- Opowiadanie: Natende - Dwugłowy kot

Dwugłowy kot

Poproszę o ocenę/ewentualne sugestie.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dwugłowy kot

Pochmurne niebo od południa zwiastowało opady deszczu.

Michael wypełnił jedną czwartą szklanki Jackiem Daniels’em, wrzucił dwie kostki lodu, wkroił plaster cytryny, a resztę zalał schłodzoną colą. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i spojrzał na program nadawany w telewizji. Znowu leciały te durne bajki, które jeszcze rano oglądał jego syn, Frank.

Upił łyk drinka i głośno westchnął. Smakował cudownie, niczym boski raj w wersji płynnej. Idealnie zmieszany, chłodny i jednocześnie lekko słodkawy, lecz pozostawiający namiastkę goryczy na języku. Michael wziął kolejny łyk, a jego przełyk i żołądek rozgrzał się przyjemnie. To dobrze, bo za oknem niebo zostało przysłonięte przez jeszcze więcej ciemnych obłoków, a o blaszany dach zaczęły walić pierwsze bryłki bezlitosnego gradu.

Do domu weszła Regina, żona Michaela.

– Ale zimno… – mruknęła, po czym zaczęła pocierać zmarznięte ręce. Ubrana była w zielony płaszcz, a spod ciemnego kapelusza wynurzały się pasma blond włosów. W prawej dłoni trzymała reklamówkę z zakupami.

Energicznie wytarła glany o wycieraczkę, a następnie zwróciła się do Michaela:

– Napaliłeś w kominku? – Rozejrzała się, wchodząc do salonu. Jej mąż milczał. – No oczywiście, że nie. Ale to nic takiego, skarbie. Widzę, że jesteś zmęczony. Ja napalę – burknęła.

Michael wciąż siedział cicho. Przyglądał się żonie, jakby patrzył na pobudzonego zażywaniem kokainy narkomana. Regina krzątała się wszędzie. To wchodziła do kuchni i rozpakowywała torbę, to zaglądała do łazienki, aby umyć ręce. Nie zdjęła nawet butów. Ich dudnienie rozchodziło się echem po pomieszczeniu, jednak Michael z każdym łykiem słyszał je coraz słabiej. Zupełnie, jakby dochodziły z innego świata.

Zmrużył oczy. Jego puls zwolnił, a mężczyzna wyobraził sobie płynące rzeki krwi w żyłach, jak drobinki alkoholu docierają do nich i udomawiają się tam, aż do momentu, gdy człowiek trzeźwieje. Na twarzy wystąpił mu rumieniec, a usta wykrzywiły się w lekkim uśmieszku.

Ale mimo tego mozolnie podniósł się z fotela, a pustą szklankę chwycił w dłoń. Drink dość szybko na niego podziałał. Michael miał wrażenie, jakby latał, zamiast chodzić.

Nalał sobie kolejnego i ponownie rozsiadł się w fotelu. Oglądał Garfielda, słysząc, jak grad przybiera na sile. Po chwili przyszła do niego żona, tym razem w samych skarpetkach, i rozsiadła się w drugim fotelu. Zaczęła trajkotać, tak jak to miała w zwyczaju, ale jej nie słuchał. Oglądał tylko zawziętego kota biegającego po salonie, a ona trajkotała, trajkotała i trajkotała…

Złapała pilniczek do paznokci, ale ani na moment nie zamykała jadaczki. Do czasu, kiedy za oknem trzasnął piorun. Podskoczyła, jakby ktoś niewidzialny szarpnął ją za włosy. Michael słuchał jej gadki ze sporym zapasem cierpliwości, nadal nie spuszczając oczu z Garfielda.

– Nie mogę no… Jak możesz być taki spokojny? Przecież ta zołza… – zaczęła.

Mówiła coś o fryzjerze. A może o kosmetyczce? Nieważne. Dla Michaela nie miało to większego znaczenia.

Wiatr zakołysał domem, owijając go kokonem chłodnego wiatru. W rynnach Michael zlokalizował kiedyś malutkie otwory, których do tej pory nie zalepił, a kiedy zrywała się wichura, przez dziurki wlatywał wiatr i w okolicy roznosił się donośny świst. Nie potrafił zliczyć, ile razy Regina mówiła mu, aby w końcu się tym zajął, jednak zawsze kończyło się to identycznie – Michael zbywał jej słowa, po czym sięgał po szklankę.

I tym razem nie było inaczej, gdyż z jej paplaniny udało mu się wyłapać narzekanie na denerwujący ją szum.

Walnął następny piorun, gradobicie wzmagało się, a ona nadal nadawała, jakby przez dwadzieścia lat miała zaklejone usta i dopiero teraz odzyskała mowę. Ględziła o jakimś listonoszu. Chyba bardzo denerwował ją sposób, w jaki obchodził się z paczkami.

Bajkę zastąpiły reklamy. Jakiś facet zachwalał odmienioną wersję Pepsi, która miała być przełomem w 1994 roku. Michael wyłączył telewizor i wstał. Był zaspany, ledwo łapał równowagę, a obraz przed nim rozmywał się, jakby na oczy nałożono mu jakiś efekt komputerowy.

– Gdzie idziesz, skarbie? – zapytała Regina. Dalej piłowała paznokcie, a siedząc z podkulonymi nogami wyglądała tak bezbronnie… i słabo. Michaelowi przeszło przez myśl, że bez niego Regina wpadłaby w depresję.

– Do Franka. Chyba jeszcze nie śpi.

– Ucałuj go ode mnie.

Michael bez słowa ruszył przed siebie. Efekt komputerowy, jaki nałożył na niego Jack Daniel’s, jeszcze bardziej się wzmógł.

Kolejny huk piorunu. W salonie zamigotały żarówki. Wybiła dwudziesta.

Mężczyzna wszedł do pokoju syna. Nie zapalał światła, nie chciał go budzić. Frank spał, przykryty po sam nos, a w pomieszczeniu unosił się zapach waniliowej świeczki, wypalającej się wolno na regale.

Uważał, aby niczego nie strącić, a już w szczególności zdjęć szkolnych klasy Franka, oprawionych w ramki i zawieszonych na ścianie, na której oprócz nich widniały jeszcze medale i dyplomy. Jeden z nich głosił: „DYPLOM ZA UZYSKANIE NAJWYŻSZEJ ŚREDNIEJ ROCZNEJ WŚRÓD KLAS TRZECICH SZKOŁY PODSTAWOWEJ”, a niżej: „DLA FRANKA GOLDBERGA. GRATULUJEMY” i uśmiechnięta buźka.

Michael, ilekroć wchodził do tego pokoju, z dumą i napływającymi łzami patrzył na wszystkie te osiągnięcia. Cieszył się, że jego syn nie rośnie na ojca – bezrobotnego alkoholika, poszkodowanego przez los. Michael bowiem miał chory kręgosłup, co wykluczało go z możliwości pracy fizycznej. Owszem, mógłby usiąść przy papierach, ale nie miał do tego kwalifikacji. W połowie liceum rzucił szkołę i zaczął stawiać domy razem ze swoim ojcem, który miał własną firmę.

Otarł łzy rękawem swetra i sięgnął po kolejne osiągnięcie. Tym razem medal za wygranie mistrzostw międzyszkolnych w pływaniu.

Kolejny, tym razem za najszybsze pokonanie dziesięciu kilometrów rowerem, latem 1993 roku.

– Frank, jestem z ciebie tak cholernie dumny – powiedział bardziej do siebie niż do syna.

Podszedł do okna, za którym pogoda bezlitośnie torturowała skupisko drzew. Mieszkali w małej chatce w lesie, do której dojechanie z miasta drogą między pachnącymi świerkami trwało około pół godziny. Jednak mieli tu spokój, i to bardzo cenił sobie Michael. Chciał wychować Franka na łonie natury, z dala od trującego smogu i zgiełku. Z dala od niebezpiecznych ludzi, szukających towaru u każdego, kto wyda się na tyle podejrzany, by ów towar posiadać.

Usiadł na krześle przy łóżku. Zawroty głowy ustąpiły miejsca rozpoczynającej się migrenie. Zmierzwił syna po krótkich blond włoskach i pocałował go w czoło. Wyczuł smród i nerwowo zarechotał.

– Chyba znowu się spierdziałeś, Frank. – Nie przestawał mierzwić głowy syna. – Ale to nic nie szkodzi, każdy pierdzi. Nawet zwierzęta. Wiedziałeś o tym?

Nie otrzymał odpowiedzi.

– No tak… Po co się głupio pytam, skoro śpisz. – Pacnął się lekko w czoło i znowu zarechotał. – Tak strasznie jestem z ciebie dumny, synku. – Łzy napłynęły mu do oczu. Schylił się, a jego wzrok przykuła leżąca na nocnej szafce książka z opowieściami na dobranoc. Nie miała ilustracji na okładce, jedynie czerwony napis wyryty na samym środku. Brak autora, brak jakichkolwiek dodatkowych informacji. Rogi okładki były pozaginane i lekko wilgotne, ale mimo tego Michael chwycił ją i otworzył na pierwszej opowieści. Przez panującą w pomieszczeniu ciemność nie zdołał przeczytać ani słowa, więc zapalił lampkę stojącą na szafce.

Wiązka światła przeszyła jego oczy okropnym bólem, a migrena jeszcze bardziej się nasiliła. Zamrugał kilkukrotnie, powoli dostrzegając litery.

– Opowieść o dwugłowym kocie… hmm… Brzmi ciekawie. Co o tym sądzisz, Frank? – zapytał, lecz natychmiast sprostował: – Cholera, muszę przestać to robić.

Odetchnął głęboko, wyprostował się, a w jego karku coś strzeliło. Wichura targała gałęziami na zewnątrz, a liście uderzały o okno z cichym szmerem. Grad nie ustępował.

Z salonu dobiegł szum radia. Michael pomyślał, że Reginie znudziła się cisza. Z głośników po chwili popłynął Elvis ze swym hitem Can’t Help Falling in Love. Głos miał zniekształcony, a Regina śpiewała razem z nim.

– Mamusia dobrze się bawi, co?

Na jego ręce usiadła mucha i machnęła odnóżami. Michael strzepnął ją szybkim ruchem.

– No dobra, lecimy… „A więc dawno, dawno temu żył sobie pewien mieszczanin” – zaczął, a po chwili ciągnął dalej: – „Jednak nie był on zwykłym mieszczaninem klasy średniej. Owszem, pracował, zajmował się swoim polem i słuchał rozkazów swojego władcy. Mimo tego, wiele osób żywiło do niego szczerą odrazę, wręcz bało się tego mężczyzny, nazywając go >>istnym szatanem<< lub >>wampirem z piekła wyjętym<<. Niektórym dzieciom rodzice zabraniali patrzeć na mężczyznę”.

Przerwał i zerknął na syna. Spał, lecz jego klatka piersiowa nie unosiła się.

– Słyszysz, Frank? Chłopcy tacy jak ty mieli zakaz patrzenia, fascynujące, prawda?

Nie otrzymał odpowiedzi. Spojrzał na kartkę i zauważył, jak kropelki słonych łez lądują na papierze. Zaszlochał, po czym wznowił czytanie.

– „Ale mężczyzna ten lubił, wręcz uwielbiał koty i to wyróżniało go spośród innych. Mieszkał sam, nie miał rodziny ani przyjaciół. Poza hodowaniem bydła interesował się również gotowaniem, przez co niebawem otrzymał przezwisko>>wiedźmiarz<<, które w tamtych czasach miało stanowić odmianę damskiego odpowiednika określenia >>wiedźma<<. Mężczyzna tworzył wywary dla swoich władców, lecz ci, podejrzliwi w stosunku do >>wiedźmiarza<<”, odmawiali, nazywając go oszustem. Wtedy mężczyzna zwykle się smucił, gdyż nikt mu nie ufał. A przecież nie wyglądał wcale groźnie – zbliżał się do sześćdziesiątki, miał siwe włosy, wychudzoną sylwetkę i może nieco zdeformowaną przez starość twarz”.

W salonie Elvis skończył śpiewać, a po chwili wstąpił nieznany Michaelowi utwór Eltona Johna.

Michael był zmuszony mówić głośniej, gdyż wichura zagłuszała nieco jego słowa.

– „Gdy miasto nawiedziła zima, mężczyzna udoskonalił swój talent kulinarny do takiego stopnia, że władcy w końcu postanowili mu zaufać i zaczęli jadać jego potrawy. Na początku ze sporą dozą ostrożności; konsumowali kawałek po kawałku, w obawie, że mężczyzna zechciał ich otruć, lecz nigdy do czegoś takiego nie doszło. Szlachta szybko przekonała się co do prawdziwości i szczerych chęci starca, przez co polecili mu, by przynosił więcej takich pyszności. Byli nim zachwyceni na tyle, że wymienili mu piec w domu na nowszy, aby kultura pracy stała się lepsza. I wtedy mężczyzna mógł wdrożyć plan, nad którym pracował całe życie. Z zawodu był alchemikiem, jednak mało osób o tym wiedziało. Pewnego dnia stworzył bestię”.

– O matko – podsumował Michael. – „Do kociołka wrzucił wszystkie potrzebne mu składniki, a następnie gotował całą noc. Rano jego oczy wyglądały, jakby ktoś mocno je podbił, lecz szczerbaty uśmiech nie znikał z jego twarzy. Otworzył kocioł, który buchnął gorącą parą, a ze środka ostrożnie wyjął potwora. Był nim czarny dwugłowy kot, który żył i zachowywał się normalnie, lecz w środku zapieczętowanego miał samego demona, gotowego, by się przebudzić. Mężczyzna nadał mu imię Maraks, a następnie zaniósł zadowolonym i wygłodniałym władcom na tacy, przykrytego pokrywką. Nieświadoma szlachta na widok niesionego pokarmu wyszczerzyła zęby, a gdy odkryła zawartość, wyskoczył z niej Maraks. Zjeżył sierść, jego oczy przybrały gniewny wyraz, zmieniając się w diabelskie, ciemnoczerwone ślepia, a ostre pazury wysunęły się, gotowe do walki. Szlachcice wrzasnęli, a następnie dwugłowy kot Maraks rozszarpał ich na śmierć, wznosząc frunące w powietrzu strzępy ich ubrań. >>Wiedźmiarz<< wybuchł gorzkim śmiechem, lecz pół godziny później nabito go na pal i spalono…”.

Koniec. Michaelem wstrząsnął lodowaty dreszcz. Odłożył książkę, z zadowoleniem uznając, że migrena zaczęła ustępować. Chyba pora iść spać, pomyślał, wstając z krzesła.

– Mam nadzieję, że się nie bałeś, Frank.

Zgasił lampkę i znów pocałował go w czoło, czując jego lodowatą skórę na ustach. Wyszedł z pokoju, w salonie zastając wolno tańczącą Reginę z kimś niewidzialnym. Gdy go dostrzegła, zapytała:

– Co u niego?

– Wszystko w porządku – odparł. – Ale chyba musimy go w końcu pochować, kochanie.

Regina odpowiedziała mu krzywym uśmiechem.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przykro mi to pisać ale treść i wykonanie są równie okropne.

 

Michael zalał jedną czwartą szklanki Jack Danielsem, wrzucił dwie kostki lodu, wkroił plaster cytryny, a resztę zalał schłodzoną colą. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, a wzrok skierował na program nadawany w telewizji.

 

Zalewacz z niego????

Sformułowanie „skierował wzrok” nadaje zdaniu nienaturalnej sztywności.

 

 

Upił łyk drinka i głośno westchnął. Smakował cudownie, niczym boski raj w wersji płynnej, idealnie zmieszany, chłodny i jednocześnie lekko słodkawy, lecz pozostawiający namiastkę goryczy na języku.

 

Nie wiem kto kosztował Michaela, ale najważniejsze, że był pyszny.

 

pierwsze krople bezlitosnego gradu

 

A fizycy upierają się, że grad jest stały…

 

 

– Ale zimno… – mruknęła, po czym zaczęła dygotać, chcąc zapewne rozgrzać nieco ciało.

Nie próbowałam dygotania, w celu rozgrzania ciała, ale może w to pójdę????

 

Przyglądał się żonie, jakby patrzył na nadpobudliwego zażywaniem kokainy narkomana.

Okropne zdanie.

 

Złapała za pilarkę do paznokci, ale ani na moment nie zamykała jadaczki. Do czasu, aż za oknem trzasnął piorun, a ona podskoczyła jakby ktoś niewidzialny szarpnął ją za włosy. Michael słuchał jej jęku ze sporym zapasem cierpliwości, nadal nie spuszczając oczu z Garfielda.

 

Do czasu powinno być po przecinku.

Czemu Jęczała?

Jak się słucha ze sporym zapasem cierpliwości? Chyba tak jak się czyta????

 

Nie mogę no… Jak możesz być taki spokojny? Przecież ta zołza…

Kto to mówi?

 

 

– Gdzie idziesz skarbie? – zapytała Regina. Piłowała paznokcie, a nogi skuliła pod brzuchem. Wyglądała tak bezbronnie i… słabo. Michaelowi przeszło przez myśl, że bez niego, Regina wpadłaby w depresję.

Ludzie zwinięci w supeł zwykle wyglądają dość bezbronnie????

 

Michael bowiem miał chory kręgosłup, przez co nie nadawał się do pracy fizycznej. Owszem, mógłby usiąść przy papierach, ale nie miał do tego kwalifikacji. W połowie liceum rzucił szkołę i zaczął stawiać domy razem ze swoim ojcem, który miał własną firmę.

 

Reasumując, był budowlańcem koncepcyjnym?

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

A niech to :(

 

Cześć!

 

Bardzo mroczne to opowiadanie, a zakończenie nieźle dowaliło, tego się nie spodziewałam, więc za to plus. Może to troszkę za mało na horror, ale potencjał jest. Niestety masz tu sporo błędów, ale wszystko można z czasem wypracować. Może rozważ betę przed publikacją następnego tekstu. 

Pochmurne niebo od południa zwiastowało opady deszczu.

To zdanie jest nieco dwuznaczne i niezbyt przykuwa uwagę czytelnika.

Do domu weszła Regina, żona Michaela.

Warto wprowadzać postaci nieco inaczej. Spróbuj tak pokierować dialogiem, żeby czytelnik z kontekstu mógł się domyślić relacji lub rozbij tę informację na dwa fragmenty narracji. 

Przyglądał się żonie, jakby patrzył na nadpobudliwego zażywaniem kokainy narkomana.

Raczej pobudzonego.

Teraz mówiła o jakimś listonoszu, chyba bardzo denerwował ją sposób, w jaki odnosił się z paczkami.

obchodził się

Bajka skończyła się, a na jej miejsce wystąpiły reklamy.

Nie najlepszy ten czasownik, może to uprościć: Bajkę zastąpiły reklamy.

Tytuł zachęcił do przeczytania. Sam pomysł na opowiadanie i jego zakończenie był niegłupi ale nad treścią trzeba byłoby trochę popracować:)

 

Pozdrawiam!

Natende, Bardzo dobre opowiadanie, może nie do końca jako typowy horror, ale za to ze świetnym klimatem i jeszcze lepszym zakończeniem.

Jest sporo błędów językowych, ale mimo ich występowania tekst jest naprawdę nieźle napisany.

I nie przejmuj się cwaniakowatymi opiniami niektórych osób, które pozjadały wszystkie rozumy, tylko pisz dalej w takim stylu, bo widać, że masz do tego smykałkę.

Ambush, widzę, że tu też humor Ci dopisywał… Mam nadzieję, że będzie tak do końca. No to jedziemy.

 

Przykro mi to pisać ale treść i wykonanie są równie okropne."

Przykro mi to pisać, ale zdanie podrzędne od nadrzędnego oddziela się przecinkiem.

Poza tym, o ile w powyższym tekście można przyczepić się do kilku, czy nawet kilkunastu błędów językowych, to co jest nie tak z jego treścią? Znów nie przypadła Tobie do gustu, więc jest zła?

 

"Michael zalał jedną czwartą szklanki Jack Danielsem, wrzucił dwie kostki lodu, wkroił plaster cytryny, a resztę zalał schłodzoną colą. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, a wzrok skierował na program nadawany w telewizji."

Zalewacz z niego????""

 

Po co ten sarkazm? Nie wystarczyło wskazać, że pojawiło się powtórzenie?

I po co aż tyle tych znaków zapytania? 

 

Sformułowanie „skierował wzrok” nadaje zdaniu nienaturalnej sztywności."

A gdyby wystąpiła sztywność naturalna, wszystko byłoby w porządku?

 

"Upił łyk drinka i głośno westchnął. Smakował cudownie, niczym boski raj w wersji płynnej, idealnie zmieszany, chłodny i jednocześnie lekko słodkawy, lecz pozostawiający namiastkę goryczy na języku."

Nie wiem kto kosztował Michaela, ale najważniejsze, że był pyszny."

 

1. To drink był pyszny. Znów spałaś podczas czytania?

2. Nie wiesz też, gdzie należy wstawiać przecinki.

 

A fizycy upierają się, że grad jest stały…"

I mają rację, ale czy taka uwaga była tu potrzebna?

 

Nie próbowałam dygotania, w celu rozgrzania ciała, ale może w to pójdę????"

Widzę, że umiejętność używania znaku zapytania też jest Ci obca. Nie dość, że nie wiadomo po co jest ich aż cztery, to jeszcze zastosowane są w zdaniu oznajmującym.

 

"Przyglądał się żonie, jakby patrzył na nadpobudliwego zażywaniem kokainy narkomana."

Okropne zdanie."

 

Ale obiektywnie, czy tylko Tobie znów się tak wydaje?

 

Do czasu powinno być po przecinku."

Ty już może lepiej nie doradzaj, gdzie powinny być przecinki, bo sama nie wiesz, gdzie je wstawiać.

 

"Nie mogę no… Jak możesz być taki spokojny? Przecież ta zołza…"

Kto to mówi?""

 

Przeczytaj tekst w skupieniu, zamiast go tylko przez siebie przepuszczać, żeby czym prędzej móc napisać komentarz, a wtedy będziesz wiedziała, kto to mówi.

 

Ludzie zwinięci w supeł zwykle wyglądają dość bezbronnie????"

Ludzie uważający się za zabawnych zwykle używają aż czterech znaków zapytania na końcu zdania?

 

Reasumując, był budowlańcem koncepcyjnym?"

Reasumując, był budowlańcem, który w wyniku ciężkiej pracy doznał uszkodzenia kręgosłupa.

 

A teraz reasumując całą tę szopkę, którą tu odstawiłaś, napisz proszę, po co Ty tu właściwie jesteś. Mogłoby się wydawać, że wszelkie wskazówki dotyczące pisania mają pomóc osobie, którą poprawiasz, ale to, w jaki sposób to robisz, to jakaś żenada. Chłopak ma dopiero szesnaście lat. Jak na ten wiek napisał całkiem niezłe, błyskotliwe opowiadanie, jedynie z dość znaczną ilością błędów językowych, a ty na wstępie piszesz, że wszystko jest w nim źle, a potem w arogancki sposób szydzisz sobie z niego, zamiast po prostu wskazać błędy.

Nie wiem, czy to oznaka Twoich kompleksów, czy może wygrałaś jakiś konkursik literacki w szkole i teraz uważasz się za wielkiego znawcę w zakresie twórczego pisania, ale nie tędy droga, bo jeżeli nawet chce się drwić z czyichś błędów, to należy samemu ich nie popełniać.

 

Dziękuję za opinię :) Poprawiłem niektóre rzeczy i zachęcam innych do przeczytania

 

Ambush, zapraszam do dyskusji. Miałaś dużo do powiedzenia za pierwszym razem, więc teraz też możesz się wykazać i rozwinąć nieco swoją wypowiedź.

 

Nowa Fantastyka