- Opowiadanie: Rearnakedbite - Nadzieja

Nadzieja

Cześć i czołem. Przedstawiam opowiadanie napisane z założenia jako ćwiczenie w proporcji ekspozycji. Wiem już z kilku źródeł, że jest zbyt szkieletowe i brak mu “mięsa”, a zakończenie jest... Cóż, im więcej dostanę opinii wskazujących błędy, tym więcej się nauczę. Liczę na to, że czytanie go nie okaże się dla nikogo czasem kompletnie straconym, a kto wie, może pokusicie się o komentarz? Z góry dziękuję.
Edit: Poprawiłem opowiadanie, zgodnie z sugestiami i zająłem się też końcówką.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Nadzieja

Darian Vojnov otworzył oczy i przez dłuższą chwilę spoglądał w otaczającą go mgłę. Nie miał pojęcia, gdzie jest ani co tu robi. Spróbował się ruszyć, ale ociężałe członki ledwie drgnęły. Maksymalnym wysiłkiem woli zdołał obrócić głowę by się rozejrzeć, lecz spowijająca wszystko szarość zdawała się być nieprzenikniona.

– Pozostańcie w pozycji leżącej, aż do wymiany gazów ochronnych. Pamięć za chwilę stopniowo zacznie wam wracać. Nie ma powodu do paniki. To standardowa procedura. – Rozległo się gdzieś obok niego. Po chwili wiadomość się powtórzyła. Czyli wszystko jest w porządku i zaraz będzie wiedział kim jest. Ta świadomość go odprężyła, więc leżał dalej wsłuchując się w swojee ciało w oczekiwaniu na powrót sił i wspomnień.

Nagle usłyszał pukanie, tuż przy głowie.

– Darian, wstawaj. Szybko, nie mamy czasu! – Ktoś krzyknął zaniepokojonym głosem.

Syknęło powietrze i mgła zaczęła się rozmywać ukazując podnoszące się nad nim przezroczyste wieko. Coś ukłuło go w szyję i natychmiast zobaczył przebłysk kilku kolorowych obrazów, tak szybko następujących po sobie, że nie zdołał pojąć co widzi. Po chwili dotarło do niego co ujrzał. Płacząca córka. Biedna Joasia zalewała się łzami, gdy dowiedziała się, że dinozaury wyginęły. Uparła się, że zabierze na wyprawę miniaturową maskotkę diplodoka. Na szczęście. Kolejne obrazy – ekspedycja, statek „Nadzieja” i planowane lądowanie. Przemknęły mu przez myśl powracające wydarzenia. Niespodziewany, gwałtowny przypływ sił sprawił, że zerwał się do pionu i z trzaskiem stawów natychmiast opuścił hibernator, który teraz już rozpoznawał. Stojący obok niego Chrisnick Bowman z zaciętym wyrazem twarzy wręczył mu promiennik.

– Nie jest dobrze kapitanie. Cudem wylądowaliśmy, ale zapis lotu mówi, że minęliśmy SP 128b. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy. Połowa załogi nie może odzyskać pamięci i snują się wkurwieni po kantynie, próbując przypomnieć sobie o co chodzi. – Rosły pierwszy oficer zakomunikował przełożonemu.

– Cholera, daj mi jeszcze chwilę, już prawie wszystko pamiętam.

Darian zgodnie ze szkoleniem wykonał kilka głębokich, relaksujących oddechów i wspomnienia zaczęły napływać. Rok 2083, data wylotu ekspedycji na planetę SP 128b, na której astronomowie za pomocą sieci teleskopów Penrose’a odkryli błysk nuklearnej eksplozji. Ekipa naukowców wspierana przez wojsko miała zbadać ten ślad działania inteligencji, a jeśli to możliwe, nawiązać kontakt i być może przerwać trwający konflikt. Był kapitanem statku i dowódcą wyprawy.

– Jakim cudem nie obudzono mnie przed lądowaniem? Mieliśmy się najpierw przyjrzeć wszystkiemu z daleka – spytał Bowmana spokojnym głosem, bezwiednie ruszając płatkami nosa.

– Nastąpiła awaria silników, a także części systemów hibernacji. Automaty naprawcze sobie poradziły, ale potem coś się stało i zmieniliśmy kurs. Komputer nawigacyjny podaje niespójne dane. Nie możemy ustalić w tej chwili, gdzie jesteśmy, ale to prawdopodobnie nie jest SP 128b. Zresztą sam zobacz.

Chrisnick ruszył do wyjścia z pomieszczenia i po paru minutach wędrówki korytarzami „Nadziei” stanęli przy iluminatorach. Ich oczom ukazał się skąpany w promieniach słońca las drzew o skręcających się spiralnie pniach. Olbrzymie okrągłe liście koloru jaskrawej zieleni zacieniały rosnącą poniżej gęstwinę. W niej, z dala od światła majaczyły pary błyskających oczu. Przypominały Darianowi widoczne w nocy kocie ślepia.

– Jak dotąd nie wykryto śladów radiacji. Analizujemy w tej chwili skład powietrza, a gdy nadejdzie noc, przez obserwację gwiazd spróbujemy ustalić nasze położenie. – Porucznik Chrisnick Bowman bezwiednie poprawił trzymany w ręku promiennik, wpatrując się w kolejne pojawiające się w cieniu odbicia oczu. Darian zauważył ten nerwowy gest swego pierwszego oficera.

 

**

Niecałą godzinę później kapitan wodził palcami po brodzie omiatając wzrokiem zebranych w kantynie ludzi i krótką chwilę ważył w myślach słowa, którymi miał im przekazać złe wieści.

– Jak już wiecie, nie trafiliśmy na SP 128b, co wiemy dzięki sprawdzeniu widma światła gwiazdy tego układu, ale próby dokładniejszego ustalenia naszej obecnej pozycji muszą zaczekać do nocy. Silniki są poważnie uszkodzone, a naprawa może trwać miesiące, co przekracza nasze zdolności żywieniowe. W związku z tym, prawdopodobnie większość z was wróci do lodówek. – Dowódca jak zwykle zaczął od razu, bez ceregieli. – Doktor Zalia pracuje nad przywróceniem pamięci tym z was, którzy jeszcze nie otrząsnęli się po hibernacyjnym szoku, niestety jak na razie nie ma żadnych przewidywań w tej kwestii.

– Skoro tylko prawdopodobnie, to jakie inne mamy opcje? – spytała Jolanna, oficer naukowy, mająca łączyć delikatne kwestie kontaktu z ewentualnymi wojskowymi wymogami sytuacji. Darian szybko ją zauważył wśród regulaminowo ubranej załogi. Jak zwykle miała starannie ułożoną blond fryzurę, jakby dopiero co wyszła od fryzjera. Błąd popełniał jednak ten, który uważał to za oznakę próżności. Jolanna była doskonale zorganizowana, a kulturę osobistą traktowała równie poważnie jak naukowe zadania.

– Atmosfera tej planety jest na tyle zbliżona do ziemskiej, że możemy opuścić statek zaopatrzeni jedynie w podstawowe filtry do oddychania. Wyślemy zespół, który zbierze próbki miejscowej flory, a może i fauny, by sprawdzić, czy ich biomasa może zasilić nasz procesor żywności. Prawdopodobieństwo zgodności jest małe, ale nie zerowe.

– Skoro nie wiemy, dlaczego pamięć nam nie wraca, czy rozsądne jest ponowne hibernowanie? A co, jeśli utracimy pamięć permanentnie? – Rozległo się gdzieś z tyłu grupy załogantów. Szmer głosów i skonsternowane miny wyrażały obawy, jakie przychodziły też na myśl kapitanowi. Brał to pod uwagę, ale wiedział, że jeśli zostanie zmuszony do wyboru między głodówką i potencjalną śmiercią, a hibernacją, rozwiązanie będzie tylko jedno.

– Nie znamy przyczyny tych problemów, ale musimy rozważyć takie wyjście. Ufam, że doktor Zalia sobie poradzi. Natomiast w tej chwili ważniejsze jest ustalenie naszej pozycji oraz przygotowanie się do obrony. Jak dotąd udało nam się ustalić, że zostaliśmy zaatakowani nieznaną nam bronią energetyczną. Prawdopodobnie gdzieś na obrzeżach układu SP 128. To oznacza o wiele wyższy stopień zaawansowania technologicznego obcych, ale też znacznie większe zmilitaryzowanie tych istot. Musimy być bardzo ostrożni.

Darian zrobił pauzę, dając załodze czas na przetrawienie informacji. Mieli nawiązać kontakt i przyjazne stosunki z pierwszą odkrytą pozaziemską inteligencją, a tymczasem zostali zestrzeleni bez pytania, w odległości od planety, jaką dowództwo uznało za bezpieczną.

– Kiedy wysyłamy zespół badawczy? – Jolanna odezwała się ponownie – Możliwe, że jesteśmy na zamieszkanej planecie. Próba upolowania miejscowej zwierzyny może zostać wzięta za kradzież bydła lub po prostu akt agresji. Zalecam na początek badanie roślinności.

– Słuszna uwaga. W tej chwili pakujemy łazik, który wkrótce wyjedzie na krótką wyprawę, a część żołnierzy rozstawia właśnie bariery wokół statku. Wśród tych przedziwnych miejscowych drzew kryją się najprawdopodobniej drapieżniki, jeśli ufać ocenie Arturiusa, pokładowego ksenobiologa.

– To co mamy teraz robić? – Zapytał sierżant Mozimba, potężnej budowy komandos trzymający skrzyżowane ręce na piersiach. Jak zwykle, gdy o coś pytał unosił lewą brew i trzymał ją wzniesioną dotąd, aż uzyskał satysfakcjonującą odpowiedź.

– Ci z was, którzy nie mają problemów z pamięcią mają udać się z porucznikiem Bowmanem celem przydziału zadań, pozostali niech zgłoszą się do ambulatorium, gdzie doktor Zalia podda ich badaniom. Możecie się rozejść.

Darian opuścił kantynę i skierował kroki do ładowni statku, by sprawdzić postęp w przygotowaniach ekspedycji. W głębi duszy dziękował za wyszkolenie swych ludzi, tak spokojnie reagujących na wszystko co im powiedział. Program warunkowania psychologicznego zdawał właśnie egzamin wzorowo. Martwiło go tylko jedno. Wyższy poziom tlenu w atmosferze, wynoszący około dwudziestu sześciu procent mógł według ksenobiologa oznaczać obecność megafauny. Dlatego przed wyjazdem łazika zdecydował o wysłaniu drona zwiadowczego.

Arturius Jones po raz drugi skrupulatnie sprawdzał załadowany do łazika sprzęt badawczy oraz pojemniki na próbki roślin i gleby. Krzywił się przy tym na znak niechęci do śpiewu sierżant Bielskiej krzątającej się poza pojazdem. Gotowy do lotu dron leżał na dachu łazika, a dwoje komandosów sprawdzało broń i ekwipunek. Kapitan słyszał Marysię, niedoszłą śpiewaczkę operową, a obecnie komandoskę, jeszcze zanim wszedł do ładowni. Nie miał nic przeciwko jej wokalnym treningom. W końcu skali głosu mogły jej pozazdrościć najlepsze primadonny, dla których z powodu niewyparzonego języka niestety nie stanowiła już konkurencji. Ostatnią z wielu słownych awantur jakimi naznaczony był początek jej kariery zamknęła sobie drzwi do świata przeżywających renesans teatrów operowych.

Na widok dowódcy w ładowni zapadła cisza.

– Arturius, Gartes, Ryśka, przygotowani?

Darian powitał ich czujnym spojrzeniem po czym przeniósł je na drona.

– Tak jest. – Padła odpowiedź wojskowych.

Marysia Bielska, zawsze gotowa, doskonale wyszkolona i wszędzie pierwsza, była idealnym wyborem do wyprawy. Śpiewem potrafiła podnieść na duchu morale załogi w każdej sytuacji. Gartesios Trakatelis, posiadacz twarzy o idealnych rysach wprost ze starożytnej rzeźby, naukowiec oraz żołnierz, doskonale się z nią dogadywał. Tych dwoje od pierwszej wspólnej akcji łączyła jakaś niewidzialna nić porozumienia. Ksenobiolog pokiwał tylko wystawioną przez drzwi łazika głową. Nieco zbyt duży jak dla niego hełm zabawnie obsunął mu się na oczy. Starszy sierżant Trakatelis chrząknął ukrywając śmiech.

– Wchodźcie do pojazdu. Wysyłam drona na mały rekonesans. Podłączcie się do wizji. Chcę żebyście wszystko widzieli. Ty też Arturius.

Komandosi przełączyli widok w wizorach, a ksenobiolog kończył zakładać swój specjalnie dopasowany do jego mikrej postury lekki wojskowy pancerz. Darian usiadł w fotelu kierowcy i obserwował ekran, gdy dron poderwał się lekko i ruszył ku otwartej śluzie. Na zewnątrz statku szybko nabrał wysokości pokazując krzątających się żołnierzy zabezpieczających perymetr wokół „Nadziei”. Kolejne bariery z niewidocznego pola siłowego wzrastały pomiędzy wbijanymi w ziemię słupkami emiterów, sygnalizujących działanie zielonym światłem. Wkrótce zostaną szczelnie otoczeni, bezpieczni przed nadchodzącą nocą i tym co skrywała leśna gęstwina.

Miejsce przymusowego lądowania statku znajdowało się na sporej wielkości polanie, jednej z kilku, które teraz z wysokości dało się już zauważyć. Jak okiem sięgnąć, las porastał cały widoczny teren, przechodzący daleko z w miarę płaskiego w pagórkowaty.

– Kapitanie, może włączmy audio – podpowiedział Arturius.

Darian bez słowa uruchomił przekaz dźwiękowy, o którym zapomniał, zapatrzony w widok spiralnych drzew. Ich listowie widoczne z góry przypominało mu lilie wodne.

W kabinie rozległy się pohukiwania nieznanych zwierząt, zupełnie jak w ziemskich dżunglach, dopiero po chwili zwracające uwagę inną skalą głosów. Wśród nich przeważał jednak długi basowy dźwięk, brzmiący jak śpiew wielorybów, lecz przerywany krótkimi świstami. Ksenobiolog uśmiechnął się, zachwycony możliwością poznania efektów ewolucji innej niż ta zachodząca na Ziemi. Ryśka słuchała zafascynowana i bezgłośnie poruszała ustami, jakby w myślach przypominała sobie jakąś pieśń. Darian obniżył lot i wprowadził drona pomiędzy wierzchołki drzew. Nagle obraz zawirował, dronem coś wstrząsnęło i sygnał zanikł przy akompaniamencie dzwięków zgniatanego plastiku.

– Ktoś chyba nie lubi, jak mu brzęczeć nad uchem – skomentował to Gartesios.

– Nie on jeden – dorzucił Arturius.

Sierżant Bielska zignorowała zaczepkę, cofnęła swój zapis i klatka po klatce zbliżała się do momentu utraty sygnału. Po chwili puściła w zwolnionym tempie ostatnie sekundy lotu. Na ekranie widać było pojawiający się zza pola widzenia długi czarny język, chwytający niewielki pojazd i wciągający go do ciemnobrązowej paszczy. Po chwili wszyscy przeglądali tę samą scenę w zwolnionym tempie. Bielska włączyłą pauzę. Ciemna sierść i białe, ostre zęby widoczne na stopklatce nie wyglądały zachęcająco.

– Jak duże może być to, co zeżarło nam drona? Dasz radę ustalić wielkość po kilku klatkach? – Kapitan zmarszczył czoło patrząc na ksenobiologa.

– Dość duże, by zrobić nam krzywdę. Raczej nie dość duże, by zagrozić łazikowi. Tyle mogę wywnioskować, skoro dron zmieścił się w otworze gębowym tego stworzenia, ale nie mamy pewności czy jest to osobnik dorosły, choć biorąc pod uwagę, jak wysoko na drzewie przebywa, raczej nie powinien być zbyt ciężki.

Gartesios bez słowa zaktywował działko energetyczne zainstalowane na dachu pojazdu. Ryśka zerknęła na niego z milczącą aprobatą. W duchu oboje klnęli armię za nakaz używania podczas misji ogłuszających promienników. Jedyne co teraz dodawało im otuchy to fakt, że Grek wiedział, jak w razie potrzeby zmodyfikować broń łazika tak, by smażyła mózgi zamiast pozbawiać przytomności.

– Czyli znów będzie wesoło. Znowu będzie wesoło – podporucznik zanuciła pod nosem. Gartesios zastukał jej do wtóru w swój pancerz. Arturius sapnął i przewrócił oczami, ale powstrzymał się od komentarza.

Kapitan wyprowadził pojazd z ładowni i ruszył w stronę rzadziej rosnących, niskich drzew, na których rosły ciemnobrązowe owoce. Miał nadzieję przedostać się tą drogą w stronę kolejnej polany. Ekran we wnętrzu pokazywał teraz obraz z czterech różnych kamer, rejestrujących całe otoczenie. Uruchomione zaraz po opuszczeniu „Nadziei” pole siłowe łazika brzęczało cicho, wywołując natychmiast poczucie bezpieczeństwa w przyzwyczajonych do niego żołnierzach. W lesie nie widać było teraz ani jednej pary oczu skrytej w cieniu.

Zbliżyli się do bariery siłowej. Kapitan wysłał kod i emitery odpowiednio zmniejszyły natężenie pola, by przepuścić łazik. Po paru minutach pozostał po nich już tylko ślad w trawie zgniecionej ośmioma kołami. Zatrzymali się przy najbliższym drzewie, które dokładnie obejrzeli z wnętrza pojazdu. Gartesios na polecenie dowódcy rozszerzył działanie pola siłowego, aż objęło obszar trzech metrów wokół pojazdu, wraz z częścią drzewa. Dwójka komandosów wyszła na zewnątrz trzymając w rękach gotowe do strzału promienniki. Ksenobiolog zerwał kilka liści. Teksturą przypominały znane mu z Ziemi rośliny, ale były nieco twardsze. Sięgnął po przypominające jabłka owoce. Były o wiele lżejsze niż na to wskazywały. Mogły być puste w środku, pomyślał umieszczając je w sterylnych pojemnikach. Po chwili niewielką łopatką nabrał porcję ciemnobrunatnej gleby i załadował do kolejnego zbiornika, oznaczył próbki, po czym wszyscy wrócili do pojazdu.

– To co, dziś na kolację ksenojabłecznik? – rzucił od niechcenia Trakatelis patrząc między mijane drzewa. Mimo usilnych starań oraz uruchomionej termowizji nie zauważył zwierząt. A przynajmniej tych ciepłokrwistych.

– Jak ty pieczesz, czemu nie. – Parsknęła śmiechem Bielska.

– Nadadzą się? – Grek odwrócił głowę w stronę Arturiusa. Naukowiec z zadowoloną miną wpatrywał się w coś daleko przed nimi.

– Zobaczymy w bazie. Ale porucznik Bielska je pierwsza – odparował – kapitanie, możemy zatrzymać się przy tej kępie? – Wskazał palcem grupę niskich roślin o ciemniejszych, wachlarzowatych liściach.

Darian zatrzymał pojazd i powtórzyli procedurę zbierania okazów. Tym razem przy pomocy łopatki ksenobiolog wykopał kilka bulw, które spodziewał się znaleźć w ziemi. Instynkt go nie zawiódł.

Wrócili do pojazdu i po chwili wjechali pomiędzy rzadziej rosnące drzewa. Kilka minut później skontaktował się z nimi oficer Bowman.

– Kapitanie mam pilne wieści. Chyba nie jesteśmy sami na tej planecie. Właśnie wykryliśmy słaby sygnał radiowy kilkanaście kilometrów od statku. Jedziecie dokładnie w jego kierunku.

– Prześlij mi częstotliwość i lokalizację. Wracamy po Jolannę i spróbujemy tam dotrzeć. – Darian zatrzymał pojazd i znów bezwiednie poruszał płatkami nosa. – Co na to pani Macgillies? Jakieś sugestie?

– To druga z wieści. Niestety zła. Jolanna Mcgillies straciła właśnie pamięć. Doktor Zalia obawia się, że to samo może nastąpić u pozostałych.

Tylko tego tu jeszcze brakowało. Kapitan się zasępił, ale musiał skupić się na jednym zadaniu na raz. Priorytetem było sprawdzenie, czy będą w stanie produkować żywność, zaraz potem potencjalny kontakt. Dane wpłynęły do komputera pojazdu i Darian miał po chwili na ekranie niewielki pulsujący punkt oznaczający źródło sygnału.

– Chrisnick, wspieraj doktor Zalię jak możesz. Musimy przywrócić ludziom pamięć, a przynajmniej powstrzymać jej utratę u kolejnych. Połącz mnie z nią.

– Tak jest. Łączę.

Kapitan rozmyślał chwilę nad niespodziewanie postępującą amnezją. Działanie hibernatorów i posthibernacyjne zaniki pamięci były znane od lat, ale procedury jej przywracania testowano wielokrotnie i uznano za bezpieczne. Musieliby mieć niesamowitego pecha, by akurat podczas misji odkryli nieznane wcześniej efekty uboczne. Poza tym, jakie były szanse na to, że wystąpią u wielu ludzi naraz? Podzielił się swoją refleksją z doktor Zalią, gdy tylko się zgłosiła.

– Sama się nad tym zastanawiam. Możliwe, że zadziałał tu jakiś inny czynnik – doktor skomentowała przemyślenia kapitana.

– Jedyne co przychodzi mi do głowy to broń jakiej przeciw nam użyto. Jednakże bez wiedzy o tym, czym dokładnie jest i jak działa, nie mamy żadnych tropów – rozmyślał na głos.

– Być może dostaliśmy z jednej strony, a ci co byli po przeciwnej stronie statku oberwali lżej? – wtrącił sierżant Trakatelis.

– Możliwe. Pani doktor, proszę z Chrisnickiem sprawdzić ułożenie ludzi w hibernatorach względem tych, którzy tracą pamięć i dowiemy się, czy ta teza jest prawdziwa. Proszę zdać raport, natychmiast jak tylko to ustalicie. My ruszamy sprawdzić źródło sygnału.

Kapitan się rozłączył i skupił na manewrowaniu łazikiem między drzewami.

 

**

 

Porucznik Bowman spoglądał na schemat ułożenia hibernatorów w statku. Zaznaczone na zielono ikony pokazywały ludzi, których po wybudzeniu pamięć nie zawiodła. Pomarańczowym kolorem zaznaczyli tych, którzy ją stracili. Doktor Zalia kiwała nieznacznie głową, jakby w myślach z czymś się zgadzała.

– Teraz to oczywiste – odezwał się Chrisnick po chwili, widząc same pomarańczowe ikony z lewej strony statku, a zielone po prawej.

– A dlaczego w takim przypadku, jeśli to efekt działania broni energetycznej, jej zasięg zmalał akurat w tym miejscu? – spytała doktor wskazując na obszar zieleni.

– Tu znajduje się reaktor. Być może jego osłony zablokowały częściowo działanie nieznanego nam promieniowania? – Pierwszy oficer zmrużył oczy. – To ma sens. Tylko co nam to daje?

Schemat wyglądał tak, jakby ktoś świecił z lewej strony statku pomarańczowym światłem, które zostało częściowo zasłonięte zostawiając stożek zielonego cienia po prawej stronie.

– Można sprawdzić co dokładnie blokują osłony reaktora, może wskazania jego czujników wykażą jakiego rodzaju promieniowania poziom wzrósł podczas ataku? Trzeba to przedyskutować z technikami. Ja się na tym z nie znam. Martwi mnie tylko jedna rzecz.

– Jaka? – Bowman przeniósł wzrok z ekranu na Zalię.

Doktor zmieniła kolor kolejnej z ikon na pomarańczową. Tuż za reaktorem, w miejscu otoczonym teraz zielonymi ikonami.

– Tu leżała Jolanna Mcgillies. A to oznacza, że to może nie być koniec naszych kłopotów z amnezją.

W tym momencie do ambulatorium wszedł sierżant Mozimba. Miał rozdarty rękaw, uniesione brwi i niepewną minę.

– Poruczniku, kolejni ludzie tracą pamięć. Przed chwilą powstrzymaliśmy bójkę w kantynie. Chyba im się pogarsza, bo nie reagowali na prośby i nic nie mówią, tylko coś chrząkają.

– Kto jeszcze? Nazwiska proszę – chłodnym głosem spytał Bowman.

– Mitson, Tamura i dwójka techników Gina Olsen oraz Tim Becks.

Doktor Zalia przełączyła kolor ich hibernatorów na pomarańczowy. Wszystkie znajdowały się w strefie, jak dotąd zielonej, którą teoretycznie osłonił reaktor. Nagle zawył alarm. Coś próbowało sforsować barierę pola siłowego wokół statku.

– Pani doktor, proszę porozmawiać z technikami od reaktora i sprawdzić odczyty, dopóki jeszcze mają pamięć – rzucił szybko Bowman i wybiegł z ambulatorium.

 

**

 

Łazik wspinał się na wzniesienie, z którego szczytu kapitan miał nadzieję zobaczyć źródło sygnału. Jak dotąd nie zauważyli ani jednego świecącego spojrzenia w cieniach mijanych drzew, a widoczne tu i ówdzie sporej wielkości owady, zaskakująco przypominające trzmiele, zdawały się kompletnie ignorować ich wycieczkę przez las.

– Arturius, czy to możliwe, że te widziane przez nas ze statku stworzenia się nas boją i pouciekały? – Kapitan zakończył zalegającą od parunastu minut ciszę, z rzadka tylko mąconą stukaniem dłoni komandosów o pancerze.

– Istnieje taka możliwość. Jesteśmy dla nich czymś nowym i obcym. Strach przed nieznanym to jeden z najważniejszych instynktów zapewniających przetrwanie, chyba, że jesteś najwyżej stojącym w hierarchiii drapieżnikiem, na którego nic nie poluje.

Naukowiec poprawił hełm.

– Czyli nie musimy się ich obawiać?

W kabinie rozległ się słyszany wcześniej basowy pomruk, od którego tym razem zadrżały szyby w łaziku. Cokolwiek wydawało ten dźwięk, było teraz znacznie bliżej.

– Sugeruję ostrożność. Lwy w afryce też uciekały na widok maszerujących na nich kilku Masajów z maczetami, którzy po odcięciu kawałków upolowanej antylopy szybko odchodzą. Masajscy łowcy wiedzą, że lwy nie zostaną w oddali zbyt długo, a ich bojaźń minie. Poza tym nie wiemy co to za stworzenia i nie znamy ich zwyczajów. Być może polują stadnie, może kilka osobników obserwuje lub pilnuje terytorium, zanim reszta stada wróci z polowania? Nie wspomnę już o posiadaczu tego głosu. Jego siła sugeruje coś naprawdę dużego.

Kapitan zgodził się w myślach z naukowcem. Wolałby nie natknąć się na miejscowy odpowiednik lwa, choć ufał polu siłowemu łazika. Było na tyle mocne, że powinno wytrzymać nawet atak rozpędzonego słonia. A jeśli spotkają coś większego, zawsze mieli działko energetyczne zdolne powalić o wiele większe zwierzę, jeśli takie spotkają. O ile będzie miało podobny do ziemskich stworzeń system nerwowy. Ostatnia myśl go zaniepokoiła, ale nie podzielił się nią z załogą, nie chcąc obniżać ich morale.

– Jesteśmy już prawie na szczycie. Rozejrzymy się, zobaczymy, co nadaje sygnał i czy da się tam dojechać. Gartesios zostajesz w łaziku i trzymaj działko w gotowości, w razie gdybyśmy spotkali to, co tak tu głośno ryczy.

– Rozkaz – odparł z uśmiechem komandos.

Kapitan sprawnie operował kierownicą manewrując tak, by pokonać resztę wzniesienia zygzakiem, bez przeciążania pojazdu i zmuszania go do wjazdu pod zbyt dużym kątem. Wreszcie wyjechali na niewielką polanę na szczycie i łazik się zatrzymał.

– Piękny widok. Pomyślcie, nikt tego przed nami nie oglądał – rozmarzyła się Bielska, gdy tylko wysiedli. Rozglądała się chwilę, po czym z wyraźnym zadowoleniem na twarzy zaryczała głośno, imitując słyszany wcześniej basowy pomruk.

– Oszalałaś? Zamilcz kobieto! – krzyknął na nią Arturius.

– Odpieprz się, od początku coś ci się nie podoba.

Bielska nie wytrzymała i odwróciła się do niego ze spojrzeniem, które zaniepokoiło Trakatelisa.

– Wiesz co się dzieje, jak wchodzisz na teren drapieżnika i ryczysz jak jego konkurent? Następuje atak. Czy ty nigdy nie obejrzałaś choć jednego filmu przyrodniczego?

– On ma rację, wystarczy tych popisów Ryśka. Uspokójcie się i spójrzcie w tym kierunku.

Kapitan szybko uciął kłótnię nie chcąc dopuścić do eskalacji konfliktu. Sierżant Bielska zamilkła, zdając sobie sprawę, że ksenobiolog ma rację. Zrobiło jej się głupio, co natychmiast wyraziła jej rzednąca, poirytowana mina. Poprawiła w ręku promiennik, zerknęła ku linii drzew, a po chwili odwróciła się w stronę źródła sygnału. Dzieliło ich od niego kilka kilometrów. Zdawał się pochodzić z polany, jednak z ich pozycji nie widać było niczego, co sugerowałoby użycie jakiejkolwiek technologii.

– Szkoda, że coś zżarło nam drona. Nie musielibyśmy tam jechać – kapitan rzucił na głos, zastanawiając się, czy po zjechaniu ze wzniesienia zdołają dostać się na polanę. Drzewa po tej stronie rosły nieco gęściej.

Znów rozległ się głośny basowy ryk, wciąż nieznanego im zwierzęcia. Arturius grzebiący w kępie krzewów odwrócił się w jego stronę. Nagle spomiędzy rosnących na obrzeżu polany drzew wybiegł w jego kierunku pokryty skołtunioną czarną sierścią małpolud. Zdołał pokonać kilka metrów zanim padł porażony strzałem z promiennika sierżant Bielskiej.

– Natychmiast wracać do łazika! – krzyknął kapitan celując swą bronią w stronę drzew. Ksenobiologowi nie trzeba było powtarzać. Kilkoma susami dopadł do pojazdu i zniknął we wnętrzu. Zaraz za nim wskoczyli Bielska i kapitan. Gartesios z wnętrza obserwował otoczenie, trzymając palec na spuście.

– Jasna cholera Arturius, nie powinieneś wysuwać się poza działanie pola. Życie ci niemiłe? – fuknął kapitan.

– Chciałem tylko… Ech, ma pan rację. To był błąd. – Naukowiec spuścił na chwilę wzrok, zdając sobie sprawę z tego co zrobił. W głębi duszy złościł się, że dopiero co zbeształ wkurzającą go Bielską, a teraz sam zachował się jak dureń. Zerknął na nią ukradkiem, ale Ryśka uważnie lustrowała otoczenie.

– Ten małpolud, może podjedziemy kilka metrów i go zbadamy? – Spytał Gartesios. Ciekawość naukowca brała w nim górę nad wyszkoleniem wojskowym.

– Nie chcę, by to coś znalazło się w zasięgu pola łazika. Może być silniejsze niż ziemskie goryle i jednym ruchem przetrącić komuś kark, gdy tylko się obudzi. Zostańmy na razie przy zbieraniu roślin. Myślę, że damy radę przedrzeć się do miejsca, z którego dochodzi sygnał.

Ruszyli w dół wzniesienia, uważnie obserwując mijane drzewa i krzewy. Kilka razy zauważyli coś niewielkiego, śmigającego po gałęziach szybciej niż ziemskie wiewiórki. Na niektórych z mijanych drzew porastały fioletowo zabarwione pnącza, z których kapał sok. Gdzieniegdzie widzieli też bulwiaste narośle rosnące wokół pni. Ksenobiolog nie prosił, by się zatrzymać i je zbadać. Miał dość wrażeń, jak na jedną wyprawę.

– Chrisnick, zgłoś się. – Kapitan wybrał połączenie ze statkiem i czekał na odpowiedź.

– Kapitanie, mamy coraz większe problemy – natychmiast odpowiedział oficer – Właśnie miałem meldować. Wygląda na to, że zostaliśmy trafieni jakimś rodzajem promieniowania, które częściowo osłonił reaktor. Niestety amnezja postępuje, kilku żołnierzy na zewnątrz statku całkiem straciło pamięć, porozbierali się i próbowali przedrzeć przez barierę pola siłowego. W statku jest coraz gorzej. Technicy od reaktora też nic nie pamiętają. Siedzą zamknięci wraz z…

Głos ucichł. Gartesios poruszył się nerwowo. Porucznik Bielska zmarszczyła brwi. Ksenobiolog z rosnącym strachem na twarzy milcząco wpatrywał się w kapitana.

– Chrisnick, zgłoś się – Darian wywołał oficera.

Dłuższą chwilę ciszy przerwał zaniepokojony głos doktor Zalii.

– Kapitanie, on też właśnie stracił pamięć. Podałam mu środek nasenny. Nie chcę, by zaczął się zachowywać, jak ci na zewnątrz statku. Wciąż nie wiem, jak przeciwdziałać tej amnezji. Wracajcie szybko, bo wkrótce nie będzie komu opanować sytuacji.

– Jesteśmy dosłownie kilometr od celu. Za chwilę zobaczymy co nadaje sygnał i natychmiast wracamy do statku. Jak tylko zawrócimy, od razu panią powiadomię.

Darian się rozłączył i przyspieszył łazik. Kilka minut później wyjechali na skraj polany i oniemieli. Na jej środku stał obiekt kształtu ostrosłupa o sześciokątnej podstawie. Wyraźnie widać było, że to lądownik. Z każdej z sześciu zaokrąglonych krawędzi wystawały wbite w glebę wsporniki. Osmalona, dolna część białego poszycia, aż nadto przypominała lądowniki z minionych dekad podboju kosmosu. Jedynie rozmiar pojazdu ich zaskoczył. Jego średnica musiała wynosić ponad dziesięć metrów, a wysokość sięgała kilkunastu i prawie wystawała ponad szczyty pobliskich drzew.

– Ja pierdolę – wyrwało się podporucznik Bielskiej wpatrującej się w pojazd.

Wszyscy dłuższą chwilę obserwowali dzieło pozaziemskiej techniki. Kapitan oprzytomniał pierwszy.

– Chciałbym teraz zacząć nadawać, by nawiązać z nimi łączność, ale to musi poczekać. Powinni z nami być specjaliści od kontaktu.

– Kapitanie, małpoludy się zbliżają – poinformował Gartesios wskazując na zacienione miejsce po drugiej stronie polany. Kilka stworzeń skradało się bojaźliwie w ich kierunku. Z tyłu za nimi błysnęły kolejne pary oczu. Zdawało się, że to ich skryci w cieniu towarzysze.

– Dobra, wracamy do statku. Stamtąd rozpoczniemy transmisję na ich częstotliwości i spróbujemy nawiązać kontakt. Być może obcy siedzą w środku z obawy przed tubylcami. W każdym razie, musimy powstrzymać… zatrzymać…

Kapitan zamilkł i zrobił zdziwioną minę. Spojrzał pustym wzrokiem przed siebie, a potem na swoje ręce. Odwrócił się do ksenobiologa z rosnącym przerażeniem.

– Aummm? – Darian wydał z siebie przedziwny dźwięk.

– Kapitanie? Wszystko w porządku? – spytała niepewnym głosem sierżant Bielska.

Kapitan podskoczył w fotelu, jakby jakaś część mózgu zareagowała na stopień wojskowy.

– Kapitanie Darian Vojnov, czy rozumie mnie pan? – odezwał się Trakatelis.

Dowódca milczał. Rozglądał się tylko, jak ktoś w zupełnie obcym mu środowisku. Jakby nie wiedział, gdzie jest.

– Jasna cholera, on też? Czyli ty teraz dowodzisz – skwitowała to Bielska – kapitanie, jeśli jeszcze nas pan rozumie, ja przejmuję sterowanie łazikiem i wracamy na statek.

Gartesios, choć był starszy stopniem i automatycznie przejął dowodzenie, nie musiał nic mówić. Wraz ksenobiologiem przenieśli na tył łazika potulnego jak baranek kapitana, który na ich szczęście nie protestował. Dla pewności unieruchomili go pasami, na wypadek, gdyby zaczął być agresywny, jak część załogantów „Nadziei”.

Bielska usiadła za kierownicą i powoli ruszyła łazikiem, skręcając spowrotem do lasu. Jednakże tuż za pojazdem stało już kilku małpoludów, zagradzających im drogę.

– Omiń ich i jedziemy. Arturius obserwuj co się dzieje za nami – rzucił Gartesios wciąż trzymając palec na spuście działka łazika.

Pojazd skręcił pomiędzy rozchodzącymi się małpoludami, lecz jeden z nich dostał się w zasięg działania pola siłowego i został gwałtownie odrzucony. W tym momencie ze stojącego za nimi lądownika obcych wystrzeliło w ich kierunku potężne wyładowanie energii. Kontrolki w łaziku rozbłysły czerwienią wskazując przeładowanie systemów elektrycznych, zgasły i pojazd się zatrzymał. Brzęczenie pola siłowego umilkło. Gartesios nacisnął kilka razy spust, celując obok pojazdu obcych, lecz nic się nie stało. Łazik wraz z całą elektroniką był martwy. Do obrony zostały im tylko ręczne promienniki.

– Kurwa Gart, znowu będzie wesoło. Ale żywcem nas nie wezmą. Dasz radę podrasować szybko nasze promienniki? – Bielska próbowała zrestartować komputer łazika, przełączyć na zasilanie awaryjne, ale żadne z pokładowych urządzeń nie reagowało. Gartesios nie odpowiadał. Bawił się aparturą sterującą działkiem. – Gart, nie czas na żarty. Zostaw to gówno i bierz się za nasze promienniki.

– Już chyba po nim. Ma tak samo pusty wzrok jak kapitan – stwierdził z rosnącym strachem ksenobiolog.

Bielska podeszła do komandosa, zacisnęła mocno zęby i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Gart. Cholera, nie rób mi tego – krzyknęła ze złością. Grek nie odpowiadał. – Pomóż mi z nim. – Sierżant kiwnęła na naukowca i odpięła uprząż siedziska za działkiem. Razem przeprowadzili komandosa na tył pojazdu i usadowili obok kapitana, przypinając go tak samo pasami.

– Jakie mamy opcje? – spytał Arturius zastanawiając się, dlaczego kapitan siedzi tak spokojnie.

– Mamy do wyboru, zostać tu i czekać na cud, albo spróbować wrócić do statku na piechotę. Ale wtedy musielibyśmy ich tu zostawić, a sami ryzykować spotkanie z miejscową zwierzyną, co jak słusznie zauważyłeś może się skończyć źle. Moglibyśmy też spróbować podejść do staku obcych, ale chyba nie są teraz nastawieni do nas przyjaźnie. A to mi się… to…

Sierżant Bielska zamilkła i spojrzała niepewnym wzrokiem na ksenobiologa.

– Nie, proszę – wyszeptał przerażony Arturius, widząc to samo puste spojrzenie co u kapitana i Trakatelisa. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, w oczach komandoski pojawił się błysk wściekłości i rzuciła się na niego. W trakcie szamotaniny zahaczyli o klamkę, otworzyły się drzwi i oboje wypadli z łazika. Przyglądający się temu, skryty w cieniu małpolud podbiegł do nich i ubiegając pozostałych towarzyszy, chwycił upuszczony na ziemię promiennik.

 

**

 

Ksenobiolog przetoczył się po ziemi i zdołał odepchnąć od siebie komandoskę. Zza jego pleców padł strzał z promiennika i porucznik Bielska znieruchomiała. Arturius poderwał się na nogi i wskoczył do łazika. Zamknął drzwi i z szalejącym ze strachu sercem spojrzał na małpoluda trzymającego w ręku broń. Obca istota nie celowała do niego, lecz wskazywała palcem na pozostałe małpoludy. Ksenobiolog sięgnął do wnętrza pojazdu i chwycił promiennik Trakatelisa. Postanowił się bronić za wszelką cenę.

Tymczasem obca istota na zewnątrz pojazdu machała do niego, jedną ręką wskazując na broń, a po chwili pokazała palcem na najbliższego jej małpoluda. Wycelowała i oddała strzał. Po chwili strzeliła ponownie w kolejnego towarzysza i wskazała wprost na Arturiusa, a potem na resztę małpoludów.

Arturius siedział w kabinie i zastanawiał się nad tym co widzi. Małpolud ewidentnie zachował się w sposób inteligentny. Strzelił najpierw do Bielskiej, ale do niego już nie. Musiał rozumieć, że promienniki nie zabijają. Ale skąd mógł to wiedzieć? Nagle go olśniło. To musiał być ten, którego Bielska postrzeliła na wzgórzu. Skoro jest inteligentny, to co im wszystkim się stało? Padli ofiarami tej samej broni? Myślał przez chwilę nad prawdopodobieństwem takiego zbiegu okoliczności. Czy jakimś cudem strzał z promiennika przywracał pamięć?

Ksenobiolog patrzył jeszcze chwilę na obcego. Wskazał na trzymany w ręku promiennik, a następnie na pozostałe małpoludy. Część obcych istot zaczęła się wycofywać. Ten z promiennikiem dwa razy dotknął dłonią głowy, a po chwili znów wskazał w kierunku swych towarzyszy, po czym zaczął do nich strzelać. Arturius był już pewien, że wie o co tamtemu chodzi. Otworzył drzwi łazika, wysunął się tak, by móc dobrze celować i strzelił do jednego z uciekających teraz obcych. Strzelał raz za razem, dopóki miał w zasięgu wzroku ruchome cele. Po kilku minutach nie było już do kogo strzelać. Małpolud z promiennikiem pobiegł między drzewa za uciekinierami.

Ksenobiolog rozejrzał się uważnie i nie widząc nigdzie żadnego ruchu wysiadł z łazika i podszedł do podporucznik Bielskiej. Chwycił ją za mundur i zaczął ciągnąć w stronę pojazdu. Z niemałym trudem zdołał ją umieścić w środku, po czym zamknął drzwi. Wewnątrz obejrzał się za siebie, na kapitana i Trakatelisa. Obaj siedzieli spokojnie, jakby wokół nich nie było przed chwilą strzelaniny.

Arturius wybuchł nagle śmiechem. Zanosił się nim wręcz histerycznie. Po chwili uspokoił się, rozumiejąc reakcję organizmu na stres. Odetchnął parę razy głęboko i westchnął. Zastanowiło go jedno, dlaczego sam jeszcze nie stracił pamięci? Na tę myśl natychmiast sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej notatnik i napisał wiadomość do Bielskiej opisując efekt przywrócenia pamięci, z prośbą, by ta strzeliła do niego z promiennika, jeśli nie będzie reagował. Wcisnął kartkę papieru pod jej hełm, tak, by przysłaniała jej oko. Zdążył jeszcze przejść na tył pojazdu i przypiąć się pasami, by po chwili zapomnieć dlaczego to zrobił.

**

Marysia Bielska ocknęła się w fotelu kierowcy. Spojrzała przed siebie i zobaczyła polanę pełną leżących małpoludów. Kilkoro z nich zaczynało się ruszać. Jeden siedział w kucki i trzymał się za głowę. Sierżant natychmiast poszukała promiennika. Zauważyła na kolanach kartkę papieru. Przeczytała ją i z niedowierzaniem spojrzała jeszcze raz na polanę.

– To prawda, Arturius? – spytała odwracając się do tyłu. Ksenobiolog przyglądał się pustym wzrokiem czemuś na ścianie pojazdu. Nie odpowiadał.

– Arturius? Chyba nie mam wyboru, co? Muszę ci zaufać. Przepraszam chłopaki – stwierdziła głośno, po czym strzeliła po razie do całej trójki. Zostało tylko czekać, aż się obudzą. Odwróciła się w stronę polany i obserwowała budzące się małpoludy. Trzymała w ręku gotowy do strzału promiennik, na wypadek, gdyby zechciały zaatakować. Po chwili zza drzew wyszedł jeden z nich, trzymając w ręku promiennik skierowany kolbą do przodu. Nawiązali kontakt wzrokowy. Bielska ścisnęła mocno broń i zacisnęła nerwowo zęby. Małpolud się zatrzymał, wskazał ręką promiennik, a potem na nią, po czym położył go na ziemi i odszedł. Wrócił do swych towarzyszy i zajął się jednym z leżących. Bielska odetchnęłą głęboko, ciesząc się, że pomimo całej strzelaniny oraz wypadku z polem siłowym odrzucającym jednego z nich, obcy nie byli wrogo nastawieni.

 

**

Doktor Zalia zamknęła się w ambulatorium, gdy tylko usłyszała krzyki i szamotaninę za drzwiami. Dostępu bronił teraz kod znany tylko jeszcze kapitanowi i pierwszemu oficerowi. Na jej głośne pytania zadawane przez drzwi nikt nie odpowiadał, za to zaczynała słyszeć coraz więcej pochrząkiwań i jęków. Zrezygnowana, uruchomiła tryb kwarantanny w statku, odcinając od siebie poszczególne sekcje, a następnie zaktualizowała zapis pogarszającej się sytuacji na statku. Bariera wokół „Nadziei” automatycznie przeszła na najsilniejsze ustawienie. Doktor spróbowała wywołać łazik, lecz bez skutku. Nie wiedziała co robić. Podłączyła się do obrazu z kamer wokół statku, licząc na to, że może na zewnątrz jest jeszcze ktoś w pełni władz umysłowych. Niestety wszyscy krążący między polem siłowym a statkiem zdezorientowani żołnierze co rusz próbowali je bezmyślnie sforsować. Na zewnątrz bariery pojawiło się kilkoro małpoludów. Chodzili w tę i spowrotem wydając nieartykułowane jęki. Nagle doktor poczuła lekki ból głowy i po chwili przestała rozumieć co widzi. Rozejrzała się po ambulatorium ze strachem, nie wiedząc, gdzie jest ani co robi. W końcu jej umysł się poddał i usiadła na podłodze wodząc wokoło błędnym wzrokiem.

 

**

 

Kamery „Nadziei” cały czas rejestrowały wydarzenia wokół statku. Niecałą godzinę po tym, jak doktor Zalia straciła pamięć, do bariery podjechał szarego koloru pojazd obcych, niewiele mniejszy od unieruchomionego łazika. Otworzyły się drzwi i ze środka wysiadło dwóch humanoidów ubranych w jasnoniebieskie skafandry. Natychmiast zaczęli strzelać do małpoludów, po czym jednego po drugim zapakowali ich do pojazdu. Po chwili część bariery pomiędzy dwoma słupkami emiterów się wyłączyła. Z pojazdu wysiadł kapitan Darian Vojnov, ksenobiolog oraz dwójka komandosów. Bez żadnego ostrzeżenia zaczęli strzelać do błąkających się wokół statku żołnierzy. Gdy wszyscy ludzie leżeli już nieprzytomni, kapitan otworzył śluzę i weszli do środka. Strzałami z promiennika powalił dwóch napotkanych żołnierzy, po czym skierował się do drzwi śluzy wewnętrznej. Dzięki uprawnieniom dowódcy wyłączył tryb kwarantanny, poprawił w ręku broń, spojrzał na komandosów i naukowca dzierżących w rękach promienniki i ruszyli do środka. Niecałe trzydzieści minut później cała załoga „Nadziei” została obezwładniona. W tym czasie obcy odjechali.

 

**

 

Doktor Zalia otworzyła oczy i ujrzała uśmiechających się do niej kapitana i pierwszego oficera. Chciała się zerwać z łóżka, ale obaj delikatnie przytrzymali ją w miejscu.

– Spokojnie pani doktor. Wszystko w porządku. Jeśli mnie pani rozumie, proszę powoli się podnieść. – Odezwał się Darian.

– Co się stało? Czy wy… minęło wam tak samo z siebie? – Zalia uniosła się na łokciach. Natychmiast pomyślała o reszcie załogi.

– Niezupełnie, ale najpierw zajmijmy się panią. Z nas wszystkich jako jedyna, spała pani cztery dni.

– Spałam? Nic nie pamiętam, ech, co chyba jest oczywiste. – Powoli umysł jej się rozjaśniał. – Niezupełnie, mówisz, czyli jak powróciła wam pamięć?

– Już tłumaczę, ale proszę się wygodnie oprzeć. Chcę widzieć pani minę. – Kapitan się uśmiechnął, sięgnął po dodatkową poduszkę, podłożył ją pod plecy doktor Zalii i kontynuował – Wszystko dzięki tym cholernym promiennikom. Uratował nas fakt, że porucznik Bielska postrzeliła jednego z tych małpoludów, gdy zatrzymaliśmy się na wzniesieniu. On też miał amnezję, tak jak jego pobratymcy. Wszyscy mieli ten sam problem co my. Ach, przecież tego pani jeszcze nie wie, źródłem sygnału radiowego był statek obcych, który odkryliśmy na polanie. A te małpoludy to oni. Błąkali się bez pamięci po okolicznym lesie tak długo, że pogubili skafandry, a może je z siebie zdarli. W każdym razie strzał z promiennika okazał się przywracać im pamięć. Wszyscy ją straciliśmy, jeszcze w łaziku nieopodal ich statku, ale Ntarlan, jeśli dobrze wymawiam jego imię, ten pierwszy postrzelony małpolud, zrozumiał co się dzieje, gdy się ocknął. Sierżant Bielska i ksenobiolog wypadli podczas bójki z łazika, a Ntarlan natychmiast chwycił promiennik, strzelił do Bielskiej, a potem ostrzelał swoich. Nasz bohater Arturius też miał w tym swój udział. Potem przywieźli nas pod statek, a my zajęliśmy się resztą załogi. Wszyscy są cali i zdrowi, a my właśnie lecimy do domu.

Doktor Zalia patrzyła na kapitana i oficera szukając w ich twarzach śladu dowcipu, którym mogła być ta opowieść. Obaj byli poważni, choć jednocześnie ubawieni jej miną.

– Do domu? A silniki? A ta broń w kosmosie? Mogę dostać coś do picia? – Doktor wyrzuciła z siebie po chwili.

Bowman się odwrócił, sięgnął po pojemnik z wodą i podał doktor.

– Tak. Dzięki lingwistom obu ras oraz pokładowej SI, szybko nawiązaliśmy dialog. Mieliśmy pecha, że przelatywaliśmy przez obszar kosmosu, w którym obcy testowali nowy rodzaj broni, której, nawiasem mówiąc, też padli ofiarami. Tak jak my, lądowali awaryjnie na tej planecie. Właśnie wracają do siebie, bogatsi o nowe doświadczenia. Ale najważniejsze jest to, że mamy z nimi kontakt, nawiązaliśmy przyjacielskie stosunki, a dzięki ich pomocy udało nam się szybko usunąć usterkę silników i kilka godzin temu wystartowaliśmy w drogę powrotną.

Doktor Zalia przetwarzała zasłyszane informacje. To było dla niej prawie za dużo jak na jeden raz, ale spokój bijący z oczu obu mężczyzn szybko jej się udzielił. Byli bezpieczni i wracali do domu z pozytywnie wykonanej misji.

Koniec

Komentarze

Zaczęło się typowo, bo od pewnego zajścia zmuszającego statek do awaryjnego lądowania na planecie, która nie była jego docelową. I choć potem nastąpiły wydarzenia dające nadzieję na interesujące rozwinięcie akcji, to skończyło się w zasadzie na wyprawie łazika, dość skąpym opisie otoczenia i zachowania załogi.

Szkoda, Rearnakedbite, że nie pokusiłeś się o dokładniejsze przedstawienie tego wszystkiego, co wydarzyło się po spotkaniu małpoludów i znalezieniu źródła sygnału, że zdecydowałeś się tylko na bardzo oszczędnie przekazany opis wypadków, którym kapitan uraczył panią doktor.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi, nie zawsze poprawnie i czytelnie zbudowane zdania, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

 

dalej wsłu­chu­jąc się w swe ciało w ocze­ki­wa­niu na po­wrót sił i wspo­mnień. Nagle usły­szał gło­śne pu­ka­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Da­rian, wsta­waj. Szyb­ko, nie ma czasu! – Ktoś gło­śno krzyk­nął za­nie­po­ko­jo­ny gło­sem. → Zbędne dopowiedzenie – krzyk jest głośny z definicji. Czyim głosem był zaniepokojony ten, kto krzyknął?

Proponuję: – Da­rian, wsta­waj! Szyb­ko, nie ma czasu! – krzyknął ktoś zaniepokojony.

 

Był ka­pi­ta­nem stat­ku i do­wód­cą wy­pra­wy. – Jakim cudem nie obu­dzo­no mnie przed lą­do­wa­niem? Mie­li­śmy się naj­pierw przyj­rzeć wszyst­kie­mu z da­le­ka.Spy­tał spo­koj­nym gło­sem, bez­wied­nie ru­sza­jąc płat­ka­mi no­so­wy­mi. → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą. Co to są płatki nosowe?

Winno być:

Był ka­pi­ta­nem stat­ku i do­wód­cą wy­pra­wy.

– Jakim cudem nie obu­dzo­no mnie przed lą­do­wa­niem? Mie­li­śmy naj­pierw przyj­rzeć się wszyst­kie­mu z da­le­ka  – spy­tał spo­koj­nym gło­sem, bez­wied­nie poru­sza­jąc nozdrzami.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

po paru mi­nu­tach drogi ko­ry­ta­rza­mi… → Raczej: …po paru mi­nu­tach wędrówki ko­ry­ta­rza­mi

 

a spo­dzie­wa­ny okres na­praw może trwać mie­sią­ce… → Masło maślane – okres i miesiące to określenie czasu.

Proponuję: …a na­prawa może trwać mie­sią­ce

 

– Skoro tylko praw­do­po­dob­nie, to jakie inne mamy opcje? – Spy­ta­ła Jo­lan­na, ofi­cer na­uko­wy, ma­ją­cy łą­czyć… → Didaskalia małą literą. Piszesz o kobiecie, więc:

– Skoro tylko praw­do­po­dob­nie, to jakie inne mamy opcje? – spy­ta­ła Jo­lan­na, ofi­cer na­uko­wy, ma­ją­ca łą­czyć

 

czy roz­sąd­nym jest po­now­ne hi­ber­no­wa­nie? → …czy roz­sąd­ne jest po­now­ne hi­ber­no­wa­nie?

 

– Moż­li­we, że je­ste­śmy na za­miesz­ka­łej pla­ne­cie.– Moż­li­we, że je­ste­śmy na za­miesz­ka­nej pla­ne­cie.

 

Pod­po­rucz­nik za­nu­ci­ła cicho pod nosem. → Zbędne dopowiedzenie – nucenie/ mówienie pod nosem jest ciche z definicji.

Wystarczy: Pod­po­rucz­nik za­nu­ci­ła pod nosem.

 

– Zo­ba­czy­my w bazie. Ale po­rucz­nik Biel­ska je pierw­sza.Na­uko­wiec od­pa­ro­wał.– Zo­ba­czy­my w bazie. Ale po­rucz­nik Biel­ska je pierw­sza  – od­pa­ro­wał na­uko­wiec.

 

Wska­zał pal­cem na grupę ni­skich ro­ślin… → Wska­zał pal­cem grupę ni­skich ro­ślin

Palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

Kilka minut jazdy póź­niej skon­tak­to­wał się z nimi→ Kilka minut póź­niej skon­tak­to­wał się z nimi

 

Da­rian za­trzy­mał po­jazd i znów bez­wied­nie po­ru­szał płat­ka­mi nosa.Da­rian za­trzy­mał po­jazd i znów bez­wied­nie po­ru­szał nozdrzami.

 

Ka­pi­tan się za­sę­pił, ale mu­siał roz­wią­zy­wać jeden pro­blem na raz. → Czy to znaczy, że wcześniej rozwiązywał kilka problemów jednocześnie/ naraz?

 

że wy­stą­pią u wielu ludzi na raz? → …że wy­stą­pią u wielu ludzi naraz?

 

Na­uko­wiec po­pra­wił na gło­wie hełm. → A może wystarczy: Na­uko­wiec po­pra­wił hełm.

Jaka jest możliwość, by miał hełm w innym miejscu, nie na głowie?

 

Nie­któ­re z mi­ja­nych drzew po­ra­sta­ły fio­le­to­wo za­bar­wio­ne pną­cza, z któ­rych kapał sok. Gdzie­nie­gdzie na­po­ty­ka­li na bul­wia­ste na­ro­śle wy­da­ją­ce się po­ra­stać wokół nich. → Co porastały narośle i czy porastały faktycznie, czy to tylko złudzenie? Powtórzenie.

Proponuję w drugim zdaniu: Gdzie­nie­gdzie na­po­ty­ka­li bul­wia­ste na­ro­śle, rosnące wokół pni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Początek był niezły, wciągnęło mnie, choć trochę krzywiłam się na myśl, że dowódca wyprawy jedzie gdzieś w cholerę. Powinien zostać na miejscu. Podobało mi się do momentu utraty pamięci przez całą załogę. Przebudzenie pani doktor i infodumpowy skrót wydarzeń już mniej. Skończyłeś zbyt pośpiesznie. Spotkanie dwóch cywilizacji, próby dogadania się, przejścia do porządku dziennego nad nieudanym początkiem znajomości, odkrywanie ile kto wie o świecie – wszystko to byłoby nawet ciekawsze, niż wydarzenia, którym poświęciłeś większość miejsca.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zaczęło się interesująco. Skończyło się wraz z przebudzeniem lekarki. Opis kontaktu skrótowy i mało interesujący. Warto byłoby to rozwinąć, ale po uwzględnieniu wskazówek nieocenionej Reg.

Dziękuję serdecznie za opinie. Mam nad czym pracować. Kłaniam się nisko i znikam celem poprawy tekstu :)

Naukowcy to wszechświat badający sam siebie.

Dopisałem końcówkę i poprawiłem nieco tekst. Dziękuję jeszcze raz, za poświęcony czas. Jesteście nieocenieni!

Naukowcy to wszechświat badający sam siebie.

Zatrzymali się przy najbliższym drzewie, które dokładnie obejrzeli z wnętrza pojazdu. Gartesios na polecenie dowódcy rozszerzył działanie pola siłowego, aż objęło obszar trzech metrów wokół pojazdu, wraz z częścią drzewa.

Powtórzenie.

– Zobaczymy w bazie. Ale porucznik Bielska je pierwsza – odparował – kapitanie, możemy zatrzymać się przy tej kępie? – Wskazał palcem grupę niskich roślin o ciemniejszych, wachlarzowatych liściach.

Nie wiem czy to “odparował” ma tu zastosowanie. Trochę za daleko wypowiedzi, której dotyczy, bo jak rozumiem to odparowuje wypowiedź Bielskiej. No i z treści wynika jakby odparowywał Bielskiej, ale z formy jakby zwracał się do kogoś innego. Coś mi tu nie gra.

– Odpieprz się, od początku coś ci się nie podoba.

Bielska nie wytrzymała i odwróciła się do niego ze spojrzeniem, które zaniepokoiło Trakatelisa.

To chyba powinno być połączone, o tak:

– Odpieprz się, od początku coś ci się nie podoba. – Bielska nie wytrzymała i odwróciła się do niego ze spojrzeniem, które zaniepokoiło Trakatelisa.

Bez tego, w tym momencie na chwilę się zgubiłem w tym co kto robi/mówi.

– Szkoda, że coś zżarło nam drona. Nie musielibyśmy tam jechać

Mieli tylko jednego drona? :) Zwróciło moją uwagę.

– Ja pierdolę – wyrwało się podporucznik Bielskiej wpatrującej się w pojazd.

Wulgaryzmy w tym tekście rażą. Nie pasują.

Kontrolki w łaziku rozbłysły czerwienią wskazując przeładowanie systemów elektrycznych, [+]następnie zgasły i pojazd się zatrzymał.

Tak jest trochę płynniej.

Kamery „Nadziei” cały czas rejestrowały wydarzenia wokół statku. Niecałą godzinę po tym, jak doktor Zalia straciła pamięć, do bariery podjechał szarego koloru pojazd obcych, niewiele mniejszy od unieruchomionego łazika. Otworzyły się drzwi i ze środka wysiadło dwóch humanoidów ubranych w jasnoniebieskie skafandry. Natychmiast zaczęli strzelać do małpoludów, po czym jednego po drugim zapakowali ich do pojazdu. Po chwili część bariery pomiędzy dwoma słupkami emiterów się wyłączyła. Z pojazdu wysiadł kapitan Darian Vojnov, ksenobiolog oraz dwójka komandosów. Bez żadnego ostrzeżenia zaczęli strzelać do błąkających się wokół statku żołnierzy. Gdy wszyscy ludzie leżeli już nieprzytomni, kapitan otworzył śluzę i weszli do środka. Strzałami z promiennika powalił dwóch napotkanych żołnierzy, po czym skierował się do drzwi śluzy wewnętrznej. Dzięki uprawnieniom dowódcy wyłączył tryb kwarantanny, poprawił w ręku broń, spojrzał na komandosów i naukowca dzierżących w rękach promienniki i ruszyli do środka. Niecałe trzydzieści minut później cała załoga „Nadziei” została obezwładniona. W tym czasie obcy odjechali.

Ten fragment jest początkowo niezrozumiały, bo wyjaśnienie jest dopiero później. Wiem, że tak miało być, ale czytając zastanawiałem się przez chwilę czy czegoś nie przeoczyłem. W filmie taki chwyt mógłby zadziałać, ale nie jestem pewny czy to działa w opowiadaniu, gdzie czytelnik ma za dużo czasu na zastanawianie się przed pójściem dalej.

 

Podobało mi się. Tekst jest napisany sprawnie, jest historia, jest równe tempo, proporcje są dobre, więc sądzę, że ćwiczenie się udało. Jest nawet poczucie tajemnicy jakby żywcem wzięte z książek Lema. Jest to takie trochę naiwne sci-fi w starym stylu, ale moim zdaniem działa. Trochę paradoks, że czytając sci-fi, czułem jakbym się cofnął w czasie ;) .

Można mieć różne zarzuty do wiarygodności historii, jak to, że mieli tylko jednego drona, albo że wszystkie małpoludy pogubiły swoje skafandry (jak kurna można zgubić ubranie?). W sumie fajną zapowiedzią tego faktu byłoby gdyby osoby na statku cierpiące na amnezję wcześniej wykazały się kompulsywnym rozbieraniem się – wtedy ten element miałby lepsze podparcie, bo obecnie chyba najbardziej razi.

Ogólnie to jestem na tak. Za lekkość, bezpretensjonalność i kompozycję tego tekstu uważam, że zasługuje na biblio, więc zgłaszam.

Łukasz

Dziękuję za komentarz i wskazówki, Luken. Przyznaję rację co do drona, to słaby punkt i do zmiany. Dziękuję też, za wskazówki techniczne i poprawki. W wolnej chwili zasiądę do tekstu jeszcze raz i wprowadzę zmiany. Wyjaśnię, dlaczego kapitan jedzie na misję, zrobię coś z tym dronem – a wyjaśnienie dlaczego małpoludy pogubiły ubrania już mam, tylko muszę je wpleść w tekst. Jeszcze raz serdecznie dziękuję.

Naukowcy to wszechświat badający sam siebie.

Początek trochę mi się ciągnął, potem przyspieszasz, a na końcu streszczasz.

Pomysł z uzdrawiającymi promiennikami wydaje mi się raczej naiwny. Za mało to prawdopodobne. To trochę tak, jakby kogoś porwali, nakarmili trucizną, wywieźli do lasu i wywalili z samochodu akurat obok kępki ziółek wytwarzających antidotum.

Nie wyobrażam sobie, jak można wyłapać wybuch nuklearny, kiedy w tle przewijają się wybuchy na słońcu.

I trochę dużo czasu potrzebowali, żeby ustalić, że ludzie z jednej burty mają amnezję, a z drugiej nie.

Ale nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka