- Opowiadanie: thomasward - Wobec końca świata

Wobec końca świata

Opowiadanie komediowe o specyficznym rodzaju humoru – za co z góry przepraszam, życząc miłej lektury!

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wobec końca świata

Baza złego naukowca była pełna zła i występku. Oddział komandosów zbliżał się powolnym krokiem do zapasowego wejścia. Jeden z żołnierzy zdjął plecak, wyciągnął ładunek penetrujący i przyczepił go do drzwi schronu. Właśnie konfigurował ustawienia zapalnika, gdy kątem oka dojrzał błysk i zrozumiał, że już nigdy więcej nie zabierze syna na powiększony kubełek smażonych kurczaków.

– Hahaha! Hahaha! Hahaha!

Spazmatyczny śmiech złego naukowca słychać było nawet w najdalszym zakątku bazy. Mężczyzna spoglądał złowrogo na szereg zawieszonych na ścianie ekranów i cieszył się, że zdołał na czas aktywować ładunki wybuchowe zabezpieczające zapasowe wejście do jego siedziby. Był to solidny, żelbetowy schron wzmocniony niezwykle wytrzymałym stopem kilku metali, ale nawet on miał słaby punkt – rurę prowadzącą do niewielkiej toalety. To właśnie z niej wyszło troje żołnierzy w pancerzach bojowych oznaczonych symbolem elitarnych oddziałów specjalnych. Symbolem zasłoniętym przez grubą warstwę częściowo stwardniałych fekaliów.

– Ohyda.

– Zamknij się, Felix. Przecież nic nie czujesz, zbroja jest całkowicie szczelna i wygłuszona.

Felix westchnął i nic więcej nie powiedział. Sierżant Anna Beckhart to twarda babka, z którą lepiej nie zadzierać. Chętnie by się z nią przespał, oczywiście gdyby była facetem. Niestety do jego oddziału trafiły same baby… No i oczywiście ten kretyn Timothy.

– Hahaha! Hahaha! Hahaha!

– Słyszycie ten śmiech? – zapytał się Timothy.

– Oczywiście, że tak, kretynie – odpowiedział Felix.

– Ktoś mi kiedyś mówił, że jak się wystarczająco długo śmieje, to można od tego umrzeć.

– Timothy, kretynie, to niemożliwe. – Felix roześmiał się. – Tak się tylko mówi. Nie da się umrzeć ze śmiechu.

– To dobrze. Przynajmniej autor tego opowiadania nie dostanie pozwów od rodzin czytelników.

– Spokojnie, Timothy, i tak nigdy mu to nie groziło.

– Zamknąć się tam i słuchać. – W głosie sierżant Beckhart słychać było zmęczenie. – Jesteśmy przed pokojem centralnym. Musimy jak najszybciej unieszkodliwić nasz cel i upewnić się, że przerwaliśmy jego nikczemny plan. Przeciwnik zabił już cały oddział komandosów, więc kto wie, jakie jeszcze sztuczki ma w zanadrzu. Felix, przygotuj semtex. Wchodzimy za 20 sekund.

Ładunki penetracyjne, sprawnie podłożone przez Felixa, zadziałały nadzwyczaj skutecznie. W miejscu drzwi zionęła ogromna dziura, przez którą żołnierze wpadli do środka. Pomieszczenie wypełniał dym oraz niebieskie światło z uszkodzonych ekranów. Zwykły człowiek nic by nie zobaczył, ale pancerze bojowe komandosów w ułamku sekundy przeskanowały otoczenie i wykryły cel. Zły naukowiec siedział na skórzanym fotelu w środku pomieszczenia i wciąż się śmiał.

– Hahaha! Hahaha! Hahaha!

– Felix, Timothy, zabezpieczyć cel.

Żołnierze podbiegli do naukowca, rzucili nim na ziemię i skuli jednorazowymi kajdankami. W międzyczasie sierżant Beckhart podeszła do jednego z ekranów i spróbowała zrozumieć, co tak naprawdę się na nich wyświetla. Długie kolumny cyfr i liczb nic jej jednak nie mówiły.

– Hahaha! Hahaha! Hahaha!

– Na czym polega twój plan? – Pancerz sierżant zmodulował jej głos tak, by brzmiał on jeszcze groźniej i bardziej stanowczo.

– Hahaha! Hahaha! Hahaha!

– Psiakrew, nic nie rozumiem. Nie mamy łączności z dowództwem i nie wiemy, co ten diabeł chciał zrobić. Chyba trzeba go zastrzelić.

Timothy odbezpieczył karabin i strzelił prosto w twarz mężczyzny. Głowa naukowca rozbryzgła się, zostawiając na betonowej podłodze czerwono-pomarańczowe smugi i sflaczałe strzępki mózgu.

– Ty idioto! – Sierżant aktywowała terminal dotykowy pancerza i zablokowała Timothy’emu dostęp do broni. – To było… No, teoretycznie to mówiłam. Czy tam metaforycznie. Tak mi się powiedziało. A pomyślałeś może, Timothy, jak powstrzymamy jego zły plan?

– Nie, pani sierżant. Ja… Przepraszam.

– Znając życie, to on ten pan już zrealizował.

– Szeregowy Felix, w siłach specjalnych nie ma miejsca na cynizm.

– I tym bardziej na optymizm, pani sierżant. Oglądałem „Strażników” i wiem, że żaden normalny antagonista nie da bohaterom szansy na powstrzymanie jego planu, a już na pewno nie w tak sztampowym opowiadaniu.

– A “Strażnicy” to nie był przypadkiem komiks? – zapytała się Anna.

– Tak, pani sierżant, ale napisali go na podstawie gry komputerowej. – wtrącił się Timothy. – Zupełnie jak książkowego “Wiedźmina”.

Pył zdążył już opaść, więc żołnierze zobaczyli, jak ekrany zmieniają kolor na szary i wyświetlają wiadomość:

WYKRYTO ŚMIERĆ ZŁEGO NAUKOWCA.

INICJALIZOWANIE ZŁEGO PLANU.

AKTYWACJA ARSENAŁU JĄDROWEGO WSZYSTKICH PASTW ŚWIATA.

WYSTRZELIWUJĘ JEDNOCZEŚNIE… 2137 POCISKÓW BALISTYCZNYCH ICBM.

ATOMOWA ZAGŁADA NIEUNIKNIONA.

DZIĘKUJĘ ZA WSPÓŁPRACĘ I POZDRAWIAM MAMĘ, TATĘ ORAZ RODZICÓW.

TAKI ŻART.

TAK, WIEM, SŁABY. ALE KTO POWIEDZIAŁ, ŻE AI UMIE ŻARTOWAĆ?

– Kurwa. – Sierżant rzuciła się do panelu sterującego i przez chwilę próbowała go odblokować, ale komputer zdążył się wyłączyć.

– Czy ja właśnie… Zniszczyłem świat? – Timothy usiadł obok zwłok naukowca i zaczął szlochać. Łzy powoli spływały mu po policzku i spadały na wewnętrzną powłokę hełmu, gdzie wchłaniał je system filtrujący pancerza.

– Nie, Timothy, to nie do końca prawda… – zaczęła sierżant, ale szybko zmieniła zdanie. – A chuj, tak, zniszczyłeś świat. Brawo, dumny ty z siebie jesteś? Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? Czy masz rozum i godność człowieka?

Timothy z początku nie odpowiedział, jedynie cicho pochlipywał, ale w końcu zebrał się na odwagę.

– Może i masz rację… Ale może nie. Co, jeśli zły naukowiec i sztuczna inteligencja mieli plan. Co, jeśli mieliśmy przeżyć i odtworzyć gatunek ludzki na nowo?

– Potrzeba do tego co najmniej kilkadziesiąt tysięcy ludzi. – Wtrącił się Felix. – Różnorodność genetyczna i takie tam. Zresztą ty i ja jesteśmy gejami, a sierżant ma podwiązane jajowody. Trochę się nie wpasowaliśmy w ten plan, nie sądzisz?

– No nie wiem, może… – Timothy nie był przekonany, ale przynajmniej przestał płakać.

– Co za dzień. – Westchnęła sierżant i usiadła. – Teraz to już chyba tylko może nam pomóc deus ex machina.

– Deus… Co? – zapytał się Felix.

– Deus ex machina. Bóg z maszyny. W starożytnej Grecji… A zresztą, komu ja to tłumaczę. Widzieliście „Gwiezdne Wojny. Ostatni Jedi”? – Spojrzała na obu żołnierzy, a gdy ci energicznie pokiwali głowami, westchnęła i kontynuowała. – Gdy księżniczka Leia znalazła się w kosmosie, wszyscy myśleli, że umrze. A tu nagle bum! Dzięki mocy przyleciała w bezpieczne miejsce, choć nie miało to żadnego uzasadnienia fabularnego. Ot, po prostu tak się stało, zupełnie, jakby nagle ocalił ją jakiś bóg. To właśnie jest deus ex machina.

– I tylko bóg może uratować świat? – Timothy brzmiał już nieco pewniej.

– Tylko on.

– To możemy być spokojni. Skoro jesteśmy w kiepskim opowiadaniu, to autor na pewno nie zakończy tekstu w takim momencie. Nie ma innego wyjścia, musi sięgnąć po deus ex machina.

Timothy miał rację. Sklepienie schronu otworzyło się, a z portalu przybyło… Cóż, trudno mi to opisać, więc poprzestańmy na słowie „coś”.

– O kurwa. – Sierżant Beckhart gwałtownie wstała. – To wąż! Tylko jakiś taki marny.

– Marny to jest twój stary, jak codziennie wraca pijany do domu i zasypia w korytarzu, z mordą leżącą na śmierdzących trampkach.

Sierżant odruchowo chciała krzyknąć i rzucić się z pięściami na śmiałka, który odważył się obrazić jej ojca, ale zrozumiała, że słowa te wypowiedziało owo wężowate coś. Zdumiona i zszokowana, stała w miejscu i milczała.

– I tak się gasi frajerów, hehe. Dobra, ktoś z was mnie wzywał, o co w ogóle chodzi?

Anna wciąż stała i nie była w stanie wykrzesać nawet słowa, więc w sukurs przyszedł jej Felix.

– Trzeba uratować świat.

– A co z tego będę miał? – powiedziało wężowate coś.

– A skąd mam wiedzieć? – żachnął się Felix.

– Słaba oferta.

– Wspomniałeś, że… – zaczęła sierżant.

– Halo, halo, młoda damo, a zapytałaś się mnie o preferowane zaimki?

Felix żałował, że przyciemniona przesłona pancerza zasłania mu widok na twarz Beckhart. Zapłaciłby wiele, by dostrzec jej zmieszanie.

– Dobra, spokojnie, jaja sobie robię. Rzuciłbym jeszcze jakimś żartem o gejach, ale w sumie nie jest to zabawne, zresztą boję się, że autora opowiadania nam zbojkotują. Mówcie mi Quetzalcoatl, używam zaimków męskich.

– Quetzalcoatl? Coś kojarzę… – Sierżant zastanawiała się przez chwilę, aż wreszcie naszło ją olśnienie. – Bóstwo Azteków, wielki, opierzony wąż… Choć nie aż tak wielki, jak myślałam.

– Dobra, dobra, wielkiego to mam kutasa i to jest najważniejsze. Musisz mnie tak obrażać? Bo zaraz sobie pójdę i nici z waszego świata.

Anna westchnęła i przełknęła ślinę.

– Przepraszam cię. To co, pomożesz?

– Jasne! Powstrzymać koniec świata, bułka z masłem. Ale chcę od was czegoś w zamian.

– Czego? – W głosie sierżant dało się wyczuć sceptycyzm.

– Wystarczy, że każde z was wypowie pewne zaklęcie… Powtarzajcie za mną: „Tezcatlipoca to chuj i ma małego siusiaka”.

– Tezcatlipoca to chuj i ma małego siusiaka – powiedział stanowczo Timothy.

– Co kurwa? – Zdziwił się Felix. – A zresztą… Tezcatlipoca to chuj i ma małego siusiaka.

Anna milczała.

– No, twoja kolej, młoda damo. Na co czekasz?

 Sierżant wahała się. Quetzalcoatl wyglądał dziwnie i jakoś mu nie ufała, zresztą nie mogła zapomnieć tych wszystkich historii biblijnych o wężu-kusicielu… Szybko rozważyła w głowie wszystkie za i przeciw, po czym podjęła decyzję.

– Zgoda. Tezcatlipoca to chuj i ma małego siusiaka.

Quetzalcoatl uśmiechnął się, pokazując dwa ogromne kły.

– Dobra, już. Świat jest bezpieczny.

Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, ale cała trójka poczuła naraz instynktowną ulgę. Wiedzieli, że wąż mówi prawdę.

– Czemu pojawiłeś się ty, a nie chrześcijański bóg? – zapytał się Felix.

– Chodzi ci o Jahwe, tego pustynnego demona? Różnie to bywa z tymi bogami. W końcu są nas tysiące i raz na jakiś czas wypada się objawić jakimś śmiertelnikom. Powiem tak: macie farta, że to byłem ja. Moloch kazałby wam złożyć w ofierze pierworodnego syna, a Allach wyruchać jakąś młodą kózkę…

Nagle w suficie znów otworzył się portal, z którego wcześniej wypełzł Quetzalcoatl.

– O, to mój Uber. Dobra, to chyba tyle. Wybaczcie, ale muszę spadać, gram zaraz partyjkę szachów z Ateną. A może z Minerwą? Nie wiem, nigdy ich nie rozróżniam. Jak coś, to wiecie, gdzie mnie szukać… No chyba, że chodzi o alimenty. Taki żart, hehe. Dobra, nara.

Quetzalcoatl wzniósł się i wyleciał przez portal, a sierżant Beckhart po raz pierwszy od wielu lat się rozpłakała.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie miłe, interesujące również teologicznie: deux-ex-machina.

W oko ugryzło mnie wyrażenie: ładunki penetracyjne. Może lepiej byłoby ładunki kumulacyjne, bo penetrator, jak w pociskach APFSDS, nie bardzo działa tak ręcznie.

Podobnie:

pancerze bojowe komandosów w ułamku sekundy przeskanowały otoczenie i wykryły cel.

Może “czujniki pancerzy bojowych…”?

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nawet się kilka razy uśmiechnąłem, na pewno jest tu sporo dystansu xD

Z jakiegoś powodu, za każdym razem widząc

– Hahaha! Hahaha! Hahaha!

miałem w głowie śmiech Mandarka z laboratorium Dextera.

 

Miejscami zabawne, jednak miejscami trochę niesmaczne.

Dla mnie nieco zbyt komiksowe, ale wplecenie mitologii, na plus;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć thomasward !!!

 

Mam mieszane uczucia. Czasami jest naprawdę śmieszne. Ale czy takie coś się sprzeda? Dobrze, że masz wesołe nastawienie do świata. Jakoś ta środkowa część tekstu była gorsza takie miałem odczucie. Początek i koniec się dobrze czytało.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Cześć!

 

Nie jest to mój ulubiony rodzaj humoru, ale fajnie tu zburzyłeś czwartą ścianę i parę razy się uśmiechnęłam. Ogólnie opowiadanie jest napisane sprawnie, a postaci dostały właściwie tyle miejsca, ile było potrzebne do opowiedzenia tej historii. Nijak nie potrafię sobie wyobrazić, jak oni wleźli do bunkra rurą kanalizacyjną.

– Słyszycie ten śmiech? – zapytał się Timothy.

Wchodzimy za 20 sekund.

dwadzieścia

– Znając życie, to on ten pan już zrealizował.

plan

– Tak, pani sierżant, ale napisali go na podstawie gry komputerowej. – wtrącił się Timothy.

Hej,

 

podobało mi się, jest tutaj kilka smaczków – postać Timothy’ego, żarty z kupy i siusiaków. Po bandzie trochę, przyznaję, ale mnie to śmieszy.

 

Azteckie bóstwo przywodzi mi na myśl opowiadania naszego portalowego CM’a, zwłaszcza to.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej!

 

Kilka razy się uśmiechnęłam, fajnie zburzyłeś czwartą ścianę, motyw z deus ex machina też na plus.

Ale niektóre żarty… no nie, zajechało cringem, i to takim w czystej postaci. Żeby nie wyjść na sztywniaka, oczywiście że żarty o siusiakach śmieszne, ale nie wiem czy tak podane ;V Mam humor bardzo niskich lotów, ale ten akurat nie trafił. 

Mimo tego, przeczytałam szybko i płynnie, większych błędów nie znalazłam (poza pan zamiast plan ;P), ale też zbytnio nie szukałam.

Dziękuję za lekturę!

Przykro mi to mówić, Thomasie, ale nie zdołałeś mnie tym tekstem ani zainteresować, ani rozbawić – to zdecydowanie nie moja bajka. :(

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miś doczytał do końca, bo krótkie. Nie rozbawiło.

Nowa Fantastyka