- Opowiadanie: RebelMac - Gwiezdny Kurier - rozdział pierwszy

Gwiezdny Kurier - rozdział pierwszy

Oceny

Gwiezdny Kurier - rozdział pierwszy

Rozdział 1 – Pośród gwiazd

 

 

Filtry w kajucie Kuriera 68 pracowały bezgłośnie, zasysając dym. W czarnej popielniczce, zgaszono szluga, przestał kopcić. Nie pochwalam palenia, ale cóż, nikt nie jest doskonały. Chyba, że Ja.

Właścicielem paczki papierosów był Trevor Bukowski, który miał to szczęście urodzić się na Ziemi, nie na jednej z Kolonii, i jak sugeruje nazwisko, ma polskie korzenie.

Lubię Polaków.

Nie raz, załatwiali sprawy bez Mojej ingerencji, aby później – z czego śmiałem się tylko właściwie Ja – nazwać je cudem.

A czemu szczęście? Błękitna planeta jest w centrum wszechświata, Mój pierwszy twór pośród gwiazd. O tym jeszcze opowiem.

Wracając do meritum, palacz i protagonista powieści, leżący na plecach wśród skotłowanej pościeli, jest z wybranką serca – Myą, Marsjanką, rasy ludzkiej. Zarówno „jest” w sensie partnerstwa i miłości, oraz „jest” teraz fizycznie, oddalony o oddech, w tym samym łóżku. „Jestestwo”, to dla Mnie ważna rzecz

Mya, kobieta z burzą rudych włosów, piegami, o jasnej karnacji, była wieczną uciekinierką. Uciekała od rodziców, od zamętu wojny – Powstania Marsjańskiego, od czarnych, depresyjnych myśli.

 – Ty mnie zostawisz, Trevor – mawiała, pijana w sztorc, tabletki nie pomagały.

 – Nigdy, kochanie, nigdy – odpowiadał. I namiętnie całował.

Żyją bez ślubu, co jest Mi obojętne, a dzieci jeszcze nie mają. Pilnują się. Chwalę taki wybór, oboje jeszcze są niedojrzali w emocjach, dziecko to duża odpowiedzialność.

Jest północ czasu pokładowego, kolonistka, ko-pilot, śpi. Trevora dręczył koszmar, wybudzony odpala kolejnego papierosa; ogląda zmęczonymi oczami kajutę, pełną pamiątek. Ach, lubię to hobby Bukowskiego. Kolekcjonerstwo. O najnowszym suwenirze z Cesarstwa Kin również opowiem.

Jak to się stało, że ludzkość podróżuje w kosmosie gwiazdolotami? Że pokonuje lata świetlne, w ciągu paru dni? Trzeba zacząć od początku. Czyli od Ziemi.

Przeczytajcie Torę. Gnostyczne i kabalistyczne teksty, też nie zaszkodzi. Stworzyłem pierwszą planetę, świat ziemski. W samym środku wszechświata. Moje najdoskonalsze dzieło, nie licząc rodzaju ludzkiego; tchnąłem życie w Adama i Chawę. Wcześniej zazieleniłem florą, dopełniłem fauną.

Ale pytacie, co z podróżami Drogą Mleczną? Wpierw Ziemia musiała się zjednoczyć. Trochę w tym pomogłem, przyznaję – każdy kraj miał swojego mesjasza. Zapracowali na władzę i pieniądze. Wywiady umożliwiły kontakt, ułożenie planu. Pierwszy krok: połączenie Korei Południowej z Północną, drugi krok: wpompowanie astronomicznych sum w Afrykę i kraje dotknięte biedą, ekologię, trzeci krok: ustanowienie rządu globalnego przy ONZ, UNG – United Nations Goverment. Powstał unijny twór, zrzeszający wszystkie państwa. Zażegnano wojny. A teoretycy spisku globalnego, NWO, przecierali oczy ze zdumienia. Żadnego zniewolenia ludzkości, Era Oświecenia. Nie tylko Żydzi, lecz po prostu człowiek, stał się wybrany przeze Mnie.

Prywatne rakiety kosmiczne, już latały do stacji orbitalnych, lądowały na księżycu. Czas przyszedł, by człowiek odwiedził Marsa. I tu Rosjanie spisali się na medal, stworzyli najpierw laboratoryjnie, mikroskopijną czarną dziurę. To był punkt zwrotny. Cała Ziemia mogła ulec zniszczeniu, cały ten trud poszedł by na marne. Wessało by ją. Jednak rosyjscy naukowcy z międzynarodową pomocą, i z wielką ostrożnością, wymyślili Napęd Hawkinga; umocowany w gwiazdolotach nowej konstrukcji, pozwalał na dalekie podróże międzygwiezdne. Jak? Statek kosmiczny, a właściwie komputer pokładowy, wybierał punkt końcowy podróży, czyli bezpieczną odległość od docelowej planety i tworzył przed dziobem jednostki czarną dziurę, o wymiarach obiektu wejścia. Po wleceniu w kosmiczny fenomen, ów zmniejszał się do rozmiarów punktu, nicości i tworzył matematyczny odcinek, bez masy. Całość lotu trwała dokładnie czterdzieści cztery godziny. 44. Liczba mistrzowska i boska. Moja ulubiona. Kiedy upłynął czas wojażu, gwiazdolot na końcu odcinka, wynurzał się z absolutnej czerni, która na sekundę przed wylotem, na powrót była wielkości rakiety, po czym kurczyła się, znów do punktu, punktu, który ostatecznie znikał całkowicie. Wystarczyło teraz tylko dolecieć do orbity planety i bezpiecznie wylądować. Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione, to Niemcy wymyślili silniki grawitacyjne, spuścizna prac nazistów III Rzeszy. Dzięki odpychaniu i przyciąganiu gwiazdolotu, mógł on swobodnie przemieszczać się w przestrzeni. Do Marsa więc, ludzkość miała czterdzieści cztery godziny lotu. I już wiedziała, że to nie koniec, bo do Pasa Oriona też, Tau-Ceti i do Aldebarana.

Gdy po ziemskich mesjaszach zostały tylko pomniki, Kolonia na Marsie zbuntowała się. Mówią, że to tęsknota za domem, za Ziemią, spowodowała rozłam. Ale prawda jest taka, że pojawił się chory psychicznie, samozwańczy dyktator. Uznał, że Mars jest święty i niezależny. Mesjasz Marsa. Ja nie miałem z tym nic wspólnego. Niby wszystkiemu winna religia, bo z niej to tylko wojny, głód i strach. Nie do końca się zgodzę, też wiara i poszanowanie tradycji. Jaka jest prawda, dowiecie się po śmierci, drodzy ludzie. Ateistów też do Siebie przyjmuję, zrobię im kawał, będą śmiać się do rozpuku.

Pojawiły się w stoczniach ziemskich i marsjańskich, pierwsze gwiazdoloty z uzbrojeniem. Jeśli chcesz wygrać bitwę, musisz mieć się czym bić. Starcia w kosmosie, ze względu na Napęd Hawkinga, odbywały się przy orbitach lub na nich samych. Mars przegrał I Gwiezdną Wojnę. Nastały czasy pokoju.

Nie na długo, jednak. Skolonizowano kolejne planety o zbliżonym klimacie do ziemskiego. Na co komu takie Arrakis, czy Tatooine, sam piach, jak tam żyć? Kolonie oczywiście też się zbuntowały, agresja chyba leży już w naturze ludzkiej. II Gwiezdną Wojnę wygrała znowu Ziemia. Co Mnie nie dziwi.

A spytacie, kiedy pojawią się Obcy? Też ich stworzyłem. Na podobieństwo zwierząt. Są więc podobni do słoni przedstawiciele Cesarstwa Kin, Wężowi Sauranie, Jaszczury, Wilkoludzie.

A skoro są inne gatunki we wszechświecie, to musiał nastąpić pierwszy kontakt III stopnia. Armada Roju przyleciała z wcześniejszą zapowiedzią i w pokojowych zamiarach. Zaczęła się wymiana handlowa, kulturowa, Kurier 1 zawiózł obsadę placówki dyplomatycznej na ojczystą planetę owadów – Drig'tii. Uczeni z obu stron napisali słowniki, produkcja translatorów mowy ruszyła pełną parą.

Trzeci z załogantów Kuriera 68 to właśnie Insekt, zwany przez Trevora, Chudym. Chudy to Robotnik, śpi teraz w kokonie w ładowni; nigdy nie obsługuje działka pokładowego gwiazdolotu. Nie jest przecież Wojownikiem. Kiedy Bukowski pytał – Nie masz dość noszenia skrzyń? Nie chciał byś raz postrzelać? Mieć broń do samoobrony? Przedstawiciel Roju zawsze odpowiadał przez przenośny translator – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. – Tylko to słowo nie dało się przetłumaczyć, z całego języka obcej rasy. Jakby to było mityczne i transcendentne pi, wciąż nieodgadniona liczba. Trevor nigdy nie był na Drig'tii, a tam podejrzewał, że wyjaśni się zagadka; był cierpliwy, kiedyś padnie odpowiedź.

Czym jest kahla? Ja wiem. O tym też napiszę. Nawet gdy Bukowski spił roślinożercę wódką, Obcy zawsze mówił – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.

Jakie zadania, jakie misje, wykonywał gwiazdolot dowodzony przez Trevora? Komunikacja międzyplanetarna, dowożenie przesyłek między ambasadami gatunków. Zakładanie nowych placówek. I robota przyziemna, zwykłe paczki kurierskie.

Kurier 68 właśnie wraca z Elef, planety Cesarstwa Kin, z kolejną pamiątką Bukowskiego.

 

 

Gwiazdolot lotem nurkowym, przecinał atmosferę oliwkowej planety. Na horyzoncie widniały ośnieżone góry, komputer pokładowy wyliczał głośno roślinność; HUD oznaczał obiekty. Szczyt Trąb, fioletowa trawa, zwana pospolicie i po prostu trawą, drzewa Yin, jezioro Fulen i punkt docelowy podróży – stolica Tai Pen.

Cały kosmodrom, jak i budowle miasta, wzniesione były w stylu ziemskiego art-déco. Dominował brąz ze złotem, heban, w oczy rzucał się brak kości słoniowej. Inkrustowano białym opalem. Budynki duże, właściwie ogromne drapacze chmur o pięknej architekturze, smukłe i wysokie. Płaskorzeźby na ścianach. Pawilony i pałać cesarski w samym sercu metropolii.

Bukowskiego, Chudego i Myę, pozdrowił szambelan Xan ze świtą, zatrąbił, wyszedł na spotkanie w hangarze. Wokół parkowały ogromne statki kosmiczne. Kin stworzyłem na podobieństwo słoni, różnicą był chód na dwóch nogach i grube ręce zakończone dłońmi. I aparat mowy.

Translatory pracowały, gwiezdni kurierzy złożyli kondolencje, z powodu śmierci cesarza. Mieli przybyć na pogrzeb i wziąć udział w uroczystościach. Ale, co wyjdzie na jaw, przywódca tej mądrej i pokojowej rasy, jeszcze żył.

 – Patrz Trevor, jakie to wszystko wielkie. Jakby ktoś powiększył Manhattan z lat dwudziestych. Ślicznie. – Zachwycona Mya wsiadała do limuzyny wielkości autobusu.

 – Jak byśmy cofnęli się w czasie. I wszystko powiększyli. Słonie to mądre zwierzęta, nie dziwne, że tak to wszystko wygląda.

 – Dużo wysiłku, duży rozwój. Wiem, praca uszlachetnia, w końcu jestem Robotnikiem – Mędrkował Chudy.

 – A nie Wojownikiem? – droczył się Bukowski.

 – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. – Insekt odnóżem wyciągnął piersiówkę i upił łyk.

Jechali powoli, wprost do Pałacu Duan. W przepastnych kanapach, pijąc drinki w szklanicach, kurierzy duchem jakby znowu byli dziećmi. Ich nogi nie dotykały podłogi, sufit był wysoko.

 – Będziecie siedzieć w loży honorowej. To smutny, ale i święty dla nas okres. Jest napisane, że cesarz ma boską duszę. Ha-yin. I nieśmiertelną, jak każdy z nas – objaśniał szambelan dworu.

 – Też wierzymy w nieśmiertelną duszę. A boską, to chyba mieli mesjasze. Przynajmniej po części. To byli prawdziwi geniusze. Zapewne jak wasz cesarz. I przepraszam, że ambasador Ziemi nie zjawił się osobiście. Zachorował. Mam wszelkie pełnomocnictwa dyplomatyczne – oznajmił Trevor.

 – Będą też przedstawiciele innych gatunków. Cieszy mnie pokój międzygwiezdny. Oby nigdy wojen.

 – Amen.

 – Amen? To religijne stwierdzenie?

 – Już potoczne, oby nigdy wojen.

 – Więc, amen drogi panie Bukowski.

 – Amen. – Niespodziewanie zakończył Chudy.

Dalszą drogę milczeli. Jakby słowo „amen”, ucinało wszelką dyskusję. Przez okna widać było niebo z chmurami, fiolet parków, przechodniów – słoni. Było lato. Co prawda, samochód jechał w uprzywilejowanej kolumnie, jechał jednak powoli. Z przodu, przy masce, dyndały małe flagi Ziemi i Cesarstwa Kin.

Pojazdy zatrzymały się przed willą ziemskich rozmiarów. Obok stał kopiec mieszkalny insektów, dalej kopuły i piramidy innych kosmicznych ras. Wszystko na obrzeżach Duanu.

 – Klucze są pod wycieraczką. Rozgośćcie się. – Zaprosił do mieszkania szambelan.

 – Ja idę do swoich. Zresztą bym wam tylko przeszkadzał – dodał humanoidalny owad,

 – Miłego pobytu. – Rzucił na odchodne Kin, kierując swe kroki do bram pałacu. – Pogrzeb równo o osiemnastej, czekają na was ubrania, białe nie czarne. Taka u nas tradycja.

 – Do widzenia.

 – Do widzenia państwu.

Co ciekawe, wnętrze domu było urządzone swojsko. Żadne tam art-déco. Synteza pragnień kogoś, kto woli rzeczy stare, i kogoś kto musi mieć nowocześnie. Z piętrem, kilkoma sypialniami, dużą łazienką. Na zewnątrz ogród, maliny, agrest i porzeczka.

Trevor wziął popielniczkę, pocałował dziewczynę, i w końcu zapalił.

 – Jestem strasznie głodna Ti. – Tak go czasami nazywała pieszczotliwie astronautka. Ugryzła kabanosa wyjętego z lodówki, popiła colą. – Zjem i idę pod prysznic. Przyłączysz się? Ti.? Słyszysz Ti.?

Gwiezdny pilot, stał jak wmurowany, trzymając w dłoni kartkę. – Była na stole. Masz, czytaj.

Przeczytała.

Notatka zawierała drukowany tekst, po angielsku: „DROGI KURIERZE. CESARZ NIE UMRZE ŚMIERCIĄ NATURALNĄ. ZOSTAŁ OTRUTY. TĘ WIADOMOŚĆ ZACHOWAJ TYLKO DLA SIEBIE.”

 – Ja też już wiem. A miałeś zachować to dla siebie. I dlaczego dopiero umrze? Przecież idziemy na pogrzeb… – Dziwiła się Mya.

 – Nie wiem. Po za tym, nie mam przed tobą tajemnic. Chodź się kąpać, zjemy później i uradzimy co dalej.

Kochali się w łazience, w kabinie natryskowej i na pralce.

Bóg nie jest miłością. Do ludzi mam sentyment. Są moim doskonałym dziełem. Bóg jest seksem. Seks bez miłości może trwać, miłość bez seksu, nie. Wyłączając platoniczną, rodziców do dzieci i vice versa. Bratnią i siostrzaną. Jestem seksem, bo dałem wam podczas tego aktu zdolność bycia na Moje podobieństwo. Właśnie na obraz swój, płodzicie potomków.

Pizza odgrzana w mikrofalówce, smakowała nad wyraz dobrze. Oboje przebrali się w białe ubrania, Bukowski w garnitur i kapelusz, Mya w suknię. Byli gotowi, zegar pokazywał siedemnastą dwadzieścia dziewięć, czasu ziemskiego.

Do pogrzebu nie wspomną o notce, tak ustalili.

Równo o wpół do, ktoś zapukał w drzwi. Zawitała członkini świty, szambelana Kin, trąbiąc okazała szacunek. Zaprosiła do sanctum cesarza.

W trójkę przeszli do kompleksu pałacowego. Nie dane im było obejrzeć wspaniałości budowli, sali koncertowej, amfiteatru, Pokoju Bursztynowego. Prawie wszystko w granicie, opalu i złocie. Oko, za to cieszyły kwiaty, pięknie przystrzyżone trawniki i okazałe drzewa.

Usiedli w loży honorowej, przed nimi, na dole, w odległości dwóch pięter, widać było basen z błękitną wodą. Oddzielnie, na wielkich krzesłach siedziała cesarzowa i jej syn. Wszyscy na uroczystości byli w bieli, odświętnie ubrani; misz masz wszelkich języków niósł się pośród krzeseł. Zwykli obywatele cesarstwa, wybrani drogą losowania przyglądali się z oddali, z krużganków i murów. Wisiały girlandy i lampiony.

O osiemnastej zabrzmiał gong.

Wstała małżonka monarchy i głośno krzyknęła – Cesarz Wu-Yan! Boski powiernik Stwórcy, pan czterech żywiołów, Góry i Dołu!

Otwarto główne drzwi do pałacu; pojawił się Kin z diamentowym diademem na głowie, owinięty białym płaszczem; stała się jasna treść notatki. Władca będzie umierał na ich oczach.

Zagrały bębny.

Cesarz przeszedł kilka kroków, stanął, tak w bezruchu, omiatając wzrokiem lożę. Utkwił wzrok w Trevorze. Patrzył mu prosto w oczy, ruszając wprost do basenu.

Kurier poczuł ukłucie w sercu, skutek nałogu. A może nie to było przyczyną? On wie!

Wu-Yan zanurzył się w wodzie i wciąż patrzył na Bukowskiego, przeszywająco. Otruto mnie! Zrób coś!

Bębny grały.

Monarcha, ostatnim tchnieniem zatrąbił. Wstali wszyscy Kin, wstali przedstawiciele obcych ras. Z setek trąb rozbrzmiała pożegnalna, żałobna nuta. Zabił gong, wystrzelono sztuczne ognie. Trevor płakał.

 – Rozkleiłeś się T. Masz, wytrzyj nos. – Kochanka podała chusteczkę. – Piękny pogrzeb.

 – I łyknij sobie. Brendy od mojego ambasadora. Równy z niego chłop – Chudy wyjął piersiówkę.

Kiedy usiedli, do basenu wszedł syn cesarza, wziął diadem i założył na głowę. Strzeliły fajerwerki po raz drugi. Gdy wyszedł, matka wzięła go na ręce i pokazała czterem stronom świata, Górze i Dołowi. – Niech żyje cesarz Pyong! Boski powiernik Stwórcy, pan czterech żywiołów, Góry i Dołu! Na niebie wykwitły z hukiem smugi złota i czerwieni. Po raz trzeci i ostatni.

Zaczęto w milczeniu się rozchodzić, loża opustoszała.

Trójka załogantów Kuriera 68, mogła zostać w mieszkaniach jak długo tylko chciała. Z czego skwapliwie skorzystali; ciągle w drodze, ciągle z misją, należy się odpoczynek. Zabawili dwa dni, Insekt w kopcu, Mya i Trevor nie wychodząc z łóżka, z telewizorem nastrojonym na stacje planety Elef. Życzyli ambasadorowi powrotu do zdrowia. Opłaciło się zostać, w prezencie pożegnalnym, Trevor dostał piszczałkę z kości słoniowej. Tylko on podskórnie wiedział, że to z jednego z kłów cesarza. Tak, choć tego nikt głośno nie mówił, musiała to być ostatnia wola monarchy.

 

Wynurzyli się z czarnej dziury; zawyły syreny alarmowe. Gwiazdolot osaczało pięć jednostek, w tym jedna bezzałogowa, uzbrojone po zęby Wszyscy wrodzy piloci należeli do organizacji „Mesjasz”, niedobitki psychopaty z wojny marsjańskiej i wojen kolonii. Zdziczali mordercy, gwałciciele i kanibale. Dowodził z ukrycia, sam uzurpator, z bazy, której położenie chciałby znać każdy na Ziemi. Wykonywali rajdy w zamieszkałych systemach, siejąc strach i zwątpienie. Lepiej było zginąć niż dać się pochwycić, dać się zjeść.

Mya szybko obsadziła działko plazmowe, produkcji belgijskiej, Trevor namierzał chińskim rakietami gwiazdolot na kursie kolizyjnym. Był bardzo dobrym pilotem, weteranem USAF, to zguba dla piratów. Odpalił, pomknęła głowica; komputer przeciwko komputerowi; w próżni błysnęło, wyparował statek-robot.

Na ogonie mieli dwójkę bandytów.

 – Nakurwiaj Mya! – darł się Bukowski.

Strzelała fragmentami plazmy; namierzała cele; wybrała lewy, zawsze lewy, takie miała przyzwyczajenie. Odpowiedzieli ogniem; złamali jednak szyk, jeden nie wytrzymał odbił do góry i w prawo. Zapikał celownik nałożony na iluminator, przeszedł na sygnał ciągły, tak jest! Mam Cię! – Pomyślała kosmonautka. Puf! Bezgłośnie rozpadł się gwiazdolot z gwałcicielami. Reinkarnuję ich w mrówki, jednak ze świadomością ludzką. To będzie dla nich piekło.

– Jednego mniej. – Sucho skwitował Chudy. Sam nie mieszał się w walkę. Był Robotnikiem.

Z tylu został drugi, tymczasem Trevor, prał równo plazmą przed siebie, wprost w kolejnego. Oczywiście trafił, zniszczył załogę kanibali, wyparowali. Tych reinkarnuję w drzewa, jednak ze świadomością ludzką. To będzie dla nich piekło.

 – Yeah! Dawać ich, wszystkich rozpieprzę! Chudy, wyłącz te syreny!

 – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.

 – Mya! Jak tam sytuacja?!

 – Walę, aż się kurzy!

Bandyta podchodził z boku; działko na Kurierze 68, obracało się dziko; Mya waliła, aż się kurzyło. Tym razem poczuli uderzenie, zatrzęsło, tarcze wytrzymały.

 – Dostaliśmy – Stwierdził Insekt.

 – Powiedz mi coś, czego nie wiem!

Trevor Bukowski lawirował jednostką, pilotował z wyczuciem godnym Ziemian, próbował podprowadzić cel Myi. W międzyczasie namierzał rakietami.

 – Wycofują się! Ha! Toś my im dowalili! Jeden na pięciu, cud że żyjemy.

Nawet tego nie skomentuję.

Do atmosfery dolecieli bez kolejnych przeszkód. Poinformowano wieże kontrolną, czas było lądować.

Ziemia witała.

Ti. Zostawił wiadomość o otruciu dla siebie.

Koniec

Komentarze

Witaj

Wrócę wieczorem na szczegółową łapankę (chyba, że mnie ktoś uprzedzi;) ale na razie ogólnie.

Pomysł bardzo mi się podoba. Narrator zaskoczył mnie;)

Mogę się przyzwyczaić do czasu narracji pierwszoosobowej zwłaszcza, że ma poważne uzasadnienie. 

Natomiast przeszkadzają mi wielkie bloki infodumpów. 

 

Liczby zapisuj słownie.

Polecam opcję bety, bo wtedy obce oko popatrzy i wyłapie błędy i niezręczności.

 

W czarnej popielniczce, zgaszono szluga, przestał kopcić.

Można by to napisać zwyczajnie;) 

 

 – Patrz Trevor, jakie to wszystko wielkie. Jakby ktoś powiększył Manhattan z lat dwudziestych. Ślicznie. – Zachwycona Mya wsiadała do limuzyny wielkości autobusu.

 – Jak byśmy cofnęli się w czasie. I wszystko powiększyli. Słonie to mądre zwierzęta, nie dziwne, że tak to wszystko wygląda.

A tu masz masło maślane. To znaczy bywa, że ludzie powtarzają po sobie opinie, ale dla czytelnika nic to nie wnosi.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush – Że liczby zapisujemy słownie, to pełna zgoda, ja to wiem, ale chciałem jako liczba, by lepiej się odcinało od tekstu, to można poprawić. Na infodumpy nie poradzę, taki styl i założenia. Pozdrawiam. :)

W nazwie (Kurier 68, jak np. Boeing 767) powinna zostać liczba, jak najbardziej. Chyba że chodzi o inne liczby, nie przeglądałam tekstu.

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina – zapewne chodzi o liczbę 44, która jest w tekście. 

A, to co innego ;)

 

Znalazłam i to jest takie miejsce, gdzie rzeczywiście sprawa jest sporna. Możesz to jakoś dodatkowo obudować, żeby było jasne, że to narrator wyobraża sobie to nie tylko jako słowa, ale zapis cyframi. Niełatwe zadanie, ale na pewno wykonalne :)

http://altronapoleone.home.blog

Wróciłam. Dialogi powinieneś wyrzucać do nowego akapitu, żeby się łatwiej czytało. 

Akapit z Bogiem, który jest seksem powalił mnie na kolana;)

Zresztą za mróweczki też pełen szacun!

 

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush – Co do dialogów to tak sformatowało jak wklejałem. Dzięki za odwiedziny i przeczytanie. :)

Siemka, przeczytane. Szkoda, że wciąż nie poprawiłeś dialogów – lub nie poprawiłeś wszystkich – bo trochę to przeszkadza. Tu i ówdzie brakowało kropek. 

Jako całość, tekst nawet niezły, ale póki co imponuje głównie zamysłem na samego siebie. Ciekawy pomysł na narratora, choć bardzo ryzykowny. Świetna rozkminka z bogiem-seksem. Fabularnie na razie bez szału, ale to pierwszy rozdział więc może się rozkręci (jak trafię na kolejne części to może sprawdzę, ale różnie z tym bywa, zwłaszcza gdy pojawia się duża ilość nowych rzeczy). 

Polecam ci następną część wrzucić na betę. Możesz tam dostać kilka niezłych wskazówek i poprawić jakość tekstu. Pozdrawiam :)

 

Zawsze coś da się poprawić

@Kulosław – dzięki za przeczytanie. Dobrze, że jest nawet niezły, wrzuciłem tutaj bo dopiero zacząłem pisanie tej powieści i jestem ciekaw reakcji czytelników. :) Pozdrawiam. :)

Zaczyna się bardzo przyjemnie, tekst jest napisany sprawnie i ma kilka przebłysków, ale potem jest gorzej. Problemem jest to, że na początku człowiek jest zainteresowany do czego to zmierza, ale w drugiej części dochodzi do wniosku, że nie zmierza do niczego interesującego. Błędy były, ale nie na tyle istotne, żebym czuł, że się jakoś strasznie potykam. Brakuje mi w tym tekście pomysłu, postaci do których mógłbym się przywiązać, historii, którą chciałbym zapamiętać, przemyślenia, które skłoniłoby mnie do zatrzymania się. Ludzi znamy jakby z relacji. Historię niezbyt zrozumiałem – nie miałem motywacji, żeby się na niej skupić.

Masz smykałkę to pisania, ale warto, żebyś poświęcił więcej czasu na przemyślenie tego, co chcesz przekazać. I nie lecieć po wszystkim tak powierzchownie – to jest dobre na początku, kiedy zarysowujesz świat, ale jak ta powierzchowność ciągnie się do samego końca to już jest źle. Takie jest przynajmniej moje wrażenie :) . Próbuj dalej, jest potencjał.

Łukasz

Podoba mi się dystans i poczucie humoru. Trochę jak kosmiczna burleska (Parafraza The Hitchhiker's Guide to the Galaxy? I jeszcze 44 (czterdzieści cztery) – przypadek? Nie sądzę ;)). Nie zgadzam się z tym, że opowieść nie zmierza do niczego interesującego. Może jest kilka wątków które fajnie by było pociągnąć, w kilku miejscach jest przestrzeń żeby jeszcze bardziej popłynąć z polotem. Ale i tak mnie wciągnęło. A wątki sam Bóg-narrator obiecuje rozwijać więc jeżeli coś do końca nie wybrzmiało to pewnie dlatego bo to dopiero fragment a nie zamknięte opowiadanie. Tak samo mam z infodumpami – Bóg jest wszechwładny i porusza się w skali totalnej, więc opowiada też w skali totalnej. Rozwodzenie się nad detalami byłoby ze szkodą dla klimatu narracji.

 

Mam nadzieję, że będzie powieść. Czytałbym :)

Mruk

Zazwyczaj najpierw komentuję fabułę i wrażenia ogólne. Tym razem zacznę od uwag stylistycznych i merytorycznych.

W czarnej popielniczce, zgaszono szluga, przestał kopcić.

Pierwszy przecinek po co?

nie na jednej z Kolonii

To wtrącenie ma objaśnić, że ludzkość rozprzestrzeniła się poza Ziemię. Dlaczego jednak z wielkiej litery “kolonie”? Trochę też ten wtręt tnie płynność.

Nie raz, załatwiali sprawy bez Mojej ingerencji

I znów, po co ten przecinek tu stoi?

protagonista powieści

Nie przepadam za “protagonistą”, toż on z Antyku się wywodzi. Trąci pretensjonalnością. Jeśli jednak bardzo chcesz go użyć, to sugeruję “palacz i protagonista” bez “powieści”. No bo niby czegóż innego? A jeśli nadaj się upierasz, to raczej “opowieści”, bo narrator (megalomański zresztą, piszący się kapitalikiem) opowiada, nie powiada.

Myą, Marsjanką, rasy ludzkiej

Ponownie przecinek. Tym razem drugi. Nb. czy w tekście na tym etapie są znane inne rasy (a może gatunki)?

„Jestestwo”, to dla Mnie ważna rzecz

I znów przecinek. O kropce na końcu nie wspominając.

oboje jeszcze są niedojrzali w emocjach

Można być w emocjach, wejść w emocje (emocję). Tak, jak napisałeś raczej nie.

Że pokonuje lata świetlne, w ciągu paru dni?

Zgadnij. Tak, przecinek do wywalenia. Nie będę już ich wskazywał, sam przejrzyj tekst pod kątem interpunkcji, bo jest co.

W samym środku wszechświata.

Dobrze wiedzieć, że Wszechświat ma środek! Trza się uczyć od Niego.

każdy kraj miał swojego mesjasza

A nie każda religia?

Nie tylko Żydzi, lecz po prostu człowiek, stał się wybrany przeze Mnie.

Jeśli “człowiek” jest tu synonimem rodzaju ludzkiego, to powinien być z wielkiej litery. A może po prostu “wszyscy ludzie”?

cały ten trud poszedł by na marne

poszedłby

tworzył przed dziobem jednostki czarną dziurę, o wymiarach obiektu wejścia.

Primo, ja bym użył “rozmiarach” jako termin bardziej uniwersalny. Ale to drobiazg. Secundo, średnica horyzontu zdarzeń czarnej dziury, bo o tym tu zapewne mowa, zależy od masy czarnej dziury. Nie da się stworzyć czarnej dziury jednocześnie mikroskopijnej i o rozmiarach statku. Tak, wiem, to fragment powieści SF, różne rzeczy w SF przechodzą. Jednak nie takie, które są już dzisiaj naukowo poznane. Po co by inni wymyślali warp-drive czy skip-drive, hę?

zmniejszał się do rozmiarów punktu, nicości i tworzył matematyczny odcinek. *

W myśl poprzedniej uwagi: jeśli punkt, to nie odcinek. To akurat matematyka, żadna rewolucja w fizyce tego nie zmieni.

Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione, to Niemcy wymyślili silniki grawitacyjne, spuścizna prac nazistów III Rzeszy.

Proponuję: “Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione. To dzięki Niemcom, którzy wymyślili silniki grawitacyjne. Spuścizna prac nazistów III Rzeszy.” Z meritum nie polemizuję, choć kusi.

Dzięki odpychaniu i przyciąganiu gwiazdolotu, mógł on swobodnie przemieszczać się w przestrzeni.

Grawitacja to nie odpychanie i przyciąganie. Grawitacja to w ogóle nie jest siła. Dość bezpiecznym sformułowaniem jest “oddziaływanie grawitacyjne”, choć też nie jest w stu procentach precyzyjne. Ogólna teoria względności to pułapka. Zastanów się, czy chcesz brnąć w jej stosowanie w swoich tekstach.

Starcia w kosmosie, ze względu na Napęd Hawkinga, odbywały się przy orbitach lub na nich samych.

A cóż to za potworek? Na jakich orbitach? Niskich, wysokich? Eliptycznych czy kołowych? Planetarnych czy słonecznych? A może quasi-planetarnych? A może na orbitach słonecznych związanych, czyli punktach Lagrange’a (libracyjnych)? I dlaczego wpływ na taką taktykę miał akurat napęd Hawkinga? Co to znaczy “przy orbitach”?

A spytacie, kiedy pojawią się Obcy? Też ich stworzyłem.

Tutaj dopiero pojawiają się Obcy. Moja wcześniejsza uwaga o “rasie ludzkiej” jest jak najbardziej ważna, bo skoro teraz On oznajmia, że ich stworzył, to wcześniejsza wzmianka pali niespodziankę.

Nie chciał byś raz postrzelać?

chciałbyś

pi, wciąż nieodgadniona liczba

Come on!

I robota przyziemna, zwykłe paczki kurierskie.

Kosmiczny kurier, a przyziemna robota – śmiesznie wyszło. A robota to raczej nie paczki, a ich dostarczanie, co nie?

Dalszego ciągu nie komentuję, choć przeczytałem całość. Musiałbym się odnieść do zbyt wielu rzeczy. Chyba już widać dlaczego ocenę fabuły przeniosłem na koniec.

Narracja w pierwszej osobie przez Stwórcę to pomysł ciekawy, ale jest to chyba jedyna interesująca rzecz w zaprezentowanym fragmencie. Rzecz w dodatku przysparzająca autorowi wielu problemów natury interpunkcyjnej i stylistycznej. O merytorycznej nie wspominając.

Historia na pełną książkę jest wyzwaniem dla każdego autora, bez wyjątku. Pisz tą powieść jeśli chcesz, RebelMac, ale jeszcze nie publikuj. Wprawiaj się, wyrabiaj pióro w opowiadaniach. Gdy zaczną się pojawiać w Bibliotece, albo otrzymają Piórka, podejmij wyzwanie ponownie.

*(była mała edytka, bom zły fragment zacytował)

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Nowa Fantastyka