- Opowiadanie: Selkie - PostModerna

PostModerna

Na­pi­sa­ne w głę­bo­kim lock­dow­nie, na ucie­chę współ­bra­tym­com. Enjoy :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

PostModerna

Szli­śmy przez to, co nie­gdyś było głów­ną ulicą na­sze­go mia­sta, ja i chło­pa­ki. Wiatr prze­wa­lał śmie­ci przez po­dziu­ra­wio­ną jezd­nię. Ponad szczer­ba­ty­mi, bez­oki­mi wie­żow­ca­mi hu­cza­ło niebo, czar­ne i skłę­bio­ne, raz po raz pod­świe­tla­ne wy­ła­do­wa­nia­mi at­mos­fe­rycz­ny­mi. Nikt nie wie­dział, co ze­psu­ło po­go­dę. Nawet wtedy, rok temu, gdy na­ukow­cy jesz­cze ba­da­li ko­lej­ne spa­da­ją­ce na świat ka­ta­stro­fy, nikt nie umiał zna­leźć od­po­wie­dzi. Co do­pie­ro teraz, gdy la­bo­ra­to­ria i cen­tra ba­daw­cze stra­szy­ły wy­bi­ty­mi szy­ba­mi i wy­ła­ma­ny­mi drzwia­mi, do cna splą­dro­wa­ne. Zimno i ciem­ność przy­szły w maju – tylko tyle wiemy. Po­czu­łem, jak z ko­lej­nym po­dmu­chem tok­sycz­ne­go, śmier­dzą­ce­go che­mi­ka­lia­mi wia­tru prze­szy­wa mnie dreszcz.

 

– Te, Łysy, my­ślisz, że na­praw­dę coś tam znaj­dzie­my? – za­ga­iłem, chcąc prze­rwać na­pię­tą ciszę.

 

Idący koło mnie chło­pak od­wró­cił błysz­czą­cą, bez­wło­są głowę.

 

– Tak. Ja nie myślę, ja wiem – Po­stu­kał się w czasz­kę. 

 

By po­przeć swoje słowa, otwo­rzył trze­cie oko, które roz­bły­sło jasną pur­pu­rą.

 

– Zgaś te zole, kurwa! – syk­nął Siwy – Zo­ba­czą nas, de­bi­lu!

 

– Cie­bie prę­dzej, bia­ła­sie. Świe­cisz się jak psu jajca.

 

Siwy za­war­czał. Od­su­ną­łem się lekko od niego, nie chcąc obe­rwać. Cho­ciaż ze swoją prze­zro­czy­stą skórą i bia­ły­mi wło­sa­mi wy­glą­dał na sła­be­go i cho­re­go, Siwy po­tra­fił przy­ło­żyć. Już wi­dzia­łem, jak za­czy­na­ją pul­so­wać mu żyły. Ciem­na sieć wy­stą­pi­ła mu na szyję i skro­nie, oka­la­jąc mlecz­ne oczy. Siwy nie wi­dział za do­brze, więc za­wsze była szan­sa, że rąb­nie nie temu, co trze­ba.

 

– Tam! – Wska­zał nagle Łysy.

 

Wbrew ostrze­że­niu nie za­mknął pur­pu­ro­we­go oka i wi­dzia­łem, jak cien­ki snop świa­tła pada w kie­run­ku, w któ­rym pa­trzył.

Po lewej stro­nie ulicy, przed zruj­no­wa­nym su­per­mar­ke­tem stał brud­ny, biały na­miot. Ota­cza­ły go roz­bi­te, stło­czo­ne sa­mo­cho­dy. Widać pa­cjen­ci wpa­dli w ka­ram­bol, pę­dząc na ślepo. Takie rze­czy się zda­rza­ły wtedy, ze­szłej wio­sny. Po­czu­łem, jak głód wy­krę­ca mi wnętrz­no­ści. Już chcia­łem ze­rwać się do biegu, kiedy Siwy chwy­cił mnie za ramię.

 

– Cichy, stój! Coś jest nie tak.

 

Z tru­dem się opa­no­wa­łem. Kiedy Siwy mówił, że coś jest nie w po­rząd­ku, zwy­kle miał rację. Był na wpół ślepy, ale nad­ra­biał to dziw­nym szó­stym zmy­słem. To był jeden z po­wo­dów, dla któ­rych przy­ję­li­śmy go z Łysym do spół­ki. No i to, że gra­li­śmy kie­dyś razem w nogę, ale takie so­ju­sze już rzad­ko kiedy coś zna­czy­ły. Li­czy­ło się coś znacz­nie waż­niej­sze­go.

Był jed­nym z nas.

Bły­ska­wi­ca roz­świe­tli­ła niebo i do­pie­ro wtedy ich zo­ba­czy­łem. Czar­ne syl­wet­ki, zwin­nie i cicho prze­my­ka­ją­ce po par­kin­gu, co chwi­lę przy­klę­ka­ją­ce za ko­lej­ny­mi osło­na­mi i spraw­dza­ją­ce teren. Potem po­now­nie za­pa­dły ciem­no­ści.

 

– Kurwa – za­klął Łysy – znowu byli pierw­si.

 

Nie mie­li­śmy z nimi szans. Wszyst­ko, co mo­gli­śmy zro­bić, to ukryć się, i to już.

 

– Tam! Za cię­ża­rów­kę! – za­ko­men­de­ro­wa­łem i nie cze­ka­jąc za­czą­łem biec.

 

Byłem szyb­ki. Bar­dzo szyb­ki.

Ale i tak było za późno. 

Roz­le­gły się strza­ły. Szlag by to tra­fił, mieli nok­to­wi­zo­ry. Oczy­wi­ście. Usły­sza­łem krzyk za ple­ca­mi. Ob­ró­ci­łem się czu­jąc, jak serce chce wy­sko­czyć mi z pier­si. Do­biegł do mnie Siwy, ale nie pa­trzy­łem na niego.

Łysy leżał na po­kruszonym as­fal­cie. Jego sze­ro­ko otwar­te trze­cie oko po­wo­li gasło. Na ten widok po­czu­łem, jak pusz­cza­ją wszyst­kie blo­ka­dy. Po­zwo­li­łem, by wy­peł­nił mnie głód i wście­kłość. Spoj­rza­łem szyb­ko na Si­we­go. Twarz miał po­kry­tą prze­ra­ża­ją­cą, ciem­ną sie­cią tęt­nią­cych żył. Ski­nął głową i razem wy­sko­czy­li­śmy zza cię­ża­rów­ki.

 

– Mo­der­na!!! – ryk­nął Siwy i blu­zgnął falą czar­ne­go jadu w kie­run­ku par­kin­gu.

 

Do­się­gnął przy­naj­mniej kilku. Roz­le­gły się wrza­ski ludzi pa­lo­nych kwa­sem, który na­tych­miast prze­żarł ich tak­tycz­ne kom­bi­ne­zo­ny. Ale kule świsz­cza­ły dalej.

Na­bra­łem po­wie­trza w płuca. Teraz już nie było od­wro­tu.

 

– MO­DER­NA!!! – wrza­sną­łem.

 

Fala dźwię­ku ude­rzy­ła w spię­trzo­ne sa­mo­cho­dy przede mną i od­rzu­ci­ła je w tył. W wy­so­kim, wi­bru­ją­cym krzy­ku zgi­nę­ły głosy miaż­dżo­nych Pfi­ze­row­ców. Siwy klę­czał koło mnie, szczel­nie zwi­nię­ty, osła­nia­jąc uszy rę­ka­mi. Jego usta po­ru­sza­ły się, ale nie sły­sza­łem, co mówił. Do­pie­ro po chwi­li zro­zu­mia­łem:

 

– Uwa­żaj! 

 

Ob­ró­ci­łem się gwał­tow­nie. Dźwięk za­marł mi na ustach i za­ła­mał się. Przede mną stał Pfi­ze­ro­wiec, ogrom­ny, czar­niej­szy od nocy. Ze­rwał maskę z nok­to­wi­zo­rem i moim oczom oka­za­ła się ohyd­nie zmu­to­wa­na twarz. Chyba pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, ale nie ro­zu­mia­łem jego char­czą­ce­go ję­zy­ka. Groza za­ci­snę­ła mi gar­dło. To był ko­niec. Łysy nie żył. Siwy opróż­nił całe zbior­ni­ki ja­do­we. Nie do­sta­nie­my się do tego na­mio­tu. Nie zdo­bę­dzie­my ko­lej­nej dawki szcze­pion­ki. Nie­za­leż­nie od tego, co zrobi Pfi­ze­ro­wiec, je­ste­śmy już mar­twi. Ko­niec.

 

Zza rogu wy­to­czy­ły się mu­tan­ty Astra Ze­ne­ki.

Tylko z po­wo­du mo­je­go krzy­ku nikt nie usły­szał, jak nad­cho­dzi­ły. Teraz jed­nak każdy ich krok był jak tąp­nię­cie, od któ­re­go drża­ła zie­mia. Ko­lo­sal­ne nogi kru­szy­ły to, co zo­sta­ło z jezd­ni. Ich przy­wód­ca pod­pie­rał się nie­na­tu­ral­nie dłu­gi­mi rę­ka­mi. Jego przy­po­mi­na­ją­ce młoty pię­ści raz po raz ude­rza­ły w as­falt. Pod­nio­słem oczy, czu­jąc jed­no­cze­śnie, jak mięk­ną pode mną ko­la­na. 

To był on. Pa­mię­ta­łem go ze szko­ły. Tę kan­cia­stą, ogo­lo­ną czasz­kę. Te małe, nie­na­wist­ne ciem­ne oczka. Ten kark, już wtedy mu­sku­lar­ny jak u byka, a teraz do­dat­ko­wo gro­te­sko­wo prze­ro­śnię­ty. 

Byli tu wszy­scy, cały gang. Nie tylko Pa­ró­wa, ale też Gruby, Ba­ry­ła i Szaj­ba. 

Po­zo­sta­li przy życiu Pfi­ze­row­cy szyb­ko otrzą­snę­li się z szoku. Ciem­ny par­king pod Li­dlem roz­dar­ły serie z ka­ra­bi­nów. Ktoś od­pa­lił mio­tacz ognia i w po­ma­rań­czo­wym bla­sku zo­ba­czy­łem wię­cej szcze­gó­łów. Roz­dę­te mię­śnie, żyły grube jak po­stron­ki. Z ba­so­wym ry­kiem Pa­ró­wa chwy­cił naj­bliż­sze­go Pfi­ze­row­ca i zła­mał w rę­kach jak za­pał­kę. Szaj­ba wy­sko­czył na trzy metry w górę i wy­lą­do­wał tuż za mną, na ka­bi­nie cię­ża­rów­ki. W roz­pa­czy rzu­ci­łem się na osłu­pia­łe­go Pfi­ze­row­ca nadal sto­ją­ce­go przede mną i wy­rwa­łem mu broń.

 

– Mo­der­na!!! – wrza­sną­łem jesz­cze raz, na­ci­ska­jąc spust. 

 

Mój głos nie miał już mocy, ale to się nie li­czy­ło. Chcia­łem umrzeć god­nie, w walce, z tym okrzy­kiem na ustach. Ka­ra­bin za­ter­ko­tał w moich rę­kach, plu­jąc oło­wiem i ogniem.

 

I wtedy nagle zo­ba­czy­łem, jak po­cię­ty ku­la­mi, roz­ju­szo­ny Szaj­bus, za­miast sko­czyć na mnie, pro­stu­je się i za­mie­ra bez ruchu. Sta­nął jak wryty, pa­trząc na coś w od­da­li. Otar­łem za­łza­wio­ne oczy i pró­bo­wa­łem doj­rzeć co­kol­wiek przez za­sło­nę dymu, która za­wi­sła nad polem walki. Usły­sza­łem, jak Siwy beł­ko­cze:

 

– Coś jest nie tak… Coś jest nie tak…

 

Kątem oka uj­rza­łem, jak przy­ja­ciel kiwa się, trzy­ma­jąc obie­ma rę­ka­mi głowę.

Ciem­ność jesz­cze głęb­sza niż po­przed­nio po­kry­ła niebo przed nami. Coś jakby gi­gan­tycz­na chmu­ra wy­nu­rzy­ło się zza ho­ry­zon­tu. Nie była to jed­nak czerń jed­no­li­ta; roz­peł­za­ła się na boki dłu­gi­mi, cien­ki­mi od­nó­ża­mi, po­chła­nia­jąc bu­dyn­ki na dole i skłę­bio­ne chmu­ry po­wy­żej. Za­pa­dła cisza, umi­kły salwy i krzy­ki. Mac­ko­wa­ta, po­twor­na masa po­wo­li nad­cho­dzi­ła, rzu­ca­jąc cień na wal­czą­cych, na par­king i ulicę, na całe mia­sto. 

Pfi­ze­ro­wiec koło mnie pró­bo­wał coś po­wie­dzieć. I tym razem, o dziwo, zro­zu­mia­łem jedno słowo, które wy­ci­snął ze zde­for­mo­wa­nych ust. Nie wie­dzia­łem, co ono ozna­cza. Jed­nak naj­czyst­sza groza, która dźwię­cza­ła w ochry­płym gło­sie spra­wi­ła, że pękły reszt­ki mojej od­wa­gi. Był maj 2022 roku, i świat który zna­łem wła­śnie po raz ko­lej­ny zmie­nił re­gu­ły.

 

– Sput­nik – po­wtó­rzył Pfi­ze­ro­wiec.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Temat nawet ciekawy, ale wykonanie leży, niestety. Kłania się właściwy zapis dialogów, a do tego w tekście jest sporo dziwactw językowych. Na przykład nie potrafię sobie wyobrazić połamanego asfaltu. Skruszony, pęknięty, owszem. Takich kwiatków jest znacznie więcej.

Czy to jest horror? Ja się nie przestraszyłem, a raczej uśmiechnąłem kilka razy, bo sam pomysł jest całkiem w porządku, ale bardziej na humoreskę lub bizarro.

 

 

Mastiff

No tak, jeśli to miał być horror to średnio wyszło.

Bizarroo to trochę nie moje klimaty i ciężko mi coś więcej powiedzieć o samym opowiadaniu (ogólnie temat mi się nie spodobał, ale to nic nie wnosi…), więc żeby być pożytecznym zostawię kilka przydatnych linków.

Ogólnie myślę, że warto będzie spróbować napisać coś jeszcze, potencjał do rozwoju jest :P

 

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842843 → Bo jesteś nowa

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 → Bo jesteś nowa!

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ → Bo rzeczywiście błędy w dialogach się plątały (głównie niepotrzebne kropki przed didaskaliami).

 

I na końcu kilka spacji Ci się zaplątało – podejrzewam, że tekst był przeklejany z jakiegoś Worda :P

Слава Україні!

Bohdan, dziękuję bardzo za komentarz. To po kolei:

 

– Jaki jest w takim razie właściwy zapis dialogów? Przyznaję, że mam na koncie kilka publikacji i nigdy nie zwrócono mi na to uwagi.

– Na mój rozum kiedy coś bardzo mocno walnie w asfalt, to może się on połamać. Przyznaję jednak, że nie zagłębiałam się we właściwości asfaltu. Taki asfalt, który podzielił się pod wpływem nacisku na duże kawałki, jest chyba połamany? Nie wiem, teraz mam zagwozdkę. Ojca zapytam, on wykłada drogi!

– Nie do końca wiedziałam, jak otagować ten szort – jest to oczywiście humoreska, ale nie chciałam tego ujawniać od początku. Cieszę się, że się uśmiechnąłeś czytając, taki był zamysł.

Golodh, wielkie dzięki za lekturę i za linki, poprawię zapis dialogów.

Horror to to nie jest, ale przyjemnie się czytało :) Moim zdaniem bardzo plastyczny język, miałam w głowie sceny jak z kreskówki, w ogóle szorcik cały kreskówkowy, lubię to.

Rzuciło mi się w oczy parę językowych potknięć, w tym sporo zbędnych zaimków (”Usłyszałem krzyk za moimi plecami”) i przysłówków (”chcąc przerwać napiętą ciszę”, “Siwy zawarczał groźnie”). Warto ich poszukać i wywalić ile się da. Poza tym czyta się fajnie, podobało mi się :)

hamburgerek_aga Bardzo dziękuję i cieszę się, że się podobało. Co do przysłówków – czy one generalnie są złe, czy należałoby czymś je zastąpić?

Generalnie są złe :p 

Nie no śmieje się, każdemu czasem się zdarza :) Problem jest taki, że to taka “droga na skróty” i powiedzenie kawa na ławę czegoś, czego czytelnik mógłby się domyślić. Z tego co się orientuję to jest po prostu w złym tonie i świadczy o braku doświadczenia. Lepiej wywalić te niepotrzebne bo np. jak mówisz że ktoś zawarczał to raczej w domyśle jest , że było to groźne, a nie przyjacielskie. O to chodzi :)

Ma to sens. Wielkie dzięki za rzeczową poradę.

Jako matka drżąca przed lockdownem, czuję tę grozę!;)

Czyta się dobrze.

Lożanka bezprenumeratowa

Był kiedyś taki mem albo wideo, rózni kolesie mieli uboczne efekty szczepionki, ktoś tam miał ogon, ktoś był owłosiony – ten tekst wybitnie mi się z tym kojarzy.

Przyczepiłbym się do imion bohaterów – Siwy, Łysy i Cichy. No jakoś, mimo tego klimatu i ogólnie heheszków, nie podeszły mi ;)

Całość, spoko jako taka pisarska wprawka, żarcik.

 

Polecam w nieco innym klimacie, też covidowe opowiadanie.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

OK, sympatyczna humoreska, ciekawy pomysł. Przy Sputniku powiało parodią grozy.

Acz nie jestem pewna społecznego wydźwięku tekstu. Jeszcze ktoś potraktuje poważnie…

Po co Ci odstępy między akapitami? Tylko szatkują tekst.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka