Kiedy zbliżały się święta w krainie Świętego Mikołaja zaczynał się ruch, a leniwie do tej pory mijające dni nabierały rozpędu. Do mikołajowej wioski zjeżdżały bowiem elfy. Dzwoneczki ich sań słychać było już z daleka, kiedy sunęły po białym puchu. Malujący na szybach koronkowe impresje mróz, nie przeszkadzał pracującym magicznym pomocnikom. Zielone kożuchy i czerwone czapki z pomponami chroniły przed zimnem, za to w fabryce zabawek pełne żaru kominki i gorące kakao pozwalały przyjemnie spędzić grudniowy czas przy pracy. Tego jednak dnia stoły, na co dzień potrzebne do tworzenia prezentów, ustawiono w wielką literę U. Zamiast niedokończonych zabawek, farb, pędzelków, guzików na oczy i łatek, na stołach zagościły smakołyki. Pikkujolou nie mogło przecież ominąć i tego zakątka Finlandii. Pośród poczęstunków na przedświątecznym przyjęciu znalazła się więc zapiekanka z ziemniaków, sałatka rosolli z burakami, śledzie w różnych postaciach, ciastka z dżemem z maliny moroszkowej, pierniczki i oczywiście ukochane mleko.
Fanni uwielbiała jednak glögi. Czekała na niego cały rok, bo tylko w okresie świąt smakował w ten niepowtarzalny sposób. Sok winogronowy pełen był aromatów cynamonu, goździków, migdałów i rodzynek. Choć trzeba przyznać, że zachowanie niektórych elfów wskazywało, że sok zamienili na wino. Fanni spojrzała na pełną szklankę w drugiej ręce. Co prawda wzięła ją dla Olliego, ale może nie miałby nic przeciwko, gdyby upiła trochę… no, może połowę. Zachichotała rozbawiona pomysłem. Poprawiła ogromne okulary, przyglądając się czerwono-zielono-złotemu tłumowi, w poszukiwaniu Olliego. I jemioły. Znów zachichotała.
Bardzo lubiła przyjęcia. Mogła ładnie się ubrać, porozmawiać z przyjaciółmi o czymś innym niż zabawki (choć i tak koniec końców na tym się kończyło), zjeść pyszności przygotowane przez panią Mikołajową i w pełni nacieszyć się spokojną i przyjazną atmosferą w blasku kolorowych lampek i w ciepłym światle świec. Hmmm, jaką kompozycję zapachową mogłabym stworzyć tym razem? Cynamon z goździkami czy pomarańcza są już wyświechtane. Może miodową? Albo idźmy w tropiki, marakuja. Zamyślona, omal nie wpadła na sięgającą sufitu choinkę, przyozdobioną wykonanymi ręcznie aniołkami, barwnymi bombkami i drewnianymi zabawkami z dziadkiem do orzechów włącznie.
Przyjemny aromat zaparzonej kawy niewątpliwie wskazywał, że nadchodzi Mikołaj. Już po chwili pojawił się w drzwiach z ulubioną filiżanką, ozdobioną pełnymi magii scenkami dzieci otrzymujących prezenty i złotymi ornamentami. Święty wraz z panią Mikołajową u boku spoglądali na wszystkich pogodnie. To tu, to tam skinęli głową na powitanie, albo zamachali do kogoś. Na dłuższą chwilę zawitali przy muzykantach. Delikatne elfie głosy doskonale współgrały ze spokojnym fletem i rzewnymi skrzypcami, sprawiając, że w mikołajowym oku zakręciła się łezka. Jeszcze nie wybrzmiały ostatnie tony, gdy zagrała skoczna nuta. Elfy stojące najbliżej, nie potrafiąc ustać w miejscu, zaczęły tańczyć w kółkach. Mikołaj szybko otarł łzę i zaczął wyklaskiwać rytm.
Fanni zawsze lubiła pełną dobrotliwego spokoju obecność świętego. Do tej pory pamiętała moment, kiedy docenił pięknie namalowaną twarz porcelanowej lalki.
– Widzę tu dużo miłości – powiedział wtedy, klepiąc ją po ramieniu.
A bycie młodym elfem dostrzeżonym pośród tylu innych, to nie lada wyróżnienie.
Elfka uśmiechnęła się na to wspomnienie, kiedy usłyszała swoje imię.
– Fanni, widziałam uszytą przez ciebie sukienkę dla lalki – zagadnęła ją Nelli. Długie, czarne rzęsy zatrzepotały urokliwie. – Jest piękna, jednak gdybyś dodała kapkę złotego koloru, na przykład we wstążce, byłoby modniej. – Fanni zapewne jeszcze niedawno poczułaby się dotknięta taką uwagą, ale już się przyzwyczaiła do elfki modnisi. Tymczasem Nelli zwróciła się do pozostałych słuchaczy. – Nie wiem czy wiecie, ale w tym roku do łask powrócił złoty kolor.
– Co mi po złotym, kiedy znów maszyna do pakowania prezentów zamiast robić kokardki, zaplata warkocze – westchnęła Hilla, naczelny mechanik fabryki zabawek.
– O to, to. A koszty naprawy znów wzrosną. Ceny wszystkiego rosną. – Esko mimowolnie wyjął z kieszonki kamizelki liczydło, zamiast zegarka.
Fanni przysłuchując się tej „fascynującej” rozmowie dopiła swój napój i nawet nie wiedziała, kiedy również porcję Olliego. Jego strata, pomyślała, trochę już rozzłoszczona, że nadal go nie ma. Z nim zawsze świetnie się bawiła. Może śpi, a dowcipni współlokatorzy nie obudzili go na przyjęcie? Podbudowana tą myślą, odstawiła puste szklanki i pobiegła na górę. Była już w połowie schodów na poddasze, kiedy usłyszała z dołu rumor. Czy to z gabinetu Świętego Mikołaja? Elfka już miała to zignorować, ale nie potrafiła. Zwłaszcza, że to mógł łobuzować Olli. Zeszła cichutko i skręciła w lewy korytarz. Gabinet szefa był na samym końcu. Roztarła zmarznięte ramiona, nasłuchując przez chwilę, lecz nic już nie usłyszała. Ponieważ drzwi były uchylone, wsunęła do środka głowę. Nikogo, oprócz kota, który spacerował po jednej z półek pełnej upominków. Fanni odetchnęła z ulgą i ruszyła z powrotem.
– Co tu tak zimno? – wymamrotała pod nosem. – Aha, ktoś nie zamknął tylnych drzwi.
Weszła do przedsionka i omal nie potknęła się o czapkę. Podniosła ją, a serce zabiło mocniej, kiedy dostrzegła własnoręcznie zrobioną żabią przypinkę. Wyszydełkowała ją dla żartu, ale Olliemu tak się spodobała, że od tamtej pory zawsze ją nosił.
– Co tu robi? I do tego oszroniona.
Wyjrzała na zewnątrz przez uchylone drzwi, ale niczego podejrzanego nie zauważyła. Żadnych śladów butów na śniegu. Poprawiła okulary i wytężyła wzrok. A jednak! W oddali dojrzała coś czerwonego. Kiedy zrobiła krok w przód, straciła równowagę i cała wpadła w śnieg. Minęła chwila nim wydostała się i drugie tyle, nim dobrnęła przez grubą warstwę śniegu do porzuconego szalika.
– Jakim cudem znalazł się tu, jeśli nikt tędy nie przechodził? Nawet Olli nie dorzuciłby go tak daleko.
Spojrzała na swoje głębokie ślady w puchu. Nie było jednak rady. Musiała wrócić do fabryki.
Miała nadzieję, że wślizgnie się niezauważona na przyjęcie.
– Patrzcie! Bałwan nas odwiedził! – krzyknął na całe gardło Kai. Jak ona nie lubiła tego elfa. Zawsze korzystał z okazja do dokuczenia komuś. Nic dziwnego, że elf z niemiłym wnętrzem tworzył brzydkie zabawki i Jasper przesunął go na dział pakowania prezentów.
Z nietęgą miną strzepnęła resztki śniegu z ubrania i włosów, po czym przemieściła się w pobliże pierniczków. Kiedy była poddenerwowana, one zawsze ją uspokajały. Wtem do sali wpadł Jasper. Jeszcze nigdy nie widziała u tego ułożonego elfa paniki w oczach i drżących dłoni. A właśnie taki biegł do Mikołaja.
– Szefie! Szefie! Tragedia! Zniknęła lista grzecznych dzieci!
– Jak to zniknęła?! – zagrzmiał Święty. A głos ten w tej chwili wcale nie brzmiał sympatycznie. – Przecież to nie jakaś tam mała kartka papieru, tylko potężny rulon!
– No nie ma – wydyszał ochmistrz. – Ani na biurku, ani pod biurkiem, w szafie, komodach, no nigdzie!
Cisza wśród zebranych powolutku zmieniała się w szmery, które nabierały na sile, stając się w końcu potężnym harmidrem. Niektóre elfy łapały się za czapki, inne nie mogły ustać w miejscu, jeszcze inne zaczęły się zastanawiać na głos, cóż mogło się stać z rzeczą, bez której nie będzie prawdziwych świąt. Fanni z niepokojem czekała, aż padnie to zdanie:
– To pewnie Olli! – krzyknął ktoś z tyłu. – Głupie żarty się go trzymają.
– Właśnie! Nie widziałem go na przyjęciu!
– Ach, ten szkodnik! Dawałem mu już tyle szans. Koniec z tym! Tylko go znajdę! – W tej chwili dobroduszny staruszek wyglądał bardziej jak rozjuszony byk, cały w czerwieni, włącznie z twarzą. – Wszyscy szukajcie listy, albo tego nicponia. Już!
Mikołaj machnął ręką w górę i całe towarzystwo rozpierzchło się po fabryce, mikołajowym domu i obejściu. Fanni wiedziała, że musi znaleźć Olliego pierwsza, aby oczyścić go z zarzutów. Tak, tak. Elfka bowiem nie wierzyła w winę przyjaciela, a obawiała się, że coś mu się stało razem z listą.
Najpierw muszę upewnić się, że nie ma go w pokoju… albo listy, dodała w myślach.
Ruszyła pędem na poddasze, gdzie mieściły się sypialnie. Choć fabryka zabawek działała przez cały rok, to elfy pracowały na zmianę. Przez większość roku mieszkały w przytulnej wiosce i zmieniały się co trzy miesiące. Jednak w grudniu następowała mobilizacja i wszyscy bez wyjątku zjeżdżali się do domu Świętego Mikołaja. W tym czasie przydawały się piętrowe łóżka w pokojach, które jakoś magicznie się powiększały.
Okazało się, że kilka elfów wpadło na ten sam pomysł sprawdzenia pokoju Olliego.
– Nic – wykaszlał Eerik, wysuwając się spod łóżka, pod którym zagościł kurz.
– Tu też – odparła Nelli, wychodząc z szafy w nowym outficie.
– Czysto. – Z wyższego piętra zwiesił się Kai.
Fanni widząc, że nic tu po niej postanowiła wrócić do poprzedniego tropu z czapką i szalikiem. Po drodze zabrała latarenkę i Fircyka, jednego z reniferów. W zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi, jak oddalają się razem w stronę ciemnego lasu. Szalik bowiem wskazywał tamten kierunek.
Strach o przyjaciela w sercu dzielnej elfki mieszał się z ekscytacją. Nie co dzień przecież pojawiała się tu, na odludziu, przygoda. Spojrzała na niebo i aż dech jej zaparło na widok zielonej wstęgi na niebie. Zorza polarna wiła się niczym nurt rzeki, wprawiając w zachwyt swym ogromem, aż widoku nie przesłoniły ogromne, pobielone świerki. Fircyk zatrzymał się gwałtownie i przestępował z nogi na nogę, wyraźnie nie chcąc dalej iść. Sama Fanni czuła z głębi lasu niepokojące wibracje i chłód, o wiele większy niż zazwyczaj. Elfka nie miała serca zmuszać przestraszonego renifera do dalszej drogi. Ten spojrzał na nią z wdzięcznością, ale nie ruszył w stronę domu, chcąc stać na straży.
– W co żeś się wpakował, Olli – westchnęła, po czym ruszyła między drzewami, oświetlając sobie drogę latarenką i na próżno szukając śladów butów. – Nawet nie wiem, w którą stronę mam iść.
Podświadomie jednak czuła, że powinna kierować się w stronę, skąd dął mroźny wiatr. Choć dobrze znała leśne ostępy, w tamtej chwili miała ochotę uciec z nich. Miała wrażenie, że skrzypienie śniegu pod stopami, teraz niosło się echem, zawiadamiając wszystkich dookoła o jej przybyciu. Niebawem dojrzała w oddali delikatną jasność. Doskonale wiedziała, że zbliża się do krańca lasu. Zaczęła się skradać, kryjąc za kolejnymi pniami. Jej szósty zmysł okazał się mieć rację, bowiem kiedy dotarła do skraju lasu, zobaczyła na otwartym terenie Olliego, popychanego przez nieznajomego! Obszerny biały płaszcz, skrzący się w blasku księżyca, okrywał zgarbionego staruszka. Szli w stronę błękitnych sań ozdobionych srebrnymi zawijasami i lodowymi śnieżynkami. Nic jednak nie było do nich zaprzęgnięte. Tymczasem ich ślady w magiczny sposób zostawały zasypywane przez śnieg.
Fanni nadstawiła długie uszy.
– Poczekaj znów chwilę… chłopcze – rozkazał mężczyzna nieprzyjemnym głosem z obcym akcentem. – Starość rządzi się swoimi prawami… przeklęty czas. Już ja się z nim… kiedyś… policzę – wysapał.
Olli tymczasem trząsł się, nie wiedzieć czy ze strachu czy mrozu, jakim emanował jegomość.
W końcu, po długich minutach, zasiedli w saniach.
– A teraz czytaj – nakazał porywacz, wskazując na trzymany przez elfa ogromny zwój.
Fanni przypomniała sobie, że lista dzieci napisana była specjalnym atramentem, który widział tylko Święty Mikołaj i elfy, a to na wypadek, gdyby lista dostała się w niepowołane ręce. Tak jak teraz. To dlatego potrzebny mu Olli. Ale po cóż temu starcowi spis grzecznych dzieci? Czyżby nie chciał by Mikołaj ich odwiedził? To pytanie zawisło na chwilę w umyśle Fanni, aż znalazło odpowiedź. Przecież już nie raz czytała o nim w baśniach, ale nigdy nie sądziła, że zobaczy na własne oczy… Dziadka Mroza. Tak, teraz była tego pewna. Muszę sprowadzić pomoc, postanowiła, ale szybko naszły ją wątpliwości. A jeśli w tym czasie odjadą? Jak mam uratować Olliego od Dziadka Mroza? Są przecież ze świętym Mikołajem tak różni, jak ogień i woda, a raczej lód… Właśnie!
Szybko zajrzała do torby, zawieszonej przez ramię, intensywnie czegoś szukając.
– Mam – wyszeptała radośnie, wyjmując flarę. Do tej pory pamiętała, jak część elfów kręciła nosem na nowy wynalazek Hailli. Ale ona zawsze odpowiadała:
– Jak się zgubisz, to wtedy docenisz.
Teraz jednak Fanni miała na to inny pomysł. Wyszła z lasu i zaczęła się skradać najciszej jak mogła, biorąc pod uwagę, że na błękitnym tle zielono-czerwona postać jest dość widoczna. Miała wrażenie, że przyjaciel umyślnie odwraca uwagę starca, aby ten nie obejrzał się za siebie. Kiedy Fanni była już blisko, odpaliła racę. Obaj podskoczyli, kiedy czerwony blask z hukiem zapłonął. Olli uśmiechnął się na widok przyjaciółki, w odróżnieniu od Dziadka Mroza, który odsuwał się od buchającego ciepłem światła.
– Idź sobie, a kysz!
– To puść mojego przyjaciela i oddaj listę grzecznych dzieci! Nie uda ci się popsuć świąt.
– Nie chcę psuć świąt. Lecz Mikołaj ma tylu pomocników, a ja jedynie Śnieżynkę. Nie młodnieję z upływem czasu, a zdrowie coraz gorsze. – Czoło zrosiły mu krople. Staruszek machnął ręką z rezygnacją. – W co ja się zresztą wpakowałem.
Mężczyzna wypchnął Olliego z częściowo rozwiniętym zwojem. Pstryknął palcami, a sanie uniosły się, po czym odleciały ku gwiazdom.
– Ufff, bałem się jak nigdy. Przypadkiem nakryłem go w gabinecie szefa, a kiedy zorientował się, że nie może odczytać zapisków, wziął mnie ze sobą. – Olli uśmiechnął się do swojej wybawicielki. – Dziękuję ci.
Na policzku Fanni, w miejscu pocałunku, niczym kwiat zakwitł rumieniec.