- Opowiadanie: Haragitanai - Zbirek

Zbirek

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Zbirek

Tadeusz, stawiając stopę na skrzypiącym jakby w złości, zmrożonym śniegu, nie przypuszczał nawet, jak wiele oczu na niego spogląda. Wyszedł z domu, by wraz z żoną i dziećmi udać się na Pasterkę. Nerwowo obmacywał kieszenie kurtki. Wyraz jego twarzy zmieniał się wraz z każdą kolejną przeszukaną skrytką, od zaniepokojonego do niemal zrozpaczonego.

– Masz te klucze, czy nie? – zapytała pełnym irytacji głosem Lidia.

Tadek nic nie odpowiedział. Gmerał w zakamarkach stroju, odkrywając schowki, z istnienia których nie zdawał sobie nawet sprawy. Wreszcie z uśmiechem na twarzy wydobył srebrną piersiówkę. W nagrodę za zwieńczony sukcesem trud poszukiwań wychylił kilka łyków, dobywając jednocześnie kluczy.

– Możemy iść – oznajmił z dumą w głosie, zamykając drzwi.

– Tego szukałeś? Dzieciaki marzną, bo tatuś musi się napić? Mógłbyś choć raz w roku dać sobie spokój. Dzień w dzień to samo.

– Coś ty, Lidka. W Wigilię nie pić? Poza tym nie rób ze mnie alkoholika. Mam wolne, to chyba mogę sobie pozwolić.

– Chodź już, nie chcę się dzisiaj kłócić. Poza tym, jeszcze chwila i będziemy spóźnieni. Nie chcę, by wszyscy na nas patrzyli, jak będziemy wchodzić.

– Ta już patrzy – burknął pod nosem Tadek, wskazując głową na sąsiadkę, spoglądającą przez odchyloną firankę.

– Toś dał popis, Tadziu.

***

Gdy rodzinka zniknęła za rogiem, otworzyły się drzwi auta zaparkowanego niedaleko domu. Wysiadł z niego mężczyzna odziany w krwiście czerwony płaszcz ozdobiony białymi wstawkami przy mankietach i połach. Czarny, szeroki pas owijał niezbyt wydatny brzuch i miał prawdopodobnie przytrzymywać wyraźnie opadające szkarłatne spodnie. Siwa broda niemal wgryzała się w skórę, powodując uprzykrzające życie swędzenie. Ruszył w kierunku opuszczonego przed momentem domu. Widząc staruszkę wybałuszającą w zaskoczeniu oczy, pomachał jej, na co ta odpowiedziała bezwiednym ruchem dłoni.

„Bierzesz tylko to, co najcenniejsze i wychodzisz” – powtarzał w myślach mężczyzna, podchodząc do okna z tyłu domu. Sforsowanie ich nie stanowiło większego problemu. Wskoczył do środka i rozejrzał się pospiesznie. Wnętrze skąpane w ciemności, nie zmusiło go do włączenia latarki. Był profesjonalistą. Nie robił tego pierwszy raz. Wiedział, gdzie szukać. Po chwili znalazł się w sypialni, trzymając w ręku kolię wyjętą z szuflady z bielizną.

Radość potęgował każdy kolejny przedmiot wrzucany do czerwonego worka. Szeroki uśmiech malujący się na twarzy zgasiły szmery dobiegające z salonu. Włamywacz wychylił ostrożnie głowę zza futryny. Nikogo nie widział, choć hałas przybierał na sile. Blask księżyca, wlewający się przez okno, przysłoniła w pewnej chwili chmura sadzy wzbita w powietrze.

„Konkurencja czy niezapowiedziany gość?” – pomyślał, marszcząc brwi. Opadający pył ujawnił stojącego na środku pomieszczenia tęgiego mężczyznę, ubiorem do złudzenia przypominającego rabusia.

***

– Nie dość, że zimno jak w psiarni, to jeszcze w całym kościele wódą jedzie.

– Nie gadaj, nie było tak źle. – Tadek usilnie starał się uspokoić żonę.

– Tobie może i nie, boś nagrzany jak cała reszta. Spójrz na dzieci, jak się trzęsą.

– Teraz to dopiero będą gadać w miasteczku. Wyjść przed komunią. Kto to słyszał? – Ojciec kręcił głową, śmiejąc się pod nosem.

– Lepiej, żeby się maluchy pochorowały? To ja się będę potem nimi zajmować, a nie Ty czy jakaś Kowalska. Weź lepiej przyspiesz kroku i przygotuj przedstawienie.

– Teraz? – zapytał z niekrytym smutkiem w oczach Tadek.

– No a kiedy? Niech mają coś z tych świąt, a nie tylko ziąb i zataczającego się ojca.

– Dobra, skończ już, bo mnie uszy bolą od tych bredni. – Ojciec ruszył, zostawiając rodzinę w tyle.

– Dokąd poszedł tatuś? – zapytał chłopiec, patrząc na mamę oczami, wyłaniającymi się spomiędzy naciągniętej głęboko czapki a szalika opatulającego szyję.

– Obiecał naszej sąsiadce, że do niej zajrzy. Żeby nie była samotna w Święta.

– Myślałem, że jej nie lubi? – Chłopczyk drążył nieustępliwie.

– W święta wszyscy się lubią.

***

Włamywacz podniósł się. Ruszył w kierunku nowoprzybyłego, delikatnie stawiając kolejne kroki. Chwycił po drodze butelkę po grzańcu, widząc w myślach, jak rozbiją ją na głowie rywala.

– Oho, a kogóż tu mamy. Przecież miało nikogo nie być – rzekł zaskoczony brodacz, ujrzawszy zbliżającego się złodziejaszka. – Te elfie gadżety. Kolejny alert nieprawdziwy. – Kręcąc głową, klikał w zegarek zdobiący przedramię.

– To ja się pytam, kim ty, kurwa, jesteś i skąd żeś się wziął? Byłem pierwszy, więc wyskakuj z sikora i wypad. Nie ma tu fantów dla nas dwóch.

– Czyli tak wygląda sytuacja. W sumie trochę ruchu mi nie zaszkodzi. Pokaż co potrafisz młody. – Gruby jegomość zakasał rękawy i uniósł ręce w gardzie.

Rabuś zdębiał. Jego rywal wydawał się dużo starszy, jednak wygrywał z nim wzrostem i masą. „Nawijał o elfach, to pewnie nafurany” – pomyślał, ruszając na przeciwnika z uniesioną butelką. Zamachnął się, markując uderzenie w pierwszym tempie. Staruszek stał beztrosko, obserwując nieczyste zagrania złodziejaszka. Chwilę potem przechwycił butelkę, która zmierzała w jego kierunku wraz z wyprowadzeniem drugiego ciosu.

– Tylko na tyle cię stać? Kiedyś młodzież była bardziej nieprzewidywalna – oznajmił zniesmaczonym tonem, odrzucając butelkę w kąt, gdzie skończyła w kawałkach. W tym samym momencie złapał mężczyznę za fraki i cisnął o ścianę, strącając z niej przy okazji kilka ramek ze zdjęciami.

Przy kolejnym ataku rabusia Mikołaj uchylił się, podstawiając jednocześnie nogę przeciwnikowi i popychając go do przodu. Z rozpędem wpadł on na stół, wywracając po drodze dwa krzesła.

– Szykuje się całkiem dobra zabawa – zaśmiał się staruszek.

***

„Że niby alkoholik. Napić się już nie można odrobinę” – Tadek bił się z myślami, zdejmując spodnie w garażu.

Postanowił przebrać się w odosobnionym miejscu. Gdyby nie zdążył, to Lidka z dziećmi nie zepsują niespodzianki. Poza tym, mógł w spokoju i bez świadków napić się i to nie z piersiówki, ale z flaszeczki ukrytej w szafce z narzędziami.

– Dobra, starczy już, bo faktycznie będę się zataczał – wybełkotał pod nosem, odstawiając butelkę na miejsce.

Pomimo lekkiego zamroczenia, jego uwagę przykuł dziwny dźwięk dobiegający z wnętrza domu.

– No i spóźniłem się. Musiała tak zadupcać? Nie mogła zwolnić odrobinę i dać czas aktorowi na przygotowanie spektaklu? – Zarzucił na plecy wypchany pakunkami wór, przycisnął klamkę i wszedł do przedsionka. Zaskoczyła go ciemność, która w żadnym wypadku nie pomagała w przemieszczaniu.

– Ho, ho, ho! – wykrzyknął, wchodząc do skąpanego w mroku salonu. Po dwóch krokach kopnął w coś i niewiele brakowało, a skończyłby z nosem w podłodze. Prostując się, zmrużył oczy. W księżycowym blasku spostrzegł bałagan panujący wokoło. Gdy zapalił światło, ujrzał poprzewracane meble, rozbity wazon, którego fragmenty walały się po całym pomieszczeniu oraz obaloną choinkę. Za kanapą poruszyła się głowa młodego mężczyzny. Chwilę później pokazała się druga facjata, ozdobiona dodatkowo sędziwymi wąsiskami przechodzącymi w długą siwą brodę.

– Co to ma być? Kim do diabła jesteście?

– Od razu do diabła – mruknął pod nosem staruszek, jednocześnie uderzając pięścią leżącego pod nim rabusia. – Weź lepiej spójrz na siebie i nie przeszkadzaj nam. Masz spodnie na lewą stronę.

Uwaga, choć słuszna jak zauważył Tadek, zirytowała go. Chwycił w złości za porcelanową figurkę Mikołaja i rzucił nią w kierunku walczących mężczyzn.

– O nie, miarka się przebrała – wydusił przez zęby staruszek, robiąc unik i obserwując roztrzaskującą się podobiznę Świętego. – I tak zbyt wielu mnie już dzisiaj widziało – mówiąc to, przycisnął jeden z guzików zegarka. – Baza, odbiór. Jest delikwent do zabrania. Wstępnie obezwładniony. Dwóch wystarczy. – Kończąc wypowiedź, podniósł się na równe nogi. W tym samym momencie z kominka wyskoczyły dwa niskie stworzenia. Ich spiczaste uszy i zielonkawa skóra zmusiły Tadka do przetarcia oczu.

– Powie mi ktoś w końcu, co tu się dzieje? – Gospodarz domagał się uwagi i wyjaśnień.

– Złośliwek, chwyć go za nogi. Gburek, ty za ręce. Zabieramy go ze sobą. Zamienimy go w elfa i będzie zasuwał w warsztacie. Jak mu damy? Może Zbirek?

– A nie lepiej go w renifera zamienić? Obecny skład średnio sobie daje radę. A szefa z roku na rok jest coraz więcej, co im raczej nie pomaga – wtrącił Złośliwek, chichrając się pod nosem.

– Na renifera to by bardziej tamten pasował – dodał Gburek, wskazując na Tadka. – Patrzcie jaki czerwony nochal. Byłby do pary dla Rudolfa.

– Dobra, śmiać się będziemy potem. Obitego bierzemy, pijusa zostawiamy.

– A co z saniami?

– Nic się nie bój Gburku. Zaparkowane na dachu. Włączę tryb maskowania i nikt nie zauważy. Wrócę po nie później albo jutro. Odrobinę zmęczyła mnie już ta noc. Niech klony obskoczą resztę domów z mojego przydziału.

– Klony? Elfy? Sanie na dachu? Co tu się wyprawia? – Tadek zachwiał się na nogach i padł na krzesło, które pojawiło się pod jego pośladkami nie wiadomo skąd.

– A myślałeś, że sam oblatuję wszystkie domy w jedną noc? Chyba nie wierzysz w bajki. – Staruszek uśmiechnął się do Tadka.

– Czyli ty jesteś… – Siedzącemu na stołku mężczyźnie odbiło się, zanim skończył zdanie.

– Tak. To ja w całej okazałości. To elfy – rzekł wskazując na swoich pomocników. – Na dachu masz kilka reniferów, ale nie bój się, nie będą straszyć sąsiadów. Nie zobaczą ich. A tam gdzieś latają klony, aby zdążyć rozdać wszystkie prezenty. Mógłbym nie latać, ale lubię odwiedzić jakiś sektor. Czasami, jak sam widzisz, trafi się taki na uzupełnienie kadry. A nowi są potrzebni. Ludzi na świecie coraz więcej, chociaż ostatnimi laty stanowczo wzrasta produkcja rózg w stosunku do prezentów. No ale, je też trzeba wytworzyć. Zatem zabieramy co jakiś czas takich, którzy wydają się mniej potrzebni w społeczeństwie i znajdujemy ich przeznaczenie. – Staruszek zamyślił się przez chwilę. – Dobra maluchy, spadamy stąd. Ach, zapomniałbym, tutaj prezenty dla żony i dzieci. Dla ciebie nie mam. Nie zasłużyłeś nawet na rózgę. Przestań pić, to za rok się zastanowię.

– Jak chcecie wracać, skoro zostawiacie sanie?

– Z tego wszystkiego, to cię najbardziej interesuje? – Roześmiał się brodacz. – Uwierzysz, jeśli powiem, że znikniemy z kolejnym twoim mrugnięciem?

– Że jak? – zapytał Tadek, a gdy uniósł powieki, był już sam.

***

Tadek siedział jeszcze przez chwilę, trzymając na kolanach kilka pudełek. W pewnym momencie usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Do domu wbiegły dzieci, a zaraz za nimi weszła Lidka.

– Coś ty tu narobił najlepszego? – Kobieta złapała się za głowę, widząc zdemolowane pomieszczenie. – Same problemy z tobą.

– Mikołaj! – wykrzyczały radośnie dzieci, podbiegając do siedzącego na krześle sobowtóra.

– Proszę dzieci, to dla was. – Maluchy chwyciły pakunki i rozdzierając ozdobny papier, pobiegły obejrzeć je na kanapie. – A ten dla tej pięknej pani. – Tadek poprawił brodę i zbliżył się do żony.

– Lepiej żebyś miał jakąś wymówkę na to, co tutaj widzę.

– Oj mam, ale raczej mi nie uwierzysz. 

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Dzięki Misiu :)

Cześć Haragitanai !!!

 

Rubaszne opowiadanie. Bardzo mnie rozśmieszyło trzech Mikołajów w jednym miejscu. Naprawdę fajny pomysł :)))

 

Pozdrawiam!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Cześć dawidiq150,

 

cieszę się, że Ci się podobało ;) Dzięki za poświęcony czas.

 

Pozdrowienia!

Może się czepiam,ale…  burknął pod nosem, uderzając jednocześnie leżącego pod nim rabusia. Uderzył go łokciem, z pięści czy też może kolanem. Trochę mi tu zazgrzytało, a ogólnie to całkiem fajne. Pozdrawiam.

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Cześć AstridLundgren,

 

dziękuję, że przeczytałaś opowiadanie. 

Co do uwagi, przyjmuję ją, chociaż myślę, że nie ma wielkiego znaczenia czym albo jak uderzył. Istotniejsze dla mnie było tutaj samo uderzenie (przemoc) ze strony Mikołaja. 

 

Pozdrowienia!

Cześć, Haragitanai!

 

Trochę mi się pokłóciło tutaj podejście do tematu. Z jednej strony ojciec alkoholik, którego chcesz przedstawić w sposób zabawny, choć to jednak sytuacja tragiczna. Z drugiej strony masz spotkanie Mikołaja ze złodziejaszkiem – to ma potencjał komediowy, choć dziwi mnie nagłe zdemolowanie pokoju. Na początku pokazałeś sytuację tak, jakby Mikołaj nie miał mieć problemów z intruzem, po czym nagle rozpierdzielasz cały pokój.

Pomysł ciekawy, ale wykonanie do mnie nie trafiło. Mam wrażenie, że miało wyjść śmiesznie, ale to chyba humor, którego nie chwytam – tak już bywa.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć Krokus,

 

Dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas i przeanalizowanie tekstu.

Nie zawsze wszystko musi być idealnie komediowe. Tutaj spojrzałbym na to bardziej, jako na tragikomedię.

Ojciec jest alkoholikiem. Możemy się z tego pośmiać – zakłada spodnie odwrotnie czy nie odczuwa chłodu jak inni – jednak ostatecznie nie dostaje prezentu, co sugeruje, że jego postępowanie nie jest właściwe.

Ach, zapomniałbym, tutaj prezenty dla żony i dzieci. Dla ciebie nie mam. Przestań pić, to za rok się zastanowię.

Co więcej, gdyby nie jego podejście do życia, pewnie łatwiej by mu było wytłumaczyć, a przynajmniej spróbować, to co się wydarzyło w domu. Mógłby powiedzieć, że ktoś się włamał i szybciej by w to pozostali uwierzyli. W obecnej sytuacji każdy będzie myślał, że zamroczony zrobił bajzel. 

Co do Mikołaja, bez względu na to jakim jest mistrzem Karate, Taekwondo, BJJ i Sambo – większość tego z uwagi na wieloletnie doświadczenie – to walcząc z kimś w pomieszczeniu, chcąc nie chcąc doprowadzi się do jakichś strat. Nie rozumiem zatem problemu, który się tutaj miałby pojawić. Poza tym, nadmienione jest, iż chce się trochę poruszać. Zatem może się trochę pobawić z intruzem. Ewentualne zniszczenia raczej nie będą wzruszać Mikołaja patrząc na jego postawę.

Sytuacja z Mikołajem też ma tutaj drugie dno. Pomimo jakiegoś tam humoru, który może nie do wszystkich przemawia, to jest to sytuacja przykra, gdyż

Ludzi na świecie coraz więcej, chociaż ostatnimi laty stanowczo wzrasta produkcja rózg w stosunku do prezentów. No ale, je też trzeba wytworzyć. Zatem zabieramy co jakiś czas takich, którzy wydają się mniej potrzebni w społeczeństwie i znajdujemy ich przeznaczenie.

Postępujący wzrost liczby ludności. Mikołaj, aby sprostać temu problemowi, potrzebuje dodatkowych pracowników – na szczęście Święty werbuje ich ze zbirów itp. Niestety, razem z tym wszystkim rośnie przestępczość. Dodatkowo, ludzie są bardziej wrogo nastawieni do siebie – stąd dużo większa ilość rózg niż kiedyś.

 

Tak to widzę ;)

Pozdrowienia!!

Do pary dla Rudolfa. Hehehe! To wyobrażenie będzie ze mną do Świąt!

Fajny, lekki tekst, ale Tadek z Rudolfem rządzą!;)

Zgadzam się z przedpiścami, że walka Mikołaja ze złodziejem wymagałaby dopracowania, a scena z sąsiadką w oknie wydaje i się zbędna, ale i tak się ubawiłam.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush, 

 

dzięki za przeczytanie :) Cieszę się, że pomimo pewnych braków, udało się Ciebie rozbawić i historia była w jakimś tam stopniu ciekawa ;)

Będzie trzeba zatem dopracować bliższe spotkanie Mikołaja i złodzieja. 

Sąsiadka jest tu z racji sentymentu – moja sąsiadka zawsze tak przesiadywała w oknie – zawsze :D Generalnie miało to pierwotnie iść w delikatnie innym kierunku i wtedy sąsiadka odgrywała pewną rolę, ale później się pozmieniało, a staruszka została. Jednak jakiś tam tyci akcent humorystyczny wprowadza jej obecność chyba ;) 

 

Pozdrowienia!

 

 

Przeczytane.

Całkiem zabawne, ale podszyte goryczą. W końcu ojciec alkoholik to raczej mało przyjemny motyw. Pozostaje nadzieja, że po wizycie Mikołaja przestanie jednak chlać, a to będzie dla jego rodziny najlepszy z prezentów. Czytało się przyjemnie :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć ANDO i Qutta Sewer,

 

dziękuję Wam za poświęcenie chwili w tym jakże zabieganym, przedświątecznym czasie ;)

 

Outta – fakt, byłby to najlepszy prezent.

 

Pozdrawiam Was serdecznie

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cześć Anet :) 

 

dzięki za miłe słowo :) 

 

Pozdrowienia!

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Niezły zlot mikołajów, a każdy zjawił się jakby z innego powodu. No tak, Tadkowi nie będzie łatwo wytłumaczyć, co tam się zadziało. Może biżuteria, która wywędrowała z szuflady, mu pomoże.

Czytało się sympatycznie, chociaż problem ojca nieprzyjemny. Dlaczego nie dostał rózgi w prezencie? To byłby mocniejszy sygnał niż nic.

Babska logika rządzi!

Cześć Morgiana!

 

Dziękuję Ci za poświęcony na przeczytanie czas ;) Mam nadzieję, że nie uznajesz go za stracony ;) 

 

Cześć Finkla!

 

Tobie również dziękuję. W gruncie rzeczy masz rację – rózga byłaby tu na miejscu. Z drugiej strony, jeżeli ktoś nie zasługuje nawet na rózgę, to powinien się nad sobą bardzo mocno zastanowić ;)

 

Pozdrowienia!

Nowa Fantastyka