- Opowiadanie: hayan - Opowieść wigilijna

Opowieść wigilijna

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy II, Użytkownicy III, Outta Sewer

Oceny

Opowieść wigilijna

Chłód korporacyjnego open space łagodzą ciepłe światełka na choince, a papierowe gwiazdy w oknach wprowadzają do surowego wnętrza biurowca namiastkę świątecznej aury. Anna czuje się dziwnie. Jakby niewidzialne macki oplotły jej płuca, spłycając oddech. Nienawidzi świąt. Nienawidzi tego, co czuje. Bólu. Lęku. I nieznośniej tęsknoty za ciepłem.

– Nie zbierasz się jeszcze? – Młody mężczyzna w kurtce i czapce, nachyla się nad jej biurkiem. – Spóźnisz się na kolację wigilijną.

Anna marszczy czoło i czuje, jak wszystkie mięśnie w jej ciele się napinają.

– Pracujesz tutaj? Sorry, nie kojarzę cię – odburkuje, z satysfakcją obserwując, jak mężczyzna rozwiera oczy ze zdumienia i bez dalszych słów opuszcza biuro.

Anna wraca wzrokiem do ekranu komputera i po raz kolejny przegląda raport z analizy ryzyka przejęcia konkurencyjnej marki. Poprawiała go już tyle razy, że straciła rachubę. Z jednej strony wie, że nadaje się do przekazania „górze”, z drugiej nie może pozbyć się lęku, że analiza jest na żenującym poziomie, że powinna ją wyrzucić do kosza i napisać wszystko od nowa.

Patrzy na zegar. 15:00. Jest ostatnią osobą w biurze. Nie chce wychodzić. Nie chce wyjść na ulicę, gdzie wszystko będzie jej boleśnie przypominać o tym, jaki dziś jest dzień. Wolałaby zostać w tej bezpiecznej przystani. Miejscu, które dostarcza jej tyle pracy, że nie ma czasu na zmartwienia. Gdzie jest potrzebna. Nie ma jednak odwagi łamać konwenansów. Ani odpowiadać na pytania współpracowników, dlaczego spędziła wigilię w biurze.

Ubiera wełniany płaszcz, odbija kartę przy wyjściu i wkracza w bezwzględną przestrzeń świątecznych ozdób, oprószonych śniegiem chodników i okien pulsujących światłem wigilijnych wieczerzy.

Idzie szybkim krokiem, mijając pojedynczych ludzi. Na ich ramionach, głowach, w kieszeniach palt siedzą małe stworki. Są wielkości dłoni, wątłe, całe czarne z białymi ślepiami. Przypominają płomień wieńczący knot świecy. Pojawiły się pięć lat temu. Z dnia na dzień obległy ludzi, nie dały się wytępić. Nazwano je Ieiunus Vulgaris, choć potocznie wszyscy mówią o nich elfy. Wybierały sobie pojedyncze osoby, by o nie dbać i w zamian żywić się produktem ubocznym ich szczęścia – energią wytwarzaną, gdy ludzkie neuroprzekaźniki są zbalansowane. Idealna symbioza.

Ale elfy nie lgną do Anny. Na jej widok odwracają wzrok. Anna ma pośrodku brzucha dziurę. Czarną, bezdenną. Zaburzającą swoim polem harmonie serotoniny i dopaminy, oksytocyny i endorfiny. Anna przykrywa ją ubraniami, grubym płaszczem. Próbuje odwrócić od niej uwagę poczuciem humoru, wiedzą na niszowe tematy. Na marne. Ludzie zawsze w końcu dostrzegają wyrwę w jej ciele.

Przyśpiesza kroku, by jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, w twierdzy, w której nikt jej nie ocenia. Bo nikogo tam nie ma. Dociera do poniemieckiej bramy, wchodzi na klatkę schodową w odremontowanej kamienicy. Drewniane schody skrzypią pod jej krokami. Na drugim piętrze widzi uchylone drzwi i wiekową sąsiadkę, która jak zawsze wychyla jedno oko, by sprawdzić kto idzie. Mieszka sama, nikt jej nie odwiedza. Anna zastanawia się, czy za pięćdziesiąt lat będzie jak ta starsza kobieta. Nie wita się z nią nawet, wie, że ta nie odpowie. Dociera do drzwi swojego mieszkania, na którym zawiesiła plastikowy wieniec. Nie wie dlaczego, przecież nie ma nawet choinki. Znalazła go w sklepie budowlanym, za połowę ceny. Jedna z bombek była uszkodzona. Mimo przeceny, nikt go nie chciał.

Anna wchodzi do środka, zdejmuje płaszcz, przegląda się w dużym lustrze w przedpokoju i krzywi się na widok elfa, który wplątał się w jej jasne włosy. Zdarzało się to już wcześniej. Chwyta go mocno i chce wyrzucić przez okno, nim ten zorientuje się i dosadnie wyartykułuje, że Anna nie nadaje się na żywicielkę. Stworek jednak na chwilę zmienia konsystencję. Przepływa przez jej palce i ponownie krzepnie na przedramieniu.

– Niezła dziura – przemawia głosem typowym dla elfów, mieszanką szeptu i pisku.

– Czego chcesz? – Anna odburkuje, instynktownie zasłaniając dłonią czarną otchłań poniżej mostka.

– Ciebie. Twojej energii.

Anna wybucha śmiechem.

– Kiepsko trafiłeś.

Elf nie odpowiada. Wdrapuje się na nią, na jej twarz i znów rozpływa się, zamieniając w dym. Wchodzi w jej nozdrza, w spojówki.

Anna czuje nieprzyjemne pieczenie. Jakby chlorowana woda dostała się do jej zatok podczas nurkowania w basenie. Oczy zaczynają ją boleć i wszystko robi się czarne.

 

Gdy odzyskuje wzrok, uświadamia sobie, że jest w swoim rodzinnym domu. Bawi się misiem na zimnej kuchennej posadce, a obok niej matka kroi warzywa na zupę. Na całym ciele rodzicielki są dziury podobne do tej, którą ma Anna. Obok stoi babcia, również z podobnymi ubytkami. Kobiety kłócą się. Babcia wychodzi, matka Anny płacze. A jedna z dziur na jej ciele trochę się powiększa.

 

Anna zamyka oczy. Gdy otwiera je ponownie, widzi siebie w wieku dziesięciu lat, zapłakaną przy stole. Mówi, że nie chce iść jutro do szkoły. Że nikt nie chce siedzieć z nią w ławce, bawić na przerwie. Że dzieci jej nie lubią. Obok leży kurtka cała w błocie. Anna dobrze pamięta ten dzień. Wracała ze szkoły i koleżanki z klasy wepchnęły ją do błota, a następnie przewracały, uniemożliwiając wygramolenie się. Matka wstaje od stołu i odwraca od niej wzrok.

– Codziennie zadaję sobie pytanie, co z moim dzieckiem jest nie tak. Co takiego robisz, że nikt cię nie lubi. Czym drażnisz inne dzieci, prowokujesz. – Kobieta na chwile milknie, po czym dodaje: – To jest dla mnie zbyt trudne.

Odchodzi.

 

Teraz Anna jest w pokoju z ojcem. Ma piętnaście lat. Dostała jedynkę z biologii.

– Jesteś beznadziejna. – Słyszy od ojca. – Jakim tumanem trzeba być, żeby nie móc wkuć na pamięć kilku definicji. I co ty będziesz w życiu robić, z czego żyć? Jak sobie poradzisz, gdy nie będzie już mnie i matki?

Anna czuje jak ściska się jej gardło, gdy widzi w swoim nastoletnim wcieleniu łzy spływające po policzkach. Przenosi wzrok na ojca. Na jego wykrzywioną w gniewie twarz. I na czarne dziury dziwnie pulsujące, gdy na nią krzyczy.

– To nie twoja wina. – Słyszy szept elfa, który nagle pojawił się na jej ramieniu.

– Zabierz mnie stąd – prosi Anna łamiącym się głosem.

 

Kolory i kształty rozmazują się, a gdy ponownie się wyostrzają, Anna widzi sytuację sprzed połowy roku. Jest w swoim mieszkaniu, razem z narzeczonym. Kłócą się o zdjęcie, które umieściła na Instagramie.

– Wyglądasz na nim jak dziwka. – Mariusz mówi tonem będącym mieszaniną złości i odrazy. Nie krzyczy. Ale jego pogardliwe spojrzenie tnie ostro przestrzeń między nimi.

– To jest zwykłe zdjęcie z imprezy. – Anna broni się drżącym głosem. Nie wygląda jak pewna siebie analityczka, którą jest na co dzień w pracy. Przypomina zdezorientowane dziecko, które nie do końca rozumie, za co będzie ukarane.

– Nie dość, że się pewnie puszczasz na tych waszych firmowych imprezach, to jeszcze musisz mnie upokarzać i całemu światu dawać to do zrozumienia.

– Mariusz, przestań. Wiesz dobrze, że to nie prawda. Proszę…

– Jesteś beznadziejna.

– Mariusz…

– Masz je usunąć.

– Ale jak to będzie teraz wyglądało?

– Albo je usuniesz albo się stąd wynoszę.

– Proszę, porozmawiajmy o tym spokojnie.

– Powinnaś mnie po rękach całować, że z tobą jestem. Nikt normalny, by nie wytrzymał.

Gdy Anna ponownie słyszy te słowa, wypowiedziane jednocześnie tak okrutnie i obojętnie, drży. Powtarza w myślach, że to nie prawda. Że Mariusz nią manipulował. Że zasługuje, by być kochaną. Bardzo pragnie w to wierzyć. Nie umie jednak uciszyć głosu, który w tle przypominaj jej, że tak naprawdę jest nic nie warta. Anna czuje, jak jej dziura powiększa się. Robi się coraz głębsza. Coraz mocniej zasysa.

– Dlaczego mi to robisz? – szepcze do elfa.

– Bo chcę twojej energii – odpowiada stworek i zabiera sprzed jej oczu bolesna scenę.

 

Tym razem są przed rodzinnym domem Anny. Przez okno obserwują jej rodziców, którzy właśnie zasiedli do stołu z białym obrusem. Rozdziela ich dwanaście potraw. Ojciec je w milczeniu pierogi, matka pije barszcz. Są sami. W tle leci telewizor z koncertem kolęd. Ponad chórem rozwieszono srebrny baner z numerem 2021. Matka mówi coś do ojca. Anna nie słyszy co, podwójna szyba okna skutecznie wszystko wygłusza. Ojciec odkłada sztućce, bierze głęboki oddech i coś odpowiada. Matka zaczyna gestykulować. Ojciec trzaska pięścią w blat. Kompot z suszu rozlewa się na wymaglowanym obrusie. Matka czerwienieje i wstaje od stołu. Krzyczą na siebie. Rozchodzą i znikają za drzwiami przeciwległych pokojów.

– Dzwoniłam do nich. Chciałam się pogodzić – mówi Anna półprzytomnie, sama nie wie, czy do siebie czy do elfa. – Za każdym razem rzucali słuchawką.

Anna czeka. Zastanawia się, czy rodzice wrócą, choć dobrze zna odpowiedź. Bierze głęboki oddech i zamyka oczy. Nie chce ich ponownie otwierać. Nie chce zobaczyć kolejnej sceny, którą będzie torturowana.

 

Gdy w końcu unosi powieki, są w szpitalu. W ciemnej, przygnębiającej salce. W łóżku przed nimi leży matka Anny. Jej twarz jest pomarszczona, ręce się trzęsą. Do żył podpięte są rurki z różnymi płynami. Anna patrzy na kalendarz na ścianie i rozumie stan matki, widząc datę dwadzieścia lat w przyszłości.

Pochyla się nad kobietą, ale ta jej nie widzi. Dziury w rodzicielce są większe niż podczas ich ostatniego spotkanie kilka lat temu. Anna czuje, jak wsysają jej własną energię.

– To nie twoja wina, że jest sama.

Anna patrzy pytająco na elfa.

– Robiłaś, co mogłaś. Próbowałaś nawiązać z nią kontakt. Ale ona do końca ciebie nie chciała. Nie potrafiła cię kochać. Nie potrafiła kochać siebie i swojego życia.

Anna milczy. Przypomina sobie, że jest sama w wigilię. Rodzice nie chcą mieć z nią kontaktu, odkąd zbuntowała się i wyjechała z ich rodzinnego miasta do Poznania. Mariusz ją zostawił. Nie ma przyjaciół. Nigdy nie umiała utrzymać zdrowej znajomości dłużej niż przez kilka miesięcy. Wszyscy w końcu odkrywali jej dziury. I uciekali. By nie zabrała ich energii.

– Czy będę taka jak ona? Czy już jestem?

– To nie twoja wina – powtarza elf.

– Co jest ze mną nie tak? Dlaczego jestem taka beznadziejna? – Łzy lecą po policzkach Anna.

– Odziedziczyłaś po nich te dziury, tak jak oni po swoich rodzicach. Jesteś mieszanką genów i wszystkiego tego, czego doświadczyłaś w życiu. Tych złych i dobrych momentów.

– Dlaczego mi to wszystko mówisz? Dlaczego mi to pokazałeś?

– Bo nie musisz skończyć tak, jak twoja matka. Odtrącić wszystkich, umierać samotnie.

– Ale to mnie wszyscy odtrącają. Nikt mnie nie chce przez to – Anna wskazuje na dziurę.

– Też miałem dziurę.

Anna patrzy zdziwiona na stworka.

– Nigdy nie widziałam elfa z dziurą.

– Bo je szybko łatamy.

Anna prycha, wciąż czując łzy na twarzy.

– Ty też możesz swoją załatać.

– Próbowałam. Nie potrafię. To za bardzo boli.

– Tak. To boli. Czasem bardziej niż ta pustka, którą czujesz teraz. Bo musisz zmierzyć się z tym wszystkim, co dziś ci pokazałem. I z tym, czego pokazać nie miałem serca. Każdy fragment tkanki, którą nadbudujesz, by uleczyć dziurę, w połowie zostanie zniszczony. Dwa kroki do przodu, krok do tyłu. Ale z czasem dziura zniknie całkiem. A nawet jeśli nie, to będzie niezauważalna.

– A jaki ty masz w tym cel? – pyta, wciąż lekko otępiona od emocji, do których została zmuszona.

– Mówiłem ci. Pragnę twojej energii.

– Możesz wybrać dowolnego innego człowieka, bez emocjonalnych dziur uniemożlwiających normalne funkcjonowanie.

– To prawda, mogę. Proces naprawy będzie długi i żmudny. – Elf na chwilę zamilkł i świdrował wzrokiem Annę. – Ale energia osób, które zaleczyły swoje rany jest najpyszniejszą potrawą na świecie.

***

Anna otwiera oczy. Jest znów sama. Elf zniknął.

Otwiera lodówkę. Jest w niej mrożona pizza, kilka puszek coli, mocno nachmielone piwo. Otwiera laptopa, wchodzi na Facebooka, na jedną ze swoich ulubionych grup.

Boli ją brzuch.

Przypomina sobie, jak z zeszłym miesiącu trzy razy próbowała umówić się z koleżanką z pracy na kawę, ta jednak zawsze miała wymówkę. Jak co roku wysyła życzenia do znajomych z liceum, ale nigdy nie dostaje żadnych pierwsza. Jak jeden jedyny raz wyprawiła urodziny, zaprosiła połowę biura, ale przyszły tylko trzy osoby.

Boi się tego, co chce napisać. Boi się, że nikt nie odpowie. A jeśli nawet odpowie, to zostanie znów odtrącona.

Ale chce spróbować. Musi spróbować. Musi zacząć tkać bandaż na swoje rany.

 

"Drogie chlebki. Jeśli ktoś tak jak ja spędza wigilię sam w Poznaniu bądź okolicach, zapraszam na pizzę, piwo i dobry film :) "

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Przeczytane.

 

Anna zamyka oczy. Gdy otwiera je ponownie, widzi siebie w wieku dziesięciu lat, zapłakaną przy stole. Mówi, że nie chce iść jutro do szkoły. Że nikt nie chce siedzieć z nią w ławce, bawić na przerwie. Że dzieci jej nie lubią. Obok leży kurtka cała w błocie. Anna dobrze pamięta ten dzień. Wracała ze szkoły i koleżanki z klasy wepchnęły ją do błota, a następnie przewracały, uniemożliwiając wygramolenie się. Matka wstaje od stołu i odwraca od niej wzrok.

W tym akapicie wydaje mi się, coś nie tak. Może te szyki zdań, może czasy. Da się zrozumieć o co chodzi, ale jeśli mamy bohaterkę w dwóch wersjach, można by wskazać, która w danym momencie mówi/myśli, np. Młodsza Anna mówi, byłoby bardziej zrozumiałe.

Powodzenia!

Wow! Zadziwia mnie, że te dobre opowiadania mają tutaj tak mało komentarzy.

Na początek może się przyczepię do jednego drobnego błędu. “Nieprawda” piszemy tylko i wyłącznie razem. Ten błąd często ostatnio pojawia się w pisowni internetowej przez głupi błąd telefonów, które uparcie rozłączają wszystko, co napisze się ze słowem “nie”.

Co do samego pomysłu, niezwykle mnie on ujął. Poniekąd to samo chciałem ukazać w swoim opowiadaniu na konkurs, ale sądzę, że Twój sposób bardziej mnie przekonuje. Niezwykłe jest też to, jak dla wielu z nas święta, które powinny być okresem radości, świętowania czy ogólnej harmonii, są czyś zupełnie przeciwnym. Niezwykłe, ale też smutne i przybijające.

Podoba mi się też koncepcja elfów, nawet jeśli “wzięły się nie wiadomo skąd” oraz przedstawianych przez nich wizji. Lubię też ukazanie problemów jako “czarnych dziur”, bo tak właśnie czuje się wielu ludzi, jakby w ich środku pojawiła się i powiększała pustka. Ogólnie bardzo ładne opowiadanie, z przesłaniem i delikatnie naznaczonym szczęśliwym zakończeniem.

Współczuję Annie i wszystkim osobom, które odnajdują w niej cząstkę siebie. Tym właśnie osobom, życzę wiary w siebie i odnalezienia harmonii. Oraz, oczywiście, Wesołych świąt.

Słowo i poezja czy coś!

Cześć, Hayan!

 

Na początek łapanka:

na zimnej kuchennej posadce

pewnie “posadzce”

Obok leży kurtka cała w błocie. Anna dobrze pamięta ten dzień. Wracała ze szkoły i koleżanki z klasy wepchnęły ją do błota, a następnie przewracały, uniemożliwiając wygramolenie się.

powtórka “błota” i masz “się” na końcu zdania, czego raczej chcemy unikać – możesz dodać tam jakieś słowo np. “wygramolenie się z kałuży” (może to nie najlepsze w tym wypadku, ale myślę, że wiadomo o co chodzi).

 

A teraz opinia:

Ładne to, sprawnie napisane, na uwagę zasługuje narracja w czasie teraźniejszym – moim zdaniem dobrze dobrana i wykonana.

Opowieść smutna, ale z, bądź co bądź, dającym nadzieję zakończeniem. Pomysł z elfami ciekawy, podobnie jak z dziurami w ludziach – nie jest to żadna górnolotna metaforyka, ale wg. mnie tutaj pasuje.

Lekko zamarudzę, że akapit, który tłumaczy czym są elfy jest nieco infodumpowy, walisz tu informacją, którą ja, jako czytelnik, po prostu muszę znać i nie bawisz się w podawanie tych informacji “przy okazji”. Druga sprawa, że tutaj wymagałoby to sporej gimnastyki, ale jeśli miałbym wskazać miejsce, gdzie da się ten tekst rozwinąć w dobrą stronę, to właśnie ta kwestia.

I zamarudzę również o tytuł. Wzięłaś tytuł klasyki, to wysoko postawiona poprzeczka, a jednocześnie mnóstwo skojarzeń czytelników. Czy to dobrze zrobiło temu opowiadaniu? Trudno mi orzec. Z drugiej strony czy jesteś przekonana, że pasuje porównanie klasycznej “Opowieści…” z Twoją?

Dwie powyższe kwestie to moje subiektywne marudzenia, z którymi możesz się oczywiście nie zgadzać :) Ja natomiast uważam, że samo opowiadanie jest bardzo udane, tym bardziej jako debiut na portalu.

 

Pozdrawiam, polecam i powodzenia w konkursie!

 

PS. Szatansky, (ale również droga Hayan)

Zadziwia mnie, że te dobre opowiadania mają tutaj tak mało komentarzy.

tutaj raczej nie ma przypadku (i poniższe uwagi nie traktujcie jako przytyki, a raczej podpowiedzi jak zdobyć tych komentarzy więcej):

– autorka debiutuje na portalu;

– autorka nie komentuje tekstów innych;

– autorka nie odpowiada na komentarze pod tekstem;

– tekst dodany pod koniec terminu konkursu (wtedy zazwyczaj tych tekstów wpada najwięcej, więc komentarze innych użytkowników się dzielą na większą ilość tekstów)

– tekst dodany w okresie świątecznym – portal lekko przygasa, bo wszyscy mają inne obowiązki na głowie.

 

Myślę, że to główne przyczyny i można z nimi “zawalczyć” :) zacząłbym od udzielania się pod tekstami innych – wtedy jest większa szansa, że ktoś wpadnie z rewizytą :)

Podrzucę jeszcze poradnik Finkli: Dekalog Łowcy Komentarzy

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Jest tu trochę rzeczy do wygładzenia, ale i tak urzekł mnie ten tekst. Jednocześnie smutny, ciepły i bardzo świąteczny. Prosty, ale efektowny pomysł z elfami i “emocjonalnymi dziurami” świetnie niesie przekaz całości. Lektura przypadła mi do gustu i mimo usterek polecę tekst do Biblioteki, z wiarą, że autorka owe mankamenty poprawi. :)

Młody mężczyzna w kurtce i czapce, nachyla się nad jej biurkiem.

Nie rozdzielamy przecinkiem podmiotu i orzeczenia.

Są wielkości dłoni, wątłe, całe czarne z białymi ślepiami. Przypominają płomień wieńczący knot świecy.

Jak na mój gust nietrafione porównanie. W czym czerń z bielą jest podobna do płomyczka?

Dociera do drzwi swojego mieszkania, na którym zawiesiła plastikowy wieniec.

Zawiesiła wieniec na mieszkaniu, czy jednak na drzwiach?

Anna wchodzi do środka, zdejmuje płaszcz, przegląda się w dużym lustrze w przedpokoju i krzywi się na widok elfa, który wplątał się w jej jasne włosy. Zdarzało się to już wcześniej. Chwyta go mocno i chce wyrzucić przez okno, nim ten zorientuje się i dosadnie wyartykułuje, że Anna nie nadaje się na żywicielkę.

Kłująca w oczy siękoza.

koleżanki z klasy wepchnęły ją do błota,

Chyba raczej: w błoto.

Kobieta na chwile milknie

Zgubiony ogonek: chwilę.

 Łzy lecą po policzkach Anna.

→ Anny.

deviantart.com/sil-vah

Przeczytane.

Witaj, hayan! Błędów, literówek, przecinków i niezręczności czepiać się nie będę – zrobili to już poprzedni komentujący. Zwrócę tylko uwagę na jedno: "Na drugim piętrze widzi uchylone drzwi i wiekową sąsiadkę, która jak zawsze wychyla jedno oko, by sprawdzić kto idzie." – po przeczytaniu tego zdania chochlik w mojej głowie zaczął się zastanawiać, jak też może wyglądać "wychylanie jednego oka". Efekty były dość komiczne, co raczej nie pasuje do nastroju, stąd uważałabym na takie niezręczne stwierdzenia. Ale to już pomijając, ciekawy pomysł i nieźle się czytało. Brakowało mi troszkę bardziej rozwiniętego wprowadzenia elfów do tekstu – sama ich obecność na plus, ale w zasadzie wspominasz tylko (i to precyzyjnie), kiedy się pojawiły, brakuje natomiast jakiegoś nakreślenia okoliczności tego pojawienia się moim zdaniem. Jak słusznie zauważył Krokus, wyjaśnienie, cóż te elfy robią, jest pewnym infodumpem. Mogłoby się to odbyć subtelniej, myślę, że pokazywanie tego stopniowo w dalszej części byłoby do zrobienia, a nawet mogłoby się dobrze komponować ;) W każdym razie niezłe opowiadanie. Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Wiesz dobrze, że to nie prawda.

nieprawda

Szkoda, że niepoprawione do tej pory.

Przyjrzałabym się przecinkom.

No, nie porwało, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Elfy pasożytujące – ładne, choć wyskakują jak diabeł z pudełka. Taka ich widocznie natura.

– Odziedziczyłaś po nich te dziury, tak jak oni po swoich rodzicach. Jesteś mieszanką genów i wszystkiego tego, czego doświadczyłaś w życiu. Tych złych i dobrych momentów.

Z powyższym trochę się zgadzam, a jeszcze bardziej nie.

Zgadzam, bo: ziejące pustką dziury uniemożliwiają przeżywania emocji choćby z pogranicza radości.

Nie, gdyż nie programuje się nieszczęścia, dziur emocjonalnych w genach. Przenoszą się przez słowa wybijające coraz głębsze kratery z poszarpanymi brzegami. Choć “dziedziczenie” istotnie występuje: dziecko traktowane jak rodzic, któremu nie szczędzono chłosty werbalnej(zapewne nie tylko lub w kombinacji z innymi środkami perswazji), a pewnie chciał lepiej traktować dziecię, tylko nie potrafił inaczej, bo go tego nie nauczono lub/i nie okazano.

Tożem wyłapał, bo wzrok przykuło, do refleksji poświątecznej zachęciło.

O ile sama opowieść jest całkiem ciekawa i zmusza do refleksji, to jej forma mi nie podeszła. Narracja trzeciosobowa w czasie teraźniejszym nigdy nie była moją ulubioną, bo w moim odczuciu jest sztywno infodumpowa, a w dodatku sprawia wrażenie opowiadania a nie pokazywania – oczywiście to marudzenie wynika z moich preferencji.

Końcówka jest taka ładnie świąteczna, przepełniona nadzieją. Rozmraża troszeczkę ten lód, który serwujesz czytelnikom na całej przestrzeni tekstu.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Smętna opowieść, ale pozostaje nadzieja na happy end.

Fajne pomysły na elfy i dziury. Oryginalne.

Ubiera wełniany płaszcz,

Ubrań się nie ubiera.

okien pulsujących światłem wigilijnych wieczerzy.

Niewiele po 15? Trochę wcześnie…

 

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka