– Po lewej stronie widzimy pozostałości po jednym z najbardziej niepraktycznych miejsc, jakie istniały kiedyś na planecie. Naukowcy podejrzewają, że brak wiedzy o technologii oczyszczania powietrza zmusił dawnych ludzi… o właśnie, kto pamięta, jak nazywamy poprzedni gatunek?
– Homo sapiens! – krzyknęło jedno z dzieci, unosząc rękę w górę dopiero po fakcie.
– Doskonale! Brak technologii zmusił naszych przodków do zachowania marnujących przestrzeń ogromnych roślin. Były dużo, dużo wyższe niż te, które widzieliśmy w dziale historii kwiatów doniczkowych. Niestety żaden okaz nie zachował się do dziś. Wyobraźcie sobie, że niektóre osiągały nawet wysokość budynku waszej szkoły.
Zebrane dzieci westchnęły chóralnie z zachwytem, podnosząc wzrok. Niektóre wystawiły nawet języki, próbując wyobrazić sobie tak gigantyczną roślinę.
– Miejsca te nazywano lasami – dodał przewodnik, po czym niespiesznie ruszył dalej. – Teraz wrócimy do budynku. Zobaczycie tam wizualizację wielkich skał, które również nie istnieją już na Ziemi. Mówiono na nie “góry”.
Jedna osoba nie podążyła w ślad za grupą. Przemknęła pod barierkami i bez problemu przeszła przez pole siłowe, odgradzające ją od terenu dawnego lasu. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Spłachetek pustego terenu był niewielki – długości i szerokości najwyżej kilku kroków – a i tak stanowił ewenement. Tyle przestrzeni bez betonu i budynków uważano za marnotrawstwo. Klara coś o tym wiedziała: przemierzyła całą planetę i tylko tutaj, w jedynym Muzeum Historii Naturalnej, znalazła choć odrobinę roślin. Ten rodzaj życia został już niemal całkowicie wytępiony.
Ziemia w tym miejscu była sucha, nieprzyjemna; nic nie miałoby szans w niej wyrosnąć. Ale Klara czuła wyraźnie, że gdzieś tam, pod powierzchnią, wśród kamieni tętni niewielka iskierka życia. Od wielu lat dbała o to, żeby ten ślad nie uległ naturalnemu procesowi rozkładu. Nie pamiętała już nawet, od jak wielu.
A wkrótce miała odejść z tego świata. Słyszała już huczenie żagli Ostatniego Statku, który z Alfredem na pokładzie nadlatywał w stronę Ziemi. Miał zabrać ją w podróż do kolejnego Wszechświata. Niedługo wszystko – ta planeta, ludzie – przestanie istnieć i żadna technologia, którą tak się szczycą, nie pomoże. Choć znacząco wydłużyli sobie życie, nie opanowali samego czasu, a ten jest nieubłagany.
Chciała dać im coś na koniec, skoro nie mogła ich ocalić. Szczególnie zależało jej na zrobieniu ostatniej przyjemności posiwiałemu starcowi, który miał już ponad sto pięćdziesiąt lat, a wciąż szarpał się z urzędami i biurokracją, nie pozwalając zamknąć swojego muzeum. Chciała, by się ucieszył. Choć on jeden.
Klara kucnęła i włożyła dłonie w ziemię. Chodnikiem obok nadchodziła właśnie kolejna wycieczka, ale umiejętność dostrzegania Życia posiadało aktualnie niewiele osobników tej planety… nie to, co wieki temu. Dziewczyna nie musiała się martwić, że się nią zainteresują.
Jej skóra zamigotała szybciej, zmieniając się w błyszczące łuski, w miękkie futro, w twardy pancerz, gdy zbierała siły. Włosy złożone z kłosów zboża, trawy i liści zafalowały, a w oczach zalśniła tęcza, kiedy skryta głęboko w ziemi iskierka życia drgnęła.
Klara wstała. Miała jeszcze trochę czasu i nie mogła dopuścić, aby dyrektor to przegapił, więc pobiegła w stronę gabinetu. Ludzie, których mijała, oglądali się. Nie dostrzegali jej, ale czuli delikatny wietrzyk, niosący zapachy, których nie znali: leśnej ściółki, nadchodzącej burzy, pola po deszczu.
Gabinet Mirosława Kozłowa był niewielki. Potężne biurko zajmowało najwięcej przestrzeni, a na półkach leżały kamienie, książki, obrazki przedstawiające wyobrażenia przyrody, a nawet jedna czy dwie roślinki. Drzwi były uchylone, więc Klara zgrabnie wślizgnęła się do środka.
– Chodź – powiedziała, choć nie sądziła, że starszy mężczyzna ją usłyszy. Wiedziała jednak, że poczuje jej wezwanie. On akurat poczuje na pewno. – Chodź, musisz to zobaczyć.
Odwrócił się gwałtownie i wytrzeszczył oczy. Nie przewidziała tego, ale obdarzyła go kojącym uśmiechem.
– Widzisz mnie.
– Czym… kim… myślałem, że… mara… – wyjąkał.
– Nie jestem marą. – Podeszła bliżej, wyciągnęła dłoń. – Jestem Klara. Jestem Życiem. Kiedyś wszyscy dostrzegali mnie na pierwszy rzut oka. Przygotowałam coś dla ciebie. Musisz ze mną pójść.
– Czy ja umieram?
– A czy tak wyobrażasz sobie umieranie? – spytała i zaraz musnęła jego dłoń.
Poczuli to oboje: bicie serca Wszechświata, dotyk każdego kamienia, liścia i zwierzęcia. Och, ten mężczyzna naprawdę pragnął Życia, prawdziwego Życia, a nie współczesnej imitacji.
Nie protestował, gdy Klara pociągnęła go za rękę na korytarz. Nie zatrzymał się, gdy mijający ich ludzie dziwnie patrzyli na starca z wyciągniętą dłonią, który drobnymi kroczkami biegł w stronę wyjścia z budynku.
Stanęli na chodniku na czas. Ziemia za polem siłowym właśnie rozchyliła się delikatnie, co pierwszy zauważył Bartek, uczeń klasy drugiej, i od razu wskazał rodzicom. Mirosław też spojrzał. I jako jedyny zrozumiał.
Z ziemi wyłaniały się niewielkie, zielone listki, a w ślad za nimi brązowy, delikatny jeszcze i cienki pień. Drzewo rosło w niesamowitym tempie, wznosząc się ku niebu, którego nie było widać zza śmieci otaczających planetę. Lampy nie dawały liściom odpowiedniego światła, więc roślina pięła się wyżej i wyżej w poszukiwaniu słońca.
Klara usłyszała chrząknięcie, spojrzała w górę. Tam, za kopułą, czekał już Ostatni Statek, z którego zaraz opadła sznurowa drabinka. Dziewczyna podjęła wspinaczkę, ale obejrzała się jeszcze raz.
Mirosławowi po twarzy płynęły łzy, a drzewo, Ostatnie Drzewo, ostatni fragment lasu, wspinało się wyżej i wyżej.
Wkrótce Klara stanęła na pokładzie. Deski zatrzeszczały głucho, żagle załopotały na powitanie. Alfred stał oparty o burtę i patrzył na Ziemię, zasłoniętą przez zwały śmieci. Otaczał ich bezkres gwiazd.
– Po co to zrobiłaś? – spytał, nie odrywając wzroku od drzewa, które dalej wzbijało się coraz wyżej i już niewiele zostało mu do kopuły nad planetą. Oczy ich obojga przenikały zwały śmieci.
– Zostało im niespełna kilka minut. Wkrótce ten Wszechświat przestanie istnieć, nawet jeśli o tym nie wiedzą. Chciałam im pokazać, czym tak naprawdę jest Życie.
Brat spojrzał na nią spod ciemnego kaptura. Zdawało się przez chwilę, że w jego pustych oczodołach zatańczyły niewielkie płomyki. Wolno skinął czaszką.
– Rozumiem – powiedział i ruszył w stronę steru, co krok uderzając drzewcem kosy o pokład. Ostatni Statek podjął rejs pośród gwiazd, ale Klara patrzyła nadal na planetę, którą zostawiali w tyle.
I kiedy Ziemia pozostała tylko niewielką kulką w oddali, kopuła śmieci została rozerwana. Liście pierwszy raz od wieków dotknęły promieni słońca, a ludzkość w końcu ujrzała niebo, które wybrało właśnie ten moment, aby pęknąć.