- Opowiadanie: dawidiq150 - Schizofrenia - ciężki przypadek

Schizofrenia - ciężki przypadek

Od razu chcę zaznaczyć, że to opowiadanie absolutnie nie ma na celu kogokolwiek nawracać na wiarę katolicką. Jest jednak oparte na faktycznych przeżyciach. Skierowane jest tak samo do osób religijnych jak i ateistów. Dużo w nim jest prawdziwych faktów. Ale całość jest jedną wielką fikcją. Ciekawi mnie jaki będzie odzew czytelników.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Schizofrenia - ciężki przypadek

Drogi czytelniku, mam Ci do opowiedzenia niezwykłą historię, która z pewnością Cię zaciekawi. Dotyczy ona choroby psychicznej, która mnie dotknęła. Opisane wydarzenia obejmują dziesięć lat, między piętnastym, a dwudziestym piątym rokiem życia.

Wszystko zaczęło się od nowotworu złośliwego, na który zachorowała moja starsza o siedem lat siostra. Wiadomość ta, była szokiem dla całej naszej rodziny. Lekarze dawali jej najwyżej dwa miesiące życia, gdyż rak był w zaawansowanym stadium. Jesteśmy praktykującymi katolikami, więc wszyscy zaczęliśmy się bardzo intensywnie modlić o jej uzdrowienie. Chodziliśmy do kościoła nie tylko w niedzielę, ale też w dni powszednie. Zamawialiśmy za nią częste msze. Co wieczór klękałem na piętnaście minut i błagałem, by wszystko się dobrze skończyło.

To niezwykłe, ale historia zna takie przypadki. Okazało się, że raka da się jednak wyleczyć. Wierzyliśmy, że stał się prawdziwy cud. Wszystkich członków rodziny ogarnęła euforia, nasze życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i ponownie weszło na dobre tory, a ja stałem się osobą dużo bardziej wierzącą.

 

&&&

 

Pewnego razu, idąc do sklepu spotkałem trzech kolegów mieszkających na moim osiedlu. Pokazywali sobie coś na telefonach komórkowych i śmiali się z tego. Przywitałem się z nimi, a jeden wręczył mi telefon mówiąc:

– Popatrz na to.

Oglądając filmik zaczęła wzbierać we mnie złość. Scena ośmieszała Pana Jezusa, do którego niedawno tak bardzo się modliłem i wierzyłem, że zawdzięczałem mu uzdrowienie mojej siostry. Obejrzałem do końca, a potem zamachnąłem się i z całej siły rzuciłem telefonem o asfalt.

– Co ty robisz idioto?! – wrzasnął Paweł do którego należał telefon, następnie rzucił się na mnie i bardzo mocno uderzył mnie pięścią w twarz.

Pewnie biłby mnie dalej, gdyby nie pozostali dwaj, którzy go powstrzymali. Chodziłem potem z podbitym okiem, ale byłem dumny, że stanąłem w obronie mojego Boga.

 

&&&

 

Minęły dwa dni, zapowiadała się zwyczajna niedziela. Szedłem do kościoła. Msza zaczęła się tak jak każda inna i tak trwała, aż nagle pod jej koniec stało się coś nieprawdopodobnego; przede mną w bardzo jasnej białej poświacie stanął Chrystus. Miałem wrażenie jakby zatrzymał się czas. Wszystko spowiła mgła, wyraźnie widziałem tylko jego.

– Pamiętaj, choćby nie wiem co, ja zawsze jestem z tobą! – powiedział uśmiechając się z taką miłością, że poczułem ogromne szczęście.

Gdy zniknął, wszystko wróciło do normalności. Lecz we mnie coś się przestawiło, początkowo nie wiedziałem co, dopiero potem w czasie modlitwy zrozumiałem, że moja wiara osiągnęła najwyższy możliwy poziom, jaki może osiągnąć w człowieku.

 

&&&

 

Rano, gdy się obudziłem poczułem jakbym znalazł się w innym świecie. Doświadczałem ogromnego lęku. Dziesiątki sytuacji zaczęły przemykać przez moją głowę. Każda z nich była mniej lub bardziej katastroficzna. Wszystkie jednak sprawiały mi okropny ból. Wbiłem twarz w poduszkę i próbowałem zasnąć. Sen jednak nie przychodził.

Paręnaście minut później mama znalazła mnie płaczącego.

– Mamo tak się bardzo przejmuje, że kupiłem wczoraj sok marchwiowy w sklepie, ludzie na pewno myślą, że mam słaby charakter, że pozwalam sobie na takie przyjemności – powiedziałem nie zdając sobie sprawy, iż takie coś to błahostka, którą żaden zdrowy człowiek nie zaprzątał by sobie głowy.

– O czym ty mówisz synku? – spytała mama zaniepokojona siadając przy mnie na łóżku.

Mówiłem dalej, a na czoło wyskoczyły mi kropelki potu:

– Mamo boję się, że złapią mnie sataniści i będą mnie torturować.

Potem objąłem dłońmi głowę i zacząłem lamentować:

– Tak bardzo źle się czuję. Chcę umrzeć! Widać moje myśli. Tak się wstydzę, że nie umyłem wczoraj naczyń jak mi kazaliście.

Cierpiałem straszne męki, przejmując się rzeczami błahymi tak jakby były to kolosalne, nierozwiązywalne problemy.

Mama wiedziała już, że ze mną dzieje się coś bardzo złego. Rodzice zadzwonili po karetkę, kiedy rozbiłem lustro w przedpokoju. Czułem taki nakaz. Ale tak naprawdę nie chciałem go rozbić, to nie byłem ja, tylko jakiś demon w moim ciele.

W szpitalu spędziłem całe, długie dziesięć lat. Olbrzymie cierpienie stało się moim chlebem powszednim. Najgorsze, że nie dało się do tego przyzwyczaić.

Byłem agresywny, ale to mi wcale nie pomagało, jak uważali lekarze. Każdej nocy, z głową wciśniętą w poduszkę błagałem Boga, by dał mi choć chwilę ulgi. Słyszałem tylko głos „Jestem z tobą” czasem „Wszystko przeminie, wytrzymaj”.

Tak bardzo przeszkadzała mi obecność innych ludzi. Wydawało mi się, że wszyscy mają wgląd do mojej głowy i widzą moje myśli. Gorzej, że miałem straszne natręctwa, gdyby nie one, czułbym się z pewnością o niebo lepiej.

Można by pomyśleć, że na przykład w nocy, kiedy wszyscy spali przestawałem cierpieć. Tak nie było. Nie wiem jak to lepiej ująć, ból psychiczny istniał cały czas, moje serce non-stop ściskały ogromne lęki.

Pragnąłem umrzeć, lecz kiedy pierwszy raz poważnie pomyślałem o samobójstwie, ponownie ukazał mi się Jezus, który powiedział „Jestem z tobą, wiec, że bardzo cię kocham” Na te kilka sekund opuścił mnie ten cały straszny ból psychiczny. Od tej pory błagałem Boga o choćby moment wytchnienia. Chyba nikt nie pojmie, jaka była różnica między stanem chorobowym, a stanem kiedy nic mi nie dolegało.

Mój pobyt w szpitalu wyglądał tak, że całymi godzinami leżałem w łóżku. Błagałem by mi na to pozwalano. Żadnych aktywności nie potrafiłem znieść. Lekarz ordynator był na tyle inteligentny, że pozwolił bym tak żył. Myślę, że on jedyny mnie rozumiał. Tysiące godzin spędziłem na wtuleniu głowy w poduszkę i błaganiu Boga, by cierpienie odeszło ode mnie. Nie potrafiłem inaczej egzystować.

Wątpię by ktokolwiek z ludzi przeżył tak wiele psychicznego cierpienia.

Pewnego dnia, w moje urodziny, było wtedy już dziesięć lat od kiedy zabrano mnie do szpitala, stało się coś czego w ogóle się nie spodziewałem. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko odeszło. Wiele razy się tak czułem, a trwało to zawsze nie dłużej niż pół minuty. Nie wiedziałem więc, że to koniec choroby, moich lęków, natręctw i psychicznego bólu, którego nie wiem jak opisać, gdyż nie ma na niego nazwy. Gdy minęły dwie minuty, a ja czułem się jakbym był w niebie, pojąłem, że to koniec mojej udręki.

Tydzień później opuściłem szpital. Wtedy zacząłem odkrywać świat na nowo. Wiele się zmieniło przez dziesięć lat. Zwróciłem uwagę na kobiety, jakież to piękne istoty. Wszystko stało się dla mnie takie łatwe i takie przyjemne. Zrobiłem sobie profesjonalny test IQ, gdyż czułem, że to moja mocna strona. Zagadki logiczne, które znalazłem na internecie oznaczone jako „bardzo trudne” rozwiązywałem z łatwością. Okazało się, że jestem geniuszem i moje IQ wynosi ponad 190.

Wiedziałem, że nie byłem taki przed trafieniem do szpitala. Oczywiście każdy mówił, że choroba mnie przytłumiła i że byłem chory od urodzenia. Wiem, że to nieprawda. Wiem też, że nic takiego by mi się nie przytrafiło, gdybym nie stanął wtedy, dziesięć lat temu w obronie Pana.

Z mojej opowieści płynie więc wielka nauka, ale i przestroga. Pokwapiłem się sprawdzić jak mają się moi koledzy, którzy żartowali sobie z Boga dziesięć lat temu. Pozakładali rodziny, ale wiem, że nie są szczęśliwi. Nie mają pracy i borykają się z wielkimi problemami finansowymi i osobistymi.

Ja wycierpiałem swoje, ale teraz prowadzę życie o którym wielu by marzyło.

Koniec

Komentarze

Brakuje mi w fabule czegoś, co się nazywa plot-twistem albo perypetią. Zresztą może on tam jest, ale go nie widzę.

Gorzej, że miałem straszne natręctwa, gdyby nie one, czułbym się z pewnością o niebo lepiej.

Może można wyjść z tych natręctw jakoś? Wokół tego zbudować narastające napięcie.

W skrócie – widać, że następuje przemiana bohatera (uzdrowienie) jako nagroda za wierność (podbite oko), wytrwałość (modlitwa) i przejście próby (rezygnacja z samobójstwa). Czy nie warto dołożyć czegoś zaskakującego?

 

Druga rzecz, to (funkcjonalny) epilog:

Pozakładali rodziny, ale wiem, że nie są szczęśliwi. Nie mają pracy i borykają się z wielkimi problemami finansowymi i osobistymi.

Przydałby się związek przyczynowo-skutkowy, bo inaczej mamy tylko „cierpienie uszlachetnia”, a bluźnierstwo będzie karane teraz i na wieki.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej Radek !!!

 

O jak fajnie, jest pierwszy komentarz :)))

 

Przydałby się związek przyczynowo-skutkowy, bo inaczej mamy tylko „cierpienie uszlachetnia”, a bluźnierstwo będzie karane teraz i na wieki.

Jak tak to wyszło to nie jestem zadowolony. Chodziło mi o pasję jaką miał bohater.

 

Twist jest i nawet dwa. Pierwszy to uzdrowienie, wzrost IQ itd. Drugi to możliwość odebrania tekstu jakby bohater był chory w czasie pisania i wszystko jest wizją szaleńca :)

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz!!!

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Cześć! 

Z ciekawości przeczytałem tekst i jako osoba niewierząca muszę powiedzieć, że był on dla mnie dość mocno absurdalny. Przykre, że bohatera spotkało tyle złych chwil, jednak… Nie podeszło mi to za bardzo :(

ogólnie wszystko jest napisane trochę tak… Na jednym wdechu, że tak powiem, przez co trudno się wciągnąć w historię.

No i zakończenie… Ten, kto wyśmiewa Boga będzie potępiony. Czemu Bóg nie weźmie się za naprawdę złych ludzi, skoro taki jest wszechmogący? I w ogóle jest bardzo dużo osób naśmiewających się z Boga, którym żyje się lepiej, niż niejednemu gorliwie modlącemu się.

Pozdrawiam serdecznie ;)

 

dovio

 

Fajnie, że przeczytałeś i dzięki za komentarz.

 

No i zakończenie… Ten, kto wyśmiewa Boga będzie potępiony. Czemu Bóg nie weźmie się za naprawdę złych ludzi, skoro taki jest wszechmogący? I w ogóle jest bardzo dużo osób naśmiewających się z Boga, którym żyje się lepiej, niż niejednemu gorliwie modlącemu się.

Kurcze nie miało to tak wyjść. Wszystko tu kręci się koło zachowania bohatera, który rozbijając telefon kolegi wykazuje się charyzmą i oczywiście manifestuje też swoją głęboką wiarę. To co spotkało kolegów ma być potwierdzeniem, że w oczach Boga postąpił szalenie poprawnie.

To się wszystko zazębia nie pisałem by przekazać jakieś banalne przesłanie. Szkoda, że wszyscy są tacy drażliwi na punkcie wiary :)))

 

Jestem niepełnosprawny...

Witaj

 

Nie zachwycił mnie ten tekst, bo jest taki naiwno – dosłowny. 

Opis choroby dręczącej bohatera jest przejmujący i , mimo że sama tego nie doświadczyłam, odczułam go głęboko.

Natomiast ten późniejszy moralitet, gdzie złe zachowanie zostaje ukarane, a dobre nagrodzone przypomina nieco bajkę dla dzieci, gdzie mamy prosto wykładane zasady. Myślę, że w opowiadaniu dla dorosłych warto pokazać bohaterów bardziej szarych, a nie tylko czarnych i białych. Pokazać wątpliwości, upadki, wahania. 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Wiesz, Dawidzie, co mi się najbardziej rzuciło w oczy w Twoim opowiadaniu? Tzw. “self righteousness” w wydaniu bohatera. W języku polskim chyba nie da się tego przetłumaczyć jednym słowem, w każdym razie chodzi o postawę takiej moralnej wyższości “moja racja jest najważniejsza”. Bohater Twojego opowiadania zaatakował pierwszy (wyrwał i rzucił z całej siły telefon kolegi o asfalt), ale czuje się w pełni usprawiedliwiony, ba – dumny z tego, co zrobił. Mnie, czytelnika, ta postawa odrzuciła. Pachnie obłudą, niby bohater wierzy i wielbi Jezusa, ale jak przychodzi co do czego, to nie stosuje w praktyce jego nauk (kochaj bliźniego, nadstaw drugi policzek, po czynach ich poznacie, itd.). W konsekwencji, nie potrafiłam z nim sympatyzować, ani zaakceptować jego przesłania.

Mi bardziej chodziło, że niekoniecznie dobre świadectwo (właśnie, czy ono jest na pewno dobre?) jest jednocześnie dobrym opowiadaniem.

Uleczenia i wysokiego IQ się jakoś spodziewałem. Schzofrenicy (po uleczeniu) mogą konkurować tylko z psychopatami. Dlatego coś by się “mocniejszego” przydało na twist IMHO.

Czy chrześcijanin musi tolerować bluźnierstwo? Od kiedy ta nietolerancja staje się agresją (więc – inicjowaniem przemocy)?

To są dobre ziarna (IMHO) do twistu. Albowiem katolik musi kochać grzesznika, nienawidząc grzechu. Fundamentalistyczni protestanci mają prościej.

Na razie zamiast Jezusa możesz podstawić Apolla i też będzie fabularnie dobrze (albo straszliwego Crom Cruacha oczywiście).

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ależ mi przyjemne, że pojawiło się tyle komentarzy! :)))

 

Ambush takie dwie kwestie; mi się wydaje fajne, że spotkała bluźnierców kara, taka nie oczywista bo wiele ludzi jest bez pracy i ma problemy osobiste. Ta kara jest karą właściwie tylko w umyśle bohatera, gdyby on poszedł i im powiedział “widzicie co was spotkało za tamto?” pewnie mogliby go nawet wyśmiać.

Druga sprawa, to nie chciałem przekazać banału, że dobre zachowanie jest nagrodzone a, że należy postępować z pasją :)

 

Bellatrix postawa bohatera miała być kopią zachowania z Biblii, gdzie Jezus wyrzuca kupców ze świątyni.

 

Na pewno można opowiadaniu wiele zarzucić. Ale jakby nie było jest to twór osoby chorej tzn. mnie :) To chyba trochę usprawiedliwia fanatyzm i jednostronność tekstu. Jestem chory i wszystko co piszę jest w pewnym sensie chore.

Jestem niepełnosprawny...

„Jestem z tobą, wiec, że bardzo cię kocham”

Czy nie miało być wiedz?

 

Miś nie wie, co myśleć o tym opowiadaniu. Rozumie przesłanie, ale forma przekazu mu nie podeszła. Wcześniejsze komentarze Autora rzecz wyjaśniają. Jeszcze tytuł. Najpierw misia odstręczał, schizofrenia jest w ogóle ciężką chorobą. W końcu zwyciężyła ciekawość.

Koala75 znam taką anegdotę o misiach Koala (dla ciebie może być bardzo smutna); jak w Australii wybudowano przez wielki las, miejsce gdzie żyją te właśnie misie autostradę to ich populacja po roku spadłą o połowę :)

Jestem niepełnosprawny...

Trochę jak reportaż. Otóż to “wiec”… raczej wiedz :p

 

Brakuje też trochę interpunkcji.

 

 

 

 

Niech twe słowa będą poparte czynem.

Brakuje też trochę interpunkcji.

Fakt:

 

Opisane wydarzenia obejmują dziesięć lat, między piętnastym, a dwudziestym piątym rokiem życia.

Bez przecinka przed a.

 

Wiadomość ta, była szokiem dla całej naszej rodziny.

Bez przecinka przed “była”.

 

Jechać dalej?

 

R.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

 Dawidzie, rozumiem że to tekst oparty na Twoich przeżyciach i opisujący zdarzenia, których doświadczyłeś. Utwierdzasz mnie w tym przekonaniu zdaniem z przedmowy: „Jest jednak oparte na faktycznych przeżyciach”.

Po lekturze opowiadania mam pewne wątpliwości, co do autentyczności zdarzenia z kolegami. Jeśli, jak piszesz, opowieść zaczyna się, kiedy miałeś piętnaście lat, to działo się to dwadzieścia trzy lata temu. Zastanawiam się, jakie filmiki i na jakich telefonach oglądali koledzy w końcu ubiegłego wieku…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy w moim opowiadaniu niektóre rzeczy są wymyślone. Rzucenie telefonem o asfalt, bardzo długi pobyt w szpitalu (w rzeczywistości byłem w nim pół roku), wizje, no i końcówka (przecież dalej choruję) wszystko jest wymyślone na potrzebę opowiadania. :)

Jestem niepełnosprawny...

Szkoda, Dawidzie, że nie wymyśliłeś czegoś, co mogło sprawić, aby opisana sytuacja była bardziej wiarygodna. Bo w tej chwili jest ona całkiem nieprawdopodobna. Nie staraj się naginać zdarzeń do własnych potrzeb, staraj się pisać tak, aby czytelnik mógł w to uwierzyć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobra, Dawidzie, widzę, że potrafisz lepiej, bo napisane jest to lepiej, niż poprzedni tekst.

Jak Koala, ja również rozumiem przekaz, ale forma jest niefajna. Sam przekaz też mi nie leży, i to nie dlatego, że jestem ateistą, ale dlatego, że piszesz coś takiego, pod czym podpisałaby się cała grupka niedorzecznych dziadyg z episkopatu – Jeśli ktoś bluźni przeciw Bogu, to możesz go za to ukarać, a potem być nawet z tego dumny, choć na żarty z wiary zareagowałeś agresją fizyczną i zniszczeniem mienia. A poza tym ludzie niewierzący oraz ci, którzy śmieją się z wiary nie są szczęsliwi. To jest – przepraszam, że tak ostro, ale trochę mnie zdenerwowałeś tym tekstem – wierutna bzdura i bullshit. Dla mnie to jest usprawiedliwianie i nadawanie swojej wierze wiartości na podstawie błędnego, ale przyjmowanego za pewnik, przekonania, że bez Boga nie można być szczęśliwym. No sorry, ale skąd ktoś to może wiedzieć? Skąd ktoś może wiedzieć, że druga osoba jest nięszcześliwa, a powodem tego wewnętrznego smutku jest nieuświadomiony brak Boga w jej życiu?

To jest stawianie się na piedestale, które usprawiedliwia patrzenie na innych z góry, które pozwala nie czuć wyrzutów sumienia, tylko dumę, z powodu potraktowania kogoś niewierzącego w sposób przez tę wiarę zakazany. No, ale przecież względem niewierzących można, nie? Jak sie nie chcą nawrócić, to są nieszczęsliwi, więc spowodowanie u nich smutku większej krzywdy im nie zrobi, co? Wybacz, Dawid, ale przesłanie Twojego tekstu jest dla mnie równie bzdurne co sama wiara, do której własnie mnie zraża takie podejście, jak zaprezentowane.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Outta Sewer

 

Nieważne, zapomnijmy o tym tekście :) Już nigdy takiego czegoś nie napiszę. Faktycznie było to bardzo płytkie. Na swoją obronę mogę jedynie napisać, że opowiadanie było w dużej części na faktach, fakty były szkieletem opowiadania. Nie mogłem więc pominąć aspektu mojej wiary.

 

Wszystkiego Najlepszego!!! Nowy rok się zbliża, ja się nie najlepiej czuję ale może mi to przejdzie :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

@Outta

A poza tym ludzie niewierzący oraz ci, którzy śmieją się z wiary nie są szczęsliwi. To jest – przepraszam, że tak ostro, ale trochę mnie zdenerwowałeś tym tekstem – wierutna bzdura i bullshit.

No nie są. Wynika to z hierarchii potrzeb Maslowa, zwanej piramidą (nie znalazłem polskiego linka). Nie wiem czy to wynika z ludzkiej natury, albo z czegokolwiek, ale człowiek po zaspokojeniu potrzeb niższych, życzy sobie, uświadamia sobie, potrzeby wyższe.

Na przykład po po zaspokojeniu głodu i wyspaniu się, poszukuje bezpieczeństwa…

Na szczycie jest potrzeba transendencji, która jakby jej nie oceniać, ma charakter religijny (choć nie znaczy, że katolicki, czy chrześcijański). Jeśli człowiek jej nie odczuwa, to raczej ma niezaspokojone jakieś niższe potrzeby np.: samorealizacji czy miłości, co dowodzi, że szczęśliwy nie jest.

Tak samo ludzie głodni będą się śmiać z kogoś, kto poszukuje miłości, ale to jest tylko dowód jak bardzo są nieszczęśliwi. Nawet jeśli weźmiesz buddyjską definicję szczęścia przez wyzbycie się pragnień. Niektóre po prostu musisz zaspokoić, póki masz ciało.

Rozumiem, że możesz podważać faktyczność piramidy Maslowa, ale wtedy nie podejmuję dyskusji, wybacz. Na koniec dodam, że ateizm jest religią (wiarą) jak każda inna, jedynie ma dosyć ubogą obrzędowość.

@dawidiq150:

Trzymaj się! Szczęśliwego i zawsze lepszego Nowego Roku.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, piramidę Masłowa znam, ale zajrzyj do podlinkowanego artykułu i sprawdź sobie, że definicje transcendencji są różne i nie zawsze korespondują z wiarą. Inna sprawa jest taka, że to jest koncepcja stworzona przez człowieka, który ma swoje poglądy, potrzeby i pragnienia. Sam mógłbym sobie taką ukulać, na samym wierzchu dorzucając porwanie przez kosmitów, a potem twierdzic, że zostanie porwanym jest najwyższa potrzeba, i każdy kto tego nie doświadczył, nie może być szczęśliwy. I to byłby taki sam bullshit, ponieważ to co dla jednych jest ważne, dla innych nie ma żadnego znaczenia. Oczywiście wyłączając te podstawowe potrzeby, fizjologiczne, bezpieczeństwa i schronienia. Nie podważam tutaj piramidy, która podlinkowałeś, ale to, że nie można jej przykładać do każdego. To co wynika z piramidy Masłowa, wynika z jednostkowych potrzeb a nie potrzeb ogółu bez jakichkolwiek wyjątków. I to, że człowiek nie odczuwa potrzeby transcendencji niczego nie dowodzi, a już na pewno nie dowodzi tego, że ów człowiek jest nieszczęśliwy. Piramida przedstawia pionowy i liniowy sposób myślenia o potrzebach, co już samo w sobie jest IMHO bzdurne. I ateizm traktowany jako religia to kolejna bzdura. Atezim to pojęcie, i owszem, są osoby które zrobią z niego religie, tworząc jakąś obrzędowość, mój ateizm żadnej obrzędowości nie ma, jest tylko zaprzeczeniem istnienia jakichkolwiek Bytów, które możnaby uznać za boskie. Gdzie widzisz w tym poglądzie znamiona religii? Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że zaprzeczanie istnienia elfów i krasnoludków nosi znamiona religii, co jest… Ehhh, dobra, musiałbym znów napisać słowo na B, a nie chce mi się wykłócać. Inna sprawa jest taka, że skoro twierdzisz, że osoba nie odczuwająca potrzeby transcendencji nie może być szczęśliwa, bo nie zaspokoiła jakichś niższych potrzeb, to myśląc pionowo, każda osoba, która odczuwa taką potrzebę zaspokoiła te nizsze pragnienia i jest szczęśliwa, co znów jest bzdurą.

Known some call is air am

@Outta

Nie krępuj się i pisz słowa na B, C i D w dowolnej ilości :-)

Sam mógłbym sobie taką ukulać, na samym wierzchu dorzucając porwanie przez kosmitów,

I byłaby lepsza, gorsza czy równoważna piramidzie “ukulanej” przez Maslowa?

Lepsza, oczywiście, w sensie opisu zaspakajania ludzkich potrzeb.

definicje transcendencji są różne i nie zawsze korespondują z wiarą.

Między innymi po to podlinkowałem artykuł, żeby sobie (i Tobie) oszczędzić definiowania transcendencji. Pytanie czy na pewno nie zawsze korespondują z wiarą?

Żeby uściślić, uważam (przykładowo) przekonanie, że ludzie są równi za wiarę, może niekoniecznie religijną, chociaż też. Bo przecież to nie wiedza.

I ateizm traktowany jako religia to kolejna bzdura.

Ale jako system wierzeń już OK? Nie mam trudności z wyobrażeniem sobie religii bez świętych ksiąg, kapłanów i obrzędowości. Przyjmuję, że może być to kwestia definicji.

jest tylko zaprzeczeniem istnienia jakichkolwiek Bytów, które można uznać za boskie.

A dżiny, ewidentnie nie boskie, już mogą istnieć?

A telekineza, telepatia, wędrówka dusz…

Nie chcę się czepiać, ale ateizm może być bogatym systemem wierzeń i to nawet dosyć gnostyckim w strukturze.

Inna sprawa jest taka, że skoro twierdzisz, że osoba nie odczuwająca potrzeby transcendencji nie może być szczęśliwa, bo nie zaspokoiła jakichś niższych potrzeb, to myśląc pionowo, każda osoba, która odczuwa taką potrzebę zaspokoiła te nizsze pragnienia i jest szczęśliwa, co znów jest bzdurą.

Twierdzę, że Maslow twierdzi, że potrzeba transcendencji jest najwyższa, czyli osoba jej nie odczuwająca (i nie rozumiejąca = wyśmiewanie) ma lukę na niższych poziomach. Twierdzę również, że potrzeby religijne mogą być kompensacją. Tak samo zresztą jak potrzeba fałszywej samorealizacji może być substytucją potrzeby bezpieczeństwa.

Nie każde twierdzenie da się odwrócić.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Według mnie warto wykonywać testy IQ, które w mniejszym lub większym stopniu ukazują to, jak dany człowiek myśli.

Niektórzy ludzie posiadają większy iloraz inteligencji, ponieważ mogą chorować na zaburzenia związane z emocjami lub przeżyciami.

Gdy wydaje Ci się, że wynik jest zawyżony, może to oznaczać, że posiadasz pewnego rodzaju zaburzenie.

Nowa Fantastyka