Powyginane ściany lśniły bielą. W zagięciach i wgłębieniach powstawały fioletowe, błyszczące na brzegach cienie. Kiedy Lumi się do nich zbliżała, rozpierzchały się, malejąc i niknąc.
Wędrowała po nierównościach, wypatrując, czy w jakimś zakamarku nie zostało chociaż jedno drzewo. Cienie uciekały, pozostawiając po sobie pustkę. Nic.
Nie wiedziała, skąd ten brak. Ostatnim wydarzeniem z jej pamięci była szkolna przerwa.
Przecież rosły tu zawsze…
***
Nie mogła oderwać wzroku. Najpierw ziarno, z którego wyglądał maleńki kiełek. Przeobrażał się coraz szybciej, by po chwili zmienić w półprzezroczysty kwiat. Obok spadały inne ziarna, umieszczane z rozmysłem. Otwierały się niczym błyszczące oczy, tworząc kwieciste linie, pętle i spirale łączące się w większe struktury.
Kiedy wykluł się ich tysiąc, obraz był skończony. Mieniący się, ciągle zmienny kwiat stworzony z mniejszych wersji siebie.
Lumi patrzyła jak urzeczona. Jej serce drgało w rytmie zmieniających się kolorów.
Kiedyś nauczy się malować tak samo.
***
Gdy ujrzała pierwsze drzewo, zmroził ją strach.
Nie wiedziała, do czego służy komnata pełna tańczących cieni, ale lubiła łączyć się z tą komórką swojej osobowości. Uciekała tu zwykle po wylogowaniu się ze szkoły.
– Podzielcie się na grupy.
Słowa były bezlitosne. Lumi wiedziała, że nie ma odwrotu. Nie mogła się wylogować, bo po ostatnich incydentach nałożono jej blokadę i połączenie ze szkołą mogła przerwać dopiero po lekcjach.
Z przerażeniem patrzyła, jak klasa łączy się w grupki.
Została sama.
Gdy wreszcie mogła się wylogować i znaleźć w bezpiecznych komnatach własnego umysłu, nogi same poprowadziły ją do sali z cieniami. Nienawidziła szkoły i innych symulacji publicznych, gdzie przewijały się dziesiątki obcych osobowości. Nie mogła nie zauważać najpierw bladych kolorów zdziwienia, a następnie zimnych barw strachu. A tu, w jej umyśle, nie było nikogo, tylko ona.
Z początku myślała, że to jeden z cieni. Ale gdy podchodziła, nie znikał, a czerniał i rozrastał się bardziej.
Wyglądał jak jakiś wybryk, nowotwór, coś, czego nie powinno tu być. Dopiero po chwili zauważyła znajomą prawidłowość.
To było drzewo.
Podeszła bliżej. Stało się przezroczyste. Teraz wyglądało… jak Lumi. Tak, jak widzą ją inni. Przezroczysta, bez widocznych emocji. Inna, więc trzeba do niej podchodzić ostrożnie. Bo nie wiadomo, co siedzi w jej umyśle. Bo może być niebezpieczna.
Nagle drzewo rozbłysło feerią ciepłych barw. Błękitem spokoju, zielenią nadziei, różem słodyczy.
Pod Lumi ugięły się nogi.
Uczucia, które zawsze chciała mieć. I chciała, żeby inni mogli je zobaczyć.
Rodzice nigdy nie powiedzieli, dlaczego, widząc błąd w kiełkach jej osobowości, nie skasowali ich, by stworzyć nowe. Przecież wtedy jeszcze niczego nie mogła czuć, więc nawet by nie zauważyła, a oni stworzyliby identyczną wersję wymarzonego dziecka, ale pozbawioną anomalii.
Byłaby taka sama. Tylko nie musiałaby znosić strachu i podejrzliwości atakujących ją ze wszystkich stron.
– Natychmiast by cię przelogowywano do psychiatryka, gdyby tylko zauważono w tobie jakieś nieprawidłowe uczucie – mówił ojciec. – Normalność to życie w ciągłym strachu, czy nie czuje się czegoś nielegalnego.
Ale Lumi marzyła o tej normalności. Była zła na rodziców, że nie zareagowali, gdy dostrzegli anomalię.
– Wtedy nie byłoby ciebie, moja wyjątkowa iskierko – powtarzał ciepły głos matki. – Zamiast ciebie żyłby ktoś inny, a ty byś nie istniała.
Ale przecież tak byłoby lepiej – podpowiadało coś Lumi.
***
Drzewa rosły wszędzie – mniejsze i większe, wystawały z ziemi, ścian i sufitu. Przeróżne. Jedne, o czerwonej korze, o koronach mieniących się ogniem, gdy podchodziła bliżej, zmieniały się w projekcje chłopców, w których się skrycie kochała. Inne, kolorami, kształtem i ułożeniem gałęzi, przypominały symulacje, z którymi zawsze chciała się połączyć, lecz jej rodziców nie było na to stać. Jedno z małych drzewek miauczało jak kot, inne, większe, które kojarzyło jej się ze szkołą, pokrywały kody anomalii uniemożliwiających połączenie się z salami lekcyjnymi.
Lumi uwielbiała chodzić pomiędzy małymi drzewkami oraz przypatrywać się tym dużym, o sękatych gałęziach i szumiących koronach. Kochała patrzeć na to najpiękniejsze – zamiast liści posiadające barwne, półprzezroczyste kwiaty.
Ale zawsze najbardziej przyciągało ją to największe. Górowało nad wszystkimi innymi. To, które pojawiło się tu pierwsze.
***
Lumi zamknęła oczy, próbując lepiej przypomnieć sobie szkolną przerwę.
Kiedyś na każdej po prostu się wylogowywała, ale od kiedy nałożono na nią blokadę, przerwy spędzała na trwaniu w niemym strachu, mając nadzieję, że jej przezroczystość upodobni ją do ściany szkolnego korytarza.
Dziś się nie udało.
– Jak tam, Przezroczysta?
Głos brzmiał ostro, rozchodził się po umyśle jak żrąca trucizna.
– Nadal nie chcesz pokazać swoich uczuć? Jak myślicie, jeśli wkurzymy ją na maksa, to wtedy wreszcie będzie je widać?
***
Nie mogła wyjść i przejrzeć sali pamięci. Została zamknięta w jednej z komórek swojego umysłu. Ktoś tu grzebał i skasował jej wspomnienia ze szkolnej przerwy.
Oraz wykarczował las.
Czas mijał, a ona czekała. Gdyby teraz mogła normalnie pokazywać emocje, to i tak wyglądałaby tak samo, jak od zawsze.
***
Nie wiedziała, ile minęło dni. W końcu ściany rozbłysły i rozległ się stłumiony, znajomy głos.
– Tato? – zawołała, podrywając się z podłogi.
– Lumi. Pozwolono mi się połączyć tylko na chwilę. – Głos stał się wyraźniejszy i nie musiała widzieć projekcji, by wiedzieć, że ojciec czuje ulgę. – Wreszcie cię znalazłem. Nie podejrzewałem…
– Co się dzieje, tato?
– Spokojnie, już niedługo stąd wyjdziesz.
– Dlaczego tu jestem?
Ojciec milczał przez długą chwilę.
– Wiesz, do czego służy ta sala? – zapytał w końcu.
– Nie… – odpowiedziała cicho.
– To nie jest żadna część twojego umysłu. – Ojciec zamilkł na chwilę. – To psychiatryk.
– Co? – wrzasnęła Lumi. – Niemożliwe… – Osunęła się z powrotem na podłogę.
– Nie martw się, to nic złego – wytłumaczył. – Każdy ma tego typu salę. I tylko dla siebie. Większość osób jej nigdy nie używa. Mogą ją znaleźć tylko ci, którzy potrzebują. A wtedy, obserwowani przez psychiatrę, mogą wytworzyć w niej, co tylko chcą, żeby móc tam uciec od rzeczywistości.
Poczuła, jak wszystko się tłucze. Jak lustra myśli opadają na przezroczyste płytki uczuć, jak chęci, cele i wspomnienia zamieniają się w wir drobinek.
Coś zaszumiało i ściany wygasły. Zapadła cisza.
Nagle Lumi wstała ponownie, rozglądając się po sali. Sali, która kiedyś wydawała się przecież intymną częścią jej umysłu, jej ucieczką od wszystkiego, a okazała się… cholernym filmem dla psychiatry, w którym Lumi grała.
Las nadal istniał. Wiedziała o tym. Ale wreszcie zabrała go tam, gdzie powinien być. Do swojego umysłu. Żeby nikt nie widział jej uczuć. Już nigdy.