- Opowiadanie: tfurca - Wina i czapa

Wina i czapa

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wina i czapa

Mimo że dzień był chłod­ny i po­nu­ry, to i tak za­po­wia­dał się cał­kiem przy­jem­nie, bo na ko­mi­sa­ria­cie pa­no­wał nad­zwy­czaj­ny spo­kój. Tu, na za­du­piu, takie dni cza­sem się zda­rza­ją. Można wtedy zająć się sta­ry­mi, nie­roz­wią­za­ny­mi dotąd spra­wa­mi, któ­rych i tak nie da się już roz­wi­kłać. Jest to więc je­dy­nie le­ni­wa sy­mu­la­cja pracy.

Nie­ste­ty, około go­dzi­ny dzie­wią­tej ze stanu bło­go­ści wy­rwa­ła mnie do­bie­ga­ją­ca z ko­ry­ta­rza awan­tu­ra. Wśród gło­sów roz­po­zna­łem fal­set po­ste­run­ko­we­go Ko­per­ka oraz, co gor­sza, bas nie­ja­kie­go Spyr­ki, chło­pa z Pod­le­sic, sta­łe­go klien­ta tu­tej­sze­go ko­mi­sa­ria­tu, na­sze­go złego ducha, naj­więk­szej oko­licz­nej za­truj­du­py.

Nie­chęt­nie odło­ży­łem pa­pie­ry na bok i wy­sze­dłem na ko­ry­tarz.

– Co się dzie­je, oby­wa­te­lu?! – wark­ną­łem tak groź­nie, jak tylko po­tra­fię. 

Obaj męż­czyź­ni jak na ko­men­dę ob­ró­ci­li się w moją stro­nę. Chłop zdjął czap­kę, przy­ci­snął ją do pier­si i za­do­wo­lo­ny, że ktoś wresz­cie chce go wy­słu­chać, ode­zwał się do mnie:

– Och, jest i pan ko­mi­sarz! – rzekł, awan­su­jąc mnie jak zwy­kle do stop­nia ofi­cer­skie­go. – Strasz­na rzecz się stała! 

– Panie aspi­ran­cie, ten czło­wiek opo­wia­da kom­plet­ne bzdu­ry – wtrą­cił się po­ste­run­ko­wy Ko­pe­rek. 

– To nie bzdu­ry, ale świę­ta praw­da – za­pe­rzył się Spyr­ka.

– Powie mi ktoś wresz­cie, co się stało?

– Las ukra­dli!

 

Od­gło­sy awan­tu­ry spro­wa­dzi­ły do nas ko­mi­sa­rza Try­ba­łę, któ­re­go Spyr­ka swoim zwy­cza­jem mia­no­wał in­spek­to­rem. Ku mo­je­mu wiel­kie­mu zdu­mie­niu nasz do­wód­ca, za­miast kazać wy­wa­lić chło­pa na zbity pysk, po­le­cił na­tych­miast prze­pro­wa­dzić zbiór­kę ca­łe­go per­so­ne­lu (w skła­dzie ja i po­ste­run­ko­wy). Sam zaś, jak nam póź­niej ob­wie­ścił, po­in­for­mo­wał o zda­rze­niu Straż Gra­nicz­ną i ko­men­dę w Chlew­kach. 

 

Sie­dzie­li­śmy w służ­bo­wej cor­sie we czte­rech – po­ste­run­ko­wy za kie­row­ni­cą (pro­wa­dził nas po coraz więk­szych wer­te­pach), obok niego ko­mi­sarz (z racji ga­ba­ry­tów), a z tyłu ja i Spyr­ka (wska­zu­ją­cy coraz więk­sze wer­te­py). Wy­trzę­sie­ni jak kost­ki lodu w szej­ke­rze z ulgą przy­ję­li­śmy wresz­cie wy­po­wie­dzia­ne krót­kie “to tu!”.

Gruby pa­luch wska­zy­wał po­ro­śnię­te je­dy­nie trawą wzgó­rze, u któ­re­go pod­nó­ża za­trzy­ma­li­śmy sa­mo­chód. Chłop upie­rał się, że jesz­cze dwa dni temu całe to wznie­sie­nie po­ro­śnię­te było mie­sza­nym lasem z po­la­ną na środ­ku, gdzie rósł wie­ko­wy je­sion. Ja usil­nie sta­ra­łem się prze­ko­nać go, że po­wi­nien pić mniej bim­bru. Ko­pe­rek pro­fi­lak­tycz­nie mil­czał. Wresz­cie ko­mi­sarz roz­ka­zał mi (mi, nie po­ste­run­ko­we­mu!) udać się na re­ko­ne­sans.

Wiatr był chłod­ny i prze­ni­kli­wy, a ja za lekko ubra­ny. Po­wi­nie­nem był sie­dzieć teraz przy biur­ku, po­pi­ja­jąc go­rą­cą kawę i sy­mu­lu­jąc pracę. Tym­cza­sem zo­sta­łem zmu­szo­ny do uga­nia­nia się na zim­nie za wy­two­ra­mi fan­ta­zji za­pi­ja­czo­ne­go chło­pa, któ­re­mu bim­ber wy­żarł więk­szą część sza­rych ko­mó­rek! Tylko dla­cze­go ko­mi­sarz pod­cho­dził do spra­wy tak po­waż­nie? Prze­cież nie jest im­be­cy­lem jak ten Spyr­ka. I co to za dziw­ne ślady?

Gdy za­czą­łem wspi­nać się na zbo­cze, za­uwa­ży­łem mnó­stwo po­ła­ma­nych ga­łą­zek, mniej­szych i więk­szych, skry­tych dotąd przed wzro­kiem w wy­so­kiej tra­wie. W wielu miej­scach na­tra­fi­łem na roz­sy­pa­ne igli­wie, jakby ktoś tu otrze­py­wał z niego cho­in­ki. Naj­dziw­niej­sze i naj­nie­bez­piecz­niej­sze, bo gro­żą­ce skrę­ce­niem kost­ki, były jed­nak świe­żo po­wsta­łe dziu­ry, jakby sza­lał tu jakiś Wy­rwi­dąb wy­ry­wa­ją­cy z furią drze­wa z ko­rze­nia­mi. O tym, że te dziw­ne zda­rze­nia miały miej­sce zu­peł­nie nie­daw­no świad­czył ciem­ny, wciąż wil­got­ny pia­sek, z któ­re­go nie zdą­ży­ły otrzą­snąć się jesz­cze źdźbła traw.

Zdu­mio­ny od­kry­cia­mi, zu­peł­nie za­po­mnia­łem o chło­dzie. Ob­ró­ci­łem się w stro­nę auta, by za­wo­łać resz­tę, lecz oka­za­ło się, że i oni już pe­ne­tro­wa­li wzgó­rze. Je­dy­nie ko­mi­sarz cof­nął się do opla, by ode­brać skrze­czą­cą ra­dio­sta­cję.

 

– I co, aspi­ran­cie, za­tkao kakao! – rzekł ro­ze­śmia­ny ko­mi­sarz, ob­ra­ca­jąc się z tru­dem w fo­te­lu pa­sa­że­ra w moją stro­nę, gdy znów wpa­ko­wa­li­śmy się do auta. – Na szczę­ście do­sta­li­śmy cynk od in­for­ma­to­rów. Ko­pe­rek, znasz to miej­sce?

Po­ste­run­ko­wy przy­tak­nął ski­nie­niem głowy.

– No to jedź szyb­ko. Znasz ten skrót? Świet­nie! Bo wie­cie, mu­si­my zdą­żyć przed in­ny­mi, a awan­se nas nie ominą!

 

Nie zdą­ży­li­śmy. Na dużej łące pod borem roz­lo­ko­wa­ły się już jed­nost­ki chyba wszel­kich moż­li­wych for­ma­cji. Bły­ska­ją­ce ko­gu­ta­mi ra­dio­wo­zy two­rzy­ły at­mos­fe­rę jak z ame­ry­kań­skie­go filmu sen­sa­cyj­ne­go. Kilka je­epów przy­wio­zło od­dział po­gra­nicz­ni­ków, któ­rzy wła­śnie zaj­mo­wa­li naj­bar­dziej klu­czo­we miej­sca nie­da­le­ko ścia­ny lasu. Z no­wiut­kich for­dów ran­ger wy­sy­pa­ła się licz­na grupa te­ry­to­rial­sów. Krą­ży­li teraz tu i tam ostrze­li­wu­jąc groź­nym wzro­kiem wszyst­ko, co mo­gło­by ich zda­niem sta­no­wić za­gro­że­nie, rów­nież nas. Ca­ło­ści do­peł­nia­li stra­ża­cy, me­dy­cy, a nawet gro­mad­ka człon­ków grupy re­kon­struk­cyj­nej. Prze­bra­ni za łucz­ni­ków męż­czyź­ni i ko­bie­ty roz­pa­li­li ogni­sko i ma­cza­li strza­ły w becz­ce ze smołą. 

Ko­mi­sarz za­klął jak tylko on po­tra­fi, wście­kły na sie­bie i cały świat za to, że zbyt po­chop­nie po­in­for­mo­wał o spra­wie wier­chusz­kę. Wy­siadł tak ener­gicz­nie, że aż sa­mo­chód jęk­nął bo­le­śnie. Try­ba­ła za­pa­lił pa­pie­ro­sa, a ja, Ko­pe­rek i Spyr­ka z otwar­ty­mi gę­ba­mi przy­glą­da­li­śmy się temu cyr­ko­wi, nie mając bla­de­go po­ję­cia, co tu się dzie­je.

W tym mo­men­cie jakiś czło­wiek ubra­ny po cy­wil­ne­mu, sto­ją­cy kil­ka­dzie­siąt me­trów od pierw­szych drzew, ode­zwał się przez me­ga­fon:

– Nie macie żad­nych szans, je­ste­ście oto­cze­ni! Pod­daj­cie się! Obie­cu­ję, że ni­ko­mu li­stek z ga­łąz­ki nie spad­nie, jeśli wró­ci­cie na swoje miej­sce!

Męż­czy­zna prze­ma­wiał dłuż­szy czas, prze­ko­nu­jąc o bez­na­dziej­nej sy­tu­acji kogoś tam i obie­cu­jąc prze­ba­cze­nie jak Bóg naj­więk­szym grzesz­ni­kom. Gdy zda­wa­ło się już, że nie­po­trzeb­nie zdzie­rał gar­dło, a łucz­ni­cy na­cią­gnę­li cię­ci­wy z pło­ną­cy­mi strza­ła­mi, drze­wa za­fa­lo­wa­ły, jakby roz­sza­lał się strasz­ny wi­cher i z czar­ne­go boru wy­chy­nął po­tęż­ny, ma­je­sta­tycz­ny je­sion. Skrę­cił ko­na­ry w lewo, potem w prawo, jak gdyby lu­stro­wał oko­li­cę. Wresz­cie za­trząsł swą wiel­ką ko­ro­ną i ru­szył przed sie­bie, sta­ran­nie omi­ja­jąc ludzi i po­jaz­dy. Za nim z boru dość bez­tro­sko wy­bie­gły pa­ra­mi smu­kłe brzo­zy i sosny, po nich na łąkę do­stoj­nie wkro­czy­ły sę­dzi­we już dęby, czę­sto wspie­ra­ją­ce się na­wza­jem. Za nimi po­ja­wi­ły się buki nie­rzad­ko tak po­tęż­ne jak ów je­sion. Trzy­ma­ły one pod swą pie­czą gro­mad­kę mło­dych świercz­ków. Arier­gar­dę tego nie­zwy­kłe­go ko­ro­wo­du sta­no­wi­ły zaś strze­li­ste jodły, schy­la­ją­ce cza­sem groź­nie swe spi­cza­ste czuby w stro­nę tych spo­śród ludzi, któ­rzy zna­leź­li się zbyt bli­sko wę­dru­ją­ce­go lasu.

Kiedy ostat­nie drze­wo opu­ści­ło kry­jów­kę w li­to­ści­wym borze, w ślad za lasem ru­szy­ła ka­wal­ka­da po­jaz­dów ze wszyst­ki­mi jed­nost­ka­mi, rów­nież łucz­ni­ka­mi.

 

Drogę po­wrot­ną prze­by­wa­li­śmy w mil­cze­niu po­ru­sze­ni i zdu­mie­ni wi­do­wi­skiem, które ro­ze­gra­ło się na na­szych oczach. Tak na­praw­dę nie mia­łem pew­no­ści, czy aby nie śnię. W pew­nym mo­men­cie z za­du­my wy­rwał mnie war­kot po­tęż­nych ma­szyn. Mi­ja­ły nas sze­ścio­ko­ło­we po­two­ry z ogrom­ny­mi wy­się­gni­ka­mi, na końcu któ­rych kła­pa­ły ma­syw­ne uzę­bio­ne szczę­ki.

– Har­we­ste­ry – wy­ja­śnił la­ko­nicz­nie ko­mi­sarz Try­ba­ła. – No co się tak dzi­wi­cie? Ten lasek to żadne nie­wi­niąt­ko. Naj­pierw ukry­wał uchodź­ców, potem ucie­kał przed spra­wie­dli­wo­ścią. Jest wina, bę­dzie czapa!

Koniec

Komentarze

"Co się dzieje, obywatelu!?" – skoro to pytanie, w pierwszej kolejności powinien być postawiony pytajnik, wykrzyknik po nim. "Wytrzęsieni jak kostki lodu w szejkerze z ulgą przyjęliśmy wreszcie wypowiedziane krótkie “to tu!”" – a tu brakło kropki na końcu (mimo wykrzyknika w cudzysłowie). "Wreszcie komisarz rozkazał mi (mi, nie posterunkowemu!) udać się na rekonesans." – mogę się mylić, ale wydaje mi się, że w nawiasie chyba powinno jednak być "mnie". "W wielu miejscach natrafiłem na rozsypane igliwie, jakby ktoś tu otrzepywał z nich choinki." – skoro igliwie, to "z niego". Fajnie się czytało, nawet się troszkę pośmiałam, choć to zakończenie wydaje się być trochę zbyt szybko rozegrane w stosunku do reszty tekstu. No i nie wiadomo, dlaczego właściwie las się wyniósł ze wzgórza. Ale koncepcja pochodu mi się podoba, nawet to zabawnie wyszło. Generalnie jest nieźle :) Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Dzięki za komentarz i uwagi techniczne, zaraz poprawię.

Co do ucieczki lasu, to przyczyna jest wyjaśniona, widać nie dość jasno.

Tekst mi się podoba. Bardzo nieładnie tylko, że człowiek w cywilu oszukiwał nawet drzewa:

– Nie macie żadnych szans, jesteście otoczeni! Poddajcie się! Obiecuję, że nikomu listek z gałązki nie spadnie, jeśli wrócicie na swoje miejsce!

Rozumiem, że faktycznie drzewa miały do wyboru zginąć od płonących strzał albo w szczękach harvesterów. W tym drugim wariancie ich “ciała” (zwane drewnem) mogły się ludziom przydać.

Była wina, jest i kara. A próba ucieczki może być traktowana jako przyznanie się ;-)

 

EDIT: Potrzebujesz poprawienia przecinków:

 

Gruby paluch wskazywał porośnięte jedynie trawą wzgórze, u podnóża którego zatrzymaliśmy samochód. → Gruby paluch wskazywał porośnięte jedynie trawą wzgórze, u którego podnóża zatrzymaliśmy samochód.

. Powinienem był siedzieć teraz przy biurku[,] popijając gorącą kawę i symulując pracę.

 

i sporo więcej. Przejechać Ci ten tekst tzw. łapanką?

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Wybacz, tfurco, zwracam honor. "Najpierw ukrywał uchodźców, potem uciekał przed sprawiedliwością." – jakoś odniosłam to do boru, w którym ukryły się wędrujące drzewa (utożsamiając je z uchodźcami). Być może pora była zbyt późna xD

Spodziewaj się niespodziewanego

Ciekawe. Szkoda, że zakończenie takie ‘ludzkie’.

Radku

Łapanka brzmi groźnie, ale jeśli nikomu nie stanie się krzywda, to proszę bardzo.

Bardzo nieładnie tylko, że człowiek w cywilu oszukiwał nawet drzewa – faktycznie, bardzo nieładnie, aż mi wstyd za niego!

 

Koalo

Zakończenie jest nieludzkie, czyli typowo ludzkie ;)

Cześć!

 

Podobało mi się lekki, nienachalny humor. Narracja pierwszoosobowa wyszła dobrze, bohater jest odpowiednio zgryźliwy. Mam jednak wrażenie, że las znalazł się zbyt nagle i dość łatwo zgodził się wrócić na swoje miejsce. Masz tutaj aż czterech bohaterów, ale ostatecznie nie odegrali oni żadnej roli w rozwiązaniu zagadki.

Mam kilka sugestii technicznych.

– Powie mi ktoś wreszcie[+,] co się stało?

Siedzieliśmy w służbowej corsie we czterech – posterunkowy za kierownicą (prowadził nas po coraz większych wertepach)

Jakoś mi to “prowadził nas” nie pasuje znaczeniowo, prowadził raczej samochód.

Powinienem był siedzieć teraz przy biurku[+,] popijając gorącą kawę i symulując pracę.

Najdziwniejsze i najniebezpieczniejsze, bo grożące skręceniem kostki, były jednak świeżo powstałe dziury, jakby szalał tu jakiś Wyrwidąb wyrywający z furią drzewa z korzeniami.

Nie brzmi to najlepiej.

Przyznam, że zaskoczyłeś kompletnie ;) Nie jestem pewna, czy o takie opka chodziło Wilkowi, bo to raczej satyra na sytuację bieżącą. Ale muszę przyznać, że mi się podobało i uśmiechnęło się na końcu, od razu zaznaczam, że nie z powodu tragedii lasu, ale śmiałej oceny rzeczywistości.

 

Odgłosy awantury sprowadziły do nas komisarza Trybałę

IMO niepotrzebne.

 

którego Spyrka swoim zwyczajem mianował na inspektora.

albo przemianował na inspektora, albo mianował inspektorem.

 

Siedzieliśmy w służbowej corsie we czterech – posterunkowy za kierownicą (prowadził nas po coraz większych wertepach), obok niego komisarz (z racji gabarytów), a z tyłu ja i Spyrka (wskazujący coraz większe wertepy).

Prowadził auto, a nie ich. I powtarzają Ci się wertepy, za drugim razem dałabym: wskazując co większe dziury.

 

Gruby paluch wskazywał porośnięte jedynie trawą wzgórze, u którego podnóża zatrzymaliśmy samochód.

Też IMO niepotrzebne.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nie znałam zatrujdupy, więc lekturę zakończyłam bogatsza.

Piękna historia. Aż zachłysnęłam się posterunkiem i lasem, pół na pół;)

Podobało mi się zakończenie, bo całkiem się go nie spodziewałam. 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Alicella

Faktycznie jest ich czterech, ale jakoś każdy był mi do czegoś potrzebny.

 

Irka

Wilk nie zaznaczył, że nie chce satyry, a ja nie mogę się powstrzymać. Może więc nie jestem jeszcze zdyskwalifikowany ;)

 

Ambush

Też do niedawna nie znałem tego słowa, aż trafił się Spyrka :D

 

Dziękuję za komentarze i uwagi

Chyba miało być zabawnie, ale cóż, szort nie zdołał mnie rozweselić. Co prawda przeczytałam tę historyjkę bez przykrości, ale pamięć raczej jej nie przechowa.

 

Kilka je­epów przy­wio­zło od­dział po­gra­nicz­ni­ków→ Kilka dżipów przy­wio­zło od­dział po­gra­nicz­ni­ków

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Z no­wiut­kich for­dów Ran­ger wy­sy­pa­ła się→ Z no­wiut­kich for­dów ran­ger wy­sy­pa­ła się

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rangery poprawiłem. Jeepy nie, bo skoro dżipy, to rendżery…

Obie formy – jeep i dżip – są poprawne, o ile dobrze wiem.

Szort nie miał rozweselić (wbrew stylowi). To raczej smutna refleksja.

Dzięki za komentarz i uwagi.

Pomysł niezwykły, absurdalny. Nie jest łatwo na taki wpaść! Podobała mi się historia, a zakończenie, cóż, pokazuje przewrotność człowieka i pewien aspekt jego natury.

Tekst jest napisany po prostu, co mnie kupiło. Trochę miałam wrażenie przeciągniętego początku (ekspozycja spokoju i błogiego stanu), można było pokusić się o ciut większą finezję, tj. chodzi mi o to, aby nie opisywać słowami/pojęciami lecz spróbować pokazać leniwo płynący czas na posterunku na końcu świata.

 

Skarżypytuję, tzn. klikam do biblio. ;-)

 

Edytka: Masz ci los, zdjęcia A. Wajraka nie wstawiłam. Już się poprawiam. 

Typy miałam dwa, wybrałam jednak spojrzenie wilka z uwagi na harwestery, wywodzi się z tzw. kombajnów zrębowych.

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak miło zobaczyć klika i wilka z rana! Ale najbardziej mnie cieszy, że kupiło cię pisanie “po prostu”.

Świetny szort, idealny do kawusi z rana. Lubię takie absurdalne klimaty i muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyło – ciekawy i oryginalny pomysł :) humor też do mnie przemówił, ale tak w proporcjach 50/50. Pewne żarty były dobre, inne raczej nie dla mnie, ale ostatecznie i tak przełożyło się to na udaną satyrę.

Pozdrawiam :)

Zawsze coś da się poprawić

Kawusia z rana o 13:14… Cieszę się, że się podobało :)

Cześć, 

Mrugam kaprawym oczkiem ze względu na poruszoną przez Ciebie tematykę. Bardzo fajny tekst. Lekki, nienachalny, z cieniutką warstewką humoru, ale jak się ją poskrobie… 

Z przyjemnością nominują do Biblioteki za 3P: Prostotę, Puentę i “Przebranych za łuczników mężczyzn i kobiety, którzy rozpalili ognisko i maczali strzały w beczce ze smołą.” :P

Dzięki za klika i komentarz.

Niezłe, kliknę :) Zupełnie nie spodziewałem się puenty, a jednocześnie jej oczekiwałem, a to ze względu na Twój komentarz pod opowiadaniem Łosiota. Dałeś więc na końcu tej historii o kilku nierozgarniętych glinach z zadupia fajny motyw, który można by częściowo klasycznie, po fantastykowemu, nazwać ostatnim przemarszem dysydEntów ;)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć tfurca !!!

 

Dziwny tekst :) Byłem bardzo ciekawy jak to się skończy… W sumie spoko. Taka bajeczka trochę. Powodzenia.

Jestem niepełnosprawny...

Dawididiq150, cieszę się z opinii, że tekst jest dziwny :)

Outta Sewer, dysydEnty to jest to!

 

Dzieki, że wpadliście do mnie.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Sympatyczny początek i środek, wredna końcówka. Mam nadzieję, że skoro drzewa zyskały mobilność, to przynajmniej będą mogły trochę zawalczyć i parę harvesterów wraz z obsługą zniszczyć.

Ej, przechowywanie uchodźców nie powinno być karalne!

Miesiąc z hakiem, a czasy się diametralnie zmieniły i skojarzenia całkiem inne…

Babska logika rządzi!

Cześć, Tfurco!

 

Po tytule spodziewałem się, że będzie tu jakieś wino (może nawet będzie to wino Tuska), a tu… dość ciekawe ujęcie tematu konkursowego. I mi się podoba!

Jedyne czego zabrakło wg. mnie, to jakiegoś śledztwa, które wskazałoby gdzie się podziały drzewa – zrobiłeś tu duży skrót, bo wrzucieś “informatorów” i poszło.

Ale zaskoczyło mnie to, do tego harwestery w końcówce – smutne i prawdziwe.

I tak jak Finkla pisze – miesiąc minął, a zupełnie inaczej patrzymy na te sprawy.

 

Pozdrówka i leć do biblio!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Finklo, Krokusie, dziękuję za komentarze.

Świat pędzi ze zdarzeniami w takim tempie, że różne sprawy zmieniają znaczenie, wzmacniają znaczenie, albo się dezaktualizują w ciągu jednego miesiąca. Jak przeklinają Chińczycy – obyś żył w ciekawych czasach!

Co do skrótu i “informatorów” – limity znaków mnie popędziły.

Czyta się bardzo lekko, interpretacja tematu bardzo ciekawa, humor przyjemny, wszystko tutaj fajnie. Co mógłbym zarzucić, to że właściwie niewiele z tego wynikało… Niewiele aż do przedostatniego akapitu. A potem pojawia się akapit ostatni, który wali obuchem, będąc bardzo mocnym i solidnym skrętem po wcześniejszej lekkości i absurdalności, dodając smutku do całej historii.

 

Swoją drogą ukłon za naturalność i lekkość pisania.

 

Dzięki za komentarz, cieszę się, że się podobało :)

Jeszcze tylko proszę o dosłanie maila na priv :)

 

Bardzo wdzięczna interpretacja tematu konkursowego. :)

Przesympatycznie napisane, a do tego nader sprawne warsztatowo. Mimo absurdalności całej historii udaje Ci się opowiedzieć ją przejrzyście i utrzymać w ryzach; kompozycyjnie wszystko ma ręce i nogi (gałęzie i korzenie?). Narracja pierwszoosobowa wyszła przyjemnie, dużo tu błyskotliwych sformułowań, opisy są barwne i obrazowe, a humor w odpowiednich momentach dobrze wybrzmiewa (na szczególne wyróżnienie zasługują członkowie grupy rekonstrukcyjnej). Ten cały komizm jest właśnie taki nieprzesadzony, niewymuszony – tekst jako całość wydaje się wręcz dość stonowany, a przy tym narracja cały czas podtrzymuje uwagę czytelnika. Opowiadanie kończy się polityczną puentą, ale jest ona podana jakoś tak niezobowiązująco, dzięki czemu nie przyćmiewa całości i tekst można równie dobrze potraktować jako czysto humorystyczny.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Prawie zacząłem fruwać po przeczytaniu tego komentarza :) Dzięki.

Nowa Fantastyka