- Opowiadanie: songokano - Tam gdzie kryją się strachy (1)

Tam gdzie kryją się strachy (1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tam gdzie kryją się strachy (1)

– Hej młokosie! –rozległ się pewien ciemny, przyjemny głos. Arion wiedział, że tylko jedna osoba zwraca się do niego w ten charakterystyczny sposób. Bez odrywania wzroku od swojego zajęcia, którym było sprawdzanie wysłużonej sieci, odkrzyknął:

– Co cię tu sprowadza Borsen?

– No wiesz, miałem taką nieodpartą ochotę rozprostować kości, pooddychać rześkim, morskim powietrzem…

Arion rzucił przyjacielowi spojrzenie zarezerwowane między innymi dla bredzących członków sekty czcicieli wiatraków, chodzących po mieście kompletnie na odlocie od rana do wieczora.

– Rześkie powietrze? To teraz tak mówi się na odór śniętych ryb?

– Oj widzę, że ktoś tu nie jest w nastoju – powiedział z rozbrajającym uśmiechem Borsen, przysiadłszy się do rybaka wspartego na starej spróchniałej skrzyni. Nad horyzontem wisiało pomarańczowe słońce, zmęczone całodziennym świeceniem. „ Każdy ma prawo do odpoczynku, nawet słońce” –brzmiało popularne powiedzenie ludzi z miasta Anemondar, nieświadomych kulistości ziemi (no może oprócz tych kilku heretyków, którzy i tak zmienili swoje zdanie w obliczu płonącego stosu…). Arion w zamyśleniu wydłubywał z sieci wyjątkowo duży okaz wodorostu, a morska bryza rozwiewała mu włosy.

– Ehhh… Słaby połów. Znowu. Ci cholerni poławiacze z Alamaru! Zajęli wszystkie najlepsze łowiska na północnej rafie, a nam, miejscowym zostało wydobywanie z dna skorup przerdzewiałych garnków – uniósł się rybak.

– Zapomniałeś o dziurawych trzewikach – dodał Borsen z pełną powagą.

Arion zaśmiał się cicho, zawiązując kolejną pętelkę na sieci.

– Dobra, nie smęć już. Chodźmy stąd.

– Co proponujesz?

– Głupie pytanie. Fetor zdechłych ryb, jaki z ciebie ulatuje, skazuje nas na karczmę Karfira –powiedział Borsen marszcząc nos.

– Coś ty, to przecież tylko „rześkie, morskie powietrze”. Bardzo zdrowe, dobrze robi na cerę, trawienie, a nawet na męskie przypadłości! Nie słyszałeś o tym? – zapytał z teatralnym przejęciem rybak.

– Boki zrywać. A jeśli chcesz wiedzieć, to z moją męskością wszystko w najlepszym porządku – Borsen zaśmiał się perliście, po czym wstał ze skrzyni.

– No chodź! –powiedział i poklepał przyjacielsko Ariona po plecach.

– Bo Malak i Iron osuszą ostatnią beczułkę znośnego portera jak się nie pospieszymy! – zastrzegł radośnie. Rybak porzucił pracę, zostawiając starą sieć tam gdzie leżała. Portowa brać była zżyta jak mało które społeczeństwo, więc nie bał się, że po powrocie nie zastanie swego narzędzia pracy. Ruszyli po brukowanej portowej ulicy zwanej „7 śledzi”, Arion szedł nieco przygarbiony, a Borsen, będący w nad wyraz dobrym nastroju kroczył raźno przed siebie nucąc pod nosem znaną żeglarską piosenkę. Mijali tak rzędy zbutwiałych od morskiej wilgoci domów, należących do lokalnej biedoty. Port miał wiele wad, ale to on był sercem tego miasta i Arion kochał go miłością jaką darzy się wyłącznie piękne, lecz wyjątkowo wredne kobiety. Nie raz jest się na nie złym, ma ich kompletnie dość, ale bez nich żyć nie można.

– Słyszałeś już kto w następnym tygodniu zagra z drakami? – zgadał Borsen, gdy skręcali w wąską uliczkę, koło wielkiej przerdzewiałej kotwicy wspartej o ścianę magazynu.

– Błękitni? – zgadnął z niepewną miną.

– Ha, nie! Paladyni! Trafiło się losowanie, na wielkiego Akrosa, oj trafiło. To dopiero będzie widowisko, wyobraź sobie te rzędy ludzi wpatrzone w jedno pchnięcie piki, w każdy najdrobniejszy ruch wojownika… I ta wrzawa po celnym ciosie!

– Pewnie tak… – odparł Arion bez większego entuzjazmu. Nie traktował rozgrywek ligi z tak wielkim zapałem jak Borsen, jednak jak każdy mieszkaniec portu należał do zwolenników czarno-czerwonych draków. Należał do nich od zawsze, na co nie miał zbyt wielkiego wpływu dorastając w portowym środowisku. Tutejsi traktowali sprawy ligi z większą powagą, niż rybak potrafił to sobie wyobrazić. Zupełnie tak jakby od tego zależało ich życie.

– Fallar jest ostatnio w dobrej formie… -mówił z cicha Borsen – Ciężko będzie go strącić, ale jeśli już komuś ma się to udać, to komu jak nie naszym?

– Stawiam, że celnie wymierzona strzała puszczona z cisowego łuku też dałaby radę.

– Bardzo zabawne. Twój dowcip jest lekki i powabny niczym tańczący worek ziemniaków. Więcej z Tobą o sporcie nie rozmawiam, młokosie – stwierdził Borsen z uśmiechem.

– Przecież wiesz co o tym wszystkim myślę – rzucił Arion, przeskakując nad okazałą kałużą wylaną z czyjegoś wiadra na nieczystości. Pech chciał, że pośliznął się na mokrym bruku i tylko szybkie ramię przyjaciela uchroniło go przed wylądowaniem w paskudnej kąpieli.

– Uważaj, bo nawet do Karfira nas nie wpuszczą! – Borsen zaniósł się donośnym śmiechem, przytrzymując rybaka i przywracając go do pionu.

Skręcili w prawo, minęli kilka starych chat i znaleźli się przed omszałymi drzwiami karczmy „Złoty Kłos”– bo taką, jakże godną nazwę nosiła gospoda.

Przekroczyli próg gwarnego pomieszczenia. W środku cuchnęło gorzałą i dymem z woskowych świec, świecących słabym blaskiem. Porozrzucani po kątach karczmy podchmieleni klienci, w większości rybacy, marynarze lub najemni pracownicy kupców, prowadzili dysputy i osuszali kolejne porcje alkoholu. Rozmowy przebiegały w miarę spokojnie, każdy patrzył na każdego ze zmęczeniem spowodowanym ciężką pracą kończącego się dnia… Choć w jednym z krańców karczmy rozgrywała się bardzo ożywiona dyskusja…

Przy stoliku stojącym najbliżej szynkwasu siedzieli rozweseleni Iron i Malak zabawiający blond włosom dziewkę, jednocześnie starający się zbyć właściciela gospody, wiszącego nad nimi niczym kat. Iron pierwszy zauważył nowych gości rozglądających się w półmroku panującym wewnątrz. Wyszczerzył zęby w uśmiechu pełnym ulgi i zawołał:

-Ha! Ucichnij że w końcu wydrwigroszu! – zagrzmiał w kierunku karczmarza Karfira.

– Oto nadchodzą nasi szlachetni przyjaciele! – zakrzyknął, powstał i teatralnym ruchem ręki wskazał na przybyszy.

– Szanowny myśliwy Borsen, który to jednym spojrzeniem zmrozić gotów najlepszy trunek, przed którym wilki i całe inne groźne plugastwo ucieka skamląc i kuląc kitę! Oraz nie kto inny, jak najlepszy rybak w całym porcie, mający sztormy i morskie potwory za nic, Arionell! Hejże, panowie pozwólcie tu co prędzej, bo ten krwiożerczy gospodzina gotów dogryźć się mi do gardła! – z oburzeniem prawił Iron, będący na fali swego przemówienia. – Co za człek, za kilka piw nikczemnego smaku i gatunku powiesiłby człowieka na suchej gałęzi. Jak nic!

Niezrównany myśliwy wraz z równie zasłużonym i odważnym rybakiem podeszli, bez większego entuzjazmu, widać górnolotne tytuły godne legendarnych bohaterów jakimi ich hojnie obdarzono nie wywarły większego wrażenia.

– Niech no zgadnę –zaczął Borsen z kłamliwym zaskoczeniem na twarzy.

– Hmmm… Wiem! Kredyt wam się skończył, dranie?! – zapytał udając zaskoczenie.

– Borsen, wiedziałem, że można na ciebie liczyć… Wiesz jak ja cię szanuje… – wymamrotał będący chwilowo w nieco odmiennym stanie świadomości Malak, po czym wyciągnął się wygodnie na drewnianym krześle z oparciem. Kiedyś stały tu zwykłe stołki, ale Karfir zauważył, że goście często z nich spadają, niekiedy tracąc przy tym ogólną orientację… W każdym razie przytomni klienci stanowili większy pożytek dla gospody, więc przedsiębiorczy gospodarz zainwestował u stolarza.

– A nich was kulawa gęś kopnie… To ile? – zapytał Borsen z minął kogoś kto czeka na cios pięścią w twarz. Rozzłoszczony Karfir wytarł grube, owłosione łapska w wspomnienie po białym fartuchu i wyjął z kieszeni mały świstek papieru.

– Dzisiaj to będzie pięć birs… – powiedział swoim grobowym głosem. – Ale ogółem…

– To już Ci panowie będą się martwić – przerwał myśliwy, po czym wyjął z sakwy garść zaśniedziałych monet i przekazał je w duże dłonie gospodarza. Ten rzucił na nie okiem znawcy, przeliczył w mig i wrzucił do kieszeni.

– Następnym razem WY stawiacie –zapewnił groźnym tonem spochmurniały Borsen, lecz jego złość była tylko na pokaz.

– Rachunek otwarty! – ucieszył się Iron – I cóż tak stoisz jakby cie zatwardzenie złapało? – powiedział do karczmarza, na co blond włosa dziewczyna zachichotała cicho, przysłaniając usta dłonią.

– Polewaj piwo, już! I daj nam nordzkiego, a nie tych sików, którymi nas poisz pół dnia! – zakrzyknął wielkopańskim tonem.

Karczmarz spochmurniał jeszcze bardziej, a dodatkowo zaczerwienił się jak nadęty prosiak. Zamruczał coś niezrozumiale pod nosem i odszedł do szynkwasu. W między czasie Borsen i Arion zajęli wolne miejsca przy stole, dobrze im znane gdyż byli tu częstymi gośćmi. Siedzenia niemal przystosowały się kształtem siedzisk do ich pośladków.

– Katia, przestań gawędzić z wielmożnymi panami… – ostatnie słowa Karfir zaintonował wyjątkowo złośliwie – …I podaj im kufle. Goście czekać nie mogą.

– Święte słowa! – dorzucił Iron, po czym klepnął dłonią krągłe pośladki wstającej blondynki. Arion pomyślał, że ta odwróci się do niego i wymierzy mu ( co by nie mówić zasłużony) policzek, ale był w błędzie. Dziewczyna podskoczyła lekko i zarumieniła się widocznie, po czym, chichocząc przyniosła pełne kufle z grubą warstwą piany. Rybak doszedł do wniosku, że nie rozumie do końca relacji damsko-męskich i wychylił solidny łyk bursztynowego portera.

– To o czym gadamy? – rzucił Malak przełykając pierwszy łyk z piszącą się na jego twarzy anielską rozkoszą.

– Może o książkach, teatrze i tak ogólnie, o kulturze? – zaproponował Arion. Jego spojrzenie zionęło sardonizmem.

– Taaa… a może o wódzie, kobitach i meczu? Wiecie, dla odmiany.

– Przekonałeś mnie Iron –rzekł Malak, wstając uniósł kufel w triumfalnym geście, niczym legendarny Anemon po pokonaniu klanu czerwonych małp… Lub też, jak ktoś kto ulżył sobie w miejscowym wychodku; ciężko było określić po rozwodnionej od alkoholu twarzy Malaka.

– Za Anemondarskie kobity, gorzałę i draków! – ryknął z całych sił, tak by cała karczma go słyszała. Po zgromadzonych ludziach przemknęła fala entuzjazmu, a kto tylko miał przed sobą napełnione naczynie wzniósł je do góry. Jakiś czas trwały rozmowy o nadchodzącym meczu, których Arion słuchał jednym uchem. Jego myśli przebywały w zupełnie innym miejscu, z dala od zadymionej, ciemnej i cuchnącej karczmy. Był na Sali Balowej zamku królewskiego. Odtwarzał w pamięci raz, po raz taniec z pewną dziewczyną o orzechowych oczach w kształcie migdałów. Ostatnio zdarzało mu się to nader często co, między innymi, wpływało na wyniki nieudanych połowów, ogólne roztargnienie i melancholie. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że kobiety potrafią dekoncentrować… Zwłaszcza takie jak księżna Sabra.

– To idziesz z nami? – zapytał Iron. Arion rozważał wtedy piątą wersję wypowiedzi z rozmowy jaką przeprowadził z księżną Anemondaru. „ Chyba lepiej byłoby gdybym spytał ją: Doprawdy? To bardzo interesujące i było ich aż tyle?” Nie… zbyt oficjalnie może lepiej…

-Aaaariooon??

…a ja wtedy spoglądam jej w oczy i mówię jak w tej książce: Och, ( takie teatralne och, prosto z serca) proszę mi wybaczyć śmiałość, ale muszę powiedzieć iż panny oczy są… Niee za duży banał. – Arion ze zrezygnowaniem potrząsnął głową.

-Hę…? – zapytał rybak półświadom jak po wzbudzeniu ze snu. Dopiero szturchnięcie Irona wyrwało go z zadumy.

– Nie, no… Odpadłeś po połowie piwa? – zaśmiał się Malak

– Yyy… o co pytałeś? – rybak spojrzał na Irona, dość rozkojarzonym wzrokiem.

– Pytałem czy idziesz z nami obejrzeć klęskę paladynów, ale jak widzę, masz na głowie ważniejsze sprawy, zapewne nie tak plebejskie…

– Podobno ma tam być księżniczka… – rzucił jakby od niechcenia Borsen i pociągnął solidny, długi łyk piwa. Oczywiście wiedział doskonale jakie wrażenie taka wiadomość wywrze na nagle rozbudzonym Arionie. Sam zaprosił go na ten bal, ten na którym biedny rybak miał okazję zatańczyć z najprawdziwszą księżniczką. A Sabra , nawisem mówiąc, zdawał się być zadowolona z towarzystwa prostego obywatela, ku pełnym zazdrości spojrzeniom rzesz podkochujących się w niej książąt i hrabi; jednym słowem samej śmietanki towarzyskiej Anemondaru. Myśliwy z rozbawieniem wyobrażał sobie miny zamkowej arystokracji w wypadku, gdyby cała sprawa wyszła na jaw. Pękliby z oburzenia na tak rażące złamanie etykiety, dobrych obyczajów i co by tam jeszcze mogli wymyślić. Spęcznieliby jak balony z rybich skrzeli – Borsen uśmiechnął się na ten widok. Cóż, gdyby wszyscy się dowiedzieli to przez najbliższy czas raczej nie dostałby zaproszenia na królewskie uroczystości… ale ten widok, zapowietrzonych krzykaczy pokroju Sarrona i Garitosa. Bezcenne. Borsen jednak niczego nie powiedział. Zrobił to dla Ariona.

– Od kiedy Sabra interesuje się ligą? – zapytał rybak, dość nieudolnie próbując zamaskować swoje zainteresowanie. Niby pytał od niechcenia, ale jego oczy zmieniły się w dwa wielkie, lśniące księżyce, ukazując wszystkie emocje skryte w głębi jego duszy. Borsen pomyślał, że nawet gdyby jego przyjaciel złowił wieloryba, to nie wywarłoby na nim tak dużego wrażenia, jak nawet najmniejsza wzmianka o księżniczce.

– Słyszałem, że jest wielbicielką drużyny paladynów… – powiedział spokojnie myśliwy odkładając osuszony kufel. Z rozbawieniem obserwował zachowanie młodego rybaka.

– Nie przypominam sobie żebym ją wcześniej widział na stadionie. Król, owszem często zasiadał w tej swojej błękitnej loży nad trybunami, ale księżniczka…

– Cóż, bywała tam czasem incognito. Dwór, jak nie trudno się domyśleć, uważa że „takie widowiska nie są przeznaczone dla delikatnych dam” – ostatnie słowa Borsen wymówił głosem starej zasuszonej dworzanki, która za byle pierdołę w odstępie od ceremoniału potrafiła wpaść w furię. Pewnie większość obcych ludzi dziwiła tak dobra znajomość szczytów władzy jaką mógł pochwalić się Borsen mieszkający w biednej dzielnicy portowej, ale na pewno nie dziwili się temu jego znajomi. Historia myśliwego była nieco bardziej skomplikowana, wielowątkowa i niezaprzeczalnie ciekawsza, niż większości innych przedstawicieli łowieckiej profesji.

– …ale tym razem przybędzie całkowicie jawnie. – kontynuował obracając w dłoniach puste naczynie. – Księżna dostała zaproszenie, od hrabiego Arthasa, członka jednego z najpotężniejszych klanów w całym królestwie. W takim wypadku, dworskie klępy… yyy… to znaczy damy zamilkły.

– Podobno na dniach mają zostać ogłoszone ich zaręczyny… ale to tylko plotki. – Borsen świadom, że sam jest ich roznosicielem poczuł się nieswojo. Pomyślał że jest jak jedna z tych starszych dam, które ze względu na brak własnego życia, żyją życiem innych komentując wszystko i krytykując na wszelkie sposoby.

Ariona ukłuło serce.

– Aha… -wymamrotał rybak po czym zwiesił smutno wzrok kontemplując widok klepiska w karczmie.

Borsen pomyślał, że mógłby jakoś pocieszyć przygnębionego przyjaciela, ale głos zabrał Iron wpatrzony od dłuższego czasu we wnętrze swojego kufla.

– Ej, widzicie? – zapytał niepewnym głosem wskazując na naczynie stojące przednim.

Wszyscy czterej nachylili się nad na wpół opróżnionym kuflem. Powierzchnia bursztynowego płynu wibrował i chlupotała niespokojnie, zupełnie bez przyczyny.

– Dziwne… – stwierdził odkrywczo Malak.

– Z moim dzieje się to samo. – powiedział Arion. – Jak tylko odłożyłem kufel na stół, piwo zaczęło chlupotać.

W naczyniu płyn zaczął wrzeć… ale jednocześnie było to coś zgoła odmiennego. Raczej tak jakby ktoś wrzucał do środka małe kamyczki z coraz to większej odległości.

- Przed chwilą tylko delikatnie falowało, a teraz prawie się wylewa – oznajmił Iron przeczesując w roztargnieniu swoje włosy w kolorze słomy. Robił to zawsze gdy był czymś zmieszany.

– Słyszycie? – syknął Borsen poruszywszy się nerwowo na krześle. Jego wzrok błądził po ścianach i suficie karczmy, jakby w poszukiwaniu dzikiego wilka zaczajonego w zaroślach.

– Cholera, ja czuję w sobie jakieś wibracje… – wymamrotał cicho Malak, a jego twarz wyrażała zaniepokojenie.

– Jak zjem smażoną fladrę od Alarana to też czuje w żołądku wibracje. – stwierdził z udawaną powagą Iron.

– Nie śmiej się, ja też tak mam –powiedział poważnie Arion marszcząc czoło i rozglądając się dookoła równie niespokojnie co Borsen. Ludzie w karczmie również zauważyli coś niepokojącego. Siedzieli w milczeniu przyglądając się sobie nawzajem z idiotycznym wyrazem twarzy. Uczucie napięcia rosło z każdą chwilą, atmosfera w gospodzie tężała. W jednej chwili z wszystkich kufli i beczek wyleciała fontanna ciemnego płynu, naczynia eksplodowały, okiennice stanęły otworem, a przeciąg zgasił większość świec. Pękło kilka krzeseł i stołów pod przerażonymi ludźmi osłaniającymi uszy od straszliwego dźwięku wypełniającego karczmę. Cała rzeczywistość zdawała się chybotać, rozmywać i wirować jak tafla stawu zmącona przez kamień.

– Niech to szlak! – wykrzyknął Borsen kuląc się pod stołem. Zaciskał uszy przed niemożliwym do wytrzymanie dźwiękiem, jakby odgłosem rozrywanego diabła dochodzącym wprost ze strychu.

– Co to jest?! – krzyknął Malak przez zaciśnięte z bólu zęby.

– Krzykacz! – wyryczał myśliwy z grymasem sugerującym potężną migrenę. Pisk wwiercał się do uszu z talentem z jakim kobiety dobierają się do portfeli swych mężów; był więc nie do powstrzymania, a przy tym drażnił słuch jak skrobanie widelcem po talerzu. Trzeba wyobrazić sobie to nieprzyjemne uczucie, te ciarki przechodzące po plecach i przemnożyć je dziesięciokrotnie by otrzymać próbkę owego dźwięku.

– Tyle to sam wiem! – powiedział z wyrzutem Malak.

– Wynośmy się stąd bo mi łeb pęknie! – krzyknął Iron i nie zwlekając wygramolił ciało spod stołu. Zaraz za nim pobiegli i inni. Na ulicy przed karczmą dźwięk nie był już tak przeraźliwy, a po chwili umilkł zupełnie.

– Na jasny harpun Orgola, co to u diabła było?! – wrzeszczał karczmarz unosząc wielkie łapska do góry.

– Krzykacz, inaczej zwany…– zaczął Borsen, lecz wnet mu przerwano. Inni ludzie też mieli swoje typy.

– Licho jakie! Toż to licho…!

– Upiór głupcze! – przekrzykiwali się dwaj rybacy, na tyle trzeźwi by utrzymać się na nogach ale zbyt pijani by, jak większość gości karczmy, uciec daleko od piekielnego miejsca.

– Cicho! – zagrzmiał Borsen, słysząc ciągle jednostajne buczenie w uszach. Przeszło mu przez myśl, że jego słuch nigdy nie będzie taki jak przedtem. Co gorsza czuł nadchodzący, potworny ból głowy kumulujący się w okolicach potylicy.

– TO był krzykacz, inaczej zwany Verlixem, albo latawiakiem! Dostał ci się na strych i teraz pewnie nie wie jak z niego uciec. To tępe stworzenie, ale w gruncie rzeczy niegroźne… Nie licząc ryzyka utraty słuchu…

– Panie miłościwy, ratuj że mnie, ratuj! – biadolił Karfir nieomal z łzami w oczach. Jego nastawienie do myśliwego uległo diametralnej zmianie. Chodził w kółko z rękami na głowie i wyglądał jak członek sekty czcicieli wiatraków.

– Co ja teraz pocznę…? – mówił sam do siebie gospodarz. Jego strach był o wiele nad wyrost, ale w tamtej chwili tylko Borsen zdawał sobie z tego sprawę.

– Potrzebuje mojego miecza, świecy i dobrej latarni! – krzyknął myśliwy marszcząc czoło. Czuł się trochę jak na kacu, każde słowo przybierało formę fizycznego bólu uderzającego w głowę.

– Już, panie, już… – karczmarz gorączkowo rozglądał się dookoła.

– Katia! Gdzie ty…? – Blondynka z szeroko otwartymi oczami pojawiła się po chwili wychodząc z mroku.

– Przynieś mi od Alasa kilka świec i jakąś latarnię. – polecił Karfir.

Dziewczyna bez słowa, będąc w ciągłym szoku po zajściach z gospody odeszła zaciemnioną ulicą. Wieczór spowił miasto w pełni, oblepił niebo ciemnymi łapskami i zakrył gwiazdy. Tylko wielkiej srebrnej tarczy księżyca udawało się od czasu do czasu przebić jego wszechobecne łapska. Powoli, z okolicznych domostw zaczęli podchodzić zaalarmowani hałasem ludzie. Spoglądali na siebie nie wiedząc co robić.

– Idę po mój miecz! – krzyknął Borsen nadal słyszący szum w uszach.

-Aha…! – odkrzyknął Arion. – Mogę Ci w czymś pomóc? – zapytał raczej z grzeczności niż z prawdziwej chęci pomocy.

– Właściwie to możesz…

 

 

– Nalewaj!

– Na pewno?

– Tak. Lej.

– Jak chcesz… Yyych… To chyba nie jest zbyt przyjemne… Jesteś pewien, że nie uszkodzisz sobie tym słuchu? – zapytał Iron ze szczerą troską w głosie wlewając do ucha Borsena stopiony wosk.

– Co???

– Nie, nic..

Iron wlał wosk po czym odczekał chwilę aż całość stężeje i zajął się drugim uchem.

– Słyszysz coś?! – ryknął Malak wprost do Borsena.

– Cooo?? Nic nie słyszę! – odkrzyknął myśliwy mrużąc oczy. Nie słyszał niczego, prócz przeciągłego piiiiii głęboko w głowie.

– Arion twoja kolej – powiedział Iron podgrzewając garnuszek z woskiem.

– Cholera jasna, i po co mi to było… – burknął z niezadowoleniem rybak przechylając głowę.

– Aaaa… – syczał podczas nalewania zawartości naczynia wprost do małżowiny.

– Idziemy! – krzyknął Borsen do rybaka oczywiście niepotrzebnie, gdyż ten go nie słyszał. Arion uniósł runiczną lampę i przyjrzał się jej uważnie. W środku żelaznej klatki jasnym, niebieskawym blaskiem świeciła niewielka bryłka nebinu, zwanego niebiańskim metalem wydobywanym z „klifowej koloni”. Anemondarscy płatnerze wykuwali z niego niemające sobie równych w świecie zbroje, miecze i tarcze. Magowie potrafili wykorzystać go na o wiele więcej sposobów. Jednym z nich była ta mała lampka, ale to tylko najprostsze z jego zastosowań. Ledwie zabawka, biorąc pod uwagę zmyślnie skonstruowane pole magnetyczne otaczającego klasztor.

Arion pomaszerował za Borsenem do wnętrza opuszczonej karczmy. Na ulicy zapadła kompletna ciemność; lepkie łapska pana ciemności schwyciły srebrny krąg na niebie i nie miały zamiaru go wypuścić. Tłumek ludzi zgromadzony przed gospodą oglądał darmowy spektakl, patrzył na dwóch śmiałków przekraczających próg opustoszałego, nawiedzonego miejsca jak na ludzi wchodzących do jaskini niedźwiedzia. Po cichu sądzili, że ta dwójka już nie wróci. Szeptali cichutko do siebie, że COŚ z wnętrza to żywy diabeł.

W środku panował półmrok, reszta palących się tam świec już dawno zgasła. Skorupy popękanych naczyń i poprzewracanych mebli leżały w nieładzie na klepisku tak jak je tu zostawiono. Widok ten skąpany w srebrnej poświcie księżyca (który akurat uwolnił się spod panowania ciemności) napawał rybaka niepokojem. Długie cienie rzucane przez niebieskawe światło runicznej lampy przybierały groźne kształty; można by pomyśleć że tu i ówdzie za rogiem czai się coś szponiastego, niebezpiecznego i czyhającego na odpowiednią chwilę by tylko wyskoczyć z dzikim wrzaskiem i rzucić się na nierozważnych śmiałków. Serce rybaka zaczęło wybijać niespokojne rytmy, a jego oddech stał się płytki i nerwowy. Napiął wszystkie mięśnie swojego ciała, wyostrzył zmysły i szedł jak cień za Borsenem. „Verlix to w gruncie rzeczy niegroźne stworzenie” tłumaczył mu myśliwy, ale miecz, który dzierżył w dłoni z pewnością nie posłuży mu do pogawędki ze stworem. Borsen szedł na przedzie z wyciągniętym przed siebie ostrzem pokrytym nebinem. Ostrze połyskiwało na niebiesko, niejako chcąc uspokoić właściciela swą twardą solidnością. Za myśliwym, uzbrojony w poręczny sztylet Malaka kroczył Arion.

Bardzo powoli i ostrożnie, stąpając na czubkach palców wspięli się schodami na strych pogrążony w kompletnej ciemności. Serce rybaka przyspieszyło jeszcze bardziej gdy przekroczyli próg strychu, a ciężka kropla słonego potu spłynęła po jego zmarszczonym czole. Ostatnio bał się tak gdy zastał go sztorm na morzu i nie był pewien czy uda mu się wrócić. Po części czuł już wtedy przytłaczającą rezygnację, ale koniec końców wyszedł z opresji cało.

Rybak zacisnął zbielałe palce na rękojeści sztyletu. Znaleźli się w centrum strych i szukali niespokojnym wzrokiem czającej się tu gdzieś kreatury. Arion zataczał krąg trzymając wyciągniętą przed siebie latarnię. W tych ciemnościach jej światło rozbłyskało bardziej niż na parterze karczmy. Borsen wysilał wzrok z całych sił… Jego twarz przybrała bojowy wyraz, przypominała nieco pysk dzikiego wilka zaczajonego w kniei lasu. Gdyby Arion oderwał w tej chwili wzrok od żerdzi dachu i spojrzał na przyjaciela to ten widok przeraziłby go.

Myśliwy wcześniej niż rybak zauważył trupio blady kształt wciśnięty między stół a dach karczmy. Skinieniem ręki nakazał świecić Arionowi w tym kierunku. Oczom rybaka ukazał się postać jakby ludzka… ale jednocześnie kompletnie zwierzęca. I w tym swoim podobieństw do człowieka była przerażająca. Para rozżarzonych czerwonych ślep wpatrywała się w ich dwójkę z ciekawością… Błoniaste skrzydła Verlixa poruszyły się i ustawiły w pozycji do odlotu. Usta bestii odkryły szereg szpilkowatych białych ząbków… Po czym z jego gardła wydobył się przerażający wrzask. Arion i Borsen, pomimo szczelnie zaczopowanych uszu słyszeli go. Dźwięk przechodził ich na wylot, wprawiał w wibrację każdą cząsteczkę ciała.

Verlix rzucił się na przybyszy. Arion odwrócił głowę, schylił się nieco i przykucnął. Coś zafurkotało, skrzeknęło po raz ostatni… i na rybaka opadło ciężkie zimne cielsko. Arion upadł i zaczął konwulsyjnie przebierać kończynami. Upuścił runiczną lampę i dźgnął przed siebie sztyletem. W COŚ trafił, nie widział jednak w co. Był kompletnie oślepiony gdyż oczy zakryło mu wielkie błoniaste skrzydło. Machnął zamaszyście ręką i odrzucił je z twarzy. Verlix leżał obok niego, martwy, rozorany ostrzem od pasa po gardło.

Rybak rozejrzał się w poszukiwaniu Borsena. Ten stał przy oknie strychu i wypatrywał czegoś na zewnątrz. Arion kompletnie zdziwiony wyciągnął z ucha kawał zastygłego wosku w kształcie jego małżowiny.

– Borsen! Do cholery, czemu mi nie pomogłeś?! Przecież TO mogło jeszcze żyć!

– Arion…? – Borsen spojrzał na przyjaciela dziwnym wzrokiem – Co Ty robisz na zewnątrz? – spytał niepewnie.

– O czym Ty do licha mówisz! – wściekłość postawiła rybaka na równe nogi i nieomal wypchnęła w kierunku okna.

– Jak… – zaczął Arion i szybko urwał. Za oknem, na ciemnym, połyskującym w blasku księżyca bruku stał… ON. Rozmawiał spokojnie z Malakiem i Ironem.

– Cholera, co to ma być…

Koniec

Komentarze

Tekst ukończony prze zemnie właśnie teraz i "na gorąco" podany do NF. Z góry przepraszam za wszelakie ortografy, interpunkcje i błędy stylistyczne. Za każdy komentarz będę BARDZO wdzięczny.

Tekst tylko przejrzany przeze mnie z powodu interpunkcji, zbędnych kropek w dialogach...
Przejrzyj komentarze. Minimum sto razy znalazła się w nich uwaga o błędzie, polegającym na zamieszczeniu tekstu bez jego przejrzenia, poprawienia...

Następnym razem nie wstawiaj tekstów "Na gorąco". Lepiej je przejżyj, gdyż zjadasz dużo liter. Nie tylko na kńcu wyrazów!

Co do samego tekstu... Całkiem, całkiem. Interesujące zakończenie. Masz zamiar napisać 2 część? Przydałoby się...

Przeczytałem tekst po raz kolejny. I tak jak się spodziewałem utraciłem do niego kompletnie dystans i wychwyciłem tylko kilka błędów, a wiem że jest ich tam całe mnóstwo.Potrzebowałbym kogoś kto mi je wytknie palcem, a potem nim pogrozi.  Jak na razie jest tylko grożenie;) Co do 2 części... W zamyśle miała powstać, ale teraz już nie wiem czy cokolwiek więcej napiszę.

- Hej młokosie! – krzyknął pewien ciemny, przyjemny głos.

Od kiedy głos krzyczy? Rozlega się, dobiega skądś, i tak dalej, ale sam jako głos nie krzyczy, nie szepcze... Szczegóły w słownikach.

Bez odrywania wzroku od swojego zajęcia, którym było sprawdzanie wysłużonej sieci odkrzyknął:

Zdania podrzędne i wtrącone wymagają zamknięcia przecinkiem. W tym przypadku przed ‘odkrzyknął’.

- Rześkie powietrze? To teraz tak mówi się na odór śniętych ryb? Taaa… Znane są ich lecznicze właściwości nie ma co…

Brak przecinka przed ‘nie ma co’. Lecznicze właściwości czego? — powietrza, odoru, a więc ‘jego’, nie ‘ich’. Gramatyka.

Arion zaśmiał się cicho zawiązując kolejną pętelkę na sieci.

Przecinek przed imiesłowem współczesnym. Obowiązkowy!

- Dobra nie smęć już.

Znowu przecinek. Po ‘dobra’.

Fetor zdechłych ryb jaki z ciebie ulatuje skazuje nas na karczmę Karfira. –powiedział Borsen marszcząc nos.

Trzy przecinki. Poza tym nie ‘powiedział’, a ‘odpowiedział’, bo Arion zapytał.

Nie słyszałeś o tym? – Zapytał z teatralnym przejęciem rybak.

‘Zapytał’ małą literą.

A dla twojej wiedzy to z moją męskością wszystko w najlepszym porządku – Borsen zaśmiał się perliście po czym wstał ze skrzyni.

‘A jeśli chodzi o moją męskość’, proponowałbym. ‘Dla twojej wiedzy’ to jakiś piekielny kolokwializm. Przecinek przed ‘po czym’.

Rybak porzucił pracę, zostawiając starą sieć tam gdzie leżała. Portowa brać była zżyta jak mało które społeczeństwo, więc nie bał się o to, że po powrocie jej nie zastanie.

Przecinek. Kogo / czego nie zastanie po powrocie? Portowej braci, jak wynika z zaimka...

Nie raz jest się na nie złym, ma je kompletnie dość, ale bez nich żyć nie można.

Ma się ‘ich’ dość, nie ‘je’. Gramatyka.

- Słyszałeś już kto w następnym tygodniu zagra z drakami? – zgadał Borsen gdy skręcali w drogę po lewo koło wielkiej przerdzewiałej kotwicy wspartej o ścianę magazynu.

Dwa przecinki, a na lekkiego upartego — trzy. Droga po lewo? Po jakiemu to?

Nie traktował rozgrywek ligi z tak wielkim zapałem jak Borsen, jednak jak każdy mieszkaniec portu należał do zwolenników czarno-czerwonych draków. Należał do nich od zawsze, na co nie miał zbyt wielkiego wpływu dorastając w portowym środowisku.

Nazwa własna drużyny dużą literą. ‘Należał do nich’ — to znaczy do drużyny, czy do wiernych kibiców Draków? ‘Na co nie miał zbyt wielkiego wpływu dorastając w portowym środowisku’. Niby daje się zrozumieć, ale czy nie można prościej i składniej? > Należał do wiernych kibiców Draków, jak wszyscy mieszkańcy dzielnicy portowej < , na przykład.

- Fallar jest ostatnio w dobrej formie… -snuł z cicha Borsen – Ciężko będzie go strącić, ale jeśli już komuś ma się to udać to komu jak nie naszym?

Co takiego snuł Borsen? Plus dwa przecinki.

(...) rzucił Arion przeskakując nad okazałą (...)

Przecinek. Imiesłowy tak kochają przecinki, że bez nich żyć nie mogą...

Borsen zaniósł się donośnym śmiechem przywracając rybak do pionu.

Przywracając do pionu kto, co, czy kogo, co? Przecinek, uwaga o miłości jak wyżej.

(...) znaleźli się pod szyldem „złoty kłos”- bo taką, jakże godną nazwę nosiła gospoda.

Nazwa własna — dużymi literami. Przecinek po zdaniu wtrąconym. Pod szyldem? Zgoda, szyld ponad wejściem, więc pod szyldem przeszli, wchodząc do lokalu, ale znaleźli się najpierw chyba przed drzwiami, nad którymi wisiał szyld...

 

Tyle zmieściło mi się na jednej stronie w Wordzie.

Nie narzekaj, sam chciałeś. Nie jestem złośliwy, przeciwnie, mam nadzieję, że wyciągniesz odpowiednie wnioski i przed wstawieniem następnego tekstu zawrzesz pokój z naszym językiem. Powodzenia.

Nie narzekam i dziękuje za poświęcony czas. Nasz język... No cóż. Jestem pod jego ostrzałem od dzieciństwa, nie wiem co ja mu takiego zrobiłem, że mnie tak nie lubi. Postaram się z nim zaprzyjaźnić, ale to będzie trudna znajomość...

Nowa Fantastyka