- Opowiadanie: Krokus - Jak zapalić pierwszą gwiazdkę

Jak zapalić pierwszą gwiazdkę

Myślę, że mój tekst wleje wam nieco ciepła w serca. Przeczytacie tu jakiego Mikołaja (czy raczej  czego będzie pozbawiony) możecie się spodziewać w tym roku.

 

Słowa konkursowe użyte w tekście (odmienione jak w nawiasie):

Wigilia (Wigilię)

Święty Mikołaj (Świętego Mikołaja)

Sanie (sanie)

Elf (elf)

Prezenty (prezentów)

Król (Król)

 

Może coś jeszcze wpadło przy okazji ;)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Jak zapalić pierwszą gwiazdkę

Tego roku grudzień w wiosce Świętego Mikołaja był wyjątkowo pechowy. Wydawało się, że gdy tylko zapadała noc, wszelkie nieszczęścia schowane przed światłem dnia, panoszyły się wyjątkowo zuchwale. A to w saniach urwał się dyszel podczas przedsezonowego oblotu, a to złamana gałąź spadła na stajnię i zrobiła dziurę w dachu, a to Mikołaj skręcił kostkę, świętując swoje imieniny, a to nocna wichura przewróciła wychodek przy magazynie, i jeszcze wiele innych mniej lub bardziej przykrych przygód spotkało mieszkańców osady po zmroku. Z każdym kolejnym zachodem bano się coraz mocniej i choć wszyscy wykazywali przesadną wręcz ostrożność, dokuczliwe przypadki doświadczały całą wioskę.

Przygotowania do Świąt musiały jednak trwać. W chwilach zwątpienia Mikołajowa wystawiała na werandę głośniki kolumnowe: Show must go on, śpiewał Freddie Mercury. Morale jednak nie rosło, więc repertuar zmieniono, bez oczekiwanego skutku, na Hooray! Hooray! w wykonaniu Boney M, by ostatecznie zapętlić Always look on the bright side of life. Być może właśnie ta piosenka, a może dyskusja, jaka rozgorzała na jej temat, lub po prostu szał przygotowań sprawił, że obawy o to, cóż złego wydarzy się w noc wigilijną, w większości odpłynęły.

Aż do dwudziestego czwartego grudnia, gdy słońce zatrzymało się tuż nad horyzontem i za żadne skarby nie chciało opaść za linię widnokręgu. Zwyczajowe przedświąteczne zamieszanie powoli ustępowało zdziwieniu. Elfy gromadziły się na wzgórzu na zachód od wioski, skąd obserwowały pomarańczowe słońce. Opiekun sań, Janne, zauważył, że wskazówki jego zegarka stanęły. Wkrótce całe wzgórze pełne było elfów potrząsających czasomierzami i przykładających je do uszu. Nikt nie słyszał tykania. Ktoś zanucił piosenkę A kiedy przyjdzie także po mnie… jakiegoś zagranicznego grajka, ale szybko go uciszono. To nie był czas na śpiewanie.

– Trzeba iść do Czerwonego – krzyknęła Sari, sołtys osady, i legion elfów ruszył w stronę wioski. Pogonił ich mroźny wiatr, który widocznie również się niecierpliwił.

 

***

 

Nie zdążyli dojść do ganku, gdy drzwi chatki Mikołaja otworzyły się z hukiem.

– Coś mi tu, cholera, nie pasuje – zagrzmiał Święty.

Elfy stanęły jak wryte z szeroko otwartymi oczami, a z ich gardeł wydobyły się stłumione jęki. Czerwony nieco się zmieszał.

– No co, każdemu może się wymsknąć „cholera” – powiedział, spuszczając wzrok, ale elfy ani drgnęły.

Stali tak naprzeciw siebie, aż odezwała się stajenna Kata:

– Nie o „cholerę” chodzi, Mikołajowa opowiadała nam, jakie świństewka czasem wygadujesz. Chodzi raczej o… – Wskazała palcem na głowę staruszka.

– …o czapkę – dokończył Matti, konserwator nart. – Nigdy nie widzieliśmy cię w wigilijnym stroju bez czapki.

Mikołaj złapał się za łysinę i wzruszył ramionami.

– Czapkę ma Tove. Jak co roku wzięła ją ode mnie rano na obchód. Zawsze zwracała ją tuż po zmroku, gdy zapaliła już wszystkie latarnie i gwiazdkę.

Tove od lat pełniła w wiosce funkcję latarniczki. Wieczorami przechadzała się po osadzie i rozświetlała ją blaskiem lamp gazowych, by o świcie znów przejść stałą trasą i gasić niewielkie płomienie. Dodatkowo w każdą Wigilię udawała się na szczyt górki Bożego Narodzenia i stamtąd zapalała pierwszą gwiazdkę.

Zgromadzeni rozejrzeli się dookoła. Zaśnieżoną wioskę oświetlały jedynie promienie wiszącego tuż nad horyzontem słońca – żadna z latarni nie została zapalona.

– Tove! – zawołał ktoś z tłumu. – Toooveee!

Chwilę później cały elfi tłum nawoływał latarniczkę. Święty Mikołaj szybko ich jednak uciszył.

– Trzeba się zorganizować. Sari! Wyznacz wszystkim obszary poszukiwań wzdłuż codziennej trasy Tove, wyślij też kilka elfów do lasu, na wzgórza i nad rzekę. Ja zacznę od górki Bożego Narodzenia.

Mieszkańcy wioski ruszyli biegiem we wszystkie strony. Wiatr wezbrał na sile, jakby również nie mógł doczekać się zmroku.

 

***

 

Święty Mikołaj nie miał najlepszej kondycji, toteż zanim dotarł na szczyt, dogoniło go kilka elfów, które skończyły już przeszukiwać przydzielone im fragmenty trasy. Jeszcze przed dotarciem na wierzchołek zobaczyli stojącą do nich plecami latarniczkę z czerwoną czapką w rękach. Wicher dął już tak mocno, że poły kubraka Świętego łopotały jak oszalałe.

– Tove! – zawołał Czerwony, ciężko oddychając.

Latarniczka podskoczyła zaskoczona i wypuściła czapkę z rąk. Ta momentalnie dała się ponieść wiatrowi i szybko stracili ją z oczu. Elfka popatrzyła przestraszona na Mikołaja, ale z jego twarzy wyczytała jedynie troskę.

– Tove. – Podszedł bliżej. – Co ci jest, dziewuszko?

Elfka spuściła wzrok. Po policzkach ciekły jej łzy. Mówiła coś pod nosem, ale Mikołaj nic nie słyszał przez wichurę.

– Cisza! – wrzasnął i wiatr natychmiast ucichł.

Święty rozejrzał się zdziwiony.

– Gdybym tak krzyknął na żonę, to dopiero bym burzę rozpętał, a tu proszę – wymamrotał. – No mówże, kochana. Cóż ci dolega? – zwrócił się ponownie do Tove.

– Od początku grudnia – pociągnęła nosem – każda noc przynosi coś niedobrego. Każdego świtu okazywało się, że wioskę nawiedziło jakieś nieszczęście. Zepsute sanie, rozbite doniczki, połamane gałęzie… Za dnia wszystko było w porządku, ale wraz z nadejściem nocy… A to przecież ja tę noc zwiastuję. – Stłumiła płacz. Za plecami Mikołaja zbierało się coraz więcej elfów. – A dziś jest najważniejsza noc. Szykowaliśmy się do niej cały rok. Jak tylko zajdzie słońce, znów coś się wydarzy, a przecież nie tak ma być. Ma być radośnie, a będzie… – Rozpłakała się na dobre.

Mikołaj podszedł i wziął ją w objęcia. Zebrani patrzyli na tę scenę w napięciu.

– Posłuchaj mnie, cudeńko – odezwał się Mikołaj czule. – Muszę teraz zrobić ważną rzecz. Staniesz sobie bezpiecznie za moimi plecami i posłuchasz, dobrze?

Tove podniosła wzrok i pokiwała głową. Święty wypuścił ją z objęć, stanął naprzeciw zebranych, chwycił się pod boki i ryknął z całych sił:

– No widzicie, hultaje, do czegoście doprowadzili?! Huncwoty jedne, wiedziałem, że w końcu czara goryczy się przeleje! Wiedziałem, ale Mikołajowa mówiła: „daj spokój, to przecież tylko niesforne maluchy”. I siedziałem cicho, odpuszczałem, ale to tak nie działa! Każda taka bomba w końcu wybucha! No dalej, nicponie! Do wszystkiego mi się teraz przyznawać!

Spojrzenia elfów wlepione były w Mikołaja. Cisza przedłużała się, ale Święty trwał z groźnym wyrazem miny. W końcu przed szereg wyszedł Janne, opiekun sań.

– Z tym dyszlem to głupia sprawa. Złamał się już w zeszłego sylwestra, gdy razem z Ville…

– Do rzeczy – przerwał mu Ville z pretensją w głosie.

– Ekhm… tak. Doraźnie zlepiliśmy dyszel na przeźroczystą taśmę, potem zapomnieliśmy. Ładnie było sklejone, nikt by nie powiedział… No i jakeśmy chcieli oblot zrobić to… no, trach… – Spuścił wzrok i wycofał się niepewnie. Ktoś poklepał go po ramieniu.

– Ten wychodek to nie wiatr przewrócił – odezwała się Kata. – Kierowca przekroczył czas pracy, a nie chciał walić ściemy z tachografem, więc wzięłam jego ciężarówkę, cofałam i… – schyliła głowę.

– A ta gałąź co na stajnię spadła, to przeze mnie i Jussiego – zwierzył się Matti.

– Tak – dodał jego brat – wszyscy wiedzą, że Mikołajowa nie zaciąga zasłonek w łazience…

– Co? – powiedział Mikołaj. Matti zdzielił Jussiego przez głowę.

– Te donice to ja potłukłem, a nie żadne licho – wtrącił Jari odsuwając się od żony. – Wracałem od szwagra i tak jakoś… nie wiem…

Mikołaj westchnął.

– Widzisz, Tove. To nie noc czyni zło. Cóż, moja skręcona kostka to też nie był tak do końca wypadek. Sam Toni trzymał mi wtedy piwo. – Odwrócił się w stronę wioskowego kowala, który wypiął dumnie pierś. – Jestem przekonany, że jeśli wszyscy skupimy się na swoich zadaniach, ta noc będzie właśnie taka jak trzeba. Najwspanialsza w całym roku.

Tove słuchała z otwartymi ustami. W końcu zerknęła w dal, gdzie wiatr pognał czerwone nakrycie głowy.

– Ale teraz jeszcze czapka… Nikt nigdy nie widział Mikołaja bez czapki w Wigilię, to tradycja.

Święty wpatrywał się przez chwilę w elfkę.

– Wiesz co? Pokażę ci coś – powiedział i zwrócił się w stronę zebranych. – Jussi! Daj nóż!

Jussi, z zawodu rzeźnik, zamarł. Brat trącił go łokciem.

– My nic nie…

– Dawaj mi ten nóż! – wrzasnął Święty.

Jussi wyciągnął ostrze, które zawsze miał przy sobie, podszedł i z odległości kilku kroków rzucił Mikołajowi pod nogi, by samemu uciec za plecy brata. Święty westchnął głośno, podniósł nóż i przyłożył do własnej twarzy. Drugą ręką naciągnął brodę i jednym ruchem, ciach! Ściął sporą część swojego zarostu. Drugie cięcie, trzecie. Chwilę później stał przed nimi Mikołaj bez brody, za to z kilkoma krwawiącymi zacięciami.

– Bez brody nie widzieli mnie od lat nie tylko w Wigilię. I wiesz co? To zupełnie nie ma znaczenia. Bo Król narodzi się bez mojej czapki, bez brody, bez mojego brzucha i prezentów. Musimy mu tylko pozwolić. – Skinął głową w stronę wiszącego nad horyzontem słońca. – Wszyscy na to czekają.

– Ale – odezwała się niepewnie Tove – trzeba zapalić wszystkie latarnie. – Spojrzała w dół, w stronę wioski. – Ja chyba nie mam dziś siły…

Mikołaj roześmiał się głośno.

– Przecież nie jesteś sama! Elfy! Do roboty!

W mgnieniu oka mieszkańcy wioski sporządzili prowizoryczne pochodnie i ustawili się wokół Tove. Ta wyjaśniła im, jak należy zapalać latarnie, wyciągnęła swą zapalarkę i wkrótce cała chmara płonących żagwi rozeszła się po okolicy.

Gdy tylko ostatni elf wrócił z udanej misji, słońce ruszyło i wszyscy z uśmiechami na ustach obserwowali, jak pomarańczowa tarcza chowa się za widnokręgiem.

Mikołaj stanął obok latarniczki i przytulił ją do boku.

– Już czas. – Wskazał na ciemniejące niebo. Dziewczyna wciąż była spięta.

– Ale… gdy byłam mała dałeś mi czapkę, żebym mogła zapalić gwiazdkę. Co roku tak robiłeś. To była tradycja.

Święty przewrócił oczami.

– A ty znowu o tej szmatce jak Mikołajowa o niewyniesionych śmieciach. – Stanął naprzeciw niej i chwycił za ramiona. – Dałem ci wtedy czapkę bo trzęsłaś się z nerwów jak tyłek Mikołajowej na motocyklu. Tradycja to tylko zestaw gestów, coś co nas łączy, sprawia, że czujemy się “swoi”. Poza tym poletkiem jest sporo ziemi do zagospodarowania.

– Boję się.

– Ja wierzę, że trafisz – powiedział Mikołaj i mocno przytulił Tove. – A teraz zrób to!

Odsunął się, wciąż uśmiechając do elfki. Ta chwyciła swą zapalarkę, wzięła zamach i zarzuciła jak wędką.

Nic się nie stało, aż szmer rozszedł się wśród zebranego tłumu. Mikołaj uciszył wszystkich gestem.

Tove spróbowała jeszcze raz. Machnęła narzędziem, a to błyskawicznie rozwinęło się, jak teleskopowa pałka, której końcówka zniknęła w ciemności na niebie. Elfka trzymała wyciągniętą w górę rękę i subtelnie nią manipulowała. W końcu coś zachrobotało i z góry posypał się pył. Tove westchnęła i nacisnęła kciukiem przycisk. Urządzenie pstryknęło, a w górze zamajaczył delikatny błysk, który od razu zgasł. Pstryknęła jeszcze raz, i jeszcze. Bez efektu. Spojrzała przestraszona na Mikołaja.

– Najwyżej będę miał dziś wolne, kochana – roześmiał się szczerze.

Tove lekko przekrzywiła nadgarstek, znów z góry doszedł ich dziwny dźwięk. Pstryknęła. Niebo rozjarzyło się tak, że na chwilę oświetliło twarze wszystkich zebranych, jak zapałka odpalona w ciemności.

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie. 

Krokus dziękuje.

;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie w moim gušcie, ale jeßli miałabym pięcioletnie dziecko, to mogłabym mu przeczytać :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Przy tym repertuarze, to już nawet nie dziwi, że nie zasłaniała okien.

Niezłe ziółko z tej Mikołajowej;)

Bardzo przyjemne opko.

Lożanka bezprenumeratowa

Trzęsie się jak tyłek Mikołajowej! Na motorze! Na motorze! :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Cześć, Astrid!

Nie każdy będzie tragetem – owszem, to bajka :)

 

Cześć, Ambush!

Mikołajowa, można powiedzieć, trzęsie całą wioską ;) jak to żona ważniaka.

Bardzo przyjemne opko.

Bardzo dziękuję za te słowa, bo takie właśnie miało być!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

O, wreszcie jakiś sympatyczny, ciepły i optymistyczny tekst konkursowy. Jaka miła odmiana!

A z elfów to niezłe łobuziaki. Żeby tak Mikołajową podglądać…

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

Taki miał właśnie być, więc cieszę się, że tak też wybrzmiał :) Elfy wiadomo, ale Mikołajowa też swoje za uszami ma ;) zresztą jak każdy z nas…

Dzięki za wizytę, komentarz i klika!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Bardzo fajna bajeczka, a początek zabawny. Lubię takie “cieplutkie” historie. Trzeba przyznać, że Mikołajowa ma ciekawy gust muzyczny. Tekst porządnie napisany, więc zgłaszam do biblioteki.

Cześć, Alicello!

Fajnie, że bajka się spodobała, dobrze, że bije od niej nieco ciepełka ;) Gust muzyczny dość zróżnicowany, myślę, że latem ubiera białe rękawiczki i chadza na techno-party ;)

Dzięki za wizytę, komentarz i polecajkę!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzień doberek. 

 

Morale jednak nie rosło, więc repertuar zmieniono,

→ Morale jednak nie rosły. 

 

– Już czas – wskazał na ciemniejące niebo.

→ – Już czas. – Wskazał na ciemniejące niebo.

 

Oho! Coś bardziej optymistycznego w Świątecznym konkursie, choć tym ponurym tekstom też nie mam nic przeciwko, absolutnie ;) 

Taki lekki tekst, szybko się przez niego gna, w czym pomaga długość opka. No właśnie, długość – taka w sam raz, dobrze wymierzona pod historię. Poza tym jak wspomniano wyżej – całkiem fajnie napisane. 

Targetem do końca nie jestem, bo ani mnie historia za bardzo nie rozbawiła, ani nie zasmuciła, więc z emocjami to tak średnio, ale nie każdy tekst w sumie musi być nimi przepełniony. 

Plus – Twój Mikołaj nie mówi – Ho!ho!ho! Nie wiem czemu, jakaś trauma czy cuś, cholera wie, ale mnie to szczerze wkurza ;p Ale tak na serio już, podsumowując – jak dla mnie było po prostu okej, zwłaszcza jak na baję. 

Pozdrowionka!

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dzień doberek, ND!

Zapis dialogu poprawiony, co do morale, to jednak zostanę przy swoim. Częściej spotykałem się właśnie z takim zapisem, do tego: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Morale;16592.html , choć rozumiem skąd się uwaga wzięła. Zatem za obie: dzięki!

Taki był zamiar, żeby było coś ciepłego i optymistycznego – nie wiem, czy wcześniej zdarzyło mi się coś takiego pisać. A że nie wpadłeś w target, to się nie dziwię, bo wybrałem kierunek, gdzie grono zwane “targetem” będzie raczej z tych mniejszych jeśli chodzi o portal.

Fajnie, że było kilka plusów, cieszę się, że

całkiem fajnie napisane

bo co najmniej tak właśnie chcę pisać ;)

Dzięki za wizytę i komentarz!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ale sympatyczna historia! Ciepła, pogodna, prawdziwie świąteczna. Polubiłem Twoje elfy. Fragment, w którym przyznawały się do psot, szczerze mnie rozbawił. Napisane bardzo porządnie.

Polecam do biblioteki.

Nie zdążyli dojść do ganka 

Aż sprawdziłem, bo sam nie byłem pewien – powinno być ganku 

 

Pozdrawiam!

Cześć, Adamie!

 

O, fakt, ganek już dobrze odmieniony, dzięki! ;)

Chciałem, żeby było sympatycznie, zatem bardzo cieszy, że wyszło. A jak do tego udało się rozbawić, to już w ogóle ;)

 

Dzięki za wizytę, komentarz i polecajkę!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie

Przeczytałem wczoraj i główne, co zapamiętałem (uspokajam, że nie jedyne :P ) to podglądanie Mikołajowej. Bo tak się zastanawiałem, czy owa ofiara spragnionych golizny elfów jest podobna Mikołajowi w posturze/wyglądzie, czy raczej zgrabna z niej dziewoja. Jeśli to drugie, to co z Mikołajem ;)

Ale dość już o tym.

Opowiadanie rzeczywiście spokojne i miłe jak lektura dobrej książki przy rozpalonym kominku. Ponieważ sam nie potrafiłbym napisać coś tak “słodkiego”, więc zazdroszczę. Na szczęście za dużo lukru nie było i danie wyszło bardzo dobre.

Klik, klik.

O, fajne, wreszcie coś optymistycznego :) Ładna bajka z wyluzowanym Mikołajem, który – choć narmalnie pod pantoflem żony – jak trzeba to potrafi wrzasnąć i na dodatek skutecznie pocieszyć. Mikołajowej brody trochę szkoda. Figle elfów urocze, szczególnie podglądanie Mikołajowej. Mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Zanaisie!

 

Też się nad tym zastanawiałem, ale zostawię to już Twojej interpretacji… Po publikacji zorientowałem się, że jeśli Święty Mikołaj to faktycznie ten Święty, to był biskupem i… no… <ulubiona_emotka_baila>

Cieszy mnie natomiast wyważona ilość słodkości, bo jeszcze jakiś czas temu również nie widziałem się w tych “smakach”.

Dzięki za wizytę, komentarz i klika :)

 

Cześć, Irko!

 

Pamiętam, że jak przeczytałem Twój komentarz pod moim pierwszym tutaj opkiem, to pomyślałem, że faktycznie mógłbym napisać coś optymistycznego (nawet to obiecałem w odpowiedzi!). Z tym że zupełnie nie wiedziałem co i jak. Konkurs Świąteczny mnie zmobilizował, przyszedł koncept i… z tego co widzę – udało się. Cieszy mnie to, fajnie że humor podszedł i Mikołaj dał się lubić :)

Tobie również dziękuję za wizytę, komentarz i klika! :)

 

Pozdrówka, Tytulikarze!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie w moim guście, ale fajnie, że w końcu pojawiło się jakieś optymistyczne opowiadanie.

Powodzenia w konkursie!

Cześć, Saro!

 

To faktycznie opowiadanie o nieco ograniczonym targecie. Powodzenie się przyda :) dzięki! Za wizytę i komentarz również dziękuję!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

To rzeczywiście wyjątek w tegorocznych opowieściach świątecznych, które dotychczas czytałem. Bajka, która naprawdę wygląda jak bajka (z obowiązkowymi współcześnie mrugnięciami do rodzica siedzącego w kinie z dzieckiem – tyłek mikołajowej, podglądanie mikołajowej i inne przypadki opisywane przez elfy).

Elfy trochę hollywoodzkie przypominały mi trochę mieszkańców Ktosiowa z „Grincha” (wiem, najpierw była powieść Dr. Seussa).

To, co się jednak najbardziej liczy, to naprawdę niegłupie i pozytywne przesłanie (przesłania). Oczywiście jak dla mnie jest trochę za słodko i milusińsko, ale nie zaprzeczam, jest też sympatycznie i odpowiednio świątecznie, a pozytywny przekaz i pomysłowe (a przy tym tak zwyczajnie mądre) rozwiązanie przyczyn grudniowego pecha, nadaje opowieści dodatkowej wartości. Tutaj właśnie, w tej scenie przyznawania się do małych win i zaniedbań, gdy poznajemy prawdziwe powody rzekomego grudniowego pecha, a nie w finalnym przekazie na temat narodzin Króla bez względu na świąteczną otoczkę, czy na przykład w scenie „pompowania” wątpiącej w siebie Tove, dopatruję się prawdziwego morału tej historii.

Mam zarazem wrażenie, że jakby trochę zabyt wiele chciałeś tutaj upchać z różnych pozytywnych przesłań – wsparcie bliskich, wybaczanie, sens świąt, dodawanie otuchy, znaczenie tradycji, a to jeszcze nie wszystko. Jak dla mnie trochę za dużo tych grzybków w świątecznym barszczu i wyszedł z tego taki przesłodki marcepan albo nawet kutia. Ale przyznaję, zarówno konwencja, jak i idea konkursu stanowią bardzo poważne okoliczności łagodzące :)

Podobny nieco przesyt mamy również w warstwie literackiej. Mówiąc wprost – trochę pieścisz się z opisami. Podam przykład – w pierwszym akapicie zaczynasz i kończysz tą samą myślą, co w takim krótkim tekście jest pewnym marnotrawstwem miejsca, zwłaszcza że pośrodku dokładnie argumentujesz licznymi przykładami tezę z pierwszego zdania.

Albo sam finał – opisujesz i opisujesz cały akapit, co tam też Tove nie wyczyniała z zapalarką, ale z tego opisu tak naprawdę człowiek w życiu by się nie domyślił, że ona zapala gwiazdkę na niebie i tylko ogólny kontekst podsuwa nam sens jej zabiegów. 

W kontraście do opisów mamy elementy akcji, więc opisy spowalniają narrację, zaś akcja toczy się raptownie, gwałtownie i nagle (a u Ciebie to zazwyczaj: w jednej chwili, biegiem, w mgnieniu oka itd.) – jak w scenie, gdy Mikołaj odkrywa nieobecność Tove i nagle robi się ze sceny z łysym Mikołajem wielkie poszukiwanie. To taki mały zgrzyt kompozycyjny – woooolno – szastprast – woooolno – ciachciach – wooolno itd.

Ale ogólnie to jest urocze, dobrze napisane opowiadanie, ładne językowo, z umiejętnie stworzonym klimatem i sympatycznymi żartami oraz postaciami.

Kilka wybranych uwag:

Być może właśnie ta piosenka, a może dyskusja, jaka rozgorzała na jej temat, lub po prostu szał przygotowań sprawił, że obawy o to, cóż złego wydarzy się w noc wigilijną, w większości odpłynęły.

– masz pewną tendencję do budowania dosyć skomplikowanych konstrukcji i długich zdań.

Wicher dął już tak mocno, że poły kubraka Świętego łopotały jak oszalałe.

– Tove! – zawołał, ciężko oddychając.

– ja tutaj mam wrażenie, że to wicher zawołał Tove.

Ale… gdy byłam mała dałeś mi czapkę, żebym mogła ją zapalić. Co roku tak robiłeś. To była tradycja.

– a tu z kolei, mam wrażenie, że Mikołaj dał Tove czapkę, żeby ją mogła spalić i zastanawiałem się co to za tradycja…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć, Marasie!

 

Jak zwykle rozbudowany komentarz – mnie dziś do pracy wywiało, więc odniosę się do niego dziś wieczorem.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Marasie,

Najbardziej jestem rad z tego, że odczytałeś opowiadanie właśnie w taki sposób, w jaki chciałem. Osią, wokół której budowałem wydarzenia, był faktycznie przekaz, że zło często kryje się nie tam gdzie nam się wydaje, a do tego nie zawsze jest złem samym w sobie. Cała reszta dobudowała się w zasadzie w trakcie pisania.

Rozumiem skąd ten przesyt przekazami – przy każdym kolejnym pomyśle myślałem, że świetnie pasuje, ale przyznam, że nie zwróciłem szczególnej uwagi na szerszą perspektywę w tekście.

Podobnie rzecz ma się z nierównym rytmem. To rzecz, na którą zupełnie nie zwracałem uwagi, bo “historia niosła” :P jest pole do poprawy, to na pewno.

To co obserwuję, to właśnie jeszcze brak czucia tekstu przy jego pisaniu, stąd jestem bardzo wdzięczny za pochylenie się nad nim i analizę.

Zgubione podmioty poprawiłem, z tymi zdaniami uwagę przyjmuję. To jest fakt, od początku mojej pisarskiej przygody budowałem zdania długie i nie jesteś pierwszy, który mi to wytyka – mam nadzieję, że to ogarnę (”to”, czy w zasadzie “się”) i będziesz ostatni.

Dziękuję za wnikliwy komentarz, słowa krytyki przyjmuję i obiecuję (przede wszystkim sobie) pracę nad tymi aspektami. Natomiast, jakby nie patrzeć, dostałem pozytywny feedback od wymagającego czytelnika, za jakiego Cię uważam, co jest dla mnie na pewno budujące. Nawet jeśli tekstem, o którym tu mowa, jest bajka.

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Witaj, Anet!

Cieszy mnie to ;)

Trzymaj się!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przeczytane.

Cześć, Ando!

 

Idziesz dziś jak burza ;)

 

Dzięki za lekturę ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Milutkie opowiadanie. Jest dużo świątecznej atmosfery, jest lekki humor i klimat. Trochę mi nie zagrały proporcje – miałam wrażenie, że mniej więcej w połowie tekstu nastąpił taki moment, który powinien nastąpić gdzieś pod koniec. W sensie, że zbyt szybko i łatwo znaleźli latarniczkę. Ale pewnie to przez limit znaków. Ogólnie to mi jakoś bardzo nie przeszkodziło i myślę, że to dobry tekst, kibicowałam elfce i jakby było jeszcze można, to dałabym klika.

Urocza bajka, taka pozytywna i z ładnie wplecionym morałem. I ładnym zakończeniem. Wstawki o “Mikołajowej” fajnie łamały klimat, choć miałam wrażenie, że o 1-2 ich było za dużo. Ale, że “Show must go on” i głos Freddiego ich nie zmotywował, to uważam, że skandal. Mnie by zmotywował ;)

Cześć, Bellatrix!

 

Bardzo mnie cieszy pozytywny odbiór, fajnie że to co miało zagrać, zagrało :) Przesyt Mikołajową rozumiem :P Mogłem faktycznie lekko popłynąć z kolejnymi pomysłami ;)

“Show must go on” z samego wydźwięku jest raczej ponure, może potrzebowali czegoś w stylu “don’t stop me now” :P w każdym razie Freddie rulezzz!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Sonato!

 

Mało co bym przeoczył Twój komentarz :( już się poprawiam!

W sumie limit mi nie przeszkadzał (choć myślałem, że zamknę to poniżej 10k) – raczej zamysłem było pokazanie elfce, że to nie noc czyni zło, a pewni nicponie, więc elfka musiała się znaleźć dość szybko. Tak to przynajmniej wyglądało w mojej głowie :P koncepcja, którą proponujesz wymagałaby hmm… pewnego śledztwa, gdzie takie kolejne grzeszki mieszkańców osady wychodzą na wierzch i prowadzą ich na trop latarniczki (fakt – to, że Mikołaj tak łatwo ją znajduje jest uproszczone). Kurczę. To by mogło być dobre! Trochę w klimacie Scooby-doo może :)

W każdym razie dzięki za wizytę, komentarz i potencjalnego klika :P

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

może potrzebowali czegoś w stylu “don’t stop me now” :P w każdym razie Freddie rulezzz!

heart

Bardzo przyjemny tekst. Jest w nim mnóstwo świątecznego klimatu w takiej bardzo klasycznej formie i przesympatyczni bohaterowie. Czytało się świetnie.

 

Cóż mam Ci napisać… bardzo mi się spodobało, bo i ja piszę podobne teksty (choć wiekowo targetem nie jestem wink). Jest i ciepło, świątecznie i sympatycznie i humor bardzo fajny (dobór piosenek, przyznawanie się elfów, teksty Mikołaja). Oraz pomysł fajny wraz z przesłaniami. Kiedy Tovi zagubiła się, serce mi stanęło i już myślałam, że niechcący poszliśmy w tą samą stronę, ale na szczęście Twoja zguba szybko się znalazła smiley. Nie mogę już kliknąć biblioteki, ale mogę dać 6 :)

Cześć, Zygfrydzie!

 

Cieszy mnie pozytywny odbiór, widzę też, że tekst jest taki jak w założeniu.

 

Dzięki za wizytę i komentarz!

 

Cześć, Monique!

 

Czytając Twój tekst też w pewnym momencie miałem skojarzenia ze swoim, ale szybko się historie rozeszły :D Bardzo dziękuję za pozytywny komentarz, cieszy mnie taka opinia, fajnie, że humor podszedł, bo to zawsze największa zagadka przy publikowaniu tekstu.

 

Dzięki za wizytę, komentarz, no i gwiazdki :D

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Siema :)

 

Bardzo ciepła bajka, w dodatku taka prawdziwa, z morałem podanym na happy endzie. Ładne Ci to wyszło, i myślę, że przeczytam to mojemu młodszemu synowi, powinno mu się spodobać :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć, Outta!

 

Uważaj przy czytaniu, bo ja musiałem się tłumaczyć mojemu sześciolatkowi:

 

– Tata, i ty to napisałeś?

– Tak.

– To dlaczego są tam brzydkie słowa?

 

Znają “cholerę” z Emila ze Smalandii, ale cóż…

 

No i przy czytaniu zamieniłem “piwo” na “lemoniadę” :P

 

Dzięki za wizytę i komentarz! Pozdrów Młodego :D

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Spoko, moje dzieci znają już gorsze słowa ;)

Known some call is air am

Za Freddy’ego i Show must go on z miejsca masz u mnie plusa, to samo za Zegarmistrz światła purpurowy.

 

Ogólnie tekst miły, sympatyczny i z lekko ero akcentami ;)

Przy okazji to chyba celowy zabieg, że fraza “te donice" występuje zaraz po wspomnieniu Mikołajowej w łazience, prawda?

Jeśli targetem są dzieci, ale dodatkowo chciałeś przemycić jakieś żarty dla dorosłych, to operacja zakończyła się sukcesem. 

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

Cześć, Mordoc!

 

Piosenki zrobiły to co miały ;) nie Ty pierwszy dajesz punkty za Queen :P

 

Z donicami mnie zagiąłeś :D jak mogłem tego nie zauważyć wcześniej… jak mogłem sam tego nie wymyślić?! Wyszło przypadkowo, ale hmm… chyba dobrze :P

Jeśli targetem są dzieci, ale dodatkowo chciałeś przemycić jakieś żarty dla dorosłych, to operacja zakończyła się sukcesem. 

A, dziękuję :) to fakt, że tekst uznaję za udany i skierowany właśnie do takich czytelników :)

 

Dzięki za wizytę i komentarz!

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Z donicami mnie zagiąłeś :D jak mogłem tego nie zauważyć wcześniej… jak mogłem sam tego nie wymyślić?! Wyszło przypadkowo, ale hmm… chyba dobrze :P

Może to już wyższa szkoła jazdy w pisaniu, kiedy podświadomość automatycznie wykonuje niektóre rzeczy ;)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Bardzo się cieszę :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bezwstydny optymizm opowiadania jest uroczy. Faktycznie, pominę tyłek Mikołajowej i dzieciom przeczytam. Bardzo doceniam starania różnych autorów, żeby bajki wzbogacać smaczkami dla ocalenia zdrowia psychicznego rodziców – zrobiłeś to dobrze. Płynnie się czytało i dobrze się bawiłam!

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Cześć, Anoia!

 

Bezwstydny optymizm

Ładne określenie, dziękuję! Cieszę się, że przypadło do gustu.

 

Dzieciaki pozdrów, trochę jestem ciekaw, czy im się spodoba ;)

 

Dzięki za wizytę, komentarz i miłe słowo! :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Niezwykle miła bajka, a choć czytana już po świętach, to także wywołuje korzystne wrażenie i szczery uśmiech. ;)

 

No i ja­ke­śmy chcie­li oblot zro­bić to… no, trach… – spu­ścił wzrok i wy­co­fał się nie­pew­nie. –> No i ja­ke­śmy chcie­li oblot zro­bić to… no, trach… – Spu­ścił wzrok i wy­co­fał się nie­pew­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Reg!

 

Każdy uśmiech czytelnika bardzo cieszy – fajnie, że i u Ciebie się pojawił :) błąd oczywiście poprawiony :)

 

Dziękuję za wizytę i komentarz!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo proszę, Krokusie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka