- Opowiadanie: Gruszel - Otaczają mnie groby

Otaczają mnie groby

Samotność pośród śmierci wydaje się być okrutnym losem, choć bycie żywym i martwym jednocześnie jest znacznie gorsze.

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Otaczają mnie groby

Odkąd pamiętam, otaczają mnie groby. Są stare, omszałe, zarośnięte zielenią. Znam je wszystkie. Każdy szczegół, każde wyżłobienie, każdy kamień. Nie nazwałbym ich dziełami sztuki, wyglądają jakby były zrobione pospiesznie. Kupki kamieni, a w nie wbite pordzewiałe miecze, topory, tarcze. Często doglądam tych pomników śmierci. Zawsze zastanawiam się kto pod nimi leży, ale gdy odpowiedź mam już na końcu języka, ginie w odmętach pamięci, jakby bała się wyjść na wierzch. 

Groby są porozrzucane między wielkimi głazami, pękniętymi ścianami i marmurowymi schodami. Jakże kontrastują na tle misternie rzeźbionych pomników, smukłych kolumn, wyschniętych fontann. Dla zabicia czasu, wyobrażam sobie jak to miasto mogłoby wyglądać, gdyby jeszcze żyło. Byłoby kolorowe, jaskrawe, pełne dźwięków. Kupcy ze wszystkich stron świata tłoczyliby się na rynku. Dookoła biegałyby dzieci. Piszczałyby radośnie, ganiając się między poważnymi strażnikami. Tego najbardziej mi brakuje. Cisza, jaka panuje w tym miejscu, jest nie do zniesienia, i pewnie oszalałbym, gdyby nie wiatr, hulający między pustymi ścianami. Zawsze śpiewa mi w nocy tęskne pieśni, jak gdyby on również był samotny. Gładzi policzek i osusza łzy, gdy czuję się naprawdę źle. Gdyby nie on, byłoby tu zupełnie cicho.

Teraz też wyrywa mnie z zamyślenia. Podnosi pożółkłe liście, tworzy z nich piękną, kobiecą postać. Kojarzę ją skądś? Uśmiecham się lekko i wstaję, by dogonić towarzysza. Przemykam między grobami, omijam miecze, stępione przez czas, przeskakuję powalone filary. Wiatr zmienia kształt, teraz liście wirują, przypominając biegnącego dzieciaka. Z jakiegoś powodu dobrze wiem jak wygląda. Smagła skóra, krótko ostrzyżony Słyszę jego śmiech. Przyspieszam, już prawie go mam. Umknął. 

*

Poprawiam się na starym, wysiedzianym krześle. Dojadam resztki obiadu, zapijam cienkim winem. Staram się usłyszeć coś, przez gwar panujący wokół. Dym gryzie w oczy. Kilka dni temu komin się zapchał, i nikomu nie chce się wejść, by go odetkać.

– Ruiny są od dawna puste, ale bandyci na gościńcach, to co innego – tłumaczy Morrim, drapiąc się po rudej brodzie.

– Skoro tak, to czemu złoto dalej tam jest? – Hilda zawsze była sceptyczna.

– Mówiłem ci milion razy – mamrocze Marcus, nakładając podejrzanie pachnące maści na chorą rękę – bo nie zawsze da się tam wejść! Są przeklęte, czego nie rozumiesz w tym słowie?

– Jasne, przeklęte… – Kobieta odwraca się z powrotem w stronę szynkwasu, by obsłużyć klientów.

– Mimo tego, warto spróbować – przekonuję ich. – Nic nie tracimy, najwyżej kilka dni marszu, a możemy rozwiązać wszystkie nasze problemy.

– To nie takie proste… – Marcus z uwagę przegląda zapiski, starając się przebić wzrokiem mrok karczmy. – Ale da się, z pewnością się da.

*

Wiatr znowu zmienia postać, teraz jest tęgą kobietą, figlarnie, jakby przecząc tuszy, skaczącą po omszałych kamieniach. Nie daję za wygraną, gonię go wzdłuż szerokiego dziedzińca, przez misternie zdobione krużganki, pod zapadniętymi dachami. Wyciągam ręce, by złapać choć jeden z liści. Wiatr przybiera na sile, ucieka. Zwalniam tuż przy ogromnym pomniku, brakuje mi tchu. On jeden wygląda na nietknięty przez czas, miedziana włócznia wciąż lśni, próżno by szukać na niej patyny. W drugiej ręce postawny mężczyzna dzierży tablicę, na niej wypisano słowa, których sensu nie rozumiem. Coś o Tin'Tarrakhah, święcie zmarłych. O pysze i karze, o starej cywilizacji, która upadnie i pochłonie resztę grzeszników. Za nim stoi latarnia. Ciągnie mnie do niej jak ćmę do ognia. Jest złota, wysadzana klejnotami. O poranku błyszczy tak pięknie, że nie mogę przestać patrzeć. Zawsze wtedy nadchodzi wiatr, stara się mnie zabawić, odciągnąć uwagę, ale wiem, że jego też kusi latarnia stojąca za posągiem. Teraz również wraca po mnie, gdy tylko przystaję. Omiata oddechem. Liście wirują jak zaczarowane. Zapominam o pomniku, gonię go dalej. Biegnę ile sił w nogach, czuję się wolny. W zabawie zapominamy się i docieramy na skraj miasta. Zatrzymuję się zdyszany. Wiatr znika, liście opadają na ziemię.

Tędy płynie rzeka, płytka, lecz wartka. Jej źródło bije niedaleko stąd, widzę je z granic ruin. Omiatam wzrokiem horyzont. W dobre dni widać w oddali wieże miasta. Ciekawe czy wygląda tak samo jak to?

*

„Idealny dzień na wyprawę", myślę, przekraczając spróchniałą kłodę. Las jest wiekowy, od dawna żaden człowiek nie postawił tu nogi. Zwierzęta są ufne i często podchodzą zupełnie blisko. Jednak widzę je coraz rzadziej, jakby chciały uniknąć miejsca, do którego zmierzamy.

Wystawiam twarz na słońce, przebijające się przez zielone liście. Poprawiam przytroczony do pasa miecz. Morrim załatwił nam kilka takich, oczywiście musimy je potem oddać w stanie nienaruszonym. Zastanawiam się, po co nam ten oręż. Żadne z nas, no, może poza samym Morrimem, nie jest wojownikiem. Nawet Vari dostał szabelkę, widziałem jak po kryjomu coś na niej ryje. Zawsze marzył o wielkich czynach, nic więc dziwnego, że oczy świeciły mu się jak złote monety, gdy otrzymywał broń. Pewnie po powrocie każą nam zapłacić za uszkodzenia, ale to nic takiego. Wtedy, będziemy już bogaci. To znaczy, taką mam nadzieję.

Patrzę na naszą zgraję i czuję radość. Obce osoby, żyjące razem i pomagające sobie jak rodzina. Jestem jedynakiem, ale czuję, jakbym miał całkiem sporo rodzeństwa. Widzę jak Marcus, mężczyzna ledwie pamiętający swoje lepsze czasy, z niecierpliwością szarpie siwe włosy.

– Ale proszę was teraz o spokój! – mamrocze przygarbiony staruszek, starając się przekrzyczeć gwar. Uśmiecham się. Zawsze był pełen powagi i irytował go fakt, że nikt nie słuchał jego mądrości. – Naprawdę, wchodzimy do bardzo niebezpiecznego miejsca, ponoć jest przeklęte na tysiąc sposobów!

Siwy mężczyzna stara się złapać za kołnierz smagłego chłopca, jednak Vari jest znacznie zwinniejszy. Przystaje dopiero, gdy dociera do niego sens słów staruszka.

– Poważnie? – interesuje się dzieciak obcięty prawie na zero. Uśmiech natychmiast spełza mu z twarzy. Zawsze zaskakiwał dziecięcą naiwnością. Przez to żadne z nas nigdy nie potrafiło mu się oprzeć.

– A tam, biadolenie! – wtrąca się Hilda, odgarniając siwiejące kosmyki z szerokiego czoła. – Dziad znowu chce trochę uwagi! Jak dziecko, doprawdy, jak dziecko!

– Żebym ja nie zaczął ci wypominać twoich wybryków! – zaczyna się pieklić Marcus, plując śliną na boki. Angulea odsuwa się od niego z obrzydzeniem. – Bo z pewnością, wybekanie abecadła aż do literki "P", nie było najlepszym pomysłem na zaimponowanie komendantowi straży miejskiej! Ciekawe czy wtedy wlepiłby nam taką karę!

– Musiałam coś zrobić po tym, jak postanowiłeś nakarmić go zdechłym szczurem! I to nie całym, bo resztę sam opędzlowałeś! – Hilda broni się zawzięcie, z przejęciem wymachując szerokimi ramionami.

– Stara babo! Był gotowany! A gotowane są zdrowe, nawet Vari to wie!

– To jest szanowana karczma!

– Ta… jasne… – burczy Morrim.

– Vari ma dziwnie… żelazny żołądek – wtrącam się. Chłopak uśmiecha się szeroko. – Ale to raczej nie tyczy się komendanta. W górnym Deanfi, pewnie je się sam kawior i popija krwią dziewicy.

– I dopycha dziecięcymi nóżkami! – wtóruje mi Angulea, piękna jak zwykle. Szczerzy do mnie równe, białe zęby. Zalewam się rumieńcem. Ostatnio nie potrafię z nią rozmawiać.

– Memlacie tym ozorem, jakbyście wczoraj na świat przyszli i to lądując na głowie – staruszek grozi nam palcem. – To są ludzie jak i my, tylko bardziej wredni i wyrachowani.

– To czemu nas tu wysyłają? – Vari koniecznie chce zabrać słowo w dyskusji. – Wiedzą że inaczej nie zdobędziemy takiej sumy, jak tylko w Starych Ruinach!

Widzę, jak Angulea nachmurza się na wspomnienie o celu naszej podróży. Rozumiem ją, też się boję. Od dawna nikt się tutaj nie zapuszczał, nie mamy też żadnej pewności na zarobek. Tylko słowa, usłyszane od Jednonogiego Petry’ego. Ponoć, wejście do Ruin jest niemożliwe, jeśli nie wie się jak, i kiedy to zrobić. Staram się posłać krzepiący uśmiech dziewczynie. Nie zauważa go.

– A swoją drogą – burczy milczący dotąd Morrin, niski, dobrze zbudowany mężczyzna – jakbyście nie oszukiwali, dolewając wody do wina, komendant nie zainteresowałby się naszą karczmą. I byłby spokój, nikt nie musiałby ganiać po jakichś pieprzonych ruinach, w poszukiwaniu złota. Siedzielibyśmy na dupsku i łoili trunki dobrej jakości, nie te wasze szczyny.

– Jakbyśmy nie oszukiwali na winie, polecielibyśmy z torbami – odpowiadam mu, starając się przybrać pogodny ton. Nasz przyjaciel łatwo wpadał w złość, jednak respektował zdanie innych. Przynajmniej do czasu, kiedy pokrywało się z jego opinią.

– No nieważne – burczy Marcus, wyraźnie podenerwowany. Zdrową ręką miętosi poły kolorowej szaty. – Wróćmy do tematu. Nie wiem czy pamiętacie, ale potrzebne są nam te pieniądze. Żeby hmm… powiedzmy… nie zgnić w lochach do końca życia! – Wyrzuca z siebie kolejną porcję śliny. Zaraz jednak uspokaja się, bierze głęboki wdech. – Na czym to ja… Klątwy, tak, właśnie.

Słyszę jak Hilda głośno wzdycha.

– Otóż, słyszałem od Jednonogiego Petry’ego, że to miejsce jest z dawien dawna magiczne!

– Tego samego, który co noc upija się i stara przekonać przechodniów, że rządzi nami sekta dawno wymarłej rasy, a choroby wywołują maleńkie demony na naszych rękach? – Hilda wyraźnie czerpie radość z dogryzania staruszkowi.

– Ach, chłop ma mocny łeb – wzdycha z nostalgią rudzielec. – Pieprznięty porządnie, ale po gorzałce zaczyna mądrze gadać.

– Nie przerywać mi! – Marcus tupie nogą, wzbudzając na jałowej ziemi tumany kurzu. – Petry wie więcej, niż wam się zdaje. No więc tak. Ruiny miasta otacza silna klątwa, nie wam, tłumoki, ją pojąć. Nagina przestrzeń, czas, logikę! Gdy tam wejdziemy, to tak, jakbyśmy biegali w kółko. Pętla otwiera się tylko dzisiaj, podczas święta Tin'Tarrakhah, na nasze to będzie święto zmarłych. I teraz najważniejsze, Angulea, przestań się wygłupiać – warczy, widząc jak dziewczyna po kryjomu go przedrzeźnia. – Chodzi o to – twarz staruszka poważnieje, łypie na nas wzrokiem – chodzi o to, byśmy nie dali się dogonić nam samym. Jeśli to ma się stać, tak się już stało, i możliwe że idziemy tu już któryś raz. Jeśli macie jakieś wewnętrzne konflikty, bądź też szramę na duszy, już po nas. Zrozumiano?

Cisza, jaka zapada, wywołuje we mnie niepokój. Z troską patrzę na Anguleę. Jej cudowną twarz wykrzywia grymas strachu. Chcę ją złapać za rękę, ale nie daję rady. Zamiast tego wyjmuję lutnię z pokrowca.

– No, to na poprawę humoru – przerywam, dziarskim tonem, starając się odpędzić kościste szpony strachu – śpiewajmy!

*

Czyżbym słyszał… głosy? Otwieram oczy ze zdziwienia, nadstawiam uszu. Śpiew. Radosny, żywy, skoczny. Chcę przejść dalej, za rzekę. Wiatr łapie mnie za rękę, ciągnie do tyłu. Jest silniejszy, zawsze był. Dźwięk narasta, w końcu widzę pierwsze postacie, wyłaniające się zza drzew. Panikuję. Szybko ukrywam się za marmurowym filarem. Pochód się zbliża. Pięciu ludzi, rumianych, uśmiechniętych. Jeden z nich trzyma lutnię, śpiewa, zdzierając gardło. Reszta akompaniuje. 

Wbijam w niego wzrok. Wygląda jak… ja. Jak mój brat bliźniak, tylko w kolorze. Wszystko jest w nim bardziej wyraziste. Mimowolnie uśmiecham się. Ludzie wchodzą do miasta. Niski, zgarbiony mężczyzna, o białych włosach idzie pierwszy. Jego kolorowa szata powiewa, jakby ubrał się w kwiaty. Po jego prawej nachmurzony osiłek, rude włosy zdają się płonąć. Jakże on kontrastuje na tle szarych kamieni. Dalej smukła dziewczyna, sunie kilka centymetrów nad ziemią, tanecznym krokiem skacze w rytm piosenki. Stoję oczarowany jej pięknem. Obok niej starsza, nieco grubsza kobieta, wyje z radością, gubiąc rytm. Między nimi pląsa smagły chłopak, przygrywając na bębenkach. Każdy z nich ma przy sobie miecz, akompaniuje im brzęk zbroi. Między nimi, z polnym kwiatem we włosach, kroczy on, mój sobowtór.

Skaczę z radości, wyklaskuję rytm. Podążam za nimi w głąb miasta, idą w kierunku starych grobów. Muzyka sama niesie mnie za nimi. Nie mogę dłużej wytrzymać, wychylam się zza ściany, otwieram przyjaźnie ramiona. Wtem wiatr, zazdrośnik, dmucha we mnie z całą mocą. Chcę iść! Zapieram się nogami, walczę z żywiołem. Nie powstrzymasz mnie! Tam moje miejsce! Wśród żywych, gdzie zabawa, radość! Napiera mocniej, czuję że nie dam rady. Nie chcę tak! Całe życie… nie tak! Kątem oka widzę, jak grupka straciła rezon, jak ogląda się niepewnie, jak mój brat gubi rytm. 

Krzyczę z wściekłości, ryk miesza się z wyciem wiatru. Radosna pieśń ucicha, ludzie rozglądają się na boki. Walczę z niedawnym przyjacielem, ryję palcami ziemię, aż łamię sobie paznokcie. Mimo tego, jest silniejszy, czuję jak przytłacza mnie rozpacz. Zbieram się w sobie, angażuję całą siłę. Dlaczego nie mogę tam iść?! Dlaczego nie mam prawa się bawić, śmiać i tańczyć?! To niesprawiedliwe! Niesprawiedliwe!

Ogarnia mnie wściekłość, wypełnia moje płuca. Skoro ja nie mogę być szczęśliwy, to czemu oni mogą? Czemu mnie nie widzą, nie chcą rozmawiać, czemu skazują na samotność?! Wyszczerzam kły, zbieram się w sobie, przeciwstawiam żywiołowi. Pokonuję go. Po raz pierwszy z nim wygrywam. 

Idę w stronę ludzi, a gniew szarpie moje trzewia. Coraz szybciej, wiatr słabnie, przegrywa walkę. Przyspieszam. Zaraz jestem obok, czuję jak buzująca krew rozsadza mi żyły. Nozdrza wypełnia zapach życia, drażni mnie, drwi ze mnie! Wiatr wieje szaleńczo, jeszcze się nie poddał. Słyszę jak dziewczyna przeraźliwie krzyczy, a przecież przed chwilą tak pięknie śpiewała. Jednym susem doskakuję do zbiorowiska. Jako pierwszego rozszarpuję staruszka. Nie zdążył nawet wyciągnąć broni. Rudy mężczyzna zamachnął się toporem. Z łatwością robię unik, kontruję, wgryzając się w czaszkę, wyrywając policzek. Potem atakuję krępą kobietę, starała się bronić, ale nic z tego. Smagły dzieciak zastępuje mi drogę. Łapię jego twarz, jest malutka, mieści mi się w dłoni. Z łatwością roztrzaskuję jego głowę mur. Zabijam. Rozszarpuję. Zagryzam. 

Zostaje tylko on. Mój brat. Z furią unoszę szpony, wystraszony ślizga się we krwi. Patrzę mu w oczy. Nie cierpię go! Żałosny głupiec, nie zasłużył sobie na to co ma! Zadaję cios, ciepła posoka spływa po moich palcach. Trzęsącymi rękami stara się wyjąć miecz. Jest ranny, przez dziurę w brzuchu ucieka życie. Upada. Jego krew miesza się z brudem. Mam zadać ostateczny cios. Rozciąć aortę. Ale nie mogę. Coś mi zabrania. Gniew znika tak szybko, jak przybył. Uspokajam się, rozglądam dookoła. Mury nie są już szare, teraz zdobi je szkarłat. Ale mimo tego, czuję się źle. Są brzydsze. Kolorowe ubrania, rozrzucone na mchu przykrywają jego soczystą zieleń. Wzdrygam się. Szybko odwracam i uciekam.

Potem nie mam już odwagi do niego podejść. Obserwuję go z daleka. Podnosi się, wymiotuje. Stara się opatrzyć ranę. Zapada noc. Rozpala ognisko, wśród zwłok towarzyszy. Nie chce, czy nie może od nich odejść? Gorączkuje, całą noc rzuca się w malignie. Nad ranem przytomnieje. Podnosi się z wysiłkiem. Ze łzami w oczach ogląda ciała towarzyszy. Pochyla nad dziewczyną, tuli do piersi. Potem chwyta zwłoki chłopca, gdzieś je ciągnie. Wiem gdzie. Prosto w stronę grobów. 

Idę za nim, uważając by mnie nie dostrzegł. Drobna rączka dziecka nieprzyjemnie szura po ostrych kamieniach, zdziera skórę. Wątła szyja chwieje się, jakby miała pęknąć. Staram się nie myśleć o jego główce, miażdżonej w mojej dłoni. 

Gdy docieramy na miejsce, nie wierzę własnym oczom. Kurhany… zniknęły. Nie pozostał po nich żaden ślad. Mój bliźniak kopie grób, potem układa na nim kamienie. Zajmuje mu to dużo czasu. Na koniec wtyka w kopczyk mieczyk, malutki i wąski. Znam go bardzo dobrze, ma wyryte imię na klindze. "Vari". Brat potyka się, ociera pot z czoła. Jest rozgrzany od gorączki, wiem to.

Następne dni schodzą mu na grzebaniu ciał towarzyszy. Nie rozumiem, dlaczego to robi? Często upada, pełza po ziemi, pluje krwią. Rana zaczyna się ślimaczyć, gnić. Nawet z daleka czuję smród rozkładu. Ma delikatny, słodko-mdły zapach. Mimo tego, mój brat nie przestaje kopać. Jego oczy wyglądają jak trupie, są puste, mętne. Skóra na czaszce obwisła, usta popękały. Pracuje bez wytchnienia, jakby to była ostatnia rzecz, którą zrobi. Znane mi groby powstają na moich oczach. Nie potrafię do nich podejść, a wiatr zniknął bez słowa. Panuje okropna cisza, nie mogę jej znieść.

W końcu widzę, jak mój bliźniak wtyka ostatni oręż w kamienie. Chce wrócić do obozowiska, ale potyka się. Upada. Nie jest w stanie wstać. Przewrócił się o jeden raz za dużo. Ciężko dyszy. Gorączka trawi go od środka. Rana cieknie ropą. Nadchodzi koniec, czujemy to obaj. Śmierć zaciska kościste dłonie na jego szyi. Brat zamyka oczy, jakby tego właśnie oczekiwał. I nagle wiem, co się teraz stanie. Pamiętam. Wiem kim on będzie. Jego nie miał kto pochować. On umrze tutaj, na zimnej, marmurowej posadzce. Samotnie. Wiedziałem dobrze. Dziś jest moje święto.

 

Koniec

Komentarze

Gruszel, tekst liczący niemal trzynaście tysięcy znaków to już nie szort, Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

SZORT nie powinien przekraczać dziesięciu tysięcy znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wybacz, już zmieniam ;P

Gruszel, ależ tu nie ma czego wybaczać, bo nic się nie stało. ;)

Mniemam, że może przydać Ci się ten poradnik: Portal dla żółtodziobów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, przeczytam ^^

Hej,

Znowu się spotykamy :) Właśnie skończyłem czytać opowiadanie na wtt, a tu proszę! Bardzo mi się podobał ten tekst.

Pozdrawiam

Hej! Nie kojarzę cię z wtt, jakiś inny nick? Cieszę się że się podobał, to chyba moje trzecie opowiadanie w życiu, więc raczkuję ;P Dzięki za komentarz.

Pozdrawiam

Ok, już rozumiem ;P Dzięki za poświęcony czas!

Dopiero co przeczytałem i oceniłem.

Zaraz potem odświeżyłem fantastyka.pl i zaskoczenie: ten sam tytuł, ta sama osoba :)

 

No to wrzucaj kolejne i raczkuj dalej, powodzenia i pozdrawiam ;)

 

Edit:

Nie ma sprawy :)

Doszły mnie słuchy że mogę tu znaleźć znakomite towarzystwo, więc jestem ^^

Cześć!

 

Ciekawe opowiadanie, smutne i mroczne. Opis na początku bardzo mi się podobał, choć wspomnienie o zimnie już jednoznacznie wskazuje, że bohater jest duchem, bo wcześniej jeszcze można mieć co do tego jeszcze wątpliwości. W drugiej scenie pojawia się dużo postaci i niestety trochę przypominają drużynę z RPG, ale przy lekturze trzymała mnie ciekawość, jak to się wszystko skończy. Nie wyjaśniasz czytelnikowi zbyt wiele, świat poza ruinami właściwie pozostaje zagadką, ale przy tej konwencji nawet to pasuje.

Ogólnie fajny tekst i dobrze napisany, choć gdzieniegdzie są problemy z przecinkami. Można by się też zastanowić, czy nie podzielić bloków tekstu na akapity. Na początku drugiej sceny masz też zagęszczenie “naprawdę” i “doprawdy”. 

„Idealny dzień na wyprawę"[+,] myślę, przekraczając spróchniałą kłodę.

Jednak widzę je coraz rzadziej, jakby chciały uniknąć miejsca[+,] do którego zmierzamy.

– Ale proszę was teraz o spokój! – Mmamrota Marcus, przygarbiony staruszek, starając się przekrzyczeć gwar.

-A tam, biadolenie! – wtrąca się Hilda, odgarniając siwiejące kosmyki z szerokiego czoła.

Brakuje spacji i powinien być myślnik.

Pamiętacie jak kilka lat temu zjadł trutkę na szczury, bo myślał[+,] że to cukier?

Nagina przestrzeń, czas, logikę!.

-No, to na poprawę humoru – przerywam, dziarskim tonem, starając się odpędzić kościste szpony strachu – śpiewajmy!

Kątem oka widzę[+,] jak grupka straciła rezon, jak ogląda się niepewnie, jak mój brat gubi rytm.

Gniew znika tak szybko[+,] jak przybył.

W końcu widzę[+,] jak mój bliźniak wtyka ostatni oręż w kamienie.

I nagle wiem[+,] co się teraz stanie.

Hej, dzięki za komentarz. Czy mogę dopytać o kilka rzeczy? Mianowicie, czy wczesne sugerowanie że jest duchem to dobry plan, czy lepiej trzymać czytelnika w niepewności? Postacie miały być nieco wzorowane na RPG, ale też nie wiem czy dobrze wyszło. Poza tym czy mogłabyś doprecyzować komentarz o naginaniu czasu, przestrzeni i logiki? Co do przecinków, zgadzam się i zaraz to poprawię. Dziękuję za poświęcony czas ;)

Moim zdaniem zaskakiwanie czytelnika jest zawsze na plus, ale biorąc pod uwagę, że bohater znajduje się wśród grobów, raczej trudno ukryć jego naturę. Masz jednak w tekście inne zagadki i to trzyma przy lekturze, ja bym tylko z tego zdania o zimnie zrezygnowała. 

Jeśli postaci miały być wzorowane na RPG, to zdecydowanie wyszło.

W przypadku zapętlenia czasu to logika jest wyzwaniem. Ja to odebrałam tak, że grobów przybywa po każdym przejściu, a bohater w kółko zapomina, kim jest i ciągle morduje członków wyprawy. Zastanowiło mnie dlaczego wiatr próbował, go powstrzymać i czy cykl w jakiś sposób może być przerwany.

Rozumiem, teraz gdy tak patrzę, masz rację, wywaliłabym to zdanie, i to o cukrze, by zastąpić je jakimś innym, może bardziej sensownym, mówiącym więcej o świecie przedstawionym ;) Co do grobów, na początku miało być ich wiele, a drużyna znacznie liczniejsza, potem jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. Możliwe, że stąd to małe niedopowiedzenie. Grobów nie przybywa, ponieważ w pewnym momencie “te stare” zniknęły, ale może powinnam to bardziej zaznaczyć? Wielkie dzięki, postaram się poprawić opko jak najszybciej :D

Okej, poprawiłam, bardzo dziękuję za sugestie, mam nadzieję że teraz jest lepiej :)

Dzień doberek.

No to tak: 

Wstajesz rano, wchodzisz na portal i widzisz – Otaczają mnie groby. 

Jak to dobrze zacząć dzień od kopa optymizmu, więc lecimy!

No więc tak. Ruiny miasta otacza silna klątwa, nie wam, tłumoki, ją pojąć. Nagina przestrzeń, czas, logikę!.

-> nadmiarowa kropa po wykrzykniku.

 

Chcę przejść dalej, za rzekę. Wiatr łapie mnie za rękę, ciągnie w tył. Jest silniejszy, zawsze był.

→ :D 

Zamierzona nawijka?

 

 

Czasem po przeczytaniu tekstu przelecę sekcję komentarzy i tak się skusiłem na małe wtrącenie:

Mianowicie, czy wczesne sugerowanie że jest duchem to dobry plan, czy lepiej trzymać czytelnika w niepewności?

I kiedy widzisz pierwsze zdanie tekstu:

 

Odkąd pamiętam, otaczają mnie groby.

→ Większym plot twistem okazałoby się chyba, że bohater jest istotą żywą xD Np grabarzem.

 

Tak więc :

Zgodzę się, z Alicellą – nie da się tego przed czytelnikiem ukryć – nawet pod ziemią.

 

Co do początku – też podobne odczucia – jest taki mrok, klimacik. Potem dochodzi jeszcze to święto duchów (aż lookne do tekstu po nazwę, chwilka) – o właśnie, Tin'Tarrakhah, Z końcówką, ostatnim zdaniem ma to fajne dopełnienie. 

Później w połowie tekstu trochę ten mrok zanika – no niby jest, ale postaci gadające o jakimś szczurze, w dość takim radosnym tonie niezbyt mi się zgrał z klimatem historii. Nie jest to coś co psuje mi ten tekst, ale jednak szkoda, że w zachowaniu postaci, dialogach nie było nieco bardziej creepy. 

Styl – no i tu tak – mieszane uczucia

Zawsze pisząc w komentarzu, że mam mieszane uczucia, aż na usta ciśnie się pewien żart o teściowej i twoim nowym wozie, ale że jesteśmy pod tekstem o horrorowych tagach – ni ma żartowanka. 

A już rozwijam – w tekście jest mnóstwo krótkich zdań – i to samo w sobie nie jest złe bo taka forma. Na początku to nawet fajnie gra, tak oddaje ten szybki bieg czasu, bo akcja dzieje się w teraźniejszości, ale odnoszę wrażenie, że trochę jest ich za dużo. Jak dla mnie, nie miałbym nic przeciwko paru dłuższym zdań. 

 

Potem nie mam już odwagi do niego podejść. Obserwuję go z daleka. Podnosi się, wymiotuje. Potem stara się opatrzyć ranę. Zapada noc.

→ Ha! Chciałem tylko pokazać losowe przykłady dominujące w tekście, a tu powtórzenie się jeszcze wynalazło. 

 

Trochę się pomarudziło. Teraz wypadałoby. Dla odmiany. Coś dobrego napisać. 

Tak więc z plusów jak wspomniałem fajny klimat z świętem duchów, niezłe wprowadzenie, te liście na wietrze budujące nastrój. Później mimo trochę niezbyt pasującej mi rozmowy, i tak jest się ciekawym jak to dalej się potoczy. Finał uznaję za udany. 

A technicznie – wspominasz, że to Twoje początki, tak więc jak na takie raczkowanie, to nieźle Ci to wychodzi. Jakieś takie bardziej rażące błędy nie spotkałem, chociaż nie jestem szaleńcem by w piątkowy poranek siedzieć z lupą przed laptopem. 

Dobrze, dobrze raczkuj dalej bo jak na początki jest na prawdę nieźle. 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dzięki za opinię, faktycznie, jest kilka baboli które jakoś mi umknęły, a które poprawię jak najszybciej ^^ Co do klimatu, chciałam żeby luźna, radosna rozmowa kontrastowała z przemyśleniami ducha, może wtedy łatwiej byłoby przywiązać się do postaci? Nie wiem czy dobrze mi to wyszło, możliwe że to tylko burzy klimat ;P Takie eksperymentowanie, gdzie przeplatają się dwa różne punkty widzenia, o zupełnie innym klimacie, to mój debiut, więc wiele rzeczy mogło pójść nie tak ^^ Nie mniej jednak, dziękuję za komentarz, wyciągnę wnioski :)

Bardzo podobał mi się klimat opowiadania i opisy. Aż żal mi się stało biednego duszka. Co prawda okazało się za chwilę, że trochę nabroił, no ale wciąż… Czułam za to lekki niedosyt w wątku z żywymi ludźmi, chciałabym dowiedzieć się o nich trochę więcej i jeszce bardziej ich “poczuć”, zanim zginą tragiczną śmiercią ;)

Dzięki za opinię, może jeszcze coś dopiszę, jeśli wpadnę na pomysł ^^

Cześć, Gruszel, witaj na portalu. :)

Bardzo zachęcający początek, który nastrojowymi opisami wciąga czytelnika w świat przedstawiony. Udanie buduje też tajemnicę zarówno wokół miejsca akcji, jak i samego narratora opowieści. No, zaciekawiłaś mnie, w jakim kierunku pójdzie dalej historia.

Druga część mocno kontrastuje klimatem z pierwszą, fabuła wchodzi tu w bardziej znajome gatunkowe tory. Przyznam, że trochę przytłoczyła mnie ekspozycja: dużo nowych bohaterów, dużo nowych nazw. Dużo przede wszystkim w stosunku do objętości opowiadania i wobec faktu, że ostatecznie nie poznajemy bliżej tych barwnych postaci.

W trzeciej scenie na pierwszy plan wraca narrator, a historia przyjmuje krwawy i mroczny obrót. Wcześniejsze wskazówki trochę zapowiadały takie zakończenie, ale pozostawia ono czytelnika z wieloma pytaniami. Myślę, że dobrze byłoby też dłużej grać niedopowiedzeniami, żeby końcówka mocniej wybrzmiała.

Ogólnie historia ma potencjał, ale mam wrażenie, że można by ją jeszcze rozwinąć – zwłaszcza postać narratora i wątek klątwy, bo to najbardziej intryguje.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Dzięki za komentarz ^^ Zastanawiam się jeszcze nad dopisaniem kilku dialogów, bo bojąc się że będzie za dużo, napisałam za mało ;P Nie chciałam też podawać wszystkiego czytelnikowi na tacy, jednak mam problem z wyważeniem informacji, tak aby wszystkiego nie zdradzić, ale aby możliwe było domyślić się niedopowiedzianej reszty. Postaram się jeszcze jakoś rozwinąć środkowy fragment, bo rozumiem że o niego ci chodzi?

W moim odczuciu dawkowanie informacji było w porządku, tylko może historia zbyt wcześnie się skończyła – a chętnie dowiedziałabym się więcej o związku postaci narratora z klątwą.

Ogólnie to tylko takie moje luźne uwagi, myślę, że najlepiej zaczekać na więcej komentarzy i na spokojnie sobie przemyśleć, czy ewentualnie wprowadzać jakieś zmiany. Ale gdybym tak miała zasugerować coś konkretnego od siebie, to może bardziej bym ujednoliciła klimat całości (czyli chyba faktycznie głównie środkowego fragmentu, bo on najbardziej kontrastuje z resztą).

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Rozumiem dzięki ^^ Pomyślę nad tym, i, o ile dobrze zrozumiałam, w przyszłości wprowadzę jakieś poprawki. Miałam nadzieję że przez radosny klimat czytelnik szybciej polubi postacie, przez co późniejsza śmierć bardziej uderzy, ale chyba to zniszczyło całość. Dzięki raz jeszcze za poświęcony czas ;)

Hmm, to myślę, że taki zabieg lepiej by zadziałał, gdybyśmy spędzili więcej czasu z drużyną – tutaj jednak jesteśmy bliżej narratora, a z perspektywy całości dość szybko się z resztą postaci rozstajemy. Ale ogólnie prezentują się sympatycznie.

Pozdrawiam! :)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Masz rację, trochę zbyt krótko, by się do nich, nie tyle przywiązać, co poczuć jakąś sympatię. Pomyślę nad dopisaniem czegoś do ich dialogów, co dodatkowo przedstawiłoby fakty o klątwie i całym tym miejscu, może zbuduję jakoś napięcie? W każdym razie wielkie dzięki, wiem nad czym pracować ^^

Hej, hej,

 

bardzo fajny pomysł, ciekawa gra z czasem – zabity bohater zabija swoich żywych towarzyszy. Jest konflikt i jest tajemnica, dobra konstrukacja.

Można się przyczepić jedynie do odpowiedniego wyważenia poszczególnych cześci historii, tak jak pisała black_cape – jest dużo bohaterów i dość szeroko nakreślone tło: karczma, chrzczenie wina, długi, a potem mamy dośc szybki przeskok do perspektywy zjawy. Może można by wcisnąć coś pomiędzy?

 

Klik do biblioteki na zachętę ;)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

Dzięki za uwagi BasementKey ^^ Wezmę sobie do serca, zwłaszcza że jesteś kolejną osobą która mi to pisze ;P Postaram się jeszcze coś wepchnąć, mam nadzieję że nie wyjdzie “na siłę”. Kilk do biblioteki to chyba dobrze, więc dziękuję ;P

Dzięki za pomoc, poradnik ogólny już podesłała mi regulatorzy, więc czytałam ^^ Teraz lepiej rozumiem bibliotekę, cieszę się że uznałeś mnie godną jej dostąpienia, jestem wdzięczna (może nie dozgonnie, ale tak mniej więcej do połowy przewidywanego życia).

Zaczęło się dobrze, potem się popsuło, a potem znów było dobrze ;-)

Część środkowa dość mocno odstaje poziomem od dwóch pozostałych. Wprowadzasz naraz dużo postaci, przeplatasz akcję retrospekcjami, pojawiają się też inne usterki, czasem źle użyte słowa – ogólnie miałam wrażenie, że trochę warsztatu zabrakło, żeby ogarnąć wszystko to, co chciałaś przekazać. Tam, gdzie masz jednego bohatera i z jego perspektywy prowadzisz narrację, widoczna jest dużo większa kontrola nad tworzywem językowym i sposobem opowiadania historii.

Bardzo fajny pomysł na pętlę czasową i przeobrażenie się bohatera w nieumarłego. Zabrakło mi trochę wyjaśnienia genezy samej klątwy.

Kompozycyjnie też fajnie – pierwsza i ostatnia scena tworzą ładną ramę.

Warsztatowo – interpunkcyjnie średnio, jest trochę niezręczności, ale czyta się przyzwoicie.

 

Przykłady usterek:

 

Zawsze zastanawiam się kto pod nimi leży, – przecinek po “się”

 

Dla zabicia czasu, wyobrażam sobie jak to miasto mogłoby wyglądać, – bez przecinka po “czasu”

 

W zabawie zapominamy się, i docieramy na skraj miasta. – bez przecinka

 

Ruiny są od dawna puste, ale bandyci na gościńcach, to co innego – tłumaczył Morrim, drapiąc się po rudej brodzie.

– Skoro tak, to czemu złoto dalej tam jest? – Hilda zawsze była sceptyczna.

– Mówiłem ci milion razy – mamrotał Marcus, nakładając podejrzanie pachnące maści na chorą rękę – bo nie zawsze da się tam wejść! Jest przeklęte, czego nie rozumiesz w tym słowie?

 

Rozmowa toczy się o ruinach, dlatego raczej “Są przeklęte”.

 

Zalewam się rumieńcem. → oblewam się rumieńcem

It's ok not to.

Teraz trochę wstyd, jak widzę ile błędów się tu pojawiło ;$ No fakty to są, że nie potrafię zbytnio pisać, i jakoś kulawo próbuję dobrnąć do końca ;P Wybacz za błędy, wrócę silniejsza! Dziękuję za opinię i poświęcony czas <3

No fakty to są, że nie potrafię zbytnio pisać,

Bez przesady. Bazę masz :-) Trochę czasu, trochę pracy i sama się zdziwisz, jak szybko poziom podskoczy w górę ;-)

It's ok not to.

Aww dziękuję <3 Staram się jak mogę, ale jednak doświadczenie to nie coś, co można zyskać od razu (mimo ze pisze już ładnych parę lat, jestem dość młoda[chyba ;D], więc wcześniej mało wynosiłam z mojego bazgrolenia). Dziękuję za komentarz, wezmę sobie do serca rady!

Jest jeszcze nad czym pracować, ale i pomysł dobry i dynamika jaka trzeba.

Co natomiast bezwzględnie do poprawy, to konieczność dzielenia akapitów na krótsze. Te bloki po prostu nie sprzyjają płynnemu czytaniu i marnują to, co zyskujesz dzięki umiejętności nadania wszystkiemu odpowiedniego tempa (nie tak znowu częstej, a bardzo przydatnej)

Uważaj też na zwroty, bo np. że włosy na zero, to raczej w świecie przedstawionym by nie padło, użyliby tam innego sformułowania ;)

 

Dzięki, postaram się dziś zmienić akapity ;D I masz rację z tymi sformuowaniami, muszę zwracać na to większą uwagę. 

Fajny pomysł na podwójnego narratora. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam. I fajne było tworzenie postaci z liści.

A kto ich zabił za pierwszym razem? Rozumiem, że tu mamy naginanie logiki. Zaiste, potężna to klątwa. ;-)

Jak na straceńców z nożem na gardle faktycznie wyruszają na wyprawę radośnie i ze śpiewem na ustach. Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Hej Finklo, bardzo mi miło że wpadłaś ;P

Podwójny narrator narodził się dość chaotycznie, w trakcie poprawek, ale spodobał mi się, więc został. Co do straceńców, no, przesadziłam, myślałam że dobrze wyjdzie i czytelnik szybko nawiąże z nimi kontakt, ale jakież to było naiwne xD Dzięki za opinię, teraz wiem co zrobiłam tutaj źle, i mam nadzieję że następnym razem takich gaf strzelać nie będę ^^

A pewnie. Następnym razem wykombinujesz sobie nowe gafy, po co się tak autoplagiatować… ;-)

Babska logika rządzi!

Oczywiście, stoi cała długa kolejka gaf do wykorzystania, nic tylko używać ;P

Smagła skóra, krótko ogolony.

To chłopiec? Nie potrafiłem zorientować się, ile ma lat. Bo jeśli chłopiec, to o jakim goleniu mowa?

 

Widzę cztery kilki, to postanowiłem wpaść z nadzieją, że historia okaże się warta ostatniego. Poza tym Ciebie często widuję pod swoimi tekstami, więc czas na rewanż ;)

Jest trochę chropowato, ale ogólnie to przyjemna lektura z kilkoma dobrymi motywami. Tworzenie postaci z liści naprawdę dobre, pętla może niezbyt oryginalna, ale dobrze przedstawiona, no i bohaterowie charakteryzowani tak, jak lubię – poprzez akcje i gesty, niekoniecznie słowa.

Nastrój przechodził od ghost story, przez powieść awanturniczą, komedię (to wkraczanie przy muzyce i śpiewie trochę raziło), aż skończyło na lekkim horrorze. Dobrze opisane uczucia bohatera, co u mnie zawsze na plus.

Krótkie zdania szarpały narrację. Postaci masz praktycznie sześć (jedna podwójna), a to sporo jak na tak krótki tekst. Przecież wystarczyłaby drużyna z trzech osób – mniej by się myliła, a postacie mogłabyś lepiej zarysować, bo widzę, że nieźle Ci to wychodzi.

Dobra fantasy, więc klikam :)

 

 

Hej Zanaisie!

Nawet nie wiesz jak się cieszę że wpadłeś ;)

 

To chłopiec? Nie potrafiłem zorientować się, ile ma lat. Bo jeśli chłopiec, to o jakim goleniu mowa?

Głowy ;P Chyba źle to zarysowałam.

 

Nastrój przechodził od ghost story, przez powieść awanturniczą, komedię (to wkraczanie przy muzyce i śpiewie trochę raziło), aż skończyło na lekkim horrorze.

Nie wiem co sobie myślałam, uznając to za dobrą decyzję ;P Teraz tekst razi mnie tak samo mocno jak Ciebie.

 

Krótkie zdania szarpały narrację. Postaci masz praktycznie sześć (jedna podwójna), a to sporo jak na tak krótki tekst. Przecież wystarczyłaby drużyna z trzech osób – mniej by się myliła, a postacie mogłabyś lepiej zarysować, bo widzę, że nieźle Ci to wychodzi.

To zabrzmi dziwnie, ale przez te kilka miesięcy wiele się nauczyłam, nie tylko pisząc, ale również czytając tutejsze opowieści. I z perspektywy czasu dostrzegam ile błędów tutaj narobiłam. Z jednej strony to dobrze (mam dowód na swój rozwój) a z drugiej, aż szkoda obnosić się czymś takim, zwłaszcza jak widzę tutejszy poziom ;)

 

Dzięki za kliczka, biblioteka bardzo mnie cieszy ;3

Zauważyłem, że nie pojawiłaś się na stronie głównej. Chyba zostawiłaś niewypełnione pole “fragment reprezentatywny” podczas publikacji opowiadania (możesz też wypełnić je w każdej chwili za pomocą “edytuj” opowiadanie, o ile zdążysz przed uzbieraniem 5 klików). Chyba większość z nas kiedyś to spotkało, ale uprzedzam na przyszłość ;)

A to nie dlatego że zbyt dużo czasu minęło od publikacji? Fragment mam. 

Zanais, cytujac slowa Pudziana "To by nic nie dalo". Bo na glownej pojawia sie teksty te, w ktorych nie minal miesiac od dnia ich publikacji :) Ale chwala biblioteczna pozostala!

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

A, jeśli tak, to przepraszam. Nie wiem, jaki jest limit czasowy na wejście na główną. Cóż, chciałem dobrze, lepiej uprzedzić ;)

Dziękuję, w sumie mało zwracam uwagi na ten fragment, a jak tak mówisz to powinnam ;) 

Gruszel, jak na początki raczkowania to całkiem niezłe opowiadanie. Nie kryję, że początkowo nieco się gubiłam, bo rzecz zdała mi się przeładowana postaciami i nieco chaotyczna, ale w końcu połapałam się, kto jest kim, i o czym opowiada bohater. ;)

Natomiast wykonanie, co stwierdzam ze smutkiem, do najlepszych, niestety, nie należy. :(

 

Sma­gła skóra, krót­ko ogo­lo­ny. → Sma­gła skóra, krót­ko ostrzyżony.

Za SJP PWN: golić  «usuwać włosy lub zarost tuż przy skórze»

 

Po­pra­wiam się na sta­rym, wy­sie­dzo­nym krze­śle.Po­pra­wiam się na sta­rym, wy­sie­dzia­nym krze­śle.

 

– Mó­wi­łem ci mi­lion razy – mam­ro­ta Mar­cus→ – Mó­wi­łem ci mi­lion razy – mamrocze Mar­cus

 

O pysz­no­ści i karze… → Czy tu na pewno chodzi o smakołyki, czy może miało być: O pysz­e i karze

 

pad­nie i po­cią­gnie za sobą resz­tę grzesz­ni­ków. Za nim stoi la­tar­nia. Cią­gnie mnie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Omia­ta swoim od­de­chem. → Zbędny zaimek – Czy omiatałby cudzym oddechem?

 

Ale pro­szę was teraz o spo­kój! – mam­ro­ta przy­gar­bio­ny sta­ru­szek… → Ale pro­szę was teraz o spo­kój! – mam­ro­cze przy­gar­bio­ny sta­ru­szek

 

Za­wsze był pełen po­wa­gi i fru­stro­wał go fakt… → Czy w czasach tej opowieści wiedziano, co to frustracja?

 

Za­wsze za­ska­ki­wał swoją dzie­cię­cą na­iw­no­ścią. → Zbędny zaimek.

 

po­sta­no­wi­łeś na­kar­mić go zde­chłym szczu­rem! I to nie­ca­łym, bo resz­tę sam opędz­lo­wa­łeś!I to nie ca­łym, bo resz­tę sam opędz­lo­wa­łeś!

 

usły­sza­ne od Jed­no­no­gie­go Pe­try­ego. → …usły­sza­ne od Jed­no­no­gie­go Pe­try’­ego.

 

bur­czy Mar­cus, wy­raź­nie pod­de­ner­wo­wa­ny. → …bur­czy Mar­cus, wy­raź­nie po­de­ner­wo­wa­ny.

 

sły­sza­łem od Jed­no­no­gie­go Pe­try­ego… → …sły­sza­łem od Jed­no­no­gie­go Pe­try’­ego

 

ale po bim­brze za­czy­na mą­drze gadać… → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano o bimbrze?

 

Przy­glą­dam się mu. Wy­glą­da jak… ja. → Nie brzmi to najlepiej.

 

dmu­cha we mnie z całą swoją mocą. → Zbędny zaimek.

 

ryję pal­ca­mi zie­mię… → …ryję pal­ca­mi zie­mię

Ryje się coś/ w czymś, ale nie o coś.

 

W jed­nym susie do­ska­ku­ję do zbio­ro­wi­ska.Jed­nym susem do­ska­ku­ję do zbio­ro­wi­ska.

 

Rudy męż­czy­zna za­ma­chu­je to­po­rem.Rudy męż­czy­zna zamachnął się to­po­rem.

 

Roz­bi­ja ogni­sko, wśród zwłok to­wa­rzy­szy. → Rozpala ogni­sko wśród zwłok to­wa­rzy­szy

Można rozbić obóz, ale nie ognisko.

 

Wąska szyja chwie­je się jakby miała zła­mać. → Szyja może być cienka/ chuda/ drobna / wątła, ale nie wąska. Co miała złamać szyja?

A może: Wątła szyja chwieje się, jakby miała pęknąć.

 

Brat po­ty­ka się, ocie­ra czoło od potu. → Brat po­ty­ka się, ocie­ra pot z czoła. Lub: Brat po­ty­ka się, ocie­ra czoło mokre od potu.

 

Rana za­czy­na śli­ma­czyć, gnić.Rana za­czy­na się śli­ma­czyć, gnić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy!

 

Cieszę się że wpadłaś!

Gruszel, jak na początki raczkowania to całkiem niezłe opowiadanie. Nie kryję, że początkowo nieco się gubiłam, bo rzecz zdała mi się przeładowana postaciami i nieco chaotyczna, ale w końcu połapałam się, kto jest kim, i o czym opowiada bohater. ;)

Jak teraz patrzę na to opowiadanie to trochę wstyd, ale niech świadczy o moim rozwoju ;) Trochę się w nim pogubiłam, to prawda, ale cieszę się że jak na początki uznałaś je za całkiem dobre.

 

Z kilku błędów się zaśmiałam, szczególnie to z “pyszne” i z ocieraniem czoła z potu ;P Babole pierwsza klasa xD Dzięki że wyłapałaś, już poprawione. Wybacz za nie, język polski bywa dla mnie trudny (zresztą, inne języki też ;p).

 

Dzięki za komentarz heart

Bardzo proszę, Gruszel.

Początki bywają trudne, ale nie wstydliwe. Dlatego wiem, że za jakiś czas, kiedy będziesz pisać kolejne, coraz lepsze opowiadania i wspomnisz te pierwsze, może uśmiechniesz się rozbawiona, ale nie zawstydzona. Powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam taką nadzieję. Dzięki za pomoc w rozwoju heart

:D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka