- Opowiadanie: dogsdumpling - J

J

Tekst napisany w 2019 roku. Zdobył 3. miejsce w ogólnopolskim konkursie literackim “Krajobrazy słowa” 2019/2020 i ukazał się drukiem w pokonkursowej antologii.

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

J

Pomyślała, że to koniec i tak się stało – świat przestał istnieć. Nie tylko dla J.

Zaczęło się niewinnie. Żółw świata leniwie płynął w morzu gwiazd ku sobie tylko znanemu brzegowi, gdy dziewczynę nawiedził proroczy sen. Śniła o gwiazdach ostrych jak kolce jeżowca. Następnego dnia na brudny, rdzawy piach morze wyrzuciło miliony martwych ostryg, a słony zapach ustąpił dusznemu odorowi zgnilizny.

*

J lubiła czuć sól w powietrzu – towarzyszące jej drobne ukłucia w płucach i szczypanie w uszkodzone przy krojeniu cebuli palce. Przygotowywanie posiłków należało zresztą do jej obowiązków – Starucha nie cierpiała tej czynności jak żadnej innej. Dla J gorszy był smak. Dzień w dzień stawiała na stole dużą, rzeźbioną miskę, wypełnioną po brzegi plastrami znienawidzonego warzywa, wymieszanymi z równie znienawidzonymi glonami oraz pokaźną garścią pokrzyw lub innego zielska, które udało się jej zebrać na wzgórzach. Przyprawiała wszystko sporą dawką suszonych meduz utłuczonych w moździerzu w nadziei, że uczynią potrawę nieco mniej ohydną.

W ogrodzie oprócz cebuli nic nie chciało rosnąć. Żółcące się główki wystające z suchej ziemi napawały J obrzydzeniem. Sad przestał owocować, jeszcze zanim dziewczyna zaczęła pamiętać. A potem marchew i ziemniaki zastąpiła cebula – na śniadanie, obiad i kolację. W cudzych ogrodach nie było nawet tego. „Ścierniska i ugory, to po nas zostanie” – mówiła Starucha, z zapamiętaniem dźgając widłami spękaną ziemię.

Obie tęskniły za aromatem wędzonej ryby i miękkimi, słodkawymi małżami podawanymi z górą ziemniaków. Kiedyś wymieniały warzywa na owoce morza. Teraz ani one nie miały warzyw na wymianę, ani rybacy ryb.

Niedługo po śnie J o jeżowcach, Starucha zaczęła kaszleć. Z każdym dniem napady stawały się coraz częstsze i coraz dłuższe.

– Zo-staw… mnie… – Dłonie Staruchy jak szpony zaciskały się na tym, co akurat miała pod ręką. Zgięta wpół z trudem łapała oddech. – Zo-staw… to… nic… – charczała i patrzyła na J nabiegłymi krwią oczami. – Nie po… nie po-mo-żesz, je… żo-wcu.

Na dzień przed śmiercią Staruchy J przyśniło się, jak prastary żółw zabiera jej towarzyszkę na grzbiet i odpływają w dal, w głębokie, usiane ostrymi gwiazdami niebo. Kiedy tylko otworzyła oczy, wiedziała, że Starucha odeszła.

Znalazła ją w bujanym fotelu na werandzie. Na niebie gasła Żółwia Gwiazda, ustępując miejsca szarościom świtu. J usiadła na schodkach i zapatrzyła się w horyzont. Popchnęła nieznacznie bieguny fotela, wprawiając go w ruch, i przez chwilę wyobrażała sobie, jak razem ze Staruchą patrzą na szumiące śpiewnie morze.

Potem wstała, weszła do domu i ciężkim krokiem wspięła się na piętro. Omiotła wzrokiem skromnie umeblowany pokoik Staruchy, zajrzała do szafy – na drążku wisiało kilka sztuk odzieży, w kącie leżała para zniszczonych butów i słomkowy kapelusz.

Żadna z nich nie miała wiele, a J na pewno przydałyby się rzeczy przyjaciółki. Nie potrafiła się jednak zdobyć na opróżnienie szafy. Zabrała tylko kolorową narzutę na łóżko, którą razem uszyły, i stary kilim przedstawiający konstelację Żółwia. Był wyjątkowo brzydki i zniszczony. Wyhaftowane srebrną nicią gwiazdy dawno utraciły blask. J otworzyła okno, zostawiając pokój na pastwę soli, i zamknęła drzwi na klucz. Wkrótce wszystko to pokryje biała skorupa, pomyślała bez żalu.

Zeszła po skrzypiących schodach. Fotel ze Staruchą kołysał się jękliwie, uderzany podmuchami wiatru, które niosły znad morza fetor zgnilizny. J poprawiła szal na ramionach zmarłej, po czym zdjęła z jej szyi wisior z idealnie okrągłą perłą uwięzioną w plecionce z jutowego sznurka. Podniosła ją do poziomu oczu. Była dziwnie szklista i kremowomleczna jednocześnie. J ogrzała perłę w dłoni – pachniała morzem i wolnością, ławicami srebrzystych ryb, otwartą przestrzenią i powietrzem po burzy.

*

Wykopanie płytkiego grobu zajęło J dwa dni. Starucha czekała spokojnie w bujanym fotelu na werandzie, który kołysał się nieznacznie w przód i w tył. Jakby mówiła: nie spiesz się, jeżowcu, ja poczekam. Kryształki soli pokryły jej paznokcie, włosy i rzęsy.

– Wyglądasz teraz jak prawdziwa starucha – powiedziała J i pogłaskała przyjaciółkę po policzku.

Warstwa soli była już na tyle gruba i ciężka, że J nie dała rady unieść Staruchy. Przywiązała więc do biegunów fotela najmocniejszy sznur, jaki znalazła w domu, i rozpoczęły razem ostatnią wędrówkę.

Dół okazał się za szeroki i za krótki. Kiedy jednak J ułożyła w nim Staruchę w pozycji śpiącego dziecka, zrozumiała, że był dokładnie taki, jaki powinien być. Twarz przyjaciółki wyglądała na spokojną i szczęśliwą. Jak wtedy, kiedy czytała pogodę na klifach, pomyślała J. Poczuła, że wybrała dobre miejsce.

W wiosce wielu potrafiło czytać pogodę, niewielu jednak dorównywało Starusze. Za jej życia razem z J codziennie przed świtem szły do opuszczonej latarni, wspinały się po trzeszczących stopniach i wywieszały flagę – granatową jak niebo, na którym gwiazdy wskazują drogę do domu w bezchmurną noc, albo czerwoną, jak krew rybaków porwanych przez morze podczas sztormu. J lubiła obserwować Staruchę, kiedy z zamkniętymi oczami i otwartymi dłońmi słuchała świata – złote piegi ciemniały na jej policzkach, rude włosy tańczyły wokół głowy, niezależne od słonych podmuchów. Z kobiety emanował spokój. Jakby była częścią czegoś większego, należała nie tylko do siebie, myślała w tych chwilach J. A potem Starucha otwierała oczy i mówiła:

– Połów będzie obfity. Granatowa flaga, jeżowcu.

Uśmiechnięte wracały do domu; dwie szczupłe sylwetki popychane wiatrem. J pokręciła głową, odganiając wspomnienia. Tego dnia czekała ją samotna droga na klify.

Kiedy dziewczyna dotarła na miejsce, zdecydowanym ruchem pchnęła zniszczone drzwi i weszła do środka. Poznaczona plamami soli flaga zwisała smętnie z tarasu latarni. Kolor wyblakł, po krwistej czerwieni widocznej z daleka nie został ślad, materiał rozpadał się w palcach. Tak jakby to Starucha sprawiała, że opierał się morskim wiatrom. J poczuła pustkę narastającą lepką gulą w gardle. Chwyciła barierkę i zanim zdążyła się wychylić, zwymiotowała. Wytarła usta flagą, zwinęła materiał w kulę i cisnęła w morze.

J musiała przyznać sama przed sobą, że ze zdrowiem Staruchy zaczęło dziać się coś niedobrego, na długo zanim Wyspę nawiedziła fala sztormów. Pionowa zmarszczka wyraźnie rysująca się na czole, grymas bólu przebiegający przez twarz uderzoną wiatrem, nieobecny wzrok – z pozoru nieistotnych drobiazgów z czasem tylko przybywało. Nie pomagało, że ludzie z wioski odnosili się do nich z coraz większą niechęcią. Zaczęli nazywać je zwiastunkami sztormów. Starucha krzywiła się za każdym razem, słysząc to określenie.

– Nie wywieszajmy dzisiaj flagi – zaproponowała któregoś dnia J. – I tak wszyscy wiedzą.

– To nasz obowiązek, jeżowcu. Decyzja o wypłynięciu w morze nie należy do nas.

Teraz to i tak nie ma znaczenia, pomyślała J i zapatrzyła się na morze rozbryzgujące brudną pianę u podnóża klifów. Niebo pociemniało.

– Pora wracać – mruknęła.

Nad grobem kołysał się pusty fotel. J usiadła na nim cicho i objęła się ramionami. Usnęła razem z zapadającym zmierzchem. Kiedy spała, u jej stóp wykiełkowały jasnozielone pędy.

*

Roślina rosła szybko. J każdego ranka odkrywała nowe pąki, które do wieczora przeistaczały się w duże pięciopalczaste liście przypominające jej dłonie zmarłej przyjaciółki. Wkrótce zakryły całą połać świeżo usypanej ziemi. Pojawiły się kwiaty. Jakby ktoś rozsypał na zielonym dywanie garść pereł, pomyślała J, patrząc na mlecznobiałe, idealnie okrągłe pączki. Nie było pszczół. Nie było żadnych owadów. A jednak J wiedziała, że roślina zawiąże owoce.

J zawsze myślała, że magia otaczająca wyspę jest naturalnym stanem rzeczy, i nie sądziła, że może jej kiedykolwiek zabraknąć – oczywista i wszechobecna jak sól w wodzie, ziemi i powietrzu krążyła w żyłach mieszkańców; po ich śmierci wykwitała kryształkami soli na grobach, przesycała powietrze i wraz z nim wracała do krwiobiegu żywych.

Ze śmiercią Staruchy coś się zmieniło. Jakby rachunek przestał się zgadzać. Nocą Wyspa wydawała niezadowolone pomruki, słyszalne mimo zawodzenia wiatru, nieustannie próbującego wedrzeć się do wnętrza chaty. Rano okna pokrywała gruba warstwa bieli, której zeskrobanie zabierało J z każdym dniem coraz więcej czasu. Jak ślady po pąklach, myślała i skrobała dalej. Mimo jej wysiłków dom szybko zaczął przypominać solny zamek.

Albo kolec, stwierdziła J, patrząc na rosnącą czapę soli na dachu.

„Nic dobrego z tego nie będzie” – mówili mieszkańcy wioski, kiedy kupowała na targu wodorosty. – „To zły znak, dziewczyno. Uciekaj stamtąd, póki czas” – ostrzegali.

Nie mogę zostawić Staruchy, tłumaczyła J.

„Jej kości już dawno zamieniły się w sól. Uciekaj, póki możesz” – odpowiadali, spoglądając ukradkiem w stronę, z której przychodziła. Solną iglicę widać było z daleka.

Morze wyrzucało na brzeg coraz więcej martwych ostryg i jeżowców. Z połowów rybacy wracali ze zniszczonymi sieciami i rękoma poranionymi ostrymi muszlami. Szepty i niechętne spojrzenia zamieniły się w złorzeczenia i przekleństwa. Gdy J szła przez wioskę, dorośli odwracali się do niej plecami, jakby dziewczyna nie istniała, dzieciaki rzucały za nią kamieniami.

*

Spodziewała się, że przyjdą pod osłoną nocy. Zjawili się o świcie. Wywlekli J na podwórze i zmusili do oglądania ponurego spektaklu. Gardłowe krzyki i wrzaski mieszały się z odgłosami pękającego drewna i hukiem upadających ścian. Iglica przewróciła się i rozpękła na wiele odłamków. Czubek wrył się w grób Staruchy, miażdżąc roślinę i zawiązki owoców.

Nigdy się nie dowiem, co na tobie wyrosło, pomyślała J, odwracając wzrok.

Słone drzazgi raniły kilkoro mieszkańców wioski. Krew wsiąkająca w ziemię i w sól, nadała powietrzu metaliczny posmak.

J nie rozumiała, jak martwe przedmioty mogą wzbudzać taki gniew. Kiedy patrzyła na połamane bieguny starego fotela, dotarło do niej, że przecież mogą wzbudzać miłość. Wcześniej to oczywiste powiązanie nie przyszło jej do głowy. Skoro ona mogła ten dom kochać całym swoim jestestwem, to mieszkańcy wioski mogli przelać na niego całą swoją nienawiść i strach.

Gdy było po wszystkim, puścili J, a ona opadła na ziemię jak pusta muszla.

– Nie pokazuj się w wiosce – rzucili na odchodnym.

J patrzyła na ruiny domu i zastanawiała się, czemu ją oszczędzili. Przez wzgląd na Staruchę? Pokręciła głową. Nie, to by było za proste. Nie wiedzieli, jak na zabicie J zareaguje Wyspa. Gdyby tylko mieli pewność, że wioska nie ucierpi, nie zostawiliby jej żywej.

Starucha znalazła J lata wcześniej na plaży po sztormie, leżącą wśród martwych jeżowców u wejścia do Żółwiej Pieczary.

– Dlaczego mnie przygarnęłaś? – spytała kiedyś J.

– Tak chciała Wyspa – usłyszała.

– Przecież mogłaś mnie zostawić, morze by mnie zabrało. Nikt by się nie dowiedział – nie dawała za wygraną J.

– Nie wolno sprzeciwiać się Wyspie – odpowiedziała Starucha, uznając temat za wyczerpany.

J wróciła myślami do teraźniejszości. „Nie wolno sprzeciwiać się Wyspie”. Jedyna zasada, której nikt nie śmiał zakwestionować. Skoro Wyspa darowała J życie, nikt z mieszkańców nie miał prawa go odebrać. Nie własnoręcznie, pomyślała gorzko.

Podeszła do grobu Staruchy. Oceniła, że czubka iglicy nie da rady przesunąć i zabrała się za odgarnianie solnego pyłu i mniejszych kryształów. Myśli dziewczyny same uciekły do przeszłości.

– Dlaczego wołają na ciebie Starucha? – spytała pewnego razu.

– Bo mam dużo więcej lat, niż ci się wydaje.

– To żadna odpowiedź – zaprotestowała J.

– Innej nie dostaniesz, jeżowcu. Idź, narwij pokrzyw, i jakby ci się udało znaleźć jakieś grzyby… – powiedziała Starucha z nadzieją w głosie.

– Tak, na pewno. Ostatnio widziałam kępę dorodnych muchomorów przy zagajniku – odpowiedziała J i z westchnieniem sięgnęła po koszyk.

Kosz był już pełen soli. J podniosła się powoli i cisnęła go z całej siły na rumowisko. Tak nigdy nie oczyści grobu. Zaczęła grzebać wśród połamanych desek, kamieni i wszechobecnej bieli. Ześlizgnęła się po pękniętej ramie okna i wylądowała wśród odłamków szkła.

– Niech was mureny rozszarpią! Niech was, niech was… – głos uwiązł jej w gardle; szarpnęła ręką, rozcinając sobie skórę. Kopnęła na oślep najbliższy przedmiot, uruchamiając lawinę soli i gruzu. Potem długo leżała bez ruchu i wpatrywała się w niebo. Otrzeźwiła ją dopiero pierwsza kropla deszczu.

– Dziękuję – wyszeptała, sama nie wiedząc do kogo.

Podwórze wkrótce zamieniło się w słone bagno. Pod wieczór na grobie Staruchy została już tylko solna iglica, pożłobiona strużkami wody.

Dałabym radę ją przesunąć, pomyślała J. Jednak z jakiegoś powodu nie czuła już takiej potrzeby. Woda wsiąkała w wyschniętą ziemię, przemieniając sól w kryształowy kobierzec, ozłocony rudym jak piegi Staruchy słońcem.

Ręka J mimowolnie powędrowała do perły zawieszonej na szyi. Przez chwilę wydawało się jej, że czuje dziwne trzepotanie pod sercem.

– Poczekaj tu chwilę – powiedziała w stronę grobu i zaczęła okrążać rumowisko. Wróciła z dekoracyjną kapą, na wysychającej tkaninie sól namalowała wzory, których najzręczniejsza hafciarka nie byłaby w stanie wymyślić, a co dopiero wyszyć. J złożyła materiał na czworo i wsunęła delikatnie w szeroką szczelinę u podnóża iglicy. Odeszła, nie patrząc za siebie.

*

Żółta, cuchnąca piana monotonnie uderzała o skały. Z Żółwiej Pieczary sączyła się strużka brunatnej wody. J nie pamiętała, żeby kiedykolwiek widziała w okolicy zwierzęta. Jeśli kiedyś coś zamieszkiwało jaskinię, nie pozostawiło po sobie nawet szkieletów.

– Tu zaczęła się nasza wspólna historia, Starucho – powiedziała do skrzącego się gwiazdami nieba. Usiadła na piasku, pozwalając brudnej wodzie obmywać pokaleczone ciało. Chłód przynosił ulgę.

Wróciły do niej słowa usłyszane w dzieciństwie. Zapytała, dlaczego nie dostała całego imienia. „Nie znam ciągu dalszego. Znam tylko twój początek”, odpowiedziała Starucha. „Jesteś jak jutro, jeżowcu”.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Nic wtedy nie zrozumiała.

– Dziękuję ci za wszystko – powiedziała głośno. Wysupłała perłę z plecionki, chwilę potrzymała na dłoni, po czym wsunęła do ust. Połknęła. Zagrzebała ręce w piasku aż po łokcie, sięgając myślami prastarej skorupy.

– Śpij, nie martw się światem. Stworzę go na nowo.

Poczuła, jak ziemia delikatnie drży.

– Śpij – powtórzyła. – Ona już czeka.

Żółwie powieki opadły powoli, ukrywając gasnące źrenice.

J wstała i weszła do wody. Gdy fale sięgnęły jej ramion, zaczęła płynąć.

Miała nadzieję, że prąd zaniesie ją daleko.

Koniec

Komentarze

Hej dogsdumpling !!!

 

Fajnie, że komentuję jako pierwszy. I tak nie patrzę na wcześniejsze komentarze zanim sam go napiszę ale czasem coś przez przypadek się zerknie. :)

 

Gratuluję sukcesu w konkursie. Bardzo ładna wizja. Przyjemnie jest to wszystko opisane. Końcówka też bardzo fajna. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w opowiadaniu można doszukać się jakiegoś głębszego sensu. Jakichś symboli. Udane opowiadanie!!!

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Niezłe. Jedynie przeszkadzało mi zbyt częste użycie retrospekcji. Łatwo się wtedy pogubić.

Cześć, dawidzie :-)

 

Fajnie, że wpadłeś i że komentujesz cudze teksty :-) Cieszę się, że dobrze się czytało i pomysł się spodobał. Dzięki za odwiedziny!

 

Witaj, Piolodiuszu,

dzięki za przeczytanie i feedback :-)

It's ok not to.

Hmmm. Nie jestem targetem. Brakuje mi fabuły z prawdziwego zdarzenia i zależności przyczynowo-skutkowych. Symbolizm, mistycyzm i takie tam rzeczy, których nie rozumiem.

Ale świat wykreowałaś ciekawy.

Babska logika rządzi!

Ale świat wykreowałaś ciekawy.

Zawsze coś :D

Dzięki, Finklo, że wpadłaś :-)

It's ok not to.

Bo świat naprawdę fajny. Ta wyspa, która wymusza posłuszeństwo i wydaje się lubić cebulę… Dlaczego popełnia samobójstwo? Wiele ciekawych zagadnień można z tego wyciągnąć. Ty wybrałaś inne, mniej interesujące dla mnie, ale to nie znaczy, że gorsze w ogóle.

Babska logika rządzi!

Dlaczego popełnia samobójstwo?

Pytasz o wyspę czy o dziewczynę? ;-)

 

O ile tak można postrzegać wypłynięcie J w morze, o tyle zabrała ona ze sobą obietnicę życia/ nowego świata. Inna rzecz, czy się ta obietnica spełni. Ale to już zostawiłam otwarte.

It's ok not to.

O wyspę.

Babska logika rządzi!

Wyspa chorowała, Starucha odeszła – decyzja J o odpłynięciu z perłą pozwoliła wyspie umrzeć w spokoju, poddać się temu, co i tak nadchodziło.

It's ok not to.

Bardzo nastrojowo-ekologiczne. Ładnie napisane i smutne,  lecz bardzo ciepło przedstawiłaś relację pomiędzy przyjaciółkami. 

Trochę zdziwiło mnie, że nazwałaś jedną z nich Staruchą oraz pewien rodzaj dysonansu w relacji  wprowadzenie i dalszą częścią opowiadania (może to tylko moje wrażenie).

Ciekawe jak doszło do tak silnego rozdźwięku pomiędzy wioską i starszą kobietą, w końcu była bardzo potrzebna społeczności. W ogóle świat – nie powiem, że mi się podoba, jako rzeczywistość, ale zdawał się prawdziwy, żyjący.

Dziewczyna była chyba mniej związana z wyspą, pozwoliła jej zginąć, chyba nie pozostawiono jej wyboru?

 

 Drobiazg:

,Był wyjątkowy brzydki i zniszczony.

Tu chyba kiks?

 

Pzd srd i skarżypytuję.  :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Asylum :-)

 

Kiks poprawiony.

 

Trochę zdziwiło mnie, że nazwałaś jedną z nich Staruchą

Nazwałam ją Staruchą, bo była bardzo stara ;D. To nie musiało być jej pierwotne imię, ale takim poznała je J.

 

pewien rodzaj dysonansu w relacji  wprowadzenie i dalszą częścią opowiadania (może to tylko moje wrażenie).

A tu jakbyś mogła rozwinąć, bo nie za bardzo wiem, co masz na myśli.

 

Ciekawe jak doszło do tak silnego rozdźwięku pomiędzy wioską i starszą kobietą, w końcu była bardzo potrzebna społeczności.

Wiesz, wydaje mi się, że bardzo łatwo przelać swój gniew i nienawiść, kiedy rzeczy układają się źle, na kogoś, kto żyje na obrzeżu społeczności i jednocześnie przynosi złe wieści. To Starucha wywieszała czerwoną flagę. Dopóki na zmianę z niebieską, wszystko było w porządku, a kiedy zaczęły się sztormy i nie ustawały, najłatwiej było obwinić właśnie ją. (To tylko trochę na temat, ale bardzo ciekawie o samym mechanizmie kozła ofiarnego pisze Rene Girard w Sacrum i przemoc i jak takie osoby z pogranicza, ale przynależące do społeczności łatwo stają się sposobem do wyrzucenia “zła” poza społeczność i jej oczyszczenia ).

 

Dziękuję za przeczytanie i skarżypytowanie :-).

 

 

It's ok not to.

A tu jakbyś mogła rozwinąć, bo nie za bardzo wiem, co masz na myśli.

Przez trzy pierwsze akapity zbudowało mi się wrażenie, że jest osobą zniewoloną przez Staruchę: do życia w określonym miejscu w tym momencie, zmuszoną do obierania cebuli, określonych obowiązków, jedzenia, pracy. Klimat zmienił się z akapitem zaczynającym się od „Obie…”, wtedy się zatrzymałam, tj w czytaniu.

Kiedy teraz myślę i na szybko przejrzałam początek, usiłując jednocześnie odpomnieć sobie „winowajcę”, ponieważ teraz już wiem, chyba pierwszym impulsem było początkowe zdanie, po którym zaczął się seans filmowy, opowieść. Kiedyś było dobrze i się skończyło. Ona lubiła sól i wtedy znalazła się w miejscu zarządzanym przez Staruchę i całe to dziwne miejsce. Chyba jakoś tak poszły mi skojarzenia.

 

Tak, z kozłem ofiarnym (też Girarda) – sprawa jasna, jest tysiące przykładów, kalek, ale one różnymi drogami chodzą – tutaj widzę duży skrót: starucha -wiedźma – szamanka, mieszkająca na uboczu, lecz  nie ma sensu tego rozkminiać, gdyż miałaś do dyspozycji określoną liczbę znaków i krajobrazy oraz wspaniale, że udało Ci się wymalować krajobrazy i wpleść w nie satysfakcjonującą fabułę. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie podoba mi się wyrażenie “pozycja embrionalna”. Nie ma racji bytu w tym tekście imo. 

No i popieram Asylum – szkoda, że Starucha nazywa się Starucha. Nie pasuje mi to przezwisko rodzaju więzi, która łączyła ją z J.

Ogólnie, zwłaszcza klimatem, bardzo na plus.

Asylum,

 

masz rację, że ta relacja jest pokazana z dwóch różnych stron :-). Nie chodziło mi co prawda o pokazanie zniewolenia – chciałam zaznaczyć istnienie pewnej hierarchii. J i Starucha są przyjaciółkami, ale jednocześnie to Starucha przygarnęła i wychowała J, dzieli je nie tylko duża różnica wieku, ale też pojawiają się elementy relacji rodzic-dziecko/ mentor-uczeń.

 

tutaj widzę duży skrót: starucha -wiedźma – szamanka, mieszkająca na uboczu,

A wiesz, że akurat celowałam w figurę posłańca przynoszącego złe wieści, a nie wiedźmy, jeśli chodzi o kwestię niechęci mieszkańców wioski :P.

 

Dzięki za dodatkowe wyjaśnienia :-).

 

Witaj, leniwy :-)

 

Zmieniłam pozycję embrionalną na pozycję śpiącego dziecka. Dzięki za zwrócenie uwagi.

 

Nie pasuje mi to przezwisko rodzaju więzi, która łączyła ją z J.

Dlaczego imię Staruchy miałoby być definiowanie/ determinowane przez jej relację z J? Nazywała się Staruchą na długo zanim poznała dziewczynę.

 

Fajnie, że klimat przypadł do gustu. Dzięki za wizytę :-)

It's ok not to.

Dlaczego imię Staruchy miałoby być definiowanie/ determinowane przez jej relację z J? Nazywała się Staruchą na długo zanim poznała dziewczynę.

Nie piszę tego z perspektywy logiki świata przedstawionego tylko tekstu odgórnie. Jest smutne opowiadanie o śmierci, przemijaniu i odrodzeniu, prawie że żałobne, główna postać opłakuje jedyną bliską jej osobę, a imię opłakiwanej wywołuje we mnie nieprzystające do całej sytuacji emocje.

Poza tym jakim cudem Starucha nie miała normalnego imienia xD Jak była mała też wołali na nią Starucha?

imię opłakiwanej wywołuje we mnie nieprzystające do całej sytuacji emocje.

J straciła bliską osobę – i ta strata byłaby równocenna bez względu na to, czy chodziłoby o babcię Helenkę, czy o Staruchę. Strata Staruchy zgrzyta i nie buduje nastroju. A mimo to pozostaje stratą. Zdecydowałam się na Staruchę celowo, nie przeszkadza mi, że uwiera czytelnika.

 

Poza tym jakim cudem Starucha nie miała normalnego imienia xD Jak była mała też wołali na nią Starucha?

Może kiedyś miała “normalne” imię. W czasie, w którym toczy się historia, była znaną już tylko jako Starucha i J znała tylko to imię. Dlatego i czytelnik zna ją tylko jako Staruchę.

It's ok not to.

Cześć, Pierożku!

 

Smutne to, ale ciekawe. Ogólnie mam pozytywne wrażenia, uważam, że to bardzo udany tekst (zresztą już wcześniej doeceniony), to jednak mam kilka zastrzeżeń.

Początek nieco mnie skołował – przez moment nawet myślałem, że J i Starucha to dwa określenia jednej osoby. Potem ogarnąłem i już poszło.

Nie podobało mi się zakończenie. Ja wiem, że ono z zasady nie ma być milutkie i cieplutkie, ale jednak J miała być jutrem, przyszłością, odniosłem wręcz wrażenie, że Starucha mogła ją postrzegać jako swoją nadzieję, a tymczasem J po prostu stwierdziła, że “aa, chrzanić to, wychodzę”.

Bardzo jednak podoba mi się aspekt społeczny, jest bardzo ludzko-gorzki, niestety prawdziwy.

 

Pozdrawiam, polecam :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj, Krokusie :-)

 

Z tym początkiem to pewnie przez wykorzystanie samej litery jako imienia, ale nie wiem, jak miałabym to poprawić (już i tak starałam się, żeby Starucha była wewnątrz zdania, a nie na początku, żeby było widać, że jest dużą literą). Choć teraz jak patrzę na zdanie wprowadzające Staruchę, to może jednak przez jego myślnikową konstrukcję… Ech, pomyślę, co z tym fantem zrobić ;-)

 

Odnośnie zakończenia – Wyspa umierała, J zdecydowała się wypłynąć w morze, żeby stworzyć nowy początek gdzie indziej i w tym sensie myślę, że nie zawiodła Staruchy. Czy mogła podjąć inną decyzją i np. zostać i walczyć o życie Wyspy? To już pozostawiam czytelnikowi :-)

 

Cieszę się, że aspekt społeczny przypadł do gustu! Dzięki za odwiedziny, komentarz i klik :-)

It's ok not to.

Jestem pod wrażeniem tego opowiadania, chociaż to nie do końca mój klimat. Sposób prowadzenia narracji można określić jako liryczny, pełen symboli i niedopowiedzeń, ale zbudowany przy zachowaniu logiki wydarzeń. Twój świat przekonuje, urzeka, przyciąga uwagę.

Z jednej strony tekst wydaje się bardzo smutny, z drugiej – przynosi nadzieję, bo tak odczytałam zakończenie losów J. Dobrze że zostawiasz czytelnikom pole do własnej interpretacji.

Kolejny plus to intrygujący tytuł, ale dla mnie największym atutem opowiadania jest sposób przedstawienia relacji między bohaterką i Staruchą. Tekst zdecydowanie biblioteczny.

P. S. Mam podobne odczucia jak Krokus odnośnie zdania wprowadzającego postać Staruchy.

Edit. Nominacja z powodów opisanych powyżej i za oryginalny sposób opisania przemijania oraz relacji międzyludzkich w obliczu śmierci.

Psia kostka, nie zauważyłam, że odpowiedziałaś, DD. :-( 

Ze Staruchą się zgadzam, tzn. że mod tym imieniem była znana i “powinno” być neutralne, lecz dokłada się do niego cały bagaż, które niesie to miano. Niepotrzebnie, bez sensu, ale… Próbowałaś go przełamać i w dużej mierze Ci się udało. Może, gdyby tekst był dłuższy, ale nie mógł być. Zaczynam myśleć, że im krótszy opko, tym ważniejsze każde słowo, konstrukcja.

Odnośnie posłańca – niewątpliwie jest obecny, ale znowu – figura “wiedźmy” żyjącej na uboczu była dla mnie tak silna, że zdominowała moje myślenie. Teraz ją widzę z licznymi nawiązaniami. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj, ANDO :-)

 

Cieszę się, że świat przekonuje i że otwarte zakończenie przypadło do gustu <3

Jak znajdę chwilę, to poprawię to zdanie ze Staruchą.

Dzięki za odwiedziny, rozbudowany komentarz i klik :-).

 

Hej, Asylum,

“powinno” być neutralne

Nie wiem, czy powinno, ale na pewno nie jest. Tak jak już pisałam leniwemu, liczyłam się z tym, że słowo może uwierać. Ale czasami lubię podejmować próby nawet nie odczarowania słów, co pozbawienia ich przezroczystości. Takie moje eksperymenty na poziomie meta ;-)

It's ok not to.

Smutne. Ciekawe. Uwagę misia przyciągnął niecodzienny tytuł. Wciągnął klimat. yes

Witaj, Koalo :-)

Dzięki za odwiedziny. Fajnie, że klimat wciągnął misia :-)

It's ok not to.

Mogłabym się podpisać pod komentarzem ANDO. :) Przepiękny tekst. Zaczyna się mocnym uderzeniem, a dalej jest równie intensywnie, aż do ostatnich zdań.

Bardzo plastyczna wizja z oddziałującymi na zmysły opisami i niebanalną metaforyką. Jest nastrojowo i melancholijnie, ale i mrocznie. Sugestywnie odmalowany wycinek świata, w którym wiele pozostaje w niedopowiedzeniu, a który jednak jest przedstawiony na tyle organicznie i zajmująco, że nie pozostawia z poczuciem niedosytu; ma się wrażenie, że zostało powiedziane dokładnie tyle, ile trzeba. Poruszająco opisana relacja między J i Staruchą – bardzo ludzka, ale i mająca w sobie archetypową głębię.

 

Edit:

Pozwolę sobie wynotować kilka fragmentów, które szczególnie mnie zachwyciły. :)

 

Żółw świata leniwie płynął w morzu gwiazd ku sobie tylko znanemu brzegowi, gdy dziewczynę nawiedził proroczy sen. Śniła o gwiazdach ostrych jak kolce jeżowca.

J ogrzała perłę w dłoni – pachniała morzem i wolnością, ławicami srebrzystych ryb, otwartą przestrzenią i powietrzem po burzy.

J zawsze myślała, że magia otaczająca wyspę jest naturalnym stanem rzeczy, i nie sądziła, że może jej kiedykolwiek zabraknąć – oczywista i wszechobecna jak sól w wodzie, ziemi i powietrzu krążyła w żyłach mieszkańców; po ich śmierci wykwitała kryształkami soli na grobach, przesycała powietrze i wraz z nim wracała do krwiobiegu żywych.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Cześć, Black_cape :-)

 

Twój komentarz to miód na moje serce :D Cieszę się bardzo, że tekst się spododał i że klimat zadziałał. Też lubię to zdanie o żółwiu świata.

 

mająca w sobie archetypową głębię.

heartheartheart

 

Dzięki za klik i odwiedziny!

 

It's ok not to.

Siemka,

Zachęcony tytułem sprawdziłem sobie tę historię i jestem zauroczony :) Bardzo klimatyczne opowiadanie, w moim odczuciu wręcz filmowe; czytając wyobraźnia podpowiadała obrazy jak z kadrów Lubezkiego. Pomimo braku fabularnego mięsa – wciągające. Uwierzyłem, że ten świat istniał. 

Tyle ode mnie, Pozdrawiam! 

Zawsze coś da się poprawić

Cześć,

 

Nietypowe to opowiadanie, ale ja chyba nie mój “klimat” i nie jestem tu odbiorcą. Jak dla mnie trochę za dużo ukrytej symboliki, melancholijnego tonu. Jednak gratuluję wygranego konkursu i życzę sukcesów!

 

Pozdrawiam

Siemka, Kulosławie,

Super, że historia zauroczyła i że wyszło wiarygodnie. Wielkie dzięki za wizytę i podzielenie się wrażeniami :-)

 

Cześć, JPolsky,

dzięki za wizytę i przeczytanie do końca, tym bardziej jeśli to nie twoja bajka :-).

 

Black_cape,

dziękuję za nominację heart!

It's ok not to.

To ja dziękuję za podzielenie się świetnym tekstem. :)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

smiley

It's ok not to.

Ładnie i obrazowo napisane. Pasuje do konkursu “krajobrazy słowa” bo faktycznie widzi się to o czym piszesz.

Historia kameralna i raczej spokojna. Nie chwyta za gardło, ale nie taki jest jej charakter. Dobrze budujesz więź J i Staruchy, w zwykłych słowach i gestach, ma się wrażenie prawdziwości ich relacji.

Pomysł na wyspę też zacny.

Doklikuję do biblioteki.

Pozdrawiam!

Cześć, Edwardzie,

 

dzięki za wizytę, komentarz i wysłanie do biblio :-) Fajnie, że relacja wyszła prawdziwie.

It's ok not to.

Przywiązała więc najmocniejszy sznur, jaki znalazła w domu, do biegunów fotela

Czasem lepiej trochę uprościć szyk. 

Przywiązała więc do biegunów fotela najmocniejszy sznur, jaki znalazła w domu. 

 

Starucha znalazła J lata wcześniej na plaży po sztormie, leżącą wśród martwych jeżowców u wejścia do Żółwiej Pieczary.

Zrobił bym tu nowy rozdział, bo nie klei się z poprzednim akapitem. 

 

Ujmujący jest obraz świata, jaki nam namalowalas, a jednocześnie wiemy o nim bardzo niewiele. Czemu świat tonie w soli? Skąd się wzięła J? Jak działa ta wola wyspy i co ma zamiar uzyskać? Nie dowiadujemy się tego, stąd też mam poczucie, jakbyś stworzyła ogromny świat ze swoimi zawiłościami, a nam pokazała tylko jego odrobinę i to taką nie najistotniejszą. 

Historia jest bardzo melancholijna i nostalgiczna, kończy się w pewien sposób wzruszająco, choć poziom emocji mi towarzyszących od początku do końca się nie zmienia – mnie się taki zamierzony spokój w narracji podoba.

Napisane pięknie i w sumie to piękno stylu bardziej skłania do czytania niż fabuła, która przemyka gdzieś na granicy mojego zainteresowania. Znacznie bardziej nurtował mnie sam świat i szkoda, że nie dowiedziałem się o nim więcej. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Witaj, Gekikaro :-)

 

Szyk poprawiony. Co do akapitu, to jest to kontynuacja rozmyślań J nad tym, dlaczego ją oszczędzili – dlatego nie wyodrębniam osobnym rozdziałem.

 

Napisane pięknie i w sumie to piękno stylu bardziej skłania do czytania niż fabuła, która przemyka gdzieś na granicy mojego zainteresowania. Znacznie bardziej nurtował mnie sam świat i szkoda, że nie dowiedziałem się o nim więcej. 

Ja akurat lubię skupiać się na relacjach, świat zazwyczaj przedstawiam bardziej mimochodem. Rozumiem, że nie każdemu odpowiadają takie proporcje. Może kiedyś porwę się na coś z inaczej rozłożonymi akcentami.

 

Cieszę się, że styl tekstu oceniasz wysoko. Dzięki za lekturę :-)

It's ok not to.

ANDO, dziękuję za nominację heart

It's ok not to.

Kiedy opowiadanie jest tak naprawdę wierszem :)

Wow, dziękuję :D

It's ok not to.

Dobrze się czytało, bo opowiadanie jest napisane bardzo porządnie, ale nie ukrywam, że ta szczególna historia napełniła mnie szczerym smutkiem.

Chyba już nigdy nie pojmę, czym powoduje się społeczność krzywdząca osoby żyjące na uboczu i może nie do końca do społeczności tej pasujące.

 

Zgię­ta w pół z tru­dem ła­pa­ła od­dech.Zgię­ta wpół z tru­dem ła­pa­ła od­dech.

 

i po­ra­nio­ny­mi ostry­mi musz­la­mi rę­ko­ma. → Raczej: …rękoma po­ra­nio­ny­mi ostry­mi musz­la­mi.

 

Ostat­nio wi­dzia­łam do­rod­ną kępę mu­cho­mo­rów przy za­gaj­ni­ku… → Raczej: Ostat­nio wi­dzia­łam przy za­gaj­ni­ku kępę dorodnych mu­cho­mo­rów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, reg :-)

 

Usterki poprawione.

 

Chyba już nigdy nie pojmę, czym powoduje się społeczność krzywdząca osoby żyjące na uboczu i może nie do końca do społeczności tej pasujące.

Może to i dobrze. Nie wiem, czy chciałabym wiedzieć, co tacy ludzie mają w głowie. Podejrzewam, że od tej wiedzy mogłoby się człowiekowi zrobić jeszcze smutniej :-/

 

Ściskam ciepło i dziękuję za przeczytanie.

It's ok not to.

Bardzo proszę, Dogsdumpling. Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. 

Serdeczności. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

smiley

It's ok not to.

Nominuję za słowo i opowieść! 

 

Edytka: Tytułem wyjaśnienia dodam jeszcze – dlaczego. Niektóre opowiadania docenia się po czasie, a nie tuż po przeczytaniu. Twój tekst ciągle jeszcze pamiętam. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, cieszę się bardzo, że tekst z Tobą został. Dzięki heart

It's ok not to.

Ale moc *,* Super się czytało, mam tylko jedną uwagę:

J nie rozumiała, jak martwe przedmioty mogą wzbudzać taki gniew. Kiedy patrzyła na połamane bieguny starego fotela, dotarło do niej, że przecież mogą wzbudzać miłość.

Gdzieś czytałam że dwa powtórzone słowa obok siebie wyglądają na przypadkowe, trzy na zamiar pisarki.

 

Świetny motyw soli, ale robiło klimat :D Dziękuję za lekturę!

Cześć, Gruszel!

 

Fajnie, że wpadłaś. Super, że opko zrobiło wrażenie laugh

 

Gdzieś czytałam że dwa powtórzone słowa obok siebie wyglądają na przypadkowe, trzy na zamiar pisarki.

O, nie słyszałam tego ;-) W tym fragmencie wydaje mi się, że i konstrukcja, i skontrastowanie miłości z nienawiścią sugerują, że powtórzenie jest celowe, choć to też pewnie kwestia odbioru czytelnika.

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz :-)

It's ok not to.

Może faktycznie z tymi powtórzeniami to kwestia odbioru, w końcu widzę że mądrzejsi ode mnie nie mieli skarg ;P Mnie jednak nieco wybiło z rytmu, choć sama nie wiem czy tak można czy też nie :P Szukałam cytatu, gdzie to wyczytałam, oczywiście zaginęło bezpowrotnie. Ach, nie mogę poprzeć tezy argumentem: “Bo tak było napisane w książce”, cóż za frustracja xD

Zawsze można stwierdzić, że obie strony mają rację laugh

It's ok not to.

Jakże dyplomatycznie ;P Uznajmy więc że tak właśnie jest ^^

Interesujący tekst. Z początku myślałem, że tag “baśń” jest na wyrost – miałem przed sobą raczej postapo w neuroshimowych kolorach rdzy, czyli spokojnego, pełnego opisów końca świat,a gdzie katastrofa już było i ludziom pozostało już tylko umrzeć. Ale im dalej, tym bardziej tajemniczo, dziwinie i abstrakcyjnie, co przywodziło na myśl baśń.

Pasuje tu też konwencja: brak imion, a jedynie przezwiska, brak osadzenia w czasie, brak odniesień do znanych nam rzeczy, a jedynie opisywanie wszystkiego metaforycznie, jak widzi to bohaterka. Ma to swój urok, bo do mnie przemówiło. Nie wiem jednak, czy każdy sie złapie na tą melancholię.

U mnie koncert fajerwerków definitywnie na plus. Ale jest on mocno specyficzny :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć, NWM,

 

miło Cię widzieć pod opkiem :-) Fajnie, że konwencja jednak zagrała.

 

U mnie koncert fajerwerków definitywnie na plus. Ale jest on mocno specyficzny :)

Taki już urok tego tekstu ;-)

 

Dzięki za wizytę.

It's ok not to.

Cześć!

 

Bardzo dobrze napisane i mocno melancholijne opowiadanie. Kipi tęsknotą i ucieczką do wewnątrz. Zastanawiam się, do jakiego stopnia bohaterka jest człowiekiem i czy w związku z tym warto ją z tej perspektywy oceniać.

Historia, choć zdecydowanie fantastyczna, jest nieco mglista i aż prosi się o jakieś doprecyzowanie, ale w sumie to też dosyć dobrze współgra ze spojrzeniem bohaterki. Starucha tajemnicza, ludzie jak ludzie (choć przyszli za dnia). Trochę umyka mi sens zakończenia, ale jeszcze nieco nad tym pomędrkuję, bo póki co widzę mnogość potencjalnych interpretacji (i zastanawiam się, która – jeżeli jakaś – jest tu wiodąca).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

 

Zastanawiam się, do jakiego stopnia bohaterka jest człowiekiem

To jest bardzo dobre pytanie, które zresztą łączy się z zakończeniem ;-). Co do wiodącej interpretacji, to oczywiście mam taką, ale pewna otwartość zakończenia i pozostawienie miejsca czytelnikowi na własną interpretację są zamierzone.

 

Dzięki za wizytę i komentarz. Również pozdrawiam :-)

It's ok not to.

Zaczynasz ryzykownie, na skraju grafomanii wręcz:

Żółw świata leniwie płynął w morzu gwiazd ku sobie tylko znanemu brzegowi, gdy dziewczynę nawiedził proroczy sen. 

Ten fragment jest za bardzo przepoetyzowany. Analogii do żółwia masz potem jeszcze kilka, ale tam jest już kontekst, więc one się bronią. Tutaj, na samym początku, czytelnik nie jest jeszcze na to gotowy.

Na szczęście to tylko jedno zdanie, złe dobrego początki, po potem jest już dużo lepiej.

Jest w Twoim opowiadaniu nastrojowy klimat, jest dobry styl, jest opowieść, którą czyta się z zainteresowaniem. Sam język ma w sobie taką nutkę szlachetności.

 

Nie ukrywam, że nie jestem targetem takich tekstów, a mimo to mi się podobało.

Fabuła jest tu nieco okrojona, jednak to tylko szort, dodatkowo z ładnie podkreśloną dramaturgią.

Nastrój opowiadania przypomina mi trochę „Ostatnią” kam_mod: wolne, ale nie nudne, nastrojowe, dramatyczne. 

 

Pochwalę Cię też za tytuł. Odważnie :). Choć mało praktycznie, bo ciężko trafić w link ;).

 

W kwestii piórkowej mam zagwozdkę. Bo ta szlachetność języka zasługuje na wyróżnienie, ale czy to wystarcza? Czy tekst jako całość, jest na tyle wybitny, że zapadnie mi w pamięci na dłużej? Obawiam się, że chyba nie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Cześć, Chrościsko :-)

 

Ja akurat to zdanie o żółwiu lubię, bo łączy poetyckość i dosłowność. Pewnie jest trochę ryzykowne, ale ryzykować w literaturze też lubię ;D.

 

Pochwalę Cię też za tytuł. Odważnie :). Choć mało praktycznie, bo ciężko trafić w link ;).

Tego nie wzięłam pod uwagę… ;-)

 

Cieszę się, że nastrój i język zagrały, a opko przekonało mimo, że to nie Twoje klimaty.

 

Dzięki za wizytę i komentarz :-)

It's ok not to.

O, to jest ten ciekawy przypadek, gdy chwytam jakoś, ze tekst jest “dobry w swojej kategorii”, choć sam jestem z zupełnie innej szuflady. Bo jest tu jakiś byt spokojny, jakaś nieuchwytna i ledwo zarysowana poetyka, ale w sensie poetyki życia. Nie moje, ale docenić trzeba. Choć w kontekście pióra pada oczywiście pytanie, na ile “w swojej własnej kategorii” tekst się klasyfikuje.

Oczywiście jest tu jeszcze problem z “czy to jest fantastyka”… Ale ten aspekt w moim odczuciu jest spełniony. Dosłownie na styk, ale jednak, bo choć “wola wyspy” mogłaby być “tylko gadaniem miejscowych”, to jest w opowiadaniu jakaś taka atmosfera sugerująca, że w Twojej intencji jako autorki mogło być pozostawienie ziarna niepewności. Nawet jeśli się mylę, tak to odczytuję – i to moim zdaniem wystarczy, choć subiektywnie i na granicy.

Rzecz jasna powyższa uwaga nie ma znaczenia dla samego tekstu. Ten natomiast faktycznie ma coś z bycia “krajobrazem słowa” – pytanie czy sam konkurs miał jakiś temat przewodni, czy tylko swoją nazwę? Powoli, malowniczo, z ludzkimi emocjami (w tym przypadku podłościami) w tle.

Całość sprawnie napisana, ale jednak wydaje mi się, że za mało na piórko (choć jak wspomniałem: w swojej kategorii tekstów dobre).

 

Gdybym miała jednym słowem określić Twoje opko, powiedziałabym, że jest eteryczne :) Klimat jesienny, jakby zasnuty mgłą, postacie utkane niczym z dymu. I w sumie mi się to podobało, tym bardziej że język jest piękny. A po lekturze pozostaje wrażenie obcowania z czymś niezwykłym. Ale ta eteryczność ma swoją drugą stronę. Nie zżyłam się z bohaterkami, bo w sumie nie wiem, kim są. Nie wiem nawet, czy J jest człowiekiem. Nie wiem, dokąd mnie zabrałaś i co się właściwie zdarzyło. Nie zrozumiałam powiązań między Staruchą, J i wyspą. Starucha umiera, bo umiera wyspa, czy na odwrót. Nie wiem, co tu jest przyczyną, a co skutkiem.

Wspominając Twoje opko na pewno będę miała przed oczami jesienną mgłę, ale obawiam się, że reszta uleci. Brakuje mi tu czegoś, co jakoś związałoby mnie z bohaterkami, co sprawiłoby, że przejęłabym się ich losem. Tak, śmierć jest zawsze smutna, ale śmierci Staruchy nie zapamiętam. Choć cieszę się, że mogłam przeczytać Twoje opko, choćby dla tych ulotnych chwil zadowolenia, to jednak w głosowaniu piórkowym będę na NIE.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

mówiła Starucha, z zapamiętaniem dźgając widłami spękaną ziemię.

Widły służą do nabierania czegoś, co da się ułożyć w stertę, np suchych liści, siana, czy obornika. Ziemię można dźgać np szpadlem lub motyką.

 

Przede wszystkim – gratuluję sukcesu w konkursie i druku, Dogs!

Postawiłaś na język, eteryczność, czarowanie słowem, kosztem paru innych elementów składających się na opowiadanie. I nie ma w tym nic złego, ale uważam, że koniecznym warunkiem jest, że naprawdę potrafi czarować się słowem. W “J” językowo uwierały mnie dosłownie drobiazgi, ale w takim tekście stwierdziłem, że należy o tym wspomnieć, bo zdarzały się słowa czy sformułowania gryzące się z konwencją, jakaś dziwna składnia, czy epitetoza.

Brakuje mi też kilku klamer, które pozwoliłyby uzasadnić niektóre motywy. Nie rozumiem, po co wzmianka na początku o żółwiu płynącym przez gwiazdy. Nie rozumiem, czemu przy chatce rosła akurat tylko cebula. Skąd ta cała sól? Jeśli miało być po prostu dziwnie, to po co ubierać to wszystko w baśniowe szaty?

Zabrakło mi też jakiegoś elementu zapadającego w pamięć, który wyróżniałby to opowiadanie. Starucha powiela typowy motyw mędrca znany z baśni. Odnoszę wrażenie, że nie pokusiłaś się go nijak zedytować na własne potrzeby, po prostu wykorzystałaś gotowy szablon. Szkoda. Niejasny jest dla mnie również los J – dlaczego weszła do morza, o czym ona mówi w finale, wreszcie dlaczego nazywa się J, skoro jak rozumiem, kryje się za tym coś więcej, niż jeżowce, które Starucha znalazła wokół niej.

Zbyt wiele pytań, zbyt mało klocków, by zbudować sobie z nich jakieś satysfakcjonujące odpowiedzi. Taka mnie naszła refleksja. :<

Zbyt wiele pytań, zbyt mało klocków, by zbudować sobie z nich jakieś satysfakcjonujące odpowiedzi

Czy ja wiem…? Ten tekst pozwala “wyczuć” świat, zamiast go “opowiadać”. To też jest dobre.

 

Przeglądając komentarze wcześniejszych czytelników, można zauważyć, że w sumie każdy wyczuwa w tym opowiadaniu trochę co innego. Jeśli taka była intencja autorki, postawienie kompletnie na impresję kosztem sensu, to jest to ładne, pewnie ma swoich odbiorców, ale według mnie jest zbyt mgliście, by kunszt tego tekstu mógł lśnić pełnym blaskiem.

A jak wspomniałem wcześniej, moim zdaniem forma jest tutaj jeszcze do wyszlifowania, stąd nie udzielają mi się zachwyty nad ową formą.

Witam nowych czytelników :-)

 

Szkoda, że klocki nie układają się w całość. Świat ma swoją logikę i autorka nie postawiła na impresję kosztem sensu, ale widocznie nie dla każdego jest to widoczne ;-)

 

Cieszę się, że dobrze się czytało.

 

Jasnostrony, można dźgać ziemię widłami. Wiem z doświadczenia. Przeznaczenie przedmiotu i jego wykorzystanie nie zawsze idą w parze ;-).

 

Dzięki za przeczytanie i obszerne komentarze.

It's ok not to.

dogsdumpling, w sumie to sama boję się że nie do końca zrozumiałam tekst, a szkoda, bo jest dla mnie ciekawy i z przesłaniem. Czy to będzie paskudna prośba, jeśli ładnie poproszę, abyś uchyliła mi rąbka tajemnicy na priv, żeby tutaj nie niszczyć innym zabawy? Wybacz za to, ciekawość mnie zżera. Szczególnie chodzi o zakończenie, którego raczej nie do końca załapałam, gdyż do zbyt lotnych się nie zaliczam ;P

Jasne, mogę podesłać na priv ;-)

It's ok not to.

Ho, ho, dziękuję heart

Cześć,

 

ładna historia. Odczuwam ją jako nieco nostalgiczną – tęsknota za magią, za dawnym ładem, za Staruchą, być może też za sensem własnego życia, który został w morzu, lub wyspa nim zawładnęła. Chyba tak należy odbierać tę opowieść – odczuwaniem bardziej niż rozumem.

 

Na myśl przychodzi mi realizm magiczny spod znaku Marqueza czy Tokarczuk i jeszcze ta opowieść o czerwonym żółwiu.

 

Końcówka jest dla mnie otwarta, nie odbieram jej jako samobójstwa, bardziej jako nowe otwarcie, znalezienie sensu, powalczenie o siebie. Jeżeli skończy się to śmiercią, nie będzie to śmierć z własnej reki, tylko śmierć w walce o sens swojego życia.

 

W zasadzie zabrakło mi w tej historii jednej rzeczy – większej głębi. Ta głebia mogłaby być w kilku “miejscach” – rozpisanie magii wyspy, jej historii, może innych Staruch, które mieszkały w tym miejscu; stworzenie bardziej szczegółowego obrazu wioski i jej mieszkańców, oraz ich związków z magią; historia głównej bohaterki, sensu jej życia i być może związków z magią, wyspą lub mieszkańcami wioski.

Powyższe wpływa, że będę na “Nie” w piórkowym głosowaniu.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Bardzo, ale to bardzo mi się. Lubię takie klimaty, niedopowiedzenia z nutą poetyckości i wtedy wybaczam fabularne luki, bo nie o dokładność fabularną tu chodzi.

Pięknie wykreowałaś zagadkowy świat i nastrój, bardzo ładnie pokazałaś relację między dwiema postaciami, o których nic nie wiemy – aż do samego końca, który tylko podpowiada interpretacje.

Owszem, można by prosić o więcej, jak przedpiśca, ale moim zdaniem to nie jest opowiadanie o tym “więcej” – wiosce, świecie wokół, innych ludziach. Jak dla mnie to jest opowiadanie o dojrzewaniu do przeznaczenia, które jest tak obce reszcie świata, że ten świat istnieje poza nim, przez nie i pomimo niego.

Ale może bredzę, mam w sumie ostatnio trochę zlasowany musk.

Niemniej ja jestem na tak.

http://altronapoleone.home.blog

Ładne, efektowne, pięknie napisane. Bardzo przy tym symboliczne, choć właśnie symboliczne, nie alegoryczne – nie ma łatwego klucza tłumaczącego tekst. Literacko bardzo sprawne. Fabularnie, owszem, niewiele się dzieje, a to, co się dzieje, jest dość przewidywalne, ale nie fabułą ten tekst stoi. Nie jestem zachwycona absolutnie, ale – podobnie jak w przypadku Michała Pe – będę na TAK.

ninedin.home.blog

Cześć, BK,

 

chciałam kiedyś zobaczyć Czerwonego Żółwia, ale jakoś się nie złożyło. Będę musiała nadrobić :-)

 

W zasadzie zabrakło mi w tej historii jednej rzeczy – większej głębi. Ta głebia mogłaby być w kilku “miejscach” – rozpisanie magii wyspy, jej historii, może innych Staruch, które mieszkały w tym miejscu; stworzenie bardziej szczegółowego obrazu wioski i jej mieszkańców, oraz ich związków z magią; historia głównej bohaterki, sensu jej życia i być może związków z magią, wyspą lub mieszkańcami wioski.

Na jednego żółwia przypadała jedna Starucha :P

Mam trochę wrażenie, że opowiadanie, które wolałbyś przeczytać, nie jest tym, które ja chciałam napisać ;-)

 

Drakaino,

cieszę się bardzo, że opko bardzo Ci się :-D Z Twoim “muskiem” wszystko w porządku. To opowiadanie jest też o inności, obcości i jej różnych konsekwencjach :-)

 

ninedin,

witaj :-) super, że przypadło do gustu.

 

Bardzo przy tym symboliczne, choć właśnie symboliczne, nie alegoryczne – nie ma łatwego klucza tłumaczącego tekst.

Dziękuję, że zwróciłaś uwagę na to rozróżnienie heart

 

 

Dziękuję Wam za przeczytanie i obszerne komentarze :-D

It's ok not to.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Fajnie, że fajne. Dzięki, Anet, za wizytę :-)

It's ok not to.

Nowa Fantastyka