- Opowiadanie: rinos - Nagi i Romek - Nie ma róży bez kolców

Nagi i Romek - Nie ma róży bez kolców

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy III

Oceny

Nagi i Romek - Nie ma róży bez kolców

Romuald, czarnoksiężnik z zawodu, siedział w karczmie na krańcach miasta i powoli osuwał się pod stół.

– Ależ Romek– bełkotał nad kuflem piwa krasnolud Nagopalcy – Księżniczkę w śpiącą królewnę zamieniasz, ot tak, ruchem palców. Później ona całuje żabę i mamy księcia. Gotowa królewska rodzinka!

– Nagi! – Odpowiedział czarodziej. – Co ty mi tu opowiadasz, jak Gildia nie zezwala na czarowanie ludzi?

Nagopalcy walnął pozbawioną pancernej rękawicy dłonią w stół (nie nosił zbroi na dłoniach, stąd jego imię).

– Jak to, nie zezwala? Sam mogę oczarować tamtą barmankę na przykład. – Puścił oko do usługującej im dziewczyny. Ta odeszła po następne kufle, nie zwracając uwagi na podpitego klienta.

– Poza tym, Nagi, najpierw musi być książę, który pocałuje śpiącą królewnę. Nie można na odwrót.

– Nie, nie, nie! – Ryczał Nagopalcy na całą knajpę – Najpierw musi być książę, który całuje księżniczkę, która całuje żabę… – trochę się w tym wszystkim pogubił.

– Jakby na to nie patrzeć – odpowiedział z godnością Romuald. – Najpierw musi być książę, żeby była królewska rodzina!Krasnolud teraz popadł w pijackie przygnębienie: – Królewska rodzina… – Wymamrotał jakby spluwając – Po co nam ona?Romuald półprzytomnie się zastanowił:

„Król Ryszrd, królowa Elżbieta i księżniczka Monika.

No tak, imię Monika było w tym wszystkim niegłupie."

– Są nam potrzebni, żeby Monika była księżniczką – ledwie wymamrotał.

W knajpie, wszyscy, którzy przed chwilą zamarli, słysząc polityczne rozmowy dwóch przyjaciół, teraz się ożywili:

– Wiwat Księżniczka Monika! Wiwat! – Wołali wychylając kolejne kufle piwa.

– No widzisz Nagi? Wszyscy kochają księżniczkę Monikę.

– Nie chcę nic mówić na temat kochania księżniczki – odparł krasnolud. – To mogłaby być zdrada stanu. W tym momencie drzwi karczmy otwarły się z rozmachem. Do środka weszli gwardziści. Wszyscy w identycznych mundurach, ale bardzo różnie założonych. Jeden miał hełm na bakier, inny kolczugę tył na przód. Całe miasto wiedziało, że gwardziści to zbieranina największych oferm w okolicy. Ich dowódca podszedł do karczmarza i groźnym półszeptem wychrypiał:

– Jakieś polityczne gadki, zdarzają się?

Dowódca nie był taką ofermą, jak reszta oddziału, był jednak na tyle głupi by wierzyć, że otrzyma szczerą odpowiedź.

– E tam, panie kapitanie – odparł karczmarz czyszcząc pusty kufel. – Moi klienci są całkiem niepolityczni. – Spojrzał znacząco na czarodzieja i krasnoluda.

Kapitan walnął pięścią w kontuar. Czyszczony kufel prawie wypadł barmanowi z rąk.

– Co mi tu gadasz, że niepolityczni, jak przed chwilą przez okno słyszałem słowo "księżniczka"!

– Ale wszyscy krzyczeli: "wiwat księżniczka!"… – odparł zdenerwowany barman.

– Słowo "księzniczka" jednak było! – Kapitan uparł się wyraźnie. – Znaczy polityczne rozmowy tu macie!

Barman bohaterem nie był. Poza tym wiedział, że władza (nawet tak nędzna jak kapitan) ma zawsze rację.

– To ci dwaj… – Wskazał gestem ręki, w której trzymał kufel. – Zaczęli mówić, że księżniczka taka śliczna… – Mamrotał, zachowując resztki lojalności wobec klientów, którzy zostawili u niego dziś całą złotą monetę.

– NIE WOLNO mówić o księżniczce czegokolwiek! – Wywrzeszczał kapitan, przy czym zrobił się czerwony na twarzy. – Brać ich!

Wśród gwardzistów zrobiło się lekkie zamieszanie. W końcu najgłupszy z nich ruszył w stronę pary pijanych przyjaciół.

 

Romuald rozłożył ręce, żeby pokazać, że nie zamierza czarować. Nie było to jego pierwsze aresztowanie po pijaku. "Choleryk jak nic" – pomyślał o kapitanie gwardii.

Krasnolud zamierzał jednak się bronić.

– Żw… Żwego mie nie wzniecie… cie – wyryczał i chwycił ogromny topór oparty do tej pory o stół.

Zatoczył się pod jego ciężarem (był w takim stanie, że mógł się zataczać z byle powodu), po czym potknął się o stołek.

– Brać ich! – Wrzasnął ponownie kapitan. Tym razem gwardziści bez oporów podbiegli i pojmali naszych podpitych bohaterów.

W zasadzie, nie tyle podpitych, co zupełnie pijanych.

Oczywiście, Romuald mógł wciąż czarować. Nie chciał jednak opuszczać kolejnego miasta w pośpiechu.

Nie chciał powtórki z miasteczka Grimswald, gdzie najpierw po pijaku załatwili dziesięciu lokalnych policjantów a później, skacowani, musieli uciekać przed wściekłą tłuszczą (tzn obywatelami miasteczka).

"Czas na chwilę odpoczynku" – pomyślał czarodziej. – "Choćby i w celi".

Teraz byli w stolicy! Nie powinni zadzierać tu z władzą. Szczególnie, że ich celem było spotkanie z księżniczką.

***

Lochy pod zamkiem były głębokie, ciemne i wilgotne. Czarodziej właśnie badał ściany swego miejsca osadzenia, gdy Nagopalcy się obudził.

– Wody – wychrypiał

– Możesz najwyżej polizać ścianę – odpowiedział spokojnie Romuald. – Są bardzo wilgotne.

Krasnolud z trudem podźwignął się z siennika, podszedł do kamiennej ściany i zaczął ją lizać,

– Zimna woda – mamrotał wdzięczny.

Na czarodzieju impreza taka jak wczoraj nie robiła większego wrażenia. Ot, lata treningu. Czarodzieje żyli znacznie dłużej niż krasnoludy. Tymczasem w młodym organizmie Nagiego wczorajszy ochlaj zbierał srogie żniwo.

Czarodziej usiadł na sienniku i zaczął przygotowywać zaklęcia, które mogły się przydać w zaistniałej sytuacji. Krasnolud dalej przywierał do ściany i uprawiał z nią najbardziej wyrafinowany seks, jaki tej ścianie przydarzył się od zbudowania.

 

Po kilku takich godzinach mag miał w głowie przygotowany komplet zaklęć, krasnolud zaś odkleił się od ściany i przysiadł na sienniku cicho pojękując.

W szczelinę pod drzwiami ktoś wsunął miskę cieniutkiej zupy i po pajdzie chleba dla każdego z więźniów.

Krasnolud już miał się na to rzucić, ale Romuald go powstrzymał.

– Czekaj – nie będziesz jadł czegoś takiego…

Dwa magiczne gesty i jedno zaklęcie później:

– Proszę bardzo: zupa z homara i pieczony kurczak!

– To oczywiście iluzja – kontynuował czarodziej – będziesz najedzony jak po zupie z chlebem. Ale przyjemność nieporównywalna.

Przyjaciele ze smakiem zjedli swoje iluzoryczne dania. Humory nieco im się poprawiły.

Krasnolud chciał nawet dla wprawy pomachać swoim toporem. Okazało się jednak, że topór został skonfiskowany podczas aresztowania. To samo stało się z sakiewką ziół Romualda.

– Musimy się stąd wydostać! – Warknął Nagopalcy.

– Spokojnie – odparł czarodziej – Przyjdzie na to czas. Na razie rozgrzej się i postaraj wyleczyć do końca z kaca. Mamy teraz chwilę na regenerację sił – nie powinniśmy jej marnować.

– Jasne – odparł krasnolud zaczynając truchtać w miejscu. – Trzeba się trochę ogarnąć.

Kolejne pół godziny później rozległo się łomotanie do drzwi. "Nasz jaśnie oświecony kapitan zobaczy się z więźniami!"

Drzwi otworzyły się i do środka wszedł kapitan w obstawie dwóch gwardzistów.

– No, teraz gadajcie, co w polityce ich królewskich mości wam się nie podoba!? – ryknął (robiąc się czerwony na twarzy). "Choleryk jak nic" pomyślał Romuald, a głośno powiedział:

– Jesteśmy emisariuszami księcia Szczepana, z południowych krain i żądamy widzenia z księżniczką Moniką.

Tkwiący na jego palcu pierścień rodowy został podetknięty kapitanowi pod nos.

– Ha, ten południowiec! Szczepopasku, jak pamiętam! To nie tylko polityka! To spiski międzynarodowe! – Kapitan poczuł się w swoim żywiole.

Książę rzeczywiście nazywał się Szczepopasku, ponieważ jednak wybrał sobie życie na dworach słowiańskiej północy wolał, by nazywano go Szczepanem. Tak też robili jego przyjaciele.

Kapitan gwardii do nich jednak nie należał.

– Za polityczne rozmowy w knajpie i za konszachty z obcym prominentem posiedzicie tu jeszcze! – ryknął i odmaszerował wraz z obstawą. Drzwi celi zatrzasnęły się.

***

Minęło kilka godzin. Krasnolud był poirytowany i całkiem przytomny. Czarodziej miał przygotowany komplet zaklęć i niecierpliwił się. "Żeby coś się wreszcie wydarzyło" – myślał. Odpoczynek w celi był w porządku, ale ile w końcu mógł trwać?

W drzwiach zachrobotał klucz. Do celi wśliznęła się drobna, zakapturzona postać.

Wyraźnie plotki o osadzonych przyjaciołach dotarły do królewny.

Czarodziej ukłonił się dwornie. Nawet Nagopalcy podniósł się szarmancko z siennika.

Królewna odrzuciła kaptur (miał być to moment, kiedy wszyscy rozpoznają królewnę, ale królewnę można rozpoznać zanim zobaczy się jej twarz).

– Doszły do mnie plotki… – Zaczęła.

– Po to są plotki! – Mruknął Nagi.

– Macie ponoć pierścień…

W tym samym momencie pierścień znalazł się tuż przed jej oczami.

Bez najmniejszych wątpliwości należał do księcia Szczepana.

– A więc, teraz muszę was stąd wydostać! – Mam tu chleb, w którym schowany jest pilnik! – Dokończyła.

Nagi rozłamał chleb i wyjął z niego pilnik do paznokci. Rozłożył bezradnie ręce.

– Mam też linę!

Romuald wyjrzał przez okno wieży by zobaczyć kilkunastometrową przepaść. Oferowana lina miała jakieś dwa metry długości.

– O! – Zauważył z zachwytem Nagi. – Na tym możemy spokojnie się powiesić! Kolejno, oczywiście.

– No to… – Królewnie Monice brakowało pomysłów. – Zostawię wam klucze do celi?

Krasnolud wziął klucze. To był wreszcie dobry pomysł! Skinął głową.

Królewna, zadowolona z efektu swoich wysiłków kontynuowała:

– Codziennie po południu przychodzę na zachodnią ławkę w pałacowym ogrodzie. Wystarczy, że sforsujecie mur i będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Królewna zabierała się do odejścia. "Ach, Szczepan" – westchnęła do siebie odchodząc.

***

Kiedy mieli już klucze sprawa zrobiła się prosta. Wystarczyło zaklęcie uśpienia i dwaj strażnicy przestali być groźni.

Przyjaciele mieli ograniczony czas zanim straże zaczną ich ścigać. Najwyżej do zmiany warty o północy.

Było popołudnie i teraz trzeba było potajemnie spotkać się z księżniczką.

Romuald, kluczem otworzył drzwi (krasnoludowi wciąż za bardzo trzęsły się ręce.) Wyszli do stróżówki, gdzie powitało ich chrapanie strażników. Bojąc się ich obudzić przemykali cicho do wyjścia. Nagi jednak za wszelką cenę chciał odzyskać swój topór bojowy. Uparł się, a jak krasnolud się uprze… Przekradł się koło strażnika i zabrał swoje żelastwo. I to mu się udało! Strażnicy byli pogrążeni w magicznym śnie tak głęboko, że nic nie mogło ich zbudzić.

 

Widząc taką skuteczność swych czarów Roman cofnął się po woreczek z ziołami.

Wiadomo, rosły wszędzie, ale nie wszędzie i nie zawsze mógł je zbierać!

 

Z twierdzy wyszli bez większych problemów. Nikogo nie było na korytarzach. Tylko pies z kulawą nogą podszedł do nich skamląc cicho. Krasnolud zamierzył się na niego i pies uciekł z podkulonym ogonem. Fach psa w lochach twierdzy nie był łatwy. Stąd wzięła się zresztą okulawiona łapa.

***

Mury pałacowe nie należały do najwyższych. Były takie bardziej ozdobne niż obronne. Co parę metrów zwieńczone rzeźbą. agopalcemu sprawiały ogromy problem. On sam uważał, że jest bardziej bojowy niż ozdobny. Z tymi murami, miał niewiele wspólnego. Podbiegał do ściany, podskakiwał i osuwał się na dół. Efekt starcia wynosił już co najmniej 3:0 dla muru.

– Daj spokój Nagi – powiedział czarodziej stojąc do tej pory z boku i przyglądając się wysiłkom przyjaciela. – Pomogę ci.

Krasnolud stanął spokojnie licząc na pomocne zaklęcie.

Mag podszedł bliżej, złożył razem dłonie "w łódeczkę" i powiedział:

– No hopsa…

Nagopalcy spojrzał na czarodzieja zgorszony. – Zamierzasz po prostu mnie podsadzić?

– No, hopsa – Powtórzył czarodziej podsuwając złączone dłonie pod stopę krasnoluda.

– A co z zaklęciami?! – Krasnolud wyciągnął oskarżycielsko palec. – Tak jak w kryjówce Smoka Nieroba, kiedy spadałem w przepaść?

– Zaklęcia kosztują! – Zdenerwował się Romuald. – Lewitacja w jaskini Nieroba kosztowała mnie tyle energii, że później dwa dni musiałem spać jak kamień!

Krasnolud zamknął usta. Rzeczywiście, po akcji ze smokiem czarodziej odpadł na dwa dni. Nagopalcy sam musiał świętować. Dopiero trzeciego dnia Romek towarzyszył mu przy kuflu.

– No dobra! Hopsa! – Powtórzył czarodziej.

Krasnolud w końcu pokonał mur. Jego śladem ruszył Mag. Bez trudu wspiął się i zeskoczył po drugiej stronie.

– Szybko schowaj się za tym krzakiem… – Powiedział i sam przykucnął za ozdobną rośliną.

Już, ukrywszy się za krzewem, Nagi sięgnął, by odsunąć gałązki zasłaniające widok na królewskie ogrody. Gwałtownie cofnął rękę.

– Auć! Kolce… – zaklął szpetnie (Auć, to niezupełnie słowo, którego użył, ale tamto nie nadawało się do powtórzenia).

– To jest krzew róży – wyjaśnił spokojnie Romuald.

– Nawet jakbym wiedział, co z tego? – krasnolud zrzędził jak zwykle. – Nie znam się na kwiatkach! Róże mają kolce?

– Nie ma róży bez kolców – odpowiedział sentencjonalnie Czarodziej, zadowolony, że trafiła się okazja by to powiedzieć.

 

Kiedy wyjrzeli zza krzaka zobaczyli, owszem, ławkę, ale była ona pusta.

– Jesteś całkiem pewien, że to jest zachodnia ławka w tym przeklętym ogrodzie? – Krasnolud miał wątpliwości, co do orientacji Romualda w terenie. Trzeba przyznać, że te wątpliwości były uzasadnione po tym, jak kiedyś, prowadzeni przez maga, całkowicie pobłądzili we wnętrzu Góry Smogu.

– Spokojnie, to są ogrody a nie jaskinie, spójrz na słońce.

Nagi spojrzał w górę. Słońce stało wysoko na niebie. Trudno było powiedzieć, na którą część nieba przesunie się następnie.

– Dobra – odparł pogodzony z losem. – Może i ławka jest zachodnia, ale od południa minęło jeszcze niewiele czasu. Czekamy.

Czekali skuleni za krzakiem już ze dwie godziny. Słońce przesunęło się na niebie wyraźnie.

Krasnolud zerknął w górę. – Zgadza się – przyznał. – Przesuwa się w naszą stronę. Miałeś rację. To jest zachodnia część ogrodu.

Czarodziej przełknął przekleństwo. Nie lubił siedzieć skulony. Dla krasnoluda, wychowanego w kopalniach, pozycja była naturalna. Dla człowieka jednak, wyprostowana pozycja była częścią własnej definicji. Homo erectus (człowiek wyprostowany) – przodek wszystkich ludzi, otaczany był szacunkiem.

Mag jednak nic nie powiedział. Nagopalcy, gdyby usłyszał słowa „homo erectus", powiedziałby coś o homoseksualiście z erekcja. Romuald nie chciał się na to narażać.

W końcu, na ścieżce prowadzącej do ławki, pojawiła się księżniczka. Niosła w dłoni książkę. Uwielbiała książki. (Prawdopodobnie, gdyby czasy były inne, uwielbiałaby telewizję.)

Książki były rzadkością. Prawdę mówiąc, w tym mieście była jedyną osobą mającą dostęp do ponad 100 książek.

Czarodziej z ulgą wyprostował się. Zerwał z krzewu jeden z kwiatów i podszedł do księżniczki. Wręczył jej różyczkę i przyklękając powiedział:

– Wasza wysokość, przychodzę jako emisariusz księcia Szczepana. Mój pan, poznawszy cię na balu w noc przesilenia, nie mógł od ciebie oczu oderwać i teraz przysyła mnie z propozycją narzeczeństwa.

Nie była to pierwsza w życiu księżniczki Moniki propozycja tego rodzaju. Na tej ławce spotykała się z wieloma wysłannikami różnych szlachetnie urodzonych kawalerów. Tym razem był to jednak książę! W dodatku taki przystojny… Uroda południowca robiła duże wrażenie na słowiańskich kobietach.

– Odpowiedz księciu, że również jest miły memu sercu – odpowiedziała. – Przekaż mu, jako dowód, ten oto pierścień.

Z trudem ściągnęła z palca jeden z mniej lubianych pierścionków. Wręczyła go czarodziejowi. Ten wrzucił go do sakiewki i, czując się zobligowany gestem księżniczki, wręczył jej pierścień od Szczepana.

– No tak, ja też mam pierścień dla waszej wysokości – mruknął. Początkowo zamierzał zatrzymać ten kawałek biżuterii. Złoto w nim zawarte starczyłoby na nie jedną imprezę w karczmie (prawdopodobnie starczyłoby na trzy takie imprezy).

Spoza krzaka rozległo się przekleństwo krasnoluda.

– Co to było? – zapytała zaniepokojona królewna.

– Właśnie! – Zawtórował czarodziej w stronę krzaka. – Co to było Nagopalcy?

Krasnolud porzucił swoją wygodną kryjówkę za krzewem róży.

– Witam waszą wysokość – zaczął. – Powiedziałem tylko, że nie rozumiem, dlaczego tej rozmowy nie odbyliście przy poprzednim spotkaniu. W celi lochu ojca waszej wysokości.

– Ach to ty, krasnoludzie… – księżniczka uśmiechnęła się szczęśliwa, że nie jest to żaden skrytobójca. Uśmiechając się wyglądała naprawdę zniewalająco.

– Ja! Wasz… wys… – wymamrotał zniewolony Nagi obracając w palcach zdjęty z głowy hełm.

Czarodziej jednak nie dał się zniewolić zwykłym uśmiechem.

– Wasza królewska mość – powiedział kłaniając się w pas. – Ruszamy zatem, by dostarczyć księciu radosną nowinę. Ja i mój… – spojrzał z wahaniem na zawstydzonego krasnoluda – mój wojownik!

Krasnolud posłusznie błysnął przypiętym do pleców toporem. Ciągle jednak miał spuszczone oczy i gniótł w palcach swój hełm.

Ruszyli w stronę muru. Mieli to już przećwiczone, więc Romuald sprawnie podsadził krasnoluda, a następnie sam sforsował ogrodzenie.

Księżniczka patrzyła przez chwilę za nimi, po czym usiadła na ławce i zaczęła czytać książkę. Był to romans. Lekka opowieść pisana właśnie dla księżniczek.

***

Król Ryszard obserwował z pałacowej wieży dwóch obwiesiów opuszczających ogród po rozmowie z jego córką. Wiedział kim byli. Kapitan straży (który nie był tak głupi jak powszechnie się uważało) doniósł mu wczoraj o zatrzymaniu posłańców Szczepana. To, właśnie na królewski rozkaz, korytarze twierdzy były puste podczas ucieczki przyjaciół.

Król był zadowolony. Książę – to była dobra partia dla jego córki. Poza tym Szczepan był bogaty!

Ryszard marzył o tym, że zasłynie jako ten, który połączył dwa królestwa.

Kronikarze będą o nim pisać Ryszard Lwie Ręce… (na razie lud nazywał go Ryszardem Lewe Ręce, bo nie potrafił wprowadzić najprostszych reform).

Zszedł z wieży i ruszył w stronę sali jadalnej. Za parę minut miał spotkać się tam ze swoją małżonką i córką na smacznej kolacyjce. Król trochę się nudził w swoim pałacu. Posiłki były jedyną przerwą w monotonii rządzenia. Poza tym, uwielbiał jeść. A trzeba przyznać, że kucharza miał znakomitego. Co dzisiaj miało być na kolację? Zdaje się, że przepiórki ze szparagami.

Nie wiedział do końca, czym są szparagi, ale podejrzewał, że są to jakieś morskie stwory.

Zatem: przepiórki z owocami morza. Ryszard oblizał się i przyśpieszył kroku.

***

Siedzieli we troje przy bardzo długim stole. Na jednym końcu siedział król, na drugim królowa. Księżniczka siedziała w połowie odległości między nimi.

– Mniam, mniam – powiedział król, bardziej do siebie, niż żeby zacząć konwersację.

– Co mówisz kochanie? – Zapytała królowa Elżbieta ze swojego końca stołu.

– MNIAM, MNIAM – król powtórzył głośniej. Prawda była taka, że szparagi mocno go rozczarowały. Nie było w nich nic morskiego.

Widząc, że z mężem nie porozmawia, królowa zwróciła swoją uwagę na córkę.

– Moniko! Jedz ładnie! Łokcie przy sobie i nie baw się jedzeniem!

Monika nie lubiła szparagów, a przepiórki były zbyt małe by je wygodnie jeść. Dlatego próbowała bezradnie wyskubać coś spośród drobnych i gęstych kosteczek mikroskopijnego dania.

Królowa przyjrzała się córce. Zaraz, zaraz… cóż to za ogromny sygnet na jej palcu?

– Monika! Skąd masz to paskudztwo!?

Królewna przestała zmagać się z jedzeniem. Nie wiedziała, o co królowa matka ją pyta.

– Skąd masz ten sygnet na palcu!? – Wyjaśniła królowa wyjmując z ust jedną z ptasich kości.

– Ach to… – Królewna była zakłopotana.

W tym momencie w rozmowę włączył się król:

– Dostała go od zalotnika!

Królowa była zbulwersowana. Nikt jej o tym nie poinformował! Miała, owszem, swojego szpiega i był to bardzo dobry szpieg. Miał już ponad dwudziestoletnie doświadczenie w szpiegowaniu i był jedynym Szpiegiem Jej Królewskiej Mości przez ten czas. Jego tajny kodowy numer brzmiał zero zero jeden. Niestety, podwójne zero oznaczało licencję na zapijanie. Szpieg był więc skuteczny tylko za dnia. Wieczorami, zgodnie z licencją, zapijał ciężko w knajpie.

– Jakiego zalotnika? – zapytała ostro królowa Ela.

– Takiego tam… księcia – odburknęła niewyraźnie Monika grzebiąc widelcem w talerzu.

– Księcia! – Rozpromieniła się Ela.

– Właśnie! – Powiedział Ryszard żując radośnie szparaga. – Szparagi połączą się z przepiórkami i będziemy mieli podwójny talerz!

Polityczno kulinarna przenośnia zastosowana przez króla nie zrobiła na nikim dobrego wrażenia.

Jej rozszyfrowanie wymagało wysiłku, a nie było w pobliżu szpiegów, których mogłoby to zmylić. Jedyny szpieg w okolicy, Szpieg Jej Królewskiej Mości, zapijał się właśnie w pobliskiej knajpie.

***

Nagi i Romek trafili do kolejnej karczmy. W poprzedniej zostawili swoje konie i bagaże. Nie chcieli jednak tam wracać zanim nie będą musieli wyjechać ze stolicy. Nowa karczma zwała się „Pod Kogutem". Komfort wewnątrz był raczej pod psem, ale czego się nie robi by spokojnie się napić?

Usiedli przy stole i zamówili po kuflu jasnego piwa.

Tym razem nie planowali większej imprezy. Parę kufli i pójdą na górę przespać noc. Czekała ich droga do księcia, a nie jest przyjemnie trząść swój zadek na koniu, kiedy ma się kaca giganta.

Rozmawiali już chwilę nad piwem, kiedy przysiadł się do nich podpity mężczyzna w kapturze.

– Jestem Norbert, Szpieg Norbert – powiedział. – Jestem Szpiegiem Jej Królewskiej Mości.

Akwizytorzy i szpiedzy nie budzili sympatii w naszych bohaterach. Norbert jednak wyglądał na szpiega „przy kasie".

– Postaw kolejkę, to coś ci szepniemy – zadeklarował przytomnie krasnolud.

Norbert wykonał niepewny gest dłonią i na stół wjechały kolejne, pełne kufle.

– Na zdrowie! – Zakrzyknął krasnolud i zaczął żłopać piwo.

Norbert był nieco zgorszony. – Cóż to? – wymamrotał pytająco. – Nie jestem przecież medykiem! Czemu wiec za zdrowie wasz przyjaciel pije? – Zwrócił się do Romualda.

– Przyjaciel mój pije, za to, co się nadarzy – odparł Romek. – Nie kombinujcie, panie szpiegu, tylko gadajcie, z czym przychodzicie! Zaklęcie świerzbu mam przygotowane dla zawracających głowę bez potrzeby…

To nieco ostudziło szpiega. Świerzb był wrednym choróbskiem. Słysząc takie dictum szybko przeszedł do rzeczy.

– Dla Królowej Matki szpieguję. Wiem, że zalotnika księżniczki reprezentujecie. Muszę coś donieść w tej sprawie inaczej sromota i być może stryczek mnie czeka. – Szpieg prawie się rozpłakał.

– Szepniemy ci słowo lub dwa – odparł Romuald. – Tak jak rzekł mój przyjaciel, ale jeszcze piwo postawić musisz!

Norbert szybko zamówił piwo dla wszystkich. Dla siebie zamówił przednie, Tajwańskie (ze wsi Tajwan pod Lumborkiem).

Krasnolud chwycił bezceremonialnie kufel i wyżłopał to, co mu przynieśli.

Romuald jednak czuł potrzebę, by zrewanżować się za ostatnie piwo..

– Jedziemy właśnie do Szczepana, by potwierdzić jego zaręczyny z Moniką. – wyznał. – W królestwie zapanuje radość, zgrzytanie zębów starych panien i fochy niejednego zalotnika.

– Zaraz przekażę tę wiadomość… – rzekł zadowolony Norbert dopijając piwo. – Z rana chciałbym wyruszyć z wami do księcia Szczepana! Pozwolicie?

– Więcej nas, więc łatwiej przed wilkami i innym tałatajstwem się obronimy! – Pogodnie odparł krasnolud.

– Zapraszamy do towarzystwa – wymruczał czarodziej.

Norbert gdzieś zniknął. Prawdopodobnie pobiegł przekazać królowej informacje, których ta już i tak się domyśliła.

Przyjaciele wypili jeszcze po kuflu i udali się na spoczynek.

***

Wyjechali właśnie poza mury Stolicy. Klacze naszych przyjaciół szły wolno, ale równo. Za nimi człapał konik Norberta z samym Norbertem na grzbiecie. Szpieg prawie spal. Po wczorajszych przeżyciach ranek miał ciężki. Jego koń (formalnie – ogier) także posuwał się niepewnie.

Szedł wpatrzony w zad klaczy Nagopalcego. Po prostu szedł za nią bez wskazówek od swego jeźdźca.

Właściwie wydawało to się naturalne. Który mężczyzna nie popada w hipnozę na widok żeńskiego tyłka, kołyszącego się przed nim? Jednak koń Norberta wyglądał na zahipnotyzowanego ponad miarę. Pasował do swego jeźdźca.

Jechali w milczeniu. Krasnoludowi nie chciało się gadać z tymi wszystkimi inteligentami. Już dawno zauważył, że mag wszystko wie lepiej. Po skacowanym szpiegu także nie spodziewał się partnera do rozmowy.

Romuald milczał, bo był zajęty przygotowaniem zaklęć. Najgorsze było to, że nie wiedział, które okażą się potrzebne. Na raz potrafił spamiętać najwyżej pięć.

Norbert, chwilami, kiedy się budził, pociągał z bukłaka. Nagi czuł zapach wina. Prawdopodobnie przedniego. Szpieg Jej Królewskiej Mości nie mógł zadowolić się byle czym.

Podróżowali tak przez wiele godzin.

W końcu Norbert odzyskał świadomość.

– To co, panowie? – zapytał. – Zatrzymamy się gdzieś tu na popas?

Romuald rozejrzał się. Wokół były same kamienie.

– Jak znajdzie się jakaś trawiasta polana – odpowiedział. – Na piargach nasze konie dużo nie podjedzą.

***

W końcu trafili na zieloną polanę. Klacze naszych przyjaciół zaczęły skubać trawę. Koń Norberta wyglądał na zagubionego.

Norbert zerwał garstkę trawy, polał ją winem z bukłaka i podał swemu rumakowi. Ogier pożarł podany posiłek z satysfakcją. Stało się jasne, skąd u konia podkrążone oczy i niepewny chód.

– Jak będziesz go tak rozpijał to nigdy sobie klaczy nie znajdzie – Powiedział Romuald.

– Ihah ha – potwierdziła klacz Nagopalcego.

– On tylko lubi gapić się na zgrabne tyłki – odparl Norbert.– Klacze go nie interesują. Zbyt wiele z nimi kłopotu. Prawda maleńki? – Norbert pogłaskał szyję konia.

 

Po krótkim popasie wrócili na szlak. Mieli zamiar tego dnia dotrzeć do gór i tam dopiero rozbić obóz.Gdzieś, pośród tych gór książę Szczepan łowił ryby. Wyruszył tu z małym oddziałem wiernych wędkarzy. Znalezienie go mogło nastręczać trudności, ale Romuald liczył na tropicielskie umiejętności krasnoluda.

Teraz zatrzymywali się co kilka metrów, żeby Nagopalcy mógł obejrzeć tropy.

– Tutaj – mówił Krasnolud podczas jednego z takich postojów – jeden z ludzi księcia wbił sobie haczyk w rękę. Najwyraźniej wrzasnął wtedy głośno, bo koń go zrzucił. – Wyjaśnił podziwiając połamaną kosodrzewinę.

Po chwili wspiął się z powrotem na konia i ruszyli dalej. Perypetie wędkarza z haczykiem, choć ciekawe, nie wnosiły wiele do poszukiwań. Ważne jednak, że podążali właściwym tropem.

Później jeszcze był strumień, przy którym znaleźli ślady łowienia ryb. Skorzystali z okazji by napełnić bukłaki. Norbert swojego bukłaka nie uzupełnił. Zarówno on, jak i jego rumak nie chcieli mieć nic wspólnego z wodą. „Piją wodę, jak jakieś zwierzęta" – mamrotał do siebie szpieg. Był niezadowolony, bo w jego własnym bukłaku nie zostało już wiele wina. Nie było go jednak jak uzupełnić.

 

Pod wieczór znaleźli wygasłe ognisko. Było to obozowisko księcia Szczepana. Wszędzie leżały ulotki „Szczepan to najlepszy pan", wiec nie mogło być wątpliwości. Poza tym, jednak, wokół wygasłego ogniska leżały trupy orków.

 

 

 

***

 

 

 

Martwe orki leżały wokół wygasłego ogniska. Nagopalcy zeskoczył ze swojej zgrabnej klaczy i podszedł do jednego z nich. Po drodze potknął się o któreś zwłoki. Zaklął pod nosem. Jego słowa to był czysty rasizm: – Jak ja nienawidzę tych Orków! – Oczywiście powiedział to innymi słowy, ale Liga Przeciw Wysiedleniom Orków z Przedgórza, słysząc je, na pewno by zaprotestowała.

Obejrzał martwego macając tu i ówdzie.

– Zabity na amen – powiedział. – Najwyraźniej wielofunkcyjnym scyzorykiem do patroszenia ryb i nie tylko. – Dodał oglądając scyzoryk, którego korkociąg utknął głęboko w śmiertelnej ranie.

"Patroszenie! …i nie tylko!" było hasłem reklamowym pewnego kowala precyzyjnego, który wyrabiał takie scyzoryki.

– Aha… – mruknął Romuald badając dokładnie inne zwłoki. Szukał kosztowności, ale orki rzadko

zostawiały coś przy swoich zabitych. Chyba, że się bardzo śpieszyły.

– Orki się śpieszyły! – Zawołał chwilę później, triumfalnie podnosząc w górę srebrną bransoletę.

Bransoleta trafiła do sakwy czarodzieje. Wyszukany scyzoryk stał się własnością krasnoluda.

Norbert tępym wzrokiem obserwował to wszystko z grzbietu swojego zamyślonego ogiera. Zbierał dane, które będzie mógł przekazać Królowej.

Szybkie przeszukania pobojowiska zaowocowało kilkoma drobiazgami dla Romualda i garścią informacji zebranych przez Nagopalcego.

Najwyraźniej Książę Szczepan wraz ze swoimi ludźmi został porwany. Nikt ze świty nie zginął, co świadczyło o tym, że orki miały rozkaz brać żywcem.

Romuald nie miał uprzedzeń rasowych. W czasch, gdy jeszcze mieszkał w swojej wieży, nieopodal miał jaskinię orków. Ork, orkowa i orcięta. Byli dobrymi sąsiadami. Nie jeden raz czarodziej pożyczał od nich pył z ludzkich kości rewanżując się, przy okazji, krwią wombata potzrebną do dziwnych, orkowych wywarów.

Czasami siadywali z Panem Orkiem pod wieżą i dyskutowali o kulturze. Pan Ork był niezwykle dumny z malowideł naskalnych wykonywanych przez jego pobratymców. Czarodziej opowiadał o katedrach zbudowanych przez naszą rasę.

Oczywiście Pan Ork był znanym hexerem, a więc czarodziejem. Był rzadkim diamentem wśród swoich. Jego rasa ledwo potrafiła napisać na ścianie jaskini "CHWDP", ale ilu ludzi na takim samym poziome czarodziej spotkał w życiu?

 

Norbert, szpieg jej królewskiej mości, zadecydował tym razem za naszych przyjaciół:

– Tropimy, znajdziemy i odbijemy! – Zarządził.

Nagi miał swoje wątpliwości:

– Nas trzech? …no i twoj ogier?

– Dobra, dobra – przerwał czarodziej. – Sczepan obiecał nam SOWITĄ zapłatę za doprowadzenie do mariażu. Trzeba wyzwolić zleceniodawcę!

Nasi przyjaciele bez dalszych słów wskoczyli na konie i ruszyli szlakiem porwania. Norbert wlókł się na końcu chłonąc każdą dostępną informację. Z braku dostępnych informacji chłonął urok okolicy.

 

Kilka minut później, jadąc za tropem, Nagopalcy zadał pytanie czarodziejowi:

– Ile to jest SOWITA zapłata?

Czarodziej spojrzał na niego lekko wzruszając ramionami. Po chwili zauważył, że tak subtelna forma przekazu nie dociera do krasnoluda.

– Około trzystu złotych monet… – Odpowiedział.

 

***

 

Kilka godzin później dotarli na skaliste tereny. Nie trwało długo nim Nagopalcy wytropił tam jaskinię orków.

– Ten zapach… – Mruknął do siebie. – Ten zapach rozpoznam wszędzie!

Smród samogonu niosł się przez góry, nie pozostawiając wątpliwości kto tu mieszkał.

W jaskini nie było orków, ale aparatura pozostała.

Norbert już dawno zeskoczył z konia i teraz wysuwał się do przodu. Mało się nie posikał widząc orkową aparaturę do pędzenia bimbru. Podszedł do niej i szybko zaczął przy niej manipulować.

Jego wierny rumak stał przed jaskinią spoglądając tęsknie.

Norbert, widząc to, zebrał kilka kropel z małego kranu w dłoń i podsunął swemu wierzchowcowi pod pysk. Koń wypił i aż się otrząsnął.

– Dobre, mój rumaczku? – Norbertowi zebrało się na czułości. – Teraz ja się napiję.

Szpieg przechylił głowę i nastawił usta pod kranik gorzelni.

Pociekło trochę a później kranik wysechł.

– Przeklęte orki! – Zaklął i rozpoczął powolny proces napełniania gorzelni składnikami. Wpakował zboże, które znalazł pod ścianą. Nasypał cukru (też znalazłgo pod ścianą, tylko, że za rogiem) i tak ładował co tylko znalazł.

– W tej jaskini będziemy obozować! – Zadecydował głośno i wrócił do pędzenia bimbru. Wiadomo, nim zrobi się zacier itp… Trzeba było rozbić obóz i jakoś przeczekać noc.

 

– Wiesz Nagi… – Wyjaśniał czarodziej. – On jest Szpiegiem Jej Królewskiej Mości, jego numer to 001, musimy się podporządkować.

Nagi miał własne zdanie na ten temat. Wyartykował je dość niecenzuralnie.

 

 

 

***

 

 

 

Ranek wstał rześki. Norbert nie był jednak rześki ani w ogóle nie musiał wstawać. Całą noc doglądał bulgocącej aparatury. Tu kranik dokręcić, tam dosypać cukru… A, ponad wszystko, ogromną przyjemność sprawiało mu próbowanie zacieru i przyglądanie się jak wolno skapuje z kranika. Krótko mówiąc: szpieg był niewyspany, ale zadowolony.

Zlał gotowy już bimber do bukłaków i podsunął przeciągającemu się krasnoludowi kilka łyków do spróbowania. Nagopalcy, ziewając, wziął orkowy kubek. Wymruczał: – Acha, śniadanie… – przełknął i otrząsnął się.

– Co za paskudztwo! – Skomentował, ale w jego oczach pojawił się dziwny blask.

Czarodziej, tym czasem, siodłał wierzchowca. Koncentrował się próbując sobie przypomnieć przygotowane wczoraj zaklęcia. 'Magnus opij' czy może 'spirytus sanctus'? – Zastanawiał się cicho. W końcu wyciągnął rękę po kubek z odrobiną bimbru. Cóż, jemu też należało się jakieś śniadanie.

Tak wzmocnieni nasi przyjaciele ruszyli na szlak. Przy wyjściu z opuszczanej właśnie, gościnnej gorzelni, na kamieniu minęli napis „CHWDP". Napis wykonany był nadpalonym kawałkiem drewna. Romuald zamyślił się głęboko wspominając sąsiada sprzed lat. Sztuka orków wydawała się nieco prymitywna, ale mimo wszystko niosła ponadczasowe przesłanie.

***

Szli śladem porwania. Nie było to trudne, bo orki poruszały się cały czas górską drogą prowadzącą prawdopodobnie do ich kryjówki gdzieś wyżej w górach.

Nagle nasi przyjaciele zauważyli siedzącego przy drodze trola. Przysiadł w takim miejscu, że nie było jak go ominąć. Droga ograniczona była z jednej strony przepaścią, z drugiej zaś, trolem.

Potwór miał na szyi kartonik z napisem „NAKARM TROLA".

Kiedy zbliżyli się do niego wyciągnął potężną łapę w ich kierunku.

– Nakarrrrm – wyryczał.

Na poboczu walały się fragmenty zbroi i hełmy orków. Najwyraźniej poprzedani zwiedzający także karmili trola.

Nasi przyjaciele byli nieco zaskoczeni. Co mogli dać trolowi? Suchy chleb? On jednak był przeznaczony dla koni. To może któregoś wierzchowca? Lepiej nie, straty własne przewyższałyby zyski.

Krasnolud odebrał Norbertowi jeden z bukłaków. Nie obyło się przy tym bez szarpaniny. Rzucił go trolowi.

– Ale jak! – szpieg wyciągnął bezradnie ręce w ślad za bukłakiem. – To moje!

Trol podniósł bukłak, rozerwał go zębami i wychłeptał całą zawartość.

Otrząsnął się kilka razy, jednak po wszystkim wychrypiał: – Mogą przejść, myto zapłacone!

Kiedy przejeżdżali obok trol zatrzymał bezceremonialnie Norberta.

– Akcyza jest?

– Po co, dlaczego i za co? – próbował wyjaśnić sytuację czarodziej – nie wiedzą najtęższe umysły. Akcyza być musi.

Niepocieszony szpieg oddał trolowi kolejny bukłak. W zamian otrzymał mały karteluszek. Na naklejce było napisane „trol widział, możeta pić".

Chcąc uniknąć dalszych kłopotów szpieg nakleił otrzymany karteluszek na swoim ostatnim bukłaku.

Ruszyli dalej. Trol siadł z powrotem przy drodze poprawiając kartonową zawieszkę.

 

 

 

***

 

 

 

Niedługo po przekroczeniu niewidzialnej i nieistniejącej granicy i odbyciu trollowej odprawy celnej dotarli do wejścia do jaskini. Wydawała się obszerna, z wieloma korytarzami i odnogami.

To tutaj prowadził trop, którym podążali.

– Szpiegu Norbercie – zaczął Romuald – zostaniesz pilnować koni i czekać na nasz szczęśliwy powrót z księciem.

– O tak, zostaniemy tutaj razem z moim skarbem – odparł Norbert tuląc bukłak z akcyzą.

Czarodziej i krasnolud zeskoczyli ze swych klaczy.

Na odchodnym Nagopalcy wziął szpiega na bok:

– Nie rozpijaj za bardzo mojej klaczy. Łyka jednak możesz jej dać… będzie łatwiejsza dla twojego… ogiera.

Nagopalcy marzył o źrebaku. Może któregoś dnia mógłby osiąść gdzieś na stałe i zająć się hodowlą koni i ich podkuwaniem zamiast włóczyć się z tym… tym czarodziejem?

Obrzucił spojrzeniem ogiera Norberta. Rozpity i dość kaprawy, jednak geny mógł mieć dobre. Wytrzymały był, co udowodnił wytrzymując ze swym panem.

Romuald poklepał swoją klacz po szyi i zostawił ją pod opieką Norberta z pełnym zaufaniem. Klacz czarodzieja od lat była sterylna, nic zatem stać się nie mogło. Cokolwiek pijany ogier by nie wyczyniał.

 

Dwójka przyjaciół wkroczyła do jaskini. Czarodziej rzucił drobne zaklęcie. Świetlista kula pojawiła się w powietrzu oświetlając stalaktyty i stalagmity. Stąpając cicho weszli w prowadzący w głąb góry korytarz. Szli nim dłuższą chwilę aż dotarli do większej kawerny. Wokół słychać było skapujące krople wody. To kolejne stalaktyty pracowały nad następnymi stalagmitami, by w końcu zrosnąć się, tworząc razem dostojne stalagnaty.

– Chu… – powiedział krasnolud głośno.

„Chu, chu… chu" – odpowiedziało echo.

– Jak w kopalni wujka! – Krasnolud był zadowolony. Przypomniały mu się czasy pracy w kopalni wuja. Wujowe to były czasy. Nagopalcy kuł kamień i wydobywał rudę. Cały zysk zgarniał wuj. Gdy to Nagi wspominał, cieszył się, że teraz byle wuj nie mówi mu, co ma robić.

 

Ponieważ znaleziona kawerna była pusta ruszyli dalej w głąb góry. Natykali się co chwilę na napisy na skale, więc wiedzieli, że są na dobrej drodze. „CHWDP" głosiły napisy, wyjaśniając filozofię rasy orków.

 

W końcu wyszli na większą przestrzeń. Była to ogromna sala w sercu góry. Na jej dnie widzieli podziemne jezioro o całkowicie czarnej tafli. Tylko w jednym miejscu czarna woda połyskiwała odbiciami świateł. Tam, nad brzegiem, rozbiły obozowisko orki.

Ze swego punktu obserwacyjnego, przy wejściu do jaskini, widzieli tylko światła. Na całe szczęście stalagmity były obecne także tutaj.

Przekradali się więc, od stalagmitu do stalagmitu starając się zachować ciszę. Stalagmity w końcu skończyły się i z mniejszej odległości zobaczyli jak szaman orków, pochylony nad wrzącym kociołkiem, przeprowadza ponurą ceremonię.

– Hexer – jęknął krasnolud rozpoznając rangę szamana.

 

Czarodziej usiłował przyjrzeć się dokładniej rysom przywódcy . Nie było to łatwe, ork stał bowiem odwrócony do kryjówki naszych przyjaciół tyłem. Złote światło, rzucane przez płomienie paleniska uwydatniało szczegóły pomarszczonej skóry w formie głębokich, rozedrganych cieni.

Hexer wielką chochlą zaczerpnął odrobinę parzonego wywaru, spróbował go. Smakując obrócił lekko głowę.

 

W tym samym niemal momencie Romuald wyskoczył z kryjówki za stalagmitem z rozłożonymi szeroko ramionami. Nagopalcy rozpoznał ten gest od razu. Była to pozycja do rzucenia potężnego zaklęcia. Kuli ognia na przykład. Ponad ramieniem, sięgnął więc po rękojeść topora. Sytuacja była nieco ryzykowna, bo orków było co najmniej kilkanaście. Musiał jednak wesprzeć przyjaciela mimo jego wyraźnego szaleństwa.

 

– Panie Orku! – Krzyczał czarodziej, biegnąc z szeroko rozpostartymi ramionami w stronę Hexera.

Szaman odwrócił się zaskoczony, znad gotowanego rosołu. Osobiście gotował dla swojej bandy, bo on jeden wśród nich potrafił gotować. Teraz, zaskoczony, zobaczył zbliżającego się sąsiada sprzed lat.

– Panie Czarodzieju… – szepnął cicho, ze wzruszeniem. Wypuścił chochlę i oddał Romualdowi niedźwiedzi uścisk. Nie znali wzajemnie swoich imion. W dawnych latach, gdy mieszkali po sąsiedzku, w okolicy była tylko jedna jaskinia orków i jeden czarodziej mieszkający w białej wieży. Pierwszy raz spotkali się łowiąc ryby w strumieniu płynącym przez środek doliny, w której mieszkali. Jeden łowił z lewego brzegu, drugi z prawego. – Dzień dobry panie czarodziej – mruknął jeden. – Dobry panie orku – odparł drugi i obaj powrócili do kontemplacji swoich spławików. Tak już zostało. Od tej pory, nie pytając się wzajemnie o imiona, poprzestawali na grzecznościowej formie „pan".

Teraz cieszyli się ze spotkania po latach.

Krasnolud puścił rękojeść topora pozwalając mu zwisać spokojnie na plecach. „Cóż – pomyślał. – mordobicia nie będzie". Nie był tym jednak zawiedziony. Owszem, był dzielnym wojownikiem, jednak grupa kilkunastu orków mogła dać do myślenia każdemu. Zbliżył się spokojnym krokiem do witającej się pary. Ręce trzymał na widoku nie chcąc nikogo prowokować.

Orki pomrukiwały po swojemu zacieśniając krąg wokół paleniska. Nie wiadomo, chciały dopchać się do rosołu, nim go zabraknie, czy zaatakować.

– Stójcie ziomkowie! – Wyzwalając się z uścisku czarodzieja Hexer powstrzymał swych pobratymców gestem uniesionej dłoni.

Któryś z mniej rozgarniętych orków także uniósł ramię z rozpostartą dłonią. – Trzy razy rosół dla mnie! – Zawołał pokazując ilość palcami. Orki zarechotały radośnie. Krasnolud lekko się uśmiechnął. Bunga dawał wiele radości.

– Spójrz czarodzieju! Oto moja wataha! – Hexer był bardzo dumny. – Ci dwaj to moi synowie: Ugha Bonga – wskazał na orka nieśmiało obwąchującego leżącą na ziemi chochlę. – Oraz Ugha Bunga, którego już poznałeś. – Szaman zmrużył lekko oko i szepnął czarodziejowi: – Jest bardzo silny.

– Jestem Romuald. – mruczał czarodziej podając dłoń kolejno obu synom wodza. Na koniec powiedział głośniej:

– Romuald, czarodziej – i wyciągnął dłoń do Hexera.

– Ano prawda! Nigdyśmy się sobie nie przedstawili! – Wykrzyknął szaman ściskając dłoń maga – Nazywają mnie Ugha!

– Uga – spróbował powtórzyć Romek.

– Ughhhha – poprawił go szaman i klepnął w plecy.

 

– Co was tu sprowadza razem z tym… niewysokim wojownikiem? – Zapytał.

Krasnolud nie przepadał za słowem „niewysoki", ale wolał je od słów „niski" albo wręcz „mały". Teraz uśmiechnął się nieszczerze w odpowiedzi.

– Nagi jestem… – mruknął wyciągając dłoń. Któryś z orków radośnie się roześmiał, nikt jednak nie podał dłoni. Wrogość orków i krasnoludów była legendarna.

Czarodziej w ciągu tej krótkiej chwili rozejrzał się po obozowisku. Cieszył się, że trafił na Ughę! Orków w obozowisku było ponad dwadzieścia. To mogło być ciężkie starcie.

Spojrzał na widoczny w świetle obozu jezioro. Nad jego brzegiem zobaczył porwanego księcia i jego ludzi spokojnie łowiących ryby. „Trzymani w humanitarnych warunkach…" – pomyślał.

– Przybyliśmy uwolnić tych szlachetnie urodzonych, których tam widzę. – Odpowiedział.

– Acha, tych „rybaków"?… porwaliśmy ich dla okupu. – ork był lekko zakłopotany. – Weźmiecie ich?

Czarodziej był bardzo dumny z siebie, że nie użył słowa „książę". Wtedy negocjacje mogłyby zrobić się trudne.

– Miasto prosiło nas, byśmy za nimi się rozejrzeli podróżując po okolicy. Ile za nich chcecie?

– Pięćdziesiąt – odparł ork bez mrugnięcia powieką.

– Świń, gęsi czy jajek? – Romuald wczuwał się w rolę obojętnego negocjatora.

– Złotych monet! – warknął Ugha – Ani centyma mniej!

 

Krasnolud nieco się rozmarzył. Pamiętał jak kiedyś dostał od wuja pięć centymów i później cały dzień chodził po miasteczku, w pobliżu którego znajdowała się kopalnia, próbując znaleźć coś o cenie niższej niż pięć centymów. Ach, ten wuj…

 

– Jest ich pięciu! Po dziesięć monet za sztukę! – wyjaśnił Hexer podnosząc głos.

Czarodziej pogratulował sobie, że nie wspomniał magicznego słówka „książę". Cena mogłaby zrobić się wyższa.

– Zgoda! Niech będzie pięćdziesiąt! Sam jednak rozumiesz, nie noszę takich pieniędzy przy sobie…

– Chcesz, żebym dał ich NA KREDYT! – ork wyraźnie się zdenerwował.

– Nie, zaraz, na kredyt – Romuald drżącymi rękami zaczął odliczać co tam tylko miał w sakiewce.

– Nagi! Dorzuć się – szepnął przez ramię.

W końcu, wspólnym wysiłkiem, uzbierali trzy złote monety. Większość była w miedzianych centymach.

– Trzy? – Hexer poczuł się bezradny. – To może któryś z was zostanie jako zakładnik?

 

W tym momencie czarodzieja olśniło. Wybierając się na tę wyprawę zabrali ze sobą Norberta jako zupełnie niepotrzebny bagaż. Oczywiście, był to Szpieg Jej Królewskiej Mości, więc nie mogli go nie zabrać, ze względów politycznych. Teraz jednak mogło okazać się, że bagaż się przyda.

– Nasz trzeci towarzysz pilnuje koni pod jaskinią. On mógłby tu zostać za zakładnika. „Jeżeli tylko bimbru mu dostarczycie" pomyślał czarodziej.

– Zgoda! – zarechotał hexer radośnie.

 

 

 

***

 

 

 

Grupka orków zbliżyła się do Norberta, który spał jak zabity. Wzięli go na ramiona i ponieśli w głąb góry. Rechotali przy tym radośnie. Żarcik polegający na tym, że pijany budził się w innym miejscu niż zasnął, należał do ich ulubionych. Szpieg kołysany orkowymi ramionami spał jak dziecko. Do piersi przytulał pustawy już bukłak z naklejoną akcyzą.

 

***

 

Królowa Elżbieta przechadzała się tam i powrotem po swojej komnacie. Była wściekła jak osa. Czarodziej z tym tam krasnoludem sprowadzili wprawdzie narzeczonego dla jej córki. Zawieruszyli jednak przy tym jej ulubionego i jedynego szpiega! Bez niego czuła się jak bez ręki. Brakowało jej codziennych donosów, które, trzeba przyznać, nie zawierały zwykle pożytecznych informacji. Raz chodziło o to, że krawcowa się wychodzi za mąż, innym razem, że pokojówka się rozwodzi. Był to jednak codzienny rytuał. Jeden z wielu, które sprawiały, że Elżbieta czuła się królową.

 

***

 

Norbert obudził się z dotkliwym bólem głowy. Pił już jednak tyle lat, że uważał ten ból za coś naturalnego. Sięgnął do bukłaka i wysączył z niego kilka kropel. Było to ostatnie kilka kropel. Szpieg poczuł panikę. Rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się w niewielkiej celi, właściwie w uchyłku większej groty oddzielonym pionowymi prętami. Z zewnątrz padało światło pochodzące z ogniska. Drżące płomienie oświetlały znajdujące się w celi przedmioty: siennik, z którego właśnie wstał, trójnogi, prymitywny stołek i równie prymitywny stół.

Norbert tęsknie spojrzał na pusty bukłak i wtedy właśnie zauważył przypiętą do niego kartkę. Drżącymi dłońmi rozwinął ją i przeczytał: „Zostajesz u orków za zakładnika. Wykupimy jak zdołamy. Wypoczywaj. Gorzałka jest na stole." Pod spodem widać było zamaszysty podpis czarodzieja. Humor szpiega wyraźnie się poprawił. Wprawdzie dzikie bestie trzymały go jako zakładnika jednak w godziwych warunkach.

 

 

***

 

Ślub odbywał się w pałacowej kaplicy. Udzielał go biskup, a więc nie był to zwykły ślub. Przed ołtarzem stali książę Szczepan i księżniczka Monika.

Biskup już kończył, co czyniło go szczęśliwym. Nie znosił tłumów i niewygodnych szat liturgicznych.

– … Ogłaszam was zatem mężem i żoną! – Duchowny zamknął temat.

– Możesz teraz pocałować wybrankę – dodał łaskawie, zwracając się do księcia.

Usta młodej pary złączyły się i dłuższą chwilę złączone pozostały.

– Widać, że się kochają – szepnął Nagi przebierając nogami.

– Nie ekscytuj się tak – ostudził go czarodziej. – Zobaczymy jak to będzie później.

– Nie ekscytuję się, tylko strasznie chce mi się siku.

 

Młoda para wyszła z kaplicy obsypywana ryżem i skierowała się do sali jadalnej gdzie odbyć miało się wesele. Wszyscy zgromadzeni, w oczekiwaniu dobrego jadła i napitku, także ruszyli w tę stronę. Romuald udał się za nimi. Krasnolud, nerwowo drobiąc nogami, pobiegł się wysikać.

 

Kiedy wrócił i siadł obok czarodzieja do suto zastawionego stołu stał się świadkiem pierwszej kłótni małżeńskiej. Siedząca u szczytu stołu młoda para wymieniała czułości. Księżniczka, pieszcząc dłonie męża zauważyła na nich blizny od haczyków wędkarskich. Już po chwili usiłowała mu stanowczo zabronić dalszych wypraw na ryby. W tej jednostronnej dyskusji znalazł się też argument o ryzyku porwania przez orków. Młodzi spierali się. Księżniczka coraz bardziej podnosiła głos.

 

– Widzisz Nagi – czarodziej uśmiechnął się szeroko. – Nie ma róży bez kolców.

Koniec

Komentarze

Bardzo wzruszające opowiadanie. Popłakałam się przy podsadzaniu, trochę przy ścianie, a bardzo przy szpiegu i już całkiem przy orkach;)

No ale na całe szczęście wszystko dobrze się skończyło. Prawda, że dobrze;)

Lożanka bezprenumeratowa

Kurka, piszesz jak Sapkowski, który oberwał w głowę cegłą. Tyle z pozytywów. W jaskini orków znaleźli sprzęt do destylacji. Wieczorem, albo puźnym popołudniem. Zakładając że sami nastawiali zacier, a mieli wyprodukować kilka bukłaków bimbru… To tego zacieru potrzebowaliby tak ze trzy i pół tony. A tak ogólnie to czytało się nawet gładko. Pozdrawiam:)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Cześć rinos !!!

 

Przeczytałem tekst i muszę powiedzieć, że mi się spodobał. Jest dużo dobrego humoru. Wplecionego naturalnie. Przygody są ciekawe. Dobrze się czytało. Podobało mi się, że tu wszystko jest jasne nie muszę się zastanawiać o co chodzi. Widać, że dbasz o czytelnika. Nie przepadam ze opowiadaniami podczas których muszę się zastanawiać i nawet cofać się by przeanalizować niezrozumiały fragment tekstu jeszcze raz.

 

Pozdrawiam serdecznie.

Jestem niepełnosprawny...

Cześć!

 

Zdecydowanie podobał mi się tu humor i ciekawie wykreowane postaci, ale niestety minusów jest więcej niż zalet. Fabuła nie jest skomplikowana i to raczej żarty trzymają przy lekturze niż zaciekawienie historią, ale i takie teksty bywają fajne. Jest w tym opowiadaniu sporo naprawdę dobrych momentów, jak choćby opis przeskakiwania przez mur, czy spotkanie z księżniczką w celi. Widać, że potrafisz pisać zabawne teksty i trzymasz się konsekwentnie wybranego stylu.

Niestety zawodzi warsztat, bo pod względem technicznym nie jest dobrze. I mam wrażenie, że nie są to błędy wynikające z niewiedzy, ale z nieuwagi. Tekst jest też niewyjustowany, co nie wygląda dobrze i utrudnia czytanie.

– Ależ Romek[]– bełkotał nad kuflem piwa krasnolud Nagopalcy[+.] – Księżniczkę w śpiącą królewnę zamieniasz, ot tak, ruchem palców.

– Nagi! – Oodpowiedział czarodziej.

– Nie, nie, nie! – Rryczał Nagopalcy na całą knajpę[+.] – Najpierw musi być książę, który całuje księżniczkę, która całuje żabę… – tTrochę się w tym wszystkim pogubił.

– Jakby na to nie patrzeć – odpowiedział z godnością Romuald. – Najpierw musi być książę, żeby była królewska rodzina!Krasnolud teraz popadł w pijackie przygnębienie: – Królewska rodzina… – Wymamrotał jakby spluwając – Po co nam ona?Romuald półprzytomnie się zastanowił:

„Król Ryszrd, królowa Elżbieta i księżniczka Monika.

No tak, imię Monika było w tym wszystkim niegłupie."

A tutaj, co się stało z zapisem? To jest kompletnie nieczytelne. Poprawnie powinno to być zapisane tak:

Jakby na to nie patrzeć – odpowiedział z godnością Romuald. – Najpierw musi być książę, żeby była królewska rodzina!

Krasnolud teraz popadł w pijackie przygnębienie.

– Królewska rodzina… – wymamrotał, jakby spluwając – Po co nam ona?

Romuald półprzytomnie się zastanowił: „Król Ryszard, królowa Elżbieta i księżniczka Monika. No tak, imię Monika było w tym wszystkim niegłupie".

 

I w tym momencie rezygnuję z łapanki, bo błędów jest po prostu za dużo – wypowiedzi niezaczynających się od nowego akapitu, zgubionych kropek, błędnie zapisanych dialogów, brakujących przecinków przed imiesłowami kończącymi się na -ąc itp.

Królowa była zbulwersowana. Nikt jej o tym nie poinformował! Miała, owszem, swojego szpiega i był to bardzo dobry szpieg. Miał już ponad dwudziestoletnie doświadczenie w szpiegowaniu i był jedynym Szpiegiem Jej Królewskiej Mości przez ten czas. Jego tajny kodowy numer brzmiał zero zero jeden. Niestety, podwójne zero oznaczało licencję na zapijanie. Szpieg był więc skuteczny tylko za dnia. Wieczorami, zgodnie z licencją, zapijał ciężko w knajpie.

I to mi się podobało :)

OK, ale szału nie ma.

Mam wrażenie, że tekst jest przegadany, jakbyś w niektórych momentach przeciągał tylko po to, żeby opowiedzieć jeden dowcip więcej.

Niemniej jednak czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka