- Opowiadanie: gnoom - Sjęgniewa i czarny kot

Sjęgniewa i czarny kot

Tra­fił się kon­kurs, to po­my­śla­łem, że po­czy­nię to małe dzie­ło, ba­wiąc się przy tym odro­bi­nę wszyst­kim do­brze znaną, kla­sycz­ną kon­wen­cją. Mam na­dzie­ję, że przy­pad­nie Wam do gustu.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

kam_mod, Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Sjęgniewa i czarny kot

Sję­gnie­wa sie­dzia­ła przy sto­li­ku i wy­cze­ki­wa­ła, spo­koj­nie po­pi­ja­jąc piwo.

Miała po­waż­ny pro­blem – od ja­kie­goś czasu tra­pi­ło ją pewne uczu­cie. Wiel­ce na­mol­ne, co i rusz ką­sa­ło ją w umysł, ni­czym ten komar w cie­pły, letni wie­czór i ile­kroć sta­ra­ła się o nim nie my­śleć tu­dzież owo pa­skudz­two igno­ro­wać, ty­le­kroć ustę­po­wa­ło, by po dniu czy dwóch po­wra­cać ze zdwo­jo­ną siłą.

Sję­gnie­wa nie miała w zwy­cza­ju od­czu­wać rze­czy. Oczy­wi­ście to nie tak, że była bez­dusz­na albo tym bardziej uczuć po­zba­wio­na. Brało się to ra­czej z tego, iż ota­cza­ją­cy ją świat na co dzień nie­po­mier­nie ją wręcz nu­dził.

Odkąd tylko pa­mię­ta­ła, nie­mal wszy­scy do­oko­ła mó­wi­li jej co ma robić. Jej tato, Oleg, wła­ści­ciel karcz­my w dziel­ni­cy por­to­wej, co i rusz na­rze­kał, że nie chce zo­stać kel­ner­ką w jego spe­lun­ce, gdzie cze­ka­ły na nią takie atrak­cje jak no­sze­nie trun­ków, smród oraz zno­sze­nie ob­le­śnych spoj­rzeń i uni­ka­nie lep­kich łapsk spo­co­nych, w więk­szo­ści do tego mocno pod­sta­rza­łych by­wal­ców. Matka na­to­miast czę­sto na nią uty­ski­wa­ła, bia­do­ląc coś o tym, że „źle się pro­wa­dzi”. A to się za dużo garbi, że w su­kien­kach cho­dzić nie lubi jeno cią­gle tylko te spodnie i ubło­co­ne buty, no ty­po­we star­cze pier­do­le­nie kogoś kto nie po­dą­ża za modą i tym no… po­stę­pem spo­łecz­nym.

Mimo tego, że sta­rzy nie­mo­żeb­nie ją cza­sem wkur­wia­li, Sję­gnie­wa raz na czas lu­bi­ła wpa­dać do „Bez­gło­we­go Raka”, nazwa rów­nie uro­cza co sam przy­by­tek, a cza­sem zda­rza­ło jej się nawet po­ma­gać na za­ple­czu albo sprzą­tać, gdy wszy­scy już wy­szli.

No, pra­wie wszy­scy. Trze­ba wam bo­wiem wie­dzieć, że Sję­gnie­wa nie zja­wia­ła się w „Raku” by­naj­mniej po to, by po­ma­gać roz­krę­cać lo­kal­ny biz­nes. Je­dy­ną rze­czą, a ra­czej osobą, która skła­nia­ła ją do za­glą­da­nia do je­dy­nej knaj­py w por­cie Ham­to­nu był On.

Pew­ne­go dnia do­sły­sza­ła imię. Seven. Dziw­ne, eg­zo­tycz­ne, zu­peł­nie nie pa­so­wa­ło do Bieł­go­row­czy­ka, w prze­ci­wień­stwie do tego na­le­żą­ce­go do niej, odzie­dzi­czo­ne­go chyba po pra­bab­ce czy innej, ro­do­wej ma­tro­nie. Przez te parę mie­się­cy od kiedy po raz pierw­szy go uj­rza­ła, za­mie­ni­li może ze dwa zda­nia i poza tym, że prak­ty­ko­wał u lo­kal­nej mi­strzy­ni ko­wal­skiej, zbyt wiele się nie do­wie­dzia­ła.

A jed­nak było w nim coś, co ku­si­ło i przy­cią­ga­ło. Po­do­ba­ły jej się jego dłu­gie, kru­czo­czar­ne włosy, lekko kwa­dra­to­wa szczę­ka, spa­lo­na słoń­cem twarz, ale przede wszyst­kim oczy. Wiel­kie, brą­zo­we i wiecz­nie nie­obec­ne, tak jakby od za­wsze za czymś tę­sk­ni­ły albo wy­glą­da­ły przy­by­cia ja­kiejś osoby, zbaw­cy czy zbaw­czy­ni, które wy­rwa­ły­by je wraz z całą resz­tą Se­ve­na z tej sza­rej, mdłej co­dzien­no­ści.

Sję­gnie­wa za­rów­no w swej wła­snej opi­nii, jak i jej ro­dzi­ny, są­sia­dów i ogól­nie całej oko­li­cy na­le­ża­ła do nie­brzyd­kich i nie­głu­pich istot, toteż co i rusz jakiś ad­o­ra­tor za­bie­gał o jej wzglę­dy. Więk­szość z nich nie­ste­ty za­pew­ne nie po­tra­fi­ła­by prze­li­te­ro­wać słowa „ro­mans”, a nie­któ­re przy­pad­ki nawet „flirt”, toteż żaden z nich nigdy nie przy­kuł jej uwagi, nie mó­wiąc już o za­in­te­re­so­wa­niu. W tym ma­ło­mów­nym, odro­bi­nę zdzi­wa­cza­łym ter­mi­na­to­rze skry­wa­ła się jed­nak jakaś ta­jem­ni­ca, która in­try­go­wa­ła ją odkąd po raz pierw­szy go uj­rza­ła tam­te­go pa­mięt­ne­go wie­czo­ru w ta­wer­nie. W końcu, po wielu ty­go­dniach ze­bra­ła się do od­wa­gę, aby do niego za­ga­dać i może za­pro­sić na jakiś wspól­ny spa­cer albo inną, przy­jem­ną ak­tyw­ność.

Jed­nak Sję­gnie­wie nie było to dane. Bo­wiem dzień po tym jak po­wzię­ła swe po­sta­no­wie­nie, Seven nie po­ja­wił się w karcz­mie o swo­jej sta­łej porze. Nie zja­wił się też na­stęp­ne­go ani nawet ko­lej­ne­go wie­czo­ru. Sję­gnie­wa py­ta­ła o niego tatę, a także ojca sa­me­go Se­ve­na, który nadal re­gu­lar­nie po­ja­wiał się w przy­byt­ku. Od tego ostat­nie­go do­wie­dzia­ła się, że jego syn po pro­stu pew­ne­go dnia znik­nął, zo­sta­wia­jąc po sobie je­dy­nie po­że­gnal­ny list, w któ­rym wy­tłu­ma­czył, że rusza w świat, aby prze­żyć przy­go­dę życia i od tam­te­go czasu słuch po nim za­gi­nął.

Dziew­czy­na z po­cząt­ku bar­dzo się za­smu­ci­ła, ale ku­pi­ła tę hi­sto­rię. Ma­rzy­ciel­ski wzrok ta­jem­ni­cze­go chło­pa­ka wy­glą­da­ją­cy za­wsze cze­goś da­le­ko na ho­ry­zon­cie wy­da­wał jej się pa­su­ją­cy do kogoś, kto pew­ne­go dnia wy­jeż­dża bez uprze­dze­nia. Póź­niej jed­nak cała spra­wa za­czę­ła jej śmier­dzieć. Po pierw­sze – skąd miał­by wziąć pie­nią­dze na po­dróż, skoro jak twier­dził jego ro­dzi­ciel, nie za­brał z domu nic poza pa­ro­ma ubra­nia­mi i jed­nym mie­czem wy­ku­tym z po­mo­cą mi­strzy­ni Ashy? Po dru­gie – czemu miał­by zde­cy­do­wać się na ten krok aku­rat teraz? Oj­ciec wspo­mi­nał coś, że dzień przed znik­nię­ciem Se­ve­na w lo­ka­lu po­ja­wił się jakiś siwy je­go­mość, który bre­dził coś o szu­ka­niu śmiał­ków i wiel­kich skar­bach, ale Sję­gnie­wa nie są­dzi­ła, żeby młody i spra­wia­ją­cy wra­że­nie roz­sąd­ne­go chło­pak dał się oma­mić ba­ja­niom ja­kie­goś obłą­ka­ne­go star­ca i rzu­cił z dnia na dzień wszyst­ko, by wy­ru­szyć w po­dróż z kimś, kogo nawet nie znał.

Ist­nia­ło jed­nak wy­tłu­ma­cze­nie, które per­fek­cyj­nie pa­so­wa­ło dziew­czy­nie do wszyst­kie­go i im dłu­żej nad nim my­śla­ła, tym bar­dziej sen­sow­ne jej się wy­da­wa­ło – Seven zo­stał po­rwa­ny.

W całej hi­sto­rii po­ja­wił się jesz­cze jeden wątek, który z po­zo­ru wy­da­wać mógł się nie­istot­ny i z ni­czym nie zwią­za­ny, jed­nak in­tu­icja pod­po­wia­da­ła Sję­gnie­wie, że coś jest na rze­czy. Ta na­to­miast rzad­ko jak za­wo­dzi­ła, toteż dziew­czy­na za­wie­rzy­ła swemu ko­bie­ce­mu in­stynk­to­wi i w tej spra­wie. Zda­rzy­ło się bo­wiem, iż dzień po znik­nię­ciu Se­ve­na "Pod Bez­gło­wym Ra­kiem" za­czął po­ja­wiać się kot.

Nigdy nie zaj­rza­ła mu pod ogon, praw­da, jed­nak da­ła­by sobie rękę uciąć, że był to kocur. W jego ru­chach było coś kró­lew­skie­go, ale w taki trud­ny do opi­sa­nia, choć nie­moż­li­wy do po­my­le­nia, męski spo­sób. Jego futro, czar­ne jak węgiel, było pięk­ne, czy­ste i lśni­ło w bla­sku oliw­nych lamp, zu­peł­nie nie pa­su­jąc do wi­ze­run­ku brud­nych, wy­głod­nia­łych lo­kal­nych bez­dom­nia­ków i in­nych po­dob­nych przy­błęd, które cza­sem krę­ci­ły się po dziel­ni­cy.

Zwie­rzak wśli­zgi­wał się do środ­ka mniej wię­cej w oko­li­cach zmierz­chu, dziw­nym tra­fem w po­dob­nych go­dzi­nach, kiedy mi­strzy­ni Asha i jej uczeń koń­czy­li aku­rat go­dzi­ny pracy. Fu­trzak cza­sem łaził od stołu do stołu, w więk­szo­ści przy­pad­ków igno­ro­wa­ny przez by­wal­ców, z rzad­ka kar­mio­ny reszt­ka­mi ryby albo in­ne­go mię­si­wa od nie­któ­rych, bar­dziej szczo­drych i na­je­dzo­nych Ham­to­nek i Ham­ton­czy­ków, które to po­dar­ki za­wsze przyj­mo­wał z wdzięcz­no­ścią. Raz tylko się zda­rzy­ło, że jakiś lo­kal­ny gbur spró­bo­wał wy­mie­rzyć czte­ro­ła­po­wi kop­nia­ka, ale po otrzy­ma­niu sro­giej bury od Olega, za­nie­chał po­dob­nych wy­sko­ków.

Sam kot spra­wiał jed­nak wra­że­nie, że nie­szcze­gól­nie prze­jął się całym zaj­ściem. Sję­gnie­wa do­strze­gła nawet, iż zwie­rzę po­sia­da­ło swoją ści­śle okre­ślo­ną ru­ty­nę, którą wy­ko­ny­wa­ło z pie­czo­ło­wi­to­ścią i co waż­niej­sze, re­gu­lar­no­ścią, która nie pa­so­wa­ła nor­mal­nie do ma­łych łow­ców myszy. Nie by­ło­by nawet nad­uży­ciem okre­ślić ją mia­nem „ty­po­wo ludz­kiej”.

Czar­ny kot wkra­czał do ta­wer­ny w oko­li­cach zmierz­chu, z do­kład­no­ścią do po­wiedz­my kwa­dran­sa czy dwóch. Na­stęp­nie sta­wał na pa­ra­pe­cie i gapił się w okno, tak jakby wy­pa­try­wał sta­łych klien­tów, ma­ry­na­rzy, han­dla­rzy i in­nych miesz­kań­ców Ham­to­nu zmie­rza­ją­cych w kie­run­ku ta­wer­ny na nad­cho­dzą­ce go­dzi­ny szczy­tu. Póź­niej, kiedy karcz­ma tro­chę się za­peł­nia­ła, roz­po­czy­nał swoją tra­dy­cyj­ną prze­chadz­kę po lo­ka­lu. Ocie­rał się, miau­czał, ge­ne­ral­nie zwra­cał na sie­bie uwagę wszyst­kich, któ­rzy ra­czy­li spoj­rzeć kto to ich tam za­cze­pia pod sto­łem. Sję­gnie­wa z po­cząt­ku my­śla­ła, że ma­łe­mu głod­ne­mu da­chow­co­wi cho­dzi­ło wy­łącz­nie o je­dze­nie. Szyb­ko jed­nak prze­ko­na­ła się, że tak nie jest. Cią­głe za­cze­pia­nie i miau­cze­nie mu­sia­ło mieć swoją przy­czy­nę gdzieś in­dziej, gdyż to­wa­rzy­szy­ło wi­zy­cie ma­łe­go futrzaka nie­za­leż­nie czy aku­rat obok niego le­ża­ło je­dze­nie czy nie. Dziew­czy­na nie miała wąt­pli­wo­ści – mały wą­sacz wy­raź­nie szu­kał uwagi.

Tylko po co?

Wi­zy­ta czar­ne­go psot­ni­ka koń­czy­ła się w za­sa­dzie za­wsze tak samo – około pół­no­cy, gdy Rak zdą­żył już tro­chę opu­sto­szeć, ki­ciuś wy­cho­dził przez drzwi z opusz­czo­ną głową, jakby zre­zy­gno­wa­ny. I tak dzień w dzień i noc w noc, przy­naj­mniej w trak­cie tych, kiedy Sję­gnie­wa aku­rat po­ma­ga­ła w karcz­mie. Nie po­tra­fi­ła tego wy­tłu­ma­czyć i pew­nie uzna­li­by ją za wa­riat­kę, gdyby po­dzie­li­ła się tymi re­we­la­cja­mi, ale czuła, po pro­stu prze­czu­wa­ła, że znik­nię­cie Se­ve­na i po­ja­wie­nie się czar­ne­go kota były jakoś ze sobą po­wią­za­ne.

Tej nocy po wsta­niu od stołu po­wie­dzia­ła więc ojcu, że bar­dzo się zmę­czy­ła i chcia­ła­by wró­cić wcze­śniej do domu. Oleg, nie prze­wi­du­jąc ni­cze­go, na­tu­ral­nie się zgo­dził, a jego córka kiedy tylko uj­rza­ła, jak fu­trzak wy­my­ka się z lo­ka­lu, po­dą­ży­ła za nim.

Doj­rzał ją mo­men­tal­nie, w za­sa­dzie zaraz po tym jak opu­ści­ła Raka. Naj­pierw przyj­rzał jej się uważ­nie, a potem za­miau­czał i pod­szedł do niej.

– Skąd się tu wzią­łeś, co? – za­py­ta­ła dziew­czy­na, mi­zia­jąc ma­lu­cha za uchem. Nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że nie był dziki, ina­czej za żadne skar­by nie dałby się do­tknąć.

Usły­szaw­szy py­ta­nie, ki­ciuś za­strzygł uszka­mi i za­miau­czał, jakby na­praw­dę pró­bo­wał od­po­wie­dzieć. Na­stęp­nie od­szedł w kie­run­ku jed­nej z bocz­nych uli­czek, po to tylko, by zaraz ob­ró­cić głów­kę i za­miau­czeć po­now­nie.

– O co cho­dzi? – Sję­gnie­wa po­de­szła do dzi­wacz­ne­go fu­trza­ka. – Mam za tobą iść?

Da­cho­wiec wydał z sie­bie cichy, słod­ki od­głos przy­po­mi­na­ją­cy odro­bi­nę gru­cha­nie i po­drep­tał przed sie­bie. Bio­rąc to za za­pro­sze­nie, dziew­czy­na ru­szy­ła za nim. Nie wie­dzia­ła czy na­praw­dę miała rację w kwe­stii spra­wy Se­ve­na, ale cie­szy­ła się, że prze­czu­cie jej nie my­li­ło. Ten kot zde­cy­do­wa­nie nie za­cho­wy­wał się jak nor­mal­ny da­cho­wiec i skry­wał jakąś ta­jem­ni­cę.

Fu­trzak prze­my­kał bocz­ny­mi ulicz­ka­mi, aż za­pro­wa­dził dziew­czy­nę do czę­ści portu, w któ­rej Sję­gnie­wa nigdy wcze­śniej nie była, ba – nawet nie wie­dzia­ła, że ist­nie­je. Z dala od chat i ludz­kich oczu, do­oko­ła znaj­do­wa­ły się je­dy­nie po­most, przy­cu­mo­wa­nych do niego kilka ry­bac­kich łodzi oraz plaża i bez­kre­sne, wy­jąt­ko­wo tej nocy spo­koj­ne morze.

Ki­ciak na­to­miast, ku ogrom­ne­mu za­sko­cze­niu dziew­czy­ny, wła­śnie w jego kie­run­ku skie­ro­wał kroki. Jakby nigdy nic po­drep­tał na molo, po czym po­now­nie ob­ró­cił łepek, jakby spraw­dzał czy Sję­gnie­wa dalej za nim idzie… By następnie wsko­czyć w mor­skie fale z gło­śnym plu­śnię­ciem.

– Nie! – krzyk­nę­ła dziew­czy­na, bie­gnąc co sił w kie­run­ku desek, na któ­rych jesz­cze chwi­lę wcze­śniej stał jej oso­bli­wy prze­wod­nik. Zanim jed­nak do­tar­ła na miej­sce sta­nę­ła jak wryta, gdyż to co wy­da­rzy­ło się w wo­dzie prze­szło jej naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia.

Z gra­na­to­wej toni bły­snę­ło bo­wiem dziw­ne, żół­ta­we świa­tło, a na­stęp­nie po­ja­wi­ła się w niej isto­ta, która kota w za­sa­dzie nie przy­po­mi­na­ła. No, może poza wiel­ki­mi, czar­ny­mi jak smoła usza­mi i smu­kłym, mo­krym ogo­nem, który mla­snął smut­no o taflę wody, kiedy się wy­nu­rzy­ła. Gdy otrze­pa­ła się ni­czym mokry pies i otwo­rzy­ła oczy, Sję­gnie­wa uj­rza­ła dwie wiel­kie źre­ni­ce oto­czo­ne pięk­ny­mi, zło­ty­mi tę­czów­ka­mi wpa­tru­ją­ce się w nią.

– Cześć – rzu­ci­ła isto­ta jakby nigdy nic. Gdy sta­nę­ła już na peł­nych no­gach na mie­liź­nie, ogon za­nu­rzył się jej po­now­nie, a woda się­ga­ła mniej wię­cej do pasa. Do­pie­ro wtedy, z nie­ma­łym za­wsty­dze­niem, Sję­gnie­wa zo­rien­to­wa­ła się, że po­stać była kom­plet­nie naga. Drob­ne pier­si za­koń­czo­ne ja­sno­brą­zo­wy­mi sut­ka­mi wy­raź­nie też su­ge­ro­wa­ły, że dziew­czy­na jed­nak po­my­li­ła się co do płci swo­je­go prze­wod­ni­ka.

Czyli nie je­steś ko­cu­rem ani tym bar­dziej Se­ve­nem. In­tu­icja tym razem kompletnie za­wio­dła.

– Po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy, czło­wiek.

– Po­mo­cy? – za­py­ta­ła Sję­gnie­wa, po­śpiesz­nie ob­ra­ca­jąc się ple­ca­mi do mó­wią­cej osoby, uprzed­nio spło­nąw­szy szkar­łat­nym ru­mień­cem.

– Tak wła­śnie. Prze­pra­szam, mówię śmiesz­nie, tro­chę od­zwy­cza­jo­na. Mam na sobie klą­twa. Zła wiedź­ma rzu­ci­ła, bo ukra­dłam jaja z kur­ni­ka. Pa­skud­na baba. Teraz wiecz­nie kot i nie móc swo­bod­nie wra­cać do ludz­ka forma. Jeden spo­sób by zła­mać klą­twa i po­trze­bu­je czło­wiek. Dla­te­go cho­dzim do karcz­ma co i rusz, żeby za­cze­pić i jakiś spro­wa­dzić. Tyś pierw­sza, co w końcu przy­szła. Wiel­kie to szczę­ście.

– Jak mo­gła­bym ci pomóc? – Sję­gnie­wa miała nie­ja­sne prze­czu­cie, że nie spodo­ba jej się od­po­wiedź.

– Krew. Ludz­ka krew po­trzeb­na, by od­czy­nić urok. Ja po­trze­bo­wać się napić, jak wam­pierz.

– Jak dużo? – za­py­ta­ła dziew­czy­na, pod wra­że­niem wła­snej śmia­ło­ści, że w ogóle roz­wa­ża­ła pomoc stwo­ro­wi.

– Nie wiem, tego mi nie po­wie­dzia­ła. Czemu sto­isz tyłem?

– Ja, em… – To py­ta­nie ja­kimś cudem spra­wi­ło, że Sję­gnie­wa za­ru­mie­ni­ła się jesz­cze bar­dziej. – To zna­czy, ta sy­tu­acja jest dla mnie tro­chę krę­pu­ją­ca. Ty i twój, no wiesz – brak ubrań.

– Też mo­żesz ścią­gnąć jak chcesz – od­par­ła re­zo­lut­nie istota. – Bę­dzie le­piej?

– Chyba nie.

– Jak chcesz. To jak, po­mo­żesz?

W ostat­nim sło­wie nie było w sumie proś­by ani pre­ten­sji, je­dy­nie na­dzie­ja. Sję­gnie­wa w końcu prze­mo­gła się i po­now­nie od­wró­ci­ła w kie­run­ku bez­czel­nie nie­skrę­po­wa­nej swą na­go­ścią isto­ty. Była w sumie bar­dzo ładna, ba – śmia­ło można by rzec, że pięk­na. Wpa­try­wa­ła się w Sję­gnie­wę tymi pięk­ny­mi, zło­ty­mi ocza­mi. Dziew­czy­na czuła, że mo­gła­by w nich uto­nąć, jeśli tylko zbyt długo od­wza­jem­nia­ła­by spoj­rze­nie. Po­czu­ła, jak robi jej się go­rą­co.

Na Bo­gi­nię, co się ze mną dzie­je? Czy to przez okres? A może zbyt długą abs­ty­nen­cję – ile to już, rok? Dwa lata? Do dia­ska, ale ten czas leci…

Za­wie­szo­na mię­dzy nimi cisza po­wo­li za­czy­na­ła się robić nie­zręcz­na. Sję­gnie­wa czuła, że musi ją w końcu prze­rwać. I kiedy już to miała zro­bić, do głowy wpa­dła jej myśl. Tak bez­czel­na, tak per­wer­syj­na, a jed­no­cze­śnie tak pod­nie­ca­ją­ca, że młoda Ham­ton­ka nie miała po­ję­cia jakim cudem w ogóle się tam po­ja­wi­ła. Kiedy to już jed­nak zro­bi­ła, nie za­mie­rza­ła znik­nąć, o nie! Co wię­cej, Sję­gnie­wa czuła, że prę­dzej czy póź­niej jej ule­gnie.

– Więc? – Ma­gicz­na isto­ta po­na­gli­ła ją grzecz­nym, acz aser­tyw­nym py­ta­niem.

– W za­sa­dzie to… – Na Bo­gi­nię, nie wie­rzę. Czy ja na­praw­dę to zro­bię? – to tro­chę krwa­wię w tym mo­men­cie. Może wy­star­czy.

– Na­praw­dę? – Osoba, która jesz­cze przed chwi­lą była czar­nym kotem wy­glą­da­ła na bar­dzo szczę­śli­wą po usły­sze­niu tych wie­ści. Zaraz jed­nak przy­ję­ła zdzi­wio­ną minę. – A gdzie?

– No… – Daj spo­kój, dzie­wu­cho, teraz się nie wy­co­fasz. Po­wie­dzia­łaś a, to trze­ba i b.– Z dołu.

Ko­to­łacz­ka przez okres paru skrę­po­wa­nych i prze­ra­żo­nych ude­rzeń serca spra­wia­ła wra­że­nie skon­ster­no­wa­nej. Sję­gnie­wa całym swoim je­ste­stwem sta­ra­ła się nie spa­lić bu­ra­ka ani czym prę­dzej nie uciec z miej­sca zda­rze­nia, po­zo­sta­wia­jąc bied­ną prze­klę­tą sie­rot­kę samej sobie. W końcu na twa­rzy pięk­ne­go stwo­rze­nia po­ja­wił się wyraz olśnie­nia.

– Aaaaaaaaaa, że w ten spo­sób. No dobra, kładź się.

– Co? Tak tutaj, teraz? – za­py­ta­ła głu­pio Sję­gnie­wa, po­nie­wcza­sie orien­tu­jąc się, że tego się mogła w sumie spo­dzie­wać.

– No prze­cie nie wyjdę z wody, co nie? Kładź się na pia­chu i nie ma­rudź.

Pełna myśli róż­no­ra­kich i onie­śmie­lo­na nagłą pew­no­ścią sie­bie swej prze­wod­nicz­ki, dziew­czy­na usłu­cha­ła roz­ka­zu.

– W sumie o co cho­dzi z tą wodą? – za­py­ta­ła, po­wo­li ścią­ga­jąc spodnie. – To zna­czy, dla­cze­go mu­sisz w niej stać, by móc przy­jąć ludz­ką formę?

Ko­to­łacz­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– A ja wiem. Może ta za­to­ka jaka ma­gicz­na czy cuś. Nie tak, żeby mi wiedź­ma wska­zów­ki da­wa­ła. Raz przy­pad­kiem wpa­dłom i od­kry­łom, że tak to dzia­ła, toć potem plan wy­my­śli­łom.

– Wpa­dłom? – po­wtó­rzy­ła nie­pew­nie Sję­gnie­wa, przy­swa­ja­jąc tę rzad­ko spo­ty­ka­ną formę i jed­no­cze­śnie po­zby­wa­jąc się maj­tek.

– Ano. Fido mam na imię, miło po­znać. A teraz leż spo­koj­nie – obie­cu­je, że bę­dzie fajno.

Sję­gnie­wa nie miała po­ję­cia jaką magią po­słu­ży­ła się stara ma­gicz­ka, aby prze­kląć Fido. Kiedy jed­nak de­li­kat­ne, mięk­kie usta i gięt­ki, trosz­kę chro­po­wa­ty język do­tknę­ły jej dol­nych warg po­czu­ła, że w żaden spo­sób nie mo­gła­by się rów­nać z tą, któ­rej wła­śnie za­czę­ła do­świad­czać.

 

***

 

Ry­tu­ał oka­zał się sku­tecz­ny, a Fido za­czę­ło ją od­wie­dzać re­gu­lar­nie. Sję­gnie­wa szyb­ko na­uczy­ła się mówić na nie tak, jak sobie tego ży­czy­ło, a za­sia­ne tam­tej nocy zia­ren­ko uczu­cia w końcu wy­kieł­ko­wa­ło, by prze­ro­dzić się w pięk­ny, doj­rza­ły kwiat mi­ło­ści. Matka jako pierw­sza za­ak­cep­to­wa­ła ich zwią­zek – jak sama okre­śli­ła, jej córka „za­wsze była tro­chę dziw­na”, toteż re­we­la­cje o tym, że cho­dzi z ko­to­łacz­ką, do tego bez­pł­cio­wą przy­ję­ła za­ska­ku­ją­co do­brze. Oleg miał z tym tro­chę więk­szy pro­blem i po­cząt­ko­wo za­ka­zy­wał parze spo­ty­kać się w Raku, co by się „nie ob­no­si­ły”. Po od­by­ciu ze swoją córką bar­dzo po­waż­nej roz­mo­wy w końcu jed­nak mach­nął ręką, a z cza­sem nawet po­lu­bił swoją odro­bi­nę nie­ty­po­wą osobę córkową. Sję­gnie­wa szyb­ko zaś za­po­mnia­ła o ta­jem­ni­czym chło­pa­ku oraz po­wo­dzie, dla któ­re­go w ogóle wy­bra­ła się tam­te­go dnia za ta­jem­ni­czym, czar­nym kotem. Była szczę­śli­wa i osta­tecz­nie tylko to się dla niej li­czy­ło.

Koniec

Komentarze

Hej, gnoomie!

Widzę, że dużo nawpadało tekstów jednocześnie, więc pomyślałam, że odwdzięczę się za komentarz u mnie ;)

 

Podobała mi się narratorka. Uniknąłeś Mary Sue, co zawsze się chwali, jednocześnie tworząc normalną, ciekawą bohaterkę. Przyjemny rytm opowiadania, zjadłam całe na raz. Wątki LGBT zawsze miło mi widzieć ;)

 

Mam wrażenie, że rozkręcałeś się z opowiadaniem powoli, by nagle krzyknąć “do diabła, zaraz limit”, czego skutkiem jest nadmiernie rozwleczony akt pierwszy (zdecydowanie za dużo wychwalania Sevena w kontekście późniejszych wydarzeń, opis wyglądu można było spokojnie ograniczyć do oczu, obiektu zachwytów bohaterki), pozbawiony napięcia finał (– jestem potworem i chcę twojej krwi, okej? OKEJ? – noo okej) i napisana na kolanie końcówka (żyły długo i szczęśliwie i wszyscy w porcie ich kochali, koniec).

 

Stylizacja lekka, nienachalna, chwilami rozchwiana (kwadranse, obsydiany vs karczma itd), wypowiedzi likantropki wystarczyłyby do obdarowania cechami charakterystycznymi trzech różnych bohaterów.

 

Językowo parę wpadek, ale ogólnie płynnie i solidnie. Kilka zgubionych przecinków, ale nie miałam czasu ich wypisywać.

 

siedziałaprzy stoliku

narzekał, że nie chcę zostać

nie chce

tym no… Postępem

postępem – to jedno zdanie

z dwa zdania

ze dwa

czarne niczym obsydian

czy aby na pewno to jest słowo, którego w opisie użyłaby prosta, portowa dziewczyna, córka karczmarza?

po otrzymaniu srogiej bury od Olega

niby karczmarz, niby quasi-średniowiecze, a bohaterowie zupełnie współcześni

z dokładnością do powiedzmy kwadransa czy dwóch

kwadranse w karczmie? moje zawieszenie niewiary zaczyna kuśtykać

Oleg, nie przewidując niczego, naturalnie się zgodził

Taki pracodawca to już nawet nie współczesność, a czysta futurystyka ;)

Kiciak natomiast, ku ogromnemu zaskoczeniu dziewczyny, właśnie w jego kierunku skierował swoje kroki

Zastanowiłabym się, czy koty mogą kroczyć.

Poza tym cudzych kroków nie mógł skierować, zbędny zaimek.

która kota w zasadzie wcale nie przypominała

to w zasadzie czy wcale?

zawiodła mnie na manowce.

Mieszasz frazeologizm – albo ją zawiodła, albo zwiodła na manowce.

odparła rezolutnie likantropka

Skąd Sjęgniewa znałaby takie słowo? Patrz, masz karczmę jako miejsce akcji, wystarczyłoby na początku dać jakiemuś pijaczkowi powiedzieć “na północy likantropy ogranizują festiwal” i zaraz czytelnik by się połapał, że ok, to fantastyka, likantropy normalne, spoko, czytamy dalej. A ty to wyciągasz w ostatniej chwili, a potem czytelnik ma uwierzyć, że rodzice Sjęgniewy są bardziej open-minded niż większość Polaków w dwudziestym pierwszym wieku.

A ja wiem. Może ta zatoka jaka magiczna czy cuś. Nie tak, żeby mi wiedźma wskazówki dawała. Raz przypadkiem wpadłom i odkryłom, że tak to działa, toć potem plan wymyśliłom.

Ta stylizacja likantropki jakaś rozchwiana.

 

Uwaga zupełnie na marginesie, bo absolutnie nie chcę ingerować w twoją fabułę, ale zabawnie (moim zdaniem) by było, gdybyś w zakończeniu zasugerował czytelnikom, że likantropka załatwiła Sevena. To by ładnie powiązało wątki, bo mnóstwo miejsca poświęciłeś na wprowadzenie i rozwinięcie jego postaci i poszło to donikąd.

 

Dobra, podsumowując, nic nie urwało, ale przyjemnie się czytało. Popraw błędy, to kliknę bibliotekę :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Błędy poprawione. Poza kroczeniem, bo nie wiem specjalnie co mogłoby innego pasować, a z doświadczenia z mą trójką (piątką w zasadzie licząc te tymczasowe) kotów zapewniam, że choć większość czasu raczej radośnie “kopytkują” w tę i z powrotem, to dumnie kroczyć jak najbardziej potrafią.

Sevena niestety nie mogłem uśmiercić, gdyż jest częścią zdecydowanie szerszej narracji gdzie indziej i mi by się zwyczajnie moje personalne universum nie spinało. Niemniej dziękuję za cenną sugestię, jak również odwiedziny i komentarz. Co się zaś tyczy postępowości rodziców, cóż – może to naiwne z mojej strony, ale chciałbym wierzyć, że nawet w quasi-średniowiecznym fantasy miłość (czy to romantyczna czy rodzicielska) czasem zwycięża nad uprzedzeniami. Takiego świata bym chciał, przyznam szczerze, a beletrystyka daje mi tę cudowną możliwość, iż sam mogę decydować co w danej rzeczywistości alternatywnej by przeszło, a co już nie. Jeśli ucierpi na tym zawieszenie niewiary odbiorców, odbiorczyń i ewentualnych osób odbierających – cóż, mam nadzieję, że nie zniechęci ich to do konsumpcji innych tworów mego pióra, którymi tutaj i pewnie gdzieś indziej planuję się jeszcze podzielić.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

W literaturze wszystko sie da, czasem wystarczy jedno dodatkowe zdanie na poczatku opowiadania, zeby czytelnik uwierzyl w twoja wersje bez zastrzezen :)

 

Skoro poprawione, to klikam z radoscia :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Hmmm, dobra porada. Dziękuję – będę to miał w przyszłości na uwadze. Konkurs dojrzałem dosłownie w ostatniej chwili (trzeciego bodajże), toteż faktycznie szorcik powstawał na ostatnią chwilę, na czym z pewnością ucierpiało tempo akcji i parę innych rzeczy. Nie jest to może literatura wysokich lotów, ale ogólnie jestem raczej zadowolony z końcowego efektu, a po Twoich miłych słowach – tym bardziej. Także jeszcze raz dzięki :)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Nie przestanę zastanawiać się co z Sevenem, ale mi się podobało.

 

 

Oczywiście to nie tak, że była bezduszna albo też ich pozbawiona.

 

Nie wiadomo czego pozbawiona. 

 

Przez te parę miesięcy od kiedy po raz pierwszy go ujrzała, wymienili może ze dwa zdania i poza tym, że praktykował u lokalnej mistrzyni kowalskiej, zbyt wiele się nie dowiedziała.

 

Dałabym zamienili zamiast wymienili. 

 

toteż żaden z nich nigdy nie przykuł jej uwagi, nie mówiąc już o zainteresowaniu.

 

Wygląda na to, że nie przykuł również zainteresowania;)

 

 

– Wpadłom? – powtórzyła niepewnie Sjęgniewa, przyswajając tę rzadko spotykaną formę i jednocześnie pozbywając się majtek.

 

Cudowne!;)

Lożanka bezprenumeratowa

Tekst edytowany, usterki poprawione. Bardzo dziękuję, że wpadłaś i cieszę się, że spodobał Ci się szorcik. O Sevenie powstaje tymczasem książka, także jak mi się ją w końcu uda ukończyć to na pewno dam znać ;)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hm.

 

Wątek Sevena był i umarł. Nie to, że mi go szkoda, ale skoro był, powinien być rozwiązany w jakiś sposób. Mam wrażenie, że w trakcie opowiadania koncept uległ nagłej zmianie. Seven miał być kotem, ale coś sprawiło, że jego wątek poszedł w odstawkę, a na jego miejsce wskoczył Fido.

 

Jestem w stanie kupić, że nasza bohaterka dała kotołakowi strzelić sobie minetkę “na ładne oczy”. Gdzieś w opku pobrzmiewa jej niepokorny charakter i wyraźne oderwanie od standardów społeczeństwa. Jest inna, trzyma się tego, i bardzo dobrze. Sęk w tym, że potem mamy dwa akapity o wielkiej miłości, w co można uwierzyć, ale mnie jako czytelnika nie przekonuje. Jeżeli idziemy w stronę relacji międzyludzkich (czy tam ludzko-łakowych), to chciałbym zobaczyć jak taki związek rozkwita i z jakimi problemami się wiąże. Caaaały ten wstęp o Sevenie trzeba było wyrzucić, poświęcając uwagę Fido.

 

Uważam, że zanim Sjęgniewa oddała się Fido na plaży, powinna go lepiej poznać – zbudować relację i zaufanie – i może po dwóch, trzech wizytach na plaży i rozmowie z Fido nasz kotołak mógłby wreszcie zdradzić, czego potrzebuje do odczynienia klątwy.

 

Dysproporcja motywów przedstawionych w opowiadaniu jest znacznie zaburzona, przez co zwyczajnie mi nie podeszło.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Cześć! Przeczytałam, choć im bliżej końca, tym bardziej miałam minę, jak Kermit Zanaisa. :D

Zwalczyłam jednak miesiączkowy niesmak i summa summarum, podobało mi się. Chwała też za humorystyczny wydźwięk. Miła odmiana od tego mroku i powagi w pozostałych zgłoszonych tekstach (of kors, włącznie z moim) ;)

 

Cieszę się nawet, że marzyciel Seven poszedł w odstawkę i pojawiło się Fido, ale zgodzę się z kam_mod – można by jakoś powiązać jego zniknięcie z tym, że zeżarł go ten spragniony krwi rybolud, bo jego wątek wsiąknął jak budżet państwowy Rzeczpospolitej.

 

– To znaczy, ta sytuacja jest dla mnie trochę krępująca. Ty i twój, no wiesz – brak ubrań.

– Też możesz ściągnąć jak chcesz – odparła rezolutnie istota. – Będzie lepiej?

– Chyba nie.

– Jak chcesz. To jak, pomożesz?

Hehłam!

 

 

Techniczności:

 

A to się za dużo garbi, że w sukienkach chodzić nie lubi jeno ciągle tylko te spodnie i ubłocone buty, no typowe starcze pierdolenie kogoś kto nie podąża za modą i tym no… postępem społecznym.

Mimo tego, że starzy niemożebnie ją czasem wkurwiali, Sjęgniewa raz na czas lubiła wpadać do „Bezgłowego Raka”, nazwa równie urocza co sam przybytek, a czasem zdarzało jej się nawet pomagać na zapleczu albo sprzątać, gdy wszyscy już wyszli.

Całość piszesz w niewulgarnej, jeśli chodzi o słownictwo, konwencji, więc te dwa przekleństwa z samego początku jakoś mi odstają. To nie błąd, raczej uwaga dot. konstrukcji słownej.

 

Ciągłe zaczepianie i miauczenie musiało mieć swoją przyczynę gdzieś indziej, gdyż towarzyszyło wizycie małego pchlarza niezależnie czy akurat obok niego leżało jedzenie czy nie.

Wcześniej piszesz, że kot sprawiał raczej szlachetne wrażenie, miał lśniącą sierść, wyróżniał się na tle bezdomnych dachowców. Tu określasz go jako pchlarza – to jaki był?

 

– No przecie nie wyjdę z wody, co nie? Kładź się na piachu i nie marudź.

Na początku Fido rzuca hasłami, nie odmienia czasowników – Kali jeść, Kali pić. A później, jak w przytoczonym fragmencie, nie dość, że konstruuje bezbłędne zdania, to jeszcze strzela archaizmem. Trzeba by trochę ujednolicić jego/onego styl wypowiedzi.

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

Witaj.

Opowiadanie mocno zaskakujące. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie zakończenie. Brawa za pomysł przy realizacji tego tytułu.

 

Z technicznych:

Jakby nigdy nic podreptał na molo, po czym ponownie obrócił łepek, jakby sprawdzał czy Sjęgniewa dalej za nim idzie… Po czym skoczył w morskie fale z głośnym pluśnięciem. – powtórzenie

z czasem nawet polubił swoją odrobinę nietypową osobę synową. – czy tu celowo taka składnia? 

 

W paru miejscach wstawiłabym jeszcze przecinki:

A jednak było w nim coś (np. tutaj) co kusiło i przyciągało.

właściciel karczmy w dzielnicy portowej (tu też) co i rusz narzekał, że nie chce zostać kelnerką

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.:)

Pecunia non olet

@Folan – Na początku mała uwaga. Powinna “je”, nie “go” bliżej poznać. Fido używało rodzaju nijakiego jako stworzenie niebinarne. Po drodze również sugerowałem, że ciało ma raczej typowe dla kotołaczki, aniżeli kotołaka, toteż przyznam, że ta maskulinizacja tym bardziej mnie dziwi.

Niemniej, dziękuję za odwiedziny i ciekawy, krytyczny komentarz. Twoja hipoteza nie ma jednak bynajmniej nic wspólnego z rzeczywistością – Seven odegrał dokładnie taką rolę, jaką miał. Zgaduję, że zawsze to może zgrzytać, niemniej faktem jest, że w życiu niektóre wątki czasami pozostają niedokończone. Ludzie znikają z naszych żyć, czasem bez słowa wyjaśnienia i cóż, nie zawsze to musi mieć jakieś głębsze znaczenie, puentę ani nawet narracyjny sens. Zgaduję jednak, że wchodzimy tutaj w dyskusję “Czy beletrystyka powinna starać się emulować rzeczywistość, a jeśli tak to na ile?”. Ja wychodzę z założenia, że tak, jak najbardziej może i powinna, przynajmniej na tyle, na ile jest w stanie. A Seven był ważną częścią opowiadania, gdyż bez niego Sjęgniewa nigdy nie udałaby się na swoją małą przygodę.

A potem przestał nią być. Cała jego funkcja była dokładnie taka, jaka być powinna ni mniej ni więcej. Przykro mi, że Ci to nie podeszło, ale cóż – niczego w tej kwestii zmienić nie mogę, gdyż inaczej Seven przestałby mieć tę funkcję, jaką otrzymał, a bez niego nie byłoby reszty historii. Nawet jeśli ostatecznie okazał się w niej nieistotny. Chociaż czy na pewno?

Co do wątku Fido, cóż – tak jak napisałem, ono również miało być dziwne, niecodzienne, trochę autystyczne, co w pewien sposób mogło też pociągać Sjęgniewę. Także i w tej kwestii oraz tego jak się poznały nic bym nie zmienił raczej, nawet gdybym mógł.

 

@Ghlas cailin – Hej. Dzięki za odwiedzenie.

Nie wiem o jakim “ryboludzie” mowa (Fido było wszak kotołakiem czy może raczej osobą kotołaczą), ale tak jak napisałem kam_mod – Sevena uśmiercić nie mogę, oj nie. Ta postać ma jeszcze wielką rolę do odegrania, niemniej w trochę innym miejscu. Więc choć w samym opku dużej roli nie odegrał, nie oznacza to bynajmniej, iż w szerszym obrazku, cóż – wszystkiego, nie będzie istotny.

 

Pchlarza poprawiłem, bo faktycznie trochę zgrzyta. Resztę, cóż – dziękuję za cenne uwagi, ale chyba jednak pozostawię taką jaka jest. Wulgarność Sjęgniewy mimo wszystko pasuje mi do reszty jej charakteru, a zdania wypowiedziane przez Fido choć co prawda pewnie można by trochę ujednolicić, to mimo wszystko nie wydają mi się aż tak wysublimowane, aby zaburzać spójność całej postaci.

 

@bruce – Również dziękuję za odwiedziny oraz życzenia. Technikalia zostały poprawione.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Cała przyjemność po mojej stronie, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

A więc dziewczyna idzie za zaczarowanym kotem do przystani i pozwala kotołaczce zlizywać krew menstruacyjną z “dolnych warg”, żeby odczynić klątwę, a potem wielka miłość i żyli długo i szczęśliwie. No powiem Ci, nie zachwyciło, jest to rodzaj humoru, który nie trafia w mój gust. 

Początek jest bardzo rozwleczony i właściwie podawane w nim informacje nie mają zbyt wielkiego znaczenia dla fabuły. Tekst jest nieco przegadany, czytelnik dostaje w pigułce charakterystykę i życiorys bohaterki. I do tego przedstawiasz ją jako buntowniczkę, ale potem jej zachowanie nie pasuje do tej kreacji. Nie widzę też powodu, aby narrator wszechwiedzący przeklinał.

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Gnoom – Sjęgniewa i czarny kot

 Zapowiadało się dość zwyczajnie. Mamy dziewczynę, pojawia się Steven, coś tam zaczyna iskrzyć. W końcu jest i tajemnicze zniknięcie i tajemniczy czarny kocur. Standardowo.

A potem łup w brzuch!

No, tego się nie spodziewałem. Scenę z „zejściem ku czerwieni” musiałem przepić drinkiem, ale nie ma sprawy – trzeba się bawić. Trochę szybko ta miłość rozkwitła i trochę za łatwo doszło do happy endu, wolałbym nieco bardziej rozbudowaną końcówkę kosztem przeciągniętego początku. Mimo to nie zamierzam narzekać, bo dobrze czasem poczytać jak się komuś udaje znaleźć miłość. A że z kotoosobą? Sam spotykam się z ryjówką, więc nie będę krytykować!

Było trochę dziwnie, trochę słodko i trochę tajemniczo. A ogólnie – uroczo.

Wszystkiego najlepszego Sjęgniewie i Fido!

 

Ech, no… Pierwsza sprawa: ciekawa jestem dokąd mnie w ogóle zabrałeś, bo świat wygląda na mało współczesny, a jednocześnie panuje w nim zadziwiające równouprawnienie. A w to trudno uwierzyć. Dałabym się przekonać, gdybyś stworzył matriarchat i przykręcił śrubę facetom, ale tutaj jest ni tak, ni siak. Nawet we współczesnym świecie nie ma równouprawnienia. Na dodatek związek Sjęgniewy z kotołaczką jest właściwie bez problemu zaakceptowany i koczy się jak w bajce: żyli długo i szczęśliwie. Naprrawdę trudno wyobrazić sobie świat, w którym takie dziwy się zdarzają.

Druga sprawa: zaczynasz od Svena, poświęcasz mu sporo czasu, a potem nagle okazuje się, że z punktu widzenia fabuły jest on kompletnie nieważny. A przecież jego zniknięcie, a także reakcja rodziny na owo zniknicie jest nieco tajemnicza. Tatuś w ogóle się tym faktem nie przejął.

Spotkanie z kotołaczką… No niby należy się cieszyć, kiedy pisarze łamią tabu, a Ty załatwiłeś od razu dwa: wątek LGTB i menstruacja, ale skonstruowałeś świat tak nierealistyczny i wyidealizowany, poprowadziłeś fabułę w taki a nie inny sposób. I teraz trudno dociec, czy Ty tak na poważnie, czy sobie jaja robisz.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Alicello, dziękuję za odwiedziny. Co do humoru – no de gustibus itd. Do Ciebie nie przemawia, komuś innemu się spodoba. Raczej celowałem w tych drugich, co pewnie zauważyłaś. Nie wszystko jest dla wszystkich, czyż nie?

Co do przegadanego początku, to z perspektywy czasu trochę się zgadzam, można to było inaczej zrobić. Absolutnie jednak nie widzę w jaki sposób biseksualna córka karczmarza, chodząca z niebinarną osobą kotołaczą nie wpisuje się w archetyp buntowniczki, także w tej kwestii pełna niezgoda ;) Nie wiem też skąd wzięłaś tego narratora wszechwiedzącego, gdyż wydało mi się dość oczywiste, że narracja jest prowadzona z Sjęgniewy. Cóż, nie dla wszystkich najwyraźniej. Z drugiej strony – dlaczego? Że wszechwiedzący to już przeklinać nie może? :D

 

Zanais – bardzo dziękuję i za odwiedziny i za budujący komentarz. Generalna idea stojąca za czymkolwiek, co kiedykolwiek z siebie wypluwam jest taka, żeby zapewnić odbiorcom rozrywkę i przyjemny czas, a z tego co rozumiem bawiłeś się przynajmniej nieźle, także cieszę się, że tak wyszło. Aha – Seven, jak angielska siódemka, nie “Steven”.

 

Irka_Luz – No to już nie musisz sobie wyobrażać, bo taki stworzyłem :D A tak serio to przyznam, że trudno by mi było odpowiedzieć na to pytanie, gdyż forma bądź co bądź była naprawdę krótka i takie rzeczy jak budowanie świata moim skromnym zdaniem trudno zaaplikować do tak zdawkowego opowiadanka.

Co drugiej rzeczy – cóż, Seven (nie Sven, ale nie chowam urazy, bo podejrzewam, że sporo przekopaliście z Zanaisem opowiadań, a mylić się rzeczą ludzką, czyż nie?) tak jak napisałem, był istotny dla fabuły, a potem przestał być. Czy to, że ostatecznie nie okazał się istotny oznacza, że na początku nie był? Cóż, dyskutowałbym, ale rozumiem Twoje odczucia. Co do taty to nigdzie nie napisałem, że się nie przejął, to jedynie Twoja intepretacja, do której masz zresztą pełne prawo. Tatuś akurat faktycznie nigdy nie należał do istotnych, także nad nim z wiadomych przyczyn się nie rozwodziłem.

Tertio – czy na poważnie czy sobie robię jaja, pytasz. Odpowiem: tak. Jak pewnie zauważyłaś, forma nie należy do szczególnie poważnych, ale tylko dlatego, że przez większość czasu poważna nie jest ani być nie próbuje, nie oznacza to wszak, że nie może mieć czegoś poważnego ani ciekawego do powiedzenia, prawda? No i generalnie w taki efekt celowałem. “Nierealistyczny i wyidealizowany” – być może, być może, ale czy to od razu źle? Wszak w opisie profilu sama masz, że chciałabyś w końcu przeczytać coś optymistycznego. To i dostałaś oto piękny optymizm, może trochę zbyt cukierkowy, może zbyt naiwny jak na polskie realia (zauważyłem zresztą już dawno naszą taką narodową przywarę – wszystko zawsze musi być na ponuro i poważnie, inaczej to nie jest “prawdziwe kino/literatura/niepotrzebne skreśl”), ale bezdyskusyjnie optymistyczny. A Ty mi tutaj, że to nie jest realistyczne, a jak oboje wiemy, realizm i optymizm przeważnie niewiele mają ze sobą wspólnego. Ech jejej, no nie dogodzisz no… :D

Niemniej bardzo dziękuję za obszerny i wyczerpujący komentarz, a porady z pewnością wezmę sobie do serca.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Gnoom,

 

Co do humoru – no de gustibus itd. Do Ciebie nie przemawia, komuś innemu się spodoba. Raczej celowałem w tych drugich, co pewnie zauważyłaś. Nie wszystko jest dla wszystkich, czyż nie?

To oczywiste, dlatego napisałam o moim zdaniu.

Absolutnie jednak nie widzę w jaki sposób biseksualna córka karczmarza, chodząca z niebinarną osobą kotołaczą nie wpisuje się w archetyp buntowniczki, także w tej kwestii pełna niezgoda ;)

I zgoda na niezgodę ;). Dla mnie wypowiedzi bohaterki nie współgrają po prostu z tym, jak ją opisuje narrator.

Nie wiem też skąd wzięłaś tego narratora wszechwiedzącego, gdyż wydało mi się dość oczywiste, że narracja jest prowadzona z Sjęgniewy. Cóż, nie dla wszystkich najwyraźniej. Z drugiej strony – dlaczego? Że wszechwiedzący to już przeklinać nie może? :D

Narracja personalna to nadal narracja trzecioosobowa, a narrator nie odczuwa emocji bohatera, a jedynie jest ograniczony przez jego perspektywę i światopogląd, dlatego mnie przeklinający narrator razi. Tak jak napisałam, ja nie widzę uzasadnienia dla tych przekleństw, bo nic moim zdaniem nie wnoszą, są bo są i tyle. Uważam, że do posługiwania się wulgaryzmami w tekście należy podchodzić z rozwagą, ale to już moja nadwrażliwość, bo zbyt wiele wiedziałam tekstów (nie mam na myśli Twojego, tylko wyjaśniam swój punkt widzenia), w które wpakowano wulgaryzmy chyba tylko z chęci zrobienia wrażenia, że tekst jest kontrowersyjny. 

Zgodzę się z przedpiścami w wielu kwestiach. Jak na koniec końców nieważną osobę, to Seven dostaje dziwnie dużo znaków. Tempo na początku znacznie wolniejsze niż w finale, ale nie robi to wrażenia finiszującego biegacza, tylko rozpaczliwej gonitwy na skróty, aby tylko zdążyć przed terminem/limitem. Miałam zamieszanie z czasem akcji – najpierw Sjęgniewa wydaje się współczesną nastolatką. A tu w komentarzach piszesz, że quasi-średniowiecze. Hmmm, mówimy o tym okresie, kiedy Joannę D’arc spalono na stosie między innymi za noszenie męskich ubrań, co uchodziło za herezję? Sodomitów też wówczas nikt po główce nie głaskał.

Ale czytało się nieźle.

z czasem nawet polubił swoją odrobinę nietypową osobę synową.

Ale dlaczego synową? Toć syn w tej bajce nie występował…

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cóż, Alicello, dla mnie wulgaryzmy stanowią w pełni naturalną część języka, którą sam na co dzień się posługuję, toteż nie widziałem jakiejkolwiek zdrożności w tym aby moja, jak już zresztą wspomniałem a wcześniej też opisałem, buntownicza bohaterka miałaby się nimi nie posługiwać. Toteż efekt taniej sensacji definitywnie nie był moim celem, zwłaszcza w tekście, który wg mnie idzie zdecydowanie dalej i porusza wiele innych tematów, które jeszcze nie tak dawno temu były niemal kompletnym tabu, jak niebinarność płci czy choćby seks miesiączkowy, który nie ukrywam – poza istotną funkcją fabularną miał owe kontrowersje jak najbardziej wzbudzać.

 

Finklo – cóż, średniowiecze rzeczywiście nie należało do szczególnie postępowych. Jak już jednak wspominałem, wywodzę się ze szkoły Pana Panżeja, toteż osobiście nie wierzę w żadne “podówczas” ani “wtedy”, a to, że świat jest mniej lub bardziej inspirowany jakąś historyczną epoką nie oznacza, że musi ją całą przyjmować z dobrodziejstwem (albo wręcz przeciwnie) inwentarza. Ja tam sobie zawsze lubiłem brać to co mi się najbardziej podobało i tak już mi pewnie zostanie. Niemniej cieszę się, że pomimo zgrzytów dostarczyłem Ci rozrywki, bo jak już nie raz wspominałem – taki zawsze jest główny cel mych tworów.

 

Anet – Ty zaś jak zwykle stanowisz balsam dla duszy, a Twoje komentarze nieskończoną motywację do dalszego działania. Dzięki, że wpadłaś :)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Majtki jeszcze nie naruszają fundamentów epoki, ale swoboda, jaką opisujesz, już chyba tak.

Babska logika rządzi!

Ja tam myślę, że wiedźmy rzucające klątwy i ludzie potrafiący zmieniać się w zwierzęta (albo w drugą stronę) mimo wszystko znacznie bardziej je zaburzają, ale widzę, że zawieszenie niewiary jest rzeczą bardzo arbitralną i wysoce subiektywną. No cóż poradzę – taki sobie świat stworzyłem i takim już pozostanie. A, że nie od podstaw? Cóż, architekt ze mnie żaden, bóstwo tym bardziej, prawo własności też nigdy wysoko na mej liście rzeczy istotnych się nie znajdowało, toteż wyrzutów sumienia, iż podbieram cudze fundamenty mieć nie będę. A jak zgrzyta? No cóż, niech zgrzyta. Najważniejsze, że wzbudza emocje, nie ma bowiem nic gorszego, niż mdła literatura pozbawiona wyrazu, o której istnieniu zapomina się dzień po przeczytaniu. Takie jest w każdym razie moje zdanie.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Ja tam myślę, że wiedźmy rzucające klątwy i ludzie potrafiący zmieniać się w zwierzęta (albo w drugą stronę) mimo wszystko znacznie bardziej je zaburzają,

Tyż prowda.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka