- Opowiadanie: Zz7 - 1 - Nowy świt

1 - Nowy świt

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

1 - Nowy świt

 

Spokój. Ukojenie. Lekkość. Beztroska. Nagłe uczucie niedosytu, tęsknoty, niepogodzenia. Duszność, ociężałość. Ból. Tak mogę to opisać po kolei. Odczucie związane z miejscem, w którym byłem, zanim się obudziłem. Wyrwany z niego jak niemowlę z czułego objęcia matki. Powitała mnie panika i zażarty wyścig płuc w łapaniu powietrza. Wydawało się, że w danych warunkach i najszybsze możliwe tempo ich pracy okaże się niewystarczające. Postanawiając odrzucić panikę, usiłowałem ustabilizować rytm oddechu. Na spokojniejszy, głębszy, mniej wyczerpujący. Mniej rozpraszający. Nie pomagał przy tym skwar, dobywający się z podziemi, rozgrzewający moje nogi i powietrze wokół. Nie pomagała też dziwna pozycja mojego tułowia z głową wspartą jakby na kolanach, wyprostowanych nóg.

I ten ból… Wyczerpanie. A nawet psychiczne wypalenie. Mięśnie bolały niemal w każdej części ciała, a układ kostny wydawał się zastąpiony zestawem losowych ciał obcych uciskających mnie od środka. W miarę, kiedy oddech był już coraz wolniejszy, w tle zaczęły pojawiać się nowe dźwięki. Na scenę zaczęły się wdrapywać śliskie, smukłe odgłosy delikatnie szumiącej i spadającej wody. Na samą myśl robiło się jakby lżej. Woda. Sam wyraz, a raczej same jego znaczenie już mnie ożywiało. Ot to, czego właśnie potrzebowałem, a wyobraźnia podsuwała tylko urojoną kaskadę, życiodajnej substancji. Usta były suche, spękane. Być może nawet pokryte nalotem kurzu. Język zastały, boleśnie odczuwający każdy ruch jak pęknięcia podniebienia w jamie ustnej. Stwierdziłem, że jestem w stanie poddać się wysiłkowi, by przynajmniej podnieść głowę i rozejrzeć się za jej źródłem. Powoli. Powoli, powoli… trzask. Wiotki kark nie był w stanie zbyt stabilnie trzymać głowy. Za to wysoki głaz tuż za mną chętnie mnie wyręczał, choć utrzymywał ją w niedogodnej pozycji. Po sporych ilościach sypkiego, wścibskiego piachu wpadającym mi za kołnierz wnioskowałem, że był to raczej piaskowiec. Poczekałem, aż minie otumaniająca fala roztaczająca się na mojej potylicy. Czekałem… cierpliwie, nie zapominając o nabieraniu tchu. Otwarłem oczy… Panowała noc, lecz taka noc, w której gwiazdy świeciły na tyle jasno, by dać posmak iluzorycznego dziennego nieboskłonu. Biała noc. W pierwszej sekundzie wydawałoby się, że największym źródłem światła jest księżyc w pełni… gdyby nie fakt, że światło księżyca nie tańczy, nie migocze, a raczej jest stałe i spokojne. Nie tak jak te, które wydawało się przebijać z za tafli mąconej wody. Kwestie frapująca ale byłem zmuszony odłożyć ją na dalszy plan. Skała za mną wrednie dawała o sobie znać kolejnymi porcjami obruszanego, zsypującego się piachu. Tym razem dostającego się nawet do oczu. Przynajmniej kontur stalagnitu wysokiego na około trzydzieści łokci, jakby w ramach pocieszenia, obrysowały mi lampy nocnego morza, by móc w pełni sobie zobrazować z czym mam do czynienia. Mimo, że konstelacja jasnych punktów tworzyła coś niecodziennego co uświadomiłem sobie znacznie później, nie czułem w nim niczego wyjątkowego… Czułem się, jakby była to pierwsza rzecz jaką kiedykolwiek poznałem. Punkt odniesienia.

 Nie mogąc się zdać na pociągnięcie głowy do przodu, pochyliłem ja, chociaż w prawo, skąd wydawały się dobiegać delikatne pluski i dźwięk spływającej cieczy. Mimo że niebo było całkiem nieźle rozjaśnione, ziemia wydawał się zupełnie czarna. Rozglądając się, nie można było stwierdzić na krok, co jest pod stopami. Każdy ruch wydawał się wyprawą w nieznane. Jedynie jakieś dwie stopy od prawej ręki, można było dostrzec, delikatne połyski i odbicia, z lekko spływającej niewielkiej kaskady. Coś we mnie wyraźnie zapukało, sprawiając, że poczułem się lepiej. Chyba znalazłem, szanse na zaspokojenie pragnienia. Przynajmniej jednej z tak wielu potrzeb. Nie pogardziłbym wachlarzem czy wielowarstwowym zimnym okładem. Zacisnąłem zęby, spiąłem się w sobie gotów do skoordynowanego ruchu i ewentualnego niepowodzenia. Przerzuciłem swój ciężar ciała na prawy łokieć. Szło łatwiej, niż początkowo się zapowiadało, jakby potwierdzenie występowania pobliskich wód dodało tajemniczej siły do działania. Rozłożyłem nogi by utrzymać korpus nad ziemię oraz by móc sięgnąć lewą ręką strumienia. Ciecz okazała się ciepła, przyjemna, zapraszająca, lecz ledwo w mojej dłoni odczuwalna. Zostawiająca po sobie delikatne uczucie swędzenia na naskórku. Koniec końców na bezrybiu i rak ryba, a w tak piekielnych warunkach wydawał się to skarb sam w sobie. I to na wyciągnięcie ręki. Na co czekać pomyślałem. Zaczerpnąłem kilka łyków, wypijając nabraną w szczelnie złożoną dłoń wodę. Nadeszła długo oczekiwana ulga. Nie wiedziałem jednak, że zostanie ona niebawem przerwana. Dalej z prawej strony coś drgnęło, ruszyło się. Ruszyło się coś, co wydawało się stertą kamieni pod drugą skałą, podobną do tej, o którą się opierałem. Oczy czujnie obserwowały, oczekiwały następnego ruchu, na który zbyt długo nie musiały na szczęście czekać. Serce ruszyło z kopyta, dokazywało wyraźnym tętnem na skroniowych żyłach i lekkim piskiem w uszach. Podążając wzrokiem za śladami odbitego światła, wprawny mógłby spostrzec, że woda spływa właśnie z tego miejsca. Tylko dzięki odbitemu światłu byłem w stanie wyłapać ruch. Wsparłem się na rękach i wychyliłem bardziej. Nie śpieszyłem się i pozwoliłem spokojnie zakomodować się oczom do słabego światła. Moja cierpliwość i opanowanie znowu została poddana próbie. W miarę jak ziemia zaczynała wynurzać się z osnowy ciemności, zaczynałem wyłapywać źródło ruchu. Domysły podsuwały osuwające się kamienie, dziką bestię przy wodopoju… lub po prostu przewidzenie. Po części kształty mogły to sugerować, ale nie brałem takiej opcji pod uwagę w otchłani, w jakiej się znajdowałem. Dopóki, aż nie pojawił się następny ruch. Obrót, obrót jednego z głazów wokół własnej osi, by się wydawało. Wątpliwości rozwiał wyraźny jasnopomarańczowy, wręcz płomienny blask tęczówki, wpatrzonej prosto na mnie. Oko. Zwierciadło duszy wedle mądrości ludowych. Coś w tym jest. Początkowo czułem silne napięcie, a nawet strach, ale spojrzenie to odebrało mi powodów do jego odczuwania. Wyraźny obrys dawał wrażenie spokojnego, pewnego siebie, ale wyczerpanego. W następnej sekundzie domysły zaczęły przypisywać pozostałym kształtom właściwe nazwy. Nie było już widać głazów, a części ciała układające się w całą sylwetkę. Czarna, czarniejsza od samego podłoża, z lekkim odcieniem czerwieni. Ciało wsparte plecami o skałę w sposób prostopadły w stosunku do mnie. Jakby ktoś tam już od pewnego czasu był i obserwował… równie bezsilnie, jak ja. Czarna sylwetka była nieregularna. Widać było jedną rękę, ale za to druga, wydawała się urwanym kikutem. Nogi jakby obgryzione, zwężone do rozmiarów kości w udach, smukłe przechodzące w zgrabne, lecz też nieco nadszarpnięte łydki. Dolna część torsu wydawała się ledwo zespalać nogi przez wielką dziurę w brzuchu wychodzącą prawą stroną żeber. W środku były jeszcze wbite w skałę i podtrzymujące ciało jak na stelażu długie kawałki… połyskującego metalu… bądź szkła? Spod nich tryskało źródło wody. Góra torsu była nieco bardziej uwypuklona. Na twarzy, zdawało się jakby dłuższy kosmyk włosów, przysłaniał lekko jedno oko. Nie wiem jakiego koloru włosy, wszystko było jednolicie czarne, z delikatną domieszką czerwieni. Dedukuje po tym wszystkim, co udało mi się wychwycić, że była to kobieta.

 

 Wspierając się rękoma na szorstkich kamieniach, próbowałem wstać na równe nogi z pozycji kolan, zaczynając od lewej. Próba zakończyła się zwaleniem na skałę, na której jeszcze niedawno leżałem oparty. Doszedł do mnie paraliż wywołany przez nieznośny ból i impuls od czegoś, co wydawało się wbite głęboko w moją nogę. Mimowolnie zaskomlałem z bólu, roniąc łzy. Coś nienaturalnie bolesnego i zarazem dziwnego. Wydawało się, jakby moja lewa noga kończyła się w połowie łydki, kością piszczelową. Leżąc z niewygodnie skręconą głową, wpatrywałem się na prawą nogę kończącą się nieco poniżej kolana, z trudem wstrzymując odruch wymiotny. Usłyszałem wtedy głos. Głośny szept jakby ktoś mówił tuż nad uchem. Spokojny, kojący, ciepły i wyraźny, kobiecy szept.

„Nie forsuj się. Wracaj do snu…”. W głosie tym było coś, co pozwalało mi mu zaufać, lecz nie pomagało na tyle, by w pełni odciągnąć uwagę od rozrywającego i otępiającego bólu. Nie znałem tej osoby ani nie znałem jej intencji, lecz mimo tego zdałem się na bezpośrednie pytanie. Poczułem nagły podmuch wiatru i usłyszałem głośny trzask metalu, wyrywającego tuż obok mnie skaliste podłoże. Wibracje przeszły całe moje ciało. Ze wszystkich pytań, jakie chciałem zadać, ostało się tylko jedno. „Na pewno nie chce mnie zabić?” pomyślałem. Wtedy jednak znowu usłyszałem głos: „Źródło wysycha… wcześniej woda pozwoliła Ci łatwiej zasnąć, dość skutecznie chroniąc cię przed gorącem powierzchni. Poprawiłam nieco tor przepływu rzeki”. Rzeczywiście, czułem teraz, jak woda powoli zaczynała, wypełniać miejsce mojego spoczynku. Niezwykłe… wraz z falą wody przeszła przeze mnie fala wdzięczności i skonsternowania. Po co zadawać sobie tyle trudu? Kim jesteś? W ogóle co JA tu robie? „Ten widok zawsze wypełnia mnie żalem” usłyszałem „Przed twoją małą drzemką, byłeś absolutnie świadomy wszystkiego, co robisz… a nawet świadomy tego, co się z tobą stanie. Jest dokładnie tak, jak powiedziałeś…”. Napływająca woda zaczęła wywoływać lekki swąd na całym ciele, ale także pozwalała mi uciec myślami od cierpienia. „Uprzedzałeś mnie na wiele sposobów, ale to i tak smutne, że zadajesz takie pytania”. Rozległ się cichy szept odbijający się echem w moim mózgu. Czułem jak moje ciało, zaczyna odpoczywać i odzyskiwać część siły. Pracując głównie rękoma, postanowiłem obrócić się tak, żeby chociaż spróbować spojrzeć na mojego rozmówcę. „To, co tutaj jest, nie ma większego znaczenia. Jedyne co możesz zrobić to zasnąć… Śpij…”.

Niebo na linii horyzontu zdawało się delikatnie jaśnieć, dodając kompozycji poświatę złotej, pomarańczowej, kremowej, a nawet różowej łuny. Ziemia była jaśniejsza… nie za sprawą przyzwyczajonych oczu, a za sprawą powoli zbliżającego się świtu. Dochodziły do mnie blaski refleksów wywołanych przez wodę, z różnych kierunków, co dziwne, większość z nich nie pochodziła z ziemi tylko z nieba. Teraz początkowe obserwacje znajdowały swoje wyjaśnienie. Wydawało się, jakby wielkie bańki wody wielkości jezior szybowały nad naszymi głowami, delikatnie kurcząc i rozprężając się, zakrzywiając tym samym docierające do nas światło. Na pustyniach w majakach tak samo, widywano nieistniejące oazy… może przez pragnienie oszalałem. „Szczytem formy bym tego nie nazwała, ale to, co widzisz to bynajmniej majaki a najprawdziwsza woda. Dotknąłeś ją, zasmakowałeś, ugasiłeś nią pragnienie… Widzisz, tutaj mało co jest na swoim miejscu. Nastał chaos, dyktujący ostatnie godziny tego, co widzisz. Tego, co jeszcze zostało”. To jakiś zupełnie oderwany od rzeczywistości wid. Sen. Mówimy o końcu, kiedy ja nawet nie rozumiem początku. „Twoje pragnienie i ból też są oderwane od rzeczywistości?” … Po prostu… ciężko uwierzyć w to, co się dzieje. „Sam mówiłeś, że do tego można przywyknąć. Tym razem jednak nie to jest najważniejsze. Musisz…mi zaufać. Sen jest drogą wyjścia. Kluczem jest utrata świadomości”. Zasnąć… nie łatwiej by było… „Nie mogę tego zrobić” przerwał po raz kolejny telepatyczny głos, tok moich myśli. „Widzisz, możesz uznać, że jestem nieodłączną częścią ciebie, która prędzej czy później pojawia się w pobliżu. Twój cel jest moim celem, twoje życie jest moim życiem. Nie mogę Cię zabić, nieważne jak bardzo byś tego pragnął”. Z uczuciem jakby odcinany od swojego ciała, zacząłem obserwować delikatnie unoszące się kropelki wody, które jakimś cudem, wyłamały się z nurtu strumyka, zwolnione z podlegania grawitacji, delikatnie szybując w górę niczym odwrócony deszcz, ignorując przy tym resztę otoczenia. Z jakiegoś nieznanego mi powodu zaczynały dochodzić do mnie smutek i nostalgia. Ktoś, kto zawsze przy mnie jest? Inna część mnie? „Nie sądziłam, że dzisiaj dam się zaskoczyć dwa razy… Szczery smutek? A co ze starym wyparciem, uporem, cynizmem? Zresztą… w tym stanie to naturalne, że to ty będziesz tym, kto ma pytania, a nie odpowiedzi. Wyświadczę Ci małą przysługę i opowiem nieco o naszej wspólnej historii, pod warunkiem, że zaśniesz ze znudzenia”.

Opowieści, którymi się podzieliła, na przekór temu, co powiedziała, nie ukołysały mnie do snu. Historie były fascynujące, jednak zbyt odrealnione by mogły być prawdą. Choć tym samym jakaś cząstka mojej duszy, z całą mocą przyjmowała to jako fakt. Czułem jak każda opowieść oddziaływuje na mnie, wygrzebując dawno zapomniane poczucie niepogodzenia… Czas mijał nieubłaganie, a ja czułem się jakbym, rozmawiał ze starym przyjacielem o minionych latach życia, które przespałem. Moją uwagę zwrócił zintensyfikowany tańczący blask tego, co uważałem za księżyc. Okazało się, że burząca się masa wody odsłoniła tajemnicze źródło światła. Jak podejrzewałem… księżyc to nie był. Najbezpieczniej można było, by to nazwać obiektem. Z perspektywy ziemi, wyglądał jak wielki rotujący idealnie oszlifowany szmaragd otoczony poświatą srebrnej energii tworzącej momentami wyładowania elektryczne. Urzekał pięknem, na swój sposób hipnotyzując. Wydawało się jakby, rozbrzmiewał delikatnymi echami piosenki, nachodzącymi i odchodzącymi jak morskie fale. Choć wydaje mi się, że melodia była uzupełnieniem stworzonym przez moją wyobraźnię. „To, co tam widzisz to nasza nadzieja… być może ostatnia. Klucz do nowego świata. Przejście do nowego świata”. Nastąpiła długa wymowna cisza. „Nie, żebym wiedziała coś więcej. Wiem tylko, że głupio by było teraz się poddawać. Może jeszcze o tym nie wiesz, ale powracające wspomnienia jeszcze Ci potwierdzą, że masz po co żyć. Nie widzisz teraz celu. To w porządku. Będziesz musiał dać temu czas… dużo czasu”. Chłodna energia dobywająca się z obiektu, świetnie zajmowała uwagę, ale niestety została ona w końcu oderwana nagłym wybuchem, trzaskiem, gwałtownym sykiem i parowaniem. Po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Słońce łapało lewitującą wodę pierwszymi promieniami, które w moment przyczyniły się do natychmiastowego parowania całych podniebnych jezior. Przypomniałem sobie nagle to, co mówiła wcześniej moja towarzyszka „Nastał chaos, dyktujący ostatnie godziny tego, co widzisz”. Zwiastun tego końca zobaczyłem na własne oczy. Słońce spali nas na popiół. „To zawsze utrudnia sprawę… nieważne ile razy to powtarzamy, zawsze jest to samo. A myślałam, że chociaż raz dasz temu spokój". Co mnie zdziwiło to ton głosu. Nie był spokojny, delikatny i usypiający jak dotychczas. Nagle stał się ożywiony. Można było odczuć ukrytą za nim frustracje… Spuściłem wzrok z nieba i utkwiłem go w pejzażach rozciągających się pod wyraźną linię horyzontu.

Jałowe pustkowie, z wysuszonymi do cna korytami rzek, wielkimi poczerniałymi pogorzeliskami, w miejscu których pewnie kiedyś znajdowały się lasy i łąki, nie wyliczając już licznych wyrw do ziemskich głębin, z których wydostawał się jakiś ledwo dostrzegalny gaz. Rzeczywiście, trudno było sobie wyobrazić tutaj sensowne życie. Nie było prawie od czego zacząć tutaj żyć. Za parę chwil dojdzie tutaj słońce i pozbawi nas do reszty ostatniego pierwiastka życia. Wody. Nawet jeśli sprzyjałoby mi szczęście i jakimś cudem doczołgałbym się do ziemnej jamy, nie wytrzymałbym w tym stanie dłużej niż godzinę. Ugotowałbym się… nieważne dokąd bym poszedł. Całe tony wody nade mną wyparowały w parę sekund. Zaczynał powoli do mnie dochodzić absurd… i terror tego, co do mnie mówiła. Śpij. Szansa. Wydostań nas. Promienie słońca sięgały coraz niżej. Sięgały szczytów skały, pod którą się znajdowałem. Miejscami sięgały nawet dalej. Skała, pod którą była już wyraźnie widoczna moja towarzyszka, była oświetlona niemal w połowie. Spojrzałem na jej okrytą całunem cieni twarz. Widziałem w jej oczach ciepło, jakby były elementami delikatnego uśmiechu ukrytego za kruczo czarną maską. Być może ostatniego, jaki kiedykolwiek zobaczę. „Wiedz, że to, czego teraz doświadczasz, nie będzie mieć większego znaczenia. Jak to zawsze mówisz, nie ma miejsca, do którego prowadziłaby, tylko jedna droga. Fakt, ale to, co oferuje, jest w tej chwili najlepszą drogą. ”. Całe jej ciało było pokryte jakimś dopasowanymi cieniem, z połyskującą ciemnoczerwoną energią. Była jednolita, tak jak wcześniej się wydawało. Użyła nieco swojej mocy, by móc się chociaż podnieść i utrzymać na słabych nogach. Powykręcana, absurdalnie wybrakowana sylwetka spoglądała na wschód. Wiatr powstały najprawdopodobniej z ogromnej różnicy temperatur nocnego i dziennego powietrza smagał kosmki jej jednolitych włosów. Oczy zdradzały wyraz twarzy osoby, która niczego nie żałuje. Wygrawerowało się to w moim mózgu.

„Szkoda, że po raz kolejny musimy sobie zadawać ten ból…” Były to ostatnie słowa tuż przed tym, jak usłyszałem kolejny ogłuszający trzask. Odczułem nieznane mi wcześniej ukłucie w klatkę piersiową. Był to wielki czarny kawał połyskującego, szklistego metalu należący do mojej towarzyszki. Usta wypełniły się gęstą metaliczną goryczą, delikatnie spływającą strugą do podbródka. „Każdy zasługuje na chociaż jeden spokojny sen…” powiedziała. „Ciebie też to dotyczy”. Zmysł słuchu zaczynał gasnąć. Wszystkie dźwięki w okolicy wydawały się wypierane przez srogie porywy gorącego wiatru, przepychającego zimniejsze masy powietrze. Słońce, które już wcześniej topiło górną partię skały, przed którą stała, rozbłysło falą złoto czerwonego światła. W świetle tym znana mi postać dosłownie kruszyła się w popiele, którym się stawała. Jej ostatnia część, pozostała w moim sercu… dosłownie… przebijając mój korpus na wylot. Cień ustąpił miejsca słońcu. Czuje to po tym, jak woda zaczęła bulgotać i wrzeć… wdychane powietrze przestaje zaspokajać, zaczyna palić… a moje ciało przechodzą odrętwiające dreszcze… Mimo to jestem zmęczony… Jestem śpiący…niemal oderwany od ciała. Słysze tylko przeciągłe uspokajające szum morza jakby wyrwane z innego świata… i kojące echa niezrozumiałej pieśni… wyśpiewywane pięknym kobiecym głosem.

Koniec

Komentarze

Zz7, jedynka przy tytule sugeruje, że można się spodziewać Nowych świtów z kolejnymi numerkami, stąd pytanie – czy ten tekst to skończone opowiadanie, czy początek czegoś większego?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po prawdzie to taka próbka. W zanadrzu jest więcej, niekoniecznie świty. Nie wiedziałem co zrobić z moimi pomysłami to zacząłem po kolei przelewać je na papier nie wiedząc tak na prawdę jak to wyjdzie.

Cóż, Zz7, mimo że bardzo się starałam, nie udało mi się dociec, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Sporo miejsca w tekście zajmuje rozmowa telepatyczna. Tu znajdziesz stosowny poradnik: Głosy w głowie, telepatia

 

Sam wyraz, a ra­czej same jego zna­cze­nie→ Sam wyraz, a ra­czej samo jego zna­cze­nie

 

Ot to, czego wła­śnie po­trze­bo­wa­łem… → Oto czego wła­śnie po­trze­bo­wa­łem

 

Po spo­rych ilo­ściach syp­kie­go, wścib­skie­go pia­chu wpa­da­ją­cym mi za koł­nierz… → Po spo­rych ilo­ściach syp­kie­go, wścib­skie­go pia­chu wpa­da­ją­cego mi za koł­nierz…

 

Nie tak jak te, które wy­da­wa­ło się prze­bi­jać z za tafli mą­co­nej wody. Nie tak jak to, które wy­da­wa­ło się prze­bi­jać zza tafli mą­co­nej wody.

 

Nie mogąc się zdać na po­cią­gnię­cie głowy do przo­du, po­chy­li­łem ja, cho­ciaż w prawo… → Literówka.

 

zie­mia wy­da­wał się zu­peł­nie czar­na. → Literówka.

 

Prze­rzu­ci­łem swój cię­żar ciała na prawy ło­kieć. → Zbędny zaimek – czy miał szansę przerzucić cudzy ciężar?

 

Po­dą­ża­jąc wzro­kiem za śla­da­mi od­bi­te­go świa­tła, wpraw­ny mógł­by spo­strzec… → Czy tu aby nie miało być: Po­dą­ża­jąc wzro­kiem za śla­da­mi od­bi­te­go świa­tła, ktoś wpraw­ny mógł­by spo­strzec

 

po­zwo­li­łem spo­koj­nie za­ko­mo­do­wać się oczom… → …po­zwo­li­łem spo­koj­nie zaa­ko­mo­do­wać się oczom

 

dziką be­stię przy wo­do­po­ju… lub po pro­stu prze­wi­dze­nie. → …dziką be­stię przy wo­do­po­ju… lub po pro­stu przy­wi­dze­nie.

Poznaj znaczenie słów przewidzenieprzywidzenie.

 

Do­pó­ki, aż nie po­ja­wił się na­stęp­ny ruch. → opóki nie po­ja­wił się na­stęp­ny ruch.

 

a nawet strach, ale spoj­rze­nie to ode­bra­ło mi po­wo­dów do jego od­czu­wa­nia. → …a nawet strach, ale spoj­rze­nie to ode­bra­ło mi powód do jego od­czu­wa­nia.

 

De­du­ku­je po tym wszyst­kim… → Literówka.

 

wpa­try­wa­łem się na prawą nogę… → …wpa­try­wa­łem się w prawą nogę

 

W gło­sie tym było coś, co po­zwa­la­ło mi mu za­ufać→ W gło­sie było coś, co po­zwa­la­ło mu za­ufać

 

woda po­zwo­li­ła Ci ła­twiej za­snąć… → …woda po­zwo­li­ła ci ła­twiej za­snąć

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

W ogóle co JA tu robie? → Literówka.

 

to, co wi­dzisz to by­naj­mniej ma­ja­ki a naj­praw­dziw­sza woda. Do­tkną­łeś , za­sma­ko­wa­łeś… → …to, co wi­dzisz to nie ma­ja­ki, a naj­praw­dziw­sza woda. Do­tkną­łeś jej, za­sma­ko­wa­łeś

 

ode­rwa­ne od rze­czy­wi­sto­ści?” … Po pro­stu… → Czemu służy pierwszy wielokropek?

 

cięż­ko uwie­rzyć w to, co się dzie­je. → …trudno uwie­rzyć w to, co się dzie­je.

 

Mu­sisz…mi za­ufać. → Brak spacji po wielokropku.

 

Nie mogę Cię zabić→ ie mogę cię zabić

 

Wy­świad­czę Ci małą przy­słu­gę→ Wy­świad­czę ci małą przy­słu­gę

 

każda opo­wieść od­dzia­ły­wu­je na mnie… → …każda opo­wieść od­dzia­łu­je na mnie

 

wspo­mnie­nia jesz­cze Ci po­twier­dzą… → …wspo­mnie­nia jesz­cze ci po­twier­dzą

 

od­czuć ukry­tą za nim fru­stra­cje… → Literówka.

 

nie wy­li­cza­jąc już licz­nych wyrw… → ie brzmi to najlepiej.

 

ukry­te­go za kru­czo czar­ną maską. → …ukry­te­go za kru­czoczar­ną maską.

 

jest w tej chwi­li naj­lep­szą drogą. ”. → ropka i spacja przed zamknięciem cudzysłowu są zbędne.

 

sma­gał ko­sm­ki jej jed­no­li­tych wło­sów. → …sma­gał ko­smy­ki jej jed­no­li­tych wło­sów.

Sprawdź, czym są kosmki.

 

roz­bły­sło falą złoto czer­wo­ne­go świa­tła. → …roz­bły­sło falą złotoczer­wo­ne­go świa­tła.

 

Czuje to po tym… → rówka.

 

Je­stem śpią­cy…nie­mal ode­rwa­ny od ciała. → Brak spacji po wielokropku.

 

Sły­sze tylko prze­cią­głe uspo­ka­ja­ją­ce szum morza jakby wy­rwa­ne z in­ne­go świa­ta… → Sły­szę tylko prze­cią­gły, uspo­ka­ja­ją­cy szum morza, jakby wy­rwa­ny z in­ne­go świa­ta

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z góry przepraszam za długi brak odpowiedzi, nie chciałem sprawiać wrażenia lekceważącego bądź niezainteresowanego. Dziękuje za wypatrzenie błędów, szczególnie stylistycznych, do których mam niestety tendencję oraz za poświęcony czas. Dodam, że umknęło mojej uwadze kompendium wiedzy na temat m.in. redagowania tego typu tekstów, które zostały mi udostępnione. Postaram się w najbliższym czasie dostosować od zaleceń i poprawić tekst. Jeszcze raz dziękuję.

Bardzo proszę, Zz7. Miło mi, że mogłam się przydać. Życzę coraz lepszych tekstów w przyszłości. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka