Sieh: Ich bin das Beginnende,
Du aber bist der Baum.
Rilke
– Tu był las – oznajmiła Oihan, gdy wylądowali.
Na statku nie było słów, tylko myśli i obrazy, a ona urodziła się długo po rozpoczęciu podróży. „To jej pierwsze miejsce i pierwsze słowa” – pomyślała Belardi z drżeniem serca.
– Skąd wiesz? – zapytał Ura.
Jak okiem sięgnąć, po horyzont, ciągnęły się piaszczyste wydmy.
– Nie słyszycie? – odparła ze zdumieniem Oihan.
Nabrała piasku w dłonie i wyrzuciła go w powietrze. Ziarenka uformowały kształty, które natychmiast rozproszył gorący podmuch.
Belardi przez ułamek sekundy dostrzegła w powidokach ogniste kwiaty, usłyszała zawodzenie, choć może był to tylko jęk wiatru.
Oihan stała jak zaczarowana, wpatrzona w coś, co widziała tylko ona.
Kształty przemykające pomiędzy piaskowymi mirażami były… ludzkie, nie miała co do tego wątpliwości. Uniosła dłoń ku własnej twarzy, a potem wyciągnęła ją ku wielkookiej istocie, wyglądającej spomiędzy widmowych gałęzi. Na obliczu tamtej pojawił się strach. Oihan zatrzymała rękę w pół gestu, przywołała na usta uśmiech, starając się, by znalazł odbicie w oczach.
Wewnątrz jednego z wiotkich, kołysanych przez wiatr cieni drzew ukształtowała się dziewczęca postać o oliwkowej skórze i zielonkawych włosach; liście utkały wokół jej ciała suknię.
Zjawa bardzo ostrożnie wyciągnęła przed siebie rękę, a kiedy jej palce dotknęły dłoni Oihan, świat zawirował i wypełnił się barwami, dźwiękami, zapachami.
Kim jesteś? – zapytał las.
A potem, zanim Oihan zdążyła odpowiedzieć, wszystko pochłonęła fala strachu i bólu.
Ziarenka piasku wirowały, wbijały się w skórę, wdzierały w oczy, przesłaniały widok. W mroku poruszały się cienie, za którymi szła ciemność i pustka.
Piaskowa burza ustała i znów po horyzont ciągnęła się pustynia przechodząca w oślepiająco białe niebo. Wiatr niósł ze sobą słowa oskarżenia.
To wasze dzieło!
Txori pochylił się nad nieprzytomną Oihan, którą podmuch wiatru przewrócił na ziemię. Była taka młoda, to jej pierwsza podróż.
On sam pamiętał najwięcej. Najstarszy z nich, Harria, zasnął dawno temu, a jego ciało przemieniło się w statek. Txori widział wszystko i wszystkich, znał ich myśli, lecz teraz po raz pierwszy, od kiedy wyruszyli w podróż, obrazy, które ujrzała Oihan, były przed nim ukryte.
Skierował wzrok na Belardi, usiłując przeniknąć jej myśli. Niekończące się połacie zieleni, a potem rodzące się z niej kolory i zapachy. Cichy szmer spłoszył wizję – Ura podszedł i położył dłoń na czole Oihan, a drugą ujął Belardi za rękę. Txori krzyknął, gdy jego zmysły zaatakowały obrazy z umysłów wszystkich towarzyszy, także tych śpiących, których nadal trzymał w kamiennym uścisku Harria.
Ciało Txoriego kurczyło się, przemieniało, choć stał nadal pochylony nad zemdloną Oihan – znajdującą się coraz dalej i dalej.
Obudził ją krzyk ptaka. Zamrugała, niepewna, skąd to wie. Wysoko, na niebieskim niebie krążył kruk. Spomiędzy omszałych pni wyłoniła się migotliwa postać; w jej ręku rozbłysło światło. Oihan skuliła się z bólu.
Kim jesteś? – pytały oczy, przypominające to burzowe niebo, to znów wody głębokiego jeziora.
Skąd wiem, czym jest burza? Skąd wiem, czym jest jezioro? Nigdy tego nie widziałam. Odpowiedział jej daleki, głęboki głos statku. Od kiedy się narodziła, szeptał do niej i w starym jak świat pomruku była cała wiedza potrzebna, by zobaczyć i poczuć las. A wraz ze wspomnieniem obrazów, którymi przemawiał do niej Harria, przyszła też inna pamięć.
– Morgaine – powiedziała Oihan, otwierając po raz kolejny oczy.
– Nie jesteś jedną z nich – odparła kobieta, a za nią znów pojawiły się cienie niosące zniszczenie i śmierć. – Potrafisz ożywić mój las?
Ura czuł, że energia wysyłana do omdlałej Oihan, rośnie w nim, zamiast maleć. Zalewały go fale emocji, przed oczami przemykały niewyraźne obrazy. Nagle poczuł na sobie wzrok i dostrzegł stojącą naprzeciwko Oihan kobietę. Czuł wraz z nią gniew, ciekawość, rodzącą się nadzieję.
Wyciągnął przed siebie rękę i przemieniony w ptaka Txori wylądował na niej, machając ciężko skrzydłami. A może to był kruk, którego wysłała tamta kobieta?
Ura spojrzał na Belardi. Stojący za nimi Harria dygotał, jakby zapuszczał korzenie w piasek. Albo jakby w jego wnętrzu budziła się ta, której poszukiwali w niekończącej się podróży. Amalur, planeta ludzi.
– Nie jesteś jedną z nich – powtórzyła Morgaine. – Żadne z was nie jest.
Oihan szukała w pamięci opowieści, które statek mruczał najniższym głosem, pełnym czci i przestrachu zarazem. Poczuła drżenie gruntu; Harria mówił do niej i tych, którzy pochylali się nad nią. Belardi o wielokolorowych oczach i zielonej sukni. Ura w szacie utkanej z błękitu, spływającej życiodajnymi falami. Txori przysiadł na ramieniu Morgaine, w jego złotych oczach pojawiła się wiedza.
– Jesteśmy ich dziełem – powiedział. – Sztucznymi tworami waszych dzieci, które przyniosły wam zagładę.
I Oihan zobaczyła. Wędrowców, jak oni, uciekinierów z pustynnej planety. Kopuły miasta pod czerwonym niebem. Ludzi… Harria urywał zawsze w tym miejscu pieśń, która teraz płynęła w myślach wszystkich.
Oihan podniosła się i wyciągnęła ręce ku niebu.
– Ożywię twój las.
Txori jako jedyny wiedział. Harria pamiętał, ale jego wspomnienia skamieniały przez lata wędrówki. Txori widział stwórcę, znał jego zamysł. Wiedział, kim są i dlaczego wędrują.
Ura ujął dłoń Belardi. Wokół stojącej z uniesionymi rękami Oihan zaczął wirować piasek, tworząc nowe miraże, które nabierały barw, jakby wstępowało w nie życie.
Przyzywający głos stwórcy rozbrzmiał w głowie Txoriego. Rozkaz skierowany do statku, do wędrowców. Z twarzy znikały uczucia, oczy traciły wyraz. Harria zadygotał, w jego głębi rozbrzmiał szmer przebudzonych maszyn.
W oczach kruka pojawił się komunikat „transfer danych gotowy”. I koordynaty planety, na której wylądowali.
– Odnaleźliśmy Ziemię – szepnął Ura.
Odnaleźliśmy Ziemię, by ją ożywić i oddać tym, którzy ją zniszczyli – pomyślał Txori. Tego pragnie stwórca.
Duchy drzew wpatrywały się w Oihan, a od zasypiającego statku dochodziło wezwanie, któremu ulegli rozpływający się w rzekę Ura i rozkwitająca dziesiątkami barw Belardi. Złote oczy Txoriego wpatrywały się w Oihan i Morgaine, szukając u nich ratunku.
Drzewa są silne – dobiegł z głębi ziemi głos Harrii – potrafią rozsadzać skały.
Oihan zamknęła oczy i głos stwórcy zamilkł. Stopy wrastały w ziemię, ręce zmieniały się w konary, skóra w liście.
Statek rozpadł się na drobne kawałki, a przebudzony Harria wystrzelił spośród piasku granitowymi szczytami. Ura rozpłynął się w rzeki, Belardi pokryła ziemię kwiatami. Oihan ogarnęła korzeniami całą planetę, w jej żyłach pulsowała energia wody.
W prastarym lesie Amalur budziła się do nowego życia. Ziemia, planeta ludzi, której wędrowcy nie oddadzą swemu stwórcy ani jego dzieciom.