– Był las, nie ma lasu! – warknęła Anka, rzucając na biurko z impetem worek z niebielonego płótna. – Żeby mu mikroplastik, wnikał bez końca!
– Na początku myślałem, że to jakiś konkurs, ale teraz chciałbym posłuchać, jak to sobie wyobrażasz – mruknął Tadek, grafik komputerowy.
– Dowolnie, byle było to długotrwałe i bolesne.
Dziewczyna włączyła komputer, powiesiła kurtkę i wyciągnęła z szuflady tykwę.
Nikt z obecnych w pokoju nie dopytywał, o co jej chodzi. Wszyscy wiedzieli, że Anka kocha planetę i wszystkie zamieszkujące ją stworzenia.
Zamiast tego Maryla zaproponowała:
– Może się czegoś napijemy?
W kuchni Tadek z Marylą zaparzyli kawę a Anka chłodziła wrzątek. Po chwili zalała susz z takim impetem, że ochlapała blat i podłogę.
– Jestem wściekła, do licha!
– No dawaj! Wyrzuć to z siebie! – zachęciła Maryla.
– Pamiętacie tego ekologa z Hiszpanii, którego akcję odradzania puszczy amazońskiej promowałam w sieci? Zabrał kasę i zniknął! Namówiłam na tę akcję chyba z tysiąc osób! Teraz czuję się jak ostatnia idiotka!
– Kurczę! Ja też wpłacałem!
– Nic nie posadzili?
– Coś tam na początku…
– A wy myśleliście, że Rio wchłaniają już lasy?!
– Tak, jesteśmy frajerami i próbujemy coś robić – warknęła Anka.
X
Ponieważ nie mogła się skupić na pracy, uciekła do relaksowni.
Podczas realizacji budynków pozostawiono tu kilka starych drzew i nazwano szumnie strefą relaksu. Anka usiadła na hamaku po turecku, zamknęła oczy i zaczęła się koncentrować na własnym oddechu.
Alfons! Powinno mnie przestrzec imię! No, ale z drugiej strony jak kontrolować działania podejmowane na drugim końcu świata…
– Tu był las… – powiedziała głośno i piskliwie. Ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy. – Wariuję – westchnęła. Spuściła stopy na równo strzyżoną trawkę. – Co jest grane?! – zapytała głośniej niż zamierzała.
– Tu był las, a nie ma lasu – odezwał się wysoki głosik w niej.
– Kto to mówi?
– Ja…
– A może masz jakieś imię? – spytała cierpliwie, tłamsząc targające nią uczucia.
– Choli. Wniknęłom w ciebie.
– Jak.
– Obudziłom się, a tu nie ma lasu.
– Mówisz o puszczy amazońskiej? – Mają rację, że za bardzo się angażuję!
– Puszcza była dawno. Choli było młodziutkie jak bazia.
– I co teraz – spytała ostrożnie.
– Naje się, pofigluje i pójdzie spać.
– We mnie?!
– Najbardziej lubiem wierzby.
– Świetnie. Tu jest wierzba!
– Stara, chora, samotna – fuknęło z pretensją, a Anka poczuła, jak mruży oczy i wystawia język, zupełnie jak wtedy, gdy była w grupie Krasnoludki.
O wierzbie, czy o mnie? – pomyślała nerwowo. – Jeśli to żyło tysiąc lat temu, to raczej nie powinnam być dla niego stara, przecież nawet czterdziestki nie skończyłam!
– Czyli jesteśmy umówieni. Ja ci znajdę ładną, młodą wierzbę, a ty…
„Dzieweczka się z lichem umawiała
Z łozy mu kolebkę splatała”
Nuciła wchodząc do budynku i wywracając oczami.
X
Darowała sobie przerwę obiadową, usiłując nadrobić zaległości. Nieproszony gość milczał i łudziła się, że zniknął albo że … miała chwilowe załamanie.
Dochodziła osiemnasta, kiedy zadzwonił Rafał – jej szef.
– Pojawiły nam się dwa nowe tematy. Przesyłam materiały. Zapoznaj się z nimi. Do jutra rozplanuj pracę.
– Przecież zgłaszałam, że mamy problem z utrzymaniem terminów. Pracowałam już w dwie soboty w miesiącu, nadgodzin nie zliczę. Jak mogę brać nowe?!
– Mniej plotek, więcej wyników – odparł sucho.
Jak zawsze w takich sytuacjach zamilkła oburzona. I niespodziewanie odezwała się, choć nie zamierzała:
– Wiesz co?! Jesteś jeszcze większym dupkiem, niż myślałam. Jak byłeś w zespole, to pierwszy skarżyłeś się na nadmiar pracy, a teraz zamiast próbować pomagać, rzucasz takimi sucharami?!
– Co?!
– Sam sobie rozplanuj. Składam wypowiedzenie, biorę zaległy urlop – odparła i zakończyła połączenie.
Wracając do domu czuła równocześnie paniczny lęk i błogość.
X
Tego samego dnia Anka zdołała zaistnieć na kilku forach ekologicznych w sposób jednocześnie widowiskowy i radykalny.
Udało jej się również dokonać znacznych zmian w swoim życiu. Jak każda dobra dziewczyna, miała skłonności do rozmaitych popaprańców. W jeden wieczór pogoniła wszystkich koleżków, którzy chcieli ją gruntownie zmieniać, lub oczekiwali gotowości, bez zobowiązań.
Nie do końca pamiętała, co powiedziała przez telefon miłemu, poukładanemu Leonowi, którego zaloty do tej pory ignorowała, ale w piątkowy ranek obudziła się razem z nim.
Była piąta. Leon spał jak dziecko. Wyszła do kuchni, zrobiła sobie kawę i powiedziała kategorycznym tonem:
– Zabawiło się?! To niech teraz spada!
– Nie ludzie decydują, kiedy Choli pójdzie – odpowiedziała sama sobie. Brzmiała wrednie i zadziornie.
– Znajdę ci ładne drzewo.
– Wolę piękny las…
Wpisała w google „jak pozbyć się licha” i dłuższą chwilę studiowała znalezione treści.
Potem poszła do sypialni i szarpnęła Leona za ramię.
– Wstawaj, musimy jechać do lasu.
– Do lasu? – spytał zdumiony.
– Takiego, który za pięćdziesiąt lat na pewno jeszcze będzie rósł.
– Białowieża?
– Za daleko, Gorce! Ubieraj się, bo wykoleiłam sobie życie i muszę zacząć je naprowadzać na tory.
Posłusznie wstał. Wciągając jeansy, zapytał smutno:
– Pogonisz mnie?
– Nie. Ty akurat zyskałeś po bliższym poznaniu, ale muszę znaleźć pracę i ogarnąć resztę.
X
Obiad zjedli w Ochotnicy. Potem ruszyli na północ doliną potoku Jaszcze.
– Zakładając, że to wszystko prawda… – zaczął ostrożnie – co planujemy?
– Liczę, że mu się tu spodoba… Z tego co czytałam, jak samo nie zechce, to nie odejdzie…
– Może da się wytrzymać… Podobasz mi się, do licha!
– Przestań! Przez ostatnie dwa dni zajmowałam się głównie paleniem mostów!
– I budowaniem nowych – objął ją i zaczęli się całować.
W trakcie pocałunku Anka zaczęła coś mówić.
– Co?
– Odsuń się! Za gorąco! – pisnęła.
Przeciętą strumieniem polanę porastały borowiska, wrzosy i kępy kolorowych kwiatów. Dalej zaczynał się gesty bór pełen jodeł, buków i świerków. Wiatr niósł woń grzybów i igliwia. Chwilę milczeli zachwyceni.
– Nie ma wierzb – fuknęło z Anki.
– Nie marudź, popatrz jak zielono!
– Lubi wierzby nad strumykiem… – Anka wywaliła język.
– Mam pomysł – sapnął Leon i pociągnął ją w stronę lasu. – Ono nie lubi namiętności. I chyba w naturze bardziej!
– I co?
Oparł dziewczynę o drzewo i pocałował namiętnie.
– Iiii – pisnęła – wsuwając palce w jego włosy.
Leon rozpiął jej spodnie.
– Ktoś może iść – westchnęła własnym głosem.
– Zasłonię cię całym sobą!
Naga oparła się plecami o brzozę.
Pieścił jej ciało, nie zwracając uwagi na piskliwe protesty licha. Zresztą dość szybko zagłuszył je szloch Anki. Kiedy ich rozkosz dopełniła się, rozległ się przeciągły wizg, który sprawił, że ucichły ptaki i wiatr.
Leonowi wydawało się, że z głowy Anki wyskoczyła wiewiórka. Coś wspięło się i zręcznie przeskoczyło na rozłożysty dąb.
– Jest las! – krzyknęło radośnie.
– Chodźmy na herbatkę do schroniska.