- Opowiadanie: Szatansky07 - Św. Mikołaj z.o.o.

Św. Mikołaj z.o.o.

Opowieść o Mikołaju, który jest nam znajomy, a kompletnie nieznany. A w tym wszystkim w jego domu nagle znajduje się diabeł.

Wykorzystane słowa konkursowe:
choinka, Święty Mikołaj, prezenty, rodzina, śnieg, kolędy, bombki, renifer, sanie, wigilia, Pasterka, Dziadek Mróz, elf

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Św. Mikołaj z.o.o.

– Święty Mikołaju, święty Mikołaju! – krzyczał zdyszany skrzat. – Wiesz, że już dzisiaj jest Wigilia?

– Naprawdę, Eldryczku? A według jakiego kalendarza? – zapytał brodaty starzec niskim głosem.

– Tego… naszego…  świątecznego.

– Niemożliwe.

Mikołaj ruszył ku ścianie, na której wisiał kalendarz. Długo wpatrywał się w kolejne dni na nim ukazane, by po chwili zorientować się, że właśnie patrzy na kwiecień. Nerwowym ruchem wytargał kolejne kartki z miesiącami zasłaniającymi mu grudzień.

– Czy dzisiaj nie mamy przypadkiem dopiero piątku?

– Owszem, święty Mikołaju.

– Toć przecie wigilia jest dopiero za pięć dni! – Uśmiechnął się Mikołaj i zatopił w wielkim wygodnym fotelu, z którego nie zamierzał wstawać do końca tego dnia.

Zdziwiony skrzat podszedł do tej samej ściany.

– To kalendarz sprzed jedenastu lat!

– Niemożliwe – odrzekł i spojrzał na zatrważającą liczbę wskazującą rok.

– Święty Mikołaju mogę mieć do ciebie jedno pytanie?

– Ależ oczywiście, Eldryczku, zawsze możesz mieć pytanie do Świętego Mikołaja.

– Dlaczego właściwie nie wozimy już prezentów? Tak jak dawniej?

– Wiesz, Eldryczku, czasy się zmieniają. Teraz Święty Mikołaj nie jest już potrzebny jak dawniej. Ludzie sami kupują sobie prezenty, sami je sobie wręczają i sami najlepiej wiedzą, co sobie podarować. Zresztą jest ich na świecie tylu, że nie dałoby się objechać wszystkich domów w tę jedną noc. Dlatego też już tego robić nie musimy.

– Co za fantastyczna bzdura – rzucił donośnym głosem mężczyzna wchodzący przez drzwi.

– Ki diabeł? – mruknął brodaty starzec.

– Bingo! – Chudy mężczyzna wskazał palcem na gospodarza. – Oto ja!

– Jak pan tu wszedł?

– Widzisz, drogi Mikołaju, święty czy też nie… Na świecie istnieje taki wynalazek, który zowią drzwiami. I nimi właśnie wszedłem.

– Kto pana tu wpuścił? To jest rezydencja świętego Mikołaja! Nie może sobie tu wchodzić byle kto.

– W pełni się z tobą zgadzam. Nie wolno wpuszczać do takiego pałacu byle kogo. Skąd to wiem? W końcu jestem zarządcą tego miejsca.

Trzymany do tej pory w ręku papier, majestatycznym ruchem rozwinął się po całej długości biurka. Gość oparł się o blat, ustawiając się plecami do Mikołaja.

– Wiesz, mały elfie, dlaczego Mikołaj nie wozi prezentów? Ponieważ zamienił zaprzęg reniferów na ogromnego czerwonego tira pewnego czarnego napoju. Wyrzucił mitrę i założył zamiast niej czapeczkę z pomponikiem, porzucił biednych, oddając się w ręce kapitalizmu, gdzie każdy potrafi radzić sobie sam. Przestał być osobą świętą. Stał się instytucją, korporacją, marką samą w sobie.

– Niemożliwe! – mruknął Mikołaj, ściągając okulary na nos. – Jesteś karnym zarządcą mojego stanowiska?

– Rewizorem – uśmiechnął się diabelsko mężczyzna. – Cierpliwość jest boską cnotą, ale i ona ma swoje granice.

– Dlatego wysłali do mnie diabła?

– Wszystko schodzi na psy, prawda? Magia, religia, święci, mikołaje. Nawet diabły.

– Co masz właściwie tu zrobić? Skontrolować mnie?

– Mikołaju, nie ośmieszaj się. Zwykła kontrola nic tu nie da. Wykaże tylko, że nadal spełniasz swoją funkcję. Liczba galerii handlowych, w których ludzie mogą kupować prezenty sami, a na których znajduje się twoja podobizna, jest niewyobrażalna. Ilość kultur, która dzięki temu przyjęła ciebie jako „wręczającego” prezenty, także świetnie wygląda w raportach. Ogrom fabryk produkujących masowo zabawki również robi wrażenie. Zwłaszcza w odległych krajach niemających wiele wspólnego z twoją osobą.

– To o co chodzi?

– Po prostu ktoś tu zapomniał o tym, kim właściwie miał być święty Mikołaj.

– Ho! Ho! Ho! – żachnął się swoim basowym głosem gospodarz. – Miałem sprawić, by święta istniały. Istnieją? Dzieci miały otrzymywać prezenty. Otrzymują? Miały wiedzieć, że to święty je wręcza. Wiedzą? Co jeszcze ma robić święty Mikołaj, do diabła?

– Rzekłbym, że nie pobierać tak wielkich tantiem za swój nieświęty wizerunek. Niestety nie w tej sprawie tutaj jestem… Miałeś zadbać o magię świąt. O to, by każdy je czuł. By choinka, bombki, kolacja wigilijna i zwieńczające wszystko prezenty tworzyły niesamowitą atmosferę świąteczną, obecną tylko w tym okresie.

 – To wszystko nadal zostało zachowane!

– Doprawdy? Zadam może pomocnicze pytanie… Kiedy ostatnio stąd wychodziłeś?

– Ho! Ho! Ho! Cóż to za pytanie?

– Nie widziałaś niczego oprócz tej własnej rezydencji od kilkudziesięciu lat. Naprawdę uważasz, że wiesz, co dzieje się na świecie?

– Ośmieszasz się. Naprawdę dużo czytam, nieco oglądam…

– Żyjesz w bańce! Wstań i chodź ze mną. Pokażę ci, jak wyglądają święta!

– Nigdzie nie idę. Już dziś wstałem rano i wystarczy.

– Nie chcesz, czy nie dajesz rady? Zapuściłeś się, Mikołaju. Straszliwie! Gdzie się podział ten szczupły biskup Miry? Nieważne… Mały elfie, szykuj renifery i sanie. Polecimy troszkę pozwiedzać.

– Tak jest! – Eldryczek  zasalutował, lecz po chwili na jego twarzy ukazała się skwaszona mina. – Tylko że nie mamy reniferów od prawie stu lat.

– To czym, na niebiosa, lata teraz święty Mikołaj?

– Chodź, pokażę ci – odrzekł zapytany – tylko pomóż mi wstać.

**********

Po niebie niczym błyskawica mknął bardzo szybko czerwony punkt. Czy to ptak? Czy to samolot? Nie, to supersportowy, przerobiony na latające sanie Dodge Challenger SRT Hellcat Redeye Express wykonany na zamówienie samego świętego Mikołaja.

Za ich kierownicą siedział diabeł, tymczasowo pełniąc funkcję szofera najbardziej znanej osoby z Laponii. Pędził z naddźwiękową prędkością, sprawnie mijając kolejne ptaki, drony i nisko lecące helikoptery. Zwolnił dopiero nad pewnym większym miastem, które mieniło się na niebie milionami świateł.

– Czego chcesz, diable? – pytał Mikołaj, obserwując miejscowość. –  Widzę przepiękną choinkę na rynku, ogrom lampek przewieszonych nad ulicami, jarmarki bożonarodzeniowe. Jest nawet śnieg. Dlaczego twierdzisz, że nie ma magii świąt?

Diabeł bez słowa obniżył pułap lotu i zręcznie wylądował na płaskim dachu jednego z wieżowców. Wysiadł z pojazdu i czekał na pasażera oparty o maskę sportowych sań. Mikołaj po wielu próbach zdołał wykaraskać się z własnego pojazdu  i dołączyć do rozmówcy.

– Poznajesz ten sprzęt? – zapytał rewizor, wręczając mu podłużny przedmiot.

– Luneta do podglądania małych dzieci?

– To zabrzmiało źle – stwierdził diabeł z lekkim niesmakiem. – Proszę. Weź ją. Zobacz, jak wygląda święto w każdym z tych domów.

Prychnąwszy pod nosem, Mikołaj odebrał lunetę i spojrzał na pierwsze lepsze mieszkanie, długo się po nim rozglądając.

– Ho! Ho! Ho! I patrz, wszystko ładnie i świątecznie. Jest ogromna choinka, jest kilka prezentów, w tle lecą kolędy z telewizora… Dalej nie rozumiem, co ci nie pasuje?

– Przez swoje lenistwo, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, a także oderwanie od rzeczywistości, na wszystko patrzysz powierzchownie. Przyjrzyj się dokładnie!

W salonie nie było żywej duszy. Gdzieś w kącie leżał niedbale rzucony rozszarpany prezent. W kuchni kolejną nudną piosenkę świąteczną cicho grało radio, a przy stole, nad garnkiem stała kobieta. Po całym mieszkaniu roznosił się specyficzny zapach gotowanego barszczu. Nie był on jednak przyprawiany rozmarynem, a kapiącymi z jej oczu łzami.

– Coś złego musiało stać się w tym domu… – rzekł Mikołaj po dłuższym namyśle.

– Jej mężowi nie spodobał się prezent. Dlatego też kopnął go w kąt, a sam, wyzywając ją od najgorszych znanych i nieznanych mu kobiet, wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Świąteczna atmosfera, prawda?

– To pojedynczy przypadek.

Święty przeniósł lunetę na inne domostwo.  W dwóch osobnych pokojach na łóżkach leżała dwójka rodzeństwa. Jedno z nich wpatrywało się w sufit, pociągając nosem raz po raz, a drugie bezmyślnie przewijało kolejne części strony z obrazkami. Obok leżały roztargane paczki, a wyciągnięte z nich prezenty leżały nieodpakowane na biurkach.

– To straszne. Przebrzydłe, rozwydrzone dzieci. Nie cieszą się z prezentów, które zostały im wręczone! To nie znaczy jednak, że nie ma atmosfery – podkreślił szybko Mikołaj. – Ktoś się dla nich starał, by święta były takie, jak trzeba!

– Patrzysz, a nie widzisz, Mikołaju. Słuchasz, a nie słyszysz. Ujrzałeś tam jakiegoś dorosłego? Nie? Bo ich nie ma. Mieszkają w innym mieście, w innym państwie. Nawet nie zjechali na święta. Drogie prezenty, których dzieci nawet nie potrzebowały, miały stanowić ich namiastkę. Namiastkę świąt z rodzicami… To nazywasz świąteczną atmosferą?

Święty wciąż nie przekonany, nie dawał za wygraną i raz po raz zaglądał w kolejne gospodarstwa.

– O! – krzyknął zachwycony. – Proszę! Bardzo ładnie ubrane domostwo. Pełno ślicznych lampek, gwiazdy w oknie, cała rodzina przy stole, wszyscy zadowoleni z prezentów, nikt nie marudzi, wszyscy szczęśliwi. Wciąż istnieje magia świąt!

– Spójrz w mieszkanie obok. – Diabeł przesunął lunetę w prawo. – Widzisz tę starszą panią, która siedzi bez słowa, w pustym, ciemnym mieszkaniu z opłatkiem w ręku? Wiesz, kim ona jest? Mamą tamtego małżeństwa. Ceny leków powodują, że nie ma nawet na opłaty prądu. A oni nawet jej nie zaprosili na wigilię. Magia świąt?

– Przeklęty diabeł! Zabrałeś mnie w miejsce, które jest pełne złych ludzi, by udowodnić swoje teorie.

Mikołaj przeszedł na drugi koniec dachu.

– Twierdzisz, że powinienem patrzyć szerzej. Spójrzmy więc na tamtą wioskę, gdzie słychać dzwony. Pasterki nadszedł czas. Widzę grono ludzi w kościele. Wszyscy pogrążeni w modlitwie, oddają się dawnym zwyczajem duchowej kontemplacji. Dla nich święta, to przeżycie. Oni wciąż to czują.

– Dwójka dwudziestolatków w pierwszym rzędzie umawia się na nieślubne igraszki w samochodzie po zakończeniu mszy. Czterdziestolatek w bocznej ławie zdradza żonę i za godzinę jedzie do kochanki…

– Skąd niby to wiesz?

– Z tego SMS-a. – Diabeł wyciągnął telefon, za pomocą którego przejął wiadomość. – „Żona została w domu, widzimy się po pasterce, nie mogę się doczekać, dziubdziasku”. Tam w krzakach młodzież poszła się upić, a w bramie papierosy palą trzydziestolatkowie, do których nawet nie dochodzą dźwięki organów. Tylko babcia w ostatniej ławce przeżywa te święta, martwiąc się tym, że za całą emeryturę kupiła prezenty wnukom. Przypomnijmy sobie… Kto miał wręczać te prezenty?

– Nie może być aż tak źle… Nie może być.

Nagle… Niczym zbawienie z samego nieba, przed oczyma Mikołaja pojawił się obraz wspaniałego domu. Domu, w którym w ten wspaniały czas przy stole zebrała się cała wielopokoleniowa rodzina, zapalone zostały świece, a dzieci obdarowane drobnymi prezentami biegały ucieszone, puszczając na ziemi bączka.

– Ho! Ho! Ho! Spójrz, diabełku, tam, gdzie i ja. Widzisz to?

– Owszem. Widzę też narastającą coraz mocniej ironię. Albowiem najwięcej świątecznej atmosfery znalazłeś, Mikołaju, w żydowskiej rodzinie obchodzącej Chanukę. Ich też już przejąłeś w swoją jurysdykcję? Tak jak Chińczyków jako Staruszek Bożonarodzeniowy i Rosjan jako Dziadek Mróz?

– Nie…

Do tej pory pewny siebie Mikołaj spuścił głowę. To wszystko nie tak miało wyglądać. To wszystko nie tak zostało mu przedstawione. Czuł się oszukany hasłami reklamowanymi, neonami i wizją świata, gdzie ludzie sami wręczają sobie prezenty, noszą ciepło oraz rozgrzewają świąteczną atmosferę. Postęp, technologia, globalizacja i korporacje zawiodły go.

– Masz rację, diable. Musimy coś z tym zrobić. Przecież musi się dać coś zrobić! Minęła setka lat, odkąd zostawiłem ludziom organizację świąt i prezentów. Wiem, że nie naprawimy tego w jeden dzień. Nie naprawiamy w tydzień ani miesiąc. Być może nie uda nam się tego naprawić i za kolejne sto lat. Ale musimy coś zrobić!

– A co jeśli ci powiem, że można to naprawić w jedną sekundę?

Diabeł sięgnął ręką pod pazuchę długiego płaszcza. Wyciągnął z niego podłużny przedmiot z dużym czerwonym przyciskiem na jego szczycie.

– Kojarzysz to urządzenie, prawda?

– Nie zrobisz tego.

– Naprawdę? Jeden klik i wszystko zostanie naprawione.

– Nie możesz tego zrobić.

– Jedna chwila i wszystko to, co zostało zaniedbane przez tyle lat, popadnie w zapomnienie.

– Oni sobie na to nie zasłużyli

– Pierwszy raz się z tobą zgadzam. Nie zasłużyli sobie. Nie zasłużyli sobie na tak mizerne święta.

– Proszę cię ostatni raz. Na Boga, proszę!

– Pragnę przypomnieć, kto mnie tu przysłał.

–Boże, wiem! Ja to naprawię, obiecuję. Ale w inny sposób.

– Za późno.

Kliknięcie rozniosło się cichym echem. Mikołaj zacisnął powieki i przyłożył dłonie do uszu. Nie usłyszał nawet wybuchu. Nie słyszał już zresztą niczego. W jednej sekundzie znikł szum samochodów, uliczne stragany przestały grać monofoniczną wersję znanej kolędy, a tramwaj zadzwonił dzwonkiem po raz ostatni.

Cisza utrzymywała się przez dłuższą chwilę. Święty z przestrachem uniósł do góry jedną powiekę. Wciąż stał na szczycie wieżowca, wciąż obok niego tkwiły jego nowoczesne sanie. Całe miasto wciąż stało w tym samym miejscu. Przestało być jednak kolorowe, zdawało się stracić całe zawarte w sobie życie. Pogrążone było w absolutnej ciemności ciszy, jakby ktoś…

– Wyłączyłeś cały prąd!

– Prąd, telefonię komórkową, sieć internetową, telewizję. Zatrzymałem też samochody, tramwaje i pociągi. Zgasiłem wszystkie lampy. Odciąłem postęp i technologię.

– Zabranie im wszystkiego ma pomóc? Naprawić święta?

– Ma przypomnieć, jak to było kiedyś. Pewnych rzeczy nie naprawimy, Mikołaju. Teraz jednak oni wszyscy muszą wrócić do domu, znaleźć świeczki, zapalić je i usiąść razem. Odejść od swoich komputerów, telefonów czy tabletów i po prostu ze sobą porozmawiać. Muszą spróbować obchodzić święta tak jak dawniej. Porozmawiać ze sobą tak jak dawniej. Tak jak dawniej poczuć przynajmniej cząstkę tej wspaniałej atmosfery.

– I to wystarczy?

– Pewnie nie. Zapewne większość ludzi tego dnia uzna, że ktoś zepsuł im święta. Wielu z nich straci całą noc, by gorączkowo odnaleźć to, co im zabrałem. Niektórzy pogrążą się w jeszcze większej apatii.

– To jaki ma cel to wszystko?

– Widzisz, Mikołaju, tym różnimy się od siebie, że chociaż jesteś święty, wciąż patrzysz na wszystko w ludzki sposób. Oddając swój wizerunek, widziałeś teraźniejszość, nie myśląc nawet o przyszłości. Tego dnia w wielu oczach ujrzymy rozpacz, by po latach zobaczyć nostalgię za tym dniem. Jednak dziś, w którymś z tych domostw, jest człowiek, który dzięki temu wszystkiemu, być może po raz pierwszy, poczuje magię świąt. Czy nie warto tego zrobić tylko dla niego?

Wypowiedziawszy te słowa, diabeł wymownie spojrzał na Mikołaja, czekając na odpowiedź. A ten nie zauważył nawet jego wzroku. Z dziecięcą radością obserwował spadające z nieba płatki śniegu.

„A może tym kimś… będziesz ty?”

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Przeczytane.

Bardzo brutalna i przygnębiająca wizja, choć miejscami zabawna. Jednak konkluzje są takie bardziej oklapnięte.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Szatansky!

 

Łapanka wybiórcza:

Diabeł bez słowa opuścił pułap lotu

Czy nie czasem “obniżył”

na płaskim budynku jednego z wieżowców.

pewnie “dachu” ;)

Po całym mieszkaniu roznosił się specyficzny zapach gotowanego barszczu.

Jak mógł okeślić zapach przez lunetę – myślałem, że opisujesz to co widzi

Dlatego też kopnął go w kąt, a sam, wyzywając ją od najgorszych znanych i nieznanych mu kobiet(+,) wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Świąteczna atmosfera, prawda?

tu raczej przecinek

Mieszkają +w innym mieście, w innym państwie.

„A może nim… będziesz ty?”

Brzmi nieco dziwnie, bo “nim” może też znaczyć “zanim” – polecałbym “A może tym kimś… będziesz ty”

 

Na początek patrzyłem krzywo, do tego przez pryzmat tytułu, myślałem, że pójdziesz w tematy niebiańsko-piekielnej biurokracji, a to bardzo śliskie. Później nastąpiła zmiana klimatu i poszedłeś w mocne tony – moje zainteresowanie wzrosło. Końcówka z prądem, który ma być jakimkolwiek rozwiązaniem jest dla mnie… iście diabelska. Myślę, że znacznie więcej osób poczuje kosę śmierci nić magię świąt, bo ogrzewanie chyba też im wysiadło, nie? Świeczki mogą nie dać rady. Do mnie to nie przemówiło.

Napisane jest dość przyzwoicie, ale jeśli chodzi o wydźwięk, to mieliśmy przebłysk w środku (choć też nie był jakiś oryginalny). Jest na pewno świątecznie i gorzko, ostatnie zdanie pasuje (poza logiką samego wyłączenia energii) i fajnie zamyka tekst, daje jakąś nadzieję.

 

Pozdrawiam, powodzenia w konkursie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej!

Fajne to opowiadanie, smutne nieco, ale podobało mi się. Żeby to diabeł pokazywał Mikołajowi, co to się na świecie dzieje? Niezły pomysł, trochę przewrotny.

Twoje opowiadanie przywołuje na myśl “Opowieść wigilijną”. Napisane przyzwoicie, gdzieś tam po drodze zjadłeś kropkę, ale dobrze się czytało.

 

Powodzenia w konkursie!

Ciekawe opowiadanie, dobrze się czytało.

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Witajcie komentujący!

Serdecznie dziękuję za wszystkie napisane opinie, każda w nich jest dla mnie niezmiernie ważna!

Przede wszystkim podziękowania dla Krokusa. Błędy oczywiście poprawiłem, ewidentnie za szybko wypuściłem je na światło dzienne. Co do samej opinii… Sam diabeł ujął to, tak, że większość osób stwierdzi, że ktoś zepsuł im święta. Prąd też nie został im wyłączony na wieczność, ot jedynie na okres wigilijnej nocy. 

Osobiście z dzieciństwa pamiętam, takie momenty, gdy elektrownie w zimie potrafiły bez ostrzegania odłączyć dostawę prądu. Oczywiście pojawiały się narzekania na “psucie lodówek, komputerów i telewizorów”, a jednocześnie były to momenty, w których, nieco romantycznie, siedzieliśmy wspólnie przy blasku świec. Mieliśmy czas, który mogliśmy spędzić razem w rodzinnym gronie. Graliśmy w karty lub planszówki (w które dało grać się przy świecach). Na swój sposób miło to wspominam i, choć bynajmniej nie było to świąteczne, były to piękne chwile jednoczące ludzi.

Oczywiście rozumiem, że mogło to nie przypaść do gustu. Po prostu pisałem to nieco, na podstawie własnych odczuć z dzieciństwa, stąd moje wytłumaczenie.

Gorąco pozdrawiam i życzę wszystkim wesołych świąt!

Wasz Szatansky07!

Słowo i poezja czy coś!

Początek zaintrygował, ale szybko zaczął mnie nużyć. Pojawienie się diabła dało na moment kopa, ale dialog wydał mi się strasznie nienaturalny, przez co nieco mi się ciągnęło. Ale największy zarzut to nielogicznośc pytania Eldryczka. Skoro od tak wielu lat nie rozwożą prezentów, skoro reniferów nie ma już od stu lat, to jakim cudem Eldryczek nie znał powodów obecnego stanu rzeczy? Eldryczek powinien to wiedzieć, a pyta. Czemu pyta? Zdaje się, że tylko po to, by autor mógł ustami Mikołaja wyjaśnić kilka spraw. To jest ten rodzaj zabiegu, który mnie mocno razi swoją nienaturalnością.

Druga scena, a raczej jej początek, jest mocno przerysowana, skręcasz w narracyjną konwencję czytanek dla dzieci. Potem jest nieco lepiej, choć zastanawia mnie, jak przez lunetę do podglądania dzieci (ten żart Ci się udał :)) Mikołaj może czuć zapach świątecznych potraw. Choć może się czepiam, w końcu to bajkowa konwencja :) Ale nawet jeśli się czepiam, to poniższe zdanie:

Nie był on jednak przyprawiany rozmarynem, a kapiącymi z jej oczu łzami.

Jest tak purpurowo pretensjonalne, że bardziej chyba nie można :)

A potem jest już coraz lepiej i czytało mi się coraz przyjemniej tę dyskusję pomiędzy Mikołajem i diabłem w trakcie wycieczki krajoznawczej. Tylko to odcięcie wszystkiego tak nagle jakoś mi nie zagrało, bo

Czy nie warto tego zrobić tylko dla niego?

Nie warto. Ale to moje zdanie, no i może też tych ludzi podpiętych do aparatury podtrzymującej życie w szpitalach ;P

 

Nie było to niestety lektura satysfakcjonująca od początku do końca, ale też nie mogę powiedzieć, że ten tekst jest do niczego. On może się podobać, jednak trzeba by go doszlifować i obrobić.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć, Outta Sewer!

Niezwykle miło mi poznać Twoją opinię na temat mojego opowiadania. Jestem oczywiście przekonany, że wymaga ono nieco szlifu i dopracowania, niemniej uważam, że momentami szukasz błędów na siłę.

 

Szukanie logiki w tego typu opowieściach, to trochę jak wytykanie Czerwonemu Kapturkowi, że zadaje babci (którą już zdążył zeżreć wilk), tak głupie pytania o wygląd. Zadaje je po to, by wilk mógł krzyknąć “PO TO BY CIĘ ZJEŚĆ!!!”. Inaczej cała bajka nie miałaby sensu. XD

 

Całą opowieść miała nieco przypominać bajkę dla dzieci, więc ten argument uznaję za komplement. Zgodzę się, że trochę mnie poniosło z tymi zapachami przez lunetę. Na wytłumaczenie dodam, że miało to działać na zasadzie “przeniesienia się w dane miejsce”, ale rzeczywiście to wymaga dopracowania. Nie chcę jednak tego zmieniać przed ogłoszeniem wyników konkursu.

 

Z cytowanym zdaniem masz też trochę racji i spróbuję je wpleść nieco inaczej. Jednak… tak jak wyżej, po ogłoszeniu wyników.

 

Co do samej puenty, to kolejne małe czepialstwo. Gdy Avengersi po rozwaleniu całego miasta twierdzą, że uratowali świat, a gdzieś tam właśnie walący się wieżowiec spada na szpital, jakoś nikt nie zastanawia się, ilu niewinnych ludzi zginęło, “bo Avengersi ratują świat”. W ten sposób można się doczepic do każdej historii.

Nie chodzi mi więc o fakt samej logiki, bo oczywiście masz rację biedni ludzie pod respiratorami by umarli (choć może właśnie wtedy poczuliby magię świąt XD), ale też w tak krótkiej opowieści nie ma czasu, by diabeł mógł wyjaśnić, że wyłączył prąd wszędzie prócz “szpitali, postoju karetek, straży pożarnej i domu Maksia, który nie zaśnie bez światła”.

Dobra rozpisałem się. Dziękuję jeszcze raz za komentarz i za poświęcony czas, zarówno na przeczytanie, jak i napisanie własnej opinii. Tego typu komentarze są dla mnie bardzo ważne i do wielu Twoich argumentów postaram się odnieść w poprawkach. Mam nadzieję, że święta upłynęły Ci w miłej atmosferze i żaden diabeł nie odpiął Ci prądu. XD Wszystkiego dobrego Nowym roku!

Pozdrawiam!

Słowo i poezja czy coś!

niemniej uważam, że momentami szukasz błędów na siłę

Toż sam to stwierdziłem, czepiając się zapachów przez lunetę w bajkowej konwencji :D

 

Całą opowieść miała nieco przypominać bajkę dla dzieci, więc ten argument uznaję za komplement.

Spoko, tylko, że całośc jest bajkowa, a początek drugiej sceny jest jak z czytanki dla trzecioklasisty i moim zdaniem narracyjnie odstaje od reszty.

 

Co do samej puenty, to kolejne małe czepialstwo. Gdy Avengersi po rozwaleniu całego miasta twierdzą, że uratowali świat, a gdzieś tam właśnie walący się wieżowiec spada na szpital, jakoś nikt nie zastanawia się, ilu niewinnych ludzi zginęło, “bo Avengersi ratują świat”. W ten sposób można się doczepic do każdej historii.

Tak, czepialstwo, ale z tym porównaniem do Avengersów wyjątkowo nie trafiłeś. Cały event Civil War, w trakcie którego śmierć poniósł Kapitan Ameryka (pisze tu o komiksach, a konkretniej tych osadzonych w Earth-616) właśnie był konsekwencją walących się na szpitale wieżowców. W Avengers: Age of Ultron też się zaczyna ten event w filmowym universum. Ponadto w X-menach często był poruszany temat strachu przed mutantami, bo ich działania, a szczególnie starcia, powodują wiele śmierci. No i jest jeszcze Damage Control :)

A tak w ogóle, to chyba jednak nie czepialstwo, tylko mój własny pogląd. Bo nawet jeśli byłoby to z wyłączeniem szpitali i tak dalej, to dla jednego człowieka nadal nie warto. To oczywiście moje prywatne zdanie :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Interesujący pomysł, żeby wplątać diabła w święta. Czyżby nick zobowiązywał? ;-)

No, rozleniwił się ten nieświęty, zapuścił… Szkoda, że jestem już za duża, żeby w niego wierzyć i raczej jestem skłonna zwalać winę na ludzi.

Czytało się przyjemnie.

A szpitale chyba mają generatory na wszelki wypadek? W końcu zdarzają się niediabelskie awarie, celne pioruny, wichury, koparki zrywające kable itp., a niektóre maszyny po prostu muszą działać.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka