- Opowiadanie: PanKratzek - Gwiazda

Gwiazda

Wy­bra­ne słowa: pier­ni­ki, bomb­ki, od­ku­pie­nie, wiara, je­mio­ła

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Outta Sewer, Finkla

Oceny

Gwiazda

Za sied­mio­ma bo­ra­mi, za je­zio­ra­mi sku­ty­mi lodem do sa­me­go dna, roz­le­gły kom­pleks bu­dyn­ków za­pu­ścił nitki pod­ziem­nych ko­ry­ta­rzy w zim­nej ziemi. Pod sze­ro­ki­mi da­cha­mi po­ma­lo­wa­ny­mi w ce­cho­we barwy: bia­łą, zie­lo­ną i czer­wo­ną, do­mi­no­wa­ły od­gło­sy świą­tecz­nej pracy. Tylko w jed­nym z nich at­mos­fe­ra trą­ci­ła nie­świe­żym re­ni­fe­rem.

– Gdzie jest Je­mio­ła?! – darł się na całe pię­tro Je­de­nast­ka.

Zwo­elf, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od kon­so­li z prze­bie­giem ren­de­rin­gu pro­jek­tu “F1R5T-5T4R”, a pal­ców od kubka z pa­ru­ją­cym jesz­cze grzań­cem, wrza­snął:

– Pew­nie pa­so­ży­tu­je jak zwy­kle w ma­ga­zy­nie!

– Od­cią­łem mu do­stęp! – Zbul­wer­so­wa­ny elf zma­te­ria­li­zo­wał się przy od­py­sko­wu­ją­cym.

– Wi­docz­nie ma doj­ścia lub ktoś go wpro­wa­dza. – Równe sze­re­gi kom­bi­na­cji liter i cyfr prze­le­wa­ły się przez ekran. – Cho­le­ra – po­wie­dział w końcu, krzy­wiąc się z dez­apro­ba­tą i lek­kim nie­do­wie­rza­niem.

– No wła­śnie! – Sa­tys­fak­cja z po­sia­da­nia racji na­pom­po­wa­ła ego Je­de­nast­ki i prze­bi­ła się ni­czym łódź pod­wod­na klasy “Kon­dor” przez lód.

– Nie mówię o Je­mio­le. Tylko – wska­zał pal­cem na ekran – o tym.

– Nic z tego nie ro­zu­miem. – Ton głosu po­szy­bo­wał o okta­wę wyżej.

– Wiem, więc bądź skłon­ny iść po­krzy­czeć gdzie in­dziej i nie prze­szka­dzać.

Je­de­nast­ka chwi­lę my­ślał nad ri­po­stą, aż w końcu udało się skon­stru­ować pe­tar­dę:

– Dmu­chaj ażu­ro­we bomb­ki!

– Idź pier­ni­ki sma­żyć! – Zwo­elf nie po­zo­stał mu dłuż­ny.

Chi­chot prze­biegł po­mię­dzy bok­sa­mi. Wzbu­rzo­ny elf sap­nął gniew­nie i wy­szedł szyb­kim kro­kiem z po­miesz­cze­nia. Dwa rzędy dalej czy­jeś drżą­ce palce ner­wo­wo wy­stu­ki­wa­ły na na­rę­kaw­ni­ku ostrze­gaw­czy ko­mu­ni­kat.

 

*

– Ubić, oży­wić, uka­tru­pić po­now­nie i znów do życia przy­wo­łać. – Zgrzy­ta­nie zębów na­ra­sta­ło z każ­dym kro­kiem elfa. Dwie je­dyn­ki, wy­ha­fto­wa­ne na ci­żem­kach z fan­ta­zyj­nie pod­krę­co­ny­mi no­ska­mi, mi­go­ta­ły w bla­sku ju­pi­te­rów, roz­pra­sza­ją­cych mroki ogrom­ne­go po­miesz­cze­nia.

– Ma­ga­zyn! – Prych­nął. – Rów­nie do­brze można by staj­nię szefa na­zwać budą dla re­ni­fe­ra. Grube nie­do­po­wie­dze­nie! – pod­su­mo­wał zbyt gło­śno i stru­chlał. Wie­dział, co się zaraz sta­nie.

– Za uży­cie za­ka­za­ne­go słowa “gruby” go­dzą­ce­go w osobę Jego Świą­to­bli­wo­ści, na­kła­dam obo­wią­zek od­by­cia stra­ży przy pasie star­to­wym w go­dzi­nach noc­nych. – Przez gło­śni­ki za­grzmiał głos Śnie­żyn­ki, peł­nią­cej dyżur przy na­słu­chu. Echo zło­śli­wie po­wta­rza­ło treść ko­mu­ni­ka­tu.

Je­de­nast­ka wzdry­gnął się na wspo­mnie­nie ostat­niej warty, a jed­nak szedł dalej, roz­glą­da­jąc się po­dejrz­li­we. Szu­kał cha­rak­te­ry­stycz­nie za­cho­wu­ją­cych się osób, na­ru­sza­ją­cych wza­jem­ną prze­strzeń oso­bi­stą ku obo­pól­nej zgo­dzie, celem skrad­nię­cia po­ca­łun­ku. Nikt nie mógł się oprzeć magii prze­są­du, zwłasz­cza isto­ty po­wo­ła­ne przez jej po­chod­ną: wy­obraź­nię lu­do­wą.

Na razie nikt z ob­słu­gi nie zmniej­szał dy­stan­su spo­łecz­ne­go. Pewne po­dej­rze­nia wzbu­dzi­ło zaj­ście w alej­ce z wąt­pli­wej ja­ko­ści por­ce­la­ną – kar­ton z fa­jan­sem po­sta­no­wił wy­lą­do­wać pod no­ga­mi dwóch ope­ra­to­rów, po­cho­dzą­cych z mroź­nych i od­le­głych pro­win­cji La­po­nii, odzia­nych je­dy­nie w eg­zosz­kie­le­ty. Rzecz jasna, zgod­nie z prze­pi­sa­mi bez­pie­czeń­stwa i przy­zwo­ito­ści, wraż­li­we ele­men­ty ciała chro­ni­ły od­po­wied­niej wiel­ko­ści wy­trzy­ma­łe osło­ny. Jeden z osob­ni­ków miał wy­raź­nie za­wie­dzio­ną minę – oprócz magii prze­są­du po­czuł też wi­docz­nie miętę.

Tknię­ty prze­czu­ciem spoj­rzał w górę – za późno. Wzrok uchwy­cił le­d­wie cień pod po­wa­łą, ale in­stynkt pod­po­wie­dział: mam go! Przy­spie­szył kroku. Coraz czę­ściej dało się sły­szeć upa­da­ją­ce pa­kun­ki lub, o zgro­zo, cmok­nię­cia! Skrę­cił ostro w prawo z głów­ne­go ciągu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go, nie zwra­ca­jąc uwagi na pa­trol Pre­wen­cji i Per­swa­zji Słow­nej, po­dą­ża­ją­cy jego tro­pem. Mi­ja­jąc roz­anie­lo­ną parę – za­pew­ne tuż po akcie skut­ku­ją­cym wy­mia­ną cie­pła i drob­no­ustro­jów, ujął taser i wy­ce­lo­wał na wy­czu­cie w górę. Na­ci­snął spust. Sondy ze świ­stem po­mknę­ły w stro­nę dotąd nie­uchwyt­ne­go celu, cią­gnąc za sobą cien­kie, ni­czym naj­młod­szy włos na bro­dzie Ja­śnie Pa­nu­ją­ce­go, dru­ci­ki. Spu­dło­wał. Zi­gno­ro­wał okrzy­ki za ple­ca­mi – ostrze­gaw­cze jak się oka­za­ło.

Chwi­lę póź­niej leżał spa­ra­li­żo­wa­ny so­lid­ną dawką na­pię­cia. 

– Nie mu­sisz za­cho­wy­wać mil­cze­nia, ale uwa­żaj na słowa. – Ofi­cer pre­wen­cji wy­re­cy­to­wał for­muł­kę i za­ło­żył mu blo­ker na ręce.

Rozedrgany wewnętrznie Jedenastka, ciągnięty bezceremonialnie za nogi, czuł już igiełki mrozu wbijające się w łydki podczas pilnowania i naśnieżania pasa startowego. Dałby sobie też głowę uciąć, że widział osobnika w zielonym kubraku schodzącego po regałach, uśmiechającego się drwiąco w jego stronę.

*

Je­mio­łusz­ka z aser­tyw­no­ścią nie miała oka­zji bli­żej się za­zna­jo­mić, co przy­spa­rza­ło jej sze­ro­kie­go grona przy­ja­ciół. Nie­ko­niecz­nie z ka­te­go­rii praw­dzi­wie szcze­rych i bez­in­te­re­sow­nych. Kilka dni temu roz­ma­wia­ła z ku­zy­nem w biu­ro­wej kuch­ni o nad­cho­dzą­cym go­rą­cym okre­sie świą­tecz­nym: no­wych za­da­niach dla dzia­łu mar­ke­tin­gu, roz­wią­za­niach tech­no­lo­gicz­nych w sa­niach, które umoż­li­wia­ły jesz­cze szyb­szą po­dróż, a co za tym idzie: spraw­niej­szą dys­try­bu­cję pre­zen­tów. Dzie­ci z roku na rok przy­by­wa­ło – Mi­ko­łaj, nie­zmien­nie od wie­ków, nadal tylko jeden. Niby mi­mo­cho­dem roz­mo­wa ze­szła na temat co­rocz­ne­go kon­kur­su na pro­jekt pierw­szej gwiazd­ki. Od paru lat ze­spół hut­ni­ków nie dał sobie ode­brać lo­do­wej palmy pierw­szeń­stwa – trzy­ma­li ją w prze­zro­czy­stej krio-ka­bi­nie, by nie ule­gła ter­micz­nej ani­hi­la­cji. Ich dzie­ła, udo­sko­na­la­ne rok­rocz­nie, bu­dzi­ły po­dziw ponad po­dzia­ła­mi. Za­zdrość też, lecz w zdrow­szej, mo­ty­wu­ją­cej od­mia­nie.

Je­mio­łusz­ka skry­cie ma­rzy­ła o no­mi­na­cji do grupy wy­róż­nio­nych zgło­szeń – przed przy­stą­pie­niem do ry­wa­li­za­cji po­wstrzy­my­wa­ły ją ste­pu­ją­ca skrom­ność oraz po­stę­pu­ją­ce z wie­kiem dą­że­nie do per­fek­cji. In­spi­ra­cji do pro­jek­tu miała aż nadto, dzię­ki do­stę­po­wi do ma­ga­zy­nu, zwłasz­cza oso­bli­wej jego czę­ści – chro­nio­nej sze­re­giem za­bez­pie­czeń. Nie po­sia­da­ła jed­nak umie­jęt­no­ści eks­trak­cji i de­sty­la­cji fak­tów oraz mitów wy­ssa­nych wprost z po­ro­ża jed­no­roż­ca, by źró­dła po­my­słów na­le­ży­cie wy­ko­rzy­stać.

– Nie­sa­mo­wi­to­ści opo­wia­da­ją o przed­mio­tach tam skła­do­wa­nych. Ile w tym praw­dy, a ile le­gen­dy? – Padło nie­spo­dzia­ne, ni­czym syn­ko­pa, py­ta­nie.

– Sporo legend – od­po­wie­dzia­ła nie­pew­nie. – Choć więk­szość praw­dy – do­da­ła śmie­lej. Konwersowała wpraw­dzie ze współpracownikiem z innego działu, ale po­ziom spo­wi­no­wa­ce­nia z roz­mów­cą, przez ety­mo­lo­gię na­zew­ni­czą, wy­so­ki: ona re­pre­zen­to­wa­ła linię fauny, on – flory. Pewna po­ufa­łość, tu­dzież po­ru­sza­nie te­ma­tów wy­kra­cza­ją­cych poza ob­sza­ry gład­kiej roz­mo­wy o wszyst­kim-i-ni­czym, znaj­do­wa­ła uza­sad­nie­nie.

– A gdy­bym po­pro­sił o pomoc w do­sta­niu się do ma­ga­zy­nu do sek­to­ra „O”, po­mo­gła­byś? – Py­ta­nie owi­nię­te aro­ma­tem mie­szan­ki po­ma­rań­czy, goź­dzi­ków mu­snę­ło nos i do­tar­ło do uszu.

– Nie mogę… – Nie­śmia­ło od­po­wie­dzia­ła. – Tam jest mnó­stwo czuj­ni­ków, ska­ne­ry i inne…

– Oj, mało to razy udało ci się przenieść Ciskę, Jarzębinę, Jałowca w różne dziwne miejsca? – Uśmiechnął się kuzyn. – Nikomu nic się nie stało, a co więcej: nikt niewtajemniczony się nie dowiedział. Z nas też byłby dobry tandem – dodał.

– A co chcesz tam zna­leźć?

– Obiet­ni­cę od­ku­pie­nia i re­ha­bi­li­ta­cji za wszyst­kie po­nie­sio­ne dotąd po­raż­ki. Pier­wot­ne źró­dło in­spi­ra­cji.

– Co z tego będę miała? – Cie­ka­wość, czuły punkt oso­bo­wo­ści, prze­mó­wił gło­śno.

– Współ­udział w suk­ce­sie. Gwa­ran­cję po­uf­no­ści przy po­raż­ce.

– Jak wiel­ki? – Mru­gnę­ła szyb­ko kilka razy i za­cie­ka­wie­niem prze­krzy­wi­ła głów­kę.

– Pierw­szej klasy. Bę­dziesz błysz­czeć! – za­pew­nił.

 – A co z Je­de­nast­ką? – wy­ra­zi­ła za­nie­po­ko­je­nie.

 – Dasz mi znać, gdy bę­dzie mnie szu­kał. Stoi?

 – Tak.

 Usie­dli w małym kan­tor­ku, oma­wia­jąc szcze­gó­ły prze­do­sta­nia się przez wrota sek­to­ra „O”.

*

 Przej­ście przez głów­ną część ma­ga­zy­nu uznał za udane: zręcz­nie prze­sa­dzał prze­rwy po­mię­dzy re­ga­ła­mi, uwa­ża­jąc, by nie za­ha­czyć głową o po­wa­łę. W dole sza­la­ła magia, któ­rej był źró­dłem: nikt z ży­wych nie jest w sta­nie oprzeć się mocy je­mio­ły. Wie­dział też, że elf-służ­bi­sta za nim po­dą­ża. Szyb­ko jed­nak padł: po­wie­dział o jedno słowo za dużo. Bar­dzo nie­roz­trop­nie.

 Spo­koj­nym kro­kiem do­tarł w umó­wio­ne miej­sce, gdzie cze­ka­ła nieco zde­ner­wo­wa­na Je­mio­łusz­ka.

 – Teraz naj­mniej przy­jem­na część. – Wspól­nicz­ka wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki ziar­no­za­tor. Spraw­dzi­ła ko­mo­rę ma­ga­zy­nu­ją­cą i po­ziom płynu kom­pre­su­ją­ce­go.

 – Kilka minut w tej po­sta­ci nie po­win­no cię uszko­dzić. Za bar­dzo – ostrze­gła.

 – Trud­no. Do­starcz tak da­le­ko jak się da.

 – Gotów?

 – Gotów. – Wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów. – Po­że­raj.

Na­kie­ro­wa­ła wlot urzą­dze­nia wprost w pierś ku­zy­na, zwol­ni­ła blo­ka­dę i po­cią­gnę­ła mocno za język spu­stu – zia­ren­ko za­grze­cho­ta­ło w po­jem­ni­ku. 

 – Błeee. – Skrzy­wi­ła się. – Sma­ku­je jak kap­cie z niedź­wie­dzia po dwóch zi­mach.

*

 Na­sion­ko rzu­co­ne w ciem­ność długo szu­ka­ło do­god­ne­go miej­sca, by za­pu­ścić ko­rze­nie. Tur­la­ło się po­mię­dzy ar­te­fak­ta­mi z za­mierz­chłych i przy­szłych cza­sów. Prze­ska­ki­wa­ło nad cu­da­mi z rów­no­le­głych i pro­sto­pa­dłych świa­tów. Krą­ży­ło wokół skrzyń, z któ­rych do­cho­dzi­ły po­mru­ki mrocz­nych sił, tę­sk­ne za­wo­dze­nia pięk­nych, lecz dra­pież­nych gło­sów. Spa­da­jąc z wyż­szej półki o mały włos nie wpa­dło w kie­lich sta­re­go cie­śli, na któ­re­go stop­ce wid­niał napis „In­dia­na was here”. W wy­so­kich sło­jach cza­iły się isto­ty ska­za­ne na trwa­nie w kar­nej sta­zie, w prze­zro­czy­stych sar­ko­fa­gach tliło się na wpół ra­do­sne życie po­za­gro­bo­we.

Elf, wtło­czo­ny w mały wszech­świat w na­sion­ku, po­wo­li tra­cił dech – nawet bez­kres ma swoje gra­ni­ce i po­jem­ność. Do­tur­lał się do miej­sca, gdzie pust­ka i cisza w otu­li­nie plu­szo­we­go mroku da­wa­ła po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Prze­to­czył się jesz­cze ka­wa­łe­czek, czu­jąc pod sobą mięk­kość i za­pach ży­znej ziemi. Na­tra­fił na pień nie­wiel­kie­go drze­wa – prze­ro­śnię­tego bon­zai o roz­ło­ży­stej ko­ro­nie, o li­sto­wiu ema­nu­ją­cym nie­na­chal­nym, cie­płym świa­tłem.

Nie za­pa­mię­tał jak zna­lazł się na jed­nym z ko­na­rów. Ssawki wrosły głęboko w korę, aż dotarły do tkanki żywiciela. Za­padł w mocny sen – krze­pią­ce źró­dło in­spi­ra­cji. Je­mio­ła roz­kwitł, za­zie­le­nił się pełny ra­do­ści. Chło­nąc z ła­ska­we­go źró­dła, prze­twa­rzał dane i two­rzył.

*

 Pod­sta­rza­ły je­go­mość, prze­szu­ki­wał wzro­kiem wie­czor­ne niebo. Stru­dzo­ne dniem oczy, lekko wil­got­ne na myśl o zbli­ża­ją­cej się ko­la­cji, po­trze­bo­wa­ły znaku do jej roz­po­czę­cia.

 – Jest! – Z ra­do­ścią krzyk­nął w duchu.

 Nie wró­cił od razu do domu. W świe­tle, które w swej na­tu­rze chyże i bie­głe w po­dró­żach, do­strzegł… Nie, nie do­strzegł. Po­czuł: cie­pło.

 Gwiaz­da, od­da­lo­na o nie­okre­ślo­ną licz­bę lat świetl­nych, jedna z mi­liar­da zna­nych i tych dotąd jesz­cze nieod­kry­tych oraz niena­zwa­nych, wy­sła­ła na ra­mio­nach pro­mie­ni ziar­no na­dziei i wiary. W ser­cach wąt­pią­cych i du­szach tę­sk­nią­cych roz­pa­la­ła na nowo ogień chęci życia; w ra­do­snych i szczę­śli­wych – za­kwi­ta­ło, roz­ta­cza­jąc woń naj­mil­szą ser­com ob­da­ro­wa­nych.

 Je­mio­ła i spół­ka mogli być dumni ze swo­je­go dzie­ła.

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Witaj, PanKratzku!

Tak kosmetycznie:

 

Pod szerokimi dachami pomalowanymi w cechowe barwy: białym, zielonym i czerwonym, dominowały odgłosy świątecznej pracy.

Skoro w barwy, to białą, zieloną i czerwoną.

 

Ile w tym prawdy, a ile legendy? – Sporo.

Co prawda później jest sprecyzowane, że “większość prawdy”, mimo to jest mały zgrzyt.

 

Natrafił na pień niewielkiego drzewa – przerośnięte bonzai o rozłożystej koronie, o listowiu emanującym nienachalnym, ciepłym światłem.

Przerośniętego.

 

Bardzo dobrze się czytało. Ciekawie i sprawnie napisane, a pomysł nietypowy. Jedynie wątek Jedenastki jakoś tak urwany w połowie… A, i przez moment zastanowiło mnie, czemu wszystkie elfy mają imiona na J, po czym przypomniał się Zwoelf (swoją drogą fajna gra słowna z tym imieniem). Ogólnie podobało mi się :)

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

@Koala75 – podziękowania za zerknięcie już wyraziłem w wiadomości prywatnej, ale i oficjalnie też nie zaszkodzi o tym wspomnieć.

@NaNa – poprawione potknięcia zostały, prócz wspomnianego niefortunnego dialogu. Sam mam z nim niejaki kłopot – leży nieźle w oku autora, acz coś na rzeczy być musi, skoro w odbiorze niekoniecznie gładki(pewnie dopracowania się doczeka). A tak na marginesie, na pomysł, żeby jednego z elfów nazwać Zwoelf, wpadłem w samo południe.

 

 

Bardzo zabawne i oryginalne, świetnie mi się czytało. Przy żarcie z grubym niedopowiedzeniem i Śnieżynką zaśmiałam się w głos. Jedna drobna poprawka – to Jemiołuszka reprezentuje faunę, a Jemioła florę.

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

@Anoia – Flora i Fauna zamienione miejscami, dziękuję za znalezienie wcale niemałego błędu. Żart nie-chudy w gust trafił – kontent jestem.

@NaNa – dialog o ilościach prawdy w legendach, tudzież odwrotnie, doczekał się uzupełnienia. 

Rzeczywiście, teraz wygląda to dobrze :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Cześć, PanieKratzku!

 

To co połapałem:

dało się słychać upadające pakunki

dało się słyszeć

Jemioła bezczelnie się do niego uśmiechał. 

Ciągnięty bezceremonialnie za nogi, czuł już igiełki mrozu wbijające się w łydki podczas pilnowania i naśnieżania pasa startowego.

Trochę się podmiot pogubił, bo ciągnęli raczej Jedenastkę, a nie Jemiołę.

 Jemiołuszka skrycie marzyła o nominacji

Tu masz zbędną spację przed akapitem

– Niesamowitości opowiadają o przedmiotach tam składowanych. Ile w tym prawdy, a ile legendy? – Padło niespodziane, niczym synkopa, pytanie.

Na początku tej części mówisz o rozmowie w kuchni, potem uciekasz w kilka dygresji, by nagle wrócić do owej rozmowy – ten dialog wleciał tu niespodzianie, niczym synkopa (przynajmniej dla mnie).

Relacja Jemioły i Jemiołuszki jest też dla mnie zagadkowa – najpierw jest info, że to tylko daleki współpracownik, a jedynie spowinowaceni są nazwami. A potem wpada to:

– Oj, mało to razy udało ci się mnie przenosić w różne dziwne miejsca?

Czyli to jednak starzy, dobrzy znajomi, towarzysze wielu wcześniejszych przygód.

– Błeee. – Skrzywiła się. – Smakuje jak kapcie z niedźwiedzia po dwóch zimach.

Nie ogarnąłem sposobu działania tego urządzenia. Ona go pożarła? I zostało z niego jedynie ziarno?

dotąd jeszcze nie odkrytych oraz nie nazwanych

nieodkrytych i nienazwanych

 

Napisane jest całkiem sprawnie, choć atrybucje dialogowe nieco mnie wybijały z rytmu. Są pisane ze swego rodzaju lekkością i polotem, ale musiałem się mocno skupić, żeby nie pogubić się kto mówi. Może też nieco zbyt dużo miejsca poświęcasz Jedenastce, by później uciąć jego wątek. 

Przyznam też, że nie do końca załapałem co się stało na końcu – w mrokach magazynu Jemioła zaczęła rosnąć na drzewku bonzai – podejrzewam, że w symbolice tej rośliny tkwi klucz, którego nie odszyfrowałem.

Fajnie operujesz symbolami popkultury, to dorzuca ciekawe smaczki.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

@Krokus – nic tak nie motywuje do zmiany w tekście jak uwagi od czytających. Dialog Jemioła ↔ Jemiołuszka poprawiony nieco, by w odpowiedni sposób przestawić ich relację.

Nie ogarnąłem sposobu działania tego urządzenia. Ona go pożarła? I zostało z niego jedynie ziarno?

Wykładając wprost: został zziarnowany, a następnie pożarty. Tak już Jemiołuszki z, m.in. jemiołą robią. Pominąłem opis transportu i “wyładunku” pasażera – mogło by się wydawać nieco niesmaczne.

Dzięki za wizytę.

Przeczytane.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Bardzo ciekawe opowiadanie. Na początku cięzko mi się bylo dnaleźc i zrozumieć z czym mam do czynienia, ale już po chwili załapałem i czytało się bardzo przyjemnie. Językowo jest imho bardzo dobrze, światotwórczo również, tylko fabularnie jakoś mnie nie zachwyciło – ale ja jestem fanem twistów, a Ty zamiast twistu dajesz takie spokojne wygaszenie, które jest spoko, ale mi brakuje w nim zaskoczenia. Ale to oczywiście moje zdanie i moje preferencje, a wiesz, że każdemu nie dogodzisz :)

Tak czy owak, podoba mi się język, jakim napisałeś ten tekst, więc klikam.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

@Outta Sewer – w zasadzie ważne, że tekst wywołał jakiekolwiek wrażenia. Tekściarsko nie jestem zdolny dogodzić każdemu czytelnikowi(na szczęście) – truizm stepuje radośnie. Tym niemniej liczy się poświęcony czas na czytanie – autor kontent jest.

Zwroty akcji i związane z tym wybuchy w ośrodku mózgowym Czytelnika – jeszcze nie tym razem, choć Jedenastka mógł jeszcze się pod koniec pojawić(autorowi pomysły przychodzą z dużym opóźnieniem – najczęściej po terminie oddania).

@Morgiana89 – podziękował.

 

Hmmm. Fajny pomysł na transport, ale jakoś się w tym wszystkim gubiłam. Co się w końcu stało z Jedenastką? Czemu tak nie lubił Jemioły? Czym on właściwie podpadł? Czyżby deadline nabruździł?

Ogólnie – fajne scenki, ale jakoś słabo sfastrygowane. Przydałoby się więcej spoiwa między nimi.

Babska logika rządzi!

@Finkla – Jedenastce przypadła rola strzelby(wiszącej na ścianie) z pierwszego aktu, która powinna w następnej odsłonie wystrzelić, ale nie wypaliło(pomysł konkretniej ujmując). Balans pomiędzy dookreślaniem a pozostawieniem nieco miejsca dla wyobraźni Czytających, został zachwiany przez zbliżający się termin oddania – taaaaa, kto późno historię opowiadać zaczyna, może nie zdążyć skończyć przed końcem dnia.

Zgrubnie tłumacząc: Jedenastka, w zamyśle, jako pierwszy po Jaśnie Panującym nie przepadał za Jemiołą – głównie z powodu pasożytowania na efektach pracy innych oraz notoryczne szwędanie się magazynie w poszukiwaniu nie-wiadomo-czego-i-po-co skoro wyników widać nie było.

Tym niemniej: dzięki za uwagi, rozważania i powątpiewania. W innym świetle utwór ukazują autorowi – lubi to.

 

Nowa Fantastyka