- Opowiadanie: Morgiana89 - Potworne święta

Potworne święta

Cześć,

 

Oczywiście nie jest to opowiadanie konkursowe, ale nie mogłam się oprzeć, by nie napisać czegoś świątecznego, chodziło to za mną od zeszłego roku. W sumie wtedy opowiadanie częściowo powstało i czekało na tegoroczne święta.

Jest to kolejne opowiadanie o Benedykcie Wilczku, choć tym razem w nieco mniej rubasznym wydaniu.Stare teksty znajdziecie tu i tu. Chociaż żywię nadzieję, że opowiadanie może istnieć jako samodzielny twór.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Potworne święta

Benedykt Wilczek siedział w swoim biurze, o ile tę kanciapę można było nazwać biurem. Ledwo mieściło się w nim biurko, na którym nieustannie gromadziły się papiery i szafka z teczkami, które także walały się w każdym kącie pomieszczenia. W sumie do tego nawet przywykł. Największym problem okazało się otwarcie drzwi i dotarcie do fotela, jedynego wygodnego mebla na całym posterunku. Komendant, dopilnował, by chociaż to było takie jak należy w tym nędznym komisariacie, nawet jeśli budżet Pogorzeliska nie pozwalał na zbyt wiele.

Benedykt westchnął ciężko zerkając w kierunku niewielkiego okna. Wychodziło na cegłę przeciwległego budynku, ale Wilczek lubił sobie wyobrażać, że za oknem rozpościerają się pola, las, czy panorama miasteczka z widokiem na ratusz. Westchnął ciężko odrywając głowę od ponurych myśli i wrócił do raportów, które gromadziły się tam od tygodni. Banda potworów nieźle rozrabiała przez ostatnie miesiące, przez co nie mógł wygrzebać się ze sterty dokumentów.

W komisariacie poza samym Benedyktem Wilczkiem pracowali mundurowy Mirek Łasica i sierżant Kalina Małecka. Ufał im, choć popełniali błędy, ale na lepszy zespół nie mógł liczyć.

W Pogorzelisku wiecznie brakowało rąk do pracy i jak na tak małe miasteczko sporo się działo. Do niedawna zdawało się, że było aż nazbyt spokojnie. Czyżby cisza przed burzą?

Ktoś zapukał do drzwi.

– Proszę – powiedział zrezygnowany Benedykt przecierając zmęczone oczy. Spodziewał się, że to będzie długi, nudny dzień, ale pukanie zapewne nie zwiastowało niczego dobrego.

– Panie, komendancie, ja tylko na chwilkę – wysapała Kalinka, gdy wsunęła głowę w szparę między drzwiami a futryną. Włosy dziewczyny były rude, długie i kręcone, a na jej twarzy znajdowały się setki piegów. Wyglądało jakby głowa policjantki zawisła w powietrzu, otoczona przez burzę loków. Benedyktowi skojarzyła się ze słońcem. Zdecydowanie w pomieszczeniu brakowało miejsca, zwłaszcza, że komendant siadając w fotelu, musiał przepchnąć biurko, a to kolidowało ze swobodnym otworzeniem drzwi.

– Tak? – zapytał, chcąc przyspieszyć nieuniknione.

– Udało mi się złapać kolejnego, sądzę, że nadal nie wyłapaliśmy wszystkich. Ten okazał się wyjątkowo uparty, ale i tępy, więc nie poszło tak źle… Trudno było go sklasyfikować do modelu, ale zdaję się, że to Babok. Cholernik przyczaił się niedaleko sierocińca. Myślałam, że nie jest taki groźny, ale komendancie… Serce staje na samą myśl, co mógłby zrobić tym biednym dzieciom…

Zawiesiła głos i potrząsnęła głową, Benedykt wolał nie wiedzieć do czego jest zdolny.

– Cholera, zrujnują miasto – westchnął ciężko Wilczek. Wstał chcąc nieco rozprostować plecy, ale to spowodowało, że uderzył w drzwi, mało nie zatrzaskując ich na głowie Kaliny, której szyja w nienaturalny sposób się wydłużyła. Teraz komendant odniósł wrażenie, że dziewczyna wygląda jak żyrafa.

 – Oj.

– Przepraszam, Kalinko, przepraszam – zachrypiał w przestraszony i szybko znów usiadł, podsuwając biurko pod samą brodę. – Przesłuchaliście ich?

– Łasica coś tam próbuje, ale sam pan wie, że to niełatwe. Kompletnie nie rozumiem skąd ta plaga, zwłaszcza teraz, gdy święta tuż, tuż.

Pokiwał głową zgadzając się z jej słowami, cofnęła głowę, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeśli Benedykt Wilczek planował rozwiązać problem z potworami, to najwyższa pora, żeby się doszkolić i dowiedzieć kim jest Babok i cała jego kompania.

– Cholera, czemu akurat na mojej służbie zawsze musi się gromadzić tyle tałatajstwa?

 

***

 

Okazało się, że Babok jest niezwykle niebezpieczny dla dzieci. Ten mały gówniarz, bo ledwo dorastał Benedyktowi do pępka, miał w sobie tyle jadu, że gdyby mógł, to wydłubałby mu oczy. Rzucał się po celi na chudych, patykowatych nóżkach jak oszalały pies przypięty do łańcucha. Ciało stwora porastała krótka, kręcona, burego koloru sierść. Komendant już zgłosił sprawę wyżej i miał nadzieję, że w niedługim czasie pojawią się, by pozbyć się tego śmiecia z Pogorzeliska. Gnojek mało nie wydłubał oczu dzieciakom, które mieszkały w sierocińcu, bo chciał zrobić z nich breloczki.

Gdy komendant wychodził z komisariatu ogarnęło go dziwne uczucie przemęczenia, zdecydowanie za dużo czasu spędzał na posterunku.

Ruszył w kierunku nowo wybudowanej hali, która kontrastowała nowoczesnością z zabytkową częścią miasteczka. Od jakiegoś czasu skupiała wszystkie większe sklepy. Przechodząc do wejścia, po drodze minął wielkiego, czarnego kocura, mało na niego nie wpadając. Ten jednak tylko prychnął niezadowolony, ale nie przesunął się.  

W galerii swój punkt miał najlepszy krawiec w mieście, otworzyły się także pozamiejskie sklepiki z obcymi towarami, znalazł się nawet sklep z dywanami.

Centrum zaplanowano jeszcze za rządów Antoniego Paluszka. Ówczesny burmistrz zadbał, by paskudna hala stanęła tuż obok głównego placu Pogorzeliska.

Wszedł do centrum, w którym czuć było już zbliżające się święta. Dekoracje rozwieszono wszędzie, a ogromna czubek choinki ocierał się o sklepienie. Benedykt jeszcze nie zdążył nawet pomyśleć, że należałoby sfatygowane ozdoby wyciągnąć z kufra. Gdy tu z każdej strony lśniły kolorowe bombki. Na środku korytarza w najszerszym miejscu stał domek świętego Mikołaja. Jeśli chodzi o samego Mikołaja, który zasiadał na ogromnym, bogato zdobionym fotelu, Benedykt nie miał wątpliwości, że to przebieraniec, zatrudniony na potrzeby promocji centrum. Do świętego ustawiła się już spora kolejka dzieciaków.

– Do czego to doszło? – mruknął z dezaprobatą komendant.

Po wizycie u krawca chciał jak najszybciej wrócić do domu, jednak zauważył zapłakane twarze dzieci.

Zamiast słodyczy, dzieciaki trzymały w dłoniach kulki. Gdy podszedł bliżej dostrzegł, że to ziemniaki.

Kto na Boga wpadł na taki durny pomysł? Czyżby cięcia kosztów? – zastanawiał się.

Staś Karliński, zalewał się łzami, znał go bo jego matka, nieraz przychodziła do Wandy po pomoc. Dzieciaki były zawiedzione i smutne. Benedykt zerknął na Mikołaja. Pod czerwoną czapką i białą brodą zauważył coś niedobrego, coś czego Benedykt nie chciał ignorować. Ale czy mógł go aresztować za wredny uśmiech lub rozdawanie dzieciakom ziemniaków?

 

***

 

– Wandziu, jestem wykończony – powiedział, gdy w końcu dotarł do chatki na skraju lasu, w której od kilku lat mieszkali razem. Rozstawali się jednie na jego służby lub gdy Wanda miała ręce pełne roboty w sąsiednim mieście, czy okolicznych wioskach. Wtedy zazwyczaj brała dziewczyny, które u niej terminowały i znikała na kilka, kilkanaście tygodni. Zapomnieli już, jak to było żyć bez siebie.

Wanda była znachorką. Los niespodziewanie ich połączył. Benedykt na samo wspomnienie tamtych wydarzeń robił się czerwony. Swego czasu całe miasto oszalało w miłosnym amoku i pomyśleć, że i jego dosięgła strzała przeklętego amora. Do dziś jego podobizna wisi w komisariacie, z nadzieją, że odpowie za swoje zbrodnie. Nie udało im się go schwytać.

Po wszystkim okazało się, że znachorka i komendant mają zadziwiająco wiele ze sobą wspólnego i tak już zostało.

– Co się stało? – zapytała Wanda.

– Coś niedobrego dzieje się w miasteczku…

– Na pewno znajdziesz rozwiązanie, Beniu, wierzę w ciebie. – Podeszła do niego i pogładziła, pokryty zmarszczkami policzek.

– Rozwiązanie wisi w powietrzu, Wandziu, gdybym tylko mógł je pochwycić.

Mimo wszystko zrobiło mu się nieco cieplej na sercu, gdy jej miodowe oczy dodawały mu otuchy. Usiadł do kolacji, którą przygotowała, ale nie dane mu było dokończyć, bo do drzwi chatki zaczął się ktoś dobijać.

– Komendancie! Komendancie! – krzyczał znajomy męski głos. – Jest pan tam?

Z rezygnacją, wstał z krzesła, by otworzyć drzwi. I gdy tylko to zrobił, zasapany Łasica zawołał:

– Musi pan, natychmiast jechać ze mną do miasteczka! To pilne, stała się tragedia!

– O co chodzi, Łasica? Przecież ledwo opuściłem posterunek, czy to naprawdę nie może poczekać jednego dnia?

– Mikołaj z galerii oszalał! Zamknęliśmy go w celi, bo rzucił się na dzieciaki. Panie komendancie, chyba w tym roku naprawdę świąt nie będzie – powiedział grobowym głosem posterunkowy.

Nie czekając na więcej, Benedykt Wilczek narzucił na siebie płaszcz, rzucił ostatnie smętne spojrzenie na talerz pełen przepysznej potrawki i wyszedł w mrok nocy.

 

***

 

Gdy weszli do komisariatu, panowała grobowa cisza. Benedykt miał wrażenie, że jego serce tłucze się w piersi bez opamiętania.

– Panie komendancie, nie uwierzy pan – odezwała się Kalinka, gdy tylko wyszła z biura. – Jak zejdzie pan do cel, proszę to wyjąć. – Wcisnęła mu w ręce woreczek. – Szaleństwo.

Jej wraz twarzy wyrażał bardzo wiele sprzecznych emocji i Benedykt, nie był pewien czy zdołał je właściwie odczytać. Może lęk, rozbawienie, niepewność sam nie wiedział, jak można na jednej twarzy okazać tyle uczuć. A może mu się przywidziało…

Ostatecznie nie patrząc dłużej na Kalinę, wepchnął to co mu podała do kieszeni i wszedł do pomieszczenia, w którym znajdowały się cztery cele, wykorzystywane zawsze w nagłych przypadkach, bo prawdziwego więzienia Pogorzelisko nie posiadało. Na środku małego korytarza paliła się jedna samotna lampa. Zapadła już noc, a i ostatnio byli zmuszeni ciąć budżet, dlatego nie pozwolili sobie na zbędne marnowanie światła w godzinach wieczornych.

W pomieszczeniu zastała go niepokojąca cisza, słyszał dokładnie jak Łasica wsunął się za nim i wskazał cele po prawej stronie. Benedykt podszedł nieco bliżej, słabe światło jarzeniówki padało na siedzącą w kącie z podkulonymi nogami kupę czerwonych szmat.

– Ekhm, Mikołaju? – odchrząknął, ale nie usłyszał odpowiedzi.

Popatrzył uważnie, ale nie mógł wyraźnie dojrzeć postaci siedzącej w kącie, było zbyt ciemno. Już miał dać znać Łasicy by zapalił więcej światła, ale młody posterunkowy się odezwał:

– Komendancie, niech pan wyjmie, to co Kalinka dała, to wszystko wyjaśni – szepnął, wskazując głową na wybrzuszoną kieszeń szarego płaszcza.

Wysunął ostrożnie zawiniątko, z którego wysypało się kilka kolorowych bombek. Gdy tylko to zrobił jegomość w czerwieni poderwał się na równe nogi i rzucił się w ich stronę. Jedynym co go powstrzymało była solidnie wykonana krata, która i tak zaskrzeczała pod wpływem uderzenia.

Ryk jaki wydobył się gardła stworzenia był nieludzki, a twarz wykrzywił grymas wściekłości. Benedykt Wilczek odskoczył zaskoczony. Widział wiele, ale dawno nie dostrzegł tak paskudnego oblicza. Spod stroju Mikołaja wyzierał pysk kozy, połączony z ludzkim, co przywodziło na myśl diabelskie stworzenie, a spod czerwonej czapki rozrastały się ogromne, szpiczasto zakończone rogi.

– No tego się nie spodziewałem – powiedział, patrząc na wijące się, szamoczące w ataku furii stworzenie.

– To COŚ skutecznie udawało Mikołaja w centrum – powiedział Łasica.

– Żartujesz? Przecież ja go widziałem. On rozdawał dzieciakom pre… Znaczy się ziemniaki… – poprawił się zmieszany. – Ale przecież wyglądał całkiem normalnie. Na Boga, jak to możliwe? Dlaczego się tak zmienił?

– Z tego co Kalina mówiła, to chyba Krampus. Zazwyczaj karze niegrzeczne dzieci, ale tym razem mu odbiło i zaatakował je, to musiało być niedługo po tym, jak poszedł pan do domu. A dlaczego zwariował? Nie mam pojęcia! Może nie zniósł ducha przyszłych świąt? Świadkowie twierdzili, że rzucił się najpierw na małego Staśka, później na resztę. Kilkoro nieźle poturbował. Znajdują się teraz pod opieką medyków, ale na szczęście nic poważnego im się nie stało. Ludzie są przerażeni komendancie! Ta plaga nie jest w odwrocie, tak jak myśleliśmy. Musimy szybko coś z tym zrobić.

Komendant nie potrafił zrozumieć jak stwór zmienił twarz. Gdy Łasica wspomniał małego Stasia, ciężka gula utkwiła mu w gardle. Jeszcze raz Benedykt zerknął na Krampusa, oczy które widział w galerii wciąż były te same. Rozbiegane.

– W centrum było pełno kolorowych światełek, choinek, a on sam stał się Mikołajem. Dlaczego teraz mu odbiło?

– Nie wiem, komendancie, ten stwór oszalał, niech pan to schowa, bo – ściszył głos: – kraty wyłamie.

– Faktycznie, faktycznie, macie racje Łasica – powiedział i wsunął bombki ponownie do kieszeni.

Oszalały potwór przestał walić w kraty celi. Znów smętnie zwinął się w kłębek pod ścianą.

Benedykt podszedł ostrożnie bliżej celi.

– Szkoda czasu, szefie. Przestał mówić po ataku w centrum. Podobno kilka osób słyszało jakiś dźwięk, to po nim wszystko się zaczęło.

– Co to był za dźwięk?

– Chyba dzwoneczki.

– Dzwoneczki?

Łasica wzruszył ramionami. Stali tam jeszcze przez chwilę, cisza w celi była porażająca, Benedyktowi zdawało się nawet, że stwór przestał oddychać.

– Musicie opowiedzieć, posterunkowy, jak żeście go obezwładnili. – Spojrzał ostatni raz na czerwone szmaty i wychodząc dodał: – Zdumiewające.

 

***

 

– Ta sprawa śmierdzi na kilometr – oznajmiła Kalina. – Ludzie się wystraszyli, komendancie. Zamknęliśmy centrum na kilka dni, ale nie udało się nikogo schwytać, a przynajmniej nikogo podejrzanego, ani zrozumieć skąd te stwory się biorą. Jedynie jakiś wielki kocur kręci się po rynku. Wszystko przez to nowe stoisko rybne, które otworzyli na placu koło hali wraz z jarmarkiem świątecznym. Dziwi mnie tylko, że z roku na rok zaczynają coraz wcześniej.

Odezwała się po dłuższej chwili:

– Nie cierpię kotów, te sierściuchy są wszędzie… Jak pan myśli, komendancie, kto stoi za tymi potwornymi incydentami?

– Nie wiem… – powiedział w końcu Benedykt. – Musimy być czujni, to na pewno nie koniec. Jak udało wam się schwytać Krampusa?

– To zasługa Kalinki – odezwał się Łasica. – Od razu poznała z kim mamy do czynienia. Ciągle czyta te swoje mądre książki… Krampus… Wyczarowała strzałki usypiające, czasem nie wiem, jak ta dziewczyna to robi. Gdy padł od razu wciągnęliśmy go na posterunek. Piekielnik waży chyba z tonę.

Benedykt podrapał się po głowie, od kilku lat przybyło mu więcej siwych włosów. Jego niegdyś czarna czupryna nieuchronnie znikała. Zbyt wiele zmartwień, zbyt mało ludzi do rozwiązania problemów. Myślał intensywnie nad kolejnym krokiem. Zbliżały się święta i czuł w kościach, że to najgorsze jeszcze przed nimi. Uczucie paliło niczym zgaga, której za nic w świecie nie można się pozbyć.

Babok przy Krampusie sprawiał wrażenie nieco mniej strasznego i groźnego, choć Benedykt Wilczek nie zamierzał umniejszać jego potworności. Okropne przeczucie nie chciało opuścić komendanta. Im szybciej rozwiążą zagadkę, tym szybciej wrócą do normalności, o ile w Pogorzelisku można mówić o normalności.

 

***

 

Przez kilka kolejnych dni nie działo się nic. Benedykt czuł w kościach, że to cisza przed burzą, ale miasteczko jakby zapomniało, że coś złego niedawno się wydarzyło. Wszystko wróciło do normy, grudzień płynął pospiesznie, wielkimi krokami zbliżając się do Wigilii. Szczęśliwi mieszkańcy już świętowali. Nawet mocno wystraszone dzieci, zapomniały o przygodzie z Krampusem i na nowo wariowały a to w galerii, a to na placu w śniegu, który w tym roku obficie spadł na ulice i przyjemnie chrzęścił pod stopami.

Jednak coś cały czas nie dawało Benedyktowi chwili spokoju, jakby czuł, że rozwiązanie zagadki jest na wyciągnięcie ręki. Obserwował dzieciaki rzucające się śnieżkami. Raz widział jak przez przypadek oberwało się temu wielkiemu kocurowi, prychał niezadowolony, wodząc złowrogo oczami na wszystkie strony.

Benedykt próbował nieco odpuścić i zająć się innymi sprawami, bo wszystko i tak tkwiło w martwym punkcie. Do tej pory nie wyciągnęli nic od Krampusa, czy Baboka. Z tymi stworami nie dało się w żaden sposób porozumieć. W końcu przybyli funkcjonariusze ze stolicy, aby zabrać ich ze sobą. Był ciekawy, co z nimi zrobią, miał nadzieję, że po wszystkim uda mu się uzyskać jakieś informacje. Jeśli chodziło o służby rządowe mogło być z tym różnie, lubili zamiatać rzeczy pod dywan.

Do świąt zostało kilka dni, a on wraz z Kaliną, szukał bezustannie rozwiązania zagadki. Znajdowali jednak same ślepe zaułki i miał wrażenie, że kręcą się wkoło. Dziewczyna odszukała tak wiele legend, podań i mitów, że nie mógł nadziwić się mnogości potworów, które mogłyby ich jeszcze nawiedzić. Była istną skarbnicą wiedzy, bez niej od dawna siedziałby w tym bagnie sam. Na Łasicę nie mógł liczyć. Chłopak sprawdzał się kiedy chodziło o proste rzeczy, natomiast Kalina miała to COŚ. Może kiedyś go zastąpi? Wizja nieuchronnie zbliżającej się emerytury napawała starego Benedykta grozą. Musiał sam przed sobą przyznać, że należał do grupy ludzi kochających swoją pracę i niekoniecznie potrafiących oddawać obowiązki innym.

Ponownie skupił się na bieżącym problemie, analizował wszystko po kolei. Od wielu miesięcy nawiedzały ich potwory, czasem pojedynczo, czasem większymi grupami, zazwyczaj niegroźne, ale coś ostatnio się zmieniło. Świąteczna seria zdawała się wręcz morderczo niebezpieczna. Cud, że do tej pory nie doszło do tragedii. Tylko czekać, jak ktoś pożegna się z życiem. Nad Benedyktem Wilczkiem unosił się fantomowy, metaliczny zapach krwi.

Fatalna seria zaczęła się po powstaniu hali i odejściu Antoniego Paluszka, ówczesnego burmistrza. Biedak zrezygnował, bo nie mógł patrzeć na swoją byłą żonę, Adelę, która rzuciła się w objęcia Kazia Piekiełko, stolarza. Benedyktowi zawsze wydawało się, że burmistrz i jego żona należą do ludzi z wyższych sfer, a przynajmniej wyższych w ich mniemaniu. Po zdradzie Adeli i szaleństwie jakie ogarnęło Pogorzelisko, rzucając wszystkich w wir miłosnych uniesień, Paluszek się załamał. W końcu biedak odszedł z piętnem rogacza, dom zostawiając Adeli. Komendant przypuszczał, że Antonii, chciał zamknąć ten przykry rozdział swojego życia i najzwyczajniej zacząć gdzieś od nowa.

Z braku lepszych pomysłów, skierował kroki do rezydencji Paluszków, choć niebawem pani Paluszkowa, miała przyjąć zupełnie inne nazwisko. Otulił się mocniej szalikiem i ruszył ośnieżonymi uliczkami miasteczka.

 

***

 

Gdy Benedykt Wilczek zapukał do bogato zdobionych drzwi kamienicy, w której zamieszkiwali dawniej państwo Paluszkowie, zaskoczyło go, że w środku tygodnia, z wnętrza domu dobywa się gwar rozmów i muzyka. Ktoś jednak musiał dosłyszeć pukanie, w wejściu pojawił się nowy pan domu, Kazimierz Piekiełko. Benedykta zaskoczył wygląd stolarza, przy Adeli zmężniał i nawet jego okrągły, wystający brzuch nie przeszkadzał by nowy, elegancki surdut, leżał na nim jak ulał. Wilczek nie mógł pozbyć się wrażenia, że romans Adeli i Kazia spowodował zmiany, które starego stolarza przeobrażały w nową wersję Antoniego Paluszka.

– O, pan komendant, wejdźcie, zapraszamy – powiedział uśmiechając się przymilnie. Usposobienie Kazia zawsze zdawało się emanować ciepłem, jednak teraz to ciepło nie obejmowało oczu, które czujnie wpatrywały się w nowoprzybyłego, niespodziewanego gościa. 

– Mamy przyjęcie, takie tyciusieńkie, jeśli to panu nie przeszkadza, to proszę. – Odsunął się na bok, aby przepuścić w drzwiach Benedykta. – Taka persona jak pan! Można rzec gość honorowy! W końcu to dzięki, panu opanowaliśmy w Pogorzelisku niejedno cholerstwo i udało nam się wyjść z zadziwiająco wielu przykrych sytuacji. – Odchrząknął i mrugnął porozumiewawczo.

Odniósł wrażenie, że jego rozmówca specjalnie podnosi głos i wygłasza frazesy, bo kilka osób zerkało w ich kierunku. Nie chciał mu przerwać, ciekawy do czego doprowadzi ten niekończący się monolog. W końcu jednak uzmysłowił sobie, że nie odezwał się do Kazia ani słowem.

– Nie chciałbym przeszkadzać – powiedział w końcu Benedykt.

– Żartuje, pan? Adela się ucieszy. Kto jak kto, ale pan jest u nas zawsze mile widziany. – I popchnął go w stronę saloniku, gdzie kłębili się inni goście.

Benedykt Wilczek czuł się niezręcznie, gdy wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku. Zazwyczaj nie wzbudzał wielkiego zainteresowania, ale tym razem tak bardzo odstawał od reszty towarzystwa. Wytworne stroje mężczyzn i piękne suknie kobiet wyglądały niezwykle elegancko, natomiast on sam miał na sobie sfatygowany, policyjny mundur. Dobitnie pokazywał, że nie należą do tych samych sfer. Po chwili ogólne poruszenie znikło, goście wrócili do rozmów.

Znikąd w saloniku pojawiła się Adela Paluszek, która znacząco wyciągnęła dłoń w kierunku policjanta. Ujął delikatnie grube, nieco lepkie od potu palce kobiety i lekko musnął ustami. Kobieta perliście się zaśmiała.

– Och, panie Benedykcie, cóż pana do nas sprowadza? Niemałe zaskoczenie. Zaiste niemałe! Zwłaszcza dzisiaj. – Wskazała ręką tłumek gości.

– Chciałem porozmawiać… Ale zważywszy na okoliczności, zapewne przychodzę nie w porę – odparł dyplomatycznie Benedykt.

– Wie pan, rozumiemy… Ale dziś mamy takie małe święto, prawda, skarbie? – Zatrzepotała rzęsami i znów wybuchnęła śmiechem. – Mamy dziś przyjęcie przedślubne.

Była tak przejęta, że nie czekając na odpowiedź Benedykta, ruszyła do innych gości. Rozsyłała uśmiechy i żarciki. Komendant nie był głupi, kobieta zdawała się być w siódmym niebie, ale jej zachowanie było też podejrzane. Jak by to powiedzieć: zbyt szczęśliwa?

– Nie sądziłem, że tak będzie wyglądać moje życie – odezwał się Kazimierz Piekiełko za plecami Benedykta. Policjant zapomniał na chwilę o istnieniu gospodarza. – Wiem, nie pasuję tutaj, ale dla tej kobiety, zrobię dosłownie wszystko. – Pociągnął duży łyk z kieliszka i podążył za Adelą, delikatnie się kołysząc.

Uwagę Wilczka przykuł jegomość stojący koło zabytkowego sekretarzyka. Trzymał lampkę czerwonego wina, a wzrok skierował wprost na Benedykta. Gdy tylko złapał go na podglądaniu, tajemniczy mężczyzna odwrócił wzrok udając, że jest zainteresowany rozmową z przysadzistym mężczyzną, który wydawał się zaskoczony, że po długim monologu jego milczący towarzysz w końcu się odezwał. Coś tu było bardzo nie w porządku. Benedykt postanowił nieco powęszyć, nie chciał popełnić tego samego błędu co ostatnio.

Przez kolejną godzinę, lawirował między gośćmi, niektórzy zamienili z nim uprzejmie kilka zdań, inni zupełnie go ignorowali. Mężczyzna z winem od czasu do czasu przypatrywał się Benedyktowi, a ten udawał, że kompletnie tego nie dostrzega. Komendant nie potrafił odrzucić podszeptów podsyłanych przez umysł, dlatego jeszcze nie opuścił przyjęcia.

W końcu znalazł się na tyle blisko mężczyzny, że nie czekając ani chwili dłużej, rzucił się na niego. Ktoś zaczął krzyczeć, ktoś zrzucił tacę z jedzeniem, ludzi ogarnęła panika, a Benedykt, nie zważając na nic, szarpał się na podłodze aż ten zasyczał. Wilczek zatrzasnął kajdanki na jego przegubach. Szybko odchylił klapę munduru i wyciągną długi i cienki drewniany szpikulec.

– Mam cię, wampirzy pomiocie.

Ludzie zaczęli krzyczeć.

 

***

 

Goście zaczęli krzyczeć, jakby zdali sobie sprawę, że potwory naprawdę są niebezpieczne i mogą zaatakować każdego. Przepychali się w przejściu, by jak najszybciej odsunąć się od komendanta i zakutego w kajdanki jegomościa. Rozgardiasz jaki zapanował był nie do opisania. Po szarpaninie zalany potem Benedykt zawołał:

– Uspokoić się! Natychmiast!

Słowa na niewiele się zdały, ludzie uspokoili się nieco, gdy jedna tęgawa dama, wywaliła cały stolik z ciasteczkami, owocami i tortem. Od stóp do głów przypominała teraz lukrowego pączka. Pojawiło się kilka parsknięć i ukrytych uśmieszków, ktoś łaskawie podał jej rękę, by mogła wstać. Po chwili przybiegła z ręcznikami, serwetami i Bóg wie czym służba, by ratować kobietę. Adela z Kaziem próbowali uspokoić zapłakaną damę.

Benedykta nie dziwiło, że ludzie wpadli w panikę, już dawno stwierdził, że niektórzy mają zbyt miękką skórę, gdy na horyzoncie pojawi się choćby zarys zagrożenia.

– Chyba mnie z kimś pomyliłeś – wysyczał w końcu zakuty w kajdany mężczyzna.

– Zamilcz, pogadamy na posterunku, swoje wiem.

– A jeśli on ma rację i ghmmm jakby to powiedzieć, drogi monsieur komendant pan się pomylił – odezwała się jakaś kobieta, której misternie zdobiona fryzura falowała przy każdym najmniejszym ruchu.

Benedykt przymknął oczy poirytowany, ale ich nie zamknął. Nie miał pełnej władzy nad wampirem, wolał nie ryzykować.

– Jeśli macie wątpliwości pokażcie, gnojowi krzyż.

Zapadła niepewna, głucha cisza, ale w końcu ktoś wysunął się przed szereg i gdy tylko ukazał się w jego dłoni niewielki srebrny krzyżyk, wampir zawył i zasyczał ukazując wszystkim ostro zakończone kły.

– Ghhhh… Zabierz to, zabierz! – zawył.

– Tak myślałem, jesteś aresztowany. A ty… – Wskazał ręką na mężczyznę dzierżącego krzyż. – Idziesz ze mną. Ach, proszę nie opuszczać imprezy. Przyszłych państwa młodych również zapraszam do komisariatu.

Był sam i nie miał wątpliwości, że spora część osób weźmie nogi za pas. Nie miał jednak wyboru. W atmosferze skandalu wraz Adelą, Kaziem i wampirem opuścili rezydencję.

 

***

 

Okropna pomyłka Benedykta Wilczka. Taki tytuł nosiła pierwsza strona Wiadomości z Pogorzeliska, ale treść artykułu nie pozostawiała na działaniach policji suchej nitki. Wcześniej Benedyktowi zdawało się, że mało kto czytał te brednie, ale teraz co druga osoba zaczytywała się w tym szmatławcu.

– Panie, komendancie, podobno dochodzą słuchy, że już po świętach. Jak pan myśli? – Młoda policjantka, wskazała znacząco na gazetę.

– Nie wiem, Kalinko, nie wiem. Wszystko jest takie dziwne, te potwory, coś za bardzo skupiły się przed świętami. Macie wieści co z Mikołajem? Podobno miał zawitać wczoraj do miasteczka, ale do tej pory ani widu, ani słychu…

– Niestety, szefie.

– A słyszałaś, co powiedział ten wampir? Mikołaja już nie ma… Co prawda nigdy za bardzo w niego nie wierzyłem… Do tej pory zawsze sam musiałem kupować prezenty.

– Panie komendancie, niech pan nie bluźni.

– No, Kalinko, to przecież prawda.

– Jaka prawda? A jak pan myśli, kto, panu kupił w zeszłym roku ten skórzany pas?

Nastąpiła cisza.

– Yyy… Wy…?

Ale w momencie gdy padły te słowa zrozumiał, że to nie oni.

– Musimy coś z tym zrobić – zawyrokował.

Przechadzali się po rynku, obserwując jarmark świąteczny, z którego uleciała cała radość. Jakby ktoś rzucił klątwę na to miejsce, w dodatku w nocy zniszczono wszystkie ozdoby, a i kilka stoisk zostało zrujnowanych doszczętnie, bo jak się okazało, nikt nic nie ukradł. Atmosfera świątecznej beztroski znikała bezpowrotnie.

– Ten kocur doprowadza mnie do szału. Paszoł won – zamachał Benedykt, ale kocisko zwróciło na niego tylko wielkie oczyska i zasyczało, nie ruszając się nawet na krok.

Benedykt odszedł jak niepyszny. Nawet kot go ignorował. Kalina została nieco z tyłu, ale szybko dorównała mu kroku, ciągnąc go za rękaw w stronę najbliższego stoiska z pierniczkami.

– Szefie, niech pan nie patrzy, ale z tym kotem jest coś nie tak…

Szarpnęła go mocniej, za rękaw, a on zasyczał.

– Co? Do…?

– Mówiłam, żeby nie patrzeć, on nas obserwuje!

– Kalina, nie gadaj bzdur – prychnął i próbował wyrwać rękę.

Ale dziewczyna trzymała ją w stalowym uścisku, tak zupełnie niepodobnym do jej rozmiarów.

– Komendancie, to chyba Jólakötturinn – wyszeptała najciszej jak zdołała.

– Jolka, co? – zapytał cicho, a Kalina przewróciła oczami.

– Muszę, panu jeszcze raz wszystko na nowo wyjaśnić. Chodźmy!

Pociągnęła go w stronę komisariatu, ale najpierw rzuciła monety na ladę i zabrała kilka pierniczków. Była w zadziwiająco dobrym humorze, jak na kogoś, kto znalazł kolejnego potwora i zostawił go spokojnie na rynku wśród niewinnych ludzi. Benedykta ścisnęło ze strachu w żołądku.

 

***

 

Cichaczem ruszył za czarnym czworonogiem, nie podobało mu się to, co wymyśliła Kalina i miał pretensje do siebie, że kot nie zwrócił jego uwagi wcześniej. Ot, uznał go za kolejny zwyczajny element małomiasteczkowego życia. Bo kogo mógł zdumieć kot, skoro tyle kręciło się ich po okolicy? Jednakże Jólakötturinn poruszał się niezgrabnie, był wielki i nie bał się ludzi. Gdy ci przypadkiem na niego wpadli prychał na nich niezadowolony, ale obserwował i czekał. Kocisko wypatrywało potencjalnych ofiar. Czas mieli do świąt, a ten uciekał. Nieuchronnie zbliżała się Wigilia, został raptem dzień, a według Kaliny wtedy wszystko się zacznie.

Postanowili złapać kota w pułapkę. Zasadzili się na niego, całą trójką, bo Kalina twierdziła, że samotne działania im nie służą. Widać to było choćby po ostatnich wydarzeniach, gdy stracili zaufanie społeczności. Stary policjant się obwiniał, ale skąd mógł wiedzieć, że wampir, to były przyjaciel Antoniego Paluszka? Według Adeli nigdy przedtem nie ujawnił swojej prawdziwej tożsamości.

Komendant znów zaczął analizować zniknięcie byłego burmistrza, a to przyprawiło go o kilka nowych siwych włosów. Zwłaszcza, że stary Antoni z nikim nie utrzymywał kontaktu. Czyżby sam został porwany, przetrzymywany lub nie daj Boże pożarty przez jakieś cudaczne stwory nocy? Adela od kilku dni wyła z rozpaczy, choć teoretycznie nic ich już nie łączyło. Jednak kiedyś to był jej mąż i w sumie nigdy nie powiedziała na niego złego słowa.

Benedykt liczył, że kocur doprowadzi ich na miejsce, choć śledzenie stwora nie należało do łatwych. Komendant podejrzewał, że Jólakötturinn czuł się bezpiecznie, bo od wielu dni nikt nie zwracał na niego uwagi, mieli nadzieję, że stał się nieostrożny.

Plan był prosty, dorwać stwora przed Wigilią za wszelką cenę. Skierował kroki w stronę starej dzielnicy Pogorzeliska, bo wszystko wskazywało na to, że tam się ukrywa Jólakötturinn.

Potwór zniknął w opuszczonym budynku. Podpiwniczenie miało niegdyś okna i teraz im dłużej Benedykt o tym myślał, całkiem nieźle nadawało się na kryjówkę potworów. Komendant zauważył Łasicę, który czaił się na końcu ulicy. Dał znać by czekał, a sam ruszył. Nie opuszczało go wrażenie, że śnieg zaczął jakoś głośniej chrzęścić pod stopami, a serce bić kilka razy szybciej.  

 

***

 

Gdy tylko Benedykt Wilczek wkroczył do budynku, po przejściu kilku kroków coś ciężkiego uderzyło go w skroń i upadł.

Ocknął się dopiero po chwili, w pomieszczeniu panował zaduch, a smród niemytych potworów unosił się na kilometr. Wśród stworów zaniedbany, ale w dobrym zdrowiu krążył nie kto inny, tylko sam wielce nieobecny Antonii Paluszek. Mina Benedykta musiała wyrażać niemałe zaskoczenie, bo gdy tylko stary burmistrz go dostrzegł wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Witamy, komendancie, witamy, udało się w końcu coś odkryć!

Antonii wydawał się całkiem z siebie zadowolony, co zaskoczyło Benedykta. Wilczek nie mógł wydusić z siebie słowa, sam nie wiedział, czy to przez pulsujący ból na skroni, czy ze zdumienia. W końcu wykrztusił:

– Jak?

– Pytasz jak? – zaśmiał się. – Normalnie, kiedyś na swojej drodze spotkałem tego oto Helmuta – wskazał na wysokiego bladego mężczyznę, który na widok Benedykta wyszczerzył kły. – Nie miej mu tego za złe, nadal pamięta jak zaatakowałeś go na przyjęciu. Przybył tu z odległej Pensylawanii, kiedyś moja słodka Adela wpadła mu w oko, miał ochotę na te jej hektolitry krwi.

Na wspomnienie o żonie na twarzy Antoniego przemknął cień. Paluszek paplał dobre kilka minut przypisując sobie wszystkie zasługi, których dopuściły się potwory w miasteczku, bo to on przywołał je z pomocą swojego kompana, by siały zamęt i zniszczenie. Benedyktowi nie mieściło się w głowie, jak do tego wszystkiego doszło. Zawsze wydawało mu się, że Antonii to mimo wszystko dobry człowiek.

Prosty plan schwytania Jólakötturinna okazał się niedopracowany. Benedykt przestał zwracać uwagę na to, co mówił Paluszek, rozejrzał się po pomieszczeniu jakieś stwory pilnowały czerwonego worka, który jęczał cicho pod ścianą. Strach ścisnął go za gardło, a gdy Antonii zauważył na co patrzy komendant wydał radosny pomruk.

– Oj, tak, świąt w tym roku nie będzie. Święta, święta, ale bez Mikołaja, to już nie będzie to samo.

– Dlaczego?

– Czy wiesz, co ja przeszedłem? – zaryczał Antonii, niespodziewanie pozwalając sobie na wybuch.

Komendantowi nie dane było się dowiedzieć. W tej chwili kilka rzeczy wydarzyło się w jednocześnie. Łasica z Kaliną wpadli do pomieszczenia, przyszpilając postawnego wampira do ściany, by po chwili zostawić go bez życia

– Cholera, celowałam w tego drugiego – sapnęła aspirant Małecka.

Antonii Paluszek zaryczał, ale cios Łasicy powalił go na ziemię. Benedyktowi Wilczkowi przez myśl przemknęło, że jeszcze będą z niego ludzie.

 

***

 

Potwory zniknęły tak szybko, jak się pojawiły, zostawiając osłabionego Mikołaja. Były burmistrz paplał coś nieskładnie, ale nie byli w stanie wyciągnąć z niego nic sensownego.

– To zrozumiałe, że chciał się pokazać w lepszym świetle – mamrotał. – Oni zawsze tak robią. Zawsze! Myślisz, że Adela jest święta, to ona wciągnęła mnie w to wszystko… ONA! Nie zdawała sobie tylko sprawy, że ja mogę zrobić coś gorszego. Ona mnie zniszczyła, zniszczyła… – Chlipał Antonii, który zupełnie stracił panowanie nad sobą.

Łasica zawlekł Paluszka do komisariatu. Udało się uwolnić Mikołaja, bo potwory zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Benedykt wiedział, że to nie rozwiązuje problemu, ale miał nadzieję, sytuacja się nieco unormuje.

– Dziękuję, dziękuję – jęczał staruszek, gdy Kalina opatrywała wielkiego guza na czole i kilka otarć na przegubach.

Mikołaj nie wyglądał najlepiej. Wymizerowany, nieco stracił swój blask, zmęczone oczy i zapadnięta twarz zdradzała, że w jego życiu wydarzyło się coś niedobrego. Benedykt miał nadzieję, że ciasteczka wigilijne i mleko, które zostawią dzieci załatwi sprawę, by staruszkowi wróciło nieco werwy.

Benedykt poczuł nieprzyjemny dreszcz na myśl, że po świętach czeka go pewne przykre wystąpienie, w którym oficjalnie będzie musiał poprzeć Kazia Piekiełko, wyrażając tym samym swoje ubolewanie z powodu ostatnich wydarzeń. W głowie cały czas dudniły mu słowa Antoniego to wszystko wina Adeli.

– Pogorzelisko jest znów bezpieczne – powiedział bardziej życzeniowo, niż pełen wiary do stojącej nieopodal Kaliny, która uśmiechała się ciepło do wymizerowanego Mikołaja. Pomogła staruszkowi usiąść w oczekiwaniu na powóz, który miał zabrać ich do centrum.

Benedykt Wilczek liczył, że spokój potrwa przynajmniej przez jakiś czas.

– Cholera – krzyknął komendant i ignorując spojrzenie zaskoczonej Kaliny, poderwał się i popędził ciasnymi uliczkami miasteczka. Był ranny, ale w końcu już prawie nadeszły święta. Wypadało znaleźć prezent dla Wandzi, a czasu zostało naprawdę niewiele.

Koniec

Komentarze

Witaj Morgiana89 !!!

 

Super! Bardzo dobre opowiadanie. Masz wielką wyobraźnię. Najbardziej mi się podobało zakończenie, którego się w ogóle nie spodziewałem :)))))))

 

Super twist. Czytało się bardzo dobrze i był też humor. Chyba łatwo ci się pisze nie? Widzę dobry warsztat.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Jestem w trakcie, podoba mi się, świąteczne szaleństwo z ziemniakami i Krampusem super. Trochę problemów z przecinkami, czy wypisywać?

 

Czasem mam wrażenie, że warto odrobinę odchudzić, tj. prostsze zdania albo prostsze opisy.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dzięki za odwiedziny.

 

GreasySmooth, u mnie zawsze przecinki trochę szaleją, a jeszcze jak ostatnio mało czasu na pisanie, więc pewnie teraz tym bardziej. Jeśli chcesz, to możesz pokazać kilka przykładów, ale decyzję pozostawiam Tobie.

Co do zdań, gwarantuję, że wywaliłam jakieś 6 tyś znaków, także naprawdę mocno odchudziłam tekst. :p

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Cóż, Morgiano, widać tu jakiś pomysł na historię nawiązującą do świąt, ale nie ukrywam, że wydał mi się on nieco naciągany i niezbyt interesujący. Jakoś nie mogę dostrzec dobrego powodu, dla którego potwory zawitały do Pogorzeliska.

Wykonanie jest bardzo złe, skutkiem czego opowiadanie czyta się fatalnie. Poza błędami, usterkami, powtórzeniami i literówkami jest tu wiele niepoprawnie i mało czytelnie sformułowanych zdań, zdarzają się słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem, zapis dialogów w kilku miejscach wymaga poprawienia, a interpunkcja wręcz woła o pomstę do nieba.

 

i szaf­ka z tecz­ka­mi, które wa­la­ły się w każ­dym kącie po­miesz­cze­nia. → To teczki były w szafce, czy walały się w każdym kącie?

 

było takie jak na­le­ży na tym nędz­nym ko­mi­sa­ria­cie… → …było takie jak na­le­ży w tym nędz­nym ko­mi­sa­ria­cie

Chyba że chodzi o to, co było na dachu komisariatu.

 

że widać przez nie pola, las lub pa­no­ra­mę mia­stecz­ka z wi­do­kiem na ra­tusz. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Na ko­mi­sa­ria­cie poza samym Be­ne­dyk­tem Wilcz­kiem pra­co­wa­li→ W ko­mi­sa­ria­cie, poza samym Be­ne­dyk­tem Wilcz­kiem, pra­co­wa­li

 

Cięż­ko było go skla­sy­fi­ko­wać→ rudno było go skla­sy­fi­ko­wać

 

– Prze­pra­szam, Ka­lin­ko, prze­pra­szam – za­chry­piał w prze­stra­chu→ – Prze­pra­szam, Ka­lin­ko, prze­pra­szam – za­chry­piał przestraszony

 

sam pan wie, że to nie łatwe. → …sam pan wie, że to niełatwe.

 

żeby się do­szko­lić i do­wie­dzieć się kim jest Babok… → Tak się zaczyna siękoza.

Wystarczy: …żeby się do­szko­lić i do­wie­dzieć kim jest Babok

 

kon­tra­sto­wa­ła no­wo­cze­sno­ścią z wik­to­riań­skim cen­trum mia­stecz­ka. → Czym objawiała się wiktoriańskość Pogorzeliska?

 

W ga­le­rii znaj­do­wał się teraz naj­lep­szy kra­wiec w mie­ście… → Czy dobrze rozumiem, że kiedy wychodził, to go nie było?

 

we­szło kilka po­za­miej­skich skle­pi­ków… → Sklepiki chodzą???

 

ogrom­na cho­in­ka ocie­ra­ła się o czu­bek skle­pie­nia. On sam jesz­cze nie zdą­żył nawet po­my­śleć, że trze­ba sfa­ty­go­wa­ne ozdo­by wy­cią­gnąć z kufra. → Co to jest czubek sklepienia? Czy dobrze rozumiem, że czubek sklepienia jeszcze nie wyciągnął ozdób z kufra?

A może miało być: …ogrom­na cho­in­ka ocie­ra­ła się czu­bkiem o skle­pie­nie. Benedykt jesz­cze nie zdą­żył nawet po­my­śleć, że trze­ba wy­cią­gnąć z kufra sfa­ty­go­wa­ne ozdo­by.

 

oświe­tla­ne mi­go­tli­wy­mi świa­teł­ka­mi. → Nie brzmi to najlepiej.

 

trzy­ma­ły w dło­niach nie­wiel­kie okrą­głe kulki. → Sporo masła maślanego – kulki są okrągłe i niewielkie z definicji.

 

jego matka, nie raz przy­cho­dzi­ła… → …jego matka nieraz przy­cho­dzi­ła

 

Be­ne­dykt zer­k­nął na Mi­ko­łaj. → Literówka.

 

w któ­rej od kilku lat miesz­ka­li razem, z ma­ły­mi prze­rwa­mi na jego kil­ku­dnio­we służ­by… → Czy dobrze rozumiem, że małe przerwy mieszkały z nimi?

 

– Na pewno znaj­dziesz roz­wią­za­nie, Beniu, wie­rzę w cie­bie – po­de­szła do niego i po­gła­dzi­ła, po­kry­ty zmarszcz­ka­mi po­li­czek.– Na pewno znaj­dziesz roz­wią­za­nie, Beniu, wie­rzę w cie­bie.Podeszła do niego i po­gła­dzi­ła po­kry­ty zmarszcz­ka­mi po­li­czek.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

zro­bi­ło mu się nieco cie­plej na sercu, gdy jej cie­płe mio­do­we… → Powtórzenie.

 

ale nie dane mu było do koń­czyć… → …ale nie dane mu było dokoń­czyć

 

I gdy tylko to zro­bił, za­spa­ny Ła­si­ca za­wo­łał: → Chyba miało być: I gdy tylko to zro­bił, za­sapa­ny Ła­si­ca za­wo­łał:

 

Be­ne­dykt Wil­czek na­rzu­cił na sie­bie płaszcz, rzu­cił ostat­nie smęt­ne spoj­rze­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Gdy we­szli na ko­mi­sa­riat pa­no­wa­ła gro­bo­wa cisza. → Gdy we­szli do komisariatu, pa­no­wa­ła gro­bo­wa cisza.

Bo chyba nie weszli na dach komisariatu?

 

niech mu pan po­ka­że to. – Wci­snę­ła mu w ręce wo­re­czek. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

czte­ry cele. Wy­ko­rzy­sty­wa­ne za­wsze… → …czte­ry cele, wy­ko­rzy­sty­wa­ne za­wsze

 

W po­miesz­cze­niu za­sta­ła go nie­po­ko­ją­ca cisza, sły­szał do­kład­nie jak Ła­si­ca wsu­nął się za nim do po­miesz­cze­nia… → Powtórzenie.

 

szep­nął, wska­zu­jąc głową na wy­brzu­szo­ną kie­szeń sza­re­go płasz­cza, który na­rzu­cił wy­cho­dząc z domu. → Z tego wynika, że płaszcz narzucił posterunkowy.

 

Z pod stro­ju Mi­ko­ła­ja wy­zie­rałSpod stro­ju Mi­ko­ła­ja wy­zie­rał

 

On roz­da­wał dzie­cia­kom pre…. → On roz­da­wał dzie­cia­kom pre

Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

to mu­sia­ło być w nie­dłu­go po tym… → …to mu­sia­ło być nie­dłu­go po tym

 

Kilka nie­źle po­tur­bo­wał. → Piszesz o dzieciach, więc: Kilkoro nie­źle po­tur­bo­wał.

 

– Prze­pra­szam? – ode­zwał się Be­ne­dykt, pod­cho­dząc ostroż­nie bli­żej celi. → Kogo i dlaczego przeprasza Benedykt?

 

Spoj­rzał ostat­ni raz na czer­wo­ne szmty i… → Literówka.

 

 …zbli­ża­jąc się do wi­gi­lii. → …zbli­ża­jąc się do Wi­gi­lii.

 

a to na placu w dro­bin­kach śnie­gu… → Czy plac na pewno był w drobinkach śniegu?

 

w tym roku ob­fi­cie przy­pró­szył ulice… → Skoro przyprószył, to nie obficie.

 

Jed­nak coś cały czas nie da­wa­ło Be­ne­dyk­to­wi chwi­li wy­tchnie­nia… → Czy na pewno wytchnienia, czy może raczej: Jed­nak coś cały czas nie da­wa­ło Be­ne­dyk­to­wi spokoju

 

że kręcą się w koło. → …że kręcą się wkoło.

 

ogrom­ną ilość le­gend, podań i mitów, że nie mógł wyjść z po­dzi­wu nad ilo­ścią po­two­rów… → Powtórzenie. Legendy i potwory można policzyć, więc nie o ilości powinna być mowa.

Proponuję: …tak wiele le­gend, podań i mitów, że nie mógł nadziwić się liczbie/ mnogości po­two­rów

 

Adelę, która rzu­ci­ła się w ob­ję­cia Kazia Pie­kieł­ko, sto­la­rza. Be­ne­dyk­to­wi za­wsze wy­da­wa­ło się, że oby­dwo­je na­le­żą do ludzi z wyż­szych sfer… → Do jakiej wyższej sfery należał stolarz?

 

ogar­nę­ło mia­stecz­ko, rzu­ca­jąc wszyst­kich w wir mi­ło­snych unie­sień, bur­mistrz się zła­mał. W końcu bie­dak opu­ścił mia­stecz­ko z pięt­nem ro­ga­cza, zo­sta­wił dom Adeli. Ko­men­dant przy­pusz­czał, że stary bur­mistrz… → Powtórzenia.

 

w wej­ściu po­ja­wił się nowy „pan domu”… → Czemu tu służy cudzysłów?

 

Do­stoj­ne stro­je męż­czyzn… → Na czy polegała dostojność strojów mężczyzn?

Proponuję: Eleganckie/ Wytworne stroje mężczyzn

 

go­ście po­now­nie wró­ci­li do roz­mów. → Czy wcześniej ktoś już gościom przerwał i już raz wracali do rozmów, a teraz to się powtórzyło? Jeśli nie, to winno być: …go­ście wró­ci­li do roz­mów.

 

tłum gości, który po­chło­nię­ty był roz­mo­wa­mi.

– Chcia­łem po­roz­ma­wiać… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi w kie­run­ku Kazia… → Można wyciągnąć rękę w czyimś kierunku, ale jak można w czyimś kierunku trzepotać rzęsami?

 

za­mie­ni­li z nim uprzej­me kilka zdań… → …za­mie­ni­li z nim uprzej­mie kilka zdań… Lub: …za­mie­ni­li z nim kilka uprzej­mych zdań

 

W końcu zna­lazł się na tyle bli­sko męż­czy­zny, nie cze­ka­jąc… → Chyba miało być: W końcu zna­lazł się na tyle bli­sko męż­czy­zny, że nie cze­ka­jąc

 

ktoś prze­wró­cił tacę z je­dze­niem… → Trudno przewrócić coś, co jest płaskie i całą powierzchnią przylega do podłoża.

Proponuję: …ktoś zrzucił tacę z je­dze­niem

 

Be­ne­dykt, nie zwa­ża­jąc na wszyst­ko do­oko­ła szar­pał się na pod­ło­dze aż gość za­sy­czał. → Dlaczego Benedykt się szarpał?

A może miało być: Be­ne­dykt, nie zwa­ża­jąc na nic, szar­pał się z gościem na pod­ło­dze, aż ten za­sy­czał.

 

Szyb­ko od­wi­nął klapy mun­du­ru wy­cią­ga­jąc długi, cien­ki, drew­nia­ny szpi­ku­lec. → Czy klapy munduru były zwinięte? Czy dobrze rozumiem, że odwijając je, jednocześnie wyciągał szpikulec i że spod dwóch klap wyciągnął jeden szpikulec?

Proponuję: Szyb­ko odchylił klapę mun­du­ru i wyciągnął długi i cien­ki drew­nia­ny szpi­ku­lec.

 

i za­ku­te­go w kaj­da­ny je­go­mo­ścia. → Raczej: …i za­ku­te­go w kaj­da­nki je­go­mo­ścia.

 

tę­ga­wa dama, wy­wa­li­ła cały sto­lik z cia­stecz­ka­mi… → Czy mogła wywalić pół stolika?

 

Po chwi­li przy­le­cia­ła z ręcz­ni­ka­mi, ser­we­ta­mi i bóg wie czym służ­ba→ Po chwi­li służba przybiegła z ręcz­ni­ka­mi, ser­we­ta­mi i Bóg wie czym

 

by ra­to­wać ko­bie­tę. Adela z Ka­ziem pró­bo­wa­li uspo­ko­ić za­pła­ka­ną ko­bie­tę. → Powtórzenie.

 

– A jeśli on ma rację i ghmmm jakby to po­wie­dzieć→ – A jeśli on ma rację i ghmmm, jak by to po­wie­dzieć

 

rów­nież za­pra­szam na ko­mi­sa­riat. → …rów­nież za­pra­szam do komisariatu.

 

wraz z Pa­lusz­ka­mi i wam­pi­rem opu­ści­li re­zy­den­cję. → Poza Adelą, ilu Paluszków opuściło rezydencję?

 

– Panie, ko­men­dan­cie, po­dob­no dcho­dzą słu­chy… → Literówka.

 

ko­ci­sko zwró­ci­ło na niego tylko swoje wiel­kie oczy­ska… → Zbędny zaimek.

 

zu­peł­nie nie po­dob­nym do jej roz­mia­rów… → …zu­peł­nie niepo­dob­nym do jej roz­mia­rów

 

Nie­uchron­nie zbli­ża­ła się wi­gi­lia→ Nie­uchron­nie zbli­ża­ła się Wi­gi­lia

 

prze­trzy­my­wa­ny lub nie daj boże po­żar­ty… → …prze­trzy­my­wa­ny lub, nie daj Boże, po­żar­ty

 

do­rwać stwo­ra przed wi­gi­lią… → …do­rwać stwo­ra przed Wi­gi­lią

 

Mach­nął ge­stem by cze­kał… → Gest można wykonać, ale gestem nie można machnąć.

Proponuję: Dał znak by cze­kał

 

Gdy tylko Be­ne­dykt Wil­czek wszedł do bu­dyn­ku, po przej­ściu kilku kro­ków coś cięż­kie­go ude­rzy­ło go w skroń i upadł.

Ock­nął się do­pie­ro po kilku chwi­lach… → Powtórzenia.

 

ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu ja­kieś stwo­ry pil­no­wa­ły czer­wo­ne­go worka, który ję­czał cicho pod ścia­ną po­miesz­cze­nia. → Powtórzenie.

 

Ła­si­ca za­wlekł Pa­lusz­ka na ko­mi­sa­riat.Ła­si­ca za­wlekł Pa­lusz­ka do komisariatu.

 

przy­kro jest ob­ser­wo­wać, gdy czy­jeś życie idzie na dno. → Ktoś może znaleźć się na dnie, ale nie wiem, jak życie może iść na dno.

 

W gło­wie czas dud­ni­ły mu słowa… → Chyba miało być: W gło­wie cały czas dud­ni­ły mu słowa

 

i igno­ru­jąc za­sko­czo­ne spoj­rze­nie Ka­li­ny… → Zaskoczona była Kalina, nie spojrzenie, więc: …i igno­ru­jąc spojrzenie za­sko­czo­nej Ka­li­ny

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, historia ma potencjał, ale przydałoby się ją dopracować i poprawić wykonanie.

Dlaczego potwory się tak nagle wyroiły? Czy spowodowało to uwięzienie Mikołaja? Dlaczego akurat w Pogorzelisku, co się działo w innych miastach? Dlaczego potwory nie zabiły Mikołaja, tylko uwięziły? O co w tym wszystkim chodziło – ktoś miał plan, czy wszyscy szli na żywioł? Wrzucasz tu sporo postaci związanych ze świętami i dobijasz wampirami. Dlaczego?

Technicznie tak sobie – literówki, powtórzenia, dziwne konstrukcje, interpunkcja kuleje…

Gnojek mało nie wydłubał oczu dzieciakom, które mieszkały w sierocińcu, bo chciał zrobić z nich breloczki.

Gdy wychodził z komisariatu ogarnęło go dziwne uczucie przemęczenia, zdecydowanie za dużo czasu spędzał na posterunku.

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego gnojek?

kontrastowała nowoczesnością z wiktoriańskim centrum miasteczka.

Skąd w miasteczku o polskiej nazwie architektura wiktoriańska?

Babska logika rządzi!

No, dołączam do przedpiśćczyń. Opku przydałoby się ponowne przejrzenie, sporo poprawek także logicznych. Na konieec nie jestem pewna, co się stało. Czy to były burmistrz był za wszystko odpowiedzielny, czy też raczej to nie koniec historii i gdzieś tam majaczy jeszcze jego była żona? Zresztą relacji między małżonkami też specjalnie nie rozumiem. Niby ma nowego chłopa, a w którymś miejscu piszesz, że wyła przez parę dni. Początkowo wydaje się, że burmistrz po prostu wyjechał i nikt się tym nie martwi, potem nagle gliniarz zaczyna się nad tym faktem zastanawiać. Słowem, masz zwroty akcji, których nie rozumiem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć,

 

Dopiero dzisiaj mam czas, żeby odpisać. Bardzo dziękuję za wytknięcie błędów, to zawsze w cenie, widocznie czas porzucić marzenia o pisaniu. ;)

A tak na serio, to nie zamierzam tu się w żaden sposób tłumaczyć, czy usprawiedliwiać. Uważam, że każdy tekst zawsze powinien bronić się sam i dlatego nie wchodzę w większą polemikę.

 

Regulatorzy, przykro, że umęczyłaś się moim tekstem. Poprawki naniosę na dniach.

 

Dlaczego potwory się tak nagle wyroiły? Czy spowodowało to uwięzienie Mikołaja? Dlaczego akurat w Pogorzelisku, co się działo w innych miastach? Dlaczego potwory nie zabiły Mikołaja, tylko uwięziły? O co w tym wszystkim chodziło – ktoś miał plan, czy wszyscy szli na żywioł? Wrzucasz tu sporo postaci związanych ze świętami i dobijasz wampirami. Dlaczego?

Finklo, a dlaczego nie? Potwory to potwory. Jeśli chodzi o sytuację w Pogorzelisku, jest wspomnienie, że mają z nimi problem od jakiegoś czasu, nic nie jest powiedziane o innych miastach, więc generalnie sytuacja może być podobna wszędzie albo i nie musi. Dlaczego akurat tam? Lubię to miasteczko.

A co do stylu wiktoriańskiego, brak usprawiedliwienia, poprawię jak będę miała luźniejszy dzień.

 

Irko, dzięki za opinię, co do wyjaśnienia wydarzeń, to tak jak napisałam wyżej, opowieść powinna bronić się sama, jeśli tego nie robi, no to wina autora, że nie wyjaśnił wszystkiego tak jak powinien. Tłumaczyć się nie lubię i raczej komentarz nie powinien być wyjaśnieniem.

 

Może innym razem będzie lepiej. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Regulatorzy, przykro, że umęczyłaś się moim tekstem.

Morgiano, nie napisałam, że się umęczyłam, tylko że czytało się nie najlepiej. I mam nadzieję, że kiedy dokonasz poprawek, kolejni czytelnicy nie będą już narzekać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z tymi pytaniami (jeśli dobrze pamiętam) to chodziło mi o to, że za mało rozumiałam Twój świat. Może pokazałaś za mały (jak na mój gust) kawałek, może za dużo zostało w Twojej głowie… Nie wiem, ale jakaś taka zagubiona się czułam.

Babska logika rządzi!

Czytało mi się nieźle, historia zaciekawia, całość gna do przodu w niezłym tempie, a to wszystko oblane świątecznym klimatem. Na pewno przydałoby się tekst poprawić, zwłaszcza interpunkcja utrudnia czytanie (pamiętaj, że kiedyś obiecałem Ci dożywotnią betę, jak będziesz w potrzebie, to po prostu ślij zaproszenie bez pytania :)). Nie obraziłbym się też na rozwinięcie zagadnień, o których wspomniała Finkla.

Bardzo Wam dziękuję za sugestie i poprawki, naniosłam wszystko. Wybaczcie, że tyle to trwało, ale grudzień pod względem pracy jest dla mnie niezwykle intensywny.

 

Zygfrydzie, bardzo się cieszę, że zajrzałeś, obiecuję się od tej pory zgłaszać z każdym tekstem. Jak widać ślepota i pośpiech taki mają efekt ostateczny, jak widać. ;) Co do zagadnień Finkli, tak jak już ona sama napisała, chyba za mało w tekście za dużo w głowie.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Cześć, Morgiano!

 

Łapanka nieco wybiórcza, bo czytałem raz na komputerze, a raz na telefonie.

Benedykt westchnął ciężko(+,) zerkając w kierunku niewielkiego okna.

Tu chyba przecinek

Dekoracje rozwieszono wszędzie, a ogromna czubek choinki

ogromny

Może lęk, rozbawienie, niepewność (+ sam nie wiedział, jak można na jednej twarzy okazać tyle uczuć.

Tu by się przydało to jakoś oddzielić od tej wyliczanki – proponuję półpauzę

Wszystko przez to nowe stoisko rybne

To już wyjaśnienie zagadki?

Gdy padł(+,) od razu wciągnęliśmy go na posterunek.

tu chyba też przecinek

W atmosferze skandalu wraz +z Adelą, Kaziem i wampirem opuścili rezydencję.

zjadło “z” i potem powinno być “opuścił” wg. mnie

sam wielce nieobecny Antonii Paluszek.

Antoni – to się pojawia jeszcze gdzieś później

 

Czasem powtórzenia i siękozy

 

Przeczytałem z zainteresowaniem. Klimat, choć pałętają się tu potwory, jest raczej lekki. Miałem tylko wrażenie, że niektóre fragmenty były nieco przegadane i jestem przekonany, że dałoby radę ściąć trochę znaków. Ale ja to zawsze wolę krótkie opka :P

Nie czytałem wcześniejszych opowiadań o Benedykcie. Nie jest to może zbyt rozbudowana postać, ale wzbudza sympatię. Podobnie zresztą jak partnerzy, choć zastanawiałem się, czy nie ma już innych policjantów w Pogorzelisku? Bo na to w sumie wyglądało.

Jeśli chodzi o fabułę, to fajnie powiązałaś wątki, choć mam wrażenie, że nie do końca wszystko zostało wyjaśnione. Widzę wyżej, że kilka pytań już również wypłynęło od przedpiśczyń. No i sama walka na koniec wg. mnie wyszła zbyt prosto, a do tego klasyczne wyjaśnienia wszystkiego przez Bad-ass’a (ja mam po prostu lekką alergię na coś takiego :P). To sprawiło, że stopniowo rozwijana akcja zakończyła się dość nagle. Zaskoczenia wielkiego nie było – wyraźnie zaznaczasz obecność kota i nieobecność Antoniego, więc nietrudno się domyślić. Może warto te tropy podrzucić nieco bardziej subtelnie.

Jak już pisałem – lektura lekka, iście przedświąteczna, ale na pewno wymagająca dopracowania :)

 

Pozdrawiam!

 

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki, Krokusie za odwiedziny i za analizę, rady biorę sobie do serca. Wypróbuję w przyszłości może je wykorzystać. Mam problem z upychaniem zbyt dużej ilości detali i może faktycznie fabuła za słabo pogmatwana, ze zbyt prostym rozwiązaniem. No, trudno, może jeszcze kiedyś coś napiszę… ;)

Jutro naniosę poprawki.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka