- Opowiadanie: Kitty - Długa zima

Długa zima

Dzień dobry,

 

chciałabym dziś poddać Waszej ocenie opowiadanie, które napisałam kilka miesięcy temu z okazji naboru do numeru “Cztery Pory Roku” Magazynu Biały Kruk. Będę wdzięczna za wszelkie uwagi i krytykę, bardzo mi to pomaga pracować nad swoim warsztatem. Historia z “Długiej zimy” jest dla mnie szalenie ważna, ponieważ toczy się w uniwersum mojej książki “Tajne przez magiczne”, mniej więcej osiemdziesiąt jeden lat przed opisywanymi tam zdarzeniami.

Dziękuję serdecznie wszystkim, którym zechce się zerknąć na moje opowiadanie!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Długa zima

 

 

Tafla wody zamknęła się nade mną. Opadałem, coraz niżej i niżej, prosto w ciemność. Odchyliłem głowę, oczami łowiąc ostatnie słabe promyki słońca prześwitujące przez lód. Moje stopy i dłonie mełły wodę, bezskutecznie szukając oparcia. Płuca bolały od wstrzymywanego oddechu, serce gorączkowo waliło w piersi. W końcu musiałem się poddać. Otworzyłem usta i rzeka wpłynęła mi do gardła. Zachłysnąłem się nią. Mama będzie strasznie płakać, pomyślałem z poczuciem winy. A potem wszystko okryła czerń.

Obudziłem się, kaszląc i krztusząc się, z gęsią skórką na ramionach i karku, w mokrej od potu koszuli. Długą chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że to, co wciągam do płuc konwulsyjnymi ruchami klatki piersiowej, to chłodne, orzeźwiające powietrze, a nie lodowata woda. Ten sen wydawał się taki realny. Jak za każdym razem.

Dłonie drżały mi jeszcze, gdy obmywałem w misce twarz i zaczesywałem włosy do tyłu. Wtarłem w gładko ogolone policzki wodę kolońską, którą dostałem na imieniny od Helenki, i popatrzyłem w wiszące na ścianie lustro. Blada, szczupła twarz z ciemnymi, podkrążonymi oczami odwzajemniła mi się zdegustowanym spojrzeniem. Wyglądałem jak trup. Te koszmary senne nie wpływały dobrze ani na mój wygląd, ani samopoczucie.

Dopiero zapach jajecznicy na boczku poprawił mi humor. Zatrzymałem się przed wejściem do kuchni, aby wygładzić kołnierzyk munduru. Ojciec nie tolerował niechlujstwa. A przynajmniej nie u innych.

– Dzień dobry. – Pchnąłem drzwi i przez moment zastanowiłem się, czy nie zasalutować. Ojciec jednak nie był chyba w odpowiednim nastroju do żartów. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, tak samo jak na stygnące na talerzu smażone jajka i serdelki. Siedział przy stole sztywno wyprostowany, wpatrując się ze zmarszczonymi brwiami w pokryty białym puchem krajobraz za oknem. Mięsień na jego policzku drgał spazmatycznie.

– Dzień dobry, synku. – Matka odwróciła się od kaflowego pieca i rzuciła mi wymuszony uśmiech. – Kawy?

– Tak, poproszę. – Zawahałem się przez chwilę, a potem zdecydowanym krokiem przeszedłem przez kuchnię i zająłem miejsce na krześle naprzeciwko ojca. Dopiero wtedy odwrócił głowę od szyby. Białka oczu miał przekrwione, twarz podpuchniętą. Chyba też nie spał najlepiej tej nocy.

– Tak już dłużej być nie może! – powiedział z wyraźną pretensją. Podniósł widelec i wbił go w kiełbasę na talerzu.

Przytaknąłem. Mój ojciec, Stanisław Woźniak, komendant posterunku policji w stopniu starszego przodownika, znany w całej okolicy ze spokojnego i życzliwego charakteru, gwałtownymi ruchami zaczął kroić jedzenie, jakby chciał wyładować na nim całą trawiącą go wściekłość. Rzadko kiedy widywałem go w takim stanie.

– Co ta cholerna wiedźma sobie myśli! – Włożył do ust kęs jedzenia i przeżuwał energicznie. Kawałek jajka zsunął mu się po brodzie i spadł na granatowy materiał ciasno opinający brzuch.

– Uspokój się, Stasiu, jeszcze apopleksji dostaniesz… – Matka pochyliła się nad nim z troską. – Ziółek ci może zrobię?

Zbył ją niecierpliwym machnięciem ręki.

– Jakie tam ziółka, co mi to pomoże!? – Przymknął na chwilę oczy. Kiedy je otworzył, wydawał się spokojniejszy. Jego twarz przybrała zrezygnowany wyraz. – Trudno, nie ma rady. Musimy pojechać z nią porozmawiać.

Zgodziłem się ostrożnie. Szczerze mówiąc, to nie rozumiałem zupełnie, czemu mój ojciec podjął tę decyzję dopiero teraz. Jeszcze do niedawna pozostawał z naszą wioskową wiedzącą w na tyle dobrych stosunkach, że razem rozwiązywali wszelkie tego typu problemy. Byli odpowiedzialni za porządek w podległym im okręgu. A jeśli dana sprawa przekraczała ich kompetencje i możliwości, mieli obowiązek raportować je wyżej. Któreś z nich powinno zgłosić anomalię co najmniej miesiąc temu.

– Zbieraj się, posterunkowy, miejmy to wreszcie za sobą! – Ojciec szybko zakończył posiłek i odsunął od siebie talerz. Nie było sensu protestować, choć nie zdążyłem spróbować choćby kęsa. Wypiłem więc tylko kilka łyków mocnej, parującej kawy z kubka, który podsunęła mi w drzwiach moja mama, cmoknąłem rodzicielkę w policzek i przyszykowałem się do wyjścia.

Gdy tylko przekroczyłem próg, podmuch zimnego wiatru cisnął mi śniegiem w oczy. Skuliłem się i mocniej naciągnąłem na głowę czapkę z długim, okutym daszkiem. Blade światło zimowego słońca z trudem przeciskało się między ciężkimi, ołowianymi chmurami. Przez moment poczułem się dziwnie lekki i kruchy, jakbym unosił się w gęstym powietrzu niczym w ogromnym akwarium przykrytym pokrywą ciemnoszarego nieba.

– Idziesz, Henryku? – Ojciec już wsiadał do samochodu. Był z niego taki dumny. Niewielu funkcjonariuszy w okolicy mogło pochwalić się autem. I to w dodatku sprawnym. Inna sprawa, że nie wszędzie dało się nim dojechać. Do domu Józefy prowadziła jednak całkiem znośna droga, w sporej części nawet wybrukowana.

Drewniany budynek, przed którym się zatrzymaliśmy, nie przypominał piernikowej chatki czarownicy z bajek. Dach wyglądał, jakby zapadał się pod grubą warstwą śniegu. Zielone okiennice zatrzaśnięte były na głucho. Stojąca na podwórzu sławojka chyliła ku ziemi krzywe ściany.

Przełknąłem ślinę. Z komina nie unosiła się najmniejsza strużka dymu. Śnieg między progiem domu a ustępem wydawał się nietknięty ludzką stopą.

– Może ona nie żyje? – zapytałem niepewnie. – Ma już swoje lata. I po tym, co się zdarzyło, nie wróciła do pełni sił.

Ojciec wyłączył silnik. Westchnął przeciągle.

– Uwierz mi, synu, usłyszelibyśmy o jej śmierci. Szeptuchy nie odchodzą po cichu. Rada z pewnością przysłałaby kogoś na jej miejsce.

Zerknąłem raz jeszcze na puste podwórze. Sprawiające wrażenie opuszczonego i zaniedbanego przyprawiało mnie o dreszcze. I to nie tylko dlatego, że było tu tak cholernie zimno.

Ojciec miał rację. Józefa otworzyła drzwi, zanim zdążyliśmy przedrzeć się przez hałdy śniegu piętrzące się na ścieżce. Chyba już od dawna nikt nie szukał u niej pomocy. Przez chwilę zastanowiłem się, czy mieszkańcom pobliskich wiosek przestały dokuczać kołtuny, łupież i zawody miłosne, czy zwyczajnie odstraszyły ich pogłoski o postępującym szaleństwie czarownicy.

Teraz jednak, kiedy czekała na nas na progu swego domostwa, nie sprawiała wrażenia wariatki. Z suchej jak stary pergamin twarzy spoglądały na nas trzeźwo i stanowczo szare, poważne oczy. Usta miała zaciśnięte w wąską kreskę. Nie byliśmy tu mile widziani.

– I po co tu przyjechałeś? – zwróciła się do mojego ojca, zupełnie mnie ignorując. – Oboje zdajemy sobie sprawę, jak skończy się ta rozmowa. I że jest zupełnie niepotrzebna.

– Józefo… – Ojciec przestąpił z nogi na nogę. – Wiesz dobrze, że tak dłużej nie może być. Wpuść nas chociaż do środka.

– Nie ma sensu. Nic wam nie pomogę – odpowiedziała chłodno i niechętnie, ale odsunęła się na bok, robiąc nam przejście. Przekroczyłem wysoki próg i zagłębiłem się w ciemność wąskiego korytarza. Zaledwie kilka kroków prowadziło do izby gościnnej, a jednak czułem, jakbym zagubił się po drodze. Kiedy wszedłem do dość przestrzennego, lecz ponurego i pogrążonego w mroku pokoju, trwała już ożywiona rozmowa.

– Józefo, zlituj się! – Mój ojciec kurczowo zaciskał dłonie i pochylał się w stronę gospodyni tak, że mosiężne guziki o mało co nie odskoczyły z opiętej na szerokiej klatce piersiowej i brzuchu koszuli. Twarz miał prawie purpurową. – Zima na początku maja?

– Zdarzały się takie rzeczy. – Szeptucha założyła ręce na piersiach. Jej blada twarz jaśniała w mroku pokoju.

– Nie aż tak! Nie było nawet śladu przedwiośnia, roztopów, nic! Ile to jeszcze ma trwać? Przecież ktoś się w końcu zainteresuje!

– Kto? – Czarownica odwróciła głowę w stronę zamkniętych okiennic. Smuga światła przedostająca się przez szparę rzucała ostry blask na połowę jej twarzy, drugą ukrywając w głębokim cieniu. Stałem nieruchomo. Nie miałem nic do powiedzenia.

Ojciec wciągnął ze świstem powietrze do płuc.

– Zrozum – powiedział łagodnym tonem. – Muszę napisać raport. A jeśli nawet ja tego nie zrobię, to ktoś to w końcu zgłosi. I wiesz, co wtedy będzie.

– Wiem. Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę ze wszelkich możliwych następstw. – Głos szeptuchy był słodki niczym melasa i odrobinę drżący. – A ty?

Mój ojciec milczał przez chwilę. Żyłka pulsowała na jego skroni.

– Przyślą kogoś, by zrobił porządek. Sprawdził wszelkie nieprawidłowości – powiedział ochryple.

Józefa wolno skinęła głową.

– Wszystkie. Co do jednej. A wysłannicy Rady nie są miłymi ludźmi. Nie takimi życzliwymi jak ja. Nie da się z nimi negocjować. Nie da się niczego wybłagać.

Zapadło milczenie.

– Bardzo często – dodała czarownica cicho – to nie są nawet ludzie.

I tym zdaniem zakończyła temat zgłaszania władzom wyjątkowo długiej i mroźnej tegorocznej zimy. Zimy, która swoim obszarem objęła zaledwie kilka wiosek i jeden las – ten, na którego skraju mieściło się gospodarstwo szeptuchy.

Kiedy jechaliśmy na posterunek, ręce mojego ojca trzęsły się tak mocno, że ledwie utrzymywał kierownicę. Bałem się, że wpadniemy w poślizg i rozbijemy się na najbliższym drzewie. Przymknąłem oczy. Nie chciałem umierać. Nie teraz, gdy miałem w głowie tyle planów. W czerwcu czekał mnie ślub z Helenką. Wiedziałem, że szyje sobie elegancką sukienkę, którą miała włożyć jedynie tego dnia. Opowiadała mi o niej tak dużo – o różyczkach, które wyszywała na rąbku, koronkach przy dekolcie, odsłoniętych ramionach – że potrafiłem sobie wyobrazić niemal każdy detal. Przelotnie zastanowiłem się, czy w przewiewnej kreacji nie będzie jej za zimno. Jeśli nic się nie zmieni, moja narzeczona będzie musiała wystąpić w baranim kożuchu.

– Myślisz, że to Józefa jest odpowiedzialna za tę pogodę? – zapytałem ojca. Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Bardzo możliwe.

– Można by pomyśleć, że zima nie będzie jej ulubioną porą roku. Nie po tym, co spotkało jej córkę – ciągnąłem dalej. Niepotrzebnie, sądząc po spojrzeniu, jakim obrzucił mnie ojciec. Otworzył usta, chcąc najwidoczniej udzielić mi reprymendy. I wrzasnął z przerażenia.

Spośród ośnieżonych choinek ciągnących się po obu stronach drogi wypadła tuż przed nasze auto zgarbiona, odziana w łachmany postać. Ojciec z całych sił nacisnął na hamulec, poleciałem do przodu, wyciągniętą w ostatniej chwili ręką opierając się o deskę rozdzielczą. Przed oczami mignęły mi splątane, posiwiałe włosy, długa, szpakowata broda i pomarszczona twarz wykrzywiona w obłędnie radosnym uśmiechu. Szaleniec najwyraźniej zupełnie nie przejął się tym, że był o włos od zostania pierwszą ofiarą wypadku samochodowego w rejonie. Poklepał maskę auta tak, jakby uspokajał narowistego konia, a potem zniknął wśród zarośli po drugiej stronie drogi, pozostawiając na śniegu ślady bosych stóp. Stary Zygmunt. Mąż Józefy.

Patrzyłem za nim szeroko otwartymi oczami.

– Co do kurwy… – zacząłem cicho, w szoku kompletnie zapominając o tym, jak bardzo mój ojciec nie znosił, gdy przeklinałem.

– Zamilcz – przerwał mi zdławionym głosem – i ani słowa nikomu!

Zawsze byłem posłusznym synem. Zgodnie z tak zdecydowanie wyrażoną prośbą nikomu nie szepnąłem nawet słówka ani o dziwnej rozmowie z szeptuchą, ani o spotkaniu jej szalonego męża w lesie. Nikomu, poza Helenką. Mężczyzna nie powinien mieć sekretów przed swoją przyszłą żoną.

Nigdy się już zapewne nie dowiem, czy to ona przekazała wieści dalej, czy ktoś z centrali naszego regionu wyjął wreszcie głowę z tyłka i w końcu się zorientował, że zawieje śnieżne i siarczysty mróz w maju są pewnym odstępstwem od normy. A w Radzie bardzo nie lubili wszelkich odstępstw, na które nie udzielili wcześniej sowicie opłaconego przez petentów pozwolenia. To była tylko kwestia czasu, kiedy ktoś zapuka do naszych drzwi z pytaniem, o co do cholery chodzi.

I tak pewnego teoretycznie wiosennego wieczoru, kiedy otulony aż po uszy kocem, przeliczałem w myślach, czy uda nam się z Helenką zaoszczędzić z mojej policyjnej pensji na wynajęcie jakiegoś pokoju w miasteczku, rozległo się pukanie.

A właściwie bębnienie. Ktoś dobijał się do drzwi tak zdecydowanie, że trzeszczały w zawiasach.

– Idę, idę – wymamrotałem i, odwijając się po drodze z koca, poszedłem do sieni.

– Synku, nie otwieraj! – Usłyszałem za sobą wysoki, cienki głos matki, ale już odryglowałem zasuwy. Drzwi odskoczyły, uderzone czyjąś pięścią i otwarły się na całą szerokość.

Zmarszczyłem brwi. Po czynionym przez nieproszonego gościa hałasie spodziewałem się trolla lub przynajmniej olbrzyma. Tymczasem na progu, szarpany podmuchami lodowatego wiatru, kulił się niewysoki, szczupły mężczyzna. Na mój widok zamachał legitymacją wyciągniętą z kieszeni burego płaszcza i posłał mi szeroki, nieco drapieżny uśmiech.

– Ksawery Jakubowski. Podkomisarz z Wydziału Szóstego. Mogę wejść, chłopcze?

Gapiłem się na niego oszołomiony.

– Tak, oczywiście. – Odsunąłem się na bok, wpuszczając go do domu. Prośbom wysłanników z niesławnego Wydziału do Spraw Zastosowania Magii nie warto było odmawiać. Większość z nich i tak umiała urokiem zmusić ludzi do wszystkiego, na co nie chcieli się zgodzić z własnej woli.

Może zatem tylko mi się zdawało, że zobaczyłem cień ulgi na twarzy mężczyzny, kiedy przekraczał próg.

– Henryku, idź do swojego pokoju! Natychmiast! – W głosie mojego ojca wyraźnie brzmiała nuta desperacji.

– A dlaczego? – Podkomisarz Jakubowski ściągnął przemoczony płaszcz i zarzucił go niedbale na wieszak. Bezustannie się uśmiechał, prezentując komplet dużych, zażółconych zębów, które zdawały się wypełniać całą jego paszczę. To znaczy usta. – Niech chłopak posłucha. Może dowie się czegoś ciekawego o prawdziwej policyjnej robocie.

Zobaczyłem za plecami ojca wylęknioną, jakby postarzałą o dziesięć lat w ciągu kilku minut, twarz matki. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez, a potem wycofała się do kuchni, cicho zamykając za sobą drzwi.

Ojciec nie poprosił naszego gościa, aby usiadł, nie zaoferował mu też nawet szklanki gorącej herbaty. Nie zdążyłem wyrazić swojego zdziwienia tym niezwykłym u niego brakiem gościnności, gdy wyrzucił z siebie ze złością:

– I po co pan nam głowę zawracasz? Ja się do czarów nie mieszam. Waszą wiedźmę powinniście przepytać. Adres podać? Nie macie go w aktach?

– Wszystko w swoim czasie. – Szeroki uśmiech nie schodził z twarzy podkomisarza. Błysk światła lampy odbił się od jego łysej, gładkiej jak wypolerowana kość czaszki. – Z panią Józefą też sobie pogawędzę. Byłem tylko ciekawy, skąd taka opieszałość w raportach do centrali. Myślę tak sobie, że może ja się na klimacie nie znam, może wy tu na wsi z większą cierpliwością czekacie nadejścia wiosny. Ale potem myślę sobie jednak, że waszym obowiązkiem, jako dowodzącego posterunkiem, jest zawiadamiać o wszelkich nietypowych magicznych zdarzeniach…

Urwał na chwilę, nie spuszczając wzroku z twarzy mojego ojca, który na przemian bladł i czerwieniał pod jego spojrzeniem.

– A ta wasza zima cuchnie magią na kilometr. Nie zastanowiło was, starszy przodowniku Woźniak, że coś tu chyba się nie klei? Żadna myśl o tym, że warto by zawiadomić Radę, nie zaświtała w waszej głowie?

Mój ojciec milczał. Ja też.

– No i tak się głowiłem czemu – ciągnął pogodnie przybysz. – Spać po nocach nie mogłem, a się zastanawiałem. I teraz już wiem. – Spojrzał na mnie przelotnie i parsknął nieprzyjemnym śmiechem, który, nie wiadomo czemu, przypomniał mi grzechotanie kamyków na wieku trumny.

– No to sobie myślę, że pojedziemy teraz razem z panią Józefą porozmawiać – dokończył wreszcie. – Takie ładne auto macie, starszy przodowniku Woźniak, takie nowe. Aż miło się będzie przejechać.

Mój ojciec zamrugał. Z zażenowaniem dostrzegłem, że w oczach ma łzy, które zaczynają spływać po zaczerwienionych policzkach.

– Zawiozę pana, dokąd pan zechce, ale błagam, niech pan zostawi mojego syna w spokoju – powiedział dziwnym tonem, jakby się dusił od powstrzymywanego szlochu. Nic nie rozumiałem. Odkąd spojrzałem w czarne, pozbawione tęczówek oczy podkomisarza, nie czułem strachu. Właściwie nie czułem nic. Było mi dobrze i błogo. Mogłem jechać, dokądkolwiek sobie ten dziwny mężczyzna zażyczy.

Podkomisarz Jakubowski pokręcił głową.

– Dobrze wiecie, że tak się nie da. Nie utrudniajcie sprawy, Woźniak. Macie jeszcze żonę i zamężną córkę. To zbyt dużo do stracenia. – Nie byłem pewny, czy w jego głosie słyszałem nutę litości czy kpiny. W każdym razie mój ojciec wyprostował się i nie patrząc na mnie, narzucił na siebie płaszcz. Oddychał szybko jak w gorączce.

– Też się ubieraj, chłopcze. Nie chcemy przecież, żebyś zmarzł po drodze. – Czarne, palące spojrzenie ponagliło mnie do działania i nie pozostało mi nic innego, jak posłuchać.

Droga do domu Józefy minęła szybko i w milczeniu. Żadne światło nie przeświecało przez okiennice, kiedy parkowaliśmy na podwórzu. Budynek stał cichy i ciemny wśród otaczającej go nocy, jakby od dawna nie zamieszkiwało go nic żywego.

A jednak drzwi uchyliły się, kiedy tylko wysiedliśmy z samochodu. Józefa stała w sieni ze świeczką w lewej ręce. W prawej trzymała coś, co do złudzenia przypominało miecz.

– Nie wpuszczę cię do środka, parszywy sługusie Rady! – syknęła. – Nie zmusisz mnie, abym wypowiedziała słowa zaproszenia!

Podkomisarz zatrzymał się w miejscu. Zakołysał się na piętach. Podmuch zimnego wiatru zerwał mu z głowy melonik, ale złapał go błyskawicznym ruchem, zanim zdążył odlecieć.

– Zachowuj się racjonalnie, czarownico – powiedział z tym swoim szerokim uśmiechem, który zdążyłem już znielubić. W świetle świecy jego zęby wydały mi się dłuższe i ostrzejsze niż przedtem. – Co ci da opór? Wiesz dobrze, że to nie ma sensu.

Kobieta zacisnęła usta. W szarej sukience z koronkowym kołnierzykiem i w gładko zaczesanym koku wyglądałaby jak przemiła, trochę bezradna starsza pani, gdyby nie grymas determinacji na jej twarzy. I solidny, naostrzony kawałek żelaza w dłoni. Dzierżyła go tak, jakby dobrze wiedziała, którym końcem i w jaką część ciała najlepiej dźgać.

– Nie poddam się tak łatwo, Ksawery – powiedziała z prawie niedosłyszalnym drżeniem w głosie. – Znam takich jak ty. I znam ciebie. Wiem, jakie są twoje słabości. Odejdź. Nie wpuszczę cię do mojego domu.

Podkomisarz zaśmiał się. Niski chichot przypominał warczenie.

– Faktycznie znasz mnie, Józefo – przyznał spokojnie. – Spotkaliśmy się już kilka razy. Powinnaś zatem pamiętać, że nigdy nie pracuję sam.

Szeptucha drgnęła. Jej oczy rozszerzyły się w wyrazie przestrachu.

– A on nie potrzebuje zaproszenia. – Wysłannik Rady przechylił głowę w bok, obserwując kobietę z miną kota, któremu udało się zagnać do kąta wyjątkowo tłustą mysz. – I wiesz co? Jest już w środku. Chyba nawet w tym samym pokoju, co twój mąż. Więc ja tak myślę: jeśli nie zaprosisz mnie do domu, to wsiądę zaraz do samochodu tego miłego policjanta i po prostu sobie odjedziemy. A wy tu zostaniecie. Z nim. Co ty na to?

Józefa zamrugała. Szybko, raz po raz. Opuściła miecz.

– Słodziutka, podejmij szybko decyzję. Zaczyna mi być zimno.

– Wejdźcie. Proszę. – Głos kobiety był pozbawiony życia i nadziei.

Płomień świecy zamigotał i zgasł. Wysoki cień przesunął się w sieni za plecami starej kobiety, a wszystkie lęki, jakie podkomisarzowi udało się we mnie stłumić, wybuchły nagle w moim umyśle. W tym domu było coś nieludzkiego, ohydnego – coś, od czego powinienem trzymać się z daleka. Czułem to każdą cząstką swojego ciała. Szarpnąłem się do tyłu, poślizgnąłem na mokrym, śliskim śniegu i odpełzłem. Uciekać, uciekać jak najdalej. Wszystko jedno gdzie.

Czyjaś ręka mocno złapała mnie za ramię i postawiła na nogi.

– Chodź, chłopcze. – Podkomisarz Jakubowski całkiem delikatnie otrzepał mój płaszcz ze śniegu. – Zakończmy to wreszcie.

Wepchnął mnie do ciemnego korytarza i do znanej mi izby. Ktoś zapalił przed chwilą lampę naftową i jej chwiejne światło rozjaśniało mrok, przydając pozorów życia pełzającym po ścianach cieniom.

Na drewnianych krzesłach, za przykrytym białym obrusem stołem siedzieli Józefa i jej mąż Zygmunt. Dłonie mieli ułożone płasko w taki sposób, jakby były przyszpilone do blatu. Nie widziałem, aby szeptuchę krępowały jakieś więzy, lecz mimo rozpaczliwych starań nie była w stanie podnieść się z miejsca. Zygmunt siedział nieruchomo, z opuszczoną głową, zrezygnowany i niezainteresowany otaczającym go światem.

Rozejrzałem się po pokoju. Poza parą siedzącą za stołem nie dostrzegłem nikogo. A jednak nagle nabrałem całkowitej pewności, że coś potwornego kryje się wśród cieni, niedostrzegalne ludzkim okiem. Coś gorszego niż Iskry – ostatecznie oni, nawet z ich niekiedy potężnymi i trudnymi do opanowania mocami oraz talentami magicznymi, nadal należeli do gatunku ludzkiego.

– No dobrze. – Jakubowski pchnął mnie na fotel stojący w rogu. Zatoczyłem się i usiadłem ciężko. Mój ojciec stanął w drzwiach pokoju. Ze zgarbionymi ramionami i grymasem przerażenia zastygłym na twarzy wyglądał na kogoś, kto zupełnie stracił wolę walki. Podkomisarz krótkim ruchem głowy wskazał mu krzesło, a sam przysiadł na stole. Zabębnił palcami po blacie. – Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy, bo zupełnie was, ludzi, nie rozumiem. Józefo, jak to się u diabła stało, że twoja córka umarła?

Kobieta milczała, wbijając wzrok w swoje dłonie. Przejechałem językiem po spierzchniętych wargach.

 – Poszła do lasu w zeszłą zimę, pewnie po opał – odpowiedziałem za nią. – Musiała zgubić drogę. Zamarzła. Jej ciało znaleziono… ja znalazłem… dopiero na wiosnę.

Podkomisarz zbył mnie lekceważącym ruchem dłoni.

– Tyle to i ja wiem. Wyczytałem z raportu. Ale mnie interesuje co innego: jakim cudem silna Iskra, wykształcona w kierunkach magicznych i zatrudniona na etacie czarownicy, mogła tego nie przewidzieć? Nie zapobiec? Ba, mało tego, nawet przez dwa miesiące nie znaleźć ciała własnego dziecka w lesie? Co, do cholery, się zadziało? Szklana kula ci się zbiła, Józefo?

Szeptucha popatrzyła na niego z nienawiścią.

– Wiesz, że to zakazane – szepnęła. – Wykorzystywanie mocy do celów prywatnych…

– Jasne! – Jakubowski klasnął w dłonie. Jego wyszczerzona w szerokim uśmiechu twarz coraz bardziej przypominała czaszkę. – Jak miło spotkać wreszcie wioskową wiedźmę, która charakteryzuje się taką praworządnością i lojalnością w stosunku do Rady! Brawo! Zasady Kodeksu przedłożyć nad życie własnej córki! Cóż za piękna postawa! Jak jej tam było na imię… Wanda? Była w wieku tego tu chłopaczka, prawda? – Powiódł po nas czarnymi, śmiejącymi się ironicznie oczami. – Dobrze mówię?

Tym razem nawet ja nie odważyłem się odpowiedzieć.

– Wandzia… – powtórzył łysy mężczyzna z namysłem. – Miła dziewczyna z niej była. Całe życie miała przed sobą. A ty pozwoliłaś jej umrzeć. Kochałaś w ogóle to swoje dziecko?

– Jak śmiesz! – Józefa poderwała do góry głowę. Jej oczy pałały dziką wściekłością. – Ty skurwysynie! Nie masz pojęcia o ludzkich uczuciach.

Jakubowski ponownie zastukał kłykciami w stół.

– Pewnie nie mam – przyznał z tym samym szerokim uśmiechem. – Ale tak sobie myślę… Może to nie do końca był twój wybór, że nie uratowałaś własnej córki? Może już przedtem wyczerpałaś swoje siły? Wskrzeszanie wymaga sporej ilości energii. Jest niebezpieczne nawet dla potężniejszych magów niż ty.

Wskrzeszanie? Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową. To było zakazane. Zarówno przez Radę Iskier, jak i przez władze cywilne naszego kraju. Groziły za to surowe kary. A Rada nie bawiła się w długie procesy.

– Co takiego zaoferowaliście wiedźmie, starszy przodowniku Woźniak, w zamian za życie waszego syna? – Podkomisarz już się nie uśmiechał.

Nie mogłem oddychać. Znów poczułem, jak lodowata, brudna woda zalewa mi usta i gardło, wpływa do płuc. Zgiąłem się w pół, kaszląc i krztusząc.

– Wystarczy! – Jakubowski pstryknął palcami. Złapałem oddech. – Zatem? Czekam na odpowiedź. I kończy mi się cierpliwość.

– Nic – odpowiedziała głucho szeptucha. – Nic. Ja… znam jego matkę od dziecka. Nie mogłam patrzeć na jej rozpacz.

– I ta litość kosztowała cię życie własnej córki. – Jakubowski pokiwał głową na pół kpiąco, na pół współczująco. – Przykre.

– Zaraz – wtrąciłem się. Mój głos brzmiał tak słabo, bezbarwnie. Jakby był pozbawiony emocji i życia. – O czym wy mówicie? Że ja…

– Jesteś chodzącym trupem. Przykro mi, chłopcze.

– Nie! – krzyknąłem. Próbowałem wstać, ale czułem się jak sparaliżowany. Nie mogłem się poruszyć. – To nieprawda – zaprzeczyłem, choć zrozumienie ogarniało mnie lodowatą falą.

– Pamiętasz wyprawę na łyżwy? W grudniu dwa lata temu? A rodzice ostrzegali, że lód na rzece bywa zdradliwy… – Mężczyzna pokręcił głową. – Trzeba się było ich słuchać. No, cóż… – Przeniósł swoją uwagę z powrotem na Józefę. – Pozostaje zatem tylko pytanie, po co wam ta zima. I kto ją wyczarował, skoro ty jesteś już tylko pustą wydmuszką pozbawioną mocy.

Płomień lampy zamigotał. Cienie wydłużyły się i zogromniały. Przymknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, na środku pokoju stał wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach. Jego twarz była piękna; zbyt piękna i zbyt blada jak na człowieczą. Oczy przesłaniały dziwne, czarne, przylegające ściśle do skóry okulary.

Wiedziałem, czym jest ta istota. Choć już od dawna tylko z rzadka pojawiały się w naszym świecie, nadal straszono nimi niegrzeczne dzieci. Opowiadane przyciszonym głosem historie o ich zbrodniach i okrucieństwie krążyły z ust do ust. Ale tylko w świetle dnia. Po zmroku nikt nie ważył się nawet wspominać o ich istnieniu. Tak na wszelki wypadek, aby nie przywołać złego.

– Demon. Boże, miej nas w swojej opiece! Wysypcie krąg z soli! Szybko! – Mój ojciec szarpał się konwulsyjnie na swoim krześle. Oczy miał wybałuszone i błyszczące od dzikiego przerażenia.

– Staśku, uspokój się. – Szeptucha pochyliła głowę z rezygnacją. – Po pierwsze, on jest kontrolowany przez Radę. Po drugie, to mieszaniec. Sól czy inne standardowe metody nie wyrządzą mu krzywdy. A przynajmniej nie takiej, by go powstrzymać.

– Mieszaniec? Ale… O mój Boże. To obrzydliwe. Czy to nie zakazane?

– Jest. Od kilku wieków nie tworzy się nowych. Ale Rada nie widzi problemu, by nadal wysługiwać się pozostałymi z dawnych czasów egzemplarzami. Tak samo, jak nie wahają się korzystać z usług innych wyklętych stworów, które zazwyczaj ścigają i unicestwiają. Ich poczucie moralności bywa uzależnione od możliwych do osiągnięcia korzyści. Zgodzisz się ze mną, Ksawery?

Jakubowski wzruszył ramionami.

– Dyskusje o zasadach moralnych Rady nie leżą w zakresie moich obowiązków.. Wszyscy robimy, co możemy, by przetrwać. I tyle.

Demon ziewnął, ukazując aż po dziąsła długie, ostre kły. Rozważania na temat etyki zawodowej najwyraźniej nudziły go śmiertelnie.

– Czy to może mówić? W ludzkim języku? – Mój ojciec wpatrywał się w stojącą na środku pokoju postać z mieszaniną fascynacji i grozy.

– Jeśli ma coś do powiedzenia. – Podkomisarz uśmiechnął się zimno. – Dobrze, skoro już zaspokoiliście swoją ciekawość co do mojego współpracownika, odpowiedzcie na moje pytanie. Po co, do cholery, zmroziliście na amen waszą gminę?

Ciemnowłosy zasyczał. Uniósł dłoń o długich, białych palcach i wyrysował skomplikowany znak w powietrzu. Coś zaiskrzyło, zalśniło, jakby znikąd posypały się okruchy lodu. I nagle na drewnianej podłodze siedziała dziewczyna. Dziewczyna, którą znałem całe swoje życie, niemal od urodzenia. Nasze matki się przyjaźniły, a my urodziliśmy się w odstępie zaledwie kilku miesięcy. Wanda. To ją znalazłem w lesie zeszłego roku – na wiosnę, kiedy tylko stopniały lody. Leżała na brzegu rzeki, z nogą zgiętą pod nienaturalnym kątem, z głową w czerwonej czapce odrzuconą do tyłu, z niebieskimi, pustymi oczami wpatrzonymi w niebo. Poza tym była cała biała, prawie lśniąca, i skostniała od mrozu. Może to szczęście, że jej ciało nie zaczęło jeszcze odmarzać. Było ciężkie i sztywne, jasne włosy łamały się pod moimi palcami, kiedy owijałem ją w koce i układałem na saniach. Wyglądała jak zaklęta księżniczka pogrążona we śnie. Jakby wystarczył pocałunek, aby przywrócić ją do życia.

Nie miałem takich mocy. Byłem tylko człowiekiem, nie Iskrą.

Do tej pory pamiętam wrzask Józefy, kiedy przywiozłem jej córkę do domu. Wibrował mi w uszach, pełen bólu i grozy. Jeszcze gorsze było milczenie Zygmunta. Nie powiedział ani słowa przez cały czas, kiedy odwijał ciało Wandy i pomarszczonymi, wykrzywionymi od reumatyzmu dłońmi gładził ją po twarzy. Nie mogłem tego wytrzymać. Odwróciłem się i uciekłem od całego tego cierpienia i rozpaczy. Od poczucia winy, którego przyczyn wtedy nie umiałem pojąć ani zrozumieć.

Teraz już tak.

– Życie za życie. Magia nie znosi próżni – szepnęła moja matka, zanim ojciec uciszył ją syknięciem. Potem już nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

A teraz siedziała przede mną, wyglądając prawie tak jak wtedy, gdy topniejący śnieg odsłonił jej ciało. Miała na sobie kożuszek, rękawiczki i zimowe buty, długie włosy wysuwały się spod czapki. Znów oddychała i mrugała długimi rzęsami, wodząc po nas zdziwionym spojrzeniem przezroczystych, lodowych oczu.

Cała była wyrzeźbiona z lodu.

– No proszę! – Podkomisarz wstał i pochylił się do przodu. – Co za wspaniała kopia! Wygląda jak żywa! Niesamowity talent. I nie twój, Józefo. Nigdy nie miałaś w sobie aż tyle mocy, aby być w stanie ożywić bryłę zamrożonej wody.

Istota poruszyła się. Prześlizgnęła się po podłodze i gwałtownym, przerażonym gestem przytuliła do kolan Zygmunta. Mężczyzna sapnął. Podniósł jasne, jakby lśniące wewnętrznym światłem oczy.

– Błagam, nie krzywdźcie jej – powiedział ochrypłym głosem. – Proszę, nie każcie jej znowu umierać.

– Zygmunt, do cholery – chlipnęła szeptucha. Wielkie jak groch łzy spływały po jej twarzy i kapały na stół. – Rozmawialiśmy o tym tyle razy. To nie nasza córka. To tylko twoje wspomnienie o niej. Proszę… – Spojrzała zaczerwienionymi oczami prosto w czarne źrenice Jakubowskiego. – Zabierzcie ją, jeśli musicie, ale nie karzcie go za to. To nie jego wina, że nikt nie odkrył wcześniej jego potencjału.

– Józefo, Józefo… – Podkomisarz pokręcił głową z rozczarowaniem, jak mądry, dobrotliwy profesor ubolewający nad brakiem wiedzy u swoich studentów w trakcie egzaminu. – Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że to niemożliwe. Nie wolno nam pozwalać, aby tak silne, niepoddane w młodości treningowi Iskry chodziły między ludźmi bez kontroli. To zbyt niebezpieczne.

– Mój mąż nikogo nie skrzywdził! – krzyknęła. – Co wam szkodzi, że…

– …że cała okolica jest pokryta lodem? Że wskrzeszasz umarłych? – wszedł jej w słowo Jakubowski. Uśmiech zniknął już na dobre z jego twarzy. – Czy to sprawiedliwe? Każdy by tak chciał. A wiesz dobrze, do czego to może doprowadzić. Do chaosu. I zagłady wszystkiego, na czym opiera się nasz świat.

Demon zniknął. Pojawił się tuż za plecami Zygmunta, błyskawicznym ruchem uniósł dłoń, teraz zakończoną zakrzywionymi pazurami. Jasnoczerwona krew trysnęła łukiem na biel obrusu, głowa mężczyzny opadła do tyłu, szeroka rana na szyi wyglądała jak krwawy uśmiech. Zygmunt nie zdążył nawet krzyknąć, łypnął tylko białkami wywróconych oczu.

Istota stworzona z lodu zerwała się na równe nogi, zawirowała jak płatek śniegu. Z dzikim, zupełnie nieludzkim piskiem rzuciła się na demona, sięgając ku jego twarzy ostrymi jak sople paznokciami. Złapał ją za ramiona i przycisnął do ściany z taką łatwością, jakby przyszpilał do kartki motyla. Myślałem, że rozedrze ją na strzępy, ale tylko powoli, delikatnie przeciągnął palcem po jej policzku. Wielkie łzy pojawiły się w jej przezroczystych oczach. Coraz więcej kropel spływało po twarzy do złudzenia przypominającej oblicze mojej przyjaciółki. Woda kapała z koniuszków jej włosów i dłoni. Dziewczyna stała nieruchomo, drżącymi ustami usiłując złapać powietrze do chwili, aż jej dłonie, włosy i rozszerzone przerażeniem oczy przestały istnieć. Pozostała tylko kałuża wody na podłodze i bezkształtne, szybko topniejące bryły lodu.

Szeptucha westchnęła. Kiwała się w przód i w tył targana paroksyzmami bólu. Podkomisarz przyjrzał się jej uważnie – bez sympatii, ale i bez złości.

– I po co ci to było, Józefo? – zapytał niemal życzliwie. – Powinnaś zdawać sobie sprawę, że z łamania zasad nigdy nie wychodzi nic dobrego. Z Radą nie wygrasz.

Nie zwróciła uwagi na jego słowa. Spojrzenie załzawionych, ciemnych od rozpaczy oczu wbijała w stojącego nieruchomo demona.

– Obyś kiedyś zobaczył, jak ktoś, kogo kochasz, umiera w kałuży krwi. Życzę ci tego z całego serca. Całą swoją resztką mocy – powiedziała zduszonym głosem.

Usta ciemnowłosego mężczyzny wygięły się w krzywym, nieładnym uśmiechu.

– Jesteś wyjątkowo głupia, nawet jak na wioskową wiedźmę – odezwał się po raz pierwszy tego wieczoru. Jego głos był dźwięczny, melodyjny, nie do odróżnienia od ludzkiego. W jakiś sposób sprawiało to, że przerażał mnie jeszcze bardziej. – Powszechnie wiadomo, że demony nie mają uczuć.

Zaśmiała się, szlochając równocześnie. Skuliłem się w swoim fotelu.

– Nie jesteś tylko demonem. Oby do ludzkiej cząstki twojej duszy kiedyś dotarło całe zło, które uczyniłeś. Obyś zdążył tego pożałować. I obyś zobaczył, jak wszystkie twoje marzenia roztapiają się jak lód w promieniach wiosennego słońca.

– Marzeń również nie posiadam. Ani duszy. – Demon pstryknął palcami, kobieta zakrztusiła się i zamilkła. Z kącika jej ust pociekła cienka strużka krwi. – Wystarczy. Jeszcze się nagadasz. Poprosimy cię za chwilę o wykaz wszystkich nielicencjonowanych i niezaakceptowanych przez Radę magicznych działań, jakich się podjęłaś.

– Nie cierpię, kiedy przed śmiercią stają się tacy melodramatyczni. Skąd w wioskowej babie takie zamiłowanie do poetyckich klątw? – powiedział z lekką zadumą podkomisarz Jakubowski. Siedział na stole i machał nogami w powietrzu. Z dłoni umaczanej w ranie Zygmunta zlizywał krople krwi.

– Wolisz zapewne, jak próbują nas przekupić? – Demon zwrócił obojętną, znudzoną twarz w moją stronę. – A ty? Masz nam coś do powiedzenia?

– Proszę – odezwał się zamiast mnie ojciec. – Możecie wziąć wszystko, co mam. Błagam… Zrobię wszystko. Tylko nie róbcie mu krzywdy.

– Wyjdź stąd. Jedź do domu. – Ciemnowłosy wzruszył ramionami. – Nie musisz na to patrzeć.

Byłem pewien, że mój ojciec będzie o mnie walczył. Że nie odpuści tak łatwo. Wstał jednak, jakby jakaś siła poderwała go do góry i sztywnym, prawie defiladowym krokiem wyszedł z izby. Nie obejrzał się nawet za siebie.

Tato! Tatusiu! – miałem ochotę zawołać, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Ani się poruszyć.

Ostatnim widokiem, jaki ujrzałem w swoim życiu po życiu, była moja wykrzywiona strachem twarz, odbijająca się w czarnych okularach demona.

Nawet nie bolało tak strasznie.

No, przynajmniej niezbyt długo.

***

Niebo nad horyzontem wyraźnie pojaśniało, kiedy od strony domu dało się słyszeć stukot gwałtownie otwieranej okiennicy. Wysoki mężczyzna w ciemnych okularach stanął przy oknie, wycierając niedbale dłonie w biały ręcznik. Materiał na całej długości pokryty był rdzawoczerwonymi smugami.

Już świta zawołał przez ramię i ziewnął szeroko. Zabiłbym za filiżankę dobrej, mocnej kawy.

Wampir, podczas wyjazdów służbowych przedstawiający się zwykle jako Ksawery Jakubowski, podrapał się po brodzie. On również wyglądał na zmęczonego. To była długa noc. Poranki nigdy nie były jego ulubioną porą dnia.

– Obawiam się, szefie, że czarownica trzymała w kuchni jedynie zioła. Mięta, melisa… Nawet herbaty nie znalazłem.

– Co za dziura – stwierdził z niesmakiem ciemnowłosy, opierając się o drewnianą framugę. Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci. Mimo to przy mankietach widniały małe, czerwone plamki. – Załatwmy sprawy do końca i wracajmy do Warszawy.

– Trochę będzie roboty. Miała, skubana, gest. Pomogła bez wiedzy Rady chyba wszystkim mieszkańcom okolicy. – Na płaszczu podkomisarza nie dało się zauważyć najmniejszego śladu krwi. Nie tolerował marnowania jedzenia.

Śnieg za oknem spadł z dachu z cichym pluśnięciem. Robiło się coraz cieplej. Po pokoju zaczęła krążyć ospała mucha. Z zimowego letargu pomogła jej się obudzić wzrastająca gwałtownie temperatura oraz wypełniająca całą izbę słodkomdląca woń krwi. I innych płynów organicznych.

– Czy pozbywamy się ciał, czy zostawiamy je tutaj? – Podkomisarz śledził wzrokiem lecącego ociężale owada. Oblizał suche usta długim, wąskim językiem.

– Zostawmy. Niech ich znajdą. Może następna szeptucha zastanowi się dwa razy, zanim podejmie działania wbrew decyzjom Rady.

Mucha z bzyczeniem wylądowała na twarzy Józefy, w wypełnionym krwią i galaretowatą mazią zagłębieniu, w którym kiedyś, w sumie jeszcze niedawno, znajdowało się oko. Potarła nóżkę o nóżkę i zabrała się do uczty.

– Szefie? Tak sobie myślę…

– O co chodzi? – Stwór, który przy odrobinie iluzji mógł uchodzić za zwyczajnego, może jedynie wyjątkowo przystojnego mężczyznę, nie odwrócił nawet głowy w kierunku podwładnego.

– Czy jest trochę prawdy w tych plotkach? W tym, co się ostatnio mówi o Radzie?

– Nie mam pojęcia, Ksawery, kto i co ostatnio mówi o Radzie. Ani co mówiono wcześniej.

– No… – Wampir przestąpił z nogi na nogę. – Że chcą się wycofać z polityki. Znów zamącić ludziom w głowach. Ukryć naszą obecność. I wymazać ze społecznej świadomości istnienie magii.

– A cholera ich wie. – Demon wzruszył ramionami. – Biorąc pod uwagę, jak idiotyczne do tej pory miewali pomysły, wszystko jest możliwe.

Mucha rozłożyła skrzydła i leniwie zerwała się do lotu. Rozległo się klaśnięcie. Ciemnowłosy odwrócił się od okna szybko jak atakująca żmija.

– Przepraszam, szefie. – Podkomisarz otrzepał ręce, zrzucając truchełko nieszczęsnego owada na podłogę. – Nie cierpię much.

Demon westchnął.

– Wracając do twojego pytania, wszystko jedno, co Rada ma w planach. Nas i tak zawczasu nikt o tym nie poinformuje. Zresztą cokolwiek postanowią, będziemy mieć wystarczająco dużo roboty ze sprzątaniem po nich bałaganu. – Odwrócił znowu twarz w kierunku otwartych okiennic, za którymi całkiem wysoko na niebie świeciło już wiosenne, bladożółte słońce. – I dlatego zbierajmy się wreszcie. Już jasno. Znajdź sobie wśród szmat czarownicy jakiś płaszcz z kapturem.

Chwilę później zniknęli. Pozostawili po sobie tylko plamy krwi pokrywające całą izbę, szybko wysychającą kałużę wody pod ścianą i trzy zmasakrowane trupy.

Właściwie cztery, jeśli liczyć także muchę.

Koniec

Komentarze

Na początek jako dyżurna zgłoszę kilka uwag:

 

Te koszmary senne nie wpływały dobrze ani na mój wygląd, ani samopoczucie.

 

Dodałabym na przed samopoczuciem.

 

A jeśli dana sprawa przekraczała ich kompetencje i możliwości, mieli obowiązek raportować je wyżej.

Zamiast je, powinno być ją, albo sprawy w liczbie mnogiej. 

 

Drewniany budynek, przed którym się zatrzymaliśmy, nie przypominał piernikowej chatki czarownicy z bajek. Dach wyglądał, jakby zapadał się pod grubą warstwą śniegu. Zielone okiennice zatrzaśnięte były na głucho. Stojąca na podwórzu sławojka chyliła ku ziemi krzywe ściany.

Opis chaty, nie stoi moim zdaniem w całkowitej opozycji do chatki czarownicy z bajek. Ta sławojka, aż do ziemi skrzywiona też trochę nieprzekonująca.

 

Natomiast jako czytelnik powiem, że opowiadanie znakomite, poruszające, zaskakujące. I ogólnie -ące;)

 

Polecam do biblioteki.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Kitty!

 

Przeczytałem już drugi raz. Żeby sobie przypomnieć i żeby sprawdzić, czy po lekturze “Tajne przez magiczne” coś się zmieni w odbiorze. W sumie to się nie zmieniło, ale oczywiście demon rozpoznany ;)

Zasady portalu są proste – komentarz przed nominacją do biblioteki musi być, więc podaję to co już Ci na temat tego tekstu pisałem:

Bardzo ładnie napisana historia, pełna typowego dla zimy chłodu, ale też wyzierającego spod gęstej atmosfery ciepła – trochę jak w życiu: w tych całych bagienkach codzienności kryją się jeszcze ludzie, ich relacje i płynące z serca dobro. Bardzo ciekawie zarysowani bohaterowie, pełnokrwiści (to w sumie dobre określenie, biorąc pod uwagę zakończenie), mający relacje między sobą.

Mogę jeszcze dodać, że narracja choć niespieszna, to jednak płynna i pasująca do tego tekstu.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ambush Dziękuję bardzo za uwagi! Masz rację, może sławojka tak opisana nie pasuje, jakoś tak to widziałam przy pisaniu :)

 

Bardzo, bardzo się cieszę, że Ci się ogólnie spodobało!

 

Pozdrawiam serdecznie!

Krokus ogromne dzięki za przeczytanie i komentarz! Cieszę się, że demon jest łatwy do rozpoznania :) Wampir zresztą też przewija się w moich tekstach, ta podła dwójka za mną cały czas chodzi (chyba powinnam zacząć się bać)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia!

My się Ciebie troszkę boimy. Stąd polecenia do biblioteki;)

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush ja nie Ksawery. Nie gryzę ;)

Bardzo ładna historia, czytałam z zainteresowaniem. Nie dzieje się szybko, ale wystarczająco często wprowadzasz jakiś zwrot akcji. Elegancka strzelba Czechowa.

Ciekawy pomysł, żeby policja współpracowała z wiedźmą i dobrze pokazujesz uniwersum z tego wynikające.

Babska logika rządzi!

Dziękuję ogromnie! Musiałam sobie co prawda wyguglować, co to strzelba Czechowa, ale jak już znalazłam informację, to bardzo się ucieszyłam i poczułam się odrobinę dumna z siebie! :)

Pozdrawiam serdecznie!

Literatura zna wiele myków. Nie twierdzę, że “gotta catch ‘em all”, ale pewnie warto się orientować.

Babska logika rządzi!

Całkiem zajmująca i nieźle opowiedziana historia, ale brakło mi pełniejszego opisania świata, w którym rzecz się dzieje.

Chciałabym też wiedzieć, skąd w tym świecie, w końcu całkiem współczesnym, bierze się magia. No i nie wiem, co stało się z synem starszego przodownika Stanisława Woźniaka.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka