- Opowiadanie: MPJ 78 - Misja specjalna

Misja specjalna

Takie tam na­pi­sa­ne dziś z myślą o świę­tach. Za ewen­tu­al­ne li­te­rów­ki prze­pra­szam z góry i życzę we­so­łych świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Misja specjalna

Wła­dy­sław Twar­dow­ski wyj­rzał za okno. Było już ciem­no, a więc wa­run­ki wstęp­nie sprzy­ja­ły wy­ru­sze­niu na misję. Szyb­ko ubie­rał się w spodnie, bluzę i kurt­kę, tyleż nie­prze­ma­kal­ne, co zdo­bio­ne ma­sku­ją­cy­mi bia­ło-sza­ry­mi ła­ta­mi zi­mo­we­go ka­mu­fla­żu, do kom­ple­tu za­ło­żył takąż ko­mi­niar­kę. Spraw­dził dzia­ła­nie gogli nok­to­wi­zyj­nych i sło­necz­ne­go ka­mie­nia, za­wsze wska­zu­ją­ce­go po­łu­dnie. Ar­te­fakt ten był pa­miąt­ką po jed­nym z przod­ków, sław­nym magu. Dłuż­szą chwi­lę oglą­dał nóż, z jed­nej stro­ny po­sia­da­ją­cy piłkę, a z dru­giej na­ostrzo­ny jak brzy­twa. Do kie­sze­ni na pier­siach wło­żył nie­wiel­ką dmu­chaw­kę i za­sob­nik z kil­ku­na­sto­ma strzał­ka­mi, po­kry­ty­mi środ­kiem, po­wo­du­ją­cym na­tych­mia­sto­wą utra­tę przy­tom­no­ści. Do kom­ple­tu za­rzu­cił na ra­mio­na po­kry­ty bia­łym po­krow­cem ple­cak z resz­tą sprzę­tu. Przy­go­to­wa­niem tym, z ab­so­lut­nym spo­ko­jem przy­glą­da­ła się jego żona Alina. Nie było to naj­dziw­niej­sze, co wi­dzia­ła w tej ro­dzi­nie.

– Wy­cho­dzisz? – spy­ta­ła.

– Tak, mam misję do zre­ali­zo­wa­nia.

– Faj­nie. Bie­rzesz może sa­mo­chód?

– Nie. Bez­piecz­niej bę­dzie, gdy wy­ko­nam ją pie­szo.

– A długo ci się zej­dzie?

– Prze­wi­du­je po­wrót po trzech go­dzi­nach, no może trzech i pół.

– Do­brze misiu. Po­ła­ma­nia dłu­go­pi­su, czy co tam się do tej misji życzy na szczę­ście.

– Na razie nie dzię­ku­ję.

 

Wła­dy­sław wkrót­ce znikł za drzwia­mi. Alina od­cze­ka­ła jesz­cze kwa­drans dla pew­no­ści, a potem wzię­ła klu­czy­ki i wy­je­cha­ła w swoją świą­tecz­ną misję. W po­ko­ju na pię­trze zo­sta­wi­ła włą­czo­ne świa­tło i te­le­wi­zor, na wszel­ki wy­pa­dek. Od kiedy oka­za­ło się, że jest w ciąży, Wład­ko­wi uru­cho­mił się me­cha­nizm na­do­pie­kuń­czo­ści i choć by­wa­ło to miłe, to cza­sem, gdy zdmu­chi­wał jej sprzed nóg każdy pyłek, by­wa­ło iry­tu­ją­ce i ogra­ni­cza­ło jej ak­tyw­ność. 

 

Twar­dow­ski nie miał jed­nak czasu na spraw­dza­nie, co dzia­ło się w domu. Wła­śnie prze­ska­ki­wał ko­lej­ny płot na przed­mie­ściach. Wresz­cie jego oczom uka­za­ły się przy­pró­szo­ne le­d­wie cen­ty­me­tro­wym śnie­giem łąki. Ru­szył przez nie na prze­łaj szyb­kim mar­szem. Za wy­jąt­ko­wo szczę­śli­wy zbieg oko­licz­no­ści trak­to­wał to, że od czasu do czasu znowu sy­pa­ło bia­łym pu­chem. Trzy­ma­jąc się nie­wiel­kie­go stru­mie­nia, parł na pół­noc. Nie­ste­ty wkrót­ce za­uwa­żył prze­szko­dę, drew­nia­ną wie­życz­kę, co gor­sza była ob­sa­dzo­na. Obej­ście jej nie wcho­dzi­ło w grę, stra­cił­by za dużo czasu i mógł­by mieć pro­ble­my z pra­wi­dło­wym od­szu­ka­niem dal­szej drogi. Mu­siał się prze­kra­dać.

 

Po­wie­trze prze­szył strzał.

– Do­sta­łem war­chla­ka dzika.

– Kaziu zba­stuj. Już czwar­ty raz strze­lasz i krzy­czysz, że coś masz. Dwie małp­ki temu za­strze­li­łeś je­le­nia. Jak ze­szli­śmy z am­bo­ny. jeleń oka­zał się krza­kiem. Trzy małp­ki temu strze­li­łeś sarnę. Na ziemi oka­za­ła się psem.

– Woj­tek nie cze­piaj się, bo z tym psem to twoja wina.

– Niby jakim cudem?

– A kto sobie na pry­mu­sie pod­grze­wał kieł­ba­ski?

– Co to ma tym wspól­ne­go?

– Kun­del mu­siał po­czuć za­pach, przy­szedł, a że był wy­so­ki, to w nok­to­wi­zji wzią­łem go za sarnę.

– A lisa pięć mał­pek temu pa­mię­tasz.

– No co, wtedy jesz­cze nie uru­cho­mi­łem sprzę­tu.

– Tak, za to za­strze­li­łeś re­kla­mów­kę.

– Dobra nie ma­rudź, tylko chodź, sam nie wta­cham war­chla­ka pod am­bo­nę.

– O ile bę­dzie­my mieli co tu przy­cią­gać.

– Jest do­brze, strzał był pewny, nawet sły­sza­łem brzęk.

– Niby ten dzik był w sta­lo­wej ka­mi­zel­ce?

– Nie, ale pew­nie ob­żarł się pu­szek na wy­sy­pi­sku.

– Kazik, ale jak się okaże, że za­strze­li­łeś jakiś kubeł, który ktoś wy­wa­lił do pa­ro­wu, nad tym stru­mie­niem, to się po­gnie­wa­my.

– Woj­tuś, co ty taki ner­wo­wy.

– Bo wła­śnie sobie kawę za­pa­rzy­łem w wul­ka­nie i nie chce mi się bie­gać po dra­bi­nach.

– Chodź, tym razem do­brze wi­dzia­łem w nok­to­wi­zji, jak szedł brze­giem stru­mie­nia, więc na pewno to nie wia­dro.

– Dobra idzie­my, oby tylko było po co.

 

Po­de­szli nad sam brzeg stru­mie­nia.

– I gdzie ten war­chlak?

– Musi tu gdzieś być.

– Daj sobie siana, tu tylko ko­ma­ry tną. – Woj­tek po­dra­pał się w szyję.

– W grud­niu ko­ma­ry, to wiatr igli­wie po­de­rwał – od­rzekł Kazik.

 

Chwi­lę póź­niej obaj le­że­li na ziemi zmo­że­ni sztucz­nym snem. Wła­dy­sław Twar­dow­ski wy­czoł­gał się z pa­ro­wu. Scho­wał dmu­chaw­kę, z któ­rej strze­lił środ­kiem usy­pia­ją­cym. Przyj­rzał się my­śli­wym. No cóż, miał i tak szczę­ście, bo je­dy­nie prze­strze­li­li mu ple­cak. Dłuż­szą chwi­lę przy­glą­dał się sztu­ce­ro­wi, z któ­re­go do niego strze­la­no, Mau­ser z wy­pa­sio­ną lu­ne­tą i jesz­cze nok­to­wi­zją. Sły­szał roz­mo­wę na am­bo­nie i coś w nim się bu­rzy­ło, że taki sprzęt jest w rę­kach, za­pi­ja­czo­ne­go idio­ty strze­la­ją­ce­go, do czego po­pad­nie. Pod­jął szyb­ką de­cy­zję i ru­szył dalej.

W lesie mu­siał po­rzu­cić stru­myk i ru­szyć na prze­łaj orien­tu­jąc się nie tyle po sieci dróg po­ża­ro­wych i prze­siek, co po zo­sta­wio­nych wcze­śniej flu­ore­scen­cyj­nych znacz­ni­kach. Wresz­cie do­tarł na miej­sce. Grupa wy­so­kich świer­ków w po­bli­żu drogi była tym, czego szu­kał. Z ple­ca­ka wy­cią­gnął linkę i prze­strze­lo­ne na­kład­ki na buty do cho­dze­nia po drew­nia­nych słu­pach. Wspi­nał się na wy­bra­ne drze­wo zręcz­nie i szyb­ko. Co praw­da, tam gdzie do­tarł, było ono już cien­kie, ale zna­lazł linkę nawiniętą w miejscu gdzie należało ciąć. Nóż gład­ko wy­szedł z po­chwy, a piłka na grzbie­cie ostrza bez pro­ble­mów od­cię­ła czub świer­ku. Naraz za­marł, bo po po­bli­skiej dro­dze je­chał sa­mo­chód. Co gor­sza, z bli­żej nie­zna­nych po­wo­dów kie­row­ca za­trzy­mał go w po­bli­żu kępy świer­ków. Trza­snę­ły drzwi, a Twar­dow­ski za­marł.

– Sze­fie, po co mu to sta­je­my, prze­cież tu nie ma plan­ta­cji cho­inek?

– Ktoś ozna­czył jeden ze świer­ków świe­cą­cym w ciem­no­ściach żelem.

– Zło­dziej? – zdzi­wił się py­ta­ją­cy.

– Nie wiem, ale trze­ba spraw­dzić, czy go nie wy­cię­to.

– To niby ta świe­cą­ca strzał­ka, to te ozna­cze­nie?

– Fak­tycz­nie.

– Skoro stoi jak stał, to może pod­je­dzie­my w stro­nę młod­nia­ków, tam pew­nie będą ama­to­rzy dar­mo­wych cho­inek.

– Wąt­pię. Młody po­myśl, kto nor­mal­ny kradł­by cho­in­ki dzień przed wi­gi­lią, prze­cież nawet tego nie sprze­da.

– Niby fakt. To co ro­bi­my?

– Je­dzie­my do młod­nia­ków?

– Ale zaraz…

– Młody myśl. To, że nie bę­dzie zło­dziei, to jedno. To, że w nis­sa­nie mamy koń­ców­kę sys­te­mu in­for­mu­ją­ce­go nad­le­śni­cze­go o prze­je­cha­nej tra­sie to dru­gie.

– Zna­czy się, nas szpie­gu­ją.

– Jasne że tak.

– Teraz kumam, po­sła­li nas by pil­no­wać młod­nia­ków, to mu­si­my tam być nie­za­leż­nie czy to ma sens.

– Do­kład­nie, a teraz wsia­daj i ru­sza­my.

 

Gdy sa­mo­chód le­śni­ków od­je­chał, Twar­dow­ski zszedł ze swym łupem ze świer­ku i truch­tem ru­szył w stro­nę domu. Do­tarł tam bez więk­szych kom­pli­ka­cji.

– Ko­cha­nie mam cho­in­kę za­wo­łał już na progu.

– Ja też – od­rze­kła Alina.

– Ale jak? – Wła­dy­sław pa­trzył na swoją żonę, nic nie ro­zu­mie­jąc.

– Nor­mal­nie misiu, po­je­cha­łam pod mar­ket i ku­pi­łam.

– Acha… – Zmar­twił się.

– Twoja też jest pięk­na – do­da­ła po­jed­naw­czo. – Ubie­rze­my obie.

– Super ko­cha­nie.

– Tylko, misiu, po­wiedz mi, skąd masz ten sztu­cer?

– To dłuż­sza hi­sto­ria, którą kie­dyś ci opo­wiem, a teraz z uwagi na twój stan, by cię nie stre­so­wać, przyj­mij­my, że do­sta­łem go od Mi­ko­ła­ja.

 

Alina po­pa­trzy­ła na swego męża z po­wąt­pie­wa­niem. Nie de­ner­wo­wa­nie jej jakoś mu nie­spe­cjal­nie wy­szło, ale szły świę­ta i po­sta­no­wi­ła go na razie nie na­ci­skać, w końcu na awan­tu­rę za­wsze znaj­dzie się czas, a teraz miała ocho­tę na świą­tecz­ną at­mos­fe­rę.

Koniec

Komentarze

OK, jest jakaś historia. Świąteczna. Ale gdzie w niej fantastyka?

Interpunkcja kuleje tak mocno, że czasami trzeba się zastanawiać, co poeta chciał przez to powiedzieć. Literówek też trochę masz. I ortografa.

przypruszone ledwie centymetrowym śniegiem łąki.

Ojjj. One z Prus były, te łąki?

Babska logika rządzi!

Ok biję się w piersi, faktycznie w pogoni za przerysowaną misją zdobycia choinki uciekły mi elementy fantastyczne…. A może pomoże gdy powiem, że Władek to potomek tego Twardowskiego, co na kogucie latał, a Alina ma praprababkę rusałkę laughlaughlaugh

 

Poszukam na spokojnie błędów i postaram się je ogarnąć 

 

.

Taaa i wszyscy wywodzą się od tych ludzi, którzy wyrośli z zasianych zębów smoka… ;-)

Babska logika rządzi!

Kiedyś może tak, ale dziś ludzie są strasznie pierdołowaci, Nastolatek w rurkach raczej przypomina półelfa na którego rzucono urok ciągłego patrzenia w magiczne pudełko niż kogoś kto narodził się z zębów smoka 

;) 

 

Ale za młodu smoczka podgryzał. Musi wystarczyć…

Babska logika rządzi!

Bo ja wiem czy teraz dzieci karmi się smoczkiem, czy od razu smartfonem??????

 

No interpunkcja dramatyczna nawet jak dla mnie.

Ale jak już zacisnęłam zęby to sztucer od świętego Mikołaja i całe polowanie mnie rozłożyły na łopatki. Ten motyw ciąży nie wiadomo po co, ale dwie choinki też ładne. 

Lożanka bezprenumeratowa

Ho, ho, ho! To ja, Twój wigilijny dyżurny!

 

Było już ciemno(+,) a więc warunki

Szybko ubierał się w spodnie(+,) bluzę i kurtkę(+,) tyleż nieprzemakalne

słonecznego kamienia(+,) zawsze wskazującego południe

z kilkunastoma strzałkami(+,)  pokrytymi środkiem(+,)  powodującym natychmiastową utratę przytomności.

Dobra, odpuszczę łapankę interpunkcyjną…

 

W pokoju na piętrze (+zostawiła) włączone światło i telewizor

Tak by było lepiej.

– Dobra nie marudź, tylko choć,

chodź

Choć(+,) tym razem dobrze widziałem

znów “chodź” plus brakujący przecinek

Przyjrzał +się myśliwym.

Grupa wysokich świerków w pobliżu drobi była tym czego szukał.

chyba “drogi”, bo “drób” raczej by się rozlazł…

– Złodziej? – zdziwił się pytający.

Nie wiem, ale trzeba sprawdzić, czy go nie wycięto.

– To niby ta świecąca strzałka, to te oznaczenie?

Zabrakło półpauzy do oznaczenia wypowiedzi w środkowej linijce.

Nie denerwowane jej

denerwowanie

 

Lekko i bez zadęcia, kilka życiem zmęczonych postaci splecionych losem Władysława. Nikt się nie bawił w bycie tym wzorowym dobrym. To fajnie wyszło :) Nie porwało, szczególnie zważywszy na jakość wykonania, ale potencjał zamajaczył :)

Faktycznie brakło fantastyki.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Zabawna świąteczna historia. Fakt, fantastyki trochę mało, dodałabym bohaterowi jakieś supermoce. ;) O interpunkcji już wiesz, więc nie będę powtarzać. Ogólnie, czytało się dobrze.

Krokus 

Wskazane błędy poprawiłem. 

 

Ambush 

Co do interpunkcji opowiadanie powstało w dwie wigilijne godziny po tym jak uprałem dywany a przed pucowaniem łazienki na błysk stąd jakość  :(

 

Co do stanu Aliny. W “szufladzie” mam jeszcze inne opowiadania z cyklu Twardowskich. Nie trafiły na ten portal z różnych powodów: pomysł wygasł nim go spisałem, nie wyrobiłem się z czasem na konkurs, albo konkretny dzień w roku, wymagają dopieszczenia, itd. Zdaje się, że tam przyczyny i powody ciąży były opisane lepiej, a tu jest po prostu w ramach zgodności świata. 

 

 

Czy Twardowski jest eko-terrorystą (jak ma żonę z rusałek, to nawet wypada), czy po prostu miłośnikiem odbierania broni palnej ludziom, którzy niesprawnie posługują się noktowizją?

Dlaczego kradnie czubek (odcina stożek wzrostu) świerka i zaśmieca las fluoresceiną?

 

Czytało mi się dobrze, przecinków nie widzę (uczę się zauważać), ale motywacje imć Twardowskiego byłyby dla mnie jaśniejsze, jakby to on owe małpki obalał.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

przecinków nie widzę

W tym problem, że nikt ich nie widzi. A powinniśmy. ;-)

Babska logika rządzi!

Z noworoczną dedykacją dla Finkli:

– Nie. Bezpieczniej będzie[,] gdy wykonam ją pieszo. → – Nie! Bezpieczniej będzie, gdy wykonam ją pieszo. [trochę co innego znaczy, ale lepiej IMHO]

gdy zdmuchiwał jej sprzed nóg każdy pyłek[,] bywało irytujące i ograniczało jej aktywność.

Twardowski nie miał jednak czasu na sprawdzanie[,] co działo się w domu.

Trzymając się niewielkiego strumienia[,] parł na północ.

Jak zeszliśmy z ambony[,] jeleń okazał się krzakiem[. ← kropka na końcu zdania]

– Kundel musiał poczuć zapach, przyszedł, a że był wysoki[,] to w noktowizji wziąłem go za sarnę.

– Nie[,] ale pewnie obżarł się puszek na wysypisku.

– Bo właśnie sobie kawę zaparzyłem w wulkanie[,] i nie chce mi się biegać po drabinach. [bez przecinka]

– Chodź, tym razem dobrze widziałem w noktowizji[,] jak szedł brzegiem strumienia, więc na pewno to nie wiadro.

 

Przyjrzał myśliwym. → Przyjrzał się myśliwym.

No cóż[,] miał i tak szczęście, bo jedynie przestrzelili mu plecak.

Słyszał rozmowę na ambonie i coś w nim się burzyło, że taki sprzęt jest w rękach, zapijaczonego idioty strzelającego[,] do czego popadnie.

Podjął szybką decyzjĘ i ruszył dalej.

Grupa wysokich świerków w pobliżu drogi była tym[,] czego szukał.

Co prawda, tam gdzie dotarł, było ono już cienkie ale znalazł linkę i naznaczoną na korze linię. →

Co prawda tam, gdzie dotarł, było ono już cienkie, ale znalazł linkę i naznaczoną na korze linię. [nie jestem pewny, ale oryginalnie i tak było źle]

Co gorsza[,] z bliżej nieznanych powodów kierowca zatrzymał go w pobliżu kępy świerków.

– Skoro stoi jak stał[,] to może podjedziemy w stronę młodniaków,

– Znaczy się[,] nas szpiegują.

– Teraz kumam[,] posłali nas by pilnować młodniaków, to musimy tam być[,] niezależnie czy to ma sens.

 

Gdy samochód leśników odjechał[,] Twardowski zszedł ze swym łupem ze świerku i truchtem ruszył w stronę domu.

– Ale jak? – Władysław patrzył na swoją żonę[,] nic nie rozumiejąc.

– Tylko misiu powiedz mi[,] skąd masz ten sztucer.

– To dłuższa historia, którą kiedyś ci opowiem, a teraz z uwagi na twój stan, by cię nie stresować[,] przyjmijmy, że dostałem go od Mikołaja.

Uwaga dla autora: przecinków się uczę, więc proszę stosować z odpowiednią dozą nieufności.

W tym problem, że nikt ich nie widzi. A powinniśmy. ;-)

Oprócz tego, że ich nie widzę, to jeszcze je widzę tam, gdzie ich nie ma.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Och, dziękuję, jestem wzruszona. :-)

I jeszcze przy wołaczach. Na przykład:

– Tylko[,] misiu[,] powiedz mi[,] skąd masz ten sztucer.

Babska logika rządzi!

Władysław Twardowski ekologiem. Radek zlituj się, on po prostu wziął sztucer, jako pamiątkę. Z resztą tamten myśliwy i tak nie potrafił się nim posługiwać. 

 

Ścina czubek świerku, bo cały świerk nadaje się na choinkę tylko dla papieża albo dużego miasta, Natomiast ostatnie półtora metra, takiego dużego świerku to idealna choinka do domu. :D

 

Zaraz wezmę się za poprawki

Misiowi, jak zwykle, nie przeszkadzał brak klasycznej fantastyki. Bo fantastyka była na przykład w tym, że leśnicy nie zauważyli Władysława na świerku. Interesujący jest pomysł zawierający w podtekście, zdaniem misia, kpinę z pseudoekologicznych działań bohatera, przy krytycznym przedstawieniu polujących idiotów i słusznym rozprawieniu się z nimi.  

Świąteczny, miły tekst. Nawet uśmiechnął mnie parę razy :) Choć trochę mi brakowało jakiegoś mocniejszego w puencie, ale to tylko moje odczucie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka