- Opowiadanie: Realuc - Kolekcjoner ludzkich twarzy

Kolekcjoner ludzkich twarzy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kolekcjoner ludzkich twarzy

Mroźne powietrze Alaski przedziera się przez markową kurtkę bez najmniejszego problemu, sprawiając tym samym, że cały dygoczę. Albo więc zostałem oszukany i wydałem kilka stów nadaremno, albo zwyczajnie, jako niedawny mieszkaniec słonecznej Florydy, nie jestem odporny na takie temperatury. I szybko nie zmieni tego żadne odzienie z łosiem czy innym mamutem w logo.

Drżącą ręką, po wielu próbach, udaje mi się odpalić papierosa. Wypuszczam wymieszany z parą dym i spoglądam przed siebie. Stoję na niewielkim wzgórzu, do podnóża którego tuli się mój nowy dom. Dalej, w linii prostej, ciągnie się jedna ulica, a wzdłuż niej stare chaty i kilka blaszanych magazynów. Widzę stąd nawet centrum tego małego miasteczka, choć centrum to dość dumna nazwa. Jeden sklep spożywczy, jeden bar, kilka ruder. Ale przecież tego właśnie się spodziewałem przybywając do Palmer, miasteczka liczącego dwa tysiące ludzi. Tam, gdzie kończy się droga, zaczynają wznosić się majestatyczne, białe góry.

Zmierzcha. I mróz jest coraz dotkliwszy. Zaciągam się fajką oraz zapachem nowego życia. Tutaj odnajdę sens.

Zapomnę.

 

*

 

Zbliżają się święta, tak więc postanowiłem zrobić coś, co każdy robi w tym czasie. Wybrałem się na zakupy.

Laura i Julia uwielbiały ten okres roku. Wpadały w wir przygotowań już miesiąc wcześniej. Często się na to złościłem, a jakże niepotrzebnie. Dlaczego mieć do kogoś pretensje o to, że robi to, co przynosi mu szczęście? Dziś wiele bym zmienił. Niestety tak to już bywa, że dziś zawsze jesteśmy mądrzejsi, niż wczoraj. A każde wczoraj mija bezpowrotnie.

Nie jestem najlepszy w kuchni, więc mam nadzieję, że mają tutaj chociaż mrożone pierogi. Choć większość życia spędziłem w Stanach, na stół zawsze trafiały typowo polskie potrawy. Sentyment do Wigilii spędzanej za dzieciaka u babci wbił się do serca niezniszczalną szpilą, a Laura szybko pokochała te smaki.

Miasteczko ozdabiają kolorowe lampki zawieszone na przydrożnych iglakach, a w centrum wita mnie nadmuchany, kilkumetrowy Mikołaj. Targany lodowatymi podmuchami wygina się groteskowo, co chwila składając przede mną pokłony.

– Dzień dobry – mówię do kolejnego napotkanego dziś przechodnia, jednak za każdym razem spotykam się z taką samą reakcją.

Ciszą, grobową miną i wzrokiem spuszczonym na chodnik. Bijący od tutejszych mieszkańców smutek nie pomaga mi w wygrzebywaniu się z dołu, do którego wpadłem. A byłem pewien, że w takim miejscu ludzie są szczęśliwi. Dlatego właśnie jestem tu, gdzie jestem.

Wchodzę do sklepu. Jest nawet całkiem spory. Próbuję zlokalizować chłodnie. Mijam przygnębioną staruszkę, młodego chłopaka, z którego oczu wylewa się rozpacz, faceta o długiej brodzie, snującego się między regałami bez celu.

Nie zwracając już uwagi na innych, robię szybkie zakupy. Do koszyka trafiają mrożone pierogi z kapustą, barszcz czerwony w proszku, wino grzane, kilka piw i karton fajek. Idę do kasy. Obracam się za siebie, bo słyszę nagle głośny szelest tuż za plecami. Niczego jednak tam nie…

– Och, przepraszam najmocniej. – Pomagam wstać młodej kobiecie, na którą przez nieuwagę wpadłem. Odgarnia kasztanowe loki z czoła i… czy ona się właśnie uśmiecha?

– Nic się nie stało, to moja wina – odpowiada zmieszana, po czym dodaje: – Dlaczego patrzy na mnie pan, jak na ducha?

– Jest pani pierwszą osobą w tym miasteczku, która się do mnie odezwała. Próbowałem zapoznać się z sąsiadami, zagadać kogoś na ulicy, ale wszyscy są tutaj niebywale ponurzy i, jakby to powiedzieć, mało towarzyscy.

Kobieta wybałusza oczy.

– Czy pan też jest tutaj nowy?

– Tak. Niedawno kupiłem dom na obrzeżach, wprowadziłem się tydzień temu.

– To zupełnie tak, jak ja.

Znowu się uśmiecha. Czuję się, jakbym spotkał niedźwiedzia polarnego na środku Sahary. Pewnie powinienem zapytać teraz, co ją sprowadziło w takie miejsce, ale nie chcę drążyć tematu, bo musiałbym odpowiadać na to samo. A nie mam na to najmniejszej ochoty.

– Zakupy świąteczne? – pyta, zerkając do mojego koszyka.

– E, tak, można tak powiedzieć. – W ten temat też wolałbym się nie zagłębiać, choć zapewne domyśliła się już, że spędzę ten czas samotnie.

– Miasteczko jest małe, więc pewnie spotkamy się jeszcze niejeden raz. Miłego dnia – mówi, uśmiechając się po raz trzeci.

– Miłego dnia – odpowiadam i zaczynam iść w stronę kasy.

– Sara. – Słyszę za plecami. Przystaję, odwracam się i staram się uśmiechnąć, choć czynność ta przychodzi mi z ogromnym trudem. W rzeczywistości robię dziwaczny zgryz i mówię:

– Daniel.

 

*

 

Wracam z zakupami do mojego nowego domu.

Słowa mojego domu trudno przechodzą przez myśli, a co dopiero przez gardło. Mój dom był daleko stąd, i dziś dobrze wiem, że miejsce, które tak nazywamy, nie tworzą ściany ani znajdujące się między nimi przedmioty, lecz rodzina. Zdecydowanie wolałbym wracać teraz do rozpadającego się szałasu, w którym czeka na mnie Laura i Julia.

A to kto?

Niespodziewanie, po drugiej stronie ulicy, dostrzegam chłopca. Przed chwilą nikogo tam nie było, więc prawdopodobnie wyszedł z jednego z mijanych domostw. Mały mocno rzuca się w oczy, i to wcale nie za sprawą rażącej w oczy, puchowej pomarańczowej kurtki, czerwonych, puchatych nauszników i białych, futrzanych śniegowców. W ręku ściska bowiem całą masę sznurków, a nad jego głową unosi się kilkadziesiąt balonów o wszystkich kolorach tęczy. Aż dziw, że mimo tej ilości jego stopy wciąż dotykają chodnika.

Zrównujemy się, w tym też momencie chłopiec obraca się w moją stroną. Macha życzliwie wolną dłonią, a ja odwzajemniam przywitanie. Jak widać, przynajmniej na dzieci można liczyć w tej mieścinie.

Idziemy w tym samym kierunku. Drętwieją mi palce u stóp i u rąk, mimo to czuję ciepło rozlewające się w żołądku. Zupełnie tak, jakbym wlał w siebie pięćdziesiątkę porządnego bimbru. Nagle po spokojnej drodze przejeżdżają trzy tiry, jeden za drugim.

Chłopiec zniknął, mimo że jesteśmy już na obrzeżach i wokół tylko ośnieżona pustka. Nie zastanawiam się długo nad jego losem. Muszę zostawić zakupy i zrąbać solidne drzewko.

Laura i Julia kochały strojenie choinki.

 

*

 

Opadam na skórzaną kanapę z piwem w jednej, i z fajką w drugiej ręce.

Podziwiam własne dzieło.

Przywiozłem tutaj ze sobą wszystko, co udało mi się załadować do auta dostawczego, nie zapominając o ozdobach świątecznych. Tak więc kominek przystrojony jest iście filmowo. Mieniące się wieloma barwami światełka, złote i srebrne łańcuchy, cukrowe, biało-czerwone laski. Tuż obok kominka umiejscowiłem choinkę. Szybko zwiędnie, ale po świętach przecież nie będzie mi już do niczego potrzebna. Na gałązkach wiszą podłużne bombki i plastikowe aniołki. Aniołki zawieszone przez kogoś, kto od ponad dwóch lat mocno zwątpił w istnienie Boga. Mimo wszystko zawsze były nieodłącznym elementem corocznej dekoracji. Nie mogło ich zabraknąć.

Świąteczną euforię przytłumiają wspomnienia. Choć są obecne w głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę, czasami szarżują z impetem, używając przy tym wszelkich rezerw. I tym razem nie mają zamiaru okazać litości. Odstawiam butelkę na stół, gaszę połowę niewypalonego papierosa. Opieram łokcie o blat stolika, chowam twarz w dłoniach.

Przelatujące przed oczami obrazy są najrozmaitsze. Od tych cudownych, niezapomnianych chwil, po te, które każdy wolałby wymazać z pamięci raz na zawsze. Po tym pokazie, myśli, jak zawsze, kierunkują się ku genezie tego wszystkiego. Ku obwinianiu własnego siebie.

Zaginione…

Dlaczego, skończony debilu, puściłeś swoje dwie kobiety na samotne wakacje? A, no przecież. Kariera ważniejsza. Otóż, nie. Szkoda tylko, że pewne rzeczy uświadamiamy sobie zbyt późno.

I może zabrzmi to chujowo, ale na dzień dzisiejszy po stokroć wolałbym wiedzieć, że moja żona i córka zostały znalezione poćwiartowane w lesie, niż żyć ze świadomością, iż nie znam losu, jaki je spotkał. Niech to wszystko…

Telefon wibruje w kieszeni. Wyjmuję, przecieram łzy, patrzę na wyświetlacz.

Sara dzwoni.

Nie odbieram. Spotkaliśmy się w ostatnim czasie jeszcze kilka razy i przyjemnie się rozmawiało, jednak mam wrażenie, że jest zbyt… nachalna? Może też cierpi na samotność, tak jak i ja. Ja jednak nie jestem jeszcze chyba gotowy, aby przeskoczyć pewną blokadę.

Po kilku sygnałach się rozłącza, przyciszam komórkę, chowam. Jutro wigilia, trzeba się trochę wyspać, więc wstaję i zmierzam do sypialni. Nagle czuję rozgrzewające ciało ciepło, które nie może być sprawką schłodzonego piwa. Podchodzę do okna, jakby coś nakazało mi udać się w tym kierunku. Pod jedną z oświetlających ulicę latarni widzę chłopca. Tego samego, co dwa tygodnie temu. Jest tak samo ubrany i tym razem również ma ze sobą całą masę kolorowych balonów. Nie wygląda, jakby przeszkadzały mu mróz czy ciemność. Mimo wszystko, może potrzebuje pomocy? Wychodzę na zewnątrz, jednak gdy staję przed domem, pod latarnią nikogo już nie ma.

Z oddali niesie się wycie jakiegoś dzikiego zwierza.

 

*

 

Czy w trzy tygodnie można przywyknąć do surowego klimatu Alaski? Pewnie, że tak. Pod warunkiem, że ma się zajebisty dom z nowoczesnym ogrzewaniem. Na coś musiałem przeznaczyć tę całą kasę, która miała być kiedyś dla Julii. Pozbywając się oszczędności, de facto pozbyłem się resztek pozytywnego myślenia, które we mnie tkwiły. Bo przecież póki coś jest niewiadomym, to ta jedna iskra nadziei zawsze się pali. Dlaczego zgasła? A może tylko udaję, że jej już nie ma?

Przed chwilą wróciłem z wędrówki do pobliskiego lasu. Myślałem, że skrzypiący pod podeszwami śnieg, chłostający twarz mróz, dzikość natury i jej przenikliwa cisza, przerywana jedynie dźwiękami tego, co z człowiekiem nie ma nic wspólnego, skutecznie przewietrzy moją głowę przed Wigilią. Że zasiądę do stołu jak nowo narodzony, w nowej rzeczywistości, z nowymi myślami.

Nic bardziej mylnego.

Z każdym postawionym na przystrojonym stole przedmiotem widzę JE przed oczami coraz wyraźniej. Miałem tego nie robić. Nie bawić się w to, jak w zeszłym roku. Jednak i tym razem postawiłem dwa dodatkowe krzesła, a o zastawę oparłem ich zdjęcia. Będziemy razem kolędować, będziemy razem się śmiać, radować się smakami potraw. Tak, jak dawniej…

Przeczesuję wzrokiem blat. Wszystko jest. A nie, zaraz. Brakuje wiszącej, czerwonej bombki w kształcie serca. Podarowałem ją Laurze w nasze pierwsze święta i od tamtego czasu zawsze stawiała ją na stole w Wigilię.

– Wybacz, że o niej zapomniałem. Zaraz wracam – mówię w stronę pustego krzesła, po czym udaję się do piwnicy, gdzie trzymam wszystkie przewiezione z Florydy graty.

Schodzę po schodkach. Jak na złość spaliła się żarówka, więc oświetlam pomieszczenie latarką z telefonu. Odnajduję pudło, zaczynam grzebać. Mój wzrok przyciąga nagle stara gazeta, leżąca tuż obok. Chyba tutejsza, sądząc po tytule, w którym widnieje nazwa tego miasteczka. Znalazłem ich całą masę w skrzynce na listy i postanowiłem wykorzystać do zabezpieczenia szklanych rzeczy. Podnoszę i spoglądam na stronę, która mimowolnie zwróciła moją uwagę. Zbliżam telefon… przecież to… ten chłopiec!

Twarz jest niewyraźna, ale na tym zdjęciu jest ubrany identycznie jak ten chłopak, którego widziałem już dwa razy. Puchowa, pomarańczowa kurtka, puchate nauszniki i białe, futrzane śniegowce. Jedyne, co różni go na tej fotografii to fakt, że nie ściska w ręku pęku sznurków z balonami. Patrzę na datę artykułu. Napisano go prawie dwadzieścia lat temu. Przeczesuję wzrokiem tekst, aż zatrzymuję się w miejscu z pogrubioną czcionką:

 

Dziewięcioletni Alvin trzy dni temu popełnił samobójstwo. Wychowywany przez rodzinę zastępczą, cierpiał na szereg schorzeń psychicznych oraz dziecięcą depresję, w związku z czym był prześladowany przez rówieśników. Czy właśnie ten fakt, iż nie potrafił odnaleźć się w naszej rzeczywistości, pchnął go do tak drastycznego kroku? Dlaczego nikt wcześniej nie zareagował, mimo iż było wiadomo o jego problemach, skłonnościach, oraz jak wiemy z najnowszego śledztwa, również o złym traktowaniu w domu? Czy szkoła przymykała oko? Czy nikt nie dostrzegł cierpienia dziecka? Oto słowa, które mały Alvin wymalował farbą na ścianie budynku szkolnego, nim udał się do utworzonego z nieznanych symboli kręgu, gdzie wbił sobie nóż w klatkę piersiową:

Nadejdzie czas, kiedy nikt w tym mieście nie zazna uczucia zwanego szczęściem.

 

Odlepiam wzrok od gazety. Wychodzę z piwnicy, zapominając zabrać to, po co przyszedłem. Próbuję otrząsnąć się po tym, co właśnie przeczytałem. Nie, musiało mi się przywidzieć. Nie mogłem widzieć tego chłopca. Pewnie gdzieś w miasteczku rzuciło mi się w oczy jego zdjęcie i umysł spłatał figle.

Uśmiechał się do mnie.

I ci wszyscy nieobecni, smutni ludzie… Nie, po prostu zaczynam wariować. Idę do stołu i spędzę miły wieczór, oddając swoje myśli jedynie rodzinie. Tak właśnie uczynię.

Rozbrzmiewa dzwonek do drzwi.

Czyżby to ten legendarny, zbłąkany wędrowiec? Otwieram. Na progu stoi Sara. Czerwony płaszcz przykryty jest grubą warstwą białego puchu, a spod wełnianej czapki wystaje kilka loków. Twarz ma czerwoną od mrozu, jednak popękane usta układają się w uśmiech. W rękach trzyma plastikowe pudełko i butelkę wina.

– Przyniosłam ciasto marchewkowe. Pomyślałam, że spędzanie wigilii w samotności to żadna przyjemność.

Cholera, przecież nie mogę jej tak odprawić. Ale… ja nie jestem w stanie. Nie jestem gotowy. Nie potrafię… Szlag!

– Saro, ja… – zaczynam, szukając odpowiednich słów, które jej nie zranią. – Wybacz, ale musisz wrócić do domu. Nie bierz tego do siebie, to skomplikowane…

– Rozumiem – odpowiada krótko i jakby nigdy nic, zaczyna się oddalać.

– Może cię podwiozę? – pytam.

– Dzięki, nie trzeba. Wesołych świąt!

Wcale nie wydaje się zła. Może naprawdę mnie rozumie? A może powinienem postąpić inaczej?

– Wesołych świąt… – odpowiadam cicho, więc z pewnością już tego nie dosłyszała.

Zamykam drzwi, opieram się o nie plecami. Ta wigilia miała wyglądać inaczej…

KRZYK.

Cholera, ktoś ją napadł!? Mój dom jest na istnym zadupiu, wszystko możliwe. Narzucam pospiesznie kurtkę, biorę ze stołu nóż kuchenny i wybiegam przed dom.

KRZYK.

Tak, to na pewno Sara. Biegnę za dźwiękiem, cały rozdygotany. Z każdym krokiem wzbiera we mnie ogromne ciepło, które nie może być wynikiem tak krótkiego wysiłku fizycznego. Znam to uczucie. Miewałem je już tutaj. Mijam kolejną latarnię, a przy następnej widzę…

Sara stoi nieruchomo oświetlona żółtym światłem. Tuż przed nią jest chłopiec. Chłopiec z fotografii. Jego twarz jest biała niczym śnieg. Na twarzy tej widnieje uśmiech. Uśmiech z nienaturalnie długich ust, których kąciki sięgają ku samym skroniom. Alvin ściska w ręku pęk sznurków, lecz na ich końcach, zamiast balonów…

Nad chłopcem unoszą się dziesiątki ludzkich głów. Wszystkie z równie groteskowymi uśmiechami wymalowanymi na martwych twarzach. Nie potrafię zrobić kroku ani do przodu, ani w tył. Patrzę jedynie jak Sara klęka posłusznie, a chłopiec zdziera małą rączką skórę z jej twarzy, jakby ta była tylko słabo przyklejoną naklejką. Po chwili w plątaninie unoszących się głów ukazuje się jeszcze jedna, z kasztanowymi lokami. Kobieta wstaje i zaczyna iść w moją stroną. Mija mnie, nie darząc nawet krótkim spojrzeniem. Jest nieobecna.

I niezwykle smutna.

Nawet nie wiem, kiedy nogi same się pode mną ugięły. Chłopiec podchodzi, a długi uśmiech nie znika z jego twarzy. Przykłada ciepłą dłoń do mojego czoła i nagle cofa ją tak gwałtownie, jakby zanurzył palce we wrzątku. Odchodzi w ciemność, zostaję pod latarnią sam.

Z oddali dochodzi nagle dźwięk kolędowania. Najsmutniejszego kolędowania, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałem.

 

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Cieszę się z wizyty Misia :)

Bardzo mroczne. Nie ma facet wesołych świąt, i to podwójnie.

Tak się zastanawiam… Na Alasce w grudniu to powinno być ciemno jak cholera, a tego u Ciebie nie widać, wręcz przeciwnie – narrator widzi kolory ubrania chłopca.

W niedużym miasteczku (tam chyba nie ma metropolii?) mieli w sklepie polskie potrawy?

Ale pomysł na nieszczęśliwe miasteczko bardzo fajny, trochę kingowski.

na stół zawsze trafiały typowo Polskie potrawy.

“Polskie” małą literą – to przymiotnik.

Babska logika rządzi!

W pipidówie na Alasce kupił polskie pierogi i jeszcze barszczyk w proszku?! No, w tym momencie trudno było zawiesić niewiarę ;)

Jejciu, aleś mu dał paskudne święta. I jeszcze pewnie poczucie winy za Sarę, jakby za żonę i dzieciaka było za mało. A nie da się tej klątwy jakoś odwrócić? Dałbyś na święta ciutkę nadziei.

Ale pomysł fajny, czytało się też dobrze :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Finklo, Irko, jak zawsze zaszczyt Was gościć :) A więc tak:

 

Tak się zastanawiam… Na Alasce w grudniu to powinno być ciemno jak cholera, a tego u Ciebie nie widać, wręcz przeciwnie – narrator widzi kolory ubrania chłopca.

Z racji, że wybrałem takie a nie inne miejsce akcji, poczytałem co nieco o tym i o tamtym. I racja, są miejsca na Alasce, gdzie przez pewien czas bywa praktycznie niekończąca się noc, ale jednak jest to teren dość rozległy. Generalnie jednak w grudniu dzień jest rzeczywiście bardzo krótki, trwa często kilka godzin, ale jednak występuje. A w opowiadaniu nie ma wzmianki o tym, o której godzinie idzie na zakupy itd.

 

W niedużym miasteczku (tam chyba nie ma metropolii?) mieli w sklepie polskie potrawy?

Tutaj też oparłem się na riserczu, który zrobiłem. A mianowicie dotarłem do pewnego artykułu, który mówił o tym, że w Stanach pierogi stały się niezwykle popularną potrawą, w związku z czym nie jest wielkim problemem trafienie na nie w sklepie. 

Irko, w powyższym zdaniu jest również odpowiedź na Twoje wątpliwości ;)

 

Ogólnie to trochę gryzie mnie sumienie, że nie dałem tej nadziei i jakichś pozytywnych aspektów na koniec, ale w końcu życie to nie bajka. I święta też :P

 

Dzięki za odwiedziny i kliki!

 

 

trwa często kilka godzin, ale jednak występuje.

Kilka godzin to trwa u nas. :-/

Babska logika rządzi!

Finklo, kilka to zarówno siedem, osiem, jak i trzy, cztery, więc możliwości interpretacyjne szerokie i proszę za słówka nie łapać :P

Ale mroczne te święta.

Już od początku czułem narastający niepokój, wiedziałem, że happy endu tu nie będzie, no i się nie zawiodłem.

Małomiasteczkowe klimaty zawsze cenię, a tu udało ci się go zbudować w niewielu słowach, nie przysłaniając głównego bohatera.

Daniel nie jest może najbardziej oryginalną postacią, ale za to prawdziwą. Współczujemy mu i rozumiemy jego motywacje.

Bardzo ciekawy tytuł, trochę skojarzył mi się z Kolekcjonerami z Sandmana (Vol 2 #14), chociaż tam kolekcjonowanie miało jedynie wymiar fizyczny, a tutaj jednak chodzi o emocje.

PanieDomingo, dzięki za wizytę i komentarz ;) cieszą mnie Twe słowa. I racja, tutaj owe kolekcjonowanie ma trochę inny wymiar. Pozdrawiam!

Cześć, Realucu!

 

Najpierw czep:

Muszę zostawić zakupy i urąbać solidne drzewko.

Laura i Julia kochały strojenie choinki.

*

Opadam na skórzaną kanapę z piwem w jednej, i z fajką w drugiej ręce.

Podziwiam własne dzieło.

Nie czuć tutaj tego przeskoku w czasie – miałem wrażenie, że minęły dwie godziny, a tu później się okazuje, że dwa tygodnie. Telefon od Sary wprawił mnie w zdziwienie, bo myślałem, że nagle w jego telefonie znalazł się jej numer i to może jakaś wiedźma, która sprawiła to czarami :P

– Rozumiem – odpowiada krótka i jakby nigdy nic, zaczyna się oddalać.

Hmm… taki to trochę horror, ale jednak zbudowany na nieco innych fundamentach. Ciekawie to ująłeś, choć nieco czuję tu limit – wiele rzeczy musiałeś podać na tacy, fabuła nieco gna, stąd miejsca na przemyślenia nie mają wg. mnie przestrzeni by dobrze wybrzmieć.

Całość jednak bardzo na plus – to co chciałeś powiedzieć, powiedziałeś i do mnie to trafiło.

 

Pozdrawiam, polecam ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie, hej!

Hm, niby jest informacja o przeskoku czasowym, ale może rzeczywiście trochę późno. Przemyślę, czy jakoś tego nie przestawić.

A co do limitu, rację masz. Z wielką chęcią rozbudowałbym wątek chłopca, relacji z Sarą, czy też zaginionej rodziny. No ale, jak powszechnie wiadomo, limity to cwane bestie :)

Cieszę się, że całościowo wypadło na plus.

Pozdrawiam!

Chciałem się zrewanżować miłym komentarzem, Realucu, bo wiem, że kiedy jesteś w dobrej formie, to potrafisz zaprezentować dobrze opowiedzianą i pomyślaną historię, jednak tym razem najwidoczniej w formie nie byłeś… Ale przecież szczerość liczy się tutaj przede wszystkim.

Ogólne wrażenia z lektury oraz fabuły przedstawię pokrótce na koniec komentarza, teraz skupię się na wybranych technikaliach, bo, przyznam szczerze, podczas lektury czułem się, jakbym jechał po sporych wertepach. Żeby uzasadnić swoją opinię, wybrałem sobie kilkanaście przykładów (chciałem nawet wypisać i omówić wszystkie, dokonując swoistej redakcji, ale odpuściłem) różnych zgrzytów. Poza nimi zwróciłbym uwagę na dosyć kiepską interpunkcję, ale nie o takich babolkach chciałem tu napisać.

 

I szybko nie zmieni tego żadne odzienie z łosiem czy innym mamutem w logo.

 

– tutaj wywaliłbym "szybko". A jakbyś się upierał, to zamieniłbym na "prędko".

 

Dalej, w linii prostej, ciągnie się jedna ulica, a wzdłuż niej stare chaty i kilka blaszanych magazynów.

 

– miałeś tutaj chyba na myśli jedyna ulica, bo inaczej nie rozumiem użycia w tym miejscu słowa "jedna". A może "jedna" w sensie "taka jedna ulica”? Ale to bez sensu. Poza tym gdyby to była jadnak "jedyna" ulica, to też byłoby bez sensu (mamy chyba kilka w tekście, poza tym to miasteczko liczy aż 2 tys. mieszkańców, ale o tym później).

 

(…) ciągnie się jedna ulica, a wzdłuż niej stare chaty i kilka blaszanych magazynów. Widzę stąd nawet centrum tego małego miasteczka, choć centrum to dość dumna nazwa. Jeden sklep spożywczy, jeden bar (…)

– mamy więc jedną ulicę, a potem jeszcze celowe dwukrotne powtórzenie słowa "jeden". Razem trzy razy "jeden" w trzech kolejnych zdaniach.

 

Widzę stąd nawet centrum tego małego miasteczka, choć centrum to dość dumna nazwa. Jeden sklep spożywczy, jeden bar, kilka ruder. Ale przecież tego właśnie się spodziewałem przybywając do Palmer, miasteczka

– i w takim miejscu, z jedną ulicą, chatami (chyba niewiele ich) i kilkoma magazynami żyje aż 2 tys. ludzi?

 

Często się na to złościłem, a jakże niepotrzebnie.

– A jakże niepotrzebnie! To z Hamleta czy coś? A może: O jakże niepotrzebnie!? Oczywiście żartuję, ale nie wiem za bardzo, o co chodzi w tej konstrukcji.

 

Dlaczego mieć do kogoś pretensje o to, że robi to, co przynosi mu szczęście?

– "dlaczego mieć" – brakuje czegoś. Np. "Dlaczego miałbym mieć".

 

Nie jestem najlepszy w kuchni, więc mam nadzieję, że mają tutaj chociaż mrożone pierogi.

– zupełnie nie wierzę w pierogi (i barszcz) w sklepie znajdującym się w małym miasteczku na Alasce ;) A bohater wierzy i jeszcze je znajduje…

 

Miasteczko ozdabiają kolorowe lampki zawieszone na przydrożnych iglakach, a w centrum wita mnie nadmuchany, kilkumetrowy Mikołaj.

– tutaj dałbym jednak nadmuchiwany, a nie nadmuchany.

 

Targany lodowatymi podmuchami wygina się groteskowo, co chwila składając przede mną pokłony.

– Dzień dobry – mówię do kolejnego napotkanego dziś przechodnia, jednak za każdym razem spotykam się z taką samą reakcją.

– a tutaj nieforunna kompozycja tekstu. Dmuchany Mikołaj się kłania, bohater mówi nagle "dzień dobry" a ja mam w pierwszej chwili wrażenie, że to do Mikołaja.

 

Dlatego właśnie jestem tu, gdzie jestem.

Wchodzę do sklepu. Jest nawet całkiem spory.

– jestem, jestem, jest. Znów brzydkie powtórzenia. I znów, dwa zamierzone, które źle brzmią wobec trzeciego, niezamierzonego.

 

Laura i Julia uwielbiały ten okres roku. Wpadały w wir przygotowań już miesiąc wcześniej. Często się na to złościłem, a jakże niepotrzebnie. Dlaczego mieć do kogoś pretensje o to, że robi to, co przynosi mu szczęście? Dziś wiele bym zmienił. Niestety tak to już bywa, że dziś zawsze jesteśmy mądrzejsi, niż wczoraj. A każde wczoraj mija bezpowrotnie.

– kolejne miejsce, gdzie można się pogubić. Masz tutaj kilka takich fragmentów, gdzie zmieniasz czas narracji z przeszłego na terażniejszy, zazwyczaj niefortunnie. W powyższym przykładzie, jeszcze nie wiedząc, że jego rodzina zginęła, miałem wrażenie, że one żyją i używasz formy "uwielbiały" w sensie "uwielbiają cały czas" i miałem zdziwko, gdy się zainteresował Sarą (a ja myślałem jeszcze, że ma żonę w domu). Tylko że jest tutaj też inna nieścisłość – on mówi o okresie przedświątecznym przez cały czas, a potem wyjeżdża z tekstem, że wpadały w wir, miesiąc wcześniej. Chodziło Ci o święta pewnie, ale z kontekstu wynika, że miesiąc wcześniej niż okres przedświąteczny (pewnie też trwający z miesiąc).

 

Przed chwilą nikogo tam nie było, więc prawdopodobnie wyszedł z jednego z mijanych domostw.

– domostw… W kilku miejscach bohater używa dziwnie nienaturalnych sformułowań.

 

W ręku ściska bowiem całą masę sznurków, a nad jego głową unosi się kilkadziesiąt balonów o wszystkich kolorach tęczy. Aż dziw, że mimo tej ilości jego stopy wciąż dotykają chodnika.

– ilość to słowo dotyczące rzeczowników niepoliczalnych, tutaj pasuje bardziej liczba. Poza tym "mimo tej ilości" nie kojarzy się automatycznie z liczba balonów, więc określenie mimo tej ilości bez określenia, że chodzi o balony, jest niezręczne.

 

Zrównujemy się, w tym też momencie chłopiec obraca się w moją stroną.

– zrównujemy się i w tym momencie chłopiec. Bez przecinka i bez "też".

 

Jak widać, przynajmniej na dzieci można liczyć w tej mieścinie.

– dopiero tutaj pierwszy raz użyłeś sformułowania mieścina, poza tym zbyt wiele razy pada słowo miasteczko.

 

Ku obwinianiu własnego siebie.

– chyba samego siebie?

 

Idziemy w tym samym kierunku. Drętwieją mi palce u stóp i u rąk, mimo to czuję ciepło rozlewające się w żołądku.

– dziwne przejście. Informacja, że idą w tym samym kierunku jakoś wiąże się z tym, że mu palce drętwieją? No i domyślam się, że drętwieją z zimna, ale potem "mimo to czuję" nie pasuje. Bo ok, wiemy, że chodzi o to, że jest mu zimno a jednocześnie robi się ciepło w brzuchu, ale taka konstrukcja sugeruje, że drętwienie palców może mieć jakiś wpływ na uczucia w brzuchu.

 

Nagle po spokojnej drodze przejeżdżają trzy tiry, jeden za drugim.

Chłopiec zniknął, mimo że jesteśmy już na obrzeżach i wokół tylko ośnieżona pustka. Nie zastanawiam się długo nad jego losem.

– tiry przejeżdżają w czasie teraźniejszym, ale chłopiec znika w czasie przeszłym.

 

Tuż obok kominka umiejscowiłem choinkę.

– kolejny przykład nienaturalnego sformułowania. Kto by powiedział, że umiejscowił choinkę??? Postawił po prsotu.

 

Aniołki zawieszone przez kogoś, kto od ponad dwóch lat mocno zwątpił w istnienie Boga.

– od dwóch lat wątpił, a nie zwątpił. Albo: dwa lata temu zwątpił.

 

Świąteczną euforię przytłumiają wspomnienia.

– jaką znowu euforię? Ja nie zauważyłem żadnej euforii w zachowaniu bohatera. No i lepiej tłumią a nie przytłumiają.

 

Świąteczną euforię przytłumiają wspomnienia. Choć są obecne w głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę, czasami szarżują z impetem, używając przy tym wszelkich rezerw. I tym razem nie mają zamiaru okazać litości. 

– powiem tak. Dziwna przenośnia i dziwna personifikacja wspomnień. 

 

Odstawiam butelkę na stół, gaszę połowę niewypalonego papierosa. 

– gaszę połowę niewypalpnego papierosa… Kurde. Po prostu gasi niedopałek, albo po prosru połowę papierosa. Skoro gasi połowę, to wiadomo, że papieros jest niewypalony.

 

Przelatujące przed oczami obrazy są najrozmaitsze.

– dziwna składnia z tym najrozmaitsze na końcu.

 

Po tym pokazie, myśli, jak zawsze, kierunkują się ku genezie tego wszystkiego. Ku obwinianiu własnego siebie.

– ku genezie???? On tak serio do siebie i o sobie mówi? Genezie?

 

Dlaczego, skończony debilu, puściłeś swoje dwie kobiety na samotne wakacje? A, no przecież. Kariera ważniejsza. Otóż, nie. Szkoda tylko, że pewne rzeczy uświadamiamy sobie zbyt późno.

– dziwne te wyzwiska. dziwne sformułowanie "dwie swoje kobiety". Samotne wakacje we dwoje to już nie samotne. Ale że co, samotne bo one pojechały na bezludną wyspę?

 

I może zabrzmi to chujowo, ale na dzień dzisiejszy po stokroć wolałbym wiedzieć, że moja żona i córka zostały znalezione poćwiartowane w lesie, niż żyć ze świadomością, iż nie znam losu, jaki je spotkał.

– zupełnie niepotrzebny bluzg. ani dramatyzmu ani wiarygodności bohaterowi nie dodaje. Sformułowanie "ale na dzień dzisiejszy po stokroć wolałbym wiedzieć" to jakiś potworek. No i nie wiem, czy lepiej miec nadzieję i się łudzić, niż wiedzieć, że dziecko jest poćwiartowane i żona jest poćwiartowana. Ok. wiem, ze czasem rodzice po latach niepewności wola już jakis konkret, choćby ostateczny, ale w tej świeżej historii to dziwne podejście.

 

Nie odbieram. Spotkaliśmy się w ostatnim czasie jeszcze kilka razy i przyjemnie się rozmawiało, jednak mam wrażenie, że jest zbyt… nachalna?

– słaby manewr z tym, że ona dzwoni nagle (a my zastanawimy się skąd zna numer, bo byliśmy świadkami ich jedynej rozmowy), a dopiero potem narrator dodaje, że się spotkali jeszcz kilka razy później.

 

Odlepiam wzrok od gazety. Wychodzę z piwnicy, zapominając zabrać tego, po co przyszedłem.

– zapominając zabrać tego? To nie tego.

 

Tak właśnie uczynię. Rozbrzmiewa dzwonek do drzwi.

– uczynię? rozbrzmiewa? – on tak serio gada?

 

Czyżby to ten legendarny, zbłąkany wędrowiec?

– legendarny? Tradycje i opowieści wigilijne to nie legendy.

 

Idę do stołu i spędzę miły wieczór, oddając swoje myśli jedynie rodzinie.

– całe zdanie do remontu.

 

Na twarzy tej widnieje uśmiech.

– "na twarzy tej" brzmi jak refren w RMF FM, a widnieje to kolejne sztuczne wyrażenie w ustach narratora/bohatera.

 

Nawet nie wiem, kiedy nogi same się pode mną ugięły.

– po co to "same się" ugięły? Na tym to polega, że one się w takich chwilach same uginają, nie trzeba o tym wspominać.

 

Nagle czuję rozgrzewające ciało ciepło, które nie może być sprawką schłodzonego piwa.

– ciało ciepło – nie brzmi zbyt dobrze. Ok, chodzi o to, że zimne piwo nie grzeje w brzuchu (jak wódka np., a przynajmniej wódka wywołuje takie wrażenie), ale ta sprawka i cała konstrukacja tego wywodu jest dziwaczna.

 

Ok. Może na tych przykładach poprzestaniemy. Ogólnie mamy więc horror z oklepaną miejscówką, z bardzo oklepanym motywem faceta, który tragicznie stracił rodzinę (na dodatek, nie był z nią, gdy był potrzebny), ma wyrzuty, wspomina w święta, ale chce zapomnieć, kupuje wypasiony dom na końcu świata, spotyka kobietę, która zaraz pada ofiarą dziecka, będącego skrzyżowaniem F. Krugera i klauna z "To". Facet od razu trafia na gazetę w piwnicy, która szybko wyjaśnia nam z kim mamy do czynienia. Raz, dwa, szast, prast jest po Sarze i bohaterze. Będą jeszcze bardziej smutni teraz. On co prawda szuka wcześniej wesołych ludzi, a sam nie ma zbytnich powodów do radości, ale ok.

To nie jest imo dobrze zaplanowany horror, Realucu. Na przykład cała scena pierwsza jest o niczym i po nic. Za to pod koniec (w zasadzie od połowy) wszystko dzieje się błyskawicznie, a pojawienie się Sary tylko po to, żeby zaraz przepadła, wydaje się bezsensowne. Bohater nic nie robi, nie walczy, nie ucieka, jak w pożądnym horrorze, tylko robi zakupy, spotyka dzieciaka, dowiaduje się kto to i zaraz pada jego ofiarą… Mamy więc niby jakiś klimat, ale emocji nie mamy tutaj żadnych, a fabuła odhacza punkty z pominięciem tych najciekawszych w horrorach – np. tajemnicy, narastającej grozy, walki bohatera itd.

Po przeczytaniu spalić monitor.

marasie, odwdzięczanie się na siłę oczywiście nie miałoby żadnego sensu, tak więc cieszę się z tej szczerości. Zresztą po Tobie tylko owej szczerości mógłbym się spodziewać, i dobrze.

Część wymienionych przez Ciebie uwag odnoszących się do konkretnych fragmentów brzmi mocno subiektywnie, jednak nie można odmówić Ci umiejętności dogłębnej analizy i wynajdowania nieścisłości. Z wieloma uwagami jednak się zgadzam, w szczególności z niefortunnymi sformułowaniami i patetycznością w wypowiedziach bohatera. Przysiądę nad Twoimi przykładami na spokojniej, na dłużej, i z pewnością do wielu z nich się odniosę i też wiele mi dadzą.

 

Facet od razu trafia na gazetę w piwnicy, która szybko wyjaśnia nam z kim mamy do czynienia. Raz, dwa, szast, prast jest po Sarze i bohaterze. Będą jeszcze bardziej smutni teraz. On co prawda szuka wcześniej wesołych ludzi, a sam nie ma zbytnich powodów do radości, ale ok.

Pierwsza kwestia jest taka, że tutaj limit zrobił swoje. Być może dało się w 15k znaków ubrać tę historię w inne szaty, ja jednak ubrałem w takie. Choć chciałbym rozwinąć to i owo…

A teraz małe wyjaśnienie. Właśnie z racji tego, iż nie miał powodów do radości, chłopiec ściąga twarz Sary (zabiera jej szczęście, które pojawiło się dzięki zauroczeniu w mężczyźnie), a gdy próbuje zrobić to samo facetowi, jest wzmianka o tym, iż gwałtownie cofa dłoń, jakby zanurzył palce we wrzątku. Miałem nadzieję, że jest to wystarczające i dość wymowne sformułowanie mówiące o tym, iż postać nic bohaterowi nie zrobiła, ponieważ nie mogła zabrać czegoś, czego ten nie miał (czyli szczęścia).

Jeśli chodzi o pierwszą scenę, w mojej opinii jednak jest po coś. A chociażby nakreśla miejsce akcji i wprowadza w historię. Błyskawiczność wydarzeń zrzuciłem już na barki limitu (co oczywiście nie znaczy, że równocześnie umywam od tego ręce). Sara pojawia się z wielu powodów, jednak nie tak oczywistych na pierwszy rzut oka. Jest bowiem w takiej samej sytuacji (przynajmniej tak stwierdziła w sklepie) co Daniel, więc pewnie samotna itp. Dzięki temu, że go poznała, poczuła nadzieję na lepsze jutro, poczuła szczęście, a to miało pokazać, że czasami cienka jest granica między szczęściem a jego brakiem. Ich krótka relacja miała również pokazać to, jakim problemem jest zamknięcie pewnego rozdziału związanego z przeszłością. Nie, nie była bezcelową postacią.

Tak, brakuje elementów standardowego horroru, jednak z jednej strony zarzucasz, iż mamy tutaj stereotypowe elementy, z drugiej zaś sugerujesz, że brakuje innych stereotypowych motywów. To nie miał być horror pełną gębą, jeno tekst skupiony na emocjach, klimacie, a w szczególności skupiony na samotności w okresie świątecznym. Element horroru był niejako tłem dla opowiedzenia tej historii, nie zaś jej przodującym aspektem. 

…np. tajemnicy, narastającej grozy, walki bohatera itd.

Dwie z trzech rzeczy, które wymieniasz, w mojej opinii występują w tym tekście. Pokiereszowane nieco limitem, fakt, ale jednak. A czy walka i krwawa jatka musi być nieodłącznym elementem takiego tekstu? A czy opowiadanie fantasy, w którym rycerz nie wojuje ze smokiem, nie jest już opowiadaniem fantasy, bo nie ma w sobie pewnego elementu?

Reasumując: Z wieloma uwagami się zgadzam, na wiele również postanowiłem stanąć w opozycji. Tak czy siak, marasie, Twój komentarz okazał się jak zawsze niezwykle cenny, więc pozostaje mi być Ci wdzięcznym za poświęcony czas :)

Miałem nadzieję, że jest to wystarczające i dość wymowne sformułowanie mówiące o tym, iż postać nic bohaterowi nie zrobiła, ponieważ nie mogła zabrać czegoś, czego ten nie miał (czyli szczęścia).

A widzisz. Nie skumałem tego w ten sposób. Myślałem, że bohaterowi też to zrobił, że to takie uczucie, gdy on zabiera twarz. 

 

Edit. Nie o dosłowną walkę mi chodziło, ale o “walkę” ze złem. Opór, jakiś, ucieczkę, cokolwiek co dodałoby dramaturgii. Ludzie w takich historiach idą do księdza, chowają sie pod kołdrę, szukają ksiąg tajemnych, sposobu na odpędzenie koszmaru, na pokonanie zła itd. itp. Taką walkę miałem na myśli. A Twój bohater był bierny kompletnie. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, rozumiem, jednak Ty postrzegasz ten tekst w kategorii horroru i szufladkujesz, przypisując mu tym samym cechy, które powinien mieć, gdyż w tego typu historiach jest to i tamto. Dla mnie jednak nie jest to ,,tego typu historia'', gdyż każda historia jest inna. W tej nie chciałem opowiadać o walce ze złym bytem ani o egzorcyzmach, jeno o samotności. No ale tłumaczyłem to wyżej. Doskonale jednak rozumiem, że można nie być targetem tego typu tekstu, w którym nie występuje wspomniana przez Ciebie dramaturgia. Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję za wszelkie uwagi.

Kolejna smutna wigilia. Ale za to opowiadanko całkiem całkiem. Nie zwaliło z nóg, ale przykrości też nie sprawiło.

 

Powodzenia w konkursie. :)

Saro, dziękuję za wizytę i komentarz :) Jakoś tak nie potrafię na wesoło w klimaty świąteczne, nie wiedzieć czemu…

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Och, Anet, szkoda, że nie fajne, ale bywa i tak :)

Oj… 

Teraz będę się bała pisać, że “przyjemne” albo “dobrze się czytało”, żeby komuś nie było przykro ;)

Przynoszę radość :)

No ja znam Twoją hierarchię komentarzy więc tym ,,przyjemnym" to mi mocno pojechałaś! :P A tak już na poważnie, to szczerość przede wszystkim, więc jakoś się pozbieram :)

Ja sama się ostatnio gubię w tej mojej hierarchii ;)

Przynoszę radość :)

Eee, a ja byłem przekonany, że to żelazne zasady z kategorii tych niezmiennych, które nie sposób pomylić :D

Ta skala ma za mało punktów po prostu ;)

Przynoszę radość :)

Podobało mi się. Z pozoru zwyczajna historia samotnego mężczyzny, który stracił rodzinę, ale mająca w sobie “to coś”, jakiś klimat niepokoju. Końcówka, chociaż smutna, to według mnie świetna – niespodziewana, a jednak łącząca się z elementami z początku historii w spójną całość. Myślałam, że będzie coś o zaginionej rodzinie, a poszedłeś w zupełnie innym kierunku i za to plus. 

Sonato, bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarz. I oczywiście cieszę się, że się podobało :)

Przeczytane.

Cześć!!

 

Wciągające opowiadanie. Scena z chłopcem kradnącym twarz bardzo fajna i klimatyczna. No niestety nie zajarzyłem przesłania, które jest na końcu. Ale fajnie się czytało! Szczerze, pozdrawiam :))

 

Powodzenia w konkursie.

Jestem niepełnosprawny...

ANDO, dzień dobry :) dawidzie, dziekuję za komentarz i miło, że Ci się podobało :)

Ciekawe opowiadanie. Powodzenia ;)

Dzięki za komentarz, wzajemnie ;)

Pierwsza scena skojarzyła mi się z jednym z odcinków pod koniec Breaking Bad :) Nie tylko przez wzgląd na mroźną scenerię Alaski, ale i bohatera, który ma mnóstwo pieniędzy ale nie kupi za nie tego, co dla niego ważne.

Klimat smutnego miasteczka ciekawy. Zawarłeś parę klasycznych, horrorowych schematów (tajemniczy chłopiec, wycinek z informacją o jego śmierci, bohater samotny w obcym, dziwnym miejscu), stąd pewnie wrażenie, że to horror, ale tak nie do końca (limit ma swoje ograniczenia). Choć scena z “uśmiechem aż do skroni” imo świetna, bardzo plastyczna i poczułam dreszczyk.

To, co podobało mi się mniej, to postać Sary – nie poczułam jej, najpierw się pouśmiechała, potem spróbowała wprosić i bardzo łatwo odpuściła – wyszła bardziej jak plot device, niż pełnokrwisty bohater.

Przy tej objętości, wolałabym też mieć chłopca wprowadzonego już w pierwszej scenie, bo dalej jego wątek leci za szybko. Nie zdążyłam się zastanowić, kim on może być a już wyjaśniasz jego historię. To, tak naprawdę, główny, tytułowy i nadrzędny wątek, imo lepiej go zasygnalizować jak najwcześniej.

 

Siema :)

 

Całkiem przyjemny tekst, chociaż kilka razy potknąłem się na dziwnej budowie zdań i kilku sformułowaniach. Klimat smutnego miasteczka, jak toś wcześniej wspomniał, rzeczywiście jest kingowski, kojarzy się z jakimiś dziećmi kukurydzy czy podobnym diabelstwem. Postać głównego bohatera wydała mi się jakaś rozmemłana, niby potrafię zrozumieć w jakimś stopniu to, co się w nim dzieje, ale nie przekłada mi się to na zainteresowanie jego postacią. Sara to w zasadzie tło, które jest po to, by końcówka silniej wybrzmiała, więc tutaj nie mam uwag :)

Aha, ta postać chłopca fajna i rzeczywiście niepokojąca, ale już sam opis jego śmierci i do tego ten napis na ścianie, to łopata jak jasna cholera i to mi najbardziej chyba nie podeszło.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Bello, dziękuję za komentarz :)

To, co podobało mi się mniej, to postać Sary – nie poczułam jej, najpierw się pouśmiechała, potem spróbowała wprosić i bardzo łatwo odpuściła – wyszła bardziej jak plot device, niż pełnokrwisty bohater.

Gdzieś tam wyżej już pisałem, broniąc Sary przed zarzutem, że niczego nie wnosi, że właśnie w mojej ocenie (a przynajmniej w moich zamierzeniach) miała pokazać, jak cienka jest granica między szczęściem a jego brakiem. Przez to, że ona się zauroczyła w głównym bohaterze, spotkał ją taki a nie inny los, ale właśnie o pokazanie tej granicy mi chodziło.

A to, że łatwo odpuściła, wynika z prostej przyczyny. Są typy ludzi, którzy zamiast się buntować lub płakać, wolą uśmiechnąć się i odwrócić na pięcie. To był dla niej z pewnością bardzo bolesny cios, więc nie tyle było to odpuszczenie, co taktyka obronna. 

Chłopiec rzeczywiście mógł gdzieś tam mignąć chociaż choćby w pierwszej scenie, racja. Dzięki za wszystkie uwagi!

Outta, siema!

Co do Sary odpowiedź jest do komentarza Bellatrix, natomiast jeśli chodzi o łopatę, tak, przyznaję. Za mocno wali po łbie. Wolałbym, aby ta tajemnica była odkrywana stopniowo, fragmentami, w mniej oczywisty sposób. Być może poświęciłem za dużo uwagi innym aspektom, kosztem czego oberwał rykoszetem ten. Na pohybel limitom…

Dzięki Wam za komentarze :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Po pierwszych zdaniach miałam lekką nadzieję na choćby cień klimatu Przystanku Alaska, ale dostałam tylko zdołowanego bohatera i osobliwą aurę panującą w miasteczku, jak się później okazało, nie tylko w czasie świąt. Powiało za to horrorkiem, na tyle jednak lekkim, że nie zdążyłam doznać stosownego niepokoju, a już było po sprawie. Cóż, limity konkursowe czasem nie pozwalają na zbyt wiele…

 

Sen­ty­ment do wi­gi­lii spę­dza­nej za dzie­cia­ka u babci→ Sen­ty­ment do Wi­gi­lii spę­dza­nej za dzie­cia­ka u babci

 

Zu­peł­nie tak, jak­bym wlał do sie­bie pięć­dzie­siąt­kę po­rząd­ne­go bim­bru.Zu­peł­nie tak, jak­bym wlał w sie­bie pięć­dzie­siąt­kę po­rząd­ne­go bim­bru.

 

Muszę zo­sta­wić za­ku­py i urą­bać so­lid­ne drzew­ko. → Raczej: Muszę zo­sta­wić za­ku­py i zrą­bać so­lid­ne drzew­ko.

 

prze­wie­trzy moją głowę przed wi­gi­lią. → …prze­wie­trzy moją głowę przed Wi­gi­lią.

 

sta­wia­ła ją na stole w wi­gi­lię. → …sta­wia­ła ją na stole w Wi­gi­lię.

 

za­po­mi­na­jąc za­brać tego, po co przy­sze­dłem. → …za­po­mi­na­jąc za­brać to, po co przy­sze­dłem.

 

na tym zdję­ciu jest ubra­ny iden­tycz­nie jak ten mło­dzie­niec, któ­re­go wi­dzia­łem już dwa razy. → Kilka zdań dalej napisałeś, że Alvin miał dziewięć lat, więc nazwanie go młodzieńcem to chyba lekka przesada.

Może: …na tym zdję­ciu jest ubra­ny iden­tycz­nie jak ten chłopak, któ­re­go wi­dzia­łem już dwa razy.

 

Nie, mu­sia­ło mi się prze­wi­dzieć.Nie, mu­sia­ło mi się przy­wi­dzieć.

Sprawdź znaczenie słów przewidziećprzywidzieć.

 

spod weł­nia­nej czap­ki wy­sta­je kilka po­skrę­ca­nych loków. → Masło maślane – loki są poskręcane z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dziękuję za czujne jak zawsze oko, niedociągnięcia zostały dociągnięte.

 

…a już było po sprawie

Ech, najgorzej, kiedy człek się na coś napali, a tu już po sprawie… :P 

Zostaje mi Cię przeprosić, iż pozostawiłem Cię z niedosytem. Masz rację, że tutaj główną szkodę wyrządził limit. To opowiadanie miałem w głowie zanim pojawił się konkurs i w zasadzie wiele musiałem uciąć oraz spłycić, aby zmieścić się w ramach. Widocznie nie zawsze warto okrajać tak coś, co w innej formie mogłoby wypaść znacznie lepiej.

Pozdrówka!

W tej sytuacji, Realucu, bardzo pocieszające jest, że skoro błąd został popełniony, to w przyszłości z pewnością się nie powtórzy. ;)

A przepraszać nie masz za co – niedosyt, moim zdaniem, jest zdecydowanie lepszy od przesytu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się :D

Cześć. Fajny pomysł na opowiadanie z gatunku grozy/horror, z niezłym zakończeniem (rozumiem, że główny bohater uniknął losu podobnego do reszty bo nie był szczęśliwy i nie było po co zabierać mu uśmiechu). Nieco schematyczne i stereotypowe jest osadzenie fabuły w „amerykańskich" realiach, dziewczyna, która ledwo poznaje faceta i jest nim zauroczona itp. Nie wiem, może też konkurs ma jakiś limit znaków, bo byłaby to jeszcze lepsza historia, gdyby ją rozbudować i dodać więcej emocji np. gdyby bohater błądził, mylił tropy itd. Tak subiektywnie wydaje mi się, że jest to bardzo dobry materiał na zdecydowanie dłuższe opowiadanie. Oczywiście życzę powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

JPolsky, dzięki za komentarz :) Bardzo dobrze zinterpretowałeś końcówkę. Co do realiów, początkowo miały być Bieszczady, ale właśnie je uznałem za oklepane haha :D I tak, ten pomysł miał być znacznie bardziej rozwinięty (tropy, powolne odkrywanie tajemnicy itd.) jednak potem pojawił się konkurs i chciałem zmieścić ten pomysł w limit 15k znaków, stąd pewne cięcia. Pozdrawiam!

Spodziewałem się więcej. I to Twój problem, nie mój. :-) 

Wciągasz czytelnika, a potem rach, ciach i koniec tekstu.

Konfuzja…

…bo serio zapowiadało się nieźle.

 

I może zabrzmi to chujowo,

Tu mi zgrzytnęło, bo nie wiem, czy potrzebne to słowo

ale na dzień dzisiejszy po stokroć

Realuc, proszę Cię. :-)

 

Pod jedną z oświetlających ulicę latarni widzę chłopca. Tego samego, co dwa tygodnie temu.

Za duży przeskok. Jako czytelnik jestem z nim w przekonaniu, że właśnie wrócił ze sklepu, tuż po rozmowie z Sarą i spotkaniem z chłopcem.

 

Pod warunkiem, że ma się zajebisty dom z nowoczesnym ogrzewaniem.

Wulgaryzmy nie przeszkadzają mi w dialogach, za to w narracji bardzo.

 

Jeśli kiedyś wydasz książkę (liczę na to), to nie będę żałował tych 39,99 zł. Ale pod jednym warunkiem. Nie daj się wbić w limity, tylko opowiadaj, opowiadaj, opowiadaj. 

Stylu, w pewnym pozytywnym sensie, zazdroszczę.

MTF, cześć!

Rozumiem Twoje uwagi i spostrzeżenia dotyczące niedosytu, gdyż zgadzam się, że tekst ten ucierpiał przez limit. Pierwotnie miał być nieco inny, bardziej rozbudowany, a potem wpadł konkurs no i spasowała koncepcja, jednak wymagało to upychania i cięć. Jak widać, nie zawsze warto w ten sposób działać.

 

Jeśli kiedyś wydasz książkę (liczę na to), to nie będę żałował tych 39,99 zł. Ale pod jednym warunkiem. Nie daj się wbić w limity, tylko opowiadaj, opowiadaj, opowiadaj. 

Stylu, w pewnym pozytywnym sensie, zazdroszczę.

Miło to wszystko słyszeć. W książkach sprawa wygląda zupełnie odwrotnie, gdyż (jeśli nie piszemy pod jakieś konkretne kryteria) nie ograniczają nas znaki. Przyznam się, że coś tam sobie po raz pierwszy w życiu (na poważnie, bo powieści kilka już nabazgrałem, ale to raczej były młodzieńcze zrywy nieświadomego adepta pisania) dłuższego piszę w międzyczasie. Na tę chwilę jest 260k znaków i pi razy drzwi może zamknę się w 400, ale ten brak ograniczenia daje dużą swobodę. 

Dzięki za komentarz :)

Nowa Fantastyka