- Opowiadanie: Gekikara - Cud bożego narodzenia

Cud bożego narodzenia

Opo­wia­da­nie jest bez­po­śred­nią kon­ty­nu­acją tek­stu Siła nie­wia­ry, ale mam wiel­ką na­dzie­ję, że rów­nie do­brze można je czy­tać od­dziel­nie.

W za­mie­rze­niu miało być lekko, krót­ko i przy­jem­nie, jak to w przy­go­do­wej fan­ta­sy bywa.

Wy­szło chyba lekko, dość przy­jem­nie i... jak zwy­kle ostat­nio znaki się roz­mno­ży­ły.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cud bożego narodzenia

Stara Ys, choć nazwa mogła to su­ge­ro­wać, nie była pierw­szą pla­ne­tą sko­lo­ni­zo­wa­ną przez Ysan. Ustę­po­wa­ła miej­sca Dru­giej i Trze­ciej Ys – tym jed­nak, po­dob­nie jak ma­cie­rzy­stej pla­ne­cie ko­lo­ni­za­to­rów – nie dane było prze­trwać do obec­nych cza­sów, a nawet wie­dza o ich nie­gdy­siej­szym po­ło­że­niu w nie­skoń­czo­nym morzu Pust­ki znik­nę­ła w po­mro­ce dzie­jów, jesz­cze przed Naj­więk­szą Wojną, która wni­wecz ob­ró­ci­ła wiel­kie cy­wi­li­za­cje i spro­wa­dzi­ła Zmierzch Bogów.

Po praw­dzie, z tej wojny oca­la­ło je­dy­nie Im­pe­rium Ysan, co ka­za­ło trak­to­wać ich jak zwy­cięz­ców, jak jed­nak tego do­ko­na­li – nie wia­do­mo.

Wia­do­mo za to, że Stara Ys była miej­scem, gdzie, prócz Uni­wer­sy­te­tu sku­pia­ją­ce­go naj­mę­dr­szych i za­ra­zem naj­bar­dziej zgrzy­bia­łych uczo­nych im­pe­rium, zna­leźć można było do­słow­nie wszyst­ko, od ob­da­rzo­nych trze­ma pier­sia­mi tan­ce­rek roz­ko­szy, przez sta­ro­żyt­ne ar­te­fak­ty ze smo­czych kości, aż po han­dla­rzy przy­sług, które bez­sprzecz­nie sta­no­wi­ły­ towar naj­cen­niej­szy i naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ny w ob­ro­cie. Trze­ba było tylko wie­dzieć, gdzie szu­kać.

 

*

 

Przez nie­ustan­ne wycie wia­tru, bę­dą­ce ty­po­wym ele­men­tem się­ga­ją­cej gór­skich szczy­tów dziel­ni­cy por­to­wej Sta­rej Ys, prze­bi­jał się ło­skot. Ktoś ko­ła­tał do drzwi przy­byt­ku Mamci Bou i robił to tak za­pa­mię­ta­le, że udało mu się zbu­dzić samą wła­ści­ciel­kę tego wiel­ce sza­cow­ne­go lo­ka­lu, wkle­jo­ne­go mię­dzy skład so­lo­ne­go mięsa a go­rzel­nię.

Ko­bie­ta otwo­rzy­ła oczy – jedno zwy­czaj­ne o brą­zo­wej tę­czów­ce, dru­gie, me­cha­nicz­ne, za­la­ne błę­ki­tem – owi­nę­ła się sza­lem zdo­bio­nym ce­ki­na­mi, opu­ści­ła pokój z mar­so­wym ob­li­czem i za­trzy­ma­ła się przed drzwia­mi.

– Czego? – za­krzyk­nę­ła, nie otwie­ra­jąc.

– Mam­ciu, może wpu­ści­ła­byś mnie do środ­ka? Wieje…

Męż­czyź­nie, który stał na ze­wnątrz, przy­ci­ska­jąc do pier­si za­wi­niąt­ko, prze­rwał pi­skli­wy re­chot, gło­śniej­szy niż za­wo­dze­nie wia­tru.

– To nie przy­tu­łek, tylko uczci­wy bur­del! Pra­cow­ni­ce są do­stęp­ne dzie­sięć go­dzin dzien­nie, na wię­cej nie zga­dza­ją się związ­ki za­wo­do­we – ostat­nie słowa wy­po­wie­dzia­ła z nie­skry­wa­ną po­gar­dą, wszak nikt tak nie utrud­niał uczci­wym przed­się­bior­com pro­wa­dze­nia in­te­re­su, jak urzę­dy i zrze­sza­nia pra­cow­ni­cze. Zwłasz­cza tu, na pla­ne­cie, która ko­cha­ła wszel­kie de­kre­ty, ob­wiesz­cze­nia, normy czy re­gu­la­cje.

Z dru­giej stro­ny nie było wier­niej­szych klien­tów od na co dzień za­mknię­tych w uni­wer­sy­tec­kich mu­rach ba­ka­ła­rzów, śmier­dzą­cych tu­szem, per­ga­mi­nem i nie­po­rad­no­ścią w obej­ściu z dziew­ka­mi.

– Mam­ciu, to prze­cież ja. Jork. – Męż­czy­zna nie usta­wał w pró­bach. – Wi­dzisz swoim błę­kit­nym okiem, kto stoi za drzwia­mi.

– A żebyś wie­dział! – żach­nę­ła się Mam­cia. – I nie po to je sobie spra­wi­łam, żeby otwie­rać każ­de­mu, kto tuła się po nocy bez gro­sza.

– A skąd od razu za­ło­że­nie, że bez gro­sza? – ob­ru­szył się męż­czy­zna.

– Sły­sza­łam to i owo. Za­da­łeś się z pi­ra­ta­mi…

– Po­szu­ki­wa­cza­mi.

– …a teraz ucie­kasz przed nimi od Zło­tej Ys. Tylko o twoim nie­co­dzien­nym ba­ga­żu nikt nie wspo­mi­nał. Tak czy ina­czej, nie po­trze­ba mi tu tego ro­dza­ju kło­po­tów, do­pie­ro salon wy­re­mon­to­wa­łam – od­par­ła ko­bie­ta i już go­to­wa była odejść od drzwi, kiedy z ust nie­po­żą­da­ne­go go­ścia padło to jedno słowo, na dźwięk któ­re­go wszy­scy li­chwia­rze Sta­rej Ys szcze­rzy­li zęby i za­cie­ra­li ręce:

– Otrzy­masz prawo do przy­słu­gi – po­wie­dział.

A trze­ba wie­dzieć, że umowa ustna była na Sta­rej Ys rów­nie ważna co pi­sa­na, zaś do przy­sług pod­cho­dzo­no z do­słow­nie śmier­tel­ną po­wa­gą, pie­czę­tu­jąc takie kon­trak­ty szczyp­tą klą­twy pre­wen­cyj­nej, którą ścią­gnąć miał na sie­bie po­ten­cjal­ny wia­ro­łom­ca w chwi­li, gdy jego zdra­da by się urze­czy­wist­ni­ła.

– Przy­słu­ga – prych­nę­ła Mam­cia Bou, choć jej bio­lo­gicz­ne oko lśni­ło bla­skiem chci­wo­ści. – A czego to bym mogła od cie­bie chcieć?

Jork wów­czas uśmiech­nął się szel­mow­sko i moc­niej ści­snął za­wi­niąt­ko.

– A kto po­wie­dział, że ode mnie?

 

*

 

– Uj­mij­my spra­wę pro­sto: wy­bra­łeś się na Ru­bie­że z trze­ma szem­ra­ny­mi typ­ka­mi, spo­śród któ­rych je­den jest praw­dzi­wym bo­go­bój­cą, po­mo­głeś im zabić bo­gi­nię wcie­lo­ną w ka­płan­kę ma­triar­chal­ne­go kultu, a póź­niej po­rwa­łeś jej dziec­ko? – Ko­bie­ta od­kor­ko­wa­ła ka­raf­kę i na­peł­ni­ła dwa kie­lisz­ki kar­mi­no­wym pły­nem. Jeden po­sta­wi­ła przed sobą, drugi pod­su­nę­ła Jor­ko­wi.

– To nie do końca tak. Na sta­tek tra­fi­łem… przy­pad­kiem. – Cher­la­wy mło­dzian wo­dził wzro­kiem, jakby chciał doj­rzeć chwi­lę dawno mi­nio­ną, za­sło­nię­tą wo­alem pi­jac­kiej nie­pa­mię­ci. – Że bo­go­bój­ca jest w za­ło­dze, po­ła­pa­łem się do­pie­ro po fak­cie. – Spoj­rze­nie ludz­kie­go oka Mamci Bou wy­star­czy­ło mu za ko­men­tarz. – A bo­gi­ni opę­ta­ła ka­płan­kę, ale w ogóle wcze­śniej tego nie za­kła­da­li­śmy… To zna­czy ja nie za­kła­da­łem. – Jak­kol­wiek Jork pró­bo­wał­by się wy­tłu­ma­czyć, wy­cho­dził na dur­nia. – Ten wiel­ki, z to­po­rem, od­rą­bał jej głowę. Za­bra­li­śmy ciało na sta­tek, żeby…

– Sprze­dać eks­trak­to­rom. Wiem jak po­zy­sku­je się esen­cję – we­szła mu w słowo Mam­cia Bou, po­stu­ku­jąc pal­cem w błę­kit­ne me­cha­nicz­ne oko. – Przejdź do rze­czy, jak to było z dziec­kiem? – Zer­k­nę­ła na sofę przy ko­min­ku, gdzie spał mały chło­piec. Nie wy­glą­dał na no­wo­rod­ka. – Twoje? – za­py­ta­ła, uśmie­cha­jąc się dwu­znacz­nie.

– Jak niby… – za­czął Jork, po czym wzdry­gnął się z od­ra­zą. – Nie! Jak­bym mógł! Nie je­stem ne­kro­fi­lem! – Ale po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi, dodał w my­ślach. po nich można się wszyst­kie­go spo­dzie­wać. – W czte­ry mie­sią­ce do­pły­nę­li­śmy do Zło­tej Ys. Wcze­śniej nawet nie za­glą­da­łem do ła­dow­ni, ale ka­pi­tan kazał mi wy­tasz­czyć ciało. Po­sze­dłem tam i… nie wiem dla­cze­go to zro­bi­łem… unio­słem wieko skrzy­ni. – Męż­czy­zna za­pa­trzył się w nie­okre­ślo­ny punkt, prze­łknął gło­śno ślinę i za­czął kiwać głową. – Ona le­ża­ła tam, cię­żar­na. Kiedy pa­ko­wa­li­śmy ją do skrzy­ni, nie było śladu po… Ona nie żyła, ale dziec­ko uro­sło w niej. Po­ru­sza­ło się w łonie. Nie wie­dzia­łem, co robić. Ale wie­dzia­łem, że jeśli nic nie zro­bię, oni je za­bi­ją. Za­bi­ją dziec­ko. Nie je­stem prze­cież po­two­rem, mu­sia­łem je ura­to­wać! Zna­la­złem nóż. Roz­cią­łem brzuch. Mały nie pła­kał. Nie pła­kał, tylko pa­trzył na mnie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi, a potem spoj­rzał w kie­run­ku ciała matki. – Jork był blady ni­czym lico upu­dro­wa­nej szlach­cian­ki, wy­da­wa­ło się, że zaraz spad­nie z krze­sła. – Przy­sta­wi­łem go do na­brzmia­łej od mleka pier­si matki. Ona była mar­twa…

– Co to była za bo­gi­ni?

– Famni. Ta, która ma coś prze­ciw­ko męż­czy­znom, o ile zdą­ży­łem się zo­rien­to­wać.

Mam­cia Bou po­ki­wa­ła głową. Wiele z jej pra­cow­nic wy­zna­wa­ło ten kult, cho­ciaż kie­ro­wa­ło swoje modły do mrocz­niej­szej stro­ny bó­stwa, które miało do­po­móc w spę­dza­niu pło­dów i chro­nić przed wsty­dli­wy­mi cho­ro­ba­mi.

– Pa­tron­ka płod­no­ści, uro­dza­ju i kwit­ną­ce­go życia – stwier­dzi­ła. – Ma to swój po­kracz­ny sens. Dla­te­go dzie­ciak jest taki duży.

Jork przy­tak­nął.

– Ro­śnie w oczach.

– I jak ro­zu­miem – ko­bie­ta u­ło­ży­ła się na opar­ciu i splo­tła palce na po­doł­ku, co ozna­cza­ło, że przy­szedł czas, by przejść do in­te­re­sów. – …za­le­ży ci na tym, by je ochro­nić.

Męż­czy­zna się­gnął po kie­lich, ale Mam­cia Bou wstrzy­ma­ła go ru­chem dłoni.

– Umowę chcę za­wrzeć bez­po­śred­nio. Przy­słu­ga za przy­słu­gę. No, wsta­waj mały. Wiem, że uda­jesz i się nam przy­słu­chu­jesz.

Dziec­ko le­żą­ce na sofie otwo­rzy­ło oczy. Pod­nio­sło głów­kę, po­pa­trzy­ło przez chwi­lę na Jorka, a potem ze­szło na pod­ło­gę i w kilku kro­kach do­tar­ło do stołu. Mam­cia Bou wy­cią­gnę­ła ku niemu ręce i po­sa­dzi­ła na ko­la­nach.

– Masz, tylko ły­czek – po­wie­dzia­ła, pod­sta­wia­jąc mu kie­lich.

Mały bóg umo­czył usta w za­kra­pia­nym esen­cją na­pit­ku. Tyle wy­star­czy­ło. Resz­tę Mam­cia Bou wcią­gnę­ła jed­nym hau­stem.

– Po­trze­bu­ję lu­strza­nych drzwi – wy­rzu­cił z sie­bie Jork, kiedy już otrzą­snął się z za­sko­cze­nia. 

Ko­bie­ta z tru­dem po­wstrzy­ma­ła wy­buch śmie­chu, nie chcąc zbu­dzić śpią­cych dzie­wek.

– I czego jesz­cze? Może za­ła­twić ci au­dien­cję u Naj­wyż­szej Ka­płan­ki?

– Nie. To za­ła­twię sam.

 

*

 

Mam­cia Bou znała Jorka od dłuż­sze­go czasu, jesz­cze nim roz­po­czął swoją nie­for­tun­ną i przed­wcze­śnie za­koń­czo­ną przy­go­dę ze stu­dia­mi na Uni­wer­sy­te­cie. Jej przy­by­tek był jed­nym z pierw­szych miejsc na mapie Sta­rej Ys, które od­wie­dził by­stry chło­pak z ta­len­tem do pa­ko­wa­nia się w kło­po­ty – i szyb­ko zo­sta­wił tu więk­szość pie­nię­dzy, któ­ry­mi miał opła­cić cze­sne.

Jed­nak rów­nie szyb­ko oka­za­ło się, że poza wspo­mnia­ny­mi ta­len­ta­mi i za­pa­łem do nauki, który gasł w miarę ko­lej­nych par­tii ma­te­ria­łu wy­uczo­nych na pa­mięć, Jork po­sia­dał inne zdol­no­ści, mo­gą­ce ura­to­wać stan jego kie­sze­ni.

Gdy za­sy­piał, po­tra­fił zwró­cić me­ta­fi­zycz­ne oko na ze­wnątrz, a prócz tego był w sta­nie po­dźwi­gnąć du­cho­we ciało i po­ru­szać się nim po astral­nej płasz­czyź­nie bytu. W ta­kiej po­sta­ci mógł zo­ba­czyć oraz usły­szeć to i owo, sa­me­mu przy tym nie będąc zo­ba­czo­nym ani usły­sza­nym. To po­zwa­la­ło mu zdo­być towar nie­mal tak cenny jak przy­słu­gi – in­for­ma­cje.

Za­ję­cie to było, co praw­da, niepo­zba­wio­ne ry­zy­ka, ale przy odro­bi­nie ostroż­no­ści i traf­nie do­bie­ra­nych klien­tach, mógł zwią­zać ko­niec z koń­cem. Jeśli ktoś w spo­ko­ju chce dożyć swo­ich dni, to naj­waż­niej­sze jest nie­po­ry­wa­nie się na rze­czy, które są ponad siły.

Tak jak wśli­zgnię­cie się do sy­pial­ni Naj­wyż­szej Ka­płan­ki bo­gi­ni Famni, nad czym wła­śnie in­ten­syw­nie my­ślał, uno­sząc się w astral­nej po­sta­ci kilka me­trów nad bom­bar­do­wa­nym desz­czo­wą ka­no­na­dą da­chem przy­byt­ku Mamci Bou. Setki mi­kro­sko­pij­nych kro­pel wody prze­la­ty­wa­ły przez Jorka, ale je­dy­ne co czuł, to lek­kie ła­sko­ta­nie. Za­wi­ro­wał w po­wie­trzu, chcąc objąć spoj­rze­niem całe mia­sto.

Sta­ro­żyt­ne mury Uni­wer­sy­te­tu – rdza­wo­sza­re, kiedy przy­glą­dać się im bio­lo­gicz­ny­mi ocza­mi – mie­ni­ły się ko­lo­ra­mi tęczy dzię­ki reszt­kom za­klę­tej w nich pra­daw­nej magii. Nad do­rmi­to­rium snuła się para du­chów. Co i raz któ­ryś z nich zni­żał lot i zer­kał przez okno na śpią­cych stu­den­tów. Naj­pew­niej, zwer­bo­wa­ne tuż po wy­da­le­niu Jorka, pil­no­wa­ły, by nikt już nie wy­ko­rzy­stał po­dró­ży astral­nych do zdo­by­wa­nia pytań eg­za­mi­na­cyj­nych, zer­ka­jąc przez ramię w no­tat­ki ni­cze­go nie po­dej­rze­wa­ją­cych pro­fe­so­rów.

Bli­żej, w do­li­nie, skry­te przed wia­trem, roz­cią­ga­ły się bu­dyn­ki miesz­kal­ne. Re­zy­den­cje z ogro­da­mi na­le­żą­ce do tu­tej­szej elity. Pię­tro­we domy kup­ców, z ja­skra­wo ma­lo­wa­ny­mi szyl­da­mi za­pra­sza­ją­cy­mi do skle­pów na par­te­rze. Nędz­ne cha­łu­pi­ny ry­ba­ków nad wiecz­nie żółtą rzeką, świe­cą­cą w płasz­czyź­nie astral­nej ni­czym złota wstę­ga – ponoć wiele po­mniej­szych bóstw w niej uto­pio­no pod­czas Zmierz­chu Bogów. Wresz­cie nie­wy­róż­nia­ją­ce się małe domki o przy­sa­dzi­stych da­chach, bę­dą­ce wła­sno­ścią tych, któ­rym wio­dło się le­piej niż nędz­nie, ale o wiele go­rzej niż do­stat­nio. Tych budynków było naj­wię­cej, wspi­na­ły się aż na wzgó­rza.

Nad do­mo­stwa­mi po­ja­wia­ły się z rzad­ka senne po­wi­do­ki, wy­cho­dzą­ce z głów śpią­cych, z ich oso­bi­stych świa­tów, prze­bi­ja­jąc na płasz­czy­znę łą­czą­cą jawę i sen. Jork do­strze­gał w nich zma­ga­nia z co­dzien­no­ścią, obawy i pra­gnie­nia. Seks, wła­dza, pie­nią­dze – i znowu seks, wła­dza, pie­nią­dze… A gdzieś mię­dzy nimi ma­rze­nia o przy­go­dzie, o po­now­nym od­kry­ciu miejsc dawno za­po­mnia­nych, o smo­kach wiel­kich jak księ­ży­ce, prze­mie­rza­ją­cych ko­smicz­ną prze­strzeń, które nawet pod po­sta­cią mar utka­nych ze świa­teł i cieni wzbu­dza­ły po­dziw oraz strach.

Po­my­śleć, że kie­dyś Jork snuł po­dob­ne ma­rze­nia. Wy­star­czy­ła jedna wy­pra­wa na Ru­bie­że, by zro­zu­miał tych, któ­rzy ogra­ni­cza­li się w pra­gnie­niach do peł­ne­go trzo­su, pięk­ne­go po­sła­nia i cie­płej dziew­ki u boku… czy jakoś tak.

Nie­wy­róż­nia­ją­ce się domy zwy­kłych ludzi wy­peł­ni­ły do­li­nę ni­czym wiel­kie, sza­ro-ce­gla­ne je­zio­ro. Oka­la­ły dziel­ni­cę świą­tyn­ną, pełną dzie­sią­tek kra­mów bogów sta­rych i no­wych, które wy­ro­sły ni­czym grzy­by po desz­czu, gdy lu­dzie zro­zu­mie­li, że w walce z trud­ami codzienności, nie­prze­wi­dy­wal­nym losem i stale umy­ka­ją­cym cza­sem, nie­ubła­ga­nie od­mie­rza­ją­cym dni do końca ich ży­wo­ta, po­trze­bu­ją wspar­cia – nawet jeżeli był nim tylko pusty ry­tu­ał, ob­rzą­dek, bła­gal­na for­muł­ka po­wta­rza­na ni­czym man­tra przez chór gło­sów tak długo, aż ich zlęk­nio­ne dusze nie za­zna­ją spo­ko­ju. Ale tra­fia­li się też praw­dzi­wie wie­rzą­cy.

Jak ka­płan­ka Famni za­czy­ta­na w sta­rych prze­po­wied­niach, przez którą Jork zna­lazł się w obec­nej sy­tu­acji. Nie wie­dział, jak wy­glą­da jej świą­ty­nia, ale noce na Sta­rej Ys o tej porze roku były pra­wie tak dłu­gie, jak dni, a te na­le­ża­ły do naj­dłuż­szych w całym Im­pe­rium Ysan, bo pla­ne­ta z mo­zo­łem za­ta­cza­ła kręgi wokół wła­snej osi, jakby rze­czy­wi­ście lata mło­do­ści miała już dawno za sobą.

Rzu­cił okiem jesz­cze na dziel­ni­cę uciech – tak bli­ską, że w po­ko­jach, gdzie nadal pa­li­ło się świa­tło, mógł do­strzec nagie pier­si pra­cu­ją­cych na nocną zmian kur­ty­zan. Prze­śli­zgnął spoj­rze­niem po dziel­ni­cy por­to­wej, gdzie prócz przy­byt­ku Mamci Bou można było zna­leźć wiele in­nych, uni­kal­nych miejsc han­dlu i wy­mia­ny. Zer­k­nął na skła­dy świe­cą­ce zło­tem, błę­ki­tem, bielą i zie­le­nią tam, gdzie prze­cho­wy­wa­no esen­cję lub szcząt­ki smo­ków, z któ­rych wy­do­by­wa­li ją eks­trak­to­rzy na Zło­tej Ys.

Po­wiódł wzro­kiem wyżej, ku szczy­tom wzgórz, gdzie cu­mo­wa­ły ga­le­ry prze­mie­rza­ją­ce morze Pust­ki. Port nigdy nie za­sy­piał. Stat­ki wciąż od­pły­wa­ły i przy­by­wa­ły. Jork ob­ser­wo­wał chwi­lę ten pod­nieb­ny ta­niec, aż roz­po­znał jedną z ban­de­r. Wzdry­gnął się mi­mo­wol­nie i pra­wie przy­pła­cił to po­wro­tem do ciała, prze­zwy­cię­żył jed­nak nie­wi­dzial­ną siłę cią­gną­cą jego astral­ną po­stać ku bio­lo­gicz­nej po­wło­ce.

Już tu przy­by­li, więc miał nie­wie­le czasu.

 

*

 

Świą­ty­nia Famni nie na­le­ża­ła do naj­oka­zal­szych bu­dow­li w dziel­ni­cy, ale bez wąt­pie­nia była jedną z naj­czyst­szych. Miła od­mia­na wobec in­nych, unu­rza­nych we krwi i cuch­ną­cych zwie­rzę­cy­mi od­cho­da­mi, dusz­nych od dymu ło­jo­wych świec albo za­pa­chu ka­dzi­dła, lub prze­peł­nio­nych wonią potu ludz­kich ciał po nie­daw­no za­koń­czo­nej orgii. Choć pot, a także krew, da­ło­by się wy­czuć i tu – na dol­nych po­zio­mach, gdzie aku­szer­ki przyj­mo­wa­ły po­ro­dy. Wszak Famni była bo­gi­nią płod­no­ści i szczę­śli­wych na­ro­dzin. Mię­dzy in­ny­mi.

Jork, jako czło­wiek nauki, nie przy­kła­dał wagi do bóstw i ról, jakie przy­pi­sy­wa­li im lu­dzie. Bo­go­wie ist­nie­li, a jakże, jed­nak dla niego byli nie bar­dziej in­te­re­su­ją­cy niż smoki czy cho­chli­ki, które rów­nież sta­no­wi­ły źró­dło esen­cji. W za­sa­dzie bó­stwa pod­czas stu­diów zaj­mo­wa­ły go naj­mniej ze wszyst­kich istot, bo – jak wtedy są­dził – już wy­gi­nę­ły. Teraz, kiedy do­świad­cze­nie zmu­si­ło go do re­wi­zji tego za­ło­że­nia, ża­ło­wał, że nie po­świę­cił czasu na zgłę­bia­nie taj­ni­ków re­li­gii wsze­la­kich.

Prze­szu­kał już dwa górne pię­tra świą­ty­ni, gdzie znaj­do­wa­ły się pry­wat­ne kom­na­ty ka­pła­nek, ale w żad­nym z po­miesz­czeń nie zna­lazł nic wy­róż­nia­ją­ce­go je na tle in­nych. Kie­ru­jąc się na ko­lej­ne pię­tro, za­czy­nał na­bie­rać wąt­pli­wo­ści. Co jeśli fam­nist­ki skła­da­ły śluby ubó­stwa i nie roz­po­zna Naj­wyż­szej Ka­płan­ki? Albo je­że­li miesz­ka­ła poza świą­ty­nią? Bę­dzie snuł się tutaj do świtu? Nie przy­go­to­wał się do tej wy­pra­wy, tak na­praw­dę nic nie wie­dział ani o tym miej­scu, ani o tej, któ­rej szu­kał.

Po­grą­żo­ny w my­ślach po­ko­nał scho­dy i wpły­nął na ko­ry­tarz, pra­wie wpa­da­jąc na dwóch spa­ce­ru­ją­cych straż­ni­ków. Prze­pły­nął mię­dzy nimi ni­czym zjawa, nie po­ru­szyw­szy choć­by atomu. Był spo­koj­ny, prze­cież nie mogli go zo­ba­czyć.

A wtedy spoj­rzał w twarz jed­ne­go z nich.

Nie było to ob­li­cze czło­wie­ka. Tru­pio­bla­da skóra, brak nosa i uszu, ale naj­gor­sze były oczy. Wiele par róż­nych roz­mia­rów kul krwi­ste­go ko­lo­ru wy­glą­da­ją­cych jak gład­ko oszli­fo­wa­ne ru­bi­ny, roz­sia­nych asy­me­trycz­nie po­wy­żej ust. Pa­trzy­ły pro­sto na Jorka. Każda z po­wiek mru­ga­ła we wła­snym ryt­mie, nie­za­leż­nie od po­zo­sta­łych, co jesz­cze do­da­wa­ło obcej twa­rzy upior­ne­go wy­ra­zu.

Drugi straż­nik był taki sam.

Jork za­marł i prze­łknął me­ta­fi­zycz­ną ślinę. Nie­wi­dzial­na siła ści­snę­ła jego astral­ne ciało. Po­czuł, że zaraz po­rwie go z miej­sca, by wtło­czyć na po­wrót do fi­zycz­nej po­wło­ki, któ­rej nie po­win­no opusz­czać. Nie to było jed­nak naj­więk­szym zmar­twie­niem Jorka. W jed­nej se­kun­dzie z dawno za­ku­rzo­nej szu­flad­ki w umy­śle męż­czy­zny, gdzie zma­ga­zy­no­wa­na była aka­de­mic­ka wie­dza o naj­rzad­szych ga­tun­kach istot ro­zum­nych za­miesz­ku­ją­cych pla­ne­ty za gra­ni­ca­mi Im­pe­rium Ysan, wy­sko­czył rę­ko­pis za­ty­tu­ło­wa­ny „Ta­en-Gha”.

Pla­ne­ta na Ru­bie­żach, w więk­szo­ści po­kry­ta zdra­dli­wy­mi ba­gna­mi lub rów­nie nie­przy­ja­zny­mi łań­cu­cha­mi gór, za­miesz­ka­na przez ga­tu­nek hu­ma­no­idal­nych dra­pież­ni­ków o re­la­tyw­nie wy­so­kiej in­te­li­gen­cji. Ta­en­gha­nie byli nie­mo­wa­mi, choć bez trudu przy­cho­dzi­ło im opa­no­wa­nie i ro­zu­mie­nie Ysań­skie­go ję­zy­ka. Ale naj­waż­niej­sze były oczy. Ta­en­gha­nie wi­dzie­li dzię­ki nim jed­no­cze­nie świat fi­zycz­ny, jak i płasz­czy­znę astral­ną. Oraz parę in­nych wy­mia­rów, co w obec­nej sy­tu­acji nie miało istot­ne­go zna­cze­nia.

Jork zo­stał dostrzeżony. Czuł, że jeśli wy­ko­na choć­by ruch, w mgnie­niu oka wróci do po­ko­ju, w któ­rym za­snął i wy­bu­dzi się ze snu. Mu­siał się uspo­ko­ić i spró­bo­wać po­ro­zu­mieć. Mu­siał…

Spa­dła na niego siat­ka usia­na ko­ścia­ny­mi pa­cior­ka­mi, rzu­co­na przez jed­ne­go ze straż­ni­ków. Opa­li­zu­ją­cy ma­te­riał za­miast prze­nik­nąć przez du­cho­wą po­stać Jorka, oplótł się wokół niego i pe­cho­wiec wi­siał teraz dwie stopy nad pod­ło­gą owi­nię­ty jak wę­dzo­na szyn­ka.

Smo­cza sieć. Do tej pory tylko sły­szał o tej broni i uwa­żał ją za bajki. Ko­lej­ny raz przy­szło mu przy­znać przed sobą, że nie­moż­li­we jest takie tylko do czasu, aż bo­le­śnie się urze­czy­wist­ni.

Gdy drugi ze straż­ni­ków wy­cią­gnął po­ły­sku­ją­cy zie­le­nią ko­ścia­ny nóż, Jork już nawet się nie zdzi­wił. Gdyby był w bio­lo­gicz­nym ciele, pew­nie ze stra­chu stra­cił­by przy­tom­ność. We­dług miej­skich le­gend szep­ta­nych ukrad­kiem przez tych, któ­rzy po­ta­jem­nie zgłę­bia­li ar­ka­na za­ka­za­nych przez Uni­wer­sy­tet po­dró­ży astral­nych, takie ostrze było w sta­nie do­się­gnąć duszy.

Wszyst­kie złe de­cy­zje, kiep­skie plany i nie­tra­fio­ne wy­bo­ry, które za­pro­wa­dzi­ły go do tego miej­sca, prze­wi­nę­ły się przed ocza­mi Jorka, krzy­cząc „To twoja wina! Sam się w to wpa­ko­wa­łeś!”, kiedy de­spe­rac­ko pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie jedno imię, mo­gą­ce go ura­to­wać.

Czy w ogóle je kie­dyś sły­szał? Czy przed­sta­wi­ła się mu? Czy kto­kol­wiek wy­po­wie­dział je w jego obec­no­ści? Może pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia, jesz­cze na stat­ku? A może póź­niej? Może sły­szał je w nocy, kiedy śle­dził ją pod po­sta­cią ducha – le­d­wie da­ją­ce się do­sły­szeć, łatwe do po­my­le­nia z szu­mem wia­tru i dźwię­kiem kro­pel lo­do­wa­tej wody ście­ka­ją­cych ze stro­pu ja­ski­ni wprost do pod­ziem­ne­go je­zio­ra.

Nóż był coraz bli­żej. Po­ły­ski­wał, łak­nąc ofia­ry.

Jak Jork wpa­ko­wał się w coś ta­kie­go? Mógł bar­dziej przy­kła­dać się do nauki. Mógł nie upić się i nie przy­stać na pro­po­zy­cję ka­pi­ta­na, który za­wlókł go na sta­tek, nim Jork zdą­żył wy­trzeź­wieć. Mógł po­zwo­lić, by od­da­li dzie­cia­ka eks­trak­to­rom, zgar­nąć swoją dolę i spró­bo­wać wró­cić na stu­dia – za­miast tego zaraz zgi­nie. A prze­cież chciał tylko po­roz­ma­wiać!

Straż­nik zro­bił za­mach. Ostrze bły­snę­ło.

– Ih­me­ti! – krzyk­nął Jork z ca­łych sił, gdy w na­głym olśnie­niu, tuż przed śmier­cią, przy­po­mniał sobie imię ka­płan­ki. – Przy­no­szę wie­ści o Ih­meti! 

Nóż za­trzy­mał się o włos od du­cho­we­go ciała męż­czy­zny. 

– Mam in­for­ma­cję o niej i tym, co stało się na Ru­bie­żach. Oraz o tym, co stam­tąd zo­stało przy­wie­zio­ne. To na pewno za­in­te­re­su­je Naj­wyż­szą Ka­płan­kę! – kon­ty­nu­ował, w na­dziei, że ostat­nia de­spe­rac­ka próba ura­to­wa­nia wła­snej skóry się po­wie­dzie.

I nie po­my­lił się.

Pierw­szy straż­nik za­stygł w bez­ru­chu, ści­ska­jąc nóż, nadal go­to­wy do ataku. Drugi spo­glą­dał to na kom­pa­na, to na schwy­ta­ne­go czło­wie­ka i nic nie mó­wiąc – jak to Ta­en­gha­nie – ru­szył bez­sze­lest­nie w kie­ru­run­ku drzwi do kom­naty. 

Po chwi­li wró­cił, pro­wa­dząc ducha ko­bie­ty.

 

*

 

Umie­jęt­ność opusz­cza­nia swo­je­go ciała sta­no­wi­ła rzad­ki dar. Ob­ja­wiał się bez wzglę­du na płeć, rasę czy po­cho­dze­nie. Nie można było go odzie­dzi­czyć. Nie spo­sób zna­leźć po­wią­za­nia mię­dzy nim a do­miesz­ką krwi sta­rych rodów, która pły­nę­ła w ży­łach wielu po­sia­da­czy in­nych, nie­co­dzien­nych zdol­no­ści. Stwier­dzić z pew­no­ścią można było tylko tyle, że nie­któ­rzy po­tra­fią od­dzie­lić we śnie ducha od ciała – choć nie wia­do­mo dla­cze­go.

Wielu z tych, któ­rzy to po­tra­fi­li, za­rze­ka­ło się, że każ­dy może opa­no­wać tę sztu­kę przy od­po­wied­niej mo­ty­wa­cji, wy­trwa­ło­ści i szcze­rym pra­gnie­niu. Inni twier­dzi­li, że klu­czem jest nie­ustan­na, wszech­ogar­nia­ją­ca chęć uciecz­ki od wszyst­kie­go i wszyst­kich. W tym od sa­me­go sie­bie.

Jork mógł się z tym zgo­dzić. Całe lata ucie­kał. Naj­pierw krył się w ra­mio­nach matki szep­czą­cej mu do ucha opo­wie­ści o szla­chet­nych bo­ha­te­rach, księż­nicz­kach za­mknię­tych na bez­lud­nych pla­ne­tach i prze­dziw­nych stwo­rze­niach ży­ją­cych gdzieś tam, na Ru­bie­żach. Póź­niej wy­kra­dał się do bi­blio­te­ki i prze­no­sił się do świa­tów opi­sa­nych w księ­gach przez wiel­kich po­dróż­ni­ków. To samo pra­gnie­nie za­bra­ło go z ro­dzin­nej po­sia­dło­ści na Starą Ys, do Uni­wer­sy­te­tu peł­ne­go wie­dzy o in­nych kra­inach.

Ale i stam­tąd chciał uciec. Cią­gnę­ło go do ta­nich karczm i po­dej­rza­nych jam ha­zar­du, gdzie po­zna­wał opo­wie­ści ma­ry­na­rzy, za­zdrosz­cząc od­wa­gi, która pcha­ła ich do dzia­ła­nia, oraz siły po­zwa­la­ją­cej im wyjść cało z opre­sji.

W końcu uciekł tak da­le­ko, że nie wi­dział drogi po­wro­tu.

A teraz miał przed ocza­mi ducha Naj­wyż­szej Ka­płan­ki wy­cią­gnię­te­go z ciała przez Ta­en­gha­ni­na, jak gdyby wy­star­czy­ło tylko chwy­cić kogoś za rękę, by za­brać go na prze­chadz­kę po astral­nej płasz­czyź­nie bytu.

– Widzę, że je­steś za­sko­czo­ny – prze­mó­wi­ła ko­bie­ta, po­sy­ła­jąc skrępo­wa­ne­mu Jor­ko­wi wład­cze spoj­rze­nie. – Pró­bo­wa­łeś za­kraść się pod­stę­pem do mojej głowy, nędz­ni­ku!

– Nie… To zna­czy tak, pró­bo­wa­łem, ale…

– Wiesz, na czym po­le­ga moc szty­le­tu Ta­en­ghan? – prze­rwa­ła mu, gdy usi­ło­wał do­brać naj­od­po­wied­niej­sze słowa. – Nie za­bi­ja duszy, choć więk­szość tak sądzi. To ostrze prze­ci­na nie­wi­dzial­ną nić, która łączy cię z cia­łem, a co za tym idzie, z tym świa­tem. Nie jest wia­do­me, co dzie­je się wtedy z od­cię­ty­mi du­sza­mi, ale za­rę­czam, to los gor­szy od śmier­ci. Bę­dziesz mógł sam się o tym prze­ko­nać, jeśli nie wpra­wisz w ruch ję­zy­ka, więc mów! Przy­sy­ła cię Ih­me­ti. Jaką nie­siesz wia­do­mość?

– Ona… – Mu­siał to po­wie­dzieć. Mu­siał po­wie­dzieć o wszyst­kim. Pra­wie wszyst­kim. Nie było in­ne­go wyj­ścia, które od­su­nę­ło­by od niego opa­li­zu­ją­ce ostrze. – Nie żyje. Zgi­nę­ła na Ru­bie­żach.

– Do­praw­dy? Nie żyje – po­wtó­rzy­ła Naj­wyż­sza Ka­płan­ka. Nie wy­glą­da­ła na za­gnie­wa­ną, ra­czej na za­sko­czo­ną.

– Ale nim to się stało przy­zy­wa­ła bo­gi­nię i… – Jork uznał, że woli omi­nąć frag­ment o tym, jak jeden z jego nie­gdy­siej­szych to­wa­rzy­szy po­zba­wił głowy ciało opę­ta­nej ka­płan­ki. – Na świat przy­szło dziec­ko. Chło­piec.

– Gdzie on jest? Też zgi­nął? – do­py­ty­wa­ła Naj­wyż­sza Ka­płan­ka, która, choć usi­ło­wa­ła nad sobą pa­no­wać, nie mogła ukryć eks­cy­ta­cji. Emo­cje nie były łatwe do stłu­mie­nia, kiedy bra­ko­wa­ło fi­zycz­ne­go ciała. Du­cho­wa ema­na­cja za­drża­ła ni­czym pło­mień.

– Chło­piec jest… bez­piecz­ny. Ale szu­ka­ją go pi­ra­ci. – To mnie szu­ka­ją, po­pra­wił się w my­ślach.

Cho­ciaż czy aby na pewno? Skąd mie­li­by wie­dzieć o dziec­ku? Je­że­li nie przyj­rze­li się zwło­kom przed spo­tka­niem z eks­trak­to­ra­mi, była szan­sa, że ich po­ja­wie­nie się na Sta­rej Ys sta­no­wi­ło dzie­ło przy­pad­ku. Lub pla­ne­ta była ich spraw­dzo­nym przy­stan­kiem, miej­scem, gdzie szu­ka­li no­wych zle­ceń. W końcu Jork po raz pierw­szy spo­tkał ich wła­śnie tutaj.

Szu­ka­li go, ta in­for­ma­cja do­tar­ła nawet do uszu Mamci Bou, ale jaką miał pew­ność, że to ze wzglę­du na dziec­ko? Może chcie­li zwer­bo­wać go do ko­lej­nej akcji albo kie­ro­wa­ła nimi po­kręt­na etyka za­wo­do­wa na­ka­zu­ją­ca prze­ka­zać mu obie­ca­ną część za­pła­ty?

Dla­cze­go, do licha, nie po­my­ślał o tym wcze­śniej?!

– Ro­zu­miem. – Naj­wyż­sza Ka­płan­ka mil­cza­ła przez dłuż­szy czas. W końcu po­ki­wa­ła głową, a żar jej emo­cji przy­gasł. – A ty chcesz zna­leźć mu schro­nie­nie. Do­brze zro­bi­łeś, że tutaj przy­sze­dłeś.

Dała znak dru­gie­mu straż­ni­ko­wi. Opa­li­zu­ją­cy szty­let znik­nął w po­chwie u pasa Ta­en­gha­ni­na, a sieć opla­ta­ją­ca Jorka zwol­ni­ła uścisk i spa­dła na pod­ło­gę ze stu­ko­tem ko­ścia­nych ko­ra­li­ków.

– Zaj­miesz się nim? – za­py­tał jesz­cze Jork, szu­ka­jąc po­twier­dze­nia swo­ich przy­pusz­czeń. – Ochro­nisz go? Ja nie na­da­ję się do tego. Le­d­wie umiem sie­bie utrzy­mać przy życiu.

– Zro­bię to, co po­win­na zro­bić Naj­wyż­sza Ka­płan­ka Famni – od­par­ła twar­do ko­bie­ta. – Przy­pro­wadź go o zmierz­chu, po wie­czor­nym na­bo­żeń­stwie – roz­ka­za­ła, a jej sługa, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, pchnął in­tru­za otwar­tą dło­nią, która pa­rzy­ła ni­czym ogień.

Nie­wi­dzial­na nić łą­czą­ca męż­czy­znę z cia­łem zwi­nę­ła się w jed­nym mo­men­cie. Mury, parki, świą­ty­nie, do­mo­stwa mi­gnę­ły przed ocza­mi Jorka, zle­wa­jąc się w jedno i już po chwi­li był w łóżku, w fi­zycz­nej po­wło­ce, i cały zlany potem przy­ci­skał ręce tam, gdzie Ta­en­gha­nin do­tknął jego astral­nej po­sta­ci.

Kształt sze­ścio­pal­cza­stej dłoni od­bi­jał się czer­wie­nią na bla­dej skó­rze.

 

*

 

Wie­czor­ne na­bo­żeń­stwo w świą­ty­ni Famni trwa­ło prze­szło trzy go­dzi­ny, w trak­cie któ­rych – na prze­mian z pod­nio­słym, pi­skli­wym śpie­wem de­wo­tek – roz­brzmie­wał płacz no­wo ­na­ro­dzo­nych dzie­ci. Wtó­ro­wa­ło im nie­ustan­ne wycie wia­tru i grzmo­ty pio­ru­nów ku­li­stych prze­ta­cza­ją­cych się przez nie­bo­skłon.

Kiedy za­koń­czy­ła się ostat­nia aria no­wo­rod­ków, ka­płan­ka zga­siła część świec, a lu­dzie wy­to­czy­li się z ław do wyj­ścia. Świą­ty­nia pu­sto­sza­ła w takt ich kro­ków. Tylko dwie osoby – ko­bie­ta owi­ja­jąca głowę i twarz chu­s­tą, oraz sie­dzą­ca obok niej dziew­czyn­ka owi­nię­ta pa­ste­lo­wo­ró­żo­wym sza­lem – zo­sta­ły na swo­ich miej­scach.

Kiedy w świą­ty­ni nie było już ni­ko­go poza nimi, z wej­ścia ukry­te­go za ogrom­ną sta­tuą Famni – bo­gi­ni-mat­ki o peł­nych bio­drach i trzech pier­siach – wy­szła Naj­wyż­sza Ka­płan­ka. Dwa cho­chli­ki, jak mi­kro­sko­pij­ne żółte słoń­ca uno­szą­ce się nad jej ra­mio­na­mi, rzu­ca­ły świa­tło na po­grą­żo­ny w pół­cie­niu oł­tarz.

W tej świą­ty­ni nie skła­da­no ofiar ze zwie­rząt ani ludzi, choć ry­tu­ał ku uwiel­bie­niu bo­gi­ni-mat­ki był rów­nie obrzy­dli­wy jak wiele mu po­dob­nych. W trak­cie ce­re­mo­nii ka­płan­ka spo­ży­wa­ła napój z dwóch kie­li­chów. W jed­nym było ko­bie­ce mleko. W dru­gim – krew mie­sięcz­na. Oby­dwa sym­bo­li­zo­wa­ły na­tu­rę Famni. I, na szczę­ście, oby­dwa zo­sta­ły już za­bra­ne.

Ko­bie­ta z dziew­czyn­ką wsta­ły z miejsc i ru­szy­ły z wolna w kie­run­ku oł­ta­rza. Gdy były w po­ło­wie drogi, star­sza ścią­gnę­ła chu­s­tę i star­ła krzy­kli­wy ma­ki­jaż z twa­rzy.

– Wy­bra­łeś cie­ka­wy strój na to spo­tka­nie – za­drwi­ła Naj­wyż­sza Ka­płan­ka.

– Wo­la­łem się nie wy­róż­niać – od­parł Jork. – Widok męż­czy­zny to chyba rzad­kość w tym miej­scu.

– To ten chło­piec? – za­py­ta­ła, sta­nąw­szy przy oł­ta­rzu. – Duży. Mó­wi­łeś, że kiedy przy­szedł na świat?

– Szyb­ko ro­śnie.

– Istot­nie – ko­bie­ta zmru­ży­ła oczy. – Niech po­dej­dzie, chcę mu się le­piej przyj­rzeć.

Chło­piec – można by­ło­by dać mu pięć lat – spoj­rzał py­ta­ją­co na Jorka, a ten kiw­nął głową i po­pchnął go de­li­kat­nie w kie­run­ku Naj­wyż­szej Ka­płan­ki. Drob­ny­mi krocz­ka­mi dziec­ko po­ko­na­ło dzie­lą­cy ich dy­stans, a ko­bie­ta obe­szła oł­tarz, na­chy­li­ła się nad jego twa­rzycz­ką i wpa­try­wa­ła się przez dłuż­szą chwi­lę, jakby chcia­ła wy­czy­tać z niej praw­dę.

– Ma jej oczy, usta i nos. Tak, to syn Ih­me­ti. – Wy­pro­sto­wa­ła się i ści­snę­ła jego bark. Krew po­ja­wi­ła się tam, gdzie dłu­gie, po­zła­ca­ne pa­znok­cie prze­bi­ły skórę, ale chło­piec nawet nie jęk­nął. – Mo­że­cie się po­ka­zać – za­wo­ła­ła, a z wej­ścia ukry­te­go za po­są­giem wy­chy­nę­ło trzech męż­czyzn.

Pierw­szy, z me­cha­nicz­ną ręką, poza tym szcze­gó­łem wy­glą­dał zwy­czaj­nie. Drugi, po­staw­ny i po­ru­sza­ją­cy się z gra­cją wła­ści­wą dla tych, w któ­rych ży­łach pły­nę­ła do­miesz­ka krwi sta­rych rodów, nosił dwa re­wol­we­ry u paska. Trze­ci, pół­krwi Ysa­nin bę­dą­cy istną górą mię­śni, dźwi­gał ogrom­ny czar­ny topór. Rącz­ka, Ka­pi­tan i Far­r­ten’ah – za­bój­ca bogów.

– Jak wi­dzisz, nie je­steś je­dy­nym męż­czy­zną, który po­sta­no­wił dziś po­mo­dlić się do Famni – rzu­cił Ka­pi­tan, uśmie­cha­jąc się pół­gęb­kiem. – Przy­spo­rzy­łeś mi zmar­twień, Jork. Znik­nąć tak nie­spo­dzie­wa­nie i to z czymś, jak zgod­nie do­no­si­li por­to­wi że­bra­cy, tak cen­nym… Ale ko­niec koń­ców do­brze się zło­ży­ło. Mie­li­śmy oka­zję za­wrzeć nową umowę.

Jork za­ci­snął szczę­ki. Uczy­nił krok do przo­du, ale jedno spoj­rze­nie na rę­ko­je­ści re­wol­we­rów, które po­tra­fi­ły w mgnie­niu oka po­ja­wić się z dło­niach ka­pi­ta­na, ostu­dzi­ło jego zapał.

– Obie­ca­łaś go chro­nić! – krzyk­nął, pa­trząc w oczy ka­płan­ce. – To dziec­ko two­jej bo­gi­ni!

– Masz czel­ność za­rzu­cać mi kłam­stwo? W moim domu?! – głos ko­bie­ty roz­szedł się echem po wnę­trzu świą­ty­ni. – Obie­ca­łam, że zro­bię to, co po­win­na zro­bić Naj­wyż­sza Ka­płan­ka – do­da­ła, już ci­szej, z wy­ra­zem trium­fu od­ma­lo­wa­nym na twa­rzy. – A tak się skła­da, że mar­twi bo­go­wie są o wiele bar­dziej przy­dat­ni lu­dziom niż żywi. Są­dzi­łeś, że wy­cho­wam to dziec­ko, tego… męż­czy­znę – to słowo wy­po­wie­dzia­ła z nie­skry­wa­ną po­gar­dą – i z ra­do­ścią oddam mu wszyst­ko, na co ko­bie­ty pra­co­wa­ły przez po­ko­le­nia?

W nor­mal­nych wa­run­kach Jork by się z nią zgo­dził. Naj­wyż­sza Ka­płan­ka pre­zen­to­wa­ła zrów­no­wa­żo­ne i iście prag­ma­tycz­ne po­dej­ście. Obec­nie bo­go­wie – nie ci roz­gro­mie­ni przed wie­ka­mi, stą­pa­ją­cy nie­gdyś po ty­siącu pla­net, ale ci ist­nie­ją­cy w ludz­kich gło­wach jako wy­obra­że­nia, wy­kład­nia zasad mo­ral­nych, źró­dło od­wa­gi czy otu­chy – byli cał­kiem uży­tecz­ni w od­róż­nie­niu od swo­ich pier­wo­wzo­rów, sta­no­wią­cych praw­dzi­we nie­bez­pie­czeń­stwo.

Ale to nie uspra­wie­dli­wia­ło dzie­cio­bój­stwa. Nie w oczach Jorka.

– Ih­me­ti chcia­ła…

– Ih­me­ti była fa­na­tycz­ką. Tacy też są po­trzeb­ni, o ile dają sobą kie­ro­wać. Ona jed­nak wo­la­ła dzia­łać na wła­sną rękę. Nie za­sta­na­wia­ło cię to, czemu po­je­dyn­cza ka­płan­ka wy­naj­mu­je bandę opry­chów… bez urazy, Ka­pi­ta­nie…

– W żad­nym wy­pad­ku – wtrą­cił Ka­pi­tan i ukło­nił się kur­tu­azyj­nie.

– …i sa­mot­nie wy­ru­sza na Ru­bie­że?

– To dla­te­go ścią­gnę­łaś Ta­en­ghan. Przed nią mieli cię chro­nić, na wy­pa­dek, gdyby się jej po­wio­dło – rzu­cił Jork oskar­ży­ciel­sko, ale już bez en­tu­zja­zmu.

Chło­piec, mimo krwa­wią­cej rany, trwał w bez­ru­chu. Pa­trzył to na Jorka, to na ka­płan­kę, i nic nie mówił. Nie wy­da­wał naj­mniej­sze­go dźwię­ku. Pra­wie nie od­dy­chał. Był spo­koj­ny.

– Nie mu­sisz na to pa­trzeć – wtrą­cił się Ka­pi­tan. – Idź, nie bę­dzie­my cię szu­kać. Je­stem w sta­nie zro­zu­mieć, czemu tak po­stą­pi­łeś. Może, kiedy byłem młod­szy, zro­bił­bym tak samo… A może nie – za­śmiał się, a ol­brzym chwy­cił topór obu­rącz. – Je­steś mięk­ki, Jork. Ale po­ka­za­łeś też, że masz jaja. Moja pro­po­zy­cja jest nadal ak­tu­al­na. Do­łącz do nas na stałe. Tylko jeśli znów wy­wi­niesz taki numer…

Jork po­słał ostat­nie spoj­rze­nie chłop­cu i od­wró­cił się na pię­cie, nie cze­ka­jąc, aż Ka­pi­tan skoń­czy. Opusz­czał świą­ty­nię śpiesz­nym kro­kiem, pra­wie biegł, by zna­leźć się poza jej mu­ra­mi, nim czar­ny topór spad­nie na kark dziec­ka. Wy­padł na tar­ga­ne wia­trem ulicz­ki Pierw­sze­go Ysen­bur­ga i co sił w no­gach ucie­kał jak naj­da­lej od świą­ty­ni, choć czuł, że jego nogi są jak z waty.

Wy­cią­gnął z kie­sze­ni odła­mek lu­strza­ne­go szkła i spoj­rzał na swoją ka­mien­ną twarz, którą chciał utrzy­mać jak naj­dłu­żej, na wy­pa­dek cie­kaw­skich oczu. Miał dobry powód do po­śpie­chu – nie wie­dział jak długo bę­dzie mógł się po­wstrzy­my­wać od okrzy­ku ra­do­ści.

W końcu wszyst­ko po­szło zgod­nie z pla­nem.

 

*

 

Kiedy po­przed­niej nocy wró­cił – rzecz jasna, tylko du­chem, wszak jego fi­zycz­ne ciało nie ru­szy­ło się z łóżka o krok – z wy­mu­szo­nej au­dien­cji u Naj­wyż­szej Ka­płan­ki, długo nie mógł za­snąć. I to wcale nie przez pie­ką­cy od­cisk sze­ścio­pal­cza­stej dłoni. Myśl o ko­lej­nej prze­pra­wie, jesz­cze trud­niej­szej niż ta, którą miał za sobą, nie po­zwa­la­ła mu od­pły­nąć w sen.

Gdy obu­dził go dotyk małej dłoni na po­licz­ku, było pra­wie po­łu­dnie. Chło­piec – Jork po­wstrzy­my­wał się przed nada­niem mu imie­nia, w końcu nie pla­no­wał się do niego przy­wią­zy­wać – wy­raź­nie urósł przez noc. Ale to do­brze. Stał się bar­dziej po­dob­ny do matki.

– Po­spiesz się – po­na­gla­ła go Mam­cia Bou sto­ją­ca w progu po­ko­ju. – My­ślisz, że prze­wod­nicz­ka bę­dzie tu cały dzień?

– Sam bym sobie po­ra­dził – od­parł, na­pręd­ce za­kła­da­jąc spodnie i ko­szu­lę.

Mam­cia Bou za­nio­sła się śmie­chem tak grom­kim, że pra­wie wy­pa­dło jej błę­kit­ne me­cha­nicz­ne oko.

– Umiesz prze­spa­ce­ro­wać się we śnie, ale nie stru­gaj bo­ha­te­ra. Do ta­kiej ro­bo­ty po­trze­ba fa­chow­ca. Pa­mię­taj tylko… – roz­po­czę­ła z po­waż­ną miną.

– Nic nie wie­dzia­łem, nic nie sły­sza­łem – do­koń­czył za nią. – A tych drzwi, to w ogóle nie ma w two­jej piw­ni­cy i nigdy nie było, bo tu nawet nie ma żad­nej piw­ni­cy. I w ogóle pierw­szy raz tu je­stem, prze­jaz­dem.

– To nie jest pora na żarty. – Zgro­mi­ła go spoj­rze­niem, przy czym błę­kit­ne oko rze­czy­wi­ście aż za­iskrzy­ło od wy­ła­do­wań, więc Jork uznał, że naj­le­piej bę­dzie się za­mknąć.

Po­pro­wa­dzi­ła ich ko­ry­ta­rzem do po­miesz­czeń za­re­zer­wo­wa­nych dla pra­cow­nic, a potem scho­da­mi w dół, z dala od tej czę­ści bu­dyn­ku, w któ­rej mo­gli­by zo­stać przy­pad­kiem za­uwa­że­ni.

Za oświe­tle­nie mając je­dy­nie ka­ga­nek nie­sio­ny przez Mam­cię Bou, ze­szli do piw­nic. Po­ko­na­li krót­ki tunel wy­peł­nio­ny becz­ka­mi z winem, które sta­no­wi­ło nie­zbęd­ne wy­po­sa­że­nie po­dob­nych miejsc, potem ko­lej­ne scho­dy, wio­dą­ce spi­ra­lą w dół, wy­glą­da­ją­ce na star­sze niż resz­ta bu­dyn­ku, aż sta­nę­li przed okry­tym płach­tą pro­sto­ką­tem.

Opo­dal cze­ka­ła na nich prze­wod­nicz­ka skry­wa­ją­ca ob­li­cze pod ob­szer­nym kap­tu­rem.

Gdy tylko Jork się za­trzy­mał, ob­wią­za­ła go w pasie liną ko­lo­ru krwi, któ­rej drugi ko­niec owi­nę­ła wokół swo­je­go nad­garst­ka.

– Kiedy wej­dziesz, mu­sisz być sku­pio­ny na celu. Od­na­leźć to, czego szu­kasz i nie za­po­mnieć, kim je­steś. Pa­mię­taj, że to, co zo­ba­czysz, nie jest praw­dzi­we, ale może cię skrzyw­dzić – mó­wi­ła, ma­lu­jąc znaki na jego ciele i dło­niach. – Będę do cie­bie mówić. Wra­caj jak naj­szyb­ciej. Jeśli coś za­cznie się dziać, ucie­kaj.

Skoń­czy­ła przy­go­to­wa­nia i ścią­gnę­ła płach­tę, od­sła­nia­jąc wy­so­kie lu­stro w ramie wy­ko­na­nej ze szkła.

– Stań­cie przed nim. Ty razem z dziec­kiem. Przy­patrz się jego od­bi­ciu.

Męż­czy­zna wy­ko­nał po­le­ce­nie, a chło­piec po­stą­pił tuż za nim.

– A co pote… – Jork nie zdą­żył do­koń­czyć, kiedy prze­wod­nicz­ka pchnę­ła go w kie­run­ku lu­stra.

Za­ci­snął po­wie­ki i za­sło­nił twarz rę­ko­ma w obron­nym ge­ście, in­stynk­tow­nie bro­niąc się przed ude­rze­niem o taflę szkła. Jed­nak do ni­cze­go ta­kie­go nie do­szło. Gdy po­now­nie otwo­rzył oczy, stał przed lu­strza­ny­mi drzwia­mi, a czer­wo­na lina opla­ta­ła go w pasie, cią­gnąc się w kie­run­ku lu­stra i zni­ka­jąc na jego po­wierzch­ni.

Mimo na­dziei, że spra­wy pójdą gład­ko, był sam.

– Rób co trze­ba i wra­caj – głos prze­wod­nicz­ki roz­brzmiał we wnę­trzu jego głowy.

– Nie ma tu ni­ko­go. Muszę iść dalej.

– To nie jest dobry znak – prze­strze­ga­ła go. – Za­wróć. Nie za­wsze się udaje.

– A czy będę miał drugą szan­sę?

Ko­bie­ta za­mil­kła na kilka ude­rzeń serca.

– Nie w tej samej spra­wie. Na to ży­cze­nie drzwi za­wsze od­po­wie­dzą tak samo.

Dla Jorka ozna­cza­ło­by to tyle, że musi wspiąć się na scho­dy i tam kon­ty­nu­ować po­szu­ki­wa­nia. Szyb­ko po­ko­nał spi­ra­lę stop­ni, pchnął klapę od­dzie­la­ją­cą ją od piw­ni­cy i wy­szedł… W ro­dzin­nej bi­blio­te­ce?

Pa­mię­tał ten za­pach. Pa­mię­tał re­ga­ły za­peł­nio­ne cen­ny­mi księ­ga­mi, głów­nie na­byt­ka­mi jego babki i pra­bab­ki, pnące się tak wy­so­ko, że by się­gnąć do naj­wyż­szych rzę­dów po­trze­ba było windy. Pa­mię­tał stół, przy któ­rym sia­dał, by czy­tać. Nawet książ­kę po­zo­sta­wio­ną na jego bla­cie pa­mię­tał – „O na­tu­rze smo­ków” pióra…

– Jor­kwell! – głos ojca brzmiał jak salwa od­da­na z ar­ma­ty. Ude­rze­nia pod­ku­tych butów o mar­mu­ro­wą po­sadz­kę nio­sły się echem po domu i do­cie­ra­ły nawet tu, do bi­blio­te­ki. – Nie ominą cię za­ję­cia z szer­mier­ki! Nie cho­waj się, wyjdź sam, jak męż­czy­zna!

Jak można mówić w ten spo­sób do ośmio­lat­ka?

Mały Jork po­czuł, że drżą mu ko­la­na. Po to tutaj przy­szedł: aby scho­wać się, ukryć przed ojcem.

– Jork, pa­mię­taj, kim je­steś – ko­bie­cy głos ode­zwał się w jego gło­wie. – Uni­wer­sy­tet. Stara Ys. Famni… Czy coś ci to mówi? Czy przy­po­mi­nasz sobie, skąd wzię­ła się lina oka­la­ją­ca cię w pasie? Spójrz w lu­stro, zo­ba­czysz znaki na two­jej twa­rzy.

W bi­blio­te­ce było lu­stro. Znaj­do­wa­ło się obok dzia­łu fi­lo­zo­fii. Chło­piec pod­szedł do niego i przy­pa­trzył się sym­bo­lom wy­ma­lo­wa­nym na ciele. A potem spo­strzegł, że nie jest już chłop­cem.

– Jor­kwell! – krzyk­nął oj­ciec, sta­jąc w progu bi­blio­te­ki. – Otrzą­śnij się! Wy­ru­szasz na in­spek­cję ziem pół­noc­nych, powóz już czeka!

– Ale…

– Nie zwra­caj na niego uwagi – pod­po­wia­dał głos prze­wod­nicz­ki. – To atra­pa. Nie ist­nie­je na­praw­dę, jest tylko od­bi­ciem. Robi to, co pod­po­wia­da mu twój strach.

– Je­stem w ro­dzin­nym domu. Na innej pla­ne­cie! Co mam robić?

– Znajdź drzwi…

– Jor­kwell! Na­po­mi­nam cię po raz ostat­ni! – wrzesz­cza­ła atra­pa ojca, zbli­ża­jąc się. Tuż za nią było je­dy­ne wyj­ście. Je­dy­ne poza…

– Okno może być? – za­py­tał Jork.

– W osta­tecz­no­ści – od­po­wie­dzia­ła prze­wod­nicz­ka. – Nie patrz na to, co jest na ze­wnątrz, tylko wy­skocz przez nie. Myśl o tym, gdzie chcesz tra­fić.

Gdzie chcesz tra­fić… Łatwo było po­wie­dzieć. Jork miał w gło­wie praw­dzi­wy mę­tlik. Nie był nawet do końca pe­wien, czy aby nie jest kil­ku­lat­kiem, który za­snął wła­śnie nad jedną z po­wie­ści.

– Szlag by to! – za­klął, ucie­ka­jąc spod objęć ojca. Po­gnał w kie­run­ku okna i, choć było za­mknię­te, sko­czył.

Wcale nie chciał zna­leźć się w miej­scu, do któ­re­go tra­fił! Z od­gło­sem tłu­czo­ne­go szkła wy­padł na ko­ry­tarz, od razu ścią­ga­jąc na sie­bie uwagę dwóch Ta­en­ghan, bro­nią­cych wej­ścia do kom­na­ty Naj­wyż­szej Ka­płan­ki. W rę­kach pierw­sze­go od razu po­ja­wi­ła się sieć. W dłoni dru­gie­go – opa­li­zu­ją­cy nóż.

Jork nie tra­cił czasu i wy­sko­czył przez to samo okno, któ­rym przy­był.

– Po­my­śla­łeś o miej­scu?! – Usły­szał krzyk prze­wod­nicz­ki.

Cho­le­ra! Grunt pę­dził ku niemu nie­ubła­ga­nie, pod­czas, gdy męż­czy­zna miał w gło­wie pust­kę. Lina na­pię­ła się, Jork zwol­nił lot.

– Myśl! Szyb­ko! – po­na­gli­ła go prze­wod­nicz­ka.

I Jork po­my­ślał. Tylko wcale nie o tym, o czym po­wi­nien.

Przed ocza­mi sta­nę­ła mu ciem­ność ja­ski­ni, w któ­rej przed mie­sią­ca­mi otarł się o śmierć. Ude­rzył o ka­mien­ne pod­ło­że. Ręka ode­zwa­ła się bólem, a gło­wie za­wi­ro­wa­ło. Kiedy od­zy­skał spraw­ność wi­dze­nia, uj­rzał ją: Famni w ciele opę­ta­nej ka­płan­ki wy­cho­dzą­cą z wód pod­ziem­ne­go je­zio­ra.

– Oddaj mi po­kłon, a za­bio­rę twą mę­skość i po­zwo­lę sobie słu­żyć – prze­mó­wi­ła bo­gi­ni.

– Tu nie ma okien i drzwi, co mam robić?! – wrza­snął.

– Wyj­ście z groty. Szyb­ko! Myśl o lu­strza­nych drzwiach, mu­sisz już wra­cać! – oznaj­mi­ła prze­wod­nicz­ka. – Nie bądź głup­cem, przy­pła­cisz to ży­ciem.

Już miał rzu­cić się bie­giem w kie­run­ku tu­ne­lu, kiedy z cie­nia wy­chy­nę­ły trzy zna­jo­me po­sta­ci. Męż­czy­zna o sta­lo­wym ra­mie­niu, re­wol­we­ro­wiec i ol­brzym z to­po­rem czar­nym jak sama śmierć.

– Chyba masz coś na­sze­go. – Ka­pi­tan się­gnął do paska i po­ło­żył dłoń na rę­ko­je­ści pi­sto­le­tu.

– To atra­py, to atra­py – po­wta­rzał Jork, pró­bu­jąc się uspo­ko­ić. – Robią to, co pod­po­wia­da im mój strach.

Za­ci­snął pię­ści i ru­szył na­prze­ciw pi­ra­tom, któ­rzy za­sty­gli w wy­cze­ki­wa­niu. Pierw­szy krok wy­ko­nał nie­pew­nie, ale przy każ­dym ko­lej­nym na­bie­rał śmia­ło­ści, aż cał­kiem prze­stał się bać.

– Do­sko­na­le, idź dalej. – Prze­wod­nicz­ka do­da­wa­ła mu otu­chy.

Wtedy coś po­cią­gnę­ło za linę.

Jork spoj­rzał przez ramię i nagły dreszcz prze­szył jego ciało.

– Co to ta­kie­go? – po­wie­dzia­ła do sie­bie bo­gi­ni, któ­rej oczy pło­nę­ły żywym ogniem, a potem jed­nym szarp­nię­ciem prze­rwa­ła linę.

– Cho­le­ra, cho­le­raa, cho­le­ra­aa… – Ostat­nie słowo prze­wod­nicz­ki od­bi­ja­ło się echem w umy­śle Jorka.

Ja­ski­na za­czę­ła się trząść i wi­ro­wać. Po swo­jej lewej spo­strzegł ojca, który pa­trzył na niego z wy­ra­zem po­gar­dy. Po pra­wej szcze­rzą­ce­go zęby w uśmie­chu ol­brzy­ma z to­po­rem i dwóch Ta­en­ghan szy­ku­ją­cych się do ataku. Na wprost niego sta­nę­ła­ Famni o pło­ną­cych oczach.

– Bę­dziesz sługą dla mo­je­go syna, który przy­nie­sie za­gła­dę świa­tu męż­czyzn – wy­po­wie­dzia­ła, się­ga­jąc ku ciału Jorka, by prze­mie­nić go w bez­pł­cio­we­go nie­wol­ni­ka, co, po­dob­nie jak za pierw­szym razem, nie było ku­szą­cą per­spek­ty­wą.

– Cho­le­ra, cho­le­raa, cho­le­ra­aa – po­wta­rzał w ślad za nik­ną­cym echem głosu prze­wod­nicz­ki.

Ktoś ści­snął jego prawą dłoń.

Wtem rze­czy­wi­stość pękła na ty­siąc ka­wał­ków jak roz­trza­ska­ne lu­stro. Ob­ra­zy bo­gi­ni, pi­ra­tów, Ta­en­ghan i ojca od­bi­ja­ły się bez ładu w gro­ma­dzie odłam­ków. Głosy mie­sza­ły się z sobą, two­rząc ka­ko­fo­nię dźwię­ków. Coś ści­snę­ło lewą dłoń Jorka i szarp­nę­ło nim bru­tal­nie, cią­gnąc w górę, w deszcz lu­strza­nych dro­bin.

Za­mknął oczy.

– Co to, u licha, było?! – Do­sły­szał gniew­ny głos Mamci Bou. – Moje drzwi!

– Pierw­szy raz wi­dzia­łam coś ta­kie­go – od­rze­kła prze­wod­nicz­ka. – Jakaś siła ze­rwa­ła linę. To cud, że prze­żył.

Jork po­wo­li otwo­rzył oczy.

Klę­czał po­śród szcząt­ków lu­strza­nych drzwi, z któ­rych osta­ła się tylko rama. Przed sobą miał twarz chłop­ca, spo­koj­ną jak za­wsze.

– Dziec­ko go ura­to­wa­ło – stwier­dzi­ła prze­wod­nicz­ka. – Czym ono jest?

To py­ta­nie nie miało do­cze­kać się od­po­wie­dzi.

– Nie udało mi się – po­wie­dział Jork, pod­no­sząc jeden z odłam­ków lu­stra. Pu­stym wzro­kiem pa­trzył na swoje od­bi­cie.

– Nie bądź taki pe­wien. – Mam­cia Bou od­zy­ska­ła spo­kój, a na jej twarz wpełzł nawet cień za­do­wo­le­nia. – Spójrz za sie­bie.

Na dy­wa­nie ze szkla­nych odłam­ków klę­cza­ła atra­pa chłop­ca.

– Ta in­we­sty­cja staje się coraz bar­dziej kosz­tow­na – wes­tchnę­ła wła­ści­ciel­ka tego, co po­zo­sta­ło z lu­strza­nych drzwi, wy­cią­ga­jąc dłoń do onie­mia­łe­go z za­sko­cze­nia Jorka, by pomóc mu wstać. – Le­piej, żeby ci się udało. Albo od­pła­cisz mi w inny spo­sób co do ysara.

 

*

 

Mimo całej, kiep­sko skry­wa­nej, sym­pa­tii dla Jorka, Mam­cia Bou była przede wszyst­kim ko­bie­tą in­te­re­su, toteż jej widok, sto­ją­cej w cie­niu kilka prze­cznic od swo­je­go domu, z chłop­cem ma­ją­cym może sześć lat, ubra­nym w gruby płaszcz i przy­go­to­wa­nym do drogi, nie po­wi­nien być dla Jorka po­wo­dem do za­sko­cze­nia.

– Z two­jej obec­no­ści tutaj, wno­szę, że wszyst­ko się udało – za­czę­ła, gdy pod­szedł na tyle bli­sko, by sły­szeć jej głos mimo wi­chru świsz­czą­ce­go w ulicz­ce. – Nie zo­rien­to­wa­li się, że to atra­pa?

– Było tak, jak po­dej­rze­wa­łaś. Ka­płan­ka chcia­ła go zabić. I zna­la­zła sobie pomoc – od­po­wie­dział krót­ko. – Za to po two­jej obec­no­ści tutaj wno­szę, że chło­piec nie może u cie­bie dłu­żej zo­stać.

– Zro­bi­łam dość. I nie mogę po­zwo­lić sobie na wię­cej strat – od­par­ła Mam­cia Bou, choć w jej tonie Jork usły­szał coś, czego nie roz­po­zna­wał. Czyż­by to był smu­tek? – W trak­cie tego dnia dwie moje pra­cow­ni­ce do­świad­czy­ły na­głej zmia­ny świa­to­po­glą­du i uzna­ły, że chcą skoń­czyć z luk­su­so­wym choć po­zba­wio­nym wyż­szych war­to­ści ży­ciem i za­ło­żyć ro­dzi­ny. A nie mówię tu o zwy­kłych dziew­kach do to­wa­rzy­stwa, tylko tych po­sia­da­ją­cych… inne umie­jęt­no­ści.

– Obec­ność dziec­ka obu­dzi­ła w nich in­stynkt ma­cie­rzyń­ski? – za­żar­to­wał, choć do­brze wie­dział, co ona miała na myśli.

– Ten chło­pak wpły­wa na ludzi. Widzę, jak ty się zmie­ni­łeś. Już nie je­steś bu­ja­ją­cym w ob­ło­kach pod­rost­kiem z Uni­wer­sy­te­tu, który dba tylko o wła­sną skórę. Nie mówię, że to źle. Może nawet… – zer­k­nę­ła na chłop­ca, który stał obok ba­ga­żu i jak zwy­kle bez słowa przy­słu­chi­wał się roz­mo­wie – wła­śnie to było ci po­trzeb­ne. Ale czuję, że zmie­nia też mnie.

Jork po­ki­wał głową, co miało ozna­czać za­rów­no zro­zu­mie­nie jak i po­dzię­ko­wa­nie. Potem jedną ręką pod­niósł bagaż, a drugą ujął dłoń chłop­ca.

– Już chyba nie ro­śniesz tak szyb­ko jak na po­cząt­ku – za­uwa­żył, na co tam­ten od­po­wie­dział wzru­sze­niem ra­mion. – Może to i do­brze. Znaj­dzie­my ci dom.

– Po­słu­chaj, mały – Mam­cia Bou na­chy­li­ła się nad dziec­kiem, a jej sztucz­ne oko roz­bły­sło ni­czym la­tar­nia. – Wiem, że nie od­po­wiesz, ale wiem też, że wszyst­ko ro­zu­miesz. Za­war­li­śmy umowę, zga­dza się? Zro­bi­łam dla was wiele i kie­dyś po­ja­wię się, by wy­rów­nać ra­chun­ki. Ja albo ktoś, kogo wyślę. A ty wtedy bę­dziesz mu­siał zro­bić to, o co po­pro­szę, bez wzglę­du na to, czy ci się to spodo­ba. Tak dzia­ła Prawo Przy­słu­gi. Jasne?

Chło­piec nie­znacz­nie po­ru­szył głową na tak, po czym Jork po­cią­gnął go w cień i za­wie­ję, ku wyż­szym par­tiom mia­sta, gdzie cu­mo­wa­ły ga­le­ry, mo­gą­ce prze­pły­nąć morze Pust­ki i za­brać ich do in­ne­go świa­ta.

A Jork już zde­cy­do­wał, który z nich wy­bie­rze. Na­de­szła pora, by od­wie­dzić ro­dzin­ne stro­ny.

– I nadaj mu ja­kieś imię, na bogów! – po­że­gna­ło ich wo­ła­nie ko­bie­ty, która czuła, że bę­dzie za nimi tę­sk­nić.

Koniec

Komentarze

Ładna opowieść. Nie pamiętam tekstu, do którego odwołujesz się w przedmowie, ale i tak czytało się nieźle.

Podobał mi się motyw boskiego pogrobowca.

Opowieść ewidentnie nie wygląda na ukończoną. Chłopiec jest niezwykły i przetrwał, musie mieć jakąś ciekawą rolę do odegrania. No i zmienia opiekuna…

spośród których jestem jest prawdziwym bogobójcą,

Coś się posypawszy.

Nie zastanawiało się to, czemu pojedyncza kapłanka wynajmuje bandę oprychów…

A tu jeszcze bardziej.

Babska logika rządzi!

 

Ja jeszcze wrócę ale 

Wzdrygnął się mimowolnie i prawie przypłacił to potworem do ciała,”

Co za potwór;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ładna opowieść. Nie pamiętam tekstu, do którego odwołujesz się w przedmowie, ale i tak czytało się nieźle.

Z tego co pamiętam, to poprzednim razem ci się podobało. :) 

 

Opowieść ewidentnie nie wygląda na ukończoną. Chłopiec jest niezwykły i przetrwał, musie mieć jakąś ciekawą rolę do odegrania. No i zmienia opiekuna…

W takim razie ukończone są tylko te opowiadania, w których wszyscy giną. W innym wypadku zawsze może stać się coś jeszcze. :P

Opowiadanie zaczyna się od wątku ucieczki przed piratami i ochrony przed nimi chłopca – i ta część się w dużej mierze zamyka. Ale z wysokim prawdopodobieństwem jeszcze tę dwójkę bohaterów zobaczymy, bo bardzo przyjemnie mi się o nich pisze. Tak jak są czytała przygodowe, tak to dla mnie jest takie pisanie dla rozrywki. :) 

 

Dzięki Wam za wskazanie błędów. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć!

 

Zacna przygotówka. W miarę pamiętam poprzedni tekst, więc nie mam pojęcia, jaki będzie odbiór tego opka przez niewtajemniczonych, ale wydaje mi się, że może być różnie (choć wszystkie informacje w tekście zawarłeś, ale jest tego sporo) Nieco osobliwy pomysł z ciążą „zwłok”, ale zdecydowanie fantastyczny i oryginalny imho. Dobrze, że nie drążyłeś kwestii ojcostwa, chociaż z tego niezłe bizarro mogło by być ;-) Mam wrażenie, że styl Ci się nieco rozwlekł (to nie zarzut), dużo pokazujesz, wprowadzasz czytelnika w świat i rządzące nim prawa, zupełnie jakbyś robił przymiarki do czegoś dłuższego.

Napisane bardzo ładnie (ale u Ciebie to standard, można tak powiedzieć), pozwala zanurzyć się w świecie i zagmatwanej historii, która choć zbudowana w większości z „klasycznych” motywów, zawiera wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji. Zdecydowanie, nie można się nudzić. Bardzo dobra kontynuacja, rozwijająca wiele kwestii z poprzedniego tekstu, która pewnie też kiedyś doczeka się kontynuacji (albo agregacji w jedną, dłuższą formę).

 

Z kwestii edycyjnych:

wybrałeś się na Rubieże z trzema szemranymi typkami, spośród których jestem jest prawdziwym bogobójcą

jeden

Czy ktokolwiek wypowiedział je w jego obecności?

Brakujące a

Gdy drugi ze strażników wyciągnął połyskujący zielenią kościany nóż (…) Strażnik zrobił zamach. Ostrze błysnęło.

Jak na scenę, kiedy strażnicy kogoś w nocy zatrzymują, strasznie długo to trwa. Wyszło tak dramatycznie, bardzo to rozciągnąłeś: to jest jak interwencja policji, jeden rzuca siecią, drugi dobywa noża, to się dzieje błyskawicznie, a bohater dokonuje tymczasem rozległej autorefleksji. Trochę zgrzyta, tempo akcji siada nieco. Kontrastuje to mocna ze sceną w Świątyni i resztą opowiadania, gdzie wszystko dzieje się nieco wolniej, ale pokazujesz to nico dynamiczniej, albo z wydarzeniami w zwierciadle, gdzie bardziej byłby na to czas imho.

Wieczorne nabożeństwo w świątyni Famni trwało przeszło trzy godziny, a trakcie których

w zamiast a

stał przed lustrzanymi drzwiami, a czerwona lina oplatała jego w pasie,

zbędne imho

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Zacna przygotówka

:) 

 

Mam wrażenie, że styl Ci się nieco rozwlekł (to nie zarzut), dużo pokazujesz, wprowadzasz czytelnika w świat i rządzące nim prawa, zupełnie jakbyś robił przymiarki do czegoś dłuższego.

Nieco? Hehe.. 

 

Bardzo dobra kontynuacja, rozwijająca wiele kwestii z poprzedniego tekstu, która pewnie też kiedyś doczeka się kontynuacji (albo agregacji w jedną, dłuższą formę).

Przygodowki mają to do siebie, że to takie samograje. W rzucasz bohatera w wir wydarzeń a potem kolejne przychodzą ci do głowy. To bardzo relaksujące pisanie. Chyba podobnie powstają komiksowe tasiemce.

Chciałem właśnie takiej odrobiny rozrywki, bo teraz mam zamiar zacząć trudzić się nad tekstem na PFFN. 

 

Jak na scenę, kiedy strażnicy kogoś w nocy zatrzymują, strasznie długo to trwa. Wyszło tak dramatycznie, bardzo to rozciągnąłeś: to jest jak interwencja policji, jeden rzuca siecią, drugi dobywa noża, to się dzieje błyskawicznie, a bohater dokonuje tymczasem rozległej autorefleksji

No wiesz, Taenghanie to jednak takie obce istoty, nie reagują tak gwałtownie. Poza tym percepcja czasu rzecz względna. :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Koniecznie trzeba nadać mu imię.

Bardzo mi się podobało.

Jako problem zgłoszę fakt, że moją ulubienicą jest chyba Mamcia i jej oko, ale młody na pewno z czasem się rozwinie.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej

Nie powiedziałbym, aby dało się to czytać tak kompletnie bez znajomości poprzedniego opowiadania, bo dla mnie masz tu najzwyklejszą część drugą. Wydaje mi się, że poprzednio było dużo więcej akcji, a teraz tempo wyraźnie zwolniło – nie piszę tego jednak jako zarzut, bo z mordobicia bardziej wszedłeś (a raczej zszedłeś) na poziom ciemnych zakamarków, burdeli, skradanek i spisków.

Największa zaleta tekstu jest jednocześnie największą wadą. Opisujesz świat jak w książce: długo, rozwleczonymi zdaniami (które tak lubisz ;) ), nie szczędząc szczegółowych opisów miasta, światów, postaci, wierzeń, dodajesz trochę filozofii, i dzięki porządnemu warsztatowi, nie odczułem znużenia, choć, jak wspominałem, nie działo się wiele. Jednak ja bym widział ten tekst jako fragment książki (miałem nawet skojarzenia z Locke’em Lamorą). Na opowiadanie ten styl się trochę marnuje.

Druga część, a więc spisek bardzo mi się podobał, bo lustrzanego świata się nie spodziewałem. Miałem jednak wrażenie, że pewne sprawy dzieją się, gdyż tego wymaga fabuła, a nie ponieważ z niej wynikają.

Co nie zmienia faktu, że to porządne opowiadanie, książkowo napisane i nawet szkoda, że nie jest fragmentem książki. Urywasz w takim momencie, że aż chce się dowiedzieć, jak potoczą się losy Jorga i chłopca.

 

Trochę uwag:

Ustępowała miejsca Drugiej i Trzeciej Ys – tym jednak, podobnie jak macierzystej planecie kolonizatorów – nie dane było przetrwać do obecnych czasów, a nawet wiedza o ich niegdysiejszym położeniu w nieskończonym morzu Pustki zniknęła w pomroce dziejów, jeszcze przed Największą Wojną, która w niwecz obróciła wielkie cywilizacje i sprowadziła Zmierzch Bogów.

Mam alergię na wiele nazw wielkoliterowych w pierwszych akapitach. Przypomina mi to teksty, które chciały mi obuchem wbić do głowy całe światotwórstwo w kilku zdaniach. Tu jeszcze nie jest źle, bo mniej więcej można się domyślić, o co chodzi, ale, moim zdaniem, warto wziąć to pod uwagę.

od obdarzonych trzema piersiami tancerek rozkoszy

Pamięć absolutna? ;)

Wzdrygnął się mimowolnie i prawie przypłacił to pwrotem do ciała,

Literówka

który zawlókł go na statek nim Jork zdążył wytrzeźwieć

Obstawiałbym przecinek przed “nim”.

Jork posłał ostatnie spojrzenie chłopcu i odwrócił się ba pięcie, nie czekając, aż Kapitan skończy

Literówka

 

Pozdrówka

Wciągająca opowieść. Przeczytałam najpierw samo i dało radę, potem poszłam do prequela (też przemiły) i muszę przyznać, że na jego tle wypada jeszcze lepiej. Chyba przede wszystkim dzięki Mamci Bou, która jest postacią z krwi i kości (z syntetyczną wstawką).

Zgadzam się z Zanaisem, że trochę się marnują te kwieciste opisy w niedługim opowiadaniu. Miasto widziane z perspektywy podróży astralnej było świetne – ale spieszyło mi się do rozwoju akcji, więc nie mogłam się tym nacieszyć. Dysonans aż bolał.

W oczy rzuciły mi się tylko dwa potknięcia:

ich domniemanych ról, jakie przypisywali im ludzie.

Myślę, że “domniemanych” i “jakie przypisywali im ludzie” w tym przypadku znaczy to samo, więc wybrałabym jedno.

I było “to też” zamiast “toteż”.

Niemniej, podziwiam kunszt i dziękuję za świetną zabawę przy lekturze.

Pozdrawiam!

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Miś przeczytał z przyjemnością, jak za poprzednim razem. Chętnie przeczyta dalszy ciąg, bo ciąg dalszy musi byćsmiley

Gekikaro, zgodnie z Twoją nadzieją, czytało się lekko, łatwo i przyjemnie, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że miałam do czynienia z częścią opowieści, której początku jeszcze nie znam (Siła niewiary czeka w kolejce) a zakończenia mogę się spodziewać zapewne w przyszłości. Co prawda Cud bożego narodzenia stanowi zamkniętą historię, ale przypuszczam że jego uroda zajaśnieje pełnym blaskiem, kiedy przeczytam całą, skończoną opowieść.

Intryguje mnie przysługa, o którą upomni się Mamcia Bou. ;)

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.  

 

która w ni­wecz ob­ró­ci­ła… → …która wni­wecz ob­ró­ci­ła

 

ele­men­tem wspi­na­ją­cej się się ku gór­skim szczy­tom… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Ujmijmy sprawę prosto: wybrałeś się na Rubieże z trzema szemranymi typkami, spośród których jeden jest prawdziwym bogobójcą, pomogłeś im zabić boginię wcieloną w kapłankę matriarchalnego kultu, a później porwałeś jej dziecko? – kobieta odkorkowała karafkę… → …a później porwałeś jej dziecko? – Kobieta odkorkowała karafkę

 

 

za­czął Jork, po czym wzdry­gnął się z od­ra­zą . → Zbędna spacja przed kropką.

 

– Ale po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi, dodał w my­ślach, po nich można się wszyst­kie­go spo­dzie­wać. → Skoro to zapis myśli, to może: Ale po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi – dodał w my­ślach. Po nich można się wszyst­kie­go spo­dzie­wać.

 

– I jak rozumiem – ko­bie­ta roz­ło­ży­ła się na opar­ciu i splo­tła palce na po­doł­ku… → Nie wydaje mi się, aby można rozłożyć się na oparciu mebla: kanapy, fotela czy krzesła.

Proponuję: – I jak rozumiem ko­bie­ta wygodnie u­ło­ży­ła się na opar­ciu i splo­tła palce na po­doł­ku

 

Mały bóg umo­czył usta za­kra­pia­nym esen­cją na­pit­ku. → Literówka.

 

przy odro­bi­nie ostroż­no­ści i traf­nie do­bie­ra­nym klien­tom… → Chyba miało być: …przy odro­bi­nie ostroż­no­ści i traf­nie do­bie­ra­nych klien­tach… 

 

i pra­wie przy­pła­cił to pwro­tem do ciała… → Literówka.

 

i wy­bu­dzi się za snu. → Literówka.

 

Jeden pierw­szy straż­nik za­stygł w bez­ru­chu… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

po­sy­ła­jąc skre­po­wa­ne­mu Jor­ko­wi… → Literówka.

 

Pró­bo­wa­łeś za­kraść się pod­stę­pem do mojej głowy, nędz­ni­ku!

– Nie… To zna­czy tak, pró­bo­wa­łem, ale…

– Wiesz, na czym po­le­ga moc szty­le­tu Ta­en­ghan? – prze­rwa­ła mu, gdy pró­bo­wał do­brać… → Czy powtórzenie w didaskaliach jest celowe?

Proponuję: …prze­rwa­ła mu, gdy usiłował do­brać

 

trwa­ło prze­szło trzy go­dzi­ny, trak­cie któ­rych… → Literówka.

 

roz­brzmie­wał płacz no­wo­na­ro­dzo­nych dzie­ci. → …roz­brzmie­wał płacz no­wo­ na­ro­dzo­nych dzie­ci.

 

dziew­czyn­ka owi­nię­ta pa­sta­lo­wo­ró­żo­wym sza­lem… → Literówka.

 

dźwi­gał ogrom­ny li­to­czar­ny topór. → Co to znaczy, że topór był litoczarny? Czy o kolorze można powiedzieć, że jest lity?

 

Przy­pra­wi­łeś mi zmar­twień, Jork.Przysporzyłeś mi zmar­twień, Jork. Lub: – Przy­pra­wi­łeś mnie o zmar­twienia, Jork.

 

– Duży. Mówiłeś, że kiedy przyszedł na świat. → – Duży. Mówiłeś, że kiedy przyszedł na świat?

 

– A tak się skła­da, że bo­go­wie są o wiele bar­dziej przy­dat­ni lu­dziom mar­twi niż żywi. → Raczej: – A tak się skła­da, że martwi bo­go­wie są o wiele bar­dziej przy­dat­ni lu­dziom niż żywi.

 

Opusz­czał świą­ty­nię wart­kim kro­kiem… → Nie wydaje mi się, aby o krokach/ chodzeniu można powiedzieć, że są wartkie.

Proponuję: Opusz­czał świą­ty­nię śpiesznym kro­kiem… Lub: Pośpiesznie opuszczał świątynię

 

i co sił w no­gach ucie­kał czym dalej od świą­ty­ni… → …i co sił w no­gach ucie­kał jak najdalej od świą­ty­ni… Lub: …i co sił w no­gach ucie­kał czym prędzej od świą­ty­ni

 

– To nie jest pora na żarty – zgromiła go spojrzeniem→ – To nie jest pora na żarty.Zgromiła go spojrzeniem

 

głos prze­wod­nicz­ki roz­brzmiał we wnę­trzu jego glo głowy. → Coś się tutaj przyplątało.

 

że musi wspiąć się w górę scho­dów… → Masło maślane – czy mógł wspiąć się w dół schodów?

Proponuję: …że musi wspiąć się na schody

 

Wy­padł na ko­ry­tarz z od­gło­sem tłu­czo­ne­go szkła… → Co to jest korytarz z od­gło­sem tłu­czo­ne­go szkła?

 

– Po­my­śla­łeś o miej­scu?! – usły­szał krzyk prze­wod­nicz­ki. → – Po­my­śla­łeś o miej­scu?! – Usły­szał krzyk prze­wod­nicz­ki.

 

– Doskonale, idź dalej – przewodniczka dodawała mu otuchy. → – Doskonale, idź dalej.Przewodniczka dodawała mu otuchy.

 

Na wprost niego sta­nę­ła­bym Famni o pło­ną­cych oczach. → Literówka.

 

– Co to, u licha, było?! – dosłyszał gniewny głos Mamci Bou. → – Co to, u licha, było?! – Dosłyszał gniewny głos Mamci Bou.

 

była przede wszyst­kim ko­bie­tą in­te­re­su, to też jej widok… → …była przede wszyst­kim ko­bie­tą in­te­re­su, toteż jej widok

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, Geki, Geki, ja Ci się dziwię, że Ty jeszcze książek nie piszesz i nie wydajesz. Świetna przygodówka, fajnie pomyslana, z umiejętnie rozłożoną akcją, przeplataną przystępnymi zwrotami akcji. Narracja jest naprawde gładka, nie zatrzymuje, świetnie się to czyta.

Jestem świezo po lekturze prequel, więc widzę wyraźnie konsekwencję w budowaniu żywego, ciekawego świata – space opery z całym dobrodziejstwem inwentarza, wliczając magię, magiczne istoty, jakieś esencje, bogów, intrygi, statki kosmiczne jak z “Planety skarbów”. To świetnie zrealizowane fantasy, wepchnięte w ciekawie zarysowany, esefowy sztafaż.

W zasadzie nie mam uwag, bo to opowiadanie jest lepsze niż 95% tego, co wydaje/wydawała Fabryka Słów – a swego czasu mieliłem po kilkadziesiąt pozycji rocznie z ich listy wydawniczej. Jest sporo wydawnictw, które wydają różnego rodzaju przygodówki, czy to fantasy, czy sf, czy jakies hybrydy, jak cykl Kołodziejczaka “Ostatnia rzeczpospolita”. I właśnie te hybrydy są najciekawszymi pozycjami, a zarazem najrzadszymi. Stworzony przez Ciebie świat jest świetny, ciekawy, łapie na haczyk i nie puszcza, a do tego zdaje się być konsekwentny, dobrze przemyślany i pełen możliwości. Poszedłbym z tym gdzieś, do jakiegoś wydawcy, bo moim skromnym zdaniem, to się nadaje do wydania, jeśli skleciłbyś jakąś sensowną fabułe na całą powieść. A że już tutaj widać, że fabuła ma sens – zresztą tak samo jak fabuła prequela – to uważam, że nie miałbyś z tym większego problemu.

Świetne opowiadanie, klikam :)

 

Ps. Widzę, że Reg już zrobiła łapankę, ale podzielę się kilkoma uwagami poniżej

aż po handlarzy przysług, które bezsprzecznie stanowiłyby towar najcenniejszy i najbardziej niebezpieczny w obrocie.

Czemu tutaj masz domniemanie, a nie fakt? To się trochę gryzie z resztą zdania.

 

Przez nieustanne wycie wiatru, będące typowym elementem wspinającej się się ku górskim szczytom dzielnicy portowej Starej Ys, przebijał się łoskot.

Reg już wyłapała podwójne “się” a ja dodam, że to “się” w tamtym miejscu brzydko wygląda, zestawione z tym drugim “się” na końcu zdania.

 

Kiedy zakończyła się ostatnia aria noworodków, kapłanka zgasła część świec, a ludzie wytoczyli się z ław do wyjścia.

Literówka. Zgasiła.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

Jednak równie szybko okazało się, że poza wspomnianymi talentami i zapałem do nauki, który gasł w miarę kolejnych wyuczonych na pamięć partiach materiału, Jork posiadał inne zdolności, mogące uratować stan jego kieszeni.

Tutaj jest coś nie tak. Rzuć na to okiem.

Known some call is air am

Dzięki Wam za komentarze i wybaczcie, że długo nie odpisywałem. Niby co się odwlecze, to nie uciecze, ale czas śmignął mi jak z procy.

Wszystkie poprawki oczywiście wprowadzone – Reg, jak zwykle potrafisz prześwietlić opowiadanie co do literki – i tu nie miałem o czym gadać, bo błędy były ewidentne. 

 

Jako problem zgłoszę fakt, że moją ulubienicą jest chyba Mamcia i jej oko, ale młody na pewno z czasem się rozwinie.

Ambush, a czemu to miałby być problem? Mamcia to świetna postać i może jeszcze się kiedyś pojawi? Nie mam pojęcia. 

 

Nie powiedziałbym, aby dało się to czytać tak kompletnie bez znajomości poprzedniego opowiadania, bo dla mnie masz tu najzwyklejszą część drugą

Zan, oczywiście, to część druga, ale mam nadzieję, że i bez znajomości poprzedniej można się w niej zorientować. 

Największa zaleta tekstu jest jednocześnie największą wadą. Opisujesz świat jak w książce: długo, rozwleczonymi zdaniami (które tak lubisz ;) ), nie szczędząc szczegółowych opisów miasta, światów, postaci, wierzeń, dodajesz trochę filozofii, i dzięki porządnemu warsztatowi, nie odczułem znużenia, choć, jak wspominałem, nie działo się wiele. Jednak ja bym widział ten tekst jako fragment książki (miałem nawet skojarzenia z Locke’em Lamorą). Na opowiadanie ten styl się trochę marnuje.

Styl mi się rozwlekł. :P

Ale wydaje mi się, że elementem fantasy też jest swiatotworstwo, niektóre opowiadania czy powieści to w zasadzie opis świata przedstawionego. 

Druga część, a więc spisek bardzo mi się podobał, bo lustrzanego świata się nie spodziewałem. Miałem jednak wrażenie, że pewne sprawy dzieją się, gdyż tego wymaga fabuła, a nie ponieważ z niej wynikają.

Jak to w całej fantsy. Sprawy się dzieją, gdyż wynikają z fabuły, to w kryminałach. Fantastyka pełna jest magicznych przedmiotów, zaklęć, twistów. Ze wspomnę zamknięcie wszystkich zmieniaczy czasu w jednej szafce albo orły, które nie mogły zabrać Drużyny w pobliże Mordoru. ;) 

Co nie zmienia faktu, że to porządne opowiadanie, książkowo napisane i nawet szkoda, że nie jest fragmentem książki. Urywasz w takim momencie, że aż chce się dowiedzieć, jak potoczą się losy Jorga i chłopca.

Też mnie ciekawi, co im się jeszcze przytrafi. 

Mam alergię na wiele nazw wielkoliterowych w pierwszych akapitach. Przypomina mi to teksty, które chciały mi obuchem wbić do głowy całe światotwórstwo w kilku zdaniach. Tu jeszcze nie jest źle, bo mniej więcej można się domyślić, o co chodzi, ale, moim zdaniem, warto wziąć to pod uwagę.

Dwie nazwy to planety, jedna to po prostu nazwa na przestrzeń kosmiczną i to chyba jasne, więc zostają dwie. 

 

Wciągająca opowieść. Przeczytałam najpierw samo i dało radę, potem poszłam do prequela (też przemiły) i muszę przyznać, że na jego tle wypada jeszcze lepiej. Chyba przede wszystkim dzięki Mamci Bou, która jest postacią z krwi i kości (z syntetyczną wstawką).

Cieszę się, Aiono, że opowiadanie się spodobało. 

 

Zgadzam się z Zanaisem, że trochę się marnują te kwieciste opisy w niedługim opowiadaniu. Miasto widziane z perspektywy podróży astralnej było świetne – ale spieszyło mi się do rozwoju akcji, więc nie mogłam się tym nacieszyć. Dysonans aż bolał.

Rozumiem ten dysonans, ale opowiadanie znowuż nie takie krótkie. :) 

 

Miś przeczytał z przyjemnością, jak za poprzednim razem. Chętnie przeczyta dalszy ciąg, bo ciąg dalszy musi być. smiley

Dzięki, Misiu. :) 

 

Gekikaro, zgodnie z Twoją nadzieją, czytało się lekko, łatwo i przyjemnie, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że miałam do czynienia z częścią opowieści, której początku jeszcze nie znam (Siła niewiary czeka w kolejce) a zakończenia mogę się spodziewać zapewne w przyszłości. Co prawda Cud bożego narodzenia stanowi zamkniętą historię, ale przypuszczam że jego uroda zajaśnieje pełnym blaskiem, kiedy przeczytam całą, skończoną opowieść

Oj, Reg, to może długo nie nastąpić, bo to taki twórczy samograj i tych opowiadań może być tyle, co odcinków mody na sukces. :P

Intryguje mnie przysługa, o którą upomni się Mamcia Bou. ;)

Prędzej czy później to na pewno nastąpi. 

 

Oj, Geki, Geki, ja Ci się dziwię, że Ty jeszcze książek nie piszesz i nie wydajesz.

Do tego trzeba umieć pisać, a mnie na razie poza portalem do niczego nie wybrano. Ani w naborach pozaportalowych, ani do Nowej Fantastyki. Więc wiesz, jest wielu o wiele lepszych, jak widać. :) 

W zasadzie nie mam uwag, bo to opowiadanie jest lepsze niż 95% tego, co wydaje/wydawała Fabryka Słów – a swego czasu mieliłem po kilkadziesiąt pozycji rocznie z ich listy wydawniczej. Jest sporo wydawnictw, które wydają różnego rodzaju przygodówki, czy to fantasy, czy sf, czy jakies hybrydy, jak cykl Kołodziejczaka “Ostatnia rzeczpospolita”.

Wiesz, dla mnie to taka pisanina tylko. Nawet jeślibym napisał dwadzieścia opowiadań o Jorku, albo o tym świecie, to tylko w ramach czystej rozrywki dla mnie. Czytałem kilka cykli przygodowych, niektóre nawet lubię, choć pamiętam je jak przez mgłę, ale to zdecydowanie nie jest pisanie, z którego chciałbym być znany. Może tu się odzywa moja próżność i powinienem celować z przeciętne przygodowki fantasy, ale jeszcze trochę będę próbował się oszukiwać. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Tradycyjnie już, Gekikaro, cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Gekikara.

 

Kawał dobrego opowiadania, dzięki.

 

Stworzyłeś niesamowity klimat i udało Ci się go utrzymać do końca. Bohaterowie wyraźni, aktywni, i jest ich tylu ilu trzeba. Przyznam, że nie czytałem jeszcze pierwszej części, ale z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że, jak u Pratchetta, nie miałem najmniejszych problemów ze zrozumieniem fabuły, poznaniem bohaterów i połapaniem wątków. Super sprawa.

Też słyszałem echo „Pamięci absolutnej”. (swoją drogą: co za dziwny pomysł).

Styl masz wyraźny, myślę, że warto podszlifować i rzeczywiście szukać ISBN`a.

Zdania piszesz długie, wypełniające czasem cały akapit, nie zawsze jest to wada, często jest to kwestią preferencji stylistycznych, ale czasami, przez pół akapitu, nie mogłem się doczekać kropki. Jest też kłopot z interpunkcją, w wielu miejscach brakuje przecinków… i Królestwo Za Średnik! Przy użyciu rozbudowanych konstrukcji zdaniowych musisz bardzo uważać na konsekwencję, znaki interpunkcyjne i porządek składniowy. (Kilka przykładów poniżej).

Opowiadanie nie jest wcale takie lekkie. Jest trochę brudne, ciężkawe i czasami makabryczne (to nie zarzut, lecz polemika). Takie Vidoq`owskie miraże, robisz to świetnie, więc czekam na ciąg dalszy.

Postać Mamci – genialna, Jork – trochę komiczny, trochę tragiczny, Bogini – z piekła rodem, Piraci – jak żywi, bohaterowie w tle – zostają w tle.

No i tytuł, a raczej: Tytuł.

Doskonały pomysł, nie znając pierwszej części, byłem pewien, że to kawałek o świętach i, przyznam bez bicia, trochę go omijałem. smiley

 

Kawał dobrej roboty.

 

A teraz się trochę przyczepię:

 

prócz Uni­wer­sy­te­tu sku­pia­ją­ce­go naj­mę­dr­szych nie ma przymiotnika mędry, więc nie ma też stopnia najwyższego. Najmądrzejszych, lub największych mędrców.

 

Pra­cow­ni­ce są do­stęp­ne dzie­sięć go­dzin w dniudziennie.

 

wszak nikt (+tak) nie utrud­niał uczci­wym przed­się­bior­com pro­wa­dze­nia in­te­re­su, jak urzę­dy i zrze­sza­nia pra­cow­ni­cze.

 

nie było wier­niej­szych klien­tów od na co dzień za­mknię­tych w uni­wer­sy­tec­kich mu­rach ba­ka­ła­rzów – niż, na co dzień zamknięci…

 

…a teraz ucie­kasz przed nimi od Zło­tej Ys.– trochę niezgrabne, przed nimi odkąd opuściłeś Złotą Ys.

 

był w sta­nie po­dźwi­gnąć du­cho­we ciałooj zgrzyta, jak zimny wrzątek.

 

Zaś w ta­kiej po­sta­ci – niepotrzebne.

 

sa­me­mu przy tym nie będąc zo­ba­czo­nym ani usły­sza­nymlepiej: widzianym ani słyszanym.

 

To po­zwa­la­ło mu zdo­być towar nie­mal tak cenny (+,) jak przy­słu­gi.

 

Za­ję­cie to było, co praw­da, niepo­zba­wio­ne ry­zy­ka – może: Zajęcie to, nie było, co prawda, pozbawione ryzyka, ale…

 

to naj­waż­niej­sze jest nie­po­ry­wa­nie się na rze­czy, które są ponad siły. – lepiej: to najważniejsze jest, aby się nie porywać na rzeczy…

 

kilka me­trów nad bom­bar­do­wa­nym desz­czo­wą ka­wal­ka­dą da­chem – kawalkada to jazda (np. czołgów lub kawalerii) tu raczej: kanonada.

 

kiedy przy­glą­dać się im cie­le­sny­mi ocza­mi – mie­ni­ły się ko­lo­ra­mi – cielesny jest kolor, lub cielesna uciecha, tu można: ludzkimi.

 

Co i raz któ­ryś z nich zni­żał lot – oj nie, co chwilę.

 

Wresz­cie nie­wy­róż­nia­ją­ce się (+,) małe domki o przy­sa­dzi­stych da­chach, bę­dą­ce wła­sno­ścią tych, któ­rym wio­dło się le­piej niż nędz­nie, ale o wiele go­rzej niż do­stat­nio. Tych było naj­wię­cej, wspi­na­ły się aż na wzgó­rza. Tu już podmiotem są ci, którym się nie wiodło. Wspinające… dałbym gdzieś w pobliże małych domków.

 

powidoki wy­cho­dzą­ce z głów śpią­cych, z ich oso­bi­stych świa­tów, prze­bi­ja­jąc na płasz­czy­znę łą­czą­cą jawę i sen. – tu nie wiem co z tym przebijaniem. Czy powidoki przebijały się na płaszczyznę, czy przebijały płaszczyznę, czy przebijały przez płaszczyznę (mogły też przebijać się przez płaszczyznę.), ale ciężko im się przebić na płaszczyznę.

 

o smo­kach wiel­kich jak księ­ży­ce prze­mie­rza­ją­cych ko­smicz­ną prze­strzeń – szyk: o wielkich jak księżyce smokach, przemierzających kosmiczną przestrzeń.

 

gdy lu­dzie zro­zu­mie­li, że w walce z trud­nym ju­trem, - można walczyć o lepsze jutro, ale walczyć z trudnym jutrem się nie da. Można stawić czoło trudnym dniom.

 

po­trze­bu­ją wspar­cia – cho­ciaż­by był nim tylko pusty ry­tu­ał – by-by, nawet jeśli byłby nim pusty rytuał.

 

ale noce na Sta­rej Ys o tej porze roku były pra­wie tak dłu­gie, jak dni – szyk: ale o tej porze roku, noce na starej Ys były…

 

Prze­śli­zgnął spoj­rze­niem po dziel­ni­cy por­to­wej – Prześlizgnął tylko w stronie biernej, Omiótł (zlustrował, przeciągnął) spojrzeniem dzielnicę portową.

 

Port nigdy nie za­sy­piał. Stat­ki wciąż od­pły­wa­ły i przy­by­wa­ły nowe. – jeżeli odpływałyby stare, to mogłyby przybywać nowe. Proponuję bez nowe.

 

Jork ob­ser­wo­wał chwi­lę ten pod­nieb­ny ta­niec, gdy roz­po­znał jedną ban­de­rę. – „gdy” wskazuje na równoległość w czasie, a Jork już od jakiegoś czasu obserwował i nagle rozpoznał. Pytanie czy rozpoznał tylko jedną, może jedną z bander.

 

Świą­ty­nia Famni nie na­le­ża­ła do naj­oka­zal­szych bu­dow­li w swo­jej dziel­ni­cy, ale bez wąt­pie­nia była jedną z naj­czyst­szych. – brzmi tak, jakby świątynia posiadała dzielnicę. Wystarczy: naj­oka­zal­szych bu­dow­li w dziel­ni­cy.

 

da­ło­by się wy­czuć i tu – w dol­nych po­zio­mach, gdzie aku­szer­ki przyj­mo­wa­ły po­ro­dy – na poziomach, na których akuszerki…

 

jed­nak dla niego byli nie bar­dziej in­te­re­su­ją­cy niż smoki – nie byli dla niego bardziej interesujący… lub prościej: byli mniej interesujący.

 

Prze­szu­kał już dwa górne pię­tra świą­ty­ni, gdzie znaj­do­wa­ły się pry­wat­ne kom­na­ty ka­pła­nek, ale w żad­nym z po­miesz­czeń nie zna­lazł nic wy­róż­nia­ją­ce­go je na tle in­nych. – tu nie wiadomo czy je odnosi się do komnat, do kapłanek, do pomieszczeń, które sprawdzał, czy może do pięter. to przykład długiego zdania w którym gubi się podmiot. Dwa krótsze załatwiłyby sprawę.

 

Drugi straż­nik był taki sam. – chyba ich tak dobrze nie znał, ale drugi strażnik wyglądał podobnie.

 

po­rwie go z miej­sca, by wtło­czyć na po­wrót do fi­zycz­nej po­wło­ki – można czekać na powrót, ale wtłoczyć można z powrotem do powłoki.

 

Ta­en­gha­nie byli nie­mo­wa­mi, choć bez trudu przy­cho­dzi­ło im opa­no­wa­nie i ro­zu­mie­nie Ysań­skie­go ję­zy­ka. Ale naj­waż­niej­sze były oczy. Ta­en­gha­nie wi­dzie­li dzię­ki nim jed­no­cze­nie świat fi­zycz­ny, jak i płasz­czy­znę astral­ną. Oraz parę in­nych wy­mia­rów, co w obec­nej sy­tu­acji nie miało istot­ne­go zna­cze­nia.

 

T. byli niemi, opanowanie wystarczy, nie miało (żadnego) znaczenia, lub było nieistotne. Staramy się nie zaczynać zdań od „ale” ani od „oraz”, to łączniki zdań. Tu przebudowałbym trochę cały akapit.

 

Jork zo­stał od­kry­ty.– ale przecież nie był nakryty, mógł zostać dostrzeżony, nawet zdekonspirowany. T. mogli też go zauważyć.

 

Ko­lej­ny raz przy­szło mu przy­znać przed sobą – było chyba coś takiego w polskim sejmie (J. Zych, jeżeli dobrze pamiętam). Jork po prostu musiał przyznać przed sobą.  

 

Wszyst­kie złe de­cy­zje […] prze­wi­nę­ły się przed ocza­mi Jorkatu akurat pasuje zaimek. Przewinęły mu się przed oczami.

 

de­spe­rac­ko pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie jedno imię, mo­gą­ce go ura­to­wać. – lepiej: przypomnieć sobie imię, które mogło go uratować.

 

Jeden pierw­szy straż­nik za­stygł w bez­ru­chu – tak, tak, jeżeli pierwszy, to na pewno jeden.

 

prze­mó­wi­ła ko­bie­ta, po­sy­ła­jąc skre­po­wa­ne­mu Jor­ko­wi wład­cze spoj­rze­nie. – tu naprawdę myślałem, że zamienił się w krepę.

 

Cho­ciaż czy aby na pewno?

 

ko­bie­ta owi­ja­jąca głowę i twarz chu­s­tą, oraz sie­dzą­ca opok niej dziew­czyn­ka owi­nię­ta pa­sta­lo­wo­ró­żo­wym sza­lem – czy ta kobieta owijała sobie głowę w momencie trwani akcji? Jeżeli tak, to ok. + 2 literówki.

 

Chło­piec – można by­ło­by dać mu pięć lat – w sensie wyroku? Pewnie wyglądał na pięć lat.

 

Pierw­szy, z me­cha­nicz­ną ręką, poza tym szcze­gó­łem wy­glą­dał zwy­czaj­nie. – tu się posypało, Pierwszy miał mechaniczną rękę, poza tym wyglądał zwyczajnie.

 

Uczy­nił krok do przo­du – cóż on uczynił, na honor, D`Artagnanie? Po prostu zrobił krok.

 

jedno spoj­rze­nie na rę­ko­je­ści re­wol­we­rów – niby ok ale może: kolby

 

Za oświe­tle­nie mając je­dy­nie ka­ga­nek nie­sio­ny przez Mam­cię Bou, ze­szli do piw­nic. – szyk: Zeszli do piwnic, mając za oświetlenie tylko kaganek…

 

Mimo na­dziei, że spra­wy pójdą gład­ko, był sam. – czy to nadzieja powoduje, że nie jesteśmy sami? W sumie, metaforycznie może i tak jest, ale tu pewnie miało być: Był sam, ale miał nadzieję, że sprawy pójdą gładko.

 

Spójrz w lu­stro, zo­ba­czysz znaki na two­jej twa­rzy. – albo swojej, albo po prostu na twarzy.

 

Nie zwra­caj na niego uwagi […] – To atra­pa. – „atrapa” odnosi się do przedmiotów, tu: złudzenie, miraż, duch itp. (jest jeszcze chyba raz, czy dwa razy dalej w tekście).

 

za­klął, ucie­ka­jąc spod objęć ojca – lepiej: z objęć.

 

wy­sko­czył przez to samo okno, któ­rym przy­był. – niby sens jest, ale wyskoczył przez wymaga biernika, którym jest już w nadrzędniku. Wyskoczył przez to okno, przez które tu przybył, lub wyskoczył oknem, którym tu wskoczył. (przybyć oknem się też chyba nie da, a jeżeli się da, to na pewno nie jest to bezpieczne)

 

Ręka ode­zwa­ła się bólem, a (+w) gło­wie za­wi­ro­wa­ło.

 

Kiedy od­zy­skał spraw­ność wi­dze­nia – zdolność?

 

Oddaj mi po­kłon, a za­bio­rę twą mę­skość i po­zwo­lę sobie słu­żyć – trochę się namieszało, pierwsza część zdania brzmi jak groźba, (jeżeli tylko spróbujesz oddać mi pokłon, utnę ci…) a groźbą nie jest. Druga część zdania to anakolut – nie wiadomo kto komu będzie służyć. Zabiorę męskość i będziesz mógł (miał prawo) mi służyć.

 

Tu nie ma okien i drzwi – okien ani drzwi.

 

mu­sisz już wra­cać! […] Nie bądź głup­cem, przy­pła­cisz to ży­ciem. – tu rozumiem, że Jork się zatrzymał (zawahał) i groźba służyła wyrwaniu go z tego stanu. Niestety nie ma tego w tekście.

 

się­ga­jąc ku ciału Jorka, by prze­mie­nić go w bez­pł­cio­we­go nie­wol­ni­ka, – „kuciału” nie brzmi dobrze, lepiej sięgać w stronę ciała. Płci by chyba tak od razu nie stracił, ale mogła go przemienić w bezpłodnego niewolnika

 

Ob­ra­zy bo­gi­ni, […]od­bi­ja­ły się bez ładu w gro­ma­dzie odłam­ków. – Gromada gromadzi osobniki żywe, a obrazy mogą się odbijać w odłamkach.

 

Głosy mie­sza­ły się z sobą, two­rząc ka­ko­fo­nię dźwię­ków. mieszały się ze sobą, a kakofonia to dźwięki, zrobił się akwen wodny.

 

To py­ta­nie nie miało do­cze­kać się od­po­wie­dzi. – może się nie doczekało? Dialog poszedł dalej.

 

Albo od­pła­cisz mi w inny spo­sób co do ysara. – tu zabrakło oddechu, w inny sposób… co do ysara, lub: w inny sposób, co do yasara.

 

Zro­bi­łam dość. – mogła mieć dość, ale zrobiła wystarczająco dużo.

 

za­żar­to­wał, choć do­brze wie­dział, co ona miała na myśli. – nie trzeba, wiadomo o kogo chodzi.

 

po­ru­szył głową na tak – poruszył (lepiej: pokiwał) twierdząco głową.

 

Tyle.

 

Poniżej wrzucam jeszcze przykład baaardzo długiego zdania w którym można się kilka razy zgubić i ani razu się nie odnaleźć. Dodatkowo mamy tu olbrzymi kontrast ze zdaniem kolejnym, które, nota bene, powinno być drugą częścią zdania złożonego. Przeczytaj na głos.

 

Oka­la­ły dziel­ni­cę świą­tyn­ną, pełną dzie­sią­tek kra­mów bogów sta­rych i no­wych, które wy­ro­sły ni­czym grzy­by po desz­czu, gdy lu­dzie zro­zu­mie­li, że w walce z trud­nym ju­trem, nie­prze­wi­dy­wal­nym losem i stale umy­ka­ją­cym cza­sem, nie­ubła­ga­nie od­mie­rza­ją­cym dni do końca ich ży­wo­ta, po­trze­bu­ją wspar­cia – cho­ciaż­by był nim tylko pusty ry­tu­ał, ob­rzą­dek, bła­gal­na for­muł­ka po­wta­rza­na ni­czym man­tra przez chór gło­sów tak długo, aż ich zlęk­nio­ne dusze nie za­zna­ją spo­ko­ju. Ale tra­fia­li się też praw­dzi­wie wie­rzą­cy.

 

Polecam czytać teksty na głos, narząd mowy prawdę Ci powie, potknie się o wszyctko, co wystaje.

 

Niech Cię nie zrazi ilość bo opowiadanie długie.

 

Jeszcze raz, wielkie dzięki za fajną lekturę.

 

Trzymaj się,

Al

 

PS. Jakbyś potrzebował bety (i nie byłby to horror) to wal jak w dym.

 

 

 

 

Al, jestem dziwna, błądzę niekiedy nocną porą, bo lubię czytać słowa. Te, które mnie mijają, są przypadkowe, nie dotyczące i wpadam gdzieś, a potem samo się staje. Pewnie głupie i strata czasu, cóż taka przypadłość. ;-)

Geki, pewnie na dniach odpowie, a ja tymczasem tylko z ciekawości podpytam.

 

Gdy czytam Twój komentarz – uwagi do zdań, sformułowań (tego opowiadania Gekiego jeszcze nie czytałam – zaznaczam), niektóre rzeczy, podnoszone w związku z zapisem, zdumiały mnie. Weszłam na profil i zobaczyłam brak opowiadań, ok, jesteś czytelnikiem, czyli ważną osobą, może najważniejszą. Sam nie piszesz, lecz czytasz.;-) Może to będzie – niegrzeczne, zbyt osobiste, lecz jeśli chcesz, zapodaj trzy ostatnie tytuły, ulubione? 

Trochę rozumiem, że gust i przywiązanie do określonych konstrukcji ma znaczenie, ale, prawdę powiedziawszy, niektóre z inkryminowanych przez Ciebie uwag do zdań są lekko wątpliwe. Zerknij, gdy znajdziesz czas.

 

Lecimy:

,nie ma przymiotnika mędry, więc nie ma też stopnia najwyższego. Najmądrzejszych, lub największych mędrców

Nie ma, ponoć równoważny z najmądrzejszym?

https://sjp.pl/najmędrszy

,…a teraz uciekasz przed nimi od Złotej Ys.– trochę niezgrabne, przed nimi odkąd opuściłeś Złotą Ys.

Opuściłeś i uciekasz mają chyba inne znaczenia. Spłaszczasz.

,samemu przy tym nie będąc zobaczonym ani usłyszanym – lepiej: widzianym ani słyszanym.

Dowolność, bo zobaczenie i "bycie widzianym" to trochę insza inszość, choć nie wiem, co akurat w tym przypadku było ważne.

,To pozwalało mu zdobyć towar niemal tak cenny (+,) jak przysługi.

Raczej nie stawiałabym, sprawdź, np. szybki jak błyskawica.

,Zajęcie to było, co prawda, niepozbawione ryzyka – może: Zajęcie to, nie było, co prawda, pozbawione ryzyka, ale…

Dlaczego, równie karkołomne?

,Wreszcie niewyróżniające się (+,) małe domki o przysadzistych dachach, będące własnością tych, którym wiodło się lepiej niż nędznie, ale o wiele gorzej niż dostatnio. Tych było najwięcej, wspinały się aż na wzgórza. Tu już podmiotem są ci, którym się nie wiodło. Wspinające… dałbym gdzieś w pobliże małych domków.

Pierwszy przecinek – ?; dlaczego "tych" jest dwuznaczne, tych domków i tym, którym się nie wiodło?

,ale noce na Starej Ys o tej porze roku były prawie tak długie, jak dni – szyk: ale o tej porze roku, noce na starej Ys były…

Hmm, bardziej sposób narracji, prędzej zastanawiałabym się nad ostatnim przecinkiem. ;-)

,Prześlizgnął spojrzeniem po dzielnicy portowej – Prześlizgnął tylko w stronie biernej, Omiótł (zlustrował, przeciągnął) spojrzeniem dzielnicę portową.

Tak, strona bierna, acz z żadne zaproponowanych nie jest lepsze, niestety. 

,porwie go z miejsca, by wtłoczyć na powrót do fizycznej powłoki – można czekać na powrót, ale wtłoczyć można z powrotem do powłoki.

Tu niekoniecznie, bo przy "wtłoczyć na powrotemmamy działanie, aktywność, równoważne.

https://sjp.pl/na+powrót

,Kolejny raz przyszło mu przyznać przed sobą – było chyba coś takiego w polskim sejmie (J. Zych, jeżeli dobrze pamiętam). Jork po prostu musiał przyznać przed sobą.  

Co Ciebie w tym sformułowaniu boli? Czy "po prostu" jest lepsze?

,Chociaż czy aby na pewno?

Tu nie wiem, na dwoje babka wróżyła. Czytam tylko Twój komentarz.

,jedno spojrzenie na rękojeści rewolwerów – niby ok ale może: kolby

Tu, też nie wiem, bo wśród znawców przedmiotu znowu na dwoje babka wróżyła. xd

,Nie zwracaj na niego uwagi […] – To atrapa. – „atrapa” odnosi się do przedmiotów, tu: złudzenie, miraż, duch itp. (jest jeszcze chyba raz, czy dwa razy dalej w tekście)

Tu zależy, głownie od tego skąd wziął miraż. A co, jeśli bohater sądzi, że jest celowym przedstawieniem? Kłopot? Czy figury ludzi, wizerunki nie mogą być rzeczą, kartonem? Mogą, choć wszystko się  w nas burzy na samą myśl. :p

,Tu nie ma okien i drzwi – okien ani drzwi

Nie rozumiem, czemu nie może być "i"? Wyjaśnij.

,Zrobiłam dość. – mogła mieć dość, ale zrobiła wystarczająco dużo

Tu, też nie wiem, gdyż zależy od kontekstu.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Szczerze mówiąc poprzedniego tekstu nie pamiętam, choć wiem, że czytałam ;) Przynajmniej mogę Cię zapewnić, że da się czytać bez znajomości poprzedniego. Przygoda fajna, opko mi się podobało. Mam tylko wrażenie, że nieco za szybko skończyłeś.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Asylum

 

Faktycznie, późno w noc, mam nadzieję, że udało się odrobinę wyspać. smiley

 

Dziękuję za przeczytanie mojego komentarza i odpowiedź. Cieszę się, że możemy podyskutować i absolutnie nie uważam, że to strata czasu. Też lubię słowa, ale po północy staram się je trzymać na dystans (o monitorze nie wspomnę).smiley

 

Geki, pewnie na dniach odpowie, a ja tymczasem tylko z ciekawości podpytam.

 

Jasne, postaram się zaspokoić ciekawość najlepiej jak umiem. smiley

 

tego opowiadania Gekiego jeszcze nie czytałam – zaznaczam

 

Szkoda, myślę, że ono jest tu najważniejsze, a bez obopólnej znajomości przedmiotu dyskusji, trudniej jest znaleźć porozumienie, ale spróbujmy.

 

Weszłam na profil i zobaczyłam brak opowiadań, ok, jesteś czytelnikiem, czyli ważną osobą, może najważniejszą. Sam nie piszesz, lecz czytasz.;-)

 

Dziękuję za sprawdzenie profilu. smiley Jednak pod płaszczem uprzejmości wyczuwam lekką nutkę złośliwości (choć mam nadzieję, że się mylę) ale masz do niej pełne prawo, tak jak ja mam pełne prawo do niepublikowania. Chyba, że jest gdzieś zapis, który mówi, że dopóki użytkownik nie publikuje, nie ma prawa komentować.

Piszę przekłady, więc aspekty prawne nie pozwalają mi publikować na portalu. Bardzo chętnie bym to zrobił, bo uważam, że muszę się jeszcze dużo nauczyć.

 

Martwi mnie trochę sprowadzenie autora i czytelnika do relacji dostawca (mniej ważny) – klient (najważniejszy). Absolutnie się z tym nie zgadzam. Uważam, że część użytkowników bawi się pisaniem, inna – czytaniem, a jeszcze inna – redagowaniem. Każdy jest równie ważny.

 

Może to będzie – niegrzeczne, zbyt osobiste, lecz jeśli chcesz, zapodaj trzy ostatnie tytuły, ulubione?

 

Tu nie rozumiem o jakie tytuły chodzi, czy o opowiadania na nf, czy moje lektury poza portalem?

 

Trochę rozumiem, że gust i przywiązanie do określonych konstrukcji ma znaczenie, ale, prawdę powiedziawszy, niektóre z inkryminowanych przez Ciebie uwag do zdań są lekko wątpliwe. Zerknij, gdy znajdziesz czas.

Gust – tak, przywiązanie do konstrukcji – pełna zgoda.

Absolutnie nie uważam, że osiągnąłem stan wszechwiedzy, też się mylę, i nie na wszystkim się znam, jestem człowiekiem. Moje propozycje, to właśnie tylko propozycje, autor ma nad tekstem władzę absolutną i jego decyzja jest święta. (Ale o wszystkim możemy dyskutować).

 

Lecimy:

 

Lećmy:

 

(Dla zapewnienia czytelności, swoją pierwszą wypowiedź piszę kursywą, Twoją odpowiedź zaznaczam cudzysłowem, a moją odpowiedz składam tekstem prostym.)

 

 

,nie ma przymiotnika mędry, więc nie ma też stopnia najwyższego. Najmądrzejszych, lub największych mędrców

Nie ma, ponoć równoważny z najmądrzejszym? https://sjp.pl/najmędrszy

Nie znam strony sjp.pl, używam https://sjp.pwn.pl/ i polecam ją każdemu piszącemu i czytającemu.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/najm%C4%99drszy.html słowo „mędrszy” występuje w tylko zaprzeczeniu, tu zaprzeczenia nie ma. Słownik nie podaje też stopnia najwyższego.

 

 

,…a teraz uciekasz przed nimi od Złotej Ys.– trochę niezgrabne, przed nimi odkąd opuściłeś Złotą Ys.

Opuściłeś i uciekasz mają chyba inne znaczenia. Spłaszczasz.

Pełna zgoda, inne znaczenia, ale można uciekać przed (kimś) i można uciekać od (czegoś). Bohater w tym zdaniu chyba nie uciekał przed planetą, ani tym bardziej nie wyprzedzał w tej ucieczce piratów?

 

 

,samemu przy tym nie będąc zobaczonym ani usłyszanym – lepiej: widzianym ani słyszanym.

Dowolność, bo zobaczenie i "bycie widzianym" to trochę insza inszość, choć nie wiem, co akurat w tym przypadku było ważne.

Pełna zgoda, tu właśnie mówimy o gustach, uważam, że imiesłów przymiotnikowy bierny jest w tym zdaniu ekwilibrystyką, czy potrzebną, nie wiem, myślę, że nie.

 

 

,To pozwalało mu zdobyć towar niemal tak cenny (+,) jak przysługi.

Raczej nie stawiałabym, sprawdź, np. szybki jak błyskawica.

Tu się nie zgodzę. Mamy tu do czynienia z konstrukcją tak – jak, przykład z błyskawicą jest inną konstrukcją.

https://sjp.pwn.pl/zasady/381-90-H-3-Porownania-paralelne-o-konstrukcji-tak-jak-rownie-jak-taki-jaki-tyle-co;629799.html

 

 

,Zajęcie to było, co prawda, niepozbawione ryzyka – może: Zajęcie to, nie było, co prawda, pozbawione ryzyka, ale…

Dlaczego, równie karkołomne?

Mhm.

 

 

,Wreszcie niewyróżniające się (+,) małe domki o przysadzistych dachach, będące własnością tych, którym wiodło się lepiej niż nędznie, ale o wiele gorzej niż dostatnio. Tych było najwięcej, wspinały się aż na wzgórza. Tu już podmiotem są ci, którym się nie wiodło. Wspinające… dałbym gdzieś w pobliże małych domków.

Pierwszy przecinek – ?; dlaczego

Przydawki równorzędne oddzielamy przecinkiem.

https://sjp.pwn.pl/zasady/383-90-I-1-Przecinek-miedzy-polaczonymi-bezspojnikowo-jednorodnymi-czesciami-zdania;629802.html

"tych" jest dwuznaczne, tych domków i tym, którym się nie wiodło?

Tu nie rozumiem odpowiedzi. Pierwsze zdanie kończy się „tymi, którym się nie wiodło”, więc zaimek bezpośrednio po kropce, odnosi się właśnie do nich. Mowa jest jednak o wspinaniu się na wzgórza i czasownik jest rodzaju żeńskiego, więc albo mamy do czynienia z błędem fleksyjnym (w co wątpię), albo błędem syntaktycznym.

 

 

,ale noce na Starej Ys o tej porze roku były prawie tak długie, jak dni – szyk: ale o tej porze roku, noce na starej Ys były…

Hmm, bardziej sposób narracji, prędzej zastanawiałabym się nad ostatnim przecinkiem. ;-)

Zgoda.smiley

 

 

,Prześlizgnął spojrzeniem po dzielnicy portowej – Prześlizgnął tylko w stronie biernej, Omiótł (zlustrował, przeciągnął) spojrzeniem dzielnicę portową.

Tak, strona bierna, acz z żadne zaproponowanych nie jest lepsze, niestety.

Pewnie, to propozycja (o północy), nie nakaz arbitralny. Cokolwiek, byle nie prześlizgnął.

 

 

,porwie go z miejsca, by wtłoczyć na powrót do fizycznej powłoki – można czekać na powrót, ale wtłoczyć można z powrotem do powłoki.

Tu niekoniecznie, bo przy "wtłoczyć na powrotem" mamy działanie, aktywność, równoważne.

https://sjp.pl/na+powrót

Nie zgadzam się: https://sjp.pwn.pl/szukaj/na%20powr%C3%B3t.html

Nie mamy tu do czynienia z archaizacją, więc użycie jest nieuzasadnione, ale, jak już mówiłem, decyzja autora jest święta, my możemy tylko proponować.

 

 

Kolejny raz przyszło mu przyznać przed sobą – było chyba coś takiego w polskim sejmie (J. Zych, jeżeli dobrze pamiętam). Jork po prostu musiał przyznać przed sobą.

Co Ciebie w tym sformułowaniu boli? Czy "po prostu" jest lepsze?

Po porostu nie wiem co do kogo przyszło.

 

 

,Chociaż czy aby na pewno?

Tu nie wiem, na dwoje babka wróżyła. Czytam tylko Twój komentarz.

Mamy tu trzy spójniki, jeden po drugim, nic nie zabrania nam dokładać dalej: Chociaż czy aby może na pewno? – zdanie nadal jest poprawne, ale nie brzmi najlepiej. Dążmy do zdań zgrabnych, nie do konstrukcji wielopiętrowych.

 

 

,jedno spojrzenie na rękojeści rewolwerów – niby ok ale może: kolby

Tu, też nie wiem, bo wśród znawców przedmiotu znowu na dwoje babka wróżyła. xd

Pełna zgoda, obie są dopuszczalne, więc semantyka gra. Preferencje jedynie i propozycja.

 

 

,Nie zwracaj na niego uwagi […] – To atrapa. – „atrapa” odnosi się do przedmiotów, tu: złudzenie, miraż, duch itp. (jest jeszcze chyba raz, czy dwa razy dalej w tekście)

Tu zależy, głownie od tego skąd wziął miraż. A co, jeśli bohater sądzi, że jest celowym przedstawieniem? Kłopot? Czy figury ludzi, wizerunki nie mogą być rzeczą, kartonem? Mogą, choć wszystko się w nas burzy na samą myśl. :p

Nie zgodzę się. Niezależnie od tego, skąd się wziął miraż, był żywy a to dyskwalifikuje atrapę.

 

 

,Tu nie ma okien i drzwi – okien ani drzwi

Nie rozumiem, czemu nie może być "i"? Wyjaśnij.

Mamy tu do czynienia z dwoma członami współrzędnymi zaprzeczonymi, więc nie stosujemy spójnika „i”.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/ani.html

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ani-czy-i;17656.html

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ani-czy-i;16526.html

 

,Zrobiłam dość. – mogła mieć dość, ale zrobiła wystarczająco dużo

Tu, też nie wiem, gdyż zależy od kontekstu.

Pełna zgoda, to mowa potoczna, więc można skracać.

 

 

Jeszcze raz dziękuję za dyskusję i mam nadzieję, że nie na tym nie koniec. smiley

 

Trzymaj się.

 

Pozdrawiam serdecznie.

Al.

 

PS. Znowu północ.

 

@Al – Asylum pewnie na dniach Ci odpowie, ale pragnę Cię zapewnić, że akurat ona jest najmniej złośliwą, a jednocześnie jedną z najbardziej dociekliwych i szczerych osób na tym portalu. Czasem można się tylko pogubić w pozornym chaosie jej wypowiedzi, kiedy przeskakuje pomiędzy przelewanymi w słowa myślami ;)

Known some call is air am

Cześć, Al! Przede wszystkim wielkie dzięki za tak obszerny komentarz. Zdecydowanie potrzebujemy więcej takich czytających (posypuję tu sobie głowę popiołem), bo mnogość piszących już mamy. :)

 

Przyznam, że nie czytałem jeszcze pierwszej części, ale z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że, jak u Pratchetta, nie miałem najmniejszych problemów ze zrozumieniem fabuły, poznaniem bohaterów i połapaniem wątków. Super sprawa.

To super! Opowiadanie jest bezpośrednią kontynuacją, ale chciałem, żeby było zrozumiałe i bez pierwszej części. Wbrew pozorom, trzeba się przy tym nagłowić.

 

Styl masz wyraźny, myślę, że warto podszlifować i rzeczywiście szukać ISBN`a.

Jeśli będę szukać – a możliwe, że kiedyś będę – to raczej nie tego typu pisaniem. :)

 

Opowiadanie nie jest wcale takie lekkie. Jest trochę brudne, ciężkawe i czasami makabryczne (to nie zarzut, lecz polemika). Takie Vidoq`owskie miraże, robisz to świetnie, więc czekam na ciąg dalszy.

Inaczej – lekkie w porównaniu do tego, co zwykle piszę.

Samo w sobie ma troszkę brudu.

 

Doskonały pomysł, nie znając pierwszej części, byłem pewien, że to kawałek o świętach i, przyznam bez bicia, trochę go omijałem. 

No to zadziałał zniechęcająco, nie wiem, czy to dobrze. :P

 

Widzę, że Asylum odpowiedziała na część uwag. W wielkiej mierze się z nią zgadzam, ale czuję się zobowiązany odpowiedzieć samodzielnie. Od razu zaznaczam, że nie czuję się tutaj ekspertem-polonistą. Poza tym uważam, że taka wymiana uwag jest bardzo pouczająca i zawsze coś z niej w nas zostaje.

Jeśli do jakiejś uwagi nie napisałem komentarza, to znaczy, że już wprowadziłem ją do tekstu. :)

 

prócz Uniwersytetu skupiającego najmędrszych nie ma przymiotnika mędry, więc nie ma też stopnia najwyższego. Najmądrzejszych, lub największych mędrców.

Przymiotnika “mędry” nie ma, ale odmiana “najmędrszy” istnieje i jest tu elementem stylu, w jakim zostało napisane to zdanie: https://sjp.pl/najm%C4%99drszy

 

nie było wierniejszych klientów od na co dzień zamkniętych w uniwersyteckich murach bakałarzów – niż, na co dzień zamknięci…

Obydwie konstrukcje – “wierniejszy od” wierniejszy niż” – są poprawne i spotykane.

 

…a teraz uciekasz przed nimi od Złotej Ys.– trochę niezgrabne, przed nimi odkąd opuściłeś Złotą Ys

W ogóle nie pasuje mi takie wymuskanie tego zdania do sposobu, w jaki wypowiada się mamcia Bou.

Zastanówmy się jak byśmy to powiedzieli w rozmowie, może na przykładzie mniej niecodziennym niż inna planeta. A oto przykład: “jechałem za tobą od Szczecina”, “jechałem za tobą odkąd opuściłeś Szczecin”?

 

był w stanie podźwignąć duchowe ciałooj zgrzyta, jak zimny wrzątek.

To jest zlepek słów powszechny we wszelkich tekstach religijnych/metafizycznych.

Wypada w tym miejscu wspomnieć trzy ciała Buddy. :)

Poza tym “ciało duchowe” – czy częściej “ciało niefizyczne”, co jest równie intrygującym zlepkiem (ewentualnie “ciało astralne”) – to termin przewijający się w każdej relacji dotyczącej podróży astralnych.

No bo w końcu jest się poza (biologicznym) ciałem, ale pewne “ciało” się posiada.

 

samemu przy tym nie będąc zobaczonym ani usłyszanymlepiej: widzianym ani słyszanym.

Z uwagi na konspiracyjny charakter działalności Jorka, forma dokonana wydaje mi się bardziej na miejscu, bo podkreśla subtelną różnicę między “widziałem” a “zobaczyłem”. Może tylko ja tę różnice wyczuwam, bo jest to totalnie instynktowne.

 

To pozwalało mu zdobyć towar niemal tak cenny (+,) jak przysługi.

Szczerze, to nie jestem pewien, czy ten przecinek powinien się tam znaleźć.

To porównanie nie jest wtrąceniem. Zerknij na śmiga jak błyskawica.

 

Zajęcie to było, co prawda, niepozbawione ryzyka – może: Zajęcie to, nie było, co prawda, pozbawione ryzyka, ale…

Zbyt duże nagromadzenie przecinków obok siebie, zbyt wielkie rozdrobnienie. Zdecydowanie nie jest to lepsza opcja, bynajmniej nie dla mnie.

 

to najważniejsze jest nieporywanie się na rzeczy, które są ponad siły. – lepiej: to najważniejsze jest, aby się nie porywać na rzeczy…

Hmmm… obydwie wersje chyba są poprawne. Twoja bez wątpienia jest częściej spotykana.

 

kiedy przyglądać się im cielesnymi oczami – mieniły się kolorami – cielesny jest kolor, lub cielesna uciecha, tu można: ludzkimi.

Żeby zachować konsekwencje, zmienię na “biologicznymi”, bo już ustaliliśmy, że ciała mogą być duchowe, ale jedno i drugie jest “ludzkie”. ;)

 

Co i raz któryś z nich zniżał lot – oj nie, co chwilę.

Podobna sprawa, co z “najmędrszym”, choć tutaj można byłoby sie mocniej przyczepić, bo jest to pewne pomieszanie: “co i rusz” (choć bardziej poprawne byłoby “co rusz”) i “raz po raz”.

Jeśli miałbym dbać tutaj o poprawność, to bym zastanawiał się, czy zmienić na “raz po raz”, na pewno nie na “co chwilę”… ale nadal nie jestem pewien, czy forma “co i raz” nie może być stosowana.

 

Wreszcie niewyróżniające się (+,) małe domki

Hmmm… przydałby się tutaj głos eksperta. Dla mnie nie – intuicyjnie – nie ma konieczności zastosowania tutaj przecinka. Podobnie, zapisujesz: “wielki zły wilk” a nie “wielki, zły wilk”.

 

tu nie wiem co z tym przebijaniem. Czy powidoki przebijały się na płaszczyznę, czy przebijały płaszczyznę, czy przebijały przez płaszczyznę (mogły też przebijać się przez płaszczyznę.), ale ciężko im się przebić na płaszczyznę.

Tutaj, przyznaję, wkradł się żargon dotyczący podróży astralnych. I w tym rozumieniu “płaszczyzna” to np. świat fizyczny, świat duchowy itp. (patrz: płaszczyzna astralna).

Zastanawiam się, nad dopisaniem “się”.

 

ale noce na Starej Ys o tej porze roku były prawie tak długie, jak dni – szyk: ale o tej porze roku, noce na starej Ys były…

Wiesz, nad tym się zastanawiałem, bo w naszej codzienności taki dylemat nie występuje, jednak sądzę, że umiejscowienie w kosmosie jest tu nadrzędne. Dlaczego? Na każdej planecie rok ma inną długość, pory roku również uzależnione są od planety, a nie uniwersalne dla każdej z nich.

 

Prześlizgnął spojrzeniem po dzielnicy portowej – Prześlizgnął tylko w stronie biernej, Omiótł (zlustrował, przeciągnął) spojrzeniem dzielnicę portową.

Hmm… źródło? Nie przekonuje mnie to tzn. nie widzę różnicy.

 

dałoby się wyczuć i tu – w dolnych poziomach, gdzie akuszerki przyjmowały porody – na poziomach, na których akuszerki…

Z pierwszą poprawką się zgadzam, jeśli chodzi o drugą, myślę, że “gdzie” jest lepszym rozwiązaniem.

Jak byś powiedział: “na wzgórzu, gdzie rosną jabłonie” czy “na wzgórzu, na którym rosną jabłonie”?

 

jednak dla niego byli nie bardziej interesujący niż smoki – nie byli dla niego bardziej interesujący… lub prościej: byli mniej interesujący.

Myślę, że każda z propozycji zmienia nieco znaczenie zdania (kładzie nacisk na inną jego część, lub w ogóle zmienia treść), przy czym nie niesie żadnych korzyści. Bo zdanie jest poprawnie zapisane.

 

Przeszukał już dwa górne piętra świątyni, gdzie znajdowały się prywatne komnaty kapłanek, ale w żadnym z pomieszczeń nie znalazł nic wyróżniającego je na tle innych. – tu nie wiadomo czy je odnosi się do komnat, do kapłanek, do pomieszczeń, które sprawdzał, czy może do pięter. to przykład długiego zdania w którym gubi się podmiot. Dwa krótsze załatwiłyby sprawę.

Nic się nie gubi, bo ostatnim wskazanym podmiotem są “pomieszczenia”. ;)

Tak samo byłoby, gdybym po kapłankach postawił kropkę, a od “W żadnym” rozpoczął kolejne zdanie.

 

Drugi strażnik był taki sam. – chyba ich tak dobrze nie znał, ale drugi strażnik wyglądał podobnie.

Taki sam w tym wypadku oznacza przedstawiciela innego gatunku. I nie bez powodu mówi się – choć to niepoprawne politycznie – że Azjaci są wszyscy tacy sami. Wydają się tacy, bo dla nas są na tyle podobni, że nie widzimy istotnych różnic. W przypadku kontaktu z istotą innego gatunku zadziałałby pewnie podobny mechanizm, o ile dymorfizm nie byłby wyraźny.

 

porwie go z miejsca, by wtłoczyć na powrót do fizycznej powłoki – można czekać na powrót, ale wtłoczyć można z powrotem do powłoki.

Absolutnie nie: https://sjp.pwn.pl/slowniki/na%20powr%C3%B3t.html

To określenia równoznaczne.

 

Staramy się nie zaczynać zdań od „ale” ani od „oraz”, to łączniki zdań.

To – przepraszam za wyrażenie – bardzo szkolna zasada.

Oczywiście, że zdania od łączników można zaczynać.

Ale tylko wtedy, kiedy chcemy coś podkreślić.

Podobnie działają akapity.

Ale lepiej z tym nie przesadzać. ;)

 

Kolejny raz przyszło mu przyznać przed sobą – było chyba coś takiego w polskim sejmie (J. Zych, jeżeli dobrze pamiętam). Jork po prostu musiał przyznać przed sobą.

W sejmie to “staje mi” i to nawet nie pierwszy raz. xD

https://www.youtube.com/watch?v=X4tWNBmrVmQ

Forma, którą zastosowałem, wydaje mi się być poprawna. Jasne, jest trochę zardzewiała, podobnie jak “najmędrszy”, ale jest elementem stylu, w którym zostało napisane to opowiadanie, a którego najbardziej adekwatne określenie (jakie przychodzi mi do głowy) to: gawędziarski.

 

Wszystkie złe decyzje […] przewinęły się przed oczami Jorkatu akurat pasuje zaimek. Przewinęły mu się przed oczami.

Przeczytaj kilka poprzednich zdań. Tu dopiero pogubi się podmiot, bo nie będzie wiadomo, czy chodzi o strażnika, czy o ostrze (ostrze z oczami? czemu nie), czy o Jorka.

 

desperacko próbował przypomnieć sobie jedno imię, mogące go uratować. – lepiej: przypomnieć sobie imię, które mogło go uratować.

W czym będzie lepiej?

Gorzej będzie, bo powtórzy się “które” w jednym krótkim akapicie.

 

Chociaż czy aby na pewno?

Aby podkreśla powątpiewanie.

Jak widać po samym tekście, nie był napisany w duchu ekonomii językowej. :P

 

Pierwszy, z mechaniczną ręką, poza tym szczegółem wyglądał zwyczajnie. – tu się posypało, Pierwszy miał mechaniczną rękę, poza tym wyglądał zwyczajnie.

Nie widzę tego posypania. Przydałby się trzeci głos.

 

jedno spojrzenie na rękojeści rewolwerów – niby ok ale może: kolby

Kolbę to ma strzelba, a służy ona do oparcia broni o ramię.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kolba_(bro%C5%84)

 

Za oświetlenie mając jedynie kaganek niesiony przez Mamcię Bou, zeszli do piwnic. – szyk: Zeszli do piwnic, mając za oświetlenie tylko kaganek…

To dokładnie to samo. Poza tym w kolejnym zdaniu piszę o “chodzeniu” a nie o “świeceniu” więc zastosowany przeze mnie szyk wydaje mi się bardziej logiczny.

 

Mimo nadziei, że sprawy pójdą gładko, był sam. – czy to nadzieja powoduje, że nie jesteśmy sami? W sumie, metaforycznie może i tak jest, ale tu pewnie miało być: Był sam, ale miał nadzieję, że sprawy pójdą gładko.

To się wyjaśnia dopiero w momencie, kiedy okazuje się, że Jork wszedł tam po atrapę chłopca. Więc nieobecność odpowiedników Mamci Bou, przewodniczki i chłopca po drugiej stronie lustra była komplikacją. ;)

 

Nie zwracaj na niego uwagi […] – To atrapa. – „atrapa” odnosi się do przedmiotów, tu: złudzenie, miraż, duch itp. (jest jeszcze chyba raz, czy dwa razy dalej w tekście).

https://sjp.pl/atrapa

Spójrz definicje numer trzy. I doskonale to współgra z tekstem – bo to nie były miraże ani duchy, wszystko było całkiem realne. Ale było właśnie imitacją.

Poza tym to tez jest element żargonu związany z podróżami astralnymi, tak już swoją drogą.

 

wyskoczył przez to samo okno, którym przybył. – niby sens jest, ale wyskoczył przez wymaga biernika, którym jest już w nadrzędniku. Wyskoczył przez to okno, przez które tu przybył, lub wyskoczył oknem, którym tu wskoczył. (przybyć oknem się też chyba nie da, a jeżeli się da, to na pewno nie jest to bezpieczne)

Dasz źródło, gdzie to wymaganie jest sformułowane, ponieważ brzmi to sztucznie.

Poprawiłem, bo znalazłem budząca mniej wątpliwości alternatywę, ale nie jestem przekonany.

 

Kiedy odzyskał sprawność widzenia – zdolność?

Można widzieć, można nie widzieć, a można też widzieć kiepsko. ;)

 

Oddaj mi pokłon, a zabiorę twą męskość i pozwolę sobie służyć – trochę się namieszało, pierwsza część zdania brzmi jak groźba, (jeżeli tylko spróbujesz oddać mi pokłon, utnę ci…) a groźbą nie jest.

Oczywiście! Dla bogini to akt wywyższenia… ale to byś musiał przeczytać część pierwszą. ;)

 

musisz już wracać! […] Nie bądź głupcem, przypłacisz to życiem. – tu rozumiem, że Jork się zatrzymał (zawahał) i groźba służyła wyrwaniu go z tego stanu. Niestety nie ma tego w tekście.

Skoro rozumiesz, to jest w tekście. Czytelnika nie trzeba za rączkę prowadzić.

Ba! Nawet lepiej tego nie robić, w myśl zasady show don’t tell. Opisywanie tutaj całej ścieżki myślowej Jorka, która po usłyszeniu tego zdania spowodowała taką a nie inna reakcję, wydaje mi się zbędne – czego jesteś najlepszym potwierdzeniem. ;)

 

sięgając ku ciału Jorka, by przemienić go w bezpłciowego niewolnika, – „kuciału” nie brzmi dobrze, lepiej sięgać w stronę ciała. Płci by chyba tak od razu nie stracił, ale mogła go przemienić w bezpłodnego niewolnika

Rzecz gustu. Dla mnie “ku ciału” brzmi całkiem dobrze.

…a skąd wiesz, co by mu ta bogini zrobiła, zabierając męskość? :P

 

Obrazy bogini, […]odbijały się bez ładu w gromadzie odłamków. – Gromada gromadzi osobniki żywe, a obrazy mogą się odbijać w odłamkach.

Gromada jak najbardziej dotyczy też rzeczy.

https://sjp.pwn.pl/sjp/gromada;2463031.html

Chyba, że mi powiesz, że gwiazdy to osobniki żywe? No, w sumie tak, ale nie mieszkamy w Hollywood.

 

Głosy mieszały się z sobą, tworząc kakofonię dźwięków. mieszały się ze sobą, a kakofonia to dźwięki, zrobił się akwen wodny.

Kakofonia nie dotyczy tylko dźwięków, chociaż rzeczywiście etymologia słowa na to wskazuje.

https://sjp.pwn.pl/sjp/kakofonia;2562525.html

Mógłbym wykreślić, jednak kiedy czytam zdanie bez “dźwięków”, wydaje mi się urwane. Z “dźwiękami” brzmi o wiele lepiej.

 

To pytanie nie miało doczekać się odpowiedzi. – może się nie doczekało? Dialog poszedł dalej.

Pozostanę przy swoim.

 

Zrobiłam dość. – mogła mieć dość, ale zrobiła wystarczająco dużo.

Jak w wielu powyższych przypadkach – jedno słowo może mieć wiele znaczeń.

https://sjp.pl/do%C5%9B%C4%87

Swoją drogą to niezła ironia, bo “mieć dość” wzięło się właśnie z tego, że dość oznacza wystarczająco dużo czegoś. ;)

 

poruszył głową na tak – poruszył (lepiej: pokiwał) twierdząco głową.

Nie mogę znaleźć potwierdzenia, ale wydaje mi się, że kiwanie głowa już samo w sobie oznacza ruch oznaczający potwierdzenie. Za to kręcenie głowa oznacza zaprzeczenie. Dlatego wybrałem “poruszył”.

Poruszył twierdząco głowa brzmi w moich uszach o wiele gorzej niż “poruszył głowa na tak”, ale na pewno jest bardziej poprawne. Na razie zostawię tak, jak jest. Zobaczę, czy ktoś jeszcze się na tym zatrzyma.

 

Poniżej wrzucam jeszcze przykład baaardzo długiego zdania w którym można się kilka razy zgubić i ani razu się nie odnaleźć. Dodatkowo mamy tu olbrzymi kontrast ze zdaniem kolejnym, które, nota bene, powinno być drugą częścią zdania złożonego. Przeczytaj na głos.

 

Przeczytałem to zdanie, które celowo jest tak długie – i nie potknąłem się. Ani razu. Serio.

Jest długie, naprawdę długie (ktoś wyżej wspominał już, że uwielbiam długie zdania? :)), ale wydaje mi się, że wszystko jest w nim ułożone z logicznym porządku. Do tego nie widzę w nim dobrego miejsca na kropkę. Dobrego, to jest takiego, które nie zepsuje płynności tej wypowiedzi.

I w ogóle nie widzę połączenia zdania drugiego z częścią tego zdania. Za to kontrast, który wspominasz, to rzecz pożądana – lepiej czyta się zdania długie przeplecione z krótkimi, niż wszystkie zdania takiej samej długości. O możliwości rozpoczęcia zdania od “ale” już dyskutowaliśmy wcześniej. ;)

 

Bardzo dziękuję za poświęcony czas!

 

P.S.: Postanowiłem odpowiedzieć sam, więc odpuściłem już sobie czytanie twojej odpowiedzi na odpowiedź Asylum. Daruj*.

 

*Wiem, wiem, pierwsze na myśl przychodzi “wybacz”, ale “daruj” też można użyć w podobnym znaczeniu. To tylko taka mała złośliwość na koniec.

 

Pozdrawiam. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hej Outta

 

Jasne, jestem o tym przekonany, stąd mowa o nutce zaledwie. Nie śmiałbym twierdzić, kto jaki jest, znając tylko wpis na forum. Bardzo się cieszę, że dyskutujemy i uczymy się od siebie (i poznajemy). To coś, co na świecie zanika, niestety.

 

Trzymaj się.

Al

Hej Geki

 

Dzięki za odpowiedź.

 

Nie wiem co się stało, ale jak pisałem wczoraj do Outta, to jeszcze nie widziałem Twojej odpowiedzi. 

Nie chciałbym, żeby wyglądało, że pominąłem.

 

Ale dyskusja smiley

 

Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze dzisiaj odpowiedzieć.

 

Trzymaj się

Al

Dzięki za odpowiedź, AL. xd  

Trochę mi zeszło (czasu;-)), aby ponownie wejść. Eh, północ wybija, czy tego chcemy czy nie. :p 

Wtedy wyspać się nie udało, ale powoli odrabiam stratę, jeśli dzisiaj mi się nie powiększy. Najczęściej buszuję późno, gdyż po osiemnastej, a już koniecznie po dwudziestej zamykam pracę w klatce i wystawiam na balkon, aby część z niej wyparowała, a dla mnie przestała istnieć, na zasadzie co z oczu to z serca. ;-) Widzę, że Geki też Ci odpowiedział. ;-) 

Opowiadanie, Gekiego, przeczytam, gdyż nie sposób nie zgodzić się z Twoim twierdzeniem, że kontekst ma znaczenie! Sprawę nadrobię, może uda się jutro. Tymczasem dziękuję za zaspokojenie ciekawości i legendę (pozostaje bez zmian, lecz tym razem Twoje odpowiedzi będą w cudzysłowie, jeśli konieczne będzie odniesienie do moich wcześniejszych słów – dam kursywę, odpowiedź tekstem prostym), bo łatwiej, a potajemnie się przyznam, że z zamieszczaniem do_do_do mam pewien kłopot – powstaje niezrozumiały tasiemiec.  <3 

Jednak pod płaszczem uprzejmości wyczuwam lekką nutkę złośliwości (choć mam nadzieję, że się mylę)

Nutki złośliwości nie było, raczej ciekawość nie do okiełznania: co też skłania czytelników, którzy nie piszą do wchodzenia i udzielania szczegółowych uwag dotyczących warsztatu. Z forum znam tylko trzy takie osoby (jesteś trzecią), a w pozostałych przypadkach szybko się domyśliłam, przy Tobie nie miałam krzyny pomysłu, stąd zapytałam. Teraz już trochę wiem, ponieważ wyjaśniłeś, choć użyte sformułowanie jest chyba ciut niepoprawne – "pisanie przekładów". Tu, miałeś pierwszy przykład możliwej złośliwości,  (na poważnie – żart), lecz zestawienie jest tak czy tak trochę nie-teges. Będzie też drugi przykład złośliwości, jeszcze nie wiem gdzie. ;-)

Martwi mnie trochę sprowadzenie autora i czytelnika do relacji dostawca (mniej ważny) – klient (najważniejszy). Absolutnie się z tym nie zgadzam. Uważam, że część użytkowników bawi się pisaniem, inna – czytaniem, a jeszcze inna – redagowaniem. Każdy jest równie ważny.

Rozumiem, że traktujesz jako równie cenny każdy etap powstawania książki. Pełna zgoda. Dorzuciłabym jeszcze projektanta okładki, szaty graficznej (czcionki itd. itp.) i korektora, zresztą pewnie sam lepiej wiesz, jak wygląda proces, znasz rezultaty osiągane na poszczególnych odcinkach oraz co decyduje. 

Relacji pomiędzy pisarzem a czytelnikiem nie traktuję użytkowo, bowiem przekazywanie myśli/idei/wspólna zabawa ma dla mnie charakter relacji podmiotowej, nie przedmiotowej, czyli spotykam drugiego człowieka, a nie kupuję/wybieram nową pralkę, żelazko, koszulę. Pytaniem pozostaje, czy oba podmioty chcą się realnie zetknąć, czy potencjalnie potrafią to zrobić w tym momencie i po co. Spotkanie wspomagają/organizują/ułatwiają wszystkie etapy procesu wydawniczego.

Gdy zobaczyłam zestawienie wytwórca-klient w pierwszej chwili pomyślałam o wszechwładnym (w Polsce nieuregulowanym, kanibalistycznym rynku – tu dużo musiałabym pisać, więc na tym stwierdzeniu poprzestanę, dodając jedynie, że w innych krajach europejskich inaczej to wygląda). W drugim rzucie przyszła mi do głowy Atwood i jej cambridgowskie wykłady ("O pisaniu"), zwłaszcza rozdziały o pisarzu i czytelniku.

czy moje lektury poza portalem?

Chodziło mi o lektury poza portalem, ponieważ ujawniają rodzaj wrażliwości językowej i zainteresowań.

Moje propozycje, to właśnie tylko propozycje, autor ma nad tekstem władzę absolutną i jego decyzja jest święta. (Ale o wszystkim możemy dyskutować).

Tu, bez dyskusji! choć mam jeden wyjątek. Dość łatwo potrafię wyobrazić sobie sytuację, w której określonego opowiadania, powieści nie mogłabym firmować (w znaczeniu – aktywnie), choćby nie wiem co. Łatwo powiedzieć, z drugiej strony "nigdy, nie mów nigdy", ponieważ nie wiesz, co zrobiłbyś po wyczerpaniu wszystkich dostępnych możliwości. Takie rozważania też nadają się bardziej na dłuższą rozkminkę, więc tutaj utnę.

Nie znam strony sjp.pl, używam https://sjp.pwn.pl/ i polecam ją każdemu piszącemu i czytającemu.

Teraz zapodam drugą lekką złośliwość, żebyś poczuł, kiedy do czegoś "piję". ;-) 

"Dziwne, że nie znasz, ponieważ jest stosunkowo popularna, tworzona przez hobbystów oraz często przez porównanie jej i innych słowników można sprawdzić, co już pojawia się, choćby w grach, a co nie. Jeśli jest , drążyłabym dalej, sprawdzałabym konteksty, choć pewnie można prościej". 

Pewnie, że ze słowników on-linowych sjp.pwn jest najbardziej rzetelnym/wiarygodnym (Bralczyk, Doroszewski, Polański), ale… sięgam do niego tylko przy kompletnej niewiedzy, bo irytują mnie reklamy.  Poza tym słownikiem są też i inne, np. Wsjp.pl bez reklam, redagowany przez językoznawców z PAN najbardziej przejrzysty i przyjazny; dobry słownik.pl – bardzo fajna inicjatywa, zobaczymy. Tu, muszę uczynić małe zastrzeżenie – przy branżowych tłumaczeniach, jeśli nie ma słowa, bądź nie pasuje – moim zdaniem – lepiej "pójść" w specjalistyczne, zrozumiałe słownictwo w określonym “fyrtlu”. 

Gdybym była pisarzem pewnie sięgałabym głębiej, tj. po papier, np. Dubisz, słowniki frazeologiczne, gwar i mój ulubiony – „Słownik mitów i tradycji kultury" Kopalińskiego, który wyciągnęłam z niebytu, odkąd zaglądam na NF, ponieważ straszny ze mnie neptek w tym obszarze i można go czytać tak samo jak słowa, czyli jedno prowadzi do kolejnego plus tyle symboliki.

Dużo bardziej niż poprawność interesuje mnie żywy język, zmiany, zapomnienia, zawłaszczenia, chwilowe erupcje.

słowo „mędrszy” występuje w tylko zaprzeczeniu, tu zaprzeczenia nie ma. Słownik nie podaje też stopnia najwyższego.

To prawda, ale warto sprawdzić użycie, jeśli lecimy językowo, chyba że potraktujemy jako neologizm. Pewnie bluźnię, co nie? ;-)

Znajdujemy dwa przykłady literackie w Korpusie. Dla mnie są ok z uwagi na zasięg autorów, klasykę i odcień zastosowanej frazy, co do kontekstu przyjrzę się po przeczytaniu opka:

1/ K.Makuszyński "Szatan z siódmej klasy"

"… jaką jest napełnianie żołądka. Czasem, jak gdyby straszliwy demon matematyki, najmędrszy i najbardziej okrutny z całej trupy geniuszów i demonów, co…"

2/ B.Jasieński "Palę Paryż"

"… Potem rebe jął mówić dalej, jakby ciągnął głośno własną myśl: 

– Powiada rabi Hillel, najmędrszy z mędrców: Za czasów rabiego Ezra, kiedy naród żydowski…"

 

 

Raczej nie stawiałabym, sprawdź, np. szybki jak błyskawica.

Tu się nie zgodzę. Mamy tu do czynienia z konstrukcją tak – jak, przykład z błyskawicą jest inną konstrukcją.

https://sjp.pwn.pl/zasady/381-90-H-3-Porownania-paralelne-o-konstrukcji-tak-jak-rownie-jak-taki-jaki-tyle-co;629799.html

Hmm, znam tę regułę, lecz przyswoiłam ją bardziej jako rozróżnienie, zerknij:

https://sjp.pwn.pl/zasady/379-90-H-1-Przed-czlonem-porownawczym-wprowadzonym-przez-wyrazy-jak-jakby-jako;629797.html

 

 

Wreszcie niewyróżniające się (+,) małe domki o przysadzistych dachach, będące własnością tych, którym wiodło się lepiej niż nędznie, ale o wiele gorzej niż dostatnio. 

Pierwszy przecinek – ?; dlaczego

Przydawki równorzędne oddzielamy przecinkiem.

https://sjp.pwn.pl/zasady/383-90-I-1-Przecinek-miedzy-polaczonymi-bezspojnikowo-jednorodnymi-czesciami-zdania;629802.html

Dla mnie, pierwszy przecinek jest niepotrzebny, ponieważ kolejny człon – podkreślenie doprecyzowuje (wyznacza zakres), nie jest wyliczanką cech, choć przy tym bym się zbytnio nie upierała, zważywszy na dalszy ciąg zdania, gdyż aż prosi się o zamieszanie w tym kotle. ;-)

 

 

"tych" jest dwuznaczne, tych domków i tym, którym się nie wiodło?

Tu nie rozumiem odpowiedzi. Pierwsze zdanie kończy się „tymi, którym się nie wiodło”, więc zaimek bezpośrednio po kropce, odnosi się właśnie do nich. Mowa jest jednak o wspinaniu się na wzgórza i czasownik jest rodzaju żeńskiego, więc albo mamy do czynienia z błędem fleksyjnym (w co wątpię), albo błędem syntaktycznym.

Superowo, że tłumaczysz! xd

Jeśli chodzi o drugie, znaczy fleksję i syntaktykę, obie są dla mnie bardzo trudnymi pojęciami. Trochę się im przyjrzałam, ale lepiej będzie, gdy napiszę Ci, o czym myślałam, formułując tę uwagę, gdyż szybciej sfalsyfikujesz, jakby co.

Najpierw fragment opka:

"…Bliżej, w dolinie, skryte przed wiatrem, rozciągały się budynki mieszkalne. Rezydencje z ogrodami należące do tutejszej elity. Piętrowe domy kupców, z jaskrawo malowanymi szyldami zapraszającymi do sklepów na parterze. Nędzne chałupiny rybaków nad wiecznie żółtą rzeką, świecącą w płaszczyźnie astralnej niczym złota wstęga – ponoć wiele pomniejszych bóstw w niej utopiono podczas Zmierzchu Bogów. Wreszcie niewyróżniające się małe domki o przysadzistych dachach, będące własnością tych, którym wiodło się lepiej niż nędznie, ale o wiele gorzej niż dostatnio. Tych budynków było najwięcej, wspinały się aż na wzgórza…"

Patrzymy tylko i wyłącznie na podmioty. Cały passus dotyczy budynków, po czym są opisywane po kolei. Pytanie: czy trzeba zawsze się podwiązywać do ostatniego podmiotu, choć przyznaję z bólem (:D), że myli powtórzenie – "tych" w różniących się znaczeniach, więc masz rację – do wygładzenia.

 

 

Pewnie, to propozycja (o północy), nie nakaz arbitralny. Cokolwiek, byle nie prześlizgnął.

Racja, ponieważ wyraźnie czegoś brakuje. 

 

 

porwie go z miejsca, by wtłoczyć na powrót do fizycznej powłoki – można czekać na powrót, ale wtłoczyć można z powrotem do powłoki.

Tu niekoniecznie, bo przy "wtłoczyć na powrót" mamy działanie, aktywność, równoważne.

https://sjp.pl/na+powrót

Nie zgadzam się: https://sjp.pwn.pl/szukaj/na%20powr%C3%B3t.html

Nie mamy tu do czynienia z archaizacją, więc użycie jest nieuzasadnione, ale, jak już mówiłem, decyzja autora jest święta, my możemy tylko proponować.

Tu, nie wiem, przy silnym proteście redaktora – skorygowałabym, poszłabym w kierunku zdynamizowania, np. "i z powrotem wtłoczy do fizycznej powłoki".

 

 

Chociaż czy aby na pewno?

Tu nie wiem, na dwoje babka wróżyła. Czytam tylko Twój komentarz.

Mamy tu trzy spójniki, jeden po drugim, nic nie zabrania nam dokładać dalej: Chociaż czy aby może na pewno? – zdanie nadal jest poprawne, ale nie brzmi najlepiej. Dążmy do zdań zgrabnych, nie do konstrukcji wielopiętrowych.

Psiakrew, racja!

 

 

Nie zwracaj na niego uwagi […] – To atrapa. – „atrapa” odnosi się do przedmiotów, tu: złudzenie, miraż, duch itp. (jest jeszcze chyba raz, czy dwa razy dalej w tekście)

Tu zależy, głownie od tego skąd wziął miraż. A co, jeśli bohater sądzi, że jest celowym przedstawieniem? Kłopot? Czy figury ludzi, wizerunki nie mogą być rzeczą, kartonem? Mogą, choć wszystko się w nas burzy na samą myśl. :p

Nie zgodzę się. Niezależnie od tego, skąd się wziął miraż, był żywy a to dyskwalifikuje atrapę.

Dla mnie, kłopot polega na tym, że czytając Twoją uwagę, pomyślałam o dwóch sprawach. Pamiętam rozmowy swojego prawuja z pradziadkiem, gdy się kłócili, a ja siedziałam pod stołem. Pierwszy był kapitanem ŻW, apologetą Gomułki i Gierka, drugi cholernie krytyczny i siedzący przy zielonym oku radia Wolna Europa (tak powiadają). Prawuj wierzył w “atrapy” Wolnego Świata, wtedy Hameryki, nawet w to, że ludzie udają. Eh. Drugie skojarzenie jest już dzisiejsze, związane z technicznymi możliwościami stworzenia wizerunku konkretnej osoby. Wystarczy mieć tylko trochę, no, może więcej niż trochę, materiału i narzędzi, a będzie nie do odróżnienia, chyba że zakłócimy przekaz przez interferencję (ludzie, system, sygnał, bądź mechanika, stara fizys jest w tym przypadku niezawodna)

 

 

Tu nie ma okien i drzwi – okien ani drzwi

Nie rozumiem, czemu nie może być "i"? Wyjaśnij.

Mamy tu do czynienia z dwoma członami współrzędnymi zaprzeczonymi, więc nie stosujemy spójnika „i”.

Przejrzałam linki, ale dalej nieprzekonanam, bo przecież zaprzeczamy całości wyrażenia, czyli "okien i drzwi", a nie poszczególnym członom, choć nie wiem, czy to dopuszczalne? Dla mnie iloczyn jest silniejszy i się ze sobą – niejako – skleja. Śliska sprawa, znaczy, nie wiem.  ;)

 

 

Odnośnie pozostałych uwag, nie mam jeszcze zdania, bo decyduje kontekst i wymowa całości. Gdy przeczytam i napiszę komentarz dla Gekiego, wrócę jeszcze na chwilę i zerknę na wspomniane przez Ciebie zdania i spróbuję się określić (już nie tak "wymownie", znaczy dużo krócej), bo bardzo jestem ciekawa, czy mój ogląd będzie zbieżny czy nie. ;-)

 

Jeszcze raz dziękuję za dyskusję i mam nadzieję, że nie na tym nie koniec. 

Z mojej strony też podziękowania. :-) Uwielbiam gadać o języku, o zasadach i związanych z nimi swoich wątpliwościach, bo w wielu przypadkach nie rozumiem. Większość zasad postrzegam jako trudne do przyswojenia, gdyż nie odnajduję w języku naturalnym regularności, raczej chaos i gdybym miała do czegoś porównywać, byłyby to pewnie ruchy Browna.

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej Geki

Jestem

Jeszcze raz dzięki za odpowiedź, cieszę się, że możemy przegadać.

 

Mój pierwszy komentarz wklejam kursywą, Twoją odpowieź piszę w cudzysłowie, a moją – pismem prostym.

 

Styl masz wyraźny, myślę, że warto podszlifować i rzeczywiście szukać ISBN`a.

Jeśli będę szukać – a możliwe, że kiedyś będę – to raczej nie tego typu pisaniem. :)

Eee fortuna sprzyja odważnym, trzeba kuć póki gorące.yes

 

 

Opowiadanie nie jest wcale takie lekkie. Jest trochę brudne, ciężkawe i czasami makabryczne (to nie zarzut, lecz polemika). Takie Vidoq`owskie miraże, robisz to świetnie, więc czekam na ciąg dalszy.

Inaczej – lekkie w porównaniu do tego, co zwykle piszę.

Ha, no to czekam z niecierpliwością na weekend, Siła Niewiary zaplanowana na sobotę.smiley

 

 

Doskonały pomysł, nie znając pierwszej części, byłem pewien, że to kawałek o świętach i, przyznam bez bicia, trochę go omijałem.

No to zadziałał zniechęcająco, nie wiem, czy to dobrze. :P

Początkowo tak (nie ocenia się książki po tytule, hehe), ale jak już się przełamałem to byłem bardzo mile zaskoczony.

 

 

Widzę, że Asylum odpowiedziała na część uwag. W wielkiej mierze się z nią zgadzam, ale czuję się zobowiązany odpowiedzieć samodzielnie. Od razu zaznaczam, że nie czuję się tutaj ekspertem-polonistą. Poza tym uważam, że taka wymiana uwag jest bardzo pouczająca i zawsze coś z niej w nas zostaje. Jeśli do jakiejś uwagi nie napisałem komentarza, to znaczy, że już wprowadziłem ją do tekstu. :)

Pełna zgoda, dziękuję i cieszę się, że mogę pomóc.

 

 

prócz Uniwersytetu skupiającego najmędrszych – nie ma przymiotnika mędry, więc nie ma też stopnia najwyższego. Najmądrzejszych, lub największych mędrców.

Przymiotnika “mędry” nie ma, ale odmiana “najmędrszy” istnieje i jest tu elementem stylu, w jakim zostało napisane to zdanie: https://sjp.pl/najm%C4%99drszy

Nie wiem na jakiej zasadzie działa strona sjp.pl wygląda trochę na utrzymywaną przez użytkowników. Dla mnie punktem odniesienia jest pewuenowska strona https://sjp.pwn.pl/ https://sjp.pwn.pl/szukaj/najm%C4%99drszy.html

 

 

nie było wierniejszych klientów od na co dzień zamkniętych w uniwersyteckich murach bakałarzów – niż, na co dzień zamknięci…

Obydwie konstrukcje – “wierniejszy od” wierniejszy niż” – są poprawne i spotykane.

Jasne, ważniejszy był dla mnie przecinek wydzielający zdanie wtrącone, „niż” to mi się napisało z rozpędu.

 

 

…a teraz uciekasz przed nimi od Złotej Ys.– trochę niezgrabne, przed nimi odkąd opuściłeś Złotą Ys

W ogóle nie pasuje mi takie wymuskanie tego zdania do sposobu, w jaki wypowiada się mamcia Bou. Zastanówmy się jak byśmy to powiedzieli w rozmowie, może na przykładzie mniej niecodziennym niż inna planeta. A oto przykład: “jechałem za tobą od Szczecina”, “jechałem za tobą odkąd opuściłeś Szczecin”?

Tu chodziło mi o „uciekanie przed” i „uciekanie od” – obie wersje funkcjonują w mowie potocznej, więc przykład brzmiałby: „uciekałem przed tobą od Szczecina”. Szczecin dla nas jest oczywisty, więc nie ma mowy o pomyłce, ale załóżmy, że mieszkam we wsi Zimna Wódka (wieś istnieje, niedaleko od moich stron rodzinnych). Teraz nasz przykład wygląda następująco: Uciekałem przed tobą od Zimnej Wódki – i już nie jest takie jasne kto przed kim uciekał i od czego. Złota Ys, w odróżnieniu od Szczecina, jest równie abstrakcyjna jak Zimna Wódka. Dyskusja akademicka, ale ciekawa.

 

 

był w stanie podźwignąć duchowe ciało – oj zgrzyta, jak zimny wrzątek.

To jest zlepek słów powszechny we wszelkich tekstach religijnych/metafizycznych. Wypada w tym miejscu wspomnieć trzy ciała Buddy. :) Poza tym “ciało duchowe” – czy częściej “ciało niefizyczne”, co jest równie intrygującym zlepkiem (ewentualnie “ciało astralne”) – to termin przewijający się w każdej relacji dotyczącej podróży astralnych. No bo w końcu jest się poza (biologicznym) ciałem, ale pewne “ciało” się posiada.

Oki, przyznaję, nie znam żargonu tekstów religijnych/metafizycznych, więc mnie zakłuło, ale jeżeli użyte świadomie i uzasadnione, to jest git.

 

 

samemu przy tym nie będąc zobaczonym ani usłyszanym – lepiej: widzianym ani słyszanym.

Z uwagi na konspiracyjny charakter działalności Jorka, forma dokonana wydaje mi się bardziej na miejscu, bo podkreśla subtelną różnicę między “widziałem” a “zobaczyłem”. Może tylko ja tę różnice wyczuwam, bo jest to totalnie instynktowne.

Tak, tak, pełna zgoda, różnica semantyczna jest (niewielka, ale jest) chodziło mi o brzmienie i uzus w mowie spontanicznej. Trochę nie mogą sobie wyobrazić sytuacji, kiedy, po tym jak ukradłem trochę truskawek na działce u sąsiada, wbiegam do domu i kolega mnie pyta” Czy byłeś zobaczony?” 9/10 zapytałoby „czy ktoś cię widział?” – tu trzymamy się planu użycia imiesłowu, więc tą drogą dotarłem do widzianego i słyszanego.

 

 

To pozwalało mu zdobyć towar niemal tak cenny (+,) jak przysługi.

Szczerze, to nie jestem pewien, czy ten przecinek powinien się tam znaleźć. To porównanie nie jest wtrąceniem. Zerknij na śmiga jak błyskawica.

 

Tak jak odpowiadałem Asylum, tu mamy konstrukcję tak/jak, więc analogią jest: tak szybki, jak błyskawica – i tu przecinek jest wymagany.

https://sjp.pwn.pl/zasady/381-90-H-3-Porownania-paralelne-o-konstrukcji-tak-jak-rownie-jak-taki-jaki-tyle-co;629799.html

 

 

tu nie wiem co z tym przebijaniem. Czy powidoki przebijały się na płaszczyznę, czy przebijały płaszczyznę, czy przebijały przez płaszczyznę (mogły też przebijać się przez płaszczyznę.), ale ciężko im się przebić na płaszczyznę.

Tutaj, przyznaję, wkradł się żargon dotyczący podróży astralnych. I w tym rozumieniu “płaszczyzna” to np. świat fizyczny, świat duchowy itp. (patrz: płaszczyzna astralna). Zastanawiam się, nad dopisaniem “się”.

Oki, wyszło moje dyletanctwo w tej dziedzinie, ale obiecuję nadrobić. smiley

 

 

ale noce na Starej Ys o tej porze roku były prawie tak długie, jak dni – szyk: ale o tej porze roku, noce na starej Ys były…

Wiesz, nad tym się zastanawiałem, bo w naszej codzienności taki dylemat nie występuje, jednak sądzę, że umiejscowienie w kosmosie jest tu nadrzędne. Dlaczego? Na każdej planecie rok ma inną długość, pory roku również uzależnione są od planety, a nie uniwersalne dla każdej z nich.

Jasne, pełna zgoda, ale zmiana szyku nie zmienia znaczenia, porządkuje jedynie części zdania. Może sam przecinek by wystarczył, trudno orzec co lepsze.

 

 

Prześlizgnął spojrzeniem po dzielnicy portowej – Prześlizgnął tylko w stronie biernej, Omiótł (zlustrował, przeciągnął) spojrzeniem dzielnicę portową.

Hmm… źródło? Nie przekonuje mnie to tzn. nie widzę różnicy.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/prze%C5%9Blizgn%C4%85%C4%87.html

 

 

dałoby się wyczuć i tu – w dolnych poziomach, gdzie akuszerki przyjmowały porody – na poziomach, na których akuszerki…

Z pierwszą poprawką się zgadzam, jeśli chodzi o drugą, myślę, że “gdzie” jest lepszym rozwiązaniem. Jak byś powiedział: “na wzgórzu, gdzie rosną jabłonie” czy “na wzgórzu, na którym rosną jabłonie”?

Ok, ja bym powiedziałbym: „na którym”, ale tu nie mówimy o zasadzie, tylko o przyzwyczajeniu (stylu), więc pełna zgoda.

 

 

jednak dla niego byli nie bardziej interesujący niż smoki – nie byli dla niego bardziej interesujący… lub prościej: byli mniej interesujący.

Myślę, że każda z propozycji zmienia nieco znaczenie zdania (kładzie nacisk na inną jego część, lub w ogóle zmienia treść), przy czym nie niesie żadnych korzyści. Bo zdanie jest poprawnie zapisane.

Najbardziej ugryzło mnie „jednak dla niego byli nie…”, ale to też chyba kwestia stylu. Myślę, że pierwsza propozycja nie zmienia treści. Druga, rzeczywiście niuansuje.

 

 

Przeszukał już dwa górne piętra świątyni, gdzie znajdowały się prywatne komnaty kapłanek, ale w żadnym z pomieszczeń nie znalazł nic wyróżniającego je na tle innych. – tu nie wiadomo czy je odnosi się do komnat, do kapłanek, do pomieszczeń, które sprawdzał, czy może do pięter. to przykład długiego zdania w którym gubi się podmiot. Dwa krótsze załatwiłyby sprawę.

Nic się nie gubi, bo ostatnim wskazanym podmiotem są “pomieszczenia”. ;) Tak samo byłoby, gdybym po kapłankach postawił kropkę, a od “W żadnym” rozpoczął kolejne zdanie.

Okej, teoretycznie tak, ale tu mamy przypadek użycia imiesłowu wyróżniającego odnoszącego się do rzeczownika w liczbie mnogiej, zwykle wyróżnia się jedno z kilku, rzadziej – kilka z kilku. Po dłuższym namyśle, jednak zaproponowałbym konstrukcję z czasownikiem w stronie biernej: żadne z pomieszczeń nie wyróżniało się na tle innych.

 

 

Drugi strażnik był taki sam. – chyba ich tak dobrze nie znał, ale drugi strażnik wyglądał podobnie.

Taki sam w tym wypadku oznacza przedstawiciela innego gatunku. I nie bez powodu mówi się – choć to niepoprawne politycznie – że Azjaci są wszyscy tacy sami. Wydają się tacy, bo dla nas są na tyle podobni, że nie widzimy istotnych różnic. W przypadku kontaktu z istotą innego gatunku zadziałałby pewnie podobny mechanizm, o ile dymorfizm nie byłby wyraźny.

Tu się nie zgodzę, trzymając się Twojego przykładu, stwierdzenie to może odnosić się nie tylko do wyglądu, ale i do cech charakteru, a w tekście „taki sam” odnosi się jednoznacznie do wyglądu.

 

 

porwie go z miejsca, by wtłoczyć na powrót do fizycznej powłoki – można czekać na powrót, ale wtłoczyć można z powrotem do powłoki.

Absolutnie nie: https://sjp.pwn.pl/slowniki/na%20powr%C3%B3t.html To określenia równoznaczne.

Równoznaczne w ujęciu diachronicznym, opowiadanie jest jednak pisane współczesną polszczyzną, więc nadal nie widzę uzasadnienia dla użycia formy, która wyszła z użycia.

 

 

Staramy się nie zaczynać zdań od „ale” ani od „oraz”, to łączniki zdań.

To – przepraszam za wyrażenie – bardzo szkolna zasada.

Oczywiście, że zdania od łączników można zaczynać.

Ale tylko wtedy, kiedy chcemy coś podkreślić.

Podobnie działają akapity.

Ale lepiej z tym nie przesadzać. ;)

Jasne, kwestia gustu (stylu), nie ma zasady zakazującej takiego użycia. Ale, wg mnie, wygląda dziwnie.

 

 

Kolejny raz przyszło mu przyznać przed sobą – było chyba coś takiego w polskim sejmie (J. Zych, jeżeli dobrze pamiętam). Jork po prostu musiał przyznać przed sobą.

W sejmie to “staje mi” i to nawet nie pierwszy raz. xD

https://www.youtube.com/watch?v=X4tWNBmrVmQ

Forma, którą zastosowałem, wydaje mi się być poprawna. Jasne, jest trochę zardzewiała, podobnie jak “najmędrszy”, ale jest elementem stylu, w którym zostało napisane to opowiadanie, a którego najbardziej adekwatne określenie (jakie przychodzi mi do głowy) to: gawędziarski.

Hehe, dokładnie. Takie rzeczy zostają w pamięci a ważniejsze umykają, eh.

Ok, znowu kwestia stylu. Mi nie „siadło”.

 

 

Wszystkie złe decyzje […] przewinęły się przed oczami Jorka – tu akurat pasuje zaimek. Przewinęły mu się przed oczami.

Przeczytaj kilka poprzednich zdań. Tu dopiero pogubi się podmiot, bo nie będzie wiadomo, czy chodzi o strażnika, czy o ostrze (ostrze z oczami? czemu nie), czy o Jorka.

A tu akurat jest wszystko jasne, nawet w tym akapicie użyłeś wcześniej zaimka go, więc konsekwentne użycie mu jest uzasadnione. Ja się nie zgubiłem.

 

 

desperacko próbował przypomnieć sobie jedno imię, mogące go uratować. – lepiej: przypomnieć sobie imię, które mogło go uratować.

W czym będzie lepiej?

Gorzej będzie, bo powtórzy się “które” w jednym krótkim akapicie.

 

Gramatycznie jest poprawnie, ale stylistycznie wątpliwe. Czy powiedziałbyś do kogoś, „mam telefon mogący robić zdjęcia” czy „mam telefon, który może robić zdjęcia”? Imiesłów „mogący” funkcjonuje głównie w zroście „wszechmogący”, w innych przypadkach – wedle uznania.

 

 

Chociaż czy aby na pewno?

Aby podkreśla powątpiewanie.

Jak widać po samym tekście, nie był napisany w duchu ekonomii językowej. :P

„Chociaż czy na pewno?” również wyraża zwątpienie, dość jednoznacznie.

 

 

Pierwszy, z mechaniczną ręką, poza tym szczegółem wyglądał zwyczajnie. – tu się posypało, Pierwszy miał mechaniczną rękę, poza tym wyglądał zwyczajnie.

Nie widzę tego posypania. Przydałby się trzeci głos.

Pewnie. Mi zabrakło czasownika w pierwszym zdaniu pojedynczym.

 

 

jedno spojrzenie na rękojeści rewolwerów – niby ok ale może: kolby

Kolbę to ma strzelba, a służy ona do oparcia broni o ramię.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kolba_(bro%C5%84)

Na dwoje babka wróżyła: https://encyklopedia.pwn.pl/szukaj/kolba, ale rękojeść jest też poprawna.

 

 

Za oświetlenie mając jedynie kaganek niesiony przez Mamcię Bou, zeszli do piwnic. – szyk: Zeszli do piwnic, mając za oświetlenie tylko kaganek…

To dokładnie to samo. Poza tym w kolejnym zdaniu piszę o “chodzeniu” a nie o “świeceniu” więc zastosowany przeze mnie szyk wydaje mi się bardziej logiczny.

Nie do końca, główną częścią tego zdania jest zejście do piwnic nie świecenie kagankiem, stąd moja uwaga, ale gramatycznie obie formy są poprawne.

 

 

Mimo nadziei, że sprawy pójdą gładko, był sam. – czy to nadzieja powoduje, że nie jesteśmy sami? W sumie, metaforycznie może i tak jest, ale tu pewnie miało być: Był sam, ale miał nadzieję, że sprawy pójdą gładko.

To się wyjaśnia dopiero w momencie, kiedy okazuje się, że Jork wszedł tam po atrapę chłopca. Więc nieobecność odpowiedników Mamci Bou, przewodniczki i chłopca po drugiej stronie lustra była komplikacją. ;)

Rozumiem, ale nadal uważam, że taka konstrukcja znaczy: „mimo, że miał nadzieję, był sam”, ergo: zwykle jak mamy nadzieję, to nie jesteśmy sami. Nie widzę związku między nadzieją a samotnością. Zdanie: „Mimo, że miał na sobie spodnie, było mu zimno” jest logiczne, zdanie „mimo że miał na sobie spodnie, był głodny” już logiczne nie jest.

 

 

Nie zwracaj na niego uwagi […] – To atrapa. – „atrapa” odnosi się do przedmiotów, tu: złudzenie, miraż, duch itp. (jest jeszcze chyba raz, czy dwa razy dalej w tekście).

https://sjp.pl/atrapa

Spójrz definicje numer trzy. I doskonale to współgra z tekstem – bo to nie były miraże ani duchy, wszystko było całkiem realne. Ale było właśnie imitacją.

Poza tym to tez jest element żargonu związany z podróżami astralnymi, tak już swoją drogą.

Ok, posiłkowałem się https://sjp.pwn.pl/szukaj/atrapa.html ale jeżeli to żargon, to ok, dla znawców jest jasne, dla mnie nie było.

 

 

wyskoczył przez to samo okno, którym przybył. – niby sens jest, ale wyskoczył przez wymaga biernika, którym jest już w nadrzędniku. Wyskoczył przez to okno, przez które tu przybył, lub wyskoczył oknem, którym tu wskoczył. (przybyć oknem się też chyba nie da, a jeżeli się da, to na pewno nie jest to bezpieczne)

 

Dasz źródło, gdzie to wymaganie jest sformułowane, ponieważ brzmi to sztucznie.

Poprawiłem, bo znalazłem budząca mniej wątpliwości alternatywę, ale nie jestem przekonany.

 

Wyskoczyć przez (kogo? co?) okno, wyskoczyć (kim? czym?) oknem, którym przybył. Tu się rozjechało, więc albo wyskoczył oknem, którym przybył, albo wyskoczył przez okno, przez które przybył.

 

 

Kiedy odzyskał sprawność widzenia – zdolność?

Można widzieć, można nie widzieć, a można też widzieć kiepsko. ;)

To prawda, ale czy można sprawnie? smiley

 

 

Oddaj mi pokłon, a zabiorę twą męskość i pozwolę sobie służyć – trochę się namieszało, pierwsza część zdania brzmi jak groźba, (jeżeli tylko spróbujesz oddać mi pokłon, utnę ci…) a groźbą nie jest.

Oczywiście! Dla bogini to akt wywyższenia… ale to byś musiał przeczytać część pierwszą. ;)

Ok, ale jeżeli bogini pozwala sobie służyć, to znaczy, że to bogini komuś służy, a nie, że ktoś służy bogini . Czy tak miało być?

 

 

musisz już wracać! […] Nie bądź głupcem, przypłacisz to życiem. – tu rozumiem, że Jork się zatrzymał (zawahał) i groźba służyła wyrwaniu go z tego stanu. Niestety nie ma tego w tekście.

Skoro rozumiesz, to jest w tekście. Czytelnika nie trzeba za rączkę prowadzić.

Ba! Nawet lepiej tego nie robić, w myśl zasady show don’t tell. Opisywanie tutaj całej ścieżki myślowej Jorka, która po usłyszeniu tego zdania spowodowała taką a nie inna reakcję, wydaje mi się zbędne – czego jesteś najlepszym potwierdzeniem. ;)

Ok, ale sens tego zdania jest taki, że bohater zginie, bo jest głupcem. Musiałem się zatrzymać, żeby dojść do tego, że bohater się zatrzymał.

 

 

sięgając ku ciału Jorka, by przemienić go w bezpłciowego niewolnika, – „kuciału” nie brzmi dobrze, lepiej sięgać w stronę ciała. Płci by chyba tak od razu nie stracił, ale mogła go przemienić w bezpłodnego niewolnika

Rzecz gustu. Dla mnie “ku ciału” brzmi całkiem dobrze.

Oki

…a skąd wiesz, co by mu ta bogini zrobiła, zabierając męskość? :P

Ha, temat rzeka. Tu  rozumiałem płeć jako stan umysłu, nie jako fakt posiadania czy braku czegoś.

 

 

Obrazy bogini, […]odbijały się bez ładu w gromadzie odłamków. – Gromada gromadzi osobniki żywe, a obrazy mogą się odbijać w odłamkach.

Gromada jak najbardziej dotyczy też rzeczy.

https://sjp.pwn.pl/sjp/gromada;2463031.html

Chyba, że mi powiesz, że gwiazdy to osobniki żywe? No, w sumie tak, ale nie mieszkamy w Hollywood.

Jasne, przeoczyłem.

 

 

Głosy mieszały się z sobą, tworząc kakofonię dźwięków. mieszały się ze sobą, a kakofonia to dźwięki, zrobił się akwen wodny.

Kakofonia nie dotyczy tylko dźwięków, chociaż rzeczywiście etymologia słowa na to wskazuje.

https://sjp.pwn.pl/sjp/kakofonia;2562525.html

Mógłbym wykreślić, jednak kiedy czytam zdanie bez “dźwięków”, wydaje mi się urwane. Z “dźwiękami” brzmi o wiele lepiej.

To prawda, jest to pleonazm, który wszedł do powszechnego użycia, co nie znaczy, że zwrot jest poprawny, ale – że jest ogólnie przyjęty.

 

 

To pytanie nie miało doczekać się odpowiedzi. – może się nie doczekało? Dialog poszedł dalej.

Pozostanę przy swoim.

Jasne.

 

 

Zrobiłam dość. – mogła mieć dość, ale zrobiła wystarczająco dużo.

Jak w wielu powyższych przypadkach – jedno słowo może mieć wiele znaczeń.

https://sjp.pl/do%C5%9B%C4%87

Swoją drogą to niezła ironia, bo “mieć dość” wzięło się właśnie z tego, że dość oznacza wystarczająco dużo czegoś. ;)

Zgoda, przedobrzyłem.

 

 

poruszył głową na tak – poruszył (lepiej: pokiwał) twierdząco głową.

Nie mogę znaleźć potwierdzenia, ale wydaje mi się, że kiwanie głowa już samo w sobie oznacza ruch oznaczający potwierdzenie. Za to kręcenie głowa oznacza zaprzeczenie. Dlatego wybrałem “poruszył”.

Poruszył twierdząco głowa brzmi w moich uszach o wiele gorzej niż “poruszył głowa na tak”, ale na pewno jest bardziej poprawne. Na razie zostawię tak, jak jest. Zobaczę, czy ktoś jeszcze się na tym zatrzyma.

Jasne, nie upieram się przy swoim, ale cóż znaczy zrobić coś na tak?

 

 

Przeczytałem to zdanie, które celowo jest tak długie – i nie potknąłem się. Ani razu. Serio.

Jest długie, naprawdę długie (ktoś wyżej wspominał już, że uwielbiam długie zdania? :)), ale wydaje mi się, że wszystko jest w nim ułożone z logicznym porządku. Do tego nie widzę w nim dobrego miejsca na kropkę. Dobrego, to jest takiego, które nie zepsuje płynności tej wypowiedzi.

 

Zgoda, wszystko jest logicznie ułożone, ale płynność nie jest tożsama z długością zdania. Dla mnie takie zdanie jest karkołomne, zawiera w sobie dwanaście zdań prostych, ale rzecz gustu. Zaskoczyło mnie bo jest wyjątkowo długie, drugie co do długości jest o połowę krótsze, więc nie było to dla mnie konsekwentne, ale zostawmy temat gustu na dyskusję w dzień.

 

Bardzo dziękuję za poświęcony czas!

Cała przyjemność po mojej stronie.

 

P.S.: Postanowiłem odpowiedzieć sam, więc odpuściłem już sobie czytanie twojej odpowiedzi na odpowiedź Asylum. Daruj*.

Ależ, daruję, na mą duszę, gdybyś odpowiedział na oba komentarze, pisałbym do trzeciej, a tak trochę pośpię.

 

Dzięki raz jeszcze

 

Trzymaj się

Al

 

PS. Daruj literówki i błędy, jeżeli się pojawiły. Starałem się, ale późna pora, plecy bolą, oczy się kleją a palce już śpią.

 

PS2. Jakbyś potrzebował bety (i nie byłby to horror) to wal śmiało.

 

Hej Asylum

Ale ekstra, dzięki serdeczne za odpowiedź.

Znowu komentarze się przetasowały. Wygląda na to, że gdy Ty publikowałaś swój, ja pisałem mój. Gdy skończyłem, to nie przewinąłem strony, tylko kliknąłem „Gotowe”, zamknąłem laptopa i zsunąłem się z fotela.

Dlatego teraz tylko króciutko, żeby nie wyglądało, że pominąłem.

Odpiszę jak tylko będę mógł. Raczej w sobotę lub niedzielę, bo końcówka tygodnia trochę napięta.

Trzymaj się ciepło.

Pozdrawiam.

Al

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej Asylum

 

Dzięki wielkie za odpowiedź, to nam dyskusja rozgorzała. smiley

 

Gdyby nie pandemia, to siedlibyśmy przy barze, tudzież w kawiarnianych fotelach i myślę, że o 2:20 bylibyśmy dopiero w połowie. smiley

 

Ja też staram się oddzielać pracę od życia grubą krechą, nie jest to łatwe przy pracy zdalnej, ale od kiedy wyciąłem 3 metry kwadratowe z kuchni, wstawiłem biurko i drzwi, idzie mi to całkiem nieźle.

 

(Konsekwentenie: mój oryginalny komentarz, jeżeli istnieje, jest kursywą, Twoja odpowiedź w czudzysłowie, moja odpowiedź – prostym)

 

 

Teraz już trochę wiem, ponieważ wyjaśniłeś, choć użyte sformułowanie jest chyba ciut niepoprawne – "pisanie przekładów". Tu, miałeś pierwszy przykład możliwej złośliwości, (na poważnie – żart), lecz zestawienie jest tak czy tak trochę nie-teges. Będzie też drugi przykład złośliwości, jeszcze nie wiem gdzie. ;-)

A nie, tu ukryta jest deklaracja poglądów w walce o widoczność autorów przekładów właśnie (nie tłumaczy). Walka słowami i o słowa – a jakże – więc: autor przekładu – nie tłumacz, pisanie przekładu – nie tłumaczenie, dobry przekład – nie dobre tłumaczenie itp. Wszystko pod sztandarem „Tłumacz też autor” (Kilka zdobytych przyczółków już jest, vide: nowy przekład Ulyssesa z nazwiskiem Marcina Świerkockiego na okładce –doskonały z resztą – i Świerkocki, i Ulysses).

 

 

Rozumiem, że traktujesz jako równie cenny każdy etap powstawania książki. Pełna zgoda. Dorzuciłabym jeszcze projektanta okładki, szaty graficznej (czcionki itd. itp.) i korektora, zresztą pewnie sam lepiej wiesz, jak wygląda proces, znasz rezultaty osiągane na poszczególnych odcinkach oraz co decyduje.

Oj nie – absolutnie nie (tu chyba to drugie miejsce smiley), skupiłem się tylko na relacji (symbiozie) autor – czytelnik i to tylko w kontekście portalu. Oczywiście, elementy o których mówisz, mają znaczenie, niestety, często marketingowe. Osobiście nie przepadam za „nowymi” książkami. Jeżeli mam możliwości to szukam starszych wydań (a już BN-ki w miękkiej okładce uwielbiam). 

 

 

Relacji pomiędzy pisarzem a czytelnikiem nie traktuję użytkowo […] Gdy zobaczyłam zestawienie wytwórca-klient w pierwszej chwili pomyślałam o wszechwładnym (w Polsce nieuregulowanym, kanibalistycznym rynku – tu dużo musiałabym pisać, więc na tym stwierdzeniu poprzestanę, dodając jedynie, że w innych krajach europejskich inaczej to wygląda). W drugim rzucie przyszła mi do głowy Atwood i jej cambridgowskie wykłady ("O pisaniu"), zwłaszcza rozdziały o pisarzu i czytelniku.

Oki, częściowo – jw. Już się bałem, że to Twój pogląd – takie teraz czasy. A propos Atwood - polecam Umberto Eco i Jean-Claude Carriere „Nie myśl, że książki znikną”. O rynku wydawniczym w Polsce się nie wypowiem, bo to co jest, prędzej areną jest, niż rynkiem.

 

 

Chodziło mi o lektury poza portalem, ponieważ ujawniają rodzaj wrażliwości językowej i zainteresowań.

 

Jasne. Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1969, Umberto Eco, Wyspa dnia poprzedniego, Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie – Jerzy Lisowski – Listy 1947 – 1979, Stephen Baxter, Proxima.

 

 

Dziwne, że nie znasz, ponieważ jest stosunkowo popularna, tworzona przez hobbystów oraz często przez porównanie jej i innych słowników można sprawdzić, co już pojawia się, choćby w grach, a co nie. Jeśli jest , drążyłabym dalej, sprawdzałabym konteksty, choć pewnie można prościej.

Wiem, że istnieje, ale nie używam (bo cóż właściwie znaczy: „dozwolone w grach”?) Właśnie tworzenie przez hobbystów powoduje, że nie traktuję go poważnie. (Tak jak ograniczonym zaufaniem darzę Wikipedię, chociaż tu weryfikacja jest natychmiastowa (testowałem kiedyś), ale wystarczy podać ISBN i jest po dyskusji). PWN też reaguje na zmiany, oczywiście dużo wolniej, ale podpiera je niekwestionowanym autorytetem.

 

 

słowo „mędrszy” występuje w tylko zaprzeczeniu, tu zaprzeczenia nie ma. Słownik nie podaje też stopnia najwyższego.

To prawda, ale warto sprawdzić użycie, jeśli lecimy językowo, chyba że potraktujemy jako neologizm. Pewnie bluźnię, co nie? ;-)

Ależ nie, czemu? smiley Z zasady nie krytykuję neologizmów, chyba, że zwrot jest bliżej błędu niż ciekawego pomysłu.

 

 

Tu się nie zgodzę. Mamy tu do czynienia z konstrukcją tak – jak, przykład z błyskawicą jest inną konstrukcją.

https://sjp.pwn.pl/zasady/381-90-H-3-Porownania-paralelne-o-konstrukcji-tak-jak-rownie-jak-taki-jaki-tyle-co;629799.html

Hmm, znam tę regułę, lecz przyswoiłam ją bardziej jako rozróżnienie, zerknij:

Tu obstaję przy swoim, link podany przez Ciebie odnosi się do innej konstrukcji – „jak” jako człon porównawczy vs konstrukcja „tak/jak” z którą mamy tu do czynienia.

 

 

Przydawki równorzędne oddzielamy przecinkiem.

https://sjp.pwn.pl/zasady/383-90-I-1-Przecinek-miedzy-polaczonymi-bezspojnikowo-jednorodnymi-czesciami-zdania;629802.html

Dla mnie, pierwszy przecinek jest niepotrzebny, ponieważ kolejny człon – podkreślenie doprecyzowuje (wyznacza zakres), nie jest wyliczanką cech, choć przy tym bym się zbytnio nie upierała, zważywszy na dalszy ciąg zdania, gdyż aż prosi się o zamieszanie w tym kotle. ;-)

Tu rzeczywiście, jesteśmy na granicy niuansu. Pytanie, czy „niewyróżniający się” i „mały” mają się do siebie jak „Pierwszy powojenny film”, czy jak „dzień senny, nudny”. Nadal wydaje mi się, że mówimy o drugim przypadku, ale kruszyć kopii nie będę. smiley

 

 

Tu nie rozumiem odpowiedzi. Pierwsze zdanie kończy się „tymi, którym się nie wiodło”, więc zaimek bezpośrednio po kropce, odnosi się właśnie do nich. Mowa jest jednak o wspinaniu się na wzgórza i czasownik jest rodzaju żeńskiego, więc albo mamy do czynienia z błędem fleksyjnym (w co wątpię), albo błędem syntaktycznym.

Superowo, że tłumaczysz! xd

Jeśli chodzi o drugie, znaczy fleksję i syntaktykę, obie są dla mnie bardzo trudnymi pojęciami. Trochę się im przyjrzałam, ale lepiej będzie, gdy napiszę Ci, o czym myślałam, formułując tę uwagę, gdyż szybciej sfalsyfikujesz, jakby co. […] Patrzymy tylko i wyłącznie na podmioty. Cały passus dotyczy budynków, po czym są opisywane po kolei. Pytanie: czy trzeba zawsze się podwiązywać do ostatniego podmiotu, choć przyznaję z bólem (:D), że myli powtórzenie – "tych" w różniących się znaczeniach, więc masz rację – do wygładzenia.

Autor już doprecyzował (dodane: „budynków”). Pomysł z błędem fleksyjnym był lekko ironiczny (i z nutką złośliwości, nie przeczę J), mielibyśmy z nim do czynienia, gdyby autor miał na myśli wspinających się ludzi i źle odmienił czasownik wspinać. Oczywiście miał na myśli domki i odmienił czasownik poprawnie.

 

 

Pewnie, to propozycja (o północy), nie nakaz arbitralny. Cokolwiek, byle nie prześlizgnął.

Racja, ponieważ wyraźnie czegoś brakuje.

Czasu. smiley

 

 

Nie zgadzam się: https://sjp.pwn.pl/szukaj/na%20powr%C3%B3t.html

Nie mamy tu do czynienia z archaizacją, więc użycie jest nieuzasadnione, ale, jak już mówiłem, decyzja autora jest święta, my możemy tylko proponować.

Tu, nie wiem, przy silnym proteście redaktora – skorygowałabym, poszłabym w kierunku zdynamizowania, np. "i z powrotem wtłoczy do fizycznej powłoki".

Oki. Mi tu po prostu zgrzytnęło, jeżeli narrator „archaizowałby” cały czas, to by przeszło niezauważone.

 

 

Nie zgodzę się. Niezależnie od tego, skąd się wziął miraż, był żywy a to dyskwalifikuje atrapę.

Dla mnie, kłopot polega na tym, że czytając Twoją uwagę, pomyślałam o dwóch sprawach. Pamiętam rozmowy swojego prawuja z pradziadkiem, gdy się kłócili, a ja siedziałam pod stołem. Pierwszy był kapitanem ŻW, apologetą Gomułki i Gierka, drugi cholernie krytyczny i siedzący przy zielonym oku radia Wolna Europa (tak powiadają). Prawuj wierzył w “atrapy” Wolnego Świata, wtedy Hameryki, nawet w to, że ludzie udają. Eh. Drugie skojarzenie jest już dzisiejsze, związane z technicznymi możliwościami stworzenia wizerunku konkretnej osoby. Wystarczy mieć tylko trochę, no, może więcej niż trochę, materiału i narzędzi, a będzie nie do odróżnienia, chyba że zakłócimy przekaz przez interferencję (ludzie, system, sygnał, bądź mechanika, stara fizys jest w tym przypadku niezawodna)

Oj tak, nie pamiętam tych czasów (jestem ’82), ale z tego co słyszę, można wnioskować, że mało rzeczy nie było atrapą. Zresztą lata dziewięćdziesiąte nie były wcale bardziej „prawdziwe”. Tu się przyczepiłem dość radykalnie (fundamentalizm?), przyznaję. Po namyśle – odpuszczam, a wyjaśnienie Geki tępi ostrze krytyki zupełnie. smiley

 

 

Mamy tu do czynienia z dwoma członami współrzędnymi zaprzeczonymi, więc nie stosujemy spójnika „i”.

Przejrzałam linki, ale dalej nieprzekonanam, bo przecież zaprzeczamy całości wyrażenia, czyli "okien i drzwi", a nie poszczególnym członom, choć nie wiem, czy to dopuszczalne? Dla mnie iloczyn jest silniejszy i się ze sobą – niejako – skleja. Śliska sprawa, znaczy, nie wiem. ;)

Tu trwam przy swoim, ale, jak wszystko w życiu – nie jest to czarno-białe.

 

 

Jeszcze raz dziękuję za dyskusję i mam nadzieję, że nie na tym nie koniec.

Z mojej strony też podziękowania. :-) Uwielbiam gadać o języku, o zasadach i związanych z nimi swoich wątpliwościach, bo w wielu przypadkach nie rozumiem. Większość zasad postrzegam jako trudne do przyswojenia, gdyż nie odnajduję w języku naturalnym regularności, raczej chaos i gdybym miała do czegoś porównywać, byłyby to pewnie ruchy Browna.

Ja również, mógłbym gadać godzinami, bo to chyba najbardziej fascynująca rzecz na świecie. Wszystko ma początek (i koniec) w języku, bez względu na to w co wierzymy, to jedno jest fundamentalne. Zasady są skomplikowane, czasem, dla nas już niezrozumiałe (no bo jak można inaczej odkształcać podniebienie mówiąc „mur” i „mór”) ale to już ludzka natura – komplikować proste. Ale gdyby rzeczywiście było proste, nie byłoby dyskusji. smiley

 

Dzięki serdeczne.

 

Trzymaj się.

 

Al

Siądnięcie przy barze bądź kawiarnianych fotelach, sofach byłoby fajne. :-)

 Walka słowami i o słowa – a jakże – więc: autor przekładu – nie tłumacz, pisanie przekładu – nie tłumaczenie, dobry przekład – nie dobre tłumaczenie itp. Wszystko pod sztandarem „Tłumacz też autor” (Kilka zdobytych przyczółków już jest, vide: nowy przekład Ulyssesa z nazwiskiem Marcina Świerkockiego na okładce –doskonały z resztą – i Świerkocki, i Ulysses).

Wszystko jasne, zero niedopowiedzeń, a przekład Świerkockiego – doskonały, jaki ożywczy, jędrny! Dodam, że jestem dopiero przy trzecim rozdziale, czytam równolegle z "Łodzią Ulissesa". ;-)

skupiłem się tylko na relacji (symbiozie) autor – czytelnik i to tylko w kontekście portalu… (a już BN-ki w miękkiej okładce uwielbiam). 

Dla mnie relacja autor– czytelnik jest rodzajem zabawy, tak jak cała sztuka, choć nie zawsze i przede wszystkim w znaczeniu rozrywki, bo to zależy. Symbioza dobre słowo!

Pewnie, BN-ki są takie uroczyste i onieśmielające. Moja ostatnia zakupiona to Dickinson, lecz w zasadzie tego nie robię, kupuję tylko te książki, które bardzo chcę mieć "na papierze", resztę pożyczam lub ebooki, ciagle więcej mam nieprzeczytanych, niestety.

A propos Atwood - polecam Umberto Eco i Jean-Claude Carriere „Nie myśl, że książki znikną”. 

Carriere nie znam, zerknę z przyjemnością. :-) Dzięki za podanie ostatnich lektur, robią wrażenie, nie powiem. Eco i Baxtera czytałam, z Gombrowicza wyimki, "Listy…" są nie dla mnie, choć Iwaszkiewicz robi na mnie wrażenie, jeśli tak można powiedzieć. ;-)

… (bo cóż właściwie znaczy: „dozwolone w grach”?) Właśnie tworzenie przez hobbystów powoduje, że nie traktuję go poważnie

Nie wiadomo, co znaczy, dla mnie pewnie najbliżej scrabble; hobbyści – dla mnie brzmi dobrze, synonim – pasjonaci, i pewnie że łatwiej o błąd, ale również o odejście od standardu, utartej ścieżki, czegoś co się pojawia, czy pozostanie – nie wiemy, np. słowniki miejskie, czy gwara. 

Z wiki – pełna zgoda, lecz ponieważ zazwyczaj drążę, gdy mam wątpliwości, nie czyni wielkiej różnicy. xd

przykład z błyskawicą jest inną konstrukcją… Tu obstaję przy swoim, link podany przez Ciebie odnosi się do innej konstrukcji – „jak” jako człon porównawczy vs konstrukcja „tak/jak” z którą mamy tu do czynienia.

Nie czuję różnicy, np. głuchy jak pień, a "towar niemal tak cenny (+,) jak przysługi". Czy gdyby było towar cenny jak przysługa, byłoby ok? Nie, już dobrze, "załapałam", okejka. ;-)

Wszystko ma początek (i koniec) w języku, bez względu na to w co wierzymy, to jedno jest fundamentalne. Zasady są skomplikowane, czasem, dla nas już niezrozumiałe (no bo jak można inaczej odkształcać podniebienie mówiąc „mur” i „mór”)

Tak, język jest wielkim osiągnięciem człowieka, przedstawiciela żywego świata, drugim jest upowszechnienie zapisu i możliwość szybkiego nabywania wiedzy wcześniejszych pokoleń. A muru od moru bym nie odróżniłabym na bank, chyba że słysząc oba w mianowniku. <3

srd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej Asylum

Dziękuję za odpowiedź, sorki za opóźnienie, ale moja  najwspanialsza robota na świecie odciska swe piętno i nie ma czasu na czytanie, nie mówiąc o pisaniu.

 

 

 Walka słowami i o słowa – a jakże – więc: autor przekładu – nie tłumacz, pisanie przekładu – nie tłumaczenie, dobry przekład – nie dobre tłumaczenie itp. Wszystko pod sztandarem „Tłumacz też autor” (Kilka zdobytych przyczółków już jest, vide: nowy przekład Ulyssesa z nazwiskiem Marcina Świerkockiego na okładce –doskonały z resztą – i Świerkocki, i Ulysses).

Wszystko jasne, zero niedopowiedzeń, a przekład Świerkockiego – doskonały, jaki ożywczy, jędrny! Dodam, że jestem dopiero przy trzecim rozdziale, czytam równolegle z "Łodzią Ulissesa". ;-)

No to chylę czoła, ja z „Łodzi” zrezygnowałem świadomie, dam jej (i sobie)j trochę czasu. Wiem, że to vademecum przekładu, ale co za dużo, to nie zdrowo. Swierkocki mówił w dwójce, że w trakcie pracy miał wrażenie, że ociera się o obłęd, więc podejrzewam, że „Lódź” jest zapisem autoterapii. smiley

Może w lecie.smiley

 

 

skupiłem się tylko na relacji (symbiozie) autor – czytelnik i to tylko w kontekście portalu… (a już BN-ki w miękkiej okładce uwielbiam).

Dla mnie relacja autor– czytelnik jest rodzajem zabawy, tak jak cała sztuka, choć nie zawsze i przede wszystkim w znaczeniu rozrywki, bo to zależy. Symbioza dobre słowo!

Pewnie, BN-ki są takie uroczyste i onieśmielające. Moja ostatnia zakupiona to Dickinson, lecz w zasadzie tego nie robię, kupuję tylko te książki, które bardzo chcę mieć "na papierze", resztę pożyczam lub ebooki, ciagle więcej mam nieprzeczytanych, niestety.

Uroczyste – na pewno, ten wieniec jest nieśmiertelny. smiley

Czy onieśmielające? To zależy od zawartości. No i te wstępy; „Fedra” z 1959 r. miała 105 stron tekstu głównego i 85 stron wprowadzenia – dla odważnych lub piekielnie cierpliwych.

Ja walczyłem (ze sobą) o papierowe książki bardzo długo, przekonałem się do kindle`a tylko dlatego, że książki i czasopisma zagraniczne są, wbrew pozorom, nadal dość trudnodostępne. Jeżeli mam wybór, to zostaję przy papierze (najlepiej – pożółkłym).

 

 

A propos Atwood – polecam Umberto Eco i Jean-Claude Carriere „Nie myśl, że książki znikną”.

Carriere nie znam, zerknę z przyjemnością. :-) Dzięki za podanie ostatnich lektur, robią wrażenie, nie powiem. Eco i Baxtera czytałam, z Gombrowicza wyimki, "Listy…" są nie dla mnie, choć Iwaszkiewicz robi na mnie wrażenie, jeśli tak można powiedzieć. ;-)

Gombr. to przeciekawa postać, jego dziennik powodował u mnie taką amplitudę emocji (czasem skrajnych), że trudno było uwierzyć, że pisała to ta sama osoba. Ale Geniuszu nie można odmówić. „Iwaszkiewicz robi wrażenie” – doskonale powiedziane. Też niesamowita postać. W ogóle lit. powojenna (do 1989 r.) jest zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju.

 

 

… (bo cóż właściwie znaczy: „dozwolone w grach”?) Właśnie tworzenie przez hobbystów powoduje, że nie traktuję go poważnie

 

Nie wiadomo, co znaczy, dla mnie pewnie najbliżej scrabble; hobbyści – dla mnie brzmi dobrze, synonim – pasjonaci, i pewnie że łatwiej o błąd, ale również o odejście od standardu, utartej ścieżki, czegoś co się pojawia, czy pozostanie – nie wiemy, np. słowniki miejskie, czy gwara.

Z wiki – pełna zgoda, lecz ponieważ zazwyczaj drążę, gdy mam wątpliwości, nie czyni wielkiej różnicy. Xd

Tak, moja pierwsza myśl to też scrabble. Zgoda, widać w nim (r)ewolucję języka, coś jak urban dictionary w amerykańskim angielskim. Generalnie uważam się za osobę postępową (czasem b. daleko od centrum) ale w przypadku literatury pięknej i redakcji, jestem jak tyrolska.  (No dobra, przesadzam, nowym zaimkom przyglądam się z fascynacją, ale tu społeczny aspekt jest decydujący).

 

 

Wszystko ma początek (i koniec) w języku, bez względu na to w co wierzymy, to jedno jest fundamentalne. Zasady są skomplikowane, czasem, dla nas już niezrozumiałe (no bo jak można inaczej odkształcać podniebienie mówiąc „mur” i „mór”)

Tak, język jest wielkim osiągnięciem człowieka, przedstawiciela żywego świata, drugim jest upowszechnienie zapisu i możliwość szybkiego nabywania wiedzy wcześniejszych pokoleń. A muru od moru bym nie odróżniłabym na bank, chyba że słysząc oba w mianowniku. <3

Pełna zgoda, język czyni nas ludźmi (w dobrym i, niestety, też złym znaczeniu). Podobno nawet „rz” się kiedyś słyszało.

 

Mam nadzieję, że moderatorzy nas nie pogonią za odrobinę prywaty, ale spróbujmy przeciwstawić się utartym schematom, a co.

 

Dzięki serdeczne, raz jeszcze.

 

Pozdrawiam wiosennie.

Al

Al, masz rację, za długi zrobił się ten off top. Dziękuję za odpowiedź. Moderatorzy pewnie by się nie sprzeciwili, lecz nasze wypowiedzi są długie i odbiegają od opowiadania, więc chociaż kofam offtopy, chyba nadeszła pora, aby wyświetlić napisy końcowe. xd Spotkamy się pewnie jeszcze pod wieloma tekstami, a może również Twoim bądź moim. :-)

A teraz czym prędzej wywiążę się z obietnicy wstawienia komentarza o opowiadaniu.

 

Geki

Komentarz jest wybitnie mój i nie stanowi oceny czy konkretnych uwag do tekstu, jego poprawiania, nic w tym stylu!

Sam pomysł jest ciekawy, lecz tak obudowany słowami, że trudno mi się czytało. Przeczytałam dwa razy, przeskanowałam więcej. Po trosze przywołuje wrażenia ze starych Chin i "złotego dziecka". Dla mnie za dużo znaków, gubię się w nich jako czytelnik, bo nie czuję emocji i prawdy postaci. Najsilniejszą, najbardziej charakterystyczną była Mamcia Bou z początku. Dalej były jakieś wydarzenia, które wyłuskiwałam.

 

To, co najbardziej utrudniało mi czytanie:

*przedzieranie się przez mrowie przymiotników, które nie budują klimatu, lecz – dla mnie – pełnią rolę ozdobników, a określenia ogólne, na przykład „typowe”, w ogóle usunęłabym jako niewiele mówiące. Przydałoby się używać ich rozważniej (obu kategorii).

*oznaczanie słowem stanów emocjonalnych bohaterów w dialogach i podbijanie ich przymiotnikiem lub przysłówkiem nie zawsze spełnia wyznaczoną im przez Autora rolę. Szkoda, że wszystkie odczucia postaci poznaję tylko z nazwy w tekście, jakbym miała w ręku kartę bądź klikała ikonę z napisem nastrój/uczucie.

*nie potrafię sobie wyobrazić świata, brakuje mi opisów. Podrzucasz zwyczaje, reguły w nim obowiązujące i sama nie wiem,  co o nich myśleć, gdyż nie widzimy ich oczami, umysłem bohatera. To dziwny świat, interesujący, lecz jak mam poznać to miejsce akcji? Przez intelektualną konstrukcję, nie zmysły? 

 

Początek zajmuje, choć lekko wyświechtany i również – zwróć uwagę – występuje w nim pewien rodzaj uogólnienia jak przywołane już wyżej słowo – „typowe”.

Wiadomo za to, że Stara Ys była miejscem, gdzie,(-,) prócz Uniwersytetu skupiającego najmędrszych i zarazem najbardziej zgrzybiałych uczonych imperium, znaleźć można było dosłownie wszystko, od obdarzonych trzema piersiami tancerek rozkoszy, przez starożytne artefakty ze smoczych kości, aż po handlarzy przysług, które bezsprzecznie stanowiły towar najcenniejszy i najbardziej niebezpieczny w obrocie. Trzeba było tylko wiedzieć, gdzie szukać.

Przecinek zdaje mi się zbędny, ale sam wiesz, ja tej melodii wygrywać płynnie nie potrafię. xd

Podkreślenie. Zerknij, charakteryzujesz ten świat, a cóż się o nim dowiadujemy:

1/ Żyją na nim najstarsi obywatele Imperium (najmądrzejsi i najbardziej zgrzybiali). Podwójne „naj” budzi sporo pytań. Z jednej strony – dobrze, z drugiej – niekoniecznie, bo po co, jeśli nie jest ziemią obiecaną. Nie lepiej byłoby podkreślić tę rzecz, ktora wyróżniała ten właśnie świat dla tego konkretnego bohatera czy historii?

2/ Dwa odczucia czytelnicze. 

*kontinuum „dosłownie prawie wszystko” i wyliczenie głównych lekko zdumiało mnie: trzy piersi, artefakty smoczych kości i przysługi. Czy to ma być wszystko, z czego składa się ten świat, co w nim jest niezwykłe, to „naj”?

*bardzo zaciekawiły mnie przysługi, lecz dalej było o nich niewiele. Znaczy pretekstowe. Słowo „bezsprzecznie” chyba jest nadmiarowe, przecież masz już dwa „naj…”.

3/ Spodobało mi się podwojenie „naj”, tj. przy mędrcach i przysługach. Fajne (copyrajty Anet).

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka