- Opowiadanie: Piotr_Oliwa - Tam i z powrotem. A potem?

Tam i z powrotem. A potem?

Malutki fragment uniwerum, które właśnie buduję. Przyjmę wszystkie uwagi

Oceny

Tam i z powrotem. A potem?

Przemieszczali się szybko i sprawnie. Nie mieli ze sobą niczego, co mogłoby ich spowolnić.

Z całej trzydziestoosobowej grupy tylko przewodnik i strażnik, który zamykał cały pochód mieli przy sobie broń. Obaj w jasnozielonych płaszczach, dzięki którym mogli kryć się w wysokiej trawie. 

Przewodnik nakazał postój. Od rzeki dzieliła go wielka łąka, bez żadnych punktów, których można by użyć do obrony. I zawsze był to najniebezpieczniejszy fragment trasy.

Hileon przyglądał się tej znienawidzonej już dawno temu ziemi, przegryzając soloną wieprzowinę.

– Ojcze.

Stary tropiciel odwrócił się do syna. Wyższy od niego, dobrze zbudowany… Wszystkie dziewczęta w wiosce się za nim oglądały. On jednak wolał przywdziać zieloną szatę i pomagać ojcu w jego fachu. Bardzo niebezpiecznym i nie do końca zgodnym z prawem.

– Tak?

– Mam złe przeczucie. Powinniśmy poczekać do zmierzchu.

– Rozmawialiśmy już o tym, synu – odpowiedział tonem łagodnym, ale nie znoszącym sprzeciwu. – Im dłużej zwlekamy, tym bardziej jesteśmy narażeni. Jeszcze tylko to przeklęte pole i…

– Ktoś nas śledzi.

Spojrzał na niego, zachowując obojętny wyraz twarzy.

– Ktoś?

– Widziałem konnego… trzy dni temu. Było to już w nocy. Nie wiem, jakie barwy nosił. A dwie godziny temu widziałem wartownika. Przyglądał nam się, a potem zniknął.

Hileon położył dłoń na jego ramieniu, w celu jego uspokojenia. Sam jednak czuł strach. Wartownicy? Tak daleko za rzeką? Po wojnie faktycznie przeprowadzano najazdy… ale to nie było zadaniem Wartowników.

– Dziękuję, że mi o tym mówisz – odparł w końcu. – Musimy ruszać. Teraz. Każ im się zbierać. Ostatnia prosta.

Nie odpowiedział. Przyglądał mu się przez pewien czas, aby później tylko skinąć głową i odejść. Chłopak był bystry, więc jego słowa napełniły ojca niepokojem.

Przewodnik odwrócił się do grupy trzydziestu czterech, prowadzonych przez niego do upragnionej wolności. Z dala od cesarstwa. Oczy Hileona znów jednak zatrzymały się na chłopcu, który zgłosił się tuż przed ucieczką. Zawsze obserwował go bacznie. Widział w jego ruchach to, co widywał u młodych tropicieli. Może nawet przyjąłby go na ucznia… Gdyby jego dni nie były już policzone. Z dnia na dzień był coraz słabszy.

Młody przez całą podróż ściskał coś kurczowo w dłoni. Tylko jeden raz udało mu się dojrzeć to, co rozpoznał jako talizman poświęcony Sasonowi. Hileon nie był religijny, ale błogosławieństwo boga szczęścia i złodziei mogło się przydać.

Cała grupa była już gotowa do wymarszu, kiedy spostrzegł nagle postać majaczącą w oddali. Zbyt daleko jak na jego łuk.

Również miała płaszcz w kolorze zielonym. Stała, opierając się o duży głaz. Właściwie tylko dlatego ją zauważył.

Uniosła jedną rękę w górę. Z oddali widział, że trzyma w niej coś kolorowego. Hileon znał sygnały przekazywane za pomocą kartek. Była to podstawa podczas szkolenia, którego mu udzielono. Trzy kartki: zielona, niebieska i czerwona. Kombinacja, którą widział Hileon oznaczała mniej więcej…

– Uciekać!

Wszyscy stanęli jak wryci. Przewodnikowi zabrakło głosu i nie potrafił wydusić nawet słowa. Wyręczył go syn.

– Jeźdźcy! Szkarłatni za nami!

– Biegiem! Do rzeki!

Cała grupa rzuciła się do ucieczki. Mężczyzna biegł z tyłu, z łukiem w ręku. Zaraz obok niego biegł Athnar – jego syn.

– Dwudziestu konnych. Pędzą prosto na nas.

– Jak daleko?

– Niecałą milę od nas.

Hileon zaklął w myślach, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Najszybszy z grupy zdołał przebiec połowę trasy, kiedy pojawił się pierwszy szkarłatny. Przystanął na chwilę, zadął w róg sygnałowy i ruszył prosto na nich.

Stary tropiciel zatrzymał się, płynnym ruchem naciągnął łuk, wystrzelił i znów zaczął biec. Kiedy obejrzał się kolejny raz, zobaczył konia z pustym siodłem.

Kiedy pięciu następnych pojawiło się w zasięgu wzroku, niektórym udało się dotrzeć do rzeki. Hileon i Athnar biegli ostatni, osłaniając całą grupę.

Obaj wypuścili strzały do dwóch najbliższych wrogów.

Hileon dostrzegł z tyłu kolejnych jeźdźców, którzy wyłonili się zza wzgórza. Było ich więcej niż dwudziestu. Znacznie więcej. Zacisnął pięść i po raz kolejny napiął łuk.

– Biegnij – powiedział do syna. – Będę cię osłaniał.

Skinął głową i pobiegł do brodu. Przewodnik zdołał wypuścić jeszcze trzy strzały. Kiedy sięgnął po czwartą, w udo ugodził go wrogi pocisk.

Wyrwał ją z rany i przebiegł przez rzekę. “Jak umierać, to na ojcowiźnie”

Tropiciel sięgnął do kołczanu… aby przekonać się, że jest całkiem pusty. Przewiesił łuk przez plecy i wyciągnął swój długi nóż.

Cała grupa, którą prowadzili, zdołała zbiec do lasu, a oni zostali sami, otoczeni przez całą grupę konnych.

– To jest ta szarańcza, która zabiła tylu dzielnych chłopaków? – Oczy człowieka płonęły wściekłością.

– To właśnie oni. Morderstwo, nielegalne przekraczanie granicy, pomoc wrogom cesarstwa…

Żaden z nich się nie odezwał. Odwróceni do siebie plecami, z nożami w rękach, obserwowali swoich oprawców. Zbyt wielu, aby udało im się uciec.

– Co z nimi robimy? Zabijemy na miejscu, czy na tortury?

Ten, do którego się zwrócił nie odpowiedział od razu. Przyglądał im się uważnie, jakby próbował coś z nich wyczytać. Uśmiechnął się w końcu, a był to uśmiech paskudny.

– Wedle prawa obaj zasługują na powieszenie… – Zawahał się, przyglądając się Athnarowi – Z drugiej strony nasza kochana kapitan płaci za ładnych chłopców. I to sowicie.

– Racja. Ostatnio to było… z dwadzieścia złotych monet. A słyszałem, że podniosła cenę.

Kolejne uśmiechy pojawiły się na twarzach wojowników. Hileon przełknął ciężko ślinę, myśląc o synu.

– Starego zabić, młodego związać. Tylko ostrożnie z jego buźką. Ma być nienaruszona.

Jeden z nich wyjął krótki łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Nie naciągnął go jednak od razu, ale popatrzył na niego ze sztucznym współczuciem.

– Tropiciel, który zginie od strzały… – Powiedział smutno, aby później roześmiać się cicho. – Los naprawdę płata nam różne fig…

Strzała przebiła mu gardło na wylot. Na twarzy malowało się zaskoczenie. Chwilę później spadł z konia na ziemię.

To, co wydarzyło się później, to była najzwyklejsza rzeź. Zwiad Szkarłatnej Armii zaatakowany przez konnych Królestwa Elfów. Wartownicy wyłonili się z krzaków, które rosły przy rzece i ostrzelały zaskoczonych jeźdźców.

Hileon też został zaskoczony. Bełt ugodził go w ramię, wbijając się głęboko. Ból był nie do zniesienia… ale było coś jeszcze. Grot musiał być zatruty…

Kolejne chwile wepchnęły go w ciemność, a ostatnim, co usłyszał był odgłos rogu i głos Athnara..

 

 

Niechętnie otworzył oczy i rozejrzał się obojętnie. Dopiero po chwili przypomniał sobie, co się właściwie wydarzyło. Grupa, walka…

Spróbował się podnieść, ale ból skutecznie go zniechęcił. Zamiast tego znów rozejrzał się, ale tym razem uważniej.

Namiot był duży. Bez problemu pomieścił kilka łóżek ustawionych obok siebie i drugie tyle naprzeciwko. Powietrze było wręcz przesycone zapachem ziół, a wiele ich znał z dawnych lat. Namiot uzdrowiciela.

– Obudziłeś się.

Młody elf pochylił się nad nim. Uzdrowiciel, bo nim bez wątpienia był, podał mu glinianą miskę.

– Wypij.

Powąchał zawartość miski. Znał woń tego specyfiku. Posłusznie opróżnił zawartość. Tak samo gorzkie, jak zwykle.

– Gdzie mój syn?

– Tam, gdzie teraz pójdziesz i ty. Alvaren, zaprowadź go do naszego gościa.

Hileon dopiero wtedy zauważył, że w namiocie jest ktoś jeszcze. Mężczyzna wstał i czekał na tropiciela, który z lekkim trudem wstał z łóżka.

Była noc. Ogniska porozrzucane po obozowisku były otoczone przez grupki, które najwyraźniej czekały na posiłek. Najpewniej byli wartownikami, którzy wrócili z patroli. Byli więc w głównym obozie.

Czuł na sobie spojrzenia. Wiele spojrzeń z wielu stron. Spotykał już część z nich i niejednokrotnie uprzykrzał im pracę. I oni doskonale wiedzieli, kim on był.

Alvaren odwrócił się do niego i wskazał mu największy namiot. Następnie odszedł w swoją stronę, zostawiając Hileona w mroku.

W środku nie było zbyt wiele: stół i trzy krzesła, z których dwa były zajęte: jedno przez Athnara, drugie natomiast zajmowała osoba w czerni.

Nieznajomy spojrzał na niego i gestem kazał mu usiąść. Jego syn odwrócił się do niego. Zdawało się, że był cały i zdrowy.

– Skoro jesteśmy w komplecie… – Mężczyzna przysunął kielich w stronę Hileona.

Spojrzał na syna. Może uda mu się wykupić jego życie.

– Hileon, zgadza się? A to twój syn Athnar?

– Tak.

– Widziałeś kiedyś listę rzeczy, za które cię ścigają?

– Kilka lat temu miałem taką przyjemność – przyznał, sięgając po kielich. – Teraz jest pewnie trochę dłuższa.

– Pewnie tak – pokiwał głową.

Miał na sobie kaptur i chustę, które zasłaniały jego twarz. Dłoń opierał na elfickim mieczu… ale on sam nie był elfem. Przynajmniej nie pełnej krwi. Świadczyła o tym broda wystająca spod chusty. Elfom brody nie rosły.

Sięgnął po dokument, który leżał na stole.

– Kłusownictwo, nielegalne przekraczanie granicy, przemyt substancji niedozwolonych… – spojrzał na niego z politowaniem. – Wiesz, że po pięciu latach twojej działalności dali sobie spokój z cyferkami? To rzadkie zjawisko.

– Zapewne tak jest.

– I grozi ci za to powieszenie.

– Spojrzał nie niego z przerażeniem w oczach.

– P… Powieszenie? Chyba dożywotnie więzienie.

– Nie. Król podpisał wyrok trzy lata temu.

Trzy lata temu… pamiętał. Jakiś młody elf skoczył na niego z nożem. Nie wahał się zbyt długo.

– To było…

– Nie obchodzi mnie, dlaczego to zrobiłeś. Nie jestem tu też, aby wykonać wyrok. – Jego oczy zapłonęły dziwacznym blaskiem. – Wiesz, dlaczego jeszcze żyjesz? – Zaczekał chwilę na odpowiedź, a kiedy ona nie nadeszła pochylił się nad stołem. – Tylko dlatego, że wartownicy po drugiej stronie rzeki cię nie rozpoznali. Wzięli cię za kolegę, który prowadzi uciekinierów do królestwa… I nie pomylili się, prawda? Z wyjątkiem tego “kolegi”.

– Co ze mną będzie?

Zawahał się.

– To zależy do ciebie. Możesz przyjąć wyrok…

– Spojrzał na niego, nie potrafiąc zamaskować zaskoczenia.

– Powiedziałeś to tak, jakby była druga opcja.

– Bo jest. Widzisz… mam pewne zadanie. Prowadzę… szkołę. I potrzebuje nauczycieli. Armia ma priorytet, ja nie… ale mam też wolną rękę.

Spojrzał niepewnie na syna, który był wyraźnie obojętny tej rozmowie.

– Mówiąc wprost, chcesz mnie do czegoś zwerbować.

– Owszem. Chcę, abyś swoich umiejętności nauczył innych.

– A on? – Wskazał na syna.

– Jego nikt nie zna. On dopiero powiedział mi, że jest twoim synem – Znów przerwa w zdaniu. – On dostał swoją propozycję. Jest zresztą w lepszej sytuacji niż ty.

– Jemu nie grozi śmierć.

– Prawda. Dziesięć lat w więzieniu to nie wyrok śmierci… ale wybrał współpracę.

Obserwował go wyraźnie, czekając na decyzję. Naprawdę dużo się naszukał człowieka o podobnych umiejętnościach co on. I liczył, że się zgodzi.

– Jest w tej propozycji jakiś haczyk, prawda?

– Owszem. Warunki nie podlegają negocjacji.

– A jakie one są?

– Po pierwsze: przeprowadzka do Andoranu. Możesz zabrać żonę, jeśli chcesz. Po drugie: przez pewien czas będziesz pod stałą obserwację. Nie będzie ci można opuszczać twoich kwater samemu. Cóż, zasłużyłeś sobie na nieufność.

– Wiem. A trzeci warunek?

– Przysięgniesz, że nikomu nie powiesz, co będziesz dokładnie robić. Nawet swojemu synowi.

Obaj spojrzeli na siebie. Liczył się z tym, że kiedyś zostaną rozdzieleni, ale…

– Kim ty jesteś?

– Ty dowiesz się niedługo. Dla niego pozostanie to tajemnicą.

– Dlaczego?

– Tego nie mogę powiedzieć. Żadnemu z was.

– I mam ci zaufać?

Nie odpowiedział, ale komunikat był dość jasny. Będzie musiał, jeśli chce żyć.

– Wyjeżdżam przed świtem, więc dużo czasu nie masz. – Wstał i ruszył w stronę wyjścia. – Macie chwilę na pożegnanie.

Kiedy mężczyzna zniknął w mroku nocy, obaj spojrzeli na siebie. Hileon Wtedy podjął decyzję. Ma dla kogo żyć.

 

Pięć tygodni później

 

Galahad znalazł Hileona na placu. Z wielkim zapałem posyłał kolejne strzały w słomianą tarczę. Był tym tak pochłonięty, że nie zauważył, jak półelf zakradł się do niego.

– Hileonie.

– Wielki Mistrzu.

– Żona cię szukała. Słońce już zaszło.

Tropiciel spojrzał w niebo jakby zaskoczony widokiem księżyca. Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i usiadł na najbliższej beczce.

– Cóż cię tak martwi?

– Ciężko mi. Nie jestem przyzwyczajony do takiego życia.

– Takiego, czyli jakiego. Życie jak każde inne.

– Moje zakładało ukrywanie się. Ciągłe. Ciężko mi pojąć, że nikt już na mnie nie poluje.

Galahad pozwolił sobie na delikatny uśmiech. Usiadł obok człowieka i położył mu dłoń na ramieniu.

– Tęsknisz za tym, jak byłeś ścigany przez całe królestwo?

– Nie, do tego akurat nie.

– Do syna?

– Nie odpowiedział, ale nie musiał.

– Widziałeś go ostatnio, prawda?

– Owszem.

– Co u niego?

– Uczy się – odpowiedział bez wachania. – Z tego, co wiem, to przyjęli go z otwartymi rękami.

– Coś jeszcze? Mówił coś?

– Źle zrozumiałeś. Widziałem go, a nie “się z nim”. Kiedy przybyłem do obozu, on wyruszał na patrol. Nawet mnie nie zauważył.

– Szkoda.

Pokiwał głową i wstał. Miał jeszcze trochę pracy, a naprawdę chciał się położyć przed północą.

– Do jutra Hileonie.

– Do jutra, Wielki Mistrzu.

Zostawił go samego ze swoimi myślami. Każdy czasem tego potrzebował.

Viresa znalazł tam gdzie zwykle. Zawsze przesiadywał w ogrodzie długie godziny, czasem nawet spał pod wielkim dębem.

– Nie wstawaj – nakazał mu, po czym sam usiadł obok niego.

Siedzieli bez słowa, wsłuchując się w szum wiatru i odgłosy nocnych ptaków.

– Czytałem twój raport – powiedział w końcu. – Dobra robota.

– Dziękuję mistrzu. Kiedy ruszam znów.

– Nieprędko, gwarantuję ci. Skupimy się na twojej nauce.

Vires sięgnął po nóż i drewnianą figurkę, która coraz bardziej zaczynała przypominać wilka i zaczął strugać.

– Coś cię trapi, prawda?

Przełknął głośno ślinę, ale nie podniósł wzroku.

– Prawda.

– Powiesz mi?

– W Ercain widziałem… pewne rzeczy, których nie rozumiem. I na które dziwnie reagowało moje ciało.

– Powiedzmy, że wiem, o co chodzi. Najlepiej będzie, jeśli poprosisz o lekcję mistrzynię Laferię.

– Boję się jej.

Galahad zaśmiał się cicho. Viresowi jednak nie było do śmiechu.

– Słyszałem o niej różne rzeczy, ale nigdy, że jest straszna.

– Niemniej…

– Rozumiem. Każdy czuje po swojemu, ale w tym przypadku radziłbym postarać się przełamać strach.

– Postaram się.

– Dobre podejście – przyznał, czochrając mu włosy. – Idź się wyspać. Od jutra będziesz miał nowe lekcje.

– Tak mistrzu.

Koniec

Komentarze

Doszłam do połowy.

Historia ma potencjał, ale jest bardzo niestarannie napisana. Wygląda trochę jakby wyszła z twórcy za jednym zamachem. 

 

 

 

Czasami źle zapisujesz dialogi. Patrz tutaj: https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

 

Mieli ze sobą niczego, co mogłoby ich spowolnić.

Chyba raczej nie mieli.

 

Tylko dwójka z całej, ponad trzydziestoosobowej grupy byli uzbrojeni: pierwszy i ostatni.

Może lepiej tak: Z całej trzydziestoosobowej grupy uzbrojeni byli jedynie idący na początku przewodnik i zamykający pochód strażnik.

 

Reszta wyraźnie odstawała.

Od czego odstawali, skoro byli w środku?

 

Chłopak był bystry, choć jego słowa napełniły ojca niepokojem.

A może: Chłopak był bystry, wiec jego słowa napełniły ojca niepokojem?

 

Przewodnik odwrócił się do grupy. Trzydziestu czterech, prowadzonych przez niego do upragnionej wolności.

Chyba można połączyć w jedno zdanie.

Hileon nie był religijny, ale błogosławieństwo boga szczęścia i złodziei może się przydać.

Nieoczekiwana zmiana czasu???? albo:

…wiedział, że błogosławieństwo może się przydać.

…ale błogosławieństwo mogło się przydać.

 

Zbyt daleko jak na jego łuk.

Ta fraza rozbija spójny kawałek o tajemniczej postaci.

 

Najszybszy z grupy zdołał przebiec połowę trasy, kiedy pojawił się pierwszy szkarłatny. Kiedy ich zobaczył, zadął w róg sygnałowy.

 

Strzały leciały celnie, ale przeciwników było zbyt wielu. Krok z krokiem wycofywali się w stronę rzeki, posyłając do piekła następnych.

 

W tym układzie, wygląda jakby to wrogowie cofali się w stronę rzeki.

 

Mam wrażenie, że zamiennie używasz tropiciela i przewodnika, to mylące, albo ja się pogubiłam????

Lożanka bezprenumeratowa

Malutki fragment uniwerum, które właśnie buduję.

Piotrze, skoro to tylko część tego, co piszesz, a nie skończone opowiadanie, powinieneś chyba oznaczyć tekst jako FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawa historia, momentami może trochę chaotyczna. Gdyby dodać więcej opisów i wyjaśnień np. kim dokładnie są bohaterowie? Co to za wrogie frakcje – Szkarłatni i Elfy, czytałoby się to dużo lepiej lepiej. 

 

Świadczyły o tym włosy wystające spod chusty. Znaczyło to, że miał brodę.

Co z tymi włosami było nie tak? ;D I to że miał brodę, też świadczyło o tym, że był elfem?

 

Znalazłam jedną literówkę.

w udo ugodziła go wrogi pocisk.

 

Tu brakuje “z”.

dali sobie spokój cyferkami?

 

 

 

 

Nowa Fantastyka