmienić nieco wstęp, podążając za radami z komentarzy spod mojego poprzedniego szorta. Przede mną jeszcze wiele nauki i dziękuję za wskazanie betowania. Przy następnym opowiadaniu sięgnę po niego. A co do ostatniej uwagi o lampkach. Wyraziłam się niejasno i postanowiłam to teraz poprawić. Chodziło mi o podkreślenie tego, że zakonnicy wyłączyli światła, a włączone były jedynie ustawione na ziemi lampki. Miałam w głowie wykreowany taki wystrój pomieszczeń, ale zabrakło mojego warsztatu w prawidłowym opisie. 

Cześć, Justyna!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

– Spójrz na tego! – zawołał po angielsku podekscytowany chłopak, a po chwili rozległ się dźwięk migawki lustrzanki.

Spotkało się to z nieprzychylnym spojrzeniem ochroniarza, który stał w przejściu. Mężczyzna upomniał go surowo po włosku(+.) Po tym incydencie nie było już słychać dźwięku migawki

powtórka i zginęła jedna kropka

wspólnie okazać zmarłym szacunek oraz pomodlić się za każdą z ośmiu tysięcy dusz, których ciała zmumifikowały pod podłogą Klasztoru Kapucynów w Palermo.

tu nie ma być “zmumifikowano”?

Czyżby wygląd miał dla niej znaczenie nawet w tym stanie?

To jest pytanie narratora do czytelnika. IMO, lepiej żeby to czytelnik zadawał takie pytania na podstawie opisu. Wychodzi mało subtelnie.

– To jakieś ogromne nieporozumienie – próbował się bronić – bowiem, jak prawie wcale, nie opuszczałem domu.

Czy on nie jest trzymany za szmaty? Bo wysławia się, jakby gadali o szachach. I zamiast “Jak” chyba miało być “ja”.

– To nie byłem ja tylko mój brat, a wy zabiliście niewinnego! – wrzasnął z całych sił, jakby chciał obwieścić tą informację całemu światu.

Kto wrzasnął? zgubiłem się w tym zdaniu.

po czym jej broda zaczęła ciągnąc ku dołowi.

tu jakiś kiks. Co zaczęła broda?

Mężczyzna odchylił lekko głową

głowę

wraz z niemalże znikającym za horyzontem słońcem wezbrał wiatr.

to znikało, czy niemalże znikało? Masz sporo takich niepotrzebnych słów, czy udziwnień – warto uprościć nieco styl, będzie bardziej przystępny.

Uniósł on w powietrze wierzchnią warstwę piasku

niepotrzebny zaimek – podmiot wynika z poprzedniego zdania.

a Pietro poczuł przenikający jego ciało chłód. Wkrótce zauważył, że i jego ciało zaczęło rozsypywać się na wietrze.

powtórka

długi na dwadzieścia cztery osoby stół.

brzmi jakby “osoba” była jednostką długości.

Z uwagi na wiek(+,) charakter Gianny również ulegał zmianie.

przecinek.

Ten fragment o Giannie jest potężnym infodumpem.

kiedy od przełomu wieków dzieliło ją tyle lat(+,) to potrafiła odtworzyć w głowie wspomnienie.

przecinek i “to” do wykreślenia.

syknął w stronę matki, powodując tym samym jej ogromny szok.

to jest takie wspomniane wyżej udziwnienie. Może lepiej napisać, że otwarła szeroko oczy, a z usta poruszały się bezgłośnie? W myśl zasady Show, don’t tell.

Fabio chciał coś naprawić, choć po śmierci nie można zmienić biegu przeszłości. Pietro pragnął ujrzeć po raz ostatni kobietę swojego życia, którą mu tak brutalnie odebrano. Giannie zaś wystarczyło upewnienie się, że prawda, którą zrozumiała w samotności na łożu śmierci, dotarła do właściwego odbiorcy. To takie przewrotne, że wiele rzeczy można by docenić dopiero po zniknięciu ze świata żywych.

Oj, bez subtelności – odniosłem wrażenie, że skończyłem czytać tekst i zacząłem czytać jego opracowanie na lekcję polskiego.

A może powinni? Z pewnością wizyta w katakumbach nie byłaby wtedy już taka sama.

Tu podobnie.

 

Problemem jest dla mnie narrator, bo raz jest trzecioosobowy z perspektywy np. Fabio, a zaraz jest wszechwiedzący – pokazuje szczegóły, których sam Fabio nie mógłby dostrzec/wiedzieć. Tu warto trzymać się konsekwentnie.

Co do tekstu, to przedstawiłaś nam Dziady z Palermo, z tym że rozmył się klimat, bo przy szykowaniu rytuału poszłaś nagle w komedię, po czym znów uderzyłaś w poważne tony. Brak tu konsekwencji.

Wypowiedzi bohaterów są nienaturalne – muszą być dopasowane do sytuacji – jeśli ktoś jest zdenerwowany, to nie mówi zdaniem złożonym, w ogóle rzadko ktoś mówi zdaniami złożonymi.

Jest przed Tobą sporo pracy, ale próbuj, bo tylko tak się rozwiniesz – tu zmieściłaś trzy opowieści. Może warto byłoby skupić się na jednej, przepuścić tekst przez betę, byłoby łatwiej poprawić większość błędów i dopracować przesłanie, nie podawać go wprost.

Jeśli masz do czegoś wątpliwości, to pytaj!

 

Pozdrawiam!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Fajnie tę historię zaczęłaś, opis turystów na początku sprawił, że moment gdy odezwały się zwłoki był zaskakujący i wzbudził zainteresowanie. Niestety potem było już nieco gorzej, bo już po pierwszej scenie wiadomo, jaki jest schemat opowiadania. Nie ma nic złego w takiej konstrukcji, o ile poszczególne elementy są wystarczająco interesujące, tutaj tego zabrakło. Są to krótkie scenki oparte na bardzo popularnych motywach, co właściwie sama podsumowałaś tym fragmentem:

Cała trójka wykorzystała szansę, którą obdarzył ich los na swój sposób i według własnych potrzeb. Fabio chciał coś naprawić, choć po śmierci nie można zmienić biegu przeszłości. Pietro pragnął ujrzeć po raz ostatni kobietę swojego życia, którą mu tak brutalnie odebrano. Giannie zaś wystarczyło upewnienie się, że prawda, którą zrozumiała w samotności na łożu śmierci, dotarła do właściwego odbiorcy.

Ponieważ scenki są krótkie, nie ma możliwości zżycia się bohaterowie, przez co nawet teoretycznie wzruszające sceny wychodzą płasko. Myślę, że dużo lepiej wypadłaby ta historia, gdybyś rozwinęła wątek jednej postaci. Jak dla mnie to najlepszy byłby tutaj Fabio nie tylko ze względu na najbardziej oryginalną historię, ale też decyzję jaką podjął. 

Technicznie jest dużo do poprawy i podobnie jak Ambush polecam Ci skorzystanie z bety, bo widać, że pomysły masz fajne, ale brakuje im dopracowania.

Hej, przeczytałam całość. I muszę powiedzieć, że to bardzo interesujący pomysł na przedstawienie życia po życiu, choć do końca nie wiem, jaki był cel tego utworu, bo pod koniec brzmi cokolwiek moralizatorsko. I przez nastawienie na morał mam wrażenie, że całej opowieści zabrakło jakiejś głębi, te trzy dusze i ich historie nie wybrzmiały tak mocno, jak mogło, gdyby skupić się tylko na nich.

Poniżej garść moich zauważonych drobnych potknięć, na pewno dobrze byłoby, gdybyś przejrzała tekst jeszcze raz pod kątem interpunkcji, bo zjadasz przecinki.

Jest takie fragment na początku: “W słonecznym Palermo dzień ten rozpoczął się od długiej kolejki, gromadzącej urlopowiczów miłujących się w ekstremalnych wrażeniach.” a raptem dwie wypowiedzi dalej: “Zbliżała się pora zamknięcia dostępnych dla zwiedzających sal.” – nie czuć raptem w tych trzech akapitach dalej upływu czasu. Aż musiałam wrócić na początek, by upewnić się, że przed chwilą była mowa o rozpoczęciu dnia.

W pobliżu drzwi krążył odziany w uniform strażnik z pękiem kluczy w dłoni, który uważnie śledził spojrzeniem każdego z wychodzących turystów, traktując ich jako potencjalnych złodziei.

Ale dlaczego? W żadnym fragmencie wcześniej nie ma słowa o tym, że przy tych zwłokach były jakieś kosztowności czy choćby złote zęby. O kradzież kości ich posądzał?

Zamiast tego wisieli bądź leżeli teraz odziani w szaty, służące identyfikacji każdego z nich.

Od razu widzę przed oczami zwłoki szubieniczników :D Jeśli nie wiszą ze sznurami wokół szyj, to może to bardziej rozwinąć?

Słyszałam jak jeden z nich próbował odgadnąć moją historię

Po “Słyszałam” powinien być przecinek. W dodatku dalej jest, że mówi to męski głos, więc jakiś rozjazd płci :)

zawodziła młoda kobieta w białej sukni

Jeśli jest mumią, to raczej nie może być “młodą kobietą”, bo i jak? Prędzej “mumia młodej kobiety”, ale czy narrator jest wszechwiedzący? “Dziewica” dalej tak samo dziwnie brzmi.

Ktoś chciał jej odpowiedzieć, gdyż echem rozniosło się chrząknięcie.

Chyba “gdy”, a nie “gdyż.

Ułożone we wnęce ciało mężczyzny zadrżało, a głowa poruszyła się, zupełnie jakby podtrzymywały ją dodatkowo mięśnie i ścięgna.

– To ja – oznajmił młodzieniec z radością w głosie.

(…) W pewnej chwili wszystkie dźwięki zamilkły i trzy cienie, przystanąwszy wokół jednej z lamp, chwyciły się za ręce. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy sylwetki uniosły ramiona.

Przyznam, że zgłupiałam przy tym fragmencie. Opisujesz jakiegoś młodzieńca, mnicha i kobietę, jakieś cienie, jakieś postacie nie dotykające podłogi i ja nie wiem, czy te mumie leżą, jak leżały i oglądają mini paradę trzech cieni/ duchów/ dusz, czy to właśnie te mumie młodzieńca, mnicha i kobiety wstały i przystanęły przy lampie. Jest to niejasne. Jeśli mowa jest o cieniach/ duszach/ duchach, to nazywanie ich “młodzieńcem”, “kobietą” jest mega mylące, bo wskazuje na ciała z krwi i kości, a nie niematerialne byty. Przydałoby się doprecyzowanie.

W jednej chwili odsunął się na kilka kroków, ponownie stając w zasięgu promieni słońca. Jego twarz została częściowo oświetlona, podkreślając niezwykłą przystojność Fabio.

Nie rozumiem – komu podkreślając? Nikogo w pobliżu nie ma, kto mógł by się nim zachwycać.

Przed Fabio, stała zaś dwójka dobrze zbudowanych mężczyzn

Bez przecinka po Fabio.

– Nie udawaj chorego na umyśle! – wrzasnął poddenerwowany nieznajomy, wykonując kilka kroków bliżej. (…) Mnóstwo osób cię widziało – dodał nerwowym głosem.

Na twarzy Fabio pojawiło się zdumienie zmieszane ze zdenerwowaniem

Za dużo nerwów w krótkim czasie ;)

Sylwetka, nieco mniejsza od pozostałej, zadrżała

A nie “od pozostałych”?

Stopniowo ciemność rozjaśniało tysiąc świec

Myślę, że tysiąc świec rozjaśniło by ciemność natychmiastowo, zajęłyby całkiem spory obszar :)

Jego drobne, czarne tęczówki zaszły łzami.

Raczej całe oczy ;)

a po chwili jej głowa opadła w dół

W górę się nie da ;)

a jej urodziwa choć wyjątkowo „prosta” twarz zdradzała niepewność.

Jeśli w cudzysłowie, to jednak nie była prosta?

wobec prawdziwego uczucia, miłości, zaufania i poczucia wartości

Albo uczucia, albo miłości, bo o jakie jeszcze uczucie mogłoby mu chodzić?

 

Justyno, miałaś pomysł na przedstawienie epizodów z przeszłości trzech dusz, ale wykonanie sprawiło, że przez te historie brnęłam z największym trudem, bez przerwy potykając się na różnych błędach i usterkach, niezgrabnych i mało czytelnych zdaniach, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

urlo­po­wi­czów mi­łu­ją­cych się w eks­tre­mal­nych wra­że­niach. → Można miłować kogoś/ coś, ale nie wydaje mi się, aby można miłować się w czymś.

Proponuję: …urlo­po­wi­czów rozmiłowanych w doznawaniu eks­tre­mal­nych wra­że­ń. Lub: …urlo­po­wi­czów spragnionych eks­tre­mal­nych wra­że­ń.

 

Po zej­ściu pod po­wierzch­nię Klasz­to­ru Ka­pu­cy­nów… → Czy tu może miało być: Po zej­ściu do podziemi/ katakumb Klasz­to­ru Ka­pu­cy­nów

 

Męż­czy­zna upo­mniał go su­ro­wo po wło­sku → Brak kropki na końcu zdania.

 

trak­tu­jąc ich jako po­ten­cjal­nych zło­dziei. → …trak­tu­jąc ich jak po­ten­cjal­nych zło­dziei.

 

każdą z ośmiu ty­się­cy dusz, któ­rych ciała zmu­mi­fi­ko­wa­ły pod pod­ło­gą Klasz­to­ru Ka­pu­cy­nów w Pa­ler­mo. → Co pod podłogą klasztoru zmumifikowały ciała ośmiu tysięcy dusz?

 

Nagle w jed­nej z sal sły­szal­ne było wes­tchnie­nie. → A może: Nagle w jed­nej z sal dało się słyszeć wes­tchnie­nie.

 

W pew­nej chwi­li wszyst­kie dźwię­ki za­mil­kły… → W pew­nej chwi­li wszyst­kie dźwię­ki ucichły

 

Chło­pak za­śmiał się do sie­bie w zdu­mie­niu… → Raczej: Zdumiony chłopak zaśmiał się do siebie

 

Zbli­żył się do wie­ko­we­go już drze­wa, które moż­li­we, że wciąż rosło w miej­scu, gdzie wieki temu… → Nie brzmi to najlepiej.

 

wrza­snął pod­de­ner­wo­wa­ny nie­zna­jo­my, wy­ko­nu­jąc kilka kro­ków bli­żej. → …wrza­snął pode­ner­wo­wa­ny nie­zna­jo­my, podchodząc kilka kro­ków bli­żej.

 

do­wo­dem była spły­wa­ją­ca mu z czoła stróż­ka potu. → Dlaczego z czoła spływała mu kobieta pilnująca potu?

Sprawdź znaczenie słów stróżkastrużka.

 

Do­słow­nie na kilka chwil zbiegł spoj­rze­niem za głowy na­past­ni­ków… → Na czym polega zbieganie spojrzeniem?

 

Tym razem za­pła­cił swoim ży­ciem za kra­dzież… → Zbędny zaimek.

 

Syl­wet­ka, nieco mniej­sza od po­zo­sta­łej, za­drża­ła w świe­tle lampy, po czym jej broda za­czę­ła cią­gnąc ku do­ło­wi. → Co było pozostałą sylwetką? Co broda zaczęła ciągnąć ku dołowi? Literówka.

 

Za­kon­nik uśmiech­nął się i chwy­ciw­szy się sto­ją­cej w po­bli­żu drew­nia­nej ławy, po­de­rwał się w górę. → Lekka siękoza.

 

nie­bie­ską su­kien­kę… samą… → …nie­bie­ską su­kien­kę… samą

 

Oboje trwa­li na mo­dli­twie→ Oboje trwa­li w mo­dli­twie… Lub: Oboje skupili się na mo­dli­twie

 

wy­po­wia­da­ła na ko­niec każ­de­go ich spo­tka­nia – uwa­żaj na sie­bie Pie­tro. → …wy­po­wia­da­ła na ko­niec każ­de­go spo­tka­nia:Uwa­żaj na sie­bie Pie­tro.

 

Męż­czy­zna za­drżał się w ner­wo­wym tiku→ Męż­czy­zna za­drżał w ner­wo­wym tiku

Zadrżenie się jest niemożliwe.

 

Jego drob­ne, czar­ne tę­czów­ki za­szły łzami. → Co to znaczy, że tęczówki były drobne? Czy łzami zaszły tylko tęczówki, a źrenice i białka nie?

 

za­śmia­ła się cicho, ni­czym za­wsty­dzo­na na­sto­lat­ka… → To słowo nie ma tu racji bytu, albowiem powstało w drugiej połowie XX wieku.

 

Wspól­nie ze­szli na plażę, a ko­bie­ta zbie­ga­jąc po pia­sko­wym zbo­czu… → To zeszli czy zbiegli?

 

W pew­nej chwi­li Pie­tro zdjął swoje san­da­ły… → Zbędny zaimek.

 

Chy­li­ło się ono teraz ku za­cho­do­wi… → Zbędny zaimek.

 

Pie­tro wy­raź­nie się ze­stre­so­wał wizją roz­łą­ki. → Obawiam się, że w czasach kiedy dzieje się ta historia, nie znano tego pojęcia.

 

Za­uwa­żal­nym było, że te słowa wiele go kosz­to­wa­ły.Za­uwa­żal­ne było, że te słowa wiele go kosz­to­wa­ły.

 

– Bar­dzo cię ko­cha­łam. – wes­tchnę­ła. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Uniósł on w po­wie­trze wierzch­nią war­stwę pia­sku… → Zbędny zaimek.

 

 – Chcę spraw­dzić, czy udało się wszyst­ko na­pra­wić. – po po­miesz­cze­niu roz­szedł się słaby szept→ – Chcę spraw­dzić, czy udało się wszyst­ko na­pra­wić. – Po po­miesz­cze­niu roz­szedł się słaby szept

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

a po chwi­li jej głowa opa­dła w dół… → Masło maślane – czy coś może opaść w górę?

 

długi na dwa­dzie­ścia czte­ry osoby stół. → Raczej: …długi stół, przy którym mogły zasiąść dwa­dzie­ścia czte­ry osoby.

 

z ostroż­no­ścią do­tknę­ła jego ra­mie­nia. → …ostroż­nie do­tknę­ła jego ra­mie­nia.

 

Pew­nym było jed­nak to… → Pew­ne było jed­nak to

 

przez co cięż­ko było jej przy­zwy­cza­ić się… → …przez co trudno było jej przy­zwy­cza­ić się

 

ko­bie­tą, którą cięż­ko było za­do­wo­lić. → …ko­bie­tą, którą trudno/ niełatwo było za­do­wo­lić.

 

Zna­jo­mi po­ja­wia­li się coraz to rza­dziej→ Zna­jo­mi po­ja­wia­li się coraz rza­dziej

 

– Nie gnie­waj się, pro­szę. – uśmiech­nął się słabo. → – Nie gnie­waj się, pro­szę. – Uśmiech­nął się słabo.

 

Do środ­ka zaś wpa­dło dwoje ma­łych chłop­ców, nie­mal­że iden­tycz­nych w ry­sach twa­rzy i po­stu­rze. → Do środ­ka zaś wpa­dło dwóch ma­łych chłop­ców, o nie­mal­ iden­tycz­nych ry­sach twa­rzy i po­stu­rze.

Dwoje to chłopiec i dziewczynka, lub dwoje dzieci.

 

Wsu­nął go do we­wnętrz­nej stro­ny ma­ry­nar­ki… → Obawiam się, że do żadnej ze stron marynarki niczego się nie wsunie.

Proponuję: Wsu­nął go do we­wnętrz­nej kieszeni ma­ry­nar­ki

 

Cała trój­ka wy­ko­rzy­sta­ła szan­sę, którą ob­da­rzył ich los na swój spo­sób i we­dług wła­snych po­trzeb. → Czy dobrze rozumiem, że los obdarzył rzeczone osoby na swój spo­sób i we­dług wła­snych po­trzeb?

A może miało być: Szansę, którą obdarzył ich los, cała trójka wykorzystała na swój spo­sób i we­dług wła­snych po­trzeb.

 

Nie­dłu­go póź­niej wszyst­kie dźwię­ki umil­kły… → A może: Niebawem wszyst­kie dźwię­ki umil­kły

 

Z wy­so­kich scho­dów zstą­pi­ło kil­ko­ro za­kon­ni­ków… → Piszesz o mężczyznach, więc: Z wy­so­kich scho­dów zstą­pi­ło kilku za­kon­ni­ków

Kilkoro to grupa złożona z kobiet i mężczyzn.

 

Osoby, które de­cy­do­wa­ły się na nie­ty­po­wą atrak­cję→ Osoby, które de­cy­do­wa­ły się na nie­ty­po­wą atrak­cję

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć. Widzę potencjał w Twoim tekście, ale mam zastrzeżenia.

Zacznij od prostszych historii, z mniejszą liczbą bohaterów i “zakrętów” w fabule, będzie łatwiej zapanować nad całością.

Spróbuj używać bardziej naturalnego języka, bliższego mowie codziennej. Staraj się nie moralizować.

Jeśli opowiadasz historię, robisz to z punktu widzenia określonej postaci, nie przeskakujesz pomiędzy głowami kolejnych bohaterów. Widzisz świat w taki sposób, jak dana postać. Jeśli wybierzesz narratora wszechwiedzącego, opisujesz głównie zachowania bohaterów, nie ich myśli. To pozwoli uniknąć nadmiarowości, którą zauważyłam w tym tekście.

Staraj się pokazywać sceny, jakbyś robiła zdjęcia. Nie opowiadaj. 

Na koniec dodam, że sam temat wydał mi się ciekawy, warto przedstawić go w prostszy sposób, łatwiejszy do odbioru dla czytelnika. Nie zniechęcaj się i pisz dalej. :)

Jest tu naprawdę fajny potencjał na tekst. Życie nieumarłego to temat, który można wykorzystać na wiele sposobów. Trzeba tylko zapanować nad językiem. A u Ciebie, Autorko, ta techniczna strona jeszcze szwankuje: język nie podkreśla klimatu, narracja ma służyć budowaniu historii.

Jednak nie przejmuj się i szlifuj dalej swoje umiejętności! Trzymaj więc pomocne linki – ich treści pomogą Ci w tym zadaniu.

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Miś przeczytał. Po pierwszej historii już niecierpliwie dążąc do końca, skoro zaczął.

Hmmm. Interesujący pomysł na dziady, w których wybrane dusze dostają szansę na powtórkę z rozrywki. Świetna sprawa. Ale mam wrażenie, że nie wykorzystujesz w pełni tego potencjału.

Brakowało mi jakiejś wspólnej historii – dostajemy trzy różne historie, nic ich nie łączy. A jednak znalazły się w jednym opowiadaniu. Dlaczego? Jaki jest motyw przewodni?

spływająca mu z czoła stróżka potu.

Czemu wskazane błędy jeszcze nie zostały poprawione?

W podekscytowaniu zwiedzaniem, zakupionymi wakacjami lub irytacją wysoką temperaturą,

Wysoka temperatura na przełomie października i listopada?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka