- Opowiadanie: Skowron88 - Wszechświat jest czarny

Wszechświat jest czarny

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wszechświat jest czarny

Spędziłem godzinę w pustej, cichej komorze dekompresyjnej a potem, po raz pierwszy w życiu, wyszedłem w przestrzeń kosmiczną. 

Wszechświat jest czarny. Z Ziemi może wydawać się niebieskawy lub żółtawy, wieczorne niebo przybiera odcienie różu i fioletu, ale w rzeczywistości wszechświat jest nieskończenie czarny. Czerń wszechświata przykleiła mi się do kombinezonu, wciskając się w każde jego zagłębienie i każdą jego jamę, czerń wszechświata wypełniła mój umysł, kiedy wysuwałem się z pirsu przez właz i kiedy zacząłem kierować się w stronę żurawia. 

Nieważkość w otwartej przestrzeni kosmicznej była zupełnie innym doświadczeniem niż nieważkość wewnątrz stacji. Świadomość, że tylko cienka, stalowa pępowina łączy mnie z jakąkolwiek powierzchnią pozostającą pod kontrolą i władzą ludzkości, i tylko niewielki zapas tlenu oraz miniaturowy silnik odrzutowy zapewniają mi jako takie bezpieczeństwo w obezwładniającej, czarnej próżni, była jednocześnie wyzwalająca i przerażająca.  

Wewnątrz hełmu zabrzmiał trzeszczący, pourywany dźwięk słów inżyniera pokładowego, Foucaulta. 

– Jak twoja widoczność, Barnes? Wszystko w porządku? Odbiór. 

– Czarno tu, naprawdę czarno. Poza tym bez problemów. Widzę odsunięte elementy detektora. Będę przy nich za jakieś dziesięć-jedenaście minut. Bez odbioru. 

 Centymetr po centymetrze – tak “chodzi się” w przestrzeni kosmicznej. Komputer skafandra bezustannie obliczał możliwe wydarzenia i wyświetlał je w formie piktogramów na niewielkim monitorze umiejscowionym na przedramieniu. Ostrożnie sunąłem w stronę odsłoniętej pokrywy detektora AMS, odpowiedzialnego za pomiary promieniowania. Ciszę przeszywały jedynie miarowe wdechy i wydechy powietrza. W zakładanym czasie dotarłem do miejsca usterki. Poświęciłem ponadprogramowe pół minuty na przyjrzenie się Ziemi, majestatycznie płynącej przez czarny wszechświat ponad dwieście kilometrów pode mną – a może nade mną, a może… nie ma chyba w żadnym języku słów zdolnych opisać relacje dwóch obiektów w kosmosie, nasza fizyka – i nasza mentalność – po prostu polega wobec nieskończonych możliwości przestrzennych. Będąc tam miałem wrażenie, że środkiem wszechrzeczy jest środek mojej głowy, a moje myśli, rodzące się w środku mojej głowy, stanowią doskonałe centrum absolutnie wszystkiego, co istnieje. 

 Naprawa przebiegała bez problemów. Co kilka minut meldowałem Foucaultowi i jego asystentce, Kapoor, o postępach. Wszystkie moje meldunki i wszystkie ich odpowiedzi trafiały do dziennika pokładowego. Foucault dwa czy trzy razy próbował wyprzedzić procedurę i zademonstrować swoją zdolność logicznego radzenia sobie z problemami technicznymi, ale zignorowałem jego rady i dokończyłem sentencję według podręcznika – czyli tak, jak lubię. Pod koniec dwukrotnie przetestowałem działanie systemów detektora i zakomunikowałem o zakończeniu operacji. Marzyłem, by móc obetrzeć czoło ręką i postanowiłem naciągnąć misję na trochę jednostek tlenu, by móc jeszcze chwilę popatrzeć na Ziemię. 

– Barnes, widziałeś ten ruch przy panelach słonecznych? Odbiór? 

 Zwróciłem ciało z powrotem do stacji, zmrużyłem oczy i wytężyłem wzrok. Pomiędzy panelami widziałem tylko czerń.

– Musiałeś zobaczyć refleks światła w panelu, nic tam nie wid…

 Miał rację! Coś poruszyło się między panelami. Z odległości pięćdziesięciu metrów wyglądało to jak kolejny fragment aluminiowej osłony podzespołów. Czyżbyśmy nie zauważyli oderwania kawałka materiału, który utknął teraz między panelami, narażając je na fizyczne uszkodzenia? Spojrzałem na poziom tlenu.

– Idę w tamtą stronę, zbadam to, bez odbioru. 

 By móc wzrokowo zbadać kolejną usterkę, musiałem dotrzeć do kratownicy przez długość trzech modułów badawczych. Oszacowałem czas tego zadania na piętnaście minut. Wyświetlacz na przedramieniu pokazał mi kilka możliwych problemów. Wziąłem je pod uwagę, ale były mniej groźne od uszkodzeń paneli, które mogła spowodować zaklinowana wśród nich połać aluminium. Powoli kierowałem się do celu, by w pewnym momencie dostrzec coś, co niemal zmroziło mi krew w żyłach. Fragment osłony między panelami nie był fragmentem osłony – lecz fragmentem kombinezonu kosmicznego, dokładnie takiego, w jakim sam tkwiłem. Rozpoznałem kształt po logotypie naszej misji – był identyczny na wszystkich skafandrach, umieszczony na wysokości prawego ramienia. Na miłość boską, w jaki sposób pusty skafander wydostał się poza stację, w jaki sposób zaklinował się między panelami, w jaki sposób nie zauważyliśmy tego my lub kamery, w jaki sposób ktoś z załogi dopuścił do takiej sytuacji? 

– Foucault, Kapoor, słyszycie mnie? Mamy tu coś dziwnego. 

– Barnes, melduj, obiór. 

– Nie brakuje nam na stacji skafandrów? 

 Po kilkunastu sekundach odezwała się hinduska asystentka. 

– Skąd… skąd wiedziałeś? 

– Jeden z nich zaplątał się między panelami.

– Barnes, jesteś pewien? 

– Dotrę tam i spróbuję go odczepić. Może uda mi się go ściągnąć z powrotem do stacji. 

– Barnes, przemyślmy to. Przy panelach masz największą szansę na utratę fizycznego kontaktu ze stacją, nie możemy ryzykować. 

– Bez odbioru. 

 Zmrożona krew odtajała, teraz było mi gorąco. Byłem zwrócony plecami do Ziemi i widziałem swój długi cień kładący się na białych, metalowych modułach. Kroczyłem w stronę kratownicy, z której mogłem dostać się do paneli. Starałem się nie myśleć o absurdalności tej sytuacji, chociaż wiedziałem, że jako załoga będziemy gęsto się z niej tłumaczyć. 

 I wtedy stało się coś, czego wytłumaczyć się nie da. A jeśli nawet, to wytłumaczeń tych nie przyjąłby nikt o zdrowych zmysłach.

 Skafander zaklinowany między panelami odskoczył w stronę kratownicy i wylądował na niej stabilnie, na rozpostartych nogach. Na tle doskonałej czerni, bezosobowy kombinezon wyprostował się i patrzył w moją stronę. W lustrze jego hełmu odbijała się Ziemia. Stanąłem jak wryty. Boże, przecież to niemożliwe! Patrzyłem na pusty skafander, który właśnie się poruszył i stanął na zewnętrznej powierzchni stacji kosmicznej. 

– Foucault, widzieliście to? Czy macie obraz z kamery przy panelach? 

– Obraz z kamer jest wyraźny. Widzimy cię, Barnes. Coś nie tak? 

– Widzicie ten skafander? 

– Barnes, powtórz. 

– Czy widzicie skafander, którego brakuje w doku, a który stoi tam, pod panelami, jakby ktoś w nim przebywał? 

– Barnes, wróć do środka. Wygląda na to, że spędziłeś za du….

– Na miłość boską, Foucault, czy ty w ogóle mnie słuchasz? 

 Nie czekając na odpowiedź, odpiąłem przewód łączący mnie ze stacją i uruchomiłem silnik odrzutowy. 

– Barnes, jeśli nawet ten skafander tam jest, to zostaw go i wracaj do środka! To rozkaz, Barnes!

 Zbliżałem się do kratownicy, a pusty skafander stał nieruchomo… obserwując moje ruchy. Byłem kilkanaście metrów od niego, gdy podskoczył i zręcznym susem opadł na półkolistą osłonę modułu badawczego. Straciłem go z oczu, nadal jednak próbowałem wyliczyć trajektorię mojego lotu w taki sposób, by przeciąć się z trajektorią jego kolejnych skoków. Kątem oka widziałem, jak przeskakuje dalej. 

 Szlag. Zatrzymałem się i dałem sobie dziesięć sekund na zaplanowanie kolejnego kroku. Bawiliśmy się w kotka i myszkę – kiedy próbowałem polecieć w stronę pustego skafandra, ten wykonywał kolejny skok, znikając po drugiej stronie stacji. Foucault krzyczał coś przez radio, Kapoor mu wtórowała. Ignorowałem ich, próbując przewidzieć kolejne ruchy cholernego widma. 

 Postanowiłem poczekać dłuższą chwilę. Wyłączyłem silnik, zacisnąłem dłonie na uchwytach osłony modułu stacji. W czerni, ciszy i bezruchu – czekałem. 

– Barnes? Odbiór! 

– Niech cię diabli, Foucault. 

– Wracasz? 

 Przetrzymałem go w napięciu pół minuty. 

– Dobra. Wracam. 

 Nie mogłem zrobić nic więcej. Gdy zatrzymywałem się, zatrzymywał się także pusty kombinezon. Jakakolwiek próba przechwycenia go nie miała sensu, a mnie kończyły się tlen i paliwo silnika odrzutowego. Niech zagadka tego kosmicznego pustaka pozostanie nierozwiązana albo niech rozwiąże ją ktoś inny. Drogę do włazu postanowiłem pokonać już normalnie, bez silnika. 

 Byłem pięć minut od wejścia do włazu, gdy usłyszałem głos Kapoor. 

– Włączam sekwencję otwarcia, Barnes. Gotowy? 

– Nie za spieszno Wam? Do pirsu mam jeszcze kawałek drogi. 

 Nie usłyszałem odpowiedzi, w zamian – zobaczyłem, jak właz śluzy otwiera się. Trochę nieprzemyślana decyzja, ale Foucault lubił się spieszyć. 

– Właź, Barnes!

 Najpierw spostrzegłem niewielki ruch przy śluzie. Na tle doskonałej czerni, zza krawędzi pirsu, najpierw wyłoniło się ramię opatrzone logotypem misji, a potem biały hełm. Przez kilka sekund skafander nie ruszał się – bo i ja się nie ruszałem, zbyt zszokowany i obezwładniony. Gdy tylko zrobiłem krok, skafander przeważył się przez krawędź i wsunął się do środka. Patrzyłem, jak nogawki i buciska znikały w otworze pirsu. Gdybym mógł słyszeć cokolwiek poza komunikatami z wnętrza mojego własnego skafandra, usłyszałbym metaliczny łoskot zamykających się wrót włazu symbolizujący udane zakończenie kosmicznego spaceru. Dotarł do mnie za to głos Kapoor:

– Mamy cię, Barnes. Zamykamy i zaczynamy ponowną kompresję. Widzimy się za godzinę, bez odbioru! 

 Potem nie słyszałem już nic, oprócz swoich miarowych oddechów. Czerń wszechświata wciskała się w każdą jamę mojego skafandra i w każdą szczelinę między moimi myślami, które stawały się coraz rzadsze.

 

Koniec

Komentarze

Nawet fajne to. Klikam. Wrócę z komentarzem w dogodnej chwili.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dopracowane, zwięzłe, nieprzeładowane szczegółami i niepokojące. Podoba się :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Trochę powtórzeń wyrazowych ale do przejścia. Przywodzi mi na myśl “Don’t Escape” . Dobre

Niech twe słowa będą poparte czynem.

Witaj,

 

Przystępnie podane, nieco tajemnicze i lekko niepokojące. Szkoda, że zostajemy bez wskazówek co do natury tajemniczego zjawiska.

Zarzuty mam w sumie dwa. W narracji pierwszoosobowej trzeba uważać na powótrzenia takie jak tutaj:

“Będąc tam miałem wrażenie, że środkiem wszechrzeczy jest środek mojej głowy, a moje myśli, rodzące się w środku mojej głowy, stanowią doskonałe centrum absolutnie wszystkiego, co istnieje. “

→ Tak dostrzegam tu celowe powórzenie, ale kolejne już wymknęło się spod kontroli. Proponuję wybrnąć z tego w ten sposób:

“Będąc tam miałem wrażenie, że środkiem wszechrzeczy jest środek mojej głowy, a moje myśli rodzące się w niej środku mojej głowy, stanowią doskonałe centrum absolutnie wszystkiego, co istnieje. “

 

Drugi zarzut tutaj, w sumie zależny od tego co miałeś na myśli:

Gdybym mógł słyszeć cokolwiek poza komunikatami z wnętrza mojego własnego skafandra, usłyszałbym metaliczny łoskot zamykających się wrót włazu symbolizujący udane zakończenie kosmicznego spaceru.

→ Nwet gdyby hełm nie stanowił blokady dla dźwięku, czy komunikaty w nim, to w próżni nie rozchodzi się dźwięk, więc nijak nie usłyszałby łoskotu zamykających się wrót. Może się czepiam.

 

No i jeszcze taka uwaga, że nasz bohater jak na wyćwiczonego astronautę to zachowuje się zbyt frywolnie.

 

Ogólnie – podobało się.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dobre, niepokojące, plastyczny opis czerni kosmosu i refleksja nad ułożeniem wobec ziemi przypadły mi do gustu. Kliknąłbym, gdybym mógł. Tj. kliknę, jak już będę mógł.

 

Co do Foucaulta – rozumiem, że stacja kosmiczna też ma swój ośrodek wiedzy/władzy, ale jednak trochę mi to nazwisko znanego filozofa, przez wielokrotne powtórzenie, zgrzyta. Lepiej chyba by to zagrało, gdyby Foucault odezwał się tylko raz, a na bieżąco rozmawiał ktoś inny. Ale może to ja.

 

Chciałem napisać coś o intrze do Mortal Kombat 3, ale potem wygooglałem, że “There is no knowledge that is not power” powiedział tak naprawdę Emerson, a nie Foucault, taki ze mnie ćwierćinteligent.

 

Te pół minuty wpatrywania się w ziemię to chyba jednak trochę dużo, skoro przecież każda sekunda się liczy, podobnie jak zapas tlenu i paliwa.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Opowiadanie niepokojące, jest w nim coś intrygującego. Z drugiej strony, procedury łączności tej stacji i nie wiem jak to określić, procedury wyjścia wydają się mocno bałaganiarskie.

 

Tracą kombinezony, albo ktoś pozwolił sobie na nieautoryzowane wyjście. Nie kontrolują kto i po co wchodzi. Przecież kombinezony mają oznaczenia, nr czy cokolwiek co powinno wskazać że w śluzę wchodzi intruz. 

 

Może się pogubiłem, ale takie odnoszę wrażenie.

– Bez odbioru. 

Nie jestem pewien czy astronauta na spacerze kosmicznym zrywa kontakt ze stacją. Nie jest przypadkiem tak, że kontakt jest stały? 

 

Od zawsze chciałem przeżyć spacer kosmiczny – to opowiadanie przez dobry warsztat i ciekawe, przemawiające do wyobraźni wzrokowej sceny to umożliwia, chociaż nie chciałbym skończyć jak główny bohater opowiadania. ;) Opowiadanie krótkie i niepokojące, bardzo dobrze się czytało, a opisy są pomysłowe. Brakuje trochę dalszych wyjaśnień – przez to tekst przybiera formę krótkiego kosmicznego horroru, co nie jest wcale wadą, jednakowoż widzę tutaj potencjał na rozwinięcie w dłuższe opowiadanie. Tak czy inaczej, zasługuje moim zdaniem na bibliotekę. 

Miś przeczytał zaintrygowany tytułem. Dobrze się czytało, ale po zastanowieniu miś zaczął mieć wątpliwości co do możliwości zaistnienia pewnych sytuacji. Zajrzał do komentarzy i przekonał się, że inni też. Ale czyta się gładko.

Dziękuję za miłe słowa. To moja druga ukończona próba literacka :) 

Jeśli chodzi o powtórzenia, to były celowe, miały na celu wzbudzić w czytelniku określone wrażenia – widać, warsztatowo się to nie udało. Cieszy mnie dobre przyjęcie plastycznej wizji kosmosu. 

Procedury – przyjmuję to wiadomości, że realizm sytuacji kuleje, ale też chciałem się skupić na grozie sceny, a nie realizmie. Point taken – jak widać, wiarygodność wzmacnia immersję. Na swoją obronę dodam, że akurat budowa stacji jest odtworzona wiernie. 

Pamiętajcie o klikaniu Biblioteki kto może i kto uznał, że na to zasługuję :) Dziękuję za ciepłe słowa i postaram się czasem podrzucić jakiegoś gęstego shorcika! 

Cześć!

 

Bardzo udany i przyjemny szorcik. Czytałem z niegasnąca ciekawością. Krótko, kosmicznie i na temat, wyszło imho. Klimat grozy pojawia się szybko i trzyma w napięciu. Jak na stacje kosmiczną to straszny tam bałagan, ale cóż, ludzie są tylko ludźmi. Poniżej kilka rzeczy, które jakoś rzuciły mi się w oczy:

tylko niewielki zapas tlenu oraz miniaturowy silnik odrzutowy

odrzutowy to raczej mówimy o silniku pracującym w jakiejś atmosferze, w kosmosie (próżni) to rakietowy

nasza fizyka – i nasza mentalność – po prostu polega wobec nieskończonych możliwości przestrzennych.

Co to ma do fizyki? A skoro fizyka i mentalność, to legną albo poddają się

Kroczyłem w stronę kratownicy, z której mogłem dostać się do paneli.

Kroczył w nieważkości?

Czerń wszechświata wciskała się w każdą jamę mojego skafandra i w każdą szczelinę między moimi myślami, które stawały się coraz rzadsze.

Zbędne powtórzenie, oraz pomaga uniknąć aliteracji.

 

Tyle póki co.

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Tekst niepokojący i sugestywny. Kiedyś popełniłem szorta o podobnej tematyce (w nim też ktoś lub coś zajęło miejsce bohatera), więc to motyw, który szybko się nie znudzi.

Powiem szczerze, że spodziewałem sie czegoś innego, niz dostałem. I to kolejny raz nauczka, że do tekstu należy podchodzić bez oczekiwań, bo można się zdziwić. A zdziwiłem się, bo to jest krótkie, a mocne, sugestywne i bardzo niepokojące. Od razu gdzieś mi się skojarzenia z “dead space” włączyły, jakieś odległe echa “Pandorum” nawet, albo “Life”. Fajny pomysł, niezłe wykonanie, jestem ciekaw Twoich kolejnych tekstów. Klikam, of kors :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Ładny kosmiczny horrorek. Ależ złośliwe te kombinezony ostatnio robią. Musi jakaś SI się tam zalęgła…

Odebrałam wydarzenie jako nadnaturalne, więc nie przejmowałam się, czy to możliwe, i czy na stacji mają bałagan.

Babska logika rządzi!

Trochę niepokojące z fajnym zakończeniem – które tylko sugeruje, a nie daje konkretnej odpowiedzi. 

Pomimo długości dobrze udało się zbudować klimat.

 

Ze spraw technicznych:

Poświęciłem ponadprogramowe pół minuty na przyjrzenie się Ziemi, majestatycznie płynącej przez czarny wszechświat ponad dwieście kilometrów pode mną

Budowanie stacji kosmicznej na dwustu kilometrach nie tyle, co nie jest możliwe, co jest nieopłacalne – choć kosmos wedle ustaleń zaczyna się na stu kilometrach, tak na dwustu dalej jest jeszcze rozrzedzona, mikroatmosfera. Wysokość orbity powodowałaby konieczność ciągłych korekt w wyniku wytracania prędkości, raz przez atmosferę, dwa przez bliskość obiektu i silną grawitację. 

Międzynarodowa Stacja Kosmiczna krąży ponad czterysta pięćdziesiąt kilometrów nad Ziemią i raz na jakiś czas musi korygować położenie.

I potraktuj to bardziej jako ciekawostkę i uwagę, która nie wpłynęła na odbiór tekstu, choć tematy kosmiczne bardzo lubię. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Bardzo fajne. Zaskakujące (mnie też, podobnie jak Outta Sewera, zaskoczył kierunek rozwoju wydarzeń), dobrze poprowadzone od strony fabularnej i narracyjnej. Detale SF wykorzystane do zbudowania nastroju, umiejętnie i skutecznie. Bardzo dobry tekst, będę śledzić kolejne Twoje próby.

ninedin.home.blog

Nowa Fantastyka