- Opowiadanie: Michał Pe - Wszystkie odcienie zieleni

Wszystkie odcienie zieleni

Pozdrowienia dla organizatorów konkursu, wszystkich tytulikarzy oraz tych, którzy zajrzą tu w poszukiwaniu chwili niezobowiązującej rozrywki.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wszystkie odcienie zieleni

Oni się go bali. Po prostu. Świadomość faktu uderzyła mnie z mocą gromu bijącego tam, gdzie nie sposób spodziewać się burzy. Tych trzech zaprawionych w trudach niewdzięcznej służby marynarzy, trzy uosobienia rygoru pracy na morzu, oni bali się tego niedorostka. Chłystka o wyrazie twarzy mogącym wzbudzić jedynie wzgardę lub politowanie.

– Po angielsku zna tylko pojedyncze słowa, ale z nim idzie dogadać się na migi. Sam widziałem, jak rozmawia tak z tubylcami. Jest sprytny. Na swój sposób nadzwyczaj sprytny.

Kapitan Stadhamm dobierał słowa tak, jakby bał się powiedzieć zbyt wiele. Pokiwałem głową.

– No i przyzwyczajony jest do samotności – dodał. – Daje tu sobie radę zupełnie sam. Nieraz i miesiąc minie, zanim ktoś do niego zajrzy.

– Tam mieszka? – zapytałem, wskazując.

– Tak. Dawniej z ojcem. Teraz sam.

Staliśmy ze Stadhammem na wąskiej plaży, u stóp porośniętego dżunglą wzniesienia, z którego szczytu pięła się w niebo wieża latarni morskiej. Tropikalny upał gniótł nas całym swym ciężarem.

– Stary spłodził go z Malajką, ale ona umarła. Potem przysposobił chłopaka do tej roboty. Zresztą stary też był dziwny, jak to Holendrzy. A on… on nie zna życia poza wyspą.

– Nazywa się jakoś? – zapytałem.

– Adriaan. Po ojcu Visser. Lubi nawet, jak mówić do niego z imienia i nazwiska. Radzę zapamiętać.

W tych słowach kryła się przestroga. Stadhamm uciekł spojrzeniem ku ciemnej sylwetce parowca, zakotwiczonego w zatoce. Postawa jego ciała oraz wszystko to, czym człowiek przemawia nie wydając z siebie słowa, zdradzała chęć jak najszybszego opuszczenia wyspy. Przed nami, na skarpie wieńczącej plażę, jeden z marynarzy składał wyciągnięte z łodzi zaopatrzenie. Było tego więcej, niż dwóch ludzi potrzebuje na kilkanaście dni wcale dostatniego życia. Bosman rozmawiał z chłopakiem. Jowialny, wygadany, klepał rozmówcę po ramieniu, śmiejąc się zbyt głośno. Przypominało to próby obłaskawienia głodnego drapieżnika. A może to kulawa znajomości niderlandzkiego nie podsuwała bosmanowi odpowiedniej liczby słów, aby wyjaśnić chłopakowi, po co przybyłem?

– On jest inny. – Stadhamm, nieoczekiwanie, chwycił mnie za ramię. – Proszę spojrzeć.

Wzdrygnąłem się, zaskoczony nagłą poufałością kapitana. Inny? Skądże. W Londynie widywałem już takie twarze. Upiornie płaskie, o rozmytych rysach i z małymi oczkami rozstawionymi zbyt szeroko. Z niewielkim, lecz szerokim nosem osadzonym przesadnie głęboko i ustami wiecznie rozchylonymi w poszukiwaniu oddechu. Ciało krępe, zbite, okrągła głowa o rzadkich włosach zatknięta nań jakby wychodziła wprost z obwisłych ramion. Ręce krótkie o pulchnych dłoniach. Sylwetka przygarbiona, bo oni przeważnie niedosłyszą. Idiotyzm mongolski. Przykra przypadłość, lecz przecież powszechna dla wszystkich nacji. Nie mogłem uwierzyć, że Stadhamm tak stawiał sprawę. Bali się chłopaka, bo przyszło mu urodzić się durniem? Nonsens. W moich oczach odmienność Adriaana mogła wynikać jedynie z faktu, że najwyraźniej doskonale tu sobie radził.

– Bez obaw – rzekłem, wyswobadzając się z opiekuńczego uścisku kapitana. – Nie wygląda groźnie.

Stadhamm cofnął dłoń, robiąc przy tym minę jakbym go uraził.

– Nie w tym rzecz. Pan nie jest tu pierwszy. Radzę uważać.

Wysyczał niemal te słowa i odstąpiwszy ode mnie, ruszył w kierunku wyciągniętej na piach łodzi. Jego podkomendni jakby tylko na to czekali.

Wkrótce zostałem sam. Sam na sam z Adriaanem.

 

***

 

W zieleni tej zawierał się urok palety odcieni rozpostartych pomiędzy żółcią a błękitem – żywa jasność pistacji, nostalgia seledynu, tajemniczy powab szmaragdu, hipnotyczny bezmiar malachitu, więcej jeszcze. Może dlatego wciągała ona gdzieś głębiej. W przestrzeń umykającą ludzkiemu oku, a możliwą do uchwycenia jedynie przez przeczucie, zmysł odpowiedzialny za podatność na to, co niematerialne, a na równi z materialnym budujące świat dookoła. Barwa tego, co ulotne i duchowe. Lub inaczej. Barwa tego, co istnieje, choć nie powinno. Tak ją rozumiałem. Takie nadzieje budziła w moim sercu.

Widywałem ją nieraz. W błysku ognia rozniecanego przez alchemika w ludycznej scenie Adriaena van Ostade, w cieniu na śledziowej łusce w martwej naturze Pietera Claesza, w świetlistości liści i łodyg dających kanwę pod orgastyczny spektakl kwiatowych form i kolorów w bukietowych naturach Bosschaerta. W dziełach mniejszych i większych niderlandzkich mistrzów. Szkoda, że przepadła wraz z nimi.

Uzyskiwano ją z rybich łusek przywożonych z odległych kolonii. Podobno. Ten, kto, jak ja, zechciał ruszyć jej tropem, z miejsca trafiał na mielizny. Nic nie było pewne. Tylko ta niezwykła zieleń na dawnych obrazach, oprawiona w ramki bajek o odległych wyspach malajskich archipelagów. Jakże to mogło nie fascynować?

 

***

 

Hunter!

Chłopak zwrócił się tak do mnie owego pierwszego dnia i tak już zostało. Najwyraźniej bosman potrafił się z nim rozmówić, choć będąc ścisłym to nie ja miałem być łowcą. Ja pragnąłem jedynie zbadać to, co Adriaan dla mnie złowi.

Wyspa nie była duża. Ot, jeden z korali rozrzuconych po niebieskim morzu pręgowanym rafami. Poza pagórkami szczytów porośnięta dżunglą, ciągnąca za sobą ogon nagich, skalistych wzniesień. Prędko zorientowałem się, że niemal nie ma tu zwierząt. Tylko wędrowne ptaki, gniazdujące na klifach i drobne płazy w czeluściach dżungli.

Chłopak z miejsca przydzielił mi rolę asystenta swych codziennych czynności. Prócz nieustannego sprzątania pomieszczeń latarni, której parter służył nam za mieszkanie, pomagałem mu oprawiać ryby, które doskonale łowił zarzucając sieci na przybrzeżnych mieliznach. Wyplataliśmy też kosze z palmowych liści, trochę żeby zabić nudę, bo w szopie na szpargały, przyklejonej do latarni, Adriaan trzymał ich już zdecydowanie zbyt wiele. Ot, bawiłem się z nim. Trochę jak z dzieckiem.

Nie rozmawialiśmy przy tym prawie wcale. Próbowałem zagadywać tymi kilkoma zwrotami, których nauczyłem się w Amsterdamie, ale śmiał się tylko ze mnie, chyba niczego nie rozumiejąc. Sam, poza nielicznymi wypadkami, milczał. Pokazywał, co chciał, gestami, sugestywnymi na tyle, że i ja po kilku dniach przestałem używać języka. Odpowiadało mi to. Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Co wieczór rozpalaliśmy latarnię. Co zrozumiałe jedyna czynność, której Adriaan nie wykonywał li tylko dla siebie, wprawiała go w nastrój szczególnego podniecenia. Spinał się wówczas i potrafił obrzucić gniewnym spojrzeniem, jeśli którąkolwiek z drobnych czynności, do jakich dopuszczał mnie przy rozpalaniu latarni, wykonywałem nie dość prędko lub zręcznie. Bóg mi świadkiem, że ani jeden cień statku nie przeciął w owych dniach błękitu wód oblewających wyspę, ale ten codzienny rytuał, ta naznaczona nerwową ekscytacją celebra, ona była Adriaanowi potrzebna jak tonącemu łyk powietrza, a i mnie, bardzo prędko, wydała się czymś więcej niż nieodzownym.

Poza tym chodziliśmy po wyspie. Zaprowadzał mnie w takie jej zakamarki, których sam bym nie odkrył. Raz było to skryte w rozpadlinie pomiędzy wzgórzami źródło, skąd czerpał wodę do picia, innym razem szczelina w skałach ponad kamienistą plażą, stanowiąca wejście do, odniosłem wrażenie, bezdennej jaskini. Trwoniliśmy na podobne przyjemnostki czas, czekając niewiadomego, lecz nie naciskałem. Ostatnim, czego potrzebował człowiek pokroju Adriaan, była presja.

Pewnego dnia zaprowadził mnie na klify na zachodnim krańcu wyspy. Można było stamtąd obserwować ciągnący się za wyspą ogon skalnych ostańców, wyłaniających się z morza niczym łuski z grzbietu bajkowego potwora. Wskazał na nie i mówił coś, czego nie dosłyszałem, bo silny wiatr, nim dotarły do mych uszu, porywał słowa, niosąc je ku błękitnej przestrzeni morza.

Here!

To jedno zrozumiałem. Nie wiedzieć czemu, mówiąc to, dotykał palcami uszu. Wychyliłem się ponad klifem, zerkając w urwisko.

Here!

Powtarzał, a ja wzdrygnąłem się, uderzony tym, co zobaczyłem.

W dole, ledwie rzut kamieniem od ściany klifu, fale obmywały skalną iglicę. Tuż obok, tam gdzie klif opadał, odsłaniając dogodne zajście na wysypaną skalnym gruzem płyciznę, czezł zewłok jakiegoś człowieka.

– Adriaan, tam ktoś jest! – krzyknąłem, odwracając twarz. – Tam leży jakieś ciało!

Chłopak spuścił ręce wzdłuż tułowia i patrzył ma mnie tym bezmyślnym spojrzeniem, które po raz pierwszy wydało mi się drażniące.

– Adrian, słyszysz mnie?

Obtarł nos wierzchem rękawa. Odniosłem wrażenie, że chce już wracać. Skoczyłem ku niemu, chwytając za ramiona.

– Adriaan Visser, do diabła! Co to był za człowiek?

Poryw wiatru cisnął mu w twarz strąki włosów, gdy roześmiał się, odsłaniając żółte zęby. Błysk zrozumienia przeszył mnie nieprzyjemnym dreszczem, zanim jeszcze usta chłopaka złożyły się by wypowiedzieć to jedno słowo, w którym zawarł się sens przestrogi kapitana Stadhamma.

Hunter!

 

***

 

– Nie… Proszę zrozumieć… To nie najszczęśliwszy pomysł.

Rozległe, jasne wnętrze biura urzędu żeglugowego kontrastowało ze zgarbioną, ciemną sylwetką kapitana Jamesa jak dzień z nocą. Cóż to był za marudny człowiek! Stałem oto przed nim niczym uosobienie gotowości i zapału, wręczyłem papiery stanowiące rodzaj kwitu zwalniającego z odpowiedzialności za podejmowane decyzje, a on wił się przede mną w tańcu niezrozumiałych skrupułów i całym swym jestestwem wypychał poza pomieszczenie biura i horyzont spraw, którymi musiał się w urzędniczej służbie zajmować. Niedoczekanie!

– Polecono mi skierować się do pana. – Wskazałem na papiery. – Jedno pańskie słowo wystarczy, abym znalazł miejsce na statku płynącym ku wyspie, gdzie pragnę się znaleźć. W czym rzecz?

Przewrócił oczyma, szukając ucieczki przed namolną obecnością trzymanych w dłoni papierów. A może przed moim, wbitym weń wzrokiem? Trudno było orzec, co silniej przypierało go do ściany.

– Tam… – stęknął. – Tam nieczęsto ktoś pływa… Nie ma po co. To zupełnie dziki teren. Proszę zrozumieć…

Jego wykręty były tak niezrozumiałe i głupie, że niemal zwątpiłem, iż mam do czynienia z naczelnikiem urzędu, nawet jeśli urząd ten położony był na samym skraju świata i przez to ledwie istotny. Kapitan James położył papiery na biurku i odsunął je od siebie niczym niechciany wyrzut sumienia. Stojąc naprzeciw niego, bo w trakcie rozmowy zdążyłem już poderwać się z miejsca, natychmiast podsunąłem mu je z powrotem. Dla obydwu nas było jasne, że kapitan ustąpi. Ja, w każdym razie, bez jego słowa, nie zamierzałem wychodzić. Byłem zbyt blisko celu mych długich poszukiwań.

– Kapitanie – warknąłem niemal. – W czym rzecz?

Nabrałem ochoty opowiedzieć mu o obrazie. Teraz, gdy podejrzewałem, że upór kapitana wreszcie się skruszy, wydało mi się to pomysłem najlepszym z możliwych. Ale nie. Nie zrobiłem tego. Lub może inaczej. Zrobiłem, lecz opowiedziałem tę historię sobie. Po raz nie wiedzieć który.

Trafiłem nań przypadkiem, oglądając w Dover kolekcje obrazów, którą znajomy marszand przywiózł z Europy. Nic nadzwyczajnego, gdyż portfel owego człowieka nie należał do grubych, lecz ten jeden obraz okazał się być dla mnie więcej niż bezcenny. Widzę go stale, nie przymykając nawet oczu. Pusta plaża Sheveningen, o poranku, może wczesnym przedpołudniem. Sina biel piasku zlana niemal z bladą połacią spokojnego morza. Niski horyzont przytłaczający scenę przestworem mglistego nieba. I to coś rwące spokój tego trywialnego pejzażu.

Na piachu ciemnieje obła bryła z wyraźnie odznaczającym się, rybim ogonem. Morświn? Delfin? Któryś z innych wali wyrzucony nocnym sztormem na brzeg? Próżno zgadywać. Kształt nie jest duży, lecz też duże nie są przycupnięte przy nim postacie. Para dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Dwójka śmiałków oddanych bez reszty nabrzmiałej ciekawości, którą musiało wzniecić niecodzienne odkrycie. Obserwujemy ich z oddali, z bezpiecznego ukrycia, niczym ktoś, kto wyłonił się zza wydm i przystanął, by nie zerwać mglistego całunu rozgrywającego się na plaży misterium.

Oto bowiem tkwiący w kucki chłopiec, zwrócony ku nam plecami, wyciąga przed siebie dłoń, by dzierżonym w niej patykiem dźgnąć cielsko stwora. Drugą dłonią sięga za plecy – ten opiekuńczy gest ma ochraniać jego towarzyszkę przed niebezpieczeństwem obcowania z tym, co niepoznane. Zbytecznie, bo jasna twarz dziewczynki zdradza nam, że mamy do czynienia z Ewą, za podszeptem której cała rzecz się rozgrywa. Ręka chłopca wyciąga się, patyk jest coraz bliżej, jeszcze chwila i muśnie zimną skórę stwora. A na niej tańczy ma anielska zieleń, stwarzając dla oczu patrzącego pełnię niezwykłości obcowania z tym co istnieje, choć nie powinno. Zaklęta w truizm prostego gestu potęga ciekawości.

Zagadnięty spod pędzla którego z niderlandzkich mistrzów wyszedł ten obraz, znajomy marszand niemal mnie wyśmiał. Okazało się, że odkupił go w Delft od wdowy po przedwcześnie zmarłym artyście, który namalował go ledwie przed trzema laty. Wreszcie trafiłem na konkret. Wreszcie ma zieleń była pewniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.

Tak rozpocząłem podróż, która z Londynu, via Amsterdam i Kapsztad, przywiała mnie na malajskie archipelagi. Wiedziałem już, że barwnik uzyskuje się z łusek ryby łowionej w wodach tylko jednej z najdalej na wschód wysuniętych wysp i że tylko jeden człowiek wie gdzie, i jak ją odszukać. Spotkam się z nim, gdy tylko ten płaczliwy błazen przestanie mi ciskać kłody pod nogi.

– Kapitanie James! W czym rzecz?!

Kapitan sapnął, jakby uchodziło zeń powietrze. Chwycił podsunięte mu na powrót papiery i cisnął je do szuflady. Sięgając po czysty arkusz, zmacał kieszonkę na piersi w poszukiwaniu pióra.

– Dobrze zatem. Jest pan uparty. Dawno nie spotkałem tak upartego człowieka. W porcie znajdzie pan statek. Nieduży, parowiec. Nazywa się „Lightning”. Kapitan Stadhamm wypływa o brzasku, zabierze pana na tę przeklętą wyspę.

Uśmiechnąłem się, odstępując od biurka. Nic więcej nie było mi trzeba.

 

***

 

Nocą wróciliśmy na klify. Nim to się jednak stało, Adriaan związał w tłumoczek nieco jedzenia i jedną z butelek jałowcówki, która na wyspę przypłynęła wraz ze mną. Przygotował sieć o grubym splocie i zwój liny. Potem wydobył spod łóżka długą, płaską skrzynię, a z niej sztucer i pudełko amunicji. Nie umiałem ukryć zdumienia.

Patrząc mi prosto w oczy otworzył zamek broni, udał że do komory wprowadza nabój, strzelił ryglem i przyłożywszy sztucer do oka, zamarkował strzał. Bam! Cynowy dzbanek, w wyobraźni nas obu, z brzdękiem spadł na podłogę. Następnie Adriaan powtórzył sekwencję, z szybkością i wprawą, która nie pozostawiała wątpliwości czemu służyć miał ten popis. Potrafił obchodzić się z bronią nie gorzej niż dobrze wyszkolony żołnierz.

W drodze nie zadawałem pytań. Stało się jasne, że wszystko, co dotychczas robiliśmy na wyspie było popisem, którym Adriaan komunikował to, jak dobrze się tutaj urządził, mimo ułomności i jeszcze silniej odeń doskwierającej samotności. Pierwsze wrażenie najczęściej pokrywa się z prawdą. Szkoda tylko, że nie spostrzegłem, iż w trakcie naszych zabaw dałem się chłopakowi wciągnąć w wir gry prowadzonej na jego zasadach. W Adriaanowy, zamknięty świat, w którym mi przypadała rola co najwyżej naśladowcy lub biernego obserwatora. Dlatego nie pytałem. Nie miałem ku temu prawa. Musiałem zdać się na zaufanie, którym mnie obdarzył. Bez niego, co jasne, byłem tak odległy od sekretu mej zieleni jak wówczas, gdy lata temu lizałem spojrzeniem prace Bosschaerta, Adriaena van Ostade czy Pietera Claesza.

Noc była ciepła, lecz przesycona niepokojem. Stojący w pełni księżyc co i raz krył się za woalem chmur, morze wokół wyspy falowało niczym rozpostarta na wietrze połać jedwabiu. Są ludzie, którzy przy aurze tego rodzaju nie mogą opędzić się od złych przeczuć. Są też tacy, którym ciepły wiatr nocy klaruje myśli.

Na klifach Adriaan wskazał skalny załom, zza którego, będąc osłoniętymi od wiatru, mogliśmy obserwować szczyt iglicy wyłaniającej się z morza. Rozsupłał tłumoczek i rozłożywszy na ziemi derkę, w którą zawinięta była jałowcówka oraz jedzenie, przysiadł, opierając broń o skałę. Nie czekając na zaproszenie poszedłem w jego ślady.

Zjedliśmy, uznając posiłek za rodzaj późnej kolacji. Potem dłuższy czas spędziliśmy na gapieniu się w niebo, po którym prędki wiatr gnał czarne chmury. Następnym krokiem musiało być sięgnięcie po butelkę, ale wypiliśmy niewiele, ledwie na rozgrzewkę, trunek był zresztą mierny, a ja odwykłem od alkoholu. Odmiana przyszła, gdy duża wskazówka mojego zegarka sięgnęła dziewiątki, oznajmiając przejście trzeciego kwadransa po północy.

Szum kipieli, dobiegający nas z dna urwiska, wzmógł się. Nie zwróciłbym na ten niuans uwagi, gdyby Adriaan nie potraktował go jak sygnału. Wyraźnie nadstawił ucha, a chwilę później wyzierał już poza załom, zgłębiając czeluść spojrzeniem. Chciałem pójść w jego ślady, ale powstrzymał mnie gestem. Wyciągnął coś z kieszeni i zaczął miętosić w dłoni.

Here – rzekł, przycupnąwszy na derce.

Zasłona mknących niebem chmur rozdarła się, oświetlając klif bladą poświatą. Kipiel w dole urwiska odezwała się chlupotem i pluskiem. Na otwartej dłoni chłopaka leżały dwie kulki utoczone z wosku. Jego skupiona twarz świdrowała mnie ponaglającym spojrzeniem.

Here – powtórzył, dotykając ucha. – Hunter, here.

Po plecach przebiegł mi dreszcz. Księżyc na powrót zginął za chmurami, zaciemniając przestrzeń dookoła. Pochylona nade mną twarz Adriaana rozmyła się, przenikliwe spojrzenie zgasło. Jakbym został na klifie sam. Sam na sam z niewygodną świadomością tego, że dopiero teraz zrozumiałem, co chłopak chciał mi powiedzieć.

Ear! – krzyknąłem niemal. – Ear!

Porwałem kulki z jego dłoni, jedną natychmiast wtykając do ucha. Drugą, wiedziony wątpliwością, uczepiłem na małżowinie. Adriaan przecież nie zatykał sobie uszu.

Składając się do strzału, wyglądał księżyca. W tej chwili było zbyt ciemno, aby dostrzec, co dzieje się w urwisku. Gniewne sapnięcie i ten gest, to nerwowe wyciągnięcie dłoni za siebie, którym powstrzymał moją próbę zbliżenia się do siebie, osadziły mnie na miejscu lepiej niż wojskowa komenda. Lecz nie mogłem pozostać bierny. Nie, odkąd rozbrzmiało to dojmujące wołanie.

Głos niczym rozpalony pręt, wrażony wprost w serce. Poruszyłem się niespokojnie, nie umiejąc poradzić sobie z tak silnym doznaniem. Płynące ponad klifem wołanie wniknęło do mej głowy, rozpędzając szybujące tam myśli, drenując serce z poczucia sensu oraz celu i z wolna, niczym nieubłagany oprawca, przemieniając mnie w wydrążoną pałubę. Wtedy usłyszałem słowa.

Przyjdź do mnie, przyjdź. Porzuć, co brzemieniem. Światem rządzą bezwład, bezsens i chaos, tak bardzo nieważne, tak bardzo poza nami. Przyjdź do mnie, gdzie czekam. Skocz ku dali, gdzie żółć miesza się z błękitem.

Ledwie widziałem chłopaka, z bronią przy oku czekającego aż blask księżycowego światła pozwoli dojrzeć cel. Stał niewzruszony, spokojny i gotów. Tak odległy od lęgnącego się w mej głowie szaleństwa, jak starzec odległy jest od chwil spędzonych w łonie matki. On był inny, mówił Stadhamm i teraz zrozumiałem, co owa odmienność oznacza.

Sięgnąłem ku małżowinie, próbując zatkać ucho. Dłonie miałem już jednak zbyt twarde, ciało naprężone, sztywne i obce. Głos dobiegający z urwiska prowadził mnie ku dali, gdzie błękit i żółć zlewały się w zieleń. Musiałem jeszcze tylko zdobyć się na ten jeden wysiłek.

Księżycowa poświata na powrót wysrebrzyła klif, gdy sięgałem ku lufie trzymanego przez Adriaana sztucera. Strzał rozdarł powietrze, niosąc pocisk gdzieś w pustkę chmurnego nieba. Wspiąłem się na skały niepomny na zaskoczenie i złość chłopaka, zostawiając za sobą jego oraz wszystkie sprawy, które kiedykolwiek w życiu wydawały mi się ważne. Tkwiła na skalnej iglicy, słodka, gibka i piękna. Długie włosy lały się po nagich plecach, po pełnych piersiach, od których trudno było oderwać spojrzenie. Niezwykła zieleń iskrzyła na łuskach rybiego ogona każdym odcieniem, jaki tylko mogło dostrzec ludzkie oko. Barwa tego, co istnieje, choć nie powinno. Odnalazłem ją. I wreszcie mogłem posiąść wyłącznie dla siebie.

Spadając w otchłań czułem tylko spokój.

Koniec

Komentarze

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jury trzyma ręke na pulsie.

 

Dzięki za wizytę i pozdrawiam!

Cześć, Michale. Na początku to, co rzuciło mi się w oczy i trochę – wybacz – rozbawiło. ;) Mianowicie:

Bosman rozmawiał z chłopakiem. Jowialny, wygadany, klepał rozmówcę po ramieniu, śmiejąc się zbyt głośno. Wyglądało to jak próby obłaskawienia głodnego drapieżnika.

Spróbowałam wyobrazić sobie człowieka który obłaskawia, dajmy na to, dzikiego tygrysa, poprzez klepanie go i głośne śmiechy. To brzmi jak… średnio dobry plan. :D

 

przystanął, by nie zerwać mglistego całunu rozgrywającego się na plaży misterium.

Oto bowiem tkwiący w kucki chłopiec, zwrócony ku nam plecami, wyciąga przed siebie dłoń, by dzierżonym w niej patykiem dźgnąć cielsko stwora.

Przyrównanie dźgania patykiem jakiegoś stwora do misterium ciut przesadne w moim odczuciu, rozumiem zamysł, ale porównanie wydało mi się na pierwszy “czyt” komiczne.

 

Dlaczego Adriaan lubił, gdy zwracano się do niego po nazwisku? Była do tego wątku przyłożona jakaś waga, jakieś “ostrzeżenie”, którego ostatecznie nie wyłapałam. Po prostu słysząc je facet zareagował na pytanie głównego bohatera. Może czegoś nie zauważyłam?

 

Teraz ogólnie – dany tytuł przekułeś w intrygujący motyw, poszukiwanie tajemniczego barwnika, używanego w dawnych obrazach. Do sztuk plastycznych mi blisko, więc zamysł mnie kupił. Wykonanie już mniej.

Językowo nic mnie nie raziło, przeciwnie, widać, że przykładasz wagę do formy i niebanalnych porównań. Chyba aż za bardzo, bo poczułam się zarzucona mnogością metafor tak wymyślnych, że zaczęły mi w pewnym momencie przesłaniać fabułę. Czuję niedosyt, bo nie dowiedziałam się prawie niczego o głównym bohaterze. Kim był? Skąd u niego zainteresowanie tym barwnikiem, jest kolekcjonerem sztuki? Kustoszem galerii? Poszukiwaczem przygód? Zamiast tego rzucono mnie w wiry porównań, których sens gubiłam po trzeciej linijce rozwinięcia.

 

No, ale żeby nie być takim panem marudą – powtórzę, że zamysł bardzo mi się podobał i ciekawi mnie, co by się z niego urodziło bez limitów konkursowych i z większą ilością konkretów. :)

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

Piękne i poetyckie. Na tyle poetyckie, że porusza, a nie nuży. No i na końcu szokujące;)

Zgadzam się z Glas, że to oswajanie tygrysa jest słabsze, ale całość robi bardzo fajne wrażenie.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ghlas cailin.

 

Spróbowałam wyobrazić sobie człowieka który obłaskawia, dajmy na to, dzikiego tygrysa, poprzez klepanie go i głośne śmiechy. To brzmi jak… średnio dobry plan. :D

No racja, tam bardziej by pasowało “przypominało to…”, ale też porównanie może być przeszarżowane, owszem. Podobnie z misterium. Pewnie zbyt duży kaliber. Zabrakło czasu na chłodną analizę i kwiatuszki w tekście na pewno siedzą.

 

Może czegoś nie zauważyłam?

A to ja już nie wiem:) Co miałem do powiedzenia zamknąłem ostatnim zdaniem, teraz mogę tylko kajać się za spartoloną robotę:)

 

Ogólnie tniesz me serce ostrym nożem. Lord Vader mi świadkiem, że starałem się to napisać “do ludzi”, choć może nie rozstawiłem znaków ostrzegawczych typu “achtung minen”. No i wiem, że odebrałem czytelnikowi możliwość zidentyfikowania się z narratorem, choć starczyło rzucić jakiś drogowskaz typu “porządałem tego dzieła w mojej kolekcji obrazów”, lub gdyby któryś z rozmówców zwrócił by się doń np. per “panie profesorze”. To już taki tekst, że narrator nie koniecznie pokrywa się z głównym bohaterem, a przynajmniej nie powinien go przesłaniać.

 

powtórzę, że zamysł bardzo mi się podobał i ciekawi mnie, co by się z niego urodziło bez limitów konkursowych i z większą ilością konkretów. :)

Jeśli ciekawi, to jestem kontent. Limit nie był srogi, coś tam można było jeszcze skrobnąć, ale te konkrety, o których wspominasz, wolałem zostawić w szufladzie. Niech tam siedzą, okrywając się patyną tajemnicy:)

 

Ambush!

 

Piękne i poetyckie. Na tyle poetyckie, że porusza, a nie nuży. No i na końcu szokujące;)

Bardzo duży komplement (szczególnie to środkowe zdanie!), dziękuję! Trafiłas mnie w sam środek serduszka:)

 

Dzięki, dziewczyny za wizytę!

 

 

Hej, Michale, milo widziec, ze jeszcze zyjesz :)

 

Opowiadanie pieknie napisane, choc rzeczywiscie wyrazny przerost formy nad trescia. Fabula minimalna i latwo sie w niej zgubic – ja musialam sie cofac pare razy, ale gdy juz zrozumialam, to opowiadanie wydalo mi sie piekna, przemyslana caloscia.

 

Napisane przepieknie. Klikam do biblioteki.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Hej, Kamila!

 

Żyję, zniknąłem z portalu, i zewsząd właściwie, na dłuższy czas żeby w spokoju ducha napisać dzieło życia;) Wracam pomału, na ile czas pozwala.

 

Dzięki za dobre słowa, mimo tego przerostu formy mam nadzieję, że spędziaś przy tekście miłą chwilkę. Z wolna dochodzi do mnie, że i tym razem poniosłem słodką klęskę. Zawsze tak się dzieje, jak daję upust chętce pisania tak, jak pisało się milion lat temu. Szeroko, dla odbiorcy, który ma czas i ochotę roztopić się w lekturze (inna sprawa na ile mi się to udaje), a dziś wiadomo jak jest. Teksty łyka się przy okazji, w tramwaju, z ekraniku smartfona, bo wtedy jest chwilka. Forma okrojona tylko do nośnika fabuły, twisty, clifhangery i inne bajery. To są dziś wyznaczniki poczytności i nic w tym złego. Reality bites.

 

Dzięki za wizytę i kliczka.

Pozdrawiam cieplutko.

na dłuższy czas żeby w spokoju ducha napisać dzieło życia;)

No i gdzie to dzielo zycia? Trzymam na nie miejsce na polce w domu…

 

Teksty łyka się przy okazji, w tramwaju, z ekraniku smartfona, bo wtedy jest chwilka.

Albo w pracy miedzy klientami ;) Ale lepiej tak niz wcale.

 

Pozdrawiam cieplutko :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

No i gdzie to dzielo zycia? Trzymam na nie miejsce na polce w domu…

Jeszcze przez eony nie wyjdzie z szuflady:) Ja na Twoje też trzymam miejsce. Co jakiś czas podchodzę do półeczki, wycieram kurz i myślę, no kurcze, ile to jeszcze:) A gdzieś mi się tu rzuciło w oczy, że przbąkujesz coś o niemożności napisania niczego nowego. Prawda to, czy marudzenie?

 

Albo w pracy miedzy klientami ;) Ale lepiej tak niz wcale.

Ano właśnie. Weekand w robocie miałem dość napięty, ale dziś zapowiada się spokojniej. Liczę, że uda się poczytać:)

A gdzieś mi się tu rzuciło w oczy, że przbąkujesz coś o niemożności napisania niczego nowego.

Ano, mialam dluga przerwe. Napisalam tyle ksiazek, ze szuflad mi na nie zaczyna brakowac, a z wydawcami tyle problemow, az sie odechcialo pisac dalej. Ale chyba znalazlam jednego solidnego – pod koniec stycznia bedzie czym wypelnic polke ;)

 

No i wiadomo, zycie tez potrafi zajac czas ;)

 

 

Na twoja ksiazke bede czekac i eony ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ale chyba znalazlam jednego solidnego – pod koniec stycznia bedzie czym wypelnic polke ;)

No to wspaniale! Mam nadzieje, że obędzie się już bez kłopotów. Będę wystawał pod księgarnią:)

 

Na twoja ksiazke bede czekac i eony ;)

Bardzo miło mi to słyszeć, oby tylko warto było czekać;)

No to wspaniale! Mam nadzieje, że obędzie się już bez kłopotów. Będę wystawał pod księgarnią:)

<3

 

 

Ja wiem, ze bedzie warto czekac :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Strach być zielonym…

O kurczę, zapomniałem o zieleni kermitowej!

 

Dzięki, Zanaisie za wizytę.

Gramy w zielone. ;-) 

Zupełnie inny klimat i tempo niż ostatniego (zamieszczonego na forum NF?) hamerykańskiego opowiadania, które zamieściłeś na forum. 

O, jednak gramy, lecz zanurzamy się dużo głębiej w zupełnie nieznany pałubiczny świat. 

Zaskoczyłeś. 

Opowiadanie cholernie podobało mi się psychicznie, wsysa jak diabli! Gdybym miała porównywać do wspólnych (chyba?) przeczytanych od czasu mojego wejścia na forum, powiedziałabym, że najbliżej coboldowej "Córki poławiaczy żachw", choć narracja inaczej poprowadzona, bliżej jednej z moich ulubionych konwencji, w tym przypadku L.Durrella, która wymaga od Autora naprawdę wiele, wiele, wiele.

Kurcze, naprawdę misię! Te fragmenty "dywagacyjne" – z góry przepraszam za niezgrabność językową – dające "szaleńczy" wgląd, są naprawdę świetne i poprowadzone tak, że serce zmienia swój rytm, oddech zwalnia, bo zapominasz, że potrzebny Ci do życia tlen i śnisz życiem bohatera.

 

Gdybym miała się czepiać sprawa dotyczyłaby zakończenia. Pojmuję, a przynajmniej tak mi się wydaje, dlaczego tak zrobiłeś, lecz nie wydaje mi się właściwą dla tego tekstu planszą "The End". 

 

Skarżypytuję bez wahania i nominuję – jeden głos – którego wartość odpowiada tylko temu oraz nie mam za bardzo szczęścia przy nominacjach, tj. czasem daję radę, ale w większości przypadków – nie.

 

Uzasadnienie nominacji:

* silna, niespotykana na forum wewnętrzność poprowadzenia przez słowa bohatera,

*zamknięta całość,

*mocna konstrukcja,

*pisanie, znaczy warsztat, dla mnie poza skalą.

 

Z drobiazgów, pewnie niewartych wspomnienia, lecz ponieważ wydajesz mi się osobą dbającą o szczegóły, wspomnę o jednym:

,Świadomość faktu uderzyła mnie z mocą gromu bijącego tam, gdzie nie sposób spodziewać się burzy.

To mnie lekko rozśmieszyło, bo zatrzymałam się na progu, próbując rozwikłać, czy aby to możliwe? Tak mają na wpół techniczni, tzn. nie chodzi o Twoje sformułowanie, tylko wysiłki, które podjęłam, aby zrozumieć, zanim mózg przyjął i mógł podążyć dalej.

 

pzd srd :-)

a

PS. Przypadkiem nie zaglądaj do moich tekstów w ramach odwzajemniania za komentarz, gdyż nie są takie, jakimi być powinny i wpadłabym w czarną dziurę.

PS.2 Komentarz nieskładny, bo nie zamierzałam wchodzić na forum, nie mogłam zasnąć i zobaczyłam Twoją Zieleń i ból Cienia. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ładnie napisane.

Płynie się przez to z przyjemnością, choć fabuły tutaj nie za wiele. Raczej malujesz słowem i robisz to dobrze. Szczerze mówiąc trochę zgubiłem się w momencie jak była retrospekcja i przez chwilę musiałem się zastanawiać co się tam dzieje, ale potem domyśliłem się, że o to chodzi.

Podobało mi się zakończenie. Dobrze napisane historie o szaleństwie, których doświadcza racjonalny człowiek najwyraźniej trafiają do mnie.

Pozdrawiam i klikam.

Hej, Asylum!!!

 

Dzięki ogromne za miłe słowa! Aż mi rumieńce wyszły na policzki:) Na tyle komplementów to chyba nie zasłużłem, ale ogromnie się cieszę, że tekst Ci się podobał, zassał i w ogóle:)

 

Zupełnie inny klimat i tempo niż ostatniego (zamieszczonego na forum NF?) hamerykańskiego opowiadania

Cieszę się, że pamiętasz:) Tamten tekst to było troszkę takie nostalgiczne poszukiwanie pulpowego mitu lat dziewięćdziesiątych, tutaj zanurzyłem się w poszukiwaniu nieco głębszych doznań, ale delikatna nutka nostalgii została, nie? Ogólnie kilka z konkursowych tekstów, któr czytałem i które mi się spodobały, trąciły w ten czy inny sposób nostalgią. Magia listopada? Czy się starzeję? Sam nie wiem.

 

Gdybym miała porównywać do wspólnych (chyba?) przeczytanych od czasu mojego wejścia na forum, powiedziałabym, że najbliżej coboldowej "Córki poławiaczy żachw",

Bardzo miło mi słyszeć takie porównanie, choć przyznam, że w mojej opinii “Córka poławiacza…” jest napisana frazą, o której ja mogę jedynie pomarzyć. Zupełny odlot. Zresztą nie mów nikomu, ale moim zdaniem cobold jest autorem absolutnie genialnym, który ze swą genialnością nie obnosi się jedynie z wrodzonej skromności:)

 

bliżej jednej z moich ulubionych konwencji, w tym przypadku L.Durrella, która wymaga od Autora naprawdę wiele, wiele, wiele.

O kurcze, Durrella to nie znam, musze się dokształcić:) Ale to dobrze, mam ochotę poczytać coś poważniejszego niż kryminały Chmielarza, to będzie po co sięgnąć. Ostatnio repetowałem Smugę cienia, i ten conradowski klimat tak się do mnie przykleił, że musiałem ten tekst delikatnie nim podmalować. Chciałbym nawet bardziej, ale wtedy to by narzekania były, że długie i bez akacji:)

 

Te fragmenty "dywagacyjne" – z góry przepraszam za niezgrabność językową – dające "szaleńczy" wgląd, są naprawdę świetne i poprowadzone tak, że serce zmienia swój rytm, oddech zwalnia, bo zapominasz, że potrzebny Ci do życia tlen i śnisz życiem bohatera.

No i co ja mogę napisać? Dla takich chwil warto te wszystki pisarskie męki znosić. Dzięki ogromne. Świadomość, że twoje pisanie do kogoś trafia to dla autora najlepsza nagroda:)

 

Gdybym miała się czepiać sprawa dotyczyłaby zakończenia. Pojmuję, a przynajmniej tak mi się wydaje, dlaczego tak zrobiłeś, lecz nie wydaje mi się właściwą dla tego tekstu planszą "The End". 

Ciekawa uwaga. A co zaproponowała byś w zamian? 

 

Z drobiazgów, pewnie niewartych wspomnienia, lecz ponieważ wydajesz mi się osobą dbającą o szczegóły, wspomnę o jednym:

,Świadomość faktu uderzyła mnie z mocą gromu bijącego tam, gdzie nie sposób spodziewać się burzy.

To mnie lekko rozśmieszyło, bo zatrzymałam się na progu, próbując rozwikłać, czy aby to możliwe? Tak mają na wpół techniczni, tzn. nie chodzi o Twoje sformułowanie, tylko wysiłki, które podjęłam, aby zrozumieć, zanim mózg przyjął i mógł podążyć dalej.

No prawda, troszkę już na wstępie rzuciłem czytelnikowi kłody pod nogi. Mam wrażenie, że to zdanie może w pewien sposób nie mieć sensu, ale wydało mi się takie urodziwe, że poprawność jędzykową pal sześć!

Jeszcze raz stokrotne dzięki za tyle słodyczy, klika i nominację. Twoje uzasadnienie nominacji wydrukuję i powieszę nad łóżkiem. Będzie mi przypominała, że warto sie męczyć:)

 

Przypadkiem nie zaglądaj do moich tekstów w ramach odwzajemniania za komentarz, gdyż nie są takie, jakimi być powinny i wpadłabym w czarną dziurę.

A wiesz, że ja jestem przekorne bydlę? Jak mi mówią żeby gdzieć nie leźć, to na prędzej czy później tam pójdę:)

Jeszcze raz ogromne dzięki. Bardzo się cieszę, że ta “emocjonalność” tekstu do Ciebie trafiła. to bardzo cenne. 

Pozdrawiam cieplutko!

 

 

Hej, Edwardzie!

 

Dziękuję ogromnie za kliczka i miłe słowa. Z tym malowaniem słowem to chyba prawda. Już kiedyś zwracano mi na to uwagę, ale ja ogólnie postrzegam narrację jako ciąg pojedyńczych kadrów, tak już chyba działa mój mózg. Może to stąd się bierze?

 

Szczerze mówiąc trochę zgubiłem się w momencie jak była retrospekcja i przez chwilę musiałem się zastanawiać co się tam dzieje, ale potem domyśliłem się, że o to chodzi.

Miałem nadzieję, że ten kapitan Stadhamm rzucony w finale przedostatniej sceny poukłada klocuszki w czytelniczej głowie, bo inaczej rzeczywiście byłby bałagan. Chyba się udało, prawda?

 

Podobało mi się zakończenie. Dobrze napisane historie o szaleństwie, których doświadcza racjonalny człowiek najwyraźniej trafiają do mnie.

Dzięki. Wiesz, nie patrzyłem na tę historię pod tym kątem, ale rzeczywiście, można ją w ten sposób odebrać.

 

No a gdzie Twój, tytulikowy tekst? Nie zdąrzyłeś, czy tym razem nie podejmowałeś wyzwania?

 

Pozdrawiam!

Kraśnij, a se powieś wydrukowane, naści, i niech Ci dobrze służy! Znaczy, skreślaj swoje znaki, pisz. ;-)

Conradowskie zapewne też jest, bez dwóch zdań, ale jego powtórka przynależy do zeszłego roku (chwała za to, bo kompletnie nie doceniałam, podobnie zresztą jak Hemingway'a oraz innych, nie sposób nadrobić szybko wielu lat). W tym, zaczarowała mnie durrelowska układanka.

 

Odnośnie zakończenia, to zależy. :p Jednak przyjmijmy, że się nie rozpisujesz, limit ten sam i kombinujemy z zakończeniem. Mogę powiedzieć/napisać, w którą stronę pewnie sama bym poszła, albo co wydaje mi się naturalne i wprost. Spróbowałabym poszukać w głównym wątku i jego zawiązaniu, żeby go zamknąć bądź zawiesić na kołku, więc przykładowo, na szybko, coś z wyliczanki: malarstwo, obraz, farba; konstatacja chłopca – patrzy i co widzi/czuje; kolejne odwiedziny kapitana Stadhamma. 

 

I jeszcze jedno przypomniało mi się na zakończenie komentarza. Nie odbierałam tekstu jako emocjonalnego, tzn. może takim był/jest, lecz zupełnie nieinwazyjnie, na innym poziomie; gnała mnie ciekawość, gdyż bohater stał się bliski lub nawet sprawiłeś, że weszłam w jego skórę. ;-)

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Kurcze, rzadko zdarza mi się wymyśleć tak domkniętą fabułę, jak tu (bohater odkrywa sekret, lecz płaci za to najwyższa cenę – w sumie nic odkrywczego) i z całości byłem mniej więcej zdowolony, ale teraz to mi zdjęłaś klapki z oczu. Ostatnie zdanie powinno wylecieć, a na to konto wejść króciótka scena, gdy kapitan po jakimś czasie wraca na wyspę i na plażę, na spotkanie nadpływajaćej łodzi wychodzi Adriaan. Sam. Wówczas przestroga kapitana domkneła by opowieść. Klamra to nie jest jakiś nadzwyczajny wynalazek, ale zawsze się, cholerka, sprawdza. Wyszło by na to samo (narrator ginie), tylko że podsunięte by to było czytelnikowi milion razy subtelniej, niż to durne, ostatnie zdanie, gdzie rozpaczliwcem chciałem choć nawiązać to zieleni spokoju wiekuistego:) Kurde, Asylum, następnym razem robisz mi betę:) W ten sposób zbudowany tekst byłby czterdziesci razy lepszy!

 

gnała mnie ciekawość, gdyż bohater stał się bliski lub nawet sprawiłeś, że weszłam w jego skórę. ;-)

Na w miarę wczesnym etapie pisania zrezygnowałem z tworzenia narratorowi tożsamości, został białą kartą. Ciekawe, czy choć trochę przyczyniło się to do łatwości wejści w jego skórę. Czort wie, przekonałem się już jednak o tym, że niektóre rzeczy wychodzą mi w pisaniu nieintencjonalnie. Może i teraz tak było? Cóż, ze mnie, w każdym razie, żaden analityk, więc tego nie rozkminię. 

 

Dzięki ogromne,

pozdrawiam!

zawsze się, cholerka, sprawdza.

Tak czy owak. xd Jest dobrze, przesadzać nie warto.

Osobiście mam silną awersję do śmierci w książkach i opowiadaniach, które mają "zrobić" zakończenie (za wyjątkiem tych sytuacji, gdy są naprawdę uzasadnione i sporo wnoszą), ponieważ są rodzajem pójścia Autora "na łatwiznę".

Lubię "gładkie" i piękne słówka, więc, jeśli do bety zdarzy się okazja, z przyjemnością nadstawię ucha, tj. posłucham/przeczytam. ;-)

 

Ciekawe, czy choć trochę przyczyniło się to do łatwości wejścia w jego skórę.

Czort znaju, w jakimś stopniu chyba tak, gdyż postawiłeś na uniwersalność wewnętrznych procesów, lecz z drugiej strony znajomość ich imion, nazwisk (Hieronim, Jan, Robert czy Hans) nie stanowiłaby przeszkody. 

Odnoszę wrażenie, że w tym przypadku schodzimy piętro niżej, gdzie nie mają znaczenia stygmaty określeń, którymi posługujemy się nazywając emocje, odniesienia, motywy i związki przyczynowo – skutkowe między nimi, a zachowaniem bohatera, cała ta racjonalizacja, mająca ukonkretnić przedstawianą postać. Zbliżasz czytelnika do bohatera przez ulokowanie go w nim, w centrum "jestestwa" i dbasz bardzo starannie, abyśmy nie wypadli z niego ani na chwilę. 

Wydaje mi się, że "wszedłeś" w bohatera i masz doskonały warsztat. Sama najbardziej lubię pisać w "nieintencjonalny sposób", wtedy zdarza mi się "flow" określane przez innych mianem weny.

Takie tam rozważanki pseudoanalityczne. ;-)

srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie będę oryginalny – to naprawdę jest pięknie napisane.

Fabuła może i szczątkowa, ale treściwa i zapięta na ostatni guzik. Rewelacyjnie wprowadzasz czytelnika do wykreowanego świata. Niewiele jest tekstów, które od pierwszych zdań tak by mnie zaintrygowały.

Samo opowiadanie jest wymagające i trzeba w pełni mu się oddać, niemniej lektura to czysta przyjemność. Polecam do biblioteki.

Pozdrawiam!  

Osobiście mam silną awersję do śmierci w książkach i opowiadaniach, które mają "zrobić" zakończenie (za wyjątkiem tych sytuacji, gdy są naprawdę uzasadnione i sporo wnoszą), ponieważ są rodzajem pójścia Autora "na łatwiznę".

A masz wrażenie, że tu tak było? Kurcze, może i tak, nie śmierć w sensie dosłownym (choć następuje) wydawała mi się tu najważniejsza. Bohater odkrywa tajemnicę, spełnia się, tym samym stając się dla fabuły nieciekawy, może więc zejść ze sceny. A że jego odkrycie wiąże się z ryzykiem i niekożystny dla bohatera układ spraw sprawia, że owo ryzyko ponosi stąd i śmierć. Śmierć w sensie fizycznym jest może mocna, ale nie wydaje się ciekawa. O wiele ciekawsza jest śmierć motywacji/celu/ducha, wydrążenie bohatera, oczywiście ciekawsza z punktu widzenia opowieści.

 

Lubię "gładkie" i piękne słówka, więc, jeśli do bety zdarzy się okazja, z przyjemnością nadstawię ucha, tj. posłucham/przeczytam. ;-)

Trzymam za słowo:)

 

Wydaje mi się, że "wszedłeś" w bohatera i masz doskonały warsztat. Sama najbardziej lubię pisać w "nieintencjonalny sposób", wtedy zdarza mi się "flow" określane przez innych mianem weny.

 

Nareszcie mówisz językiem, który rozumiem;) Flow, ano właśnie. Albo jest, albo go nie ma. Jak jest to nieraz i całe akapity przechodzą bez zmian do wersji ostatecznej, jak nie ma, to cóż…

Z tym wejściem w bohatera to masz rację. Roztrząsam sobie teraz w głowie skąd to się bierze i jak działa, no materiał do przemyśleń jest, a to najważniejsze. Lubię to opowiadanie, bo stało się okazją do spróbowania czegoś nowego, pójścia krok do przodu na ścieżce prowadzącej każdego autora na szczyty Parnasu, a ostatnio usychałem pisząc tylko rozrywkową pulpę. Dzięki jeszcze raz za wszystkie uwagi. Bardzo to cenne.

 

Pozdrawiam cieplutko!

 

Hej, adamie!

 

Dzięki ogromne za odwiedziny i miłe słowa! Bardzo się cieszę, że tu wpadłeś, no i że wciągnęło oczywiście.

 

Fabuła może i szczątkowa, ale treściwa i zapięta na ostatni guzik.

Miło to słyszeć, bo z tym ostatnim to nie zawsze mi wychodzi;)

 

Samo opowiadanie jest wymagające i trzeba w pełni mu się oddać, niemniej lektura to czysta przyjemność.

No właśnie tak to jest z tymi moimi tekstami. Szanse na szerokopasmową poczytność marne;) Ale skoro jest przyjemność z lektury, to i u autra jest radocha:)

 

Dzięki za odwiedziny i kliczka.

Pozdrawiam!

 

 

 

A masz wrażenie, że tu tak było? Kurcze, może i tak, nie śmierć w sensie dosłownym (choć następuje) wydawała mi się tu najważniejsza. Bohater odkrywa tajemnicę, spełnia się, tym samym stając się dla fabuły nieciekawy, może więc zejść ze sceny.

Nie, tak nie było, to po pierwsze!

Śmierć jest najważniejsza, prawda. Nie jestem pewna, czy bohater odkrył tajemnicę, pozostała dla mnie niewyjaśniona. Jasne, mogę sobie coś tam domyślać z syrenami, echem zaklętym w barwniku, konieczną ofiarą (jak byśmy ją nie rozumieli) bądź uczuciem spełnienia dla bohatera opętanego swoją idee fix, choć  raczej wygląda na wypadek bohatera przy pracy, tragiczny splot okoliczności, może dlatego  zieleni już nie używano. Nurtowało mnie to – dlaczego?

 

Nie dziwię się, że lubisz to opowiadanie, czytelnik w mojej postaci też je bardzo polubił! :-)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Kurcze, nie wiem co teraz napisać, bo nie jestem zwolennikiem uzewnętrzniania się w komentarzach o tym, co poeta miał na myśli, bo wychodzę z założenia, że rola autora kończy się wraz z opublikowaniem tekstu, potem jest jego odbiór, a autor może jedynie przyjmować gratulacje i unosić ręce w geście triumfu, lub spłonić się ze wstydu i pójść do kąta:) Niemniej zręcznie wyłapujesz te klocuszki, które w obrazku nienajlepiej siedzą, więc muszę się do tego odnieść.

Ja jestem entuzjastą spojrzenia na tę historię w optyce mieszczącej się pomiędzy hasłami “mogę sobie coś tam domyślać z syrenami”, a “wygląda na wypadek bohatera przy pracy, tragiczny splot okoliczności”, przy założeniu, że zwornikiem łączącym oba te elementy jest postać Adriaana. On jest tu w zasadzie najważniejszy, on w moim odczuciu jest rzeczywistym bohaterem tego opowiadania. Wiesz, ja dla ćwiczenia dyscypliny (bo bywam rozlazły) przyjmuję, że na pytanie o czym jest pisane opowiadanie odpowiem sobie w kilku żołnierskich słowach. No i tu też jest takie hasło-klucz, którę, jak widzę, nie determinuje wcale czytalniczego odbioru. To chyba dobrze, choć żal mi trochę tego Adriaana. Zdaje się, że nie wyszedł z cienia zmotywowanego do odnalezienie odpowiedzi na jątrzące go pytania bohatera-narratora. 

 

może dlatego  zieleni już nie używano. Nurtowało mnie to – dlaczego?

No właśnie tu jest pewna niedoskonałość. Zabrakło mi umiejętności, żeby odpowiedź na to pytanie przemycić zgrabnie w tekście, uznałęm wreszcie, że czytelnik będzie musiał się bez tej wiedzy obejść. Tak dla klarowności opowieści, żeby nie brnąć w zbyt wiele szczegółów. W komentarzach i tak pojawiają się hasła “minimalna fabuła”, “przerost formy nad treścią” itp., a ja naprawdę pisałem to z myślą o czytelniku:) 

 

Nie dziwię się, że lubisz to opowiadanie, czytelnik w mojej postaci też je bardzo polubił! :-)

Moja radość jest ogromna!:)

Cześć!

 

Zaczarowało mnie to opowiadanie :). Opisy są tu po prostu przepiękne i tak cudownie płyną. Klimat jest niesamowity. Mam słabość do opisu obrazów, a Ty to zrobiłeś po mistrzowsku. Postać Adriaana jest bardzo intrygująca. Z jednej strony daje bohaterowi możliwość przeżycia, ale z drugiej buduje nieufność, tak jakby jednak prowadził go na śmierć. Początek wciąga natychmiast i buduje napięcie. Czuć charakter każdej, nawet trzecioplanowej postaci. Nawet urzędnik dostał tu odpowiednią dawkę osobowości.

 Masz tu retrospekcje, ale rozłożone bardzo umiejętne, bo jak tylko pojawiło mi się pytanie, po co bohater właściwie tam przybył, to od razu dostawałam odpowiedź. Idealne wyczucie. Poczułam lekki niedosyt, gdy okazało się, że przyczyną całego zamieszania są syreny, bo spodziewałam się czegoś bardziej mrocznego. Przez całe opowiadanie napięcie rośnie, a na końcu, przynajmniej w moim odczuciu, troszkę oklapło.

Powiem Ci, że gdyby ktoś dał mi to opowiadanie do przeczytania i powiedział, że jest to początek bestsellerowej powieści, to uwierzyłabym. Oczywiście zgłaszam do biblioteki i nie tylko :).

Świadomość faktu uderzyła mnie z mocą gromu bijącego tam, gdzie nie sposób spodziewać się burzy.

Chyba czegoś brakuje.

Wskazał na nie i mówił coś, czego nie dosłyszałem, bo silny wiat, nim dotarły do mych uszu, porywał słowa, niosąc je ku błękitnej przestrzeni morza.

Adriaan jest świetnie stworzoną postacią, bez żadnego ale! Możesz mieć rację z entuzjastycznym podejściem do historii w optyce “pomiędzy”. Dałeś nam do ręki klucz i moim zdaniem to wystarczy!

Moja resztówka była dywagowaniem i dzieleniem włosa na miliony części, szalenie czytelniczym. Wiesz, tak jakbyś siedział na kameralnym spotkaniu z autorem, który napisał ulubioną przez Ciebie książkę. Czytelnicy zadają pytania, ten odpowiada i wszyscy rozmawiają o różnych rzeczach, które pomyśleli, nad czym się zastanawiali  i jeszcze do tej pory to robią. Tak robili/ą Le Guin, Keret, Zadie, Rushdie, Tokarczuk i wielu innych. Nie warto rozmawiać o warsztacie, tj. Autor może sobie wyciągać wnioski odnośnie warsztatu, lecz dużo bardziej interesująca jest sama opowieść, a Twoja taką jest. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Michał Pe – Wszystkie odcienie zieleni

Wszystkie odcienie zieleni widziałem ostatnio w lustrze po randce z butelką burbona. Miałem na pysku kolory, których jeszcze nie nazwano, dlatego z ciekawością zasiadłem do Twojego opowiadania – co tam zmalowałeś?

Jest dobrze, nawet bardzo dobrze, ale nie od razu.

Lubię po przeczytaniu odczekać parę dni i zastanowić się, co pamiętam z opowiadania. U Ciebie przyznam, że początek praktycznie wyleciał mi z głowy. Jest powolny, spokojny, można powiedzieć nastrojowy. To nie to, że potrzebuję szybkiej akcji, po prostu zabrakło mi jakiegoś „haczyka”, żeby chwycił tekst i się go trzymał. Za to utkwił mi w głowie klimat i to z pewnością Ci się udało. Bardzo przyjemnie napisany tekst, zupełnie jakbym znów pływał w jeziorze (teraz moje błony pławne nie są takie jak kiedyś).

A potem zrobiło się ciekawiej i w końcu świetna końcówka. Najlepsza, jaką czytałem w tym konkursie. Pięknie napisana, z odpowiednim tempem i nieoczekiwaną wizytą syreny. Za to wielkie brawa! Pochwalę również bohaterów, bo są naprawdę „żywi”, choć powiedziałbym, że Adriaan nawet bardziej od protagonisty.

Świetne opowiadanie.

 

Alicello, dziękuję bardzo za kliczka i nominację! Bardzo mi miło, że opowiadanie Ci się podobało, a nawet zaczarowało:) Lejesz miód na moje serce strumieniem tak szerokim, że zaczynam już odrywać się od ziemi;) Dzięki!

 

Mam słabość do opisu obrazów, a Ty to zrobiłeś po mistrzowsku.

Jeśli zajrzysz do moich starszych tekstów znajdziesz tam podobnych klimatów więcej. Bozia niestety nie dała mi tyle talentu abym mógł malować to, co przychodzi mi do głowy, dlatego muszę o obrazach pisać. Nalepiej w formie fabularnej, bo wtedy jest szansa, że ktoś taki tekst przeczyta.

 

Poczułam lekki niedosyt, gdy okazało się, że przyczyną całego zamieszania są syreny, bo spodziewałam się czegoś bardziej mrocznego. Przez całe opowiadanie napięcie rośnie, a na końcu, przynajmniej w moim odczuciu, troszkę oklapło.

Ano racja. Dla nas, fantastów, na co dzień wędrujących się po kosmicznych wszechświatach i posługujących się magią niczym najpowszedniejszym narzędziem, element taki jak syrena nie może budzić szczególnych emocji. Ale z punktu widzenia bohatera, przedstawiciela świata odartego już niemal z tego co niepoznane i nieujęte w ramy nauki, takie odkrycie musiało być sporym przeżyciem. Lub nieprzeżyciem, bo przecież syreni śpiew mąci w męskich głowach okrótnie:)

 

Powiem Ci, że gdyby ktoś dał mi to opowiadanie do przeczytania i powiedział, że jest to początek bestsellerowej powieści, to uwierzyłabym.

Dzięki. To dla mnie duży komplement.

 

Asylum!

Dałeś nam do ręki klucz i moim zdaniem to wystarczy!

O, to to! Zgrabnie to ujęłaś. Dać czytelnikowi klucz do opowieści. Muszę to zapamiętać!

 

Wiesz, tak jakbyś siedział na kameralnym spotkaniu z autorem, który napisał ulubioną przez Ciebie książkę. Czytelnicy zadają pytania, ten odpowiada i wszyscy rozmawiają o różnych rzeczach, które pomyśleli, nad czym się zastanawiali  i jeszcze do tej pory to robią.

Racja. Taka sytuacja to dla autora chyba największa nagroda za twórczy trud. Dlatego stokrotnie dziękuję za Twoje czytelnicze dzielenie włosa na milion części! To naprawdę wartościowy materiał do przemyśleń i podglebie dla nowych pomysłów. No i paliwo niezbędne, aby się chciało. Choć i tak się chce. Czasem to nawet kwestia nie chęci, a musu:)

 

Hej, Zanaisie!

Dzięki ogromne za wyróżnienie tego opowiadania. Hasło konkursowe spięło w mojej głowei kilka plączących się bez związku myśli i całość wyszłą chyba całkiem zgrabnie. Doskonale pracowało mi się nad tym tekstem i bardzo go polubiłem, dlatego miejsce na pudle tak strasznie cieszy. 

 

A potem zrobiło się ciekawiej i w końcu świetna końcówka. Najlepsza, jaką czytałem w tym konkursie. Pięknie napisana, z odpowiednim tempem i nieoczekiwaną wizytą syreny. Za to wielkie brawa!

Dzięki ogromne! Termin gonił i zabrakło mi chłodnego spojrzenia na zakończenie tekstu, dlatego nie byłem pewien co tam się udało, a co nie do końca, ale najwyraźniej plusy dodatnie przeważyły nad plusami ujemnymi;) 

 

Pochwalę również bohaterów, bo są naprawdę „żywi”, choć powiedziałbym, że Adriaan nawet bardziej od protagonisty.

Już o tym wspominałem gdzieś powyżej, ale w moim odczuciu to właśnie Adriaan jest rzeczywistym bohaterem tej opowieści. Niczym zwornik, bez którego cała konstrukcja rozpadła by się.

 

Dzięki raz jeszcze za wizytę i pozdrawiam!

Stadhamm uciekł spojrzeniem ku ciemnej sylwetce parowca, zakotwiczonego w zatoce. Postawa jego ciałciała…

Brzmi jakby o postawę ciała parowca chodziło. 

 

W zieleni tej zawierał się urok palety odcieni

Się zrymowało. 

 

niemal nie ma tu zwierząt

Słabo to brzmi. 

 

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Coś tu się złego stało z podmiotem. 

 

Opowiadanie jest przede wszystkim przepięknie napisane, ale tego się spodziewałem, znając inne twoje teksty. Nie każdy posiada taką lekkość pióra, a tego, jak pięknie układasz słowa, można tylko pozazdrościć. 

Tekst od pierwszych zdań wzbudza ciekawość, a potem czaruje nas klimatem prawie bezludnej wyspy i… tyle. Kiedy przychodzi najciekawsze, gdy możemy obcować z tajemnicą, opowiadanie kończy się wraz z tragicznym losem bohatera. Jest w tym pewne piękno i wprawa, bo ułożyłeś to wszystko w sposób, któremu nie sposób nic zarzucić (no, może poza tą środkową sceną z urzędnikiem, która niczego nowego nie wnosi i zdaje się napisana tylko po to, by wepchnąć trochę znaków między jedną i drugą scenę z Adriaanem), zapewne wszystko pokazałeś tu w taki sposób, jak sobie zamierzyłeś, ale opowiadanie pozostawia z uczuciem niedosytu.

Mieliśmy z początku obietnicę tajemnicy i, jak dla mnie, wyszło trochę zbyt krótko i zbyt prosto. 

Nadal jest to oczywiście bardzo dobry tekst. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Michale, użyłeś właściwych odcieni zieleni, że o innych barwach nie wspomnę i pięknymi słowami namalowałeś interesujące opowiadanie. Zmieściłeś w nim egzotykę odległej wyspy, szczególnych bohaterów, bo taki jest Adriaan, ale też narrator, który przybył tu powodowany przymusem odkrycia pochodzenia łusek, nadających zielonej farbie niezwykły odcień, tak różny od innych zieleni.

Spokojne to opowiadanie, tak jak spokojne było życie na wyspie i tym głośniej wybrzmiewa dramatyczny finał.

 

Wi­dy­wa­łem ją nie raz. → Wi­dy­wa­łem ją nieraz.

 

jesz­cze chwi­la i mu­śnie zim­nej skóry stwo­ra. → …jesz­cze chwi­la i mu­śnie zimną skórę stwo­ra.

 

W ad­ria­ano­wy, za­mknię­ty świat→ W Ad­ria­ano­wy, za­mknię­ty świat

 

aż blask księ­ży­co­we­go świa­tła po­zwo­li doj­rzeć celu. → …aż blask księ­ży­co­we­go świa­tła po­zwo­li doj­rzeć cel.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Michale!

 

To jedno z niewielu opek na portalu, które gdy czytam, to myślę, że tak to właśnie trzeba było napisać. Gawędzisz trochę, ale za to bardzo obrazowo. Były momenty, gdy nie do końca te opisy do mnie trafiały, lub musiałem je przeczytać jeszcze raz, niemniej jednak klimat “bezludnej” wyspy oddałeś świetnie.

Zastanawia mnie nieco motywacja bohatera – czy chodziło tylko o tą zieleń? Czy nie dało się jej uzyskać mieszając inne barwy? Tutaj zawiesiłem nieco moją wiarę i popłynąłem za Twoją gawędą, uznałem, że jest to narratora “bzik” czy jakkolwiek to nazwać. Czy może inaczej: na tyle wiarygodnie wrzuciłeś mnie w ten świat, że odepchnąłem tą wątpliwość na dalszy plan.

Bo co tu dużo pisać: dobre to!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Urzekło mnie Twoje opowiadanie, ale napisanie sensownego komentarza jest dla mnie niezwykle trudne, bo tak naprawdę nie potrafię powiedzieć dlaczego. Zaserwowałeś w sumie prostą historię. Długo nie wiedziałam, dokąd mnie prowadzisz, ale kiedy Adriaan kazał bohaterowi zatkać uszy, domyśliłam się, skąd bierze się ta magiczna zieleń, więc nie byłam zaskoczona, kiedy poleciał.

Stworzyłeś piękny klimat, a przede wszystkim świetnie pokazałeś relacje pomiędzy Adriaanem a głównym bohaterem. Zresztą miałam wrażenie, że mimo pierwszoosobowej narracji, to właśnie Adriaan jest tu na pierwszym planie. Głównego bohatera poznajemy głównie za sprawą jego fiksacji i ta mania chyba ich mocno zrównuje. I chyba właśnie to zetknięcie bohaterów z całkowicie odmiennych światów, a jednocześnie IMO bohaterów pozbawionych uprzedzeń, jest siłą tego opka. Trochę mi żal Adriaana, bo to właśnie on zostanie z konsewkencjami tego, co się zdarzyło.

Doskonała lektura :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej! Przepraszam najmocniej, że tyle mnie tu nie było, ale, jak to w życiu bywa, robota, robota, robota. Czasem niewiadomo kiedy tydzień przeleci.

 

Dzięki Gekikaro za wizytę i miłe słowa! Twój komentarz oraz poprzednie, gdzie wspominano o przeroście formy nad treścią lub niedoststecznie satysfakcjonyjącym finale (w znaczeniu, że aura tajemnicy zagęszcza się, a w finale brak fantastycznych fajerwerków) każą mi się zastanowiać jak to opowiadanie wybrzmiało by w uszach czytelnika niefantastycznego, dla którego element fantastyczny, tu przecież pokazany jedynie przez chwilkę i raczej z daleka, nie stanowi elementarnej składowej świata przedstawionego. Tak na świat patrzy przecież narrator tego testu. Może wówczas ta historia wybrzmiała by silniej, pełniej? Cóż, temat do rozmyślań na długie zimowe wieczory:)

 

Jest w tym pewne piękno i wprawa, bo ułożyłeś to wszystko w sposób, któremu nie sposób nic zarzucić (no, może poza tą środkową sceną z urzędnikiem, która niczego nowego nie wnosi i zdaje się napisana tylko po to, by wepchnąć trochę znaków między jedną i drugą scenę z Adriaanem),

Tak naprawdę ta scena powstała przede wszystkim po to, żebym mógł sobie popisać o obrazie:) Przecież też muszę mieć z całego tego pisania jakąć radochę:) No i pewne pomniejsze funkcje też ta scena spełnia, ale czy usprawiedliwiają one odejście na te kilka k znaków od głównej osi fabuły to nie podejmuję się oceniać, To zresztą nie moje zadanie.

 

No i wypunktowałeś mi kilka momentów, gdzie popuściłem narracyjną smycz, na której prowadza się czytelnika. Czy zbyt mocno? Byćmoże.

 

Stadhamm uciekł spojrzeniem ku ciemnej sylwetce parowca, zakotwiczonego w zatoce. Postawa jego ciałciała…

Brzmi jakby o postawę ciała parowca chodziło. 

Owszem, natomiast zagubienie się podmiotu jest w tym miejscu złudne. Raz że mamy tu “jego ciała”, co jednoznacznie naprowadza czytelnika na trop własciwego dla zdania podmiotu, dwa w dalszej cześci zdania mamy “czym człowiek przemiwia…”, co nie pozostawia już wątpliwości o kogo chodzi.

 

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Coś tu się złego stało z podmiotem. 

 

A tu to już musisz mi wybaczyć. To zdanie jest byćmoże niegramatyczne, ale nie mogłem oprzeć się jego urokowi.

 

niemal nie ma tu zwierząt

Słabo to brzmi. 

 

Nie wiem tylko, jak mam to rozumieć. Co znaczy że brzmi słabo? W jakim sensie?

 

Regulatorzy, dzięki ogromne! To zawsze niesamowita przyjemność dla autora, gdy tak wytrawny czytelnik, jak ty, deklaruje zadowolenie z lektury. 

 

Spokojne to opowiadanie, tak jak spokojne było życie na wyspie i tym głośniej wybrzmiewa dramatyczny finał.

To prawda. Nie patrzyłem na to opowiadanie w ten sposób, ale faktycznie tak jest.

 

Dzięki też ogromne za wyłapanie baboli. To zawsze dla mnie cenne, bo pewnych rzeczy po prostu nie widzę, mimo naprawdę długiej pracy nad tekstem i entych jego czytań. Taki już los dyslektyka.

 

Hej, Krokusie!

 

To jedno z niewielu opek na portalu, które gdy czytam, to myślę, że tak to właśnie trzeba było napisać.

Bardzo mi miło:) Chyba na tym właśnie polegała magia tego konkursu, że pewne tytuły od razu rodziły w naszych głowach skojarzenia lub przywoływały obrazy, a potem można je było porównywać do napisanych opowiadań. Ciekawa zabawa.

 

Cieszę się bardzo, że mimo wątpliwości opisywany świat wciągnął. Rzeczywiście ten bzik bohatera (ktoś już powyżej zwracał na to uwagę) okazał się być bardzo silnym motywatorem. Doprowadził przecież bohatera do niewesołego finału. A mimo to chyba jest w nim coś interesującego, coś co przyciąga nas do ludzi owładniętych pasją, prawda?

 

Irko, nawet jeśli napsanie komentarza do tego opowiadania było dla ciebie trudne, to udało ci się to znakomicie. Uderzasz właśnie w te nutki, które stworzyły w mej głowie melodię tego tekstu.

 

Długo nie wiedziałam, dokąd mnie prowadzisz, ale kiedy Adriaan kazał bohaterowi zatkać uszy, domyśliłam się, skąd bierze się ta magiczna zieleń, więc nie byłam zaskoczona, kiedy poleciał.

Przyznam szczerze, że wykazałem się przy budowaniu końcówki tekstu pewną niekonsekwencją, wpierw idąc własnie w stronę naprowadzenia czytalnika na właściwy trop poprzez to zatykanie uszu, potem nie przedstawiając tego na tyle mocno, aby wybrzmiało z odpowiedznią siłą. W efekcie powstał taki dwustopniowy system rozstrzygnięcia w czym rzecz. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale rozumiem, że niektórych czytelników końcówka nie mogła już zaskoczyć. Jedynie potwierdzała to, czego już się domyślili. I może to też dobrze?

 

Głównego bohatera poznajemy głównie za sprawą jego fiksacji i ta mania chyba ich mocno zrównuje. I chyba właśnie to zetknięcie bohaterów z całkowicie odmiennych światów, a jednocześnie IMO bohaterów pozbawionych uprzedzeń, jest siłą tego opka.

Bardzo ciekawa uwaga. Nie patrzyłem na to z tej strony, ale masz całkowita rację. W pewnym sensie jest to opowieść o braku uprzedzeń, choć muszę też stanąć w obronie tych, którzy reprezentowali w fabule przeciwną stronę, czyli marynarzy. Narrator ocenił ich nietrafnie. Ich strach nie wynikał z uprzedzeń, lecz z powodu, który każe nieżałować Adriaana. Konsekwencji może wcale on nie poniesie, a może okażą się one nie takie, jak nam się wydaje. Kapitan Stadhamm ostrzegał przecież; nasz bohater nie był tu pierwszy;) No ale to już takie odautorskie opowiastki:)

 

Dzięki jeszcze raz dla wszystkich za wizytę i podzielenie się wrażeniami. Każde z nich jest ogromnie cenne.

 

Pozdrawiam i idę poprawiać babolki.

Michale, jest mi niezmiernie miło, że cieszy Cię moje uznanie i że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, nie mogłoby być inaczej :)

:D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale rozumiem, że niektórych czytelników końcówka nie mogła już zaskoczyć.

Dlaczego źle? Zorientowałam się dopiero pod koniec. Wcześniej jest scena, gdy Adriaan pokazuje zasłanianie uszu, ale w tym momencie jeszcze do mnie nie dotarło. Więc jest ok :)

 

Kapitan Stadhamm ostrzegał przecież; nasz bohater nie był tu pierwszy;)

Zgadza się. I przyznam, że to ostrzeżenie nieco mnie przestraszyło, bo myślałam, że zrobisz z Adriaana jakieś monstrum ;) Nie wiemy, co stało się za pierwszym razem, być może scenariusz był podobny. Oczywiście mogło być inaczej. Dla Adriaana praca była bardzo ważna i jeśli trafił tam jakiś idiota, który chciał się zabawić kosztem chłopaka i na przykład przeszkadzał mu w pracy, mógł polecieć, ale to nie czyni z Adriaana monstrum. Poza tym jestem optymistką i wolę sobie wyobrażać pierwszą możliwość ;)

 

Ich strach nie wynikał z uprzedzeń, lecz z powodu, który każe nieżałować Adriaana. Konsekwencji może wcale on nie poniesie, a może okażą się one nie takie, jak nam się wydaje.

Powiedziałabym, że ich strach wynikał z niewiedzy, a niewiedza powoduje, że ludzie wyobrażają sobie koszmarne rzeczy ;)

Faktycznie, za pierwszym razem Adriaan nie poniósł konsekwencji, odległa placówka, samotność, pewnie mało kto chciałby tam żyć. Niemniej jednak jeśli rzecz będzie się powtarzać, w końcu nie da się tego zamieść pod dywan. Wątpię, by ktoś mu uwierzył. Nie wiem nawet, czy potrafiłby się bronić. I oberwałoby mu się za wszystko naraz.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Michale, 

Bardzo mi miło:) Chyba na tym właśnie polegała magia tego konkursu, że pewne tytuły od razu rodziły w naszych głowach skojarzenia lub przywoływały obrazy, a potem można je było porównywać do napisanych opowiadań. Ciekawa zabawa.

Pozwól, że nieco skoryguję – miałem raczej na myśli (a nieco za bardzo uprościłem przekaz), że zdania są poskładane tak, że uważam iż tych zdań nie można było poskładać inaczej. Styl mnie po prostu urzekł. Jest lekki i naturalny, bez wodotrysków, a jednak interesujący.

Co do tytułu, to mówiąc szczerze nawet nie zastanawiałem się jak ja bym go ugryzł – jeszcze na początku myślałem, że po prostu go na tej wyspie porzucą, a on będzie musiał nauczyć się żyć w buszu – wśród zieleni, do której być może odwykł. Gdzieś tam umysł błądził, ale to były bardziej wyskoki niż długie wędrówki.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dlaczego źle? Zorientowałam się dopiero pod koniec. Wcześniej jest scena, gdy Adriaan pokazuje zasłanianie uszu, ale w tym momencie jeszcze do mnie nie dotarło. Więc jest ok :)

Mam nadzieję, że stało się to w chwili, gdy Adriaan wyciągnął kulki z wosku. Nawet rozpędziłem dla nich chmury, aby oświetlić tę scenę światłem księżyca;) No tak, odwołałem się tu oczywiście do mitu, nie wiedziałęm tylko na ile takie postawienie sprawy okaże się dla odbiorcy czytelne.

 

Nie wiemy, co stało się za pierwszym razem, być może scenariusz był podobny. Oczywiście mogło być inaczej. Dla Adriaana praca była bardzo ważna i jeśli trafił tam jakiś idiota, który chciał się zabawić kosztem chłopaka i na przykład przeszkadzał mu w pracy, mógł polecieć,

Bardzo mi się ten pomysł podoba;) Oczywiście to, co zdarzyło się za pierwszym razem leży w sferze domniemywań (można by rzec istnieje poza opowieścią) więc każdy może na te niejasności spoglądać inaczej i inaczej je interpretować.

 

Powiedziałabym, że ich strach wynikał z niewiedzy, a niewiedza powoduje, że ludzie wyobrażają sobie koszmarne rzeczy ;)

Masz tu oczywiście sto procent racji, jednak dodam, że w moim odczuciu strach może wynikać także z wiedzy większej, niż ta, którą posiada narrator (a więc w narracji pierwszoosobowej także i odbiorca). Ta historia jest w pewnym sensie “dowiadywaniem się” tego, czego na progu pierwszej sceny domyślają się już lub co przynajmniej przeczuwają marynarze (dlatego zakończenie w postaci drobnej scenki z kapitanem wracającym na wyspę, które przyszło mi do głowy podczas wymiany myśli z Asylum, tak szalenie mi się spodobała). Tak to sobie “opowiadałem” w trakcie pisania i dlatego konsekwencje tego, co wydarzyło się na wyspie za pierwszym razem, jak i teraz, w moim odczuciu rozkładać się musiały na nich wszystkich po równo, nie tylko na Adriaana. 

 

Niemniej jednak jeśli rzecz będzie się powtarzać, w końcu nie da się tego zamieść pod dywan. Wątpię, by ktoś mu uwierzył. Nie wiem nawet, czy potrafiłby się bronić.

W sumie to jest materiał na oddzielną opowieść, bardzo to fajnie wszystko rozkminiasz:)

 

 

Hej, Krokusie!

 

Pozwól, że nieco skoryguję – miałem raczej na myśli (a nieco za bardzo uprościłem przekaz), że zdania są poskładane tak, że uważam iż tych zdań nie można było poskładać inaczej. Styl mnie po prostu urzekł. Jest lekki i naturalny, bez wodotrysków, a jednak interesujący.

Oczywiście teraz już rozumiem dokładnie, co miałeś na myśli:) Dzięki, to ogromny komplement! Trochę w tym tekście próbowałem oddać conradowskiego ducha, trochę pofantazjować na temat malarstwa, ale z uwaględnieniem tego, że piszę dla czytelnika, więc żeby nie było mielizn i nudy. Chyba się tym razem udało;) 

 

Pozdrawiam równierz!

W formie wyczułem wpływy XIX-wiecznej powieści: powolnej, rozbudowanej w opisy, dla smakoszy porównań i detali. I bardzo mi się to podobało, bo wyszło to naprawdę dobrze. Delektowałem się klimatem, mimo że dość późno zorientowałem się, o czym jest ta historia.

A fabuła jest prosta, ale ciekawa. Narrator chciał coś za wszelką cenę zdobyć i wszelką cenę za to zapłacił. O samym narratorze za dużo nie wiemy, przez co jest nieco nijaki, ale za to postać Adriaana zapada w pamięć.

Czytało się naprawdę bardzo dobrze.

Pozdrawiam!

Hej, Panie Domingo, dzięki za odwiedziny!

 

W formie wyczułem wpływy XIX-wiecznej powieści: powolnej, rozbudowanej w opisy, dla smakoszy porównań i detali.

Dokładnie tak, bardzo lubię taką formę. Tym razem robiłem jednak wszystko, aby nie znużyć czytelnika, bo dziewiętnasty wiek jest piękny, ale dla współczesnego czytelnika najczęściej zbyt ciężkostrawny. W tym tekście, odnośnie formy, poszukiwałem swoistego złotego środka. Więc jeśli…

 

I bardzo mi się to podobało, bo wyszło to naprawdę dobrze. Delektowałem się klimatem, mimo że dość późno zorientowałem się, o czym jest ta historia.

…to jestem szalenie zadowolony:)

 

Narrator chciał coś za wszelką cenę zdobyć i wszelką cenę za to zapłacił.

Bardzo zgrabnie to ująłeś.

 

Pozdrawiam!

Ładnie opowiadanie. Podobał mi się egzotyczny, morski klimat. Podobał mi się styl i język, jakim zostało napisane. Dość odważny i ciekawy zabieg z postacią Adriaana.

 

W zieleni tej zawierał się urok palety odcieni rozpostartych pomiędzy żółcią a błękitem żywa jasność pistacji, nostalgia seledynu, tajemniczy powab szmaragdu, hipnotyczny bezmiar malachitu, więcej jeszcze.

Podobało mi się, jak opisałeś tę zieleń. Na kolorach się znam nie bardzo, ale na minerałach już tak, a dzięki temu mogłem sobie te kolory wyobrazić.

 

Może dlatego wciągała ona gdzieś głębiej. W przestrzeń umykającą ludzkiemu oku, a możliwą do uchwycenia jedynie przez przeczucie, zmysł odpowiedzialny za podatność na to, co niematerialne, a na równi z materialnym budujące świat dookoła. Barwa tego, co ulotne i duchowe. Lub inaczej. Barwa tego, co istnieje, choć nie powinno. Tak ją rozumiałem. Takie nadzieje budziła w moim sercu.

Widywałem ją nieraz. W błysku ognia rozniecanego przez alchemika w ludycznej scenie Adriaena van Ostade, w cieniu na śledziowej łusce w martwej naturze Pietera Claesza, w świetlistości liści i łodyg dających kanwę pod orgastyczny spektakl kwiatowych form i kolorów w bukietowych naturach Bosschaerta. W dziełach mniejszych i większych niderlandzkich mistrzów. Szkoda, że przepadła wraz z nimi.

Tu natomiast już nieco przepoetyzowane, jak na mój gust. Często masz w tym tekście takie fragmenty, ładnie napisane, ale jest tego aż za dużo, jakbyś nie zatrzymał się w porę.

 

Pusta plaża Sheveningen, o poranku, może wczesnym przedpołudniem.

Scheveningen

 

Jestem ciekaw, czy to miejsce wybrałeś świadomie, czy przypadkowo. Bo Scheveningen to taki holenderski Szczebrzeszyn, którego nazwy nie jest w stanie poprawnie wymówić żaden obcokrajowiec. Holendrzy często wspominają, że było to hasło ruchu oporu w czasie II Wojny Światowej, bo żaden Niemiec nie potrafił tego słowa wypowiedzieć.

 

Podsumowując lekturę, mam zagwozdkę, bo to taki tekst na pograniczu piórka, i sam nie wiem, po której strony granicy go postawić. Jest napisany dobrze; fabuła, język, kompozycja, wszystko tutaj gra. Miejscami może odrobinę przeciągasz akcję i lekkie zdynamizowanie niektórych fragmentów mogłoby pomóc, ale to nie jest jakiś poważny zarzut. Pytanie, które sobie stawiam jest takie, czy ten tekst jest na tyle wyjątkowy, że będę go pamiętał za kilka miesięcy.

Nie mam pojęcia, czy będę.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Hmmm… Mignęło mi w komentarzach, że chciałeś tu oddać trochę Conradowskiego, XIX-wiecznego ducha i, przyznaję, też była to moja pierwsza myśl. W ogóle bardzo sprawnie to napisałeś i klimatycznie, choć to pewnie żadne już odkrycie :P

Dlatego trochę żałuję tak szybkiego końca. Spokojnie posiedziałbym na tej wyspie jeszcze kilkanaście tysięcy znaków, zobaczył jakieś poszlaki, więcej Adriaana, pociągnięcie tajemnicy… Trochę jestem nieusatysfakcjonowany tym zakończeniem, nawet jeśli scenę wcześniej podrzuciłeś już zdjęcie syreny. Zresztą ta retrospekcja też (bo ktoś chyba to wspominał) delikatnie wybiła mnie z rytmu i zagubiła.

Tak czy inaczej zostało mi wrażenie, że napisałeś raczej szorta, długiego dzięki opisom i bardzo (bardzo) ładnie napisanego, ale zostawiającego ten niedosyt w warstwie fabularnej. Mówię, bo zwabiły mnie tu piórkowe nominacje, a zdaje się, że jeden głos Dyżurnego pomógłby tutaj wybitnie z walką o nagrodę. Na razie jestem bardziej nieprzekonany, ale może mi się odmieni; ale, odrywając się od tych błahych problemów, to bardzo przyjemna to była lektura :)

 

 

– Adrian, słyszysz mnie?

Adriaanowe “aa” się zawieruszyło :/

 

PS. Klimat “wyspiarski” przywiódł mi na myśl Gelprina z lipcowego NF, nie wiem czy czytałeś :P Trochę co innego, na pewno o czym innym, ale też utknęło mi w pamięci.

Слава Україні!

Witaj, Michale!

Czytając, nasuwają się porównania z “Wyspą doktora Moreau” i jeśli traktowałeś tamtą powieść jako inspirację, to udało się osiągnąć podobny nastrój dziwnej, niepokojącej wyspy.

Z początku rzuciło mi się w oczy kilka niezgrabności, niestety nie miałem możliwości powypisywać. Gdzieś tam “łyk powietrza” zamieniłbym na “haust powietrza” SJP PWN podaje, że łyk można wziąć tylko płynu.

Opis obrazu to tutaj moim zdaniem clue programu. Coś niesamowitego, jak Ci to wychodzi! Czyta się to jak pełną napięcia akcję, a każdy kolejny detal, na który zwraca uwagę narrator, trochę zmienia perspektywę, nasyca przekaz. Bardzo mi się ten zabieg podoba, a pamiętam że potrafisz jeszcze z “Portretu Anny Halls”.

To opowiadanie ma dość szczątkową fabułę i nie traktowałbym tego jako zarzut, niemniej stoisz tu w pewnym rozkroku, bo sceny z kapitanem jednym i drugim sugerowały mi, że coś więcej się tu jednak zadzieje. Jeśli intencją było jedynie pokazać dziwność wyspy i jej mieszkańca, myślę, że bez szkody dla tekstu można by zredukować informacje o dotarciu na wyspę, nie widzę też potrzeby nazywania z nazwiska tych wszystkich ludzi, którzy umożliwili bohaterowi podróż. IMO rozwadnia to nastrój, a to szalenie ryzykowne w tekście, które nastrojem przecież stoi. Spodziewałem się, że po odkryciu, co nawiedza wyspę, nastąpi jakiś ciąg dalszy, zostanie podjęta jakaś akcja względem tej informacji, zakończona śmiercią bohatera lub nie, to nieistotne, natomiast on po prostu umarł, jakby za wcześnie.

I tu dwa słowa jeszcze o bohaterach. Postać Adriaana wyszła super, nie powiela stereotypów osoby niepełnosprawnej intelektualnie; jest intrygujący i sprawczy. Trochę inaczej główny bohater, sprawia wrażenie bycia popychanym przez akcję, trochę bezwładnie, przez co nie wypada zbyt ciekawie, ani nie zapada w pamięć.

Podsumowując, tekst jest porządnie napisany, całkiem ładny językowo, ale raczej do zapomnienia fabularnie. Wątek tytułowej zieleni uważam, że można by jeszcze pociągnąć. Skoro barwnik pochodził z łuski syreny i ta syrena zabijała zbliżających się do niej nieznajomych, to skąd ta barwa wzięła się na obrazie, który bohater wspomina? Ponadto bardzo długo docieramy do “mięska” pod postacią tajemnicy, jaką kryje wyspa. Tak szybkie rozprawienie się z problemem jest chyba zbyt rozczarowujące.

 

Kufa, właśnie skasowałem sobie pół napisanego już posta. Niech żyje frustracja! Denerwujące tym bardziej, że znów przez własnie niezorganizowanie muszę odpowiadać hurtowo, a wczorajsze zasiądnięcie do napisania czegoś sensownego na forum zakończyło się kimaniem nad klawiaturą. Słowem, życie. 

 

Chrościsko, dzięki ogromne za odwiedziny i wszystko co napisałeś. Najbardziej za to:

 

Dość odważny i ciekawy zabieg z postacią Adriaana.

Zgadzam sie z tym, jak patrzysz na ten tekst. Technikalia są tu ok, więc o jego ocenie decydować muszą czysto czytelnicze upodobania. Fabuła, bohaterowie, świat przedstawiony, albo coś ukąsi dusze i zostanie, albo nie i po lekturze uleci. Niczyja to wina. Jednak jeśli mogę, a pod wałsnym tekstem być może nie powinienem, wyznam, że w mojej opini tym, co stanowi w tym opowiadaniu wartość dodaną, jest postać Adriaana właśnie. Nieczęsty to bohater dla fantastyki i zresztą prozy w ogóle.

 

Podobało mi się, jak opisałeś tę zieleń. Na kolorach się znam nie bardzo, ale na minerałach już tak, a dzięki temu mogłem sobie te kolory wyobrazić.

Dzięki. Jesteś zapewne jedną z nielicznych osób, której nazwy te nasunęły konkretne obrazy. Ja z geologii byłem noga, nawet repetowałem na pierwszym roku;) Zresztą poszedłem tropem minerałów przypadniem, po prostu podczas researchu okazało się, że ta droga będzie najciekawsza. I w sumie słusznie – zieleń to kolor Ziemi. 

 

Tu natomiast już nieco przepoetyzowane, jak na mój gust. Często masz w tym tekście takie fragmenty, ładnie napisane, ale jest tego aż za dużo, jakbyś nie zatrzymał się w porę.

Ja wiem, musisz mi wybaczyć. To jest tak, że Bogu, co boskie, czytelnikowi, co czytelnicza, ale i ja musze mieć coś z całej tej zabawy. W pewnych tekstach, w pewnych momentach takie odloty wydają mi się nie odzowne. To mój sposób patrzenia na świat, trochę własnej duszy muszą w tekst włożyć;) Na usprawiedliwienie dodam, ze naprawde strałem się, aby te odloty nie przygniotły opowieści:)

 

Scheveningen

 

Jestem ciekaw, czy to miejsce wybrałeś świadomie, czy przypadkowo. Bo Scheveningen to taki holenderski Szczebrzeszyn, którego nazwy nie jest w stanie poprawnie wymówić żaden obcokrajowiec. Holendrzy często wspominają, że było to hasło ruchu oporu w czasie II Wojny Światowej, bo żaden Niemiec nie potrafił tego słowa wypowiedzieć.

To ciekawe, nie wiedziałem. Nie ma co się dziwić Niemcom, okazuje się, że ja nie wiem nawet jak to napisać:) To jak z nazwiskiem autora słynnej Jesieni Średniowiecza. Piotr Oczko w przedmowie do Kultury XVII wieku Holandii wyjaśnia tę sprawę najproście, jak się da, a i tak nie mam pojęcia jak to nazwisko wymówić. Nie, w tym tekście nie ma przypadków. Scheveningen wzięło się stąd:

 

https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Adriaen_van_de_Velde_-_The_Beach_at_Scheveningen_-_WGA24479.jpg

 

ale też i stąd:

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Widok_morza_w_Scheveningen#/media/Plik:Zeegezicht_bij_Scheveningen_-_s0416M1990_-_Van_Gogh_Museum.jpg

 

co w pewien sposób spina klamrą tę opowieść. Od małych mistrzów wieków minionych po mistrza okresu, gdy pi razu oko rozgrywa się się fabuła opowiadania.

 

Pytanie, które sobie stawiam jest takie, czy ten tekst jest na tyle wyjątkowy, że będę go pamiętał za kilka miesięcy.

Nie mam pojęcia, czy będę.

Ano właśnie. To już jest sprawa, z którą pozostajesz sam. Jakakolwiek nie będzie Twoja decyzja, mam nadzieje, że coś z tego tekstu z Tobą zostanie.

 

 

 

Golodhu, hej! 

 

Dzięki, że wpadłeś i miło mi, że mimo tych fabularnych oszczędności, jakie tu serwowałem, szklanka okazała się bardziej pełna, niż pusta:)

 

Mignęło mi w komentarzach, że chciałeś tu oddać trochę Conradowskiego, XIX-wiecznego ducha i, przyznaję, też była to moja pierwsza myśl. W ogóle bardzo sprawnie to napisałeś i klimatycznie, choć to pewnie żadne już odkrycie :P

Bardzo się cieszę. Conrada szalenie lubię, ale dziś czyta się go już jakże trudno, z pewnością nie jest to lektura dla każdego odborcy. Za mało twistów fabularnych;)

 

Tak czy inaczej zostało mi wrażenie, że napisałeś raczej szorta, długiego dzięki opisom i bardzo (bardzo) ładnie napisanego, ale zostawiającego ten niedosyt w warstwie fabularnej.

Ciekawe spostrzeżenie. W zasadzie tak, w warstwie fabularnej jest to swoisty short i ten niedostyt rozumiem. Opowieść, którą tu przedstawiam, niekoniecznie pokrywa się z fabułą (raczej wykracza poza nią) i myśle, że stąd właśnie bierze się ten brak, który część czytalników zgłasza. Cóż, tak to mi się w głowie poukładało i teraz musze pić piwo, którego nawarzyłem. Na szczęście piwo lubię na równi z Conradem;)

 

PS. Klimat “wyspiarski” przywiódł mi na myśl Gelprina z lipcowego NF, nie wiem czy czytałeś :P Trochę co innego, na pewno o czym innym, ale też utknęło mi w pamięci.

A nie, nie czytałem, ale jakby mi ten numer wpadł w ręce, to chętnie zajrzę. Dzięki za polecankę.

 

 

Hej, JasnastronoMocy! Bardzo się cieszę, że i ty tu zajrzałeś. O wyspie doktora nie myślałem, ale masz rację. Jest w tym opowiadaniu trochę tego nastroju.

 

Z początku rzuciło mi się w oczy kilka niezgrabności, niestety nie miałem możliwości powypisywać. Gdzieś tam “łyk powietrza” zamieniłbym na “haust powietrza” SJP PWN podaje, że łyk można wziąć tylko płynu.

Masz rację, zmienię to. Tych nierzęczności jest pwenie więcej, momentami pozwoliłem sobie na jechanie po bandzie.

 

Opis obrazu to tutaj moim zdaniem clue programu. Coś niesamowitego, jak Ci to wychodzi! Czyta się to jak pełną napięcia akcję, a każdy kolejny detal, na który zwraca uwagę narrator, trochę zmienia perspektywę, nasyca przekaz. Bardzo mi się ten zabieg podoba, a pamiętam że potrafisz jeszcze z “Portretu Anny Halls”.

Dzięki. To jest tak, że pomysł na opowiadanie często składa się mi w głowie z kilku luźniejszych elementów i tutaj tak, obraz stanowi jeden z gwoździ, na których ta konstrukcja się trzyma. Bardzo się cieszę, że zwróciłeś na to uwagę. Jak mi to wychodzi, sam nie wiem, ale fajnie że wychodzi:) Kiedyś, lata temu, oglądałem, chyba na telewizyjenej dwójce, taki cykl programów, gdzie jakiś facet opowaidał o obrazach. Nic nazdwyczajnego. Ot, sir David Attenborough gada o lwach na serengeti, tylko program na trochę inny temat. Niemniej oglądajac to, czułem, że ten facet opowiada mi o pewnym espekcie rzeczywistości (sztuka) językiem, który do mnie trafia i który jest dla mnie tak naturalny jak oddychanie. Wtedy nauczyłem się patrzeć na sztukę. Że obraz to opowieść, za którą stoi nie raz więcej, niż dać nam może fabuła skrząca się od zwrotów akcji. To mnie fascynuje. Poza tym jestem typowym wzrokowcem. Lubię obserwować i przyglądać się. I czasem wymyślam to, na co chętnie bym popatrzył, bo Bozia nie dała talentu abym mógł sobie coś takiego napalować:) Trzeba więc pisać:)

 

I tu dwa słowa jeszcze o bohaterach. Postać Adriaana wyszła super, nie powiela stereotypów osoby niepełnosprawnej intelektualnie; jest intrygujący i sprawczy. Trochę inaczej główny bohater, sprawia wrażenie bycia popychanym przez akcję, trochę bezwładnie, przez co nie wypada zbyt ciekawie, ani nie zapada w pamięć.

Doskonale to rozumiem. Głównego bohatera zredukowałen do narratora, wyciągając Adriaana na pierwszy plan. Teraz widzę, jakie przyniosło to konsekwencje. Te pozytywne i negatywne. Ciekawy materiał do rozmyślań;)

 

Wątek tytułowej zieleni uważam, że można by jeszcze pociągnąć. Skoro barwnik pochodził z łuski syreny i ta syrena zabijała zbliżających się do niej nieznajomych, to skąd ta barwa wzięła się na obrazie, który bohater wspomina?

Ano właśnie. Już gdzieś powyżej pisałem, o tych niedopowiedzeniach, które znalazły się poza opowieścią. To jedna z takich rzecz, bardzo słusznie zwracasz na to uwagę. Ja to mam obmyślone, ale też rozumiem, że w tekście nie pojawiło się wystarczająco wiele wskazówek, aby czytelnik mógł mój tok myślenia odtworzyć. Nie wybrzmiało to, co tłumaczyło by na czym rzeczywiście polegała wyjątkowośc Adriaana. Ciekawe, że użyłeś tu słowa “nieznajomych”, co rodzi pewien obraz stosunków łaczacych Adriaana z syreną, a on przecież chciał do niej strzelać, jak do zwierza i tylko ten nieszczęsny idiota narratoa przeszkodził.

 

Dzięki raz jeszcze panowie za wizytę. Pojawiło się tu sporo cennych uwag, będzie o czym myśleć. 

Przyznam, że strasznie przemęczyłem to opowiadanie, w dodatku czytając w kilku ratach. Niby jest poetyka, ale jednak zapisana w sposób niesprzyjający skupieniu się. Niby nastój pasuje do opowiadanej historii i czasu, w jakim została ona osadzona, ale wydłużenie ponad potrzebę nie sprzyja. Plusem z pewnością jest nietypowa postać, ale na tym koniec.

Pomysł główny? O, to akurat bardzo ciekawy element tekstu. Ale niestety został wytłumiony i zakryty właśnie formą.

Wiem, ze ten komentarz niestety nie jest tym, czym być powinien i za mało w nim jakiegoś konkretnego, konstruktywnego przekazu, ale jakbym nie próbował, w przypadku tego konkretnego tekstu niewiele więcej jestem w stanie powiedzieć.

 

Hej, Wilku!

 

Cóż rzec, żałuję, że nie bawiłeś się przy czytaniu tak dobrze, jak ja przy pisaniu, ale nie sposób zadowolić wszystkich czytelników, żadna to nowość. Szczególnie, żę wybierając formę taką, a nie inną, z pewnością sobie zadania nie ułatwiłem. 

 

Wiem, ze ten komentarz niestety nie jest tym, czym być powinien i za mało w nim jakiegoś konkretnego, konstruktywnego przekazu,

No, nie jest. A konstruktywnego przekazu nie ma w nim w ogóle.

 

ale jakbym nie próbował,

A próbowałeś?

 

Pozdrawiam.

A próbowałeś?

Próbowałem.

Pewnie gdybym nie próbował, to i bym nie napisał zdania, które przytoczyłeś. Bo jednak niemożliwość napisania czegoś więcej, to to w jakiś sposób porażka komentującego.

 

Na pewno ładnie napisany tekst.

Z fabułą gorzej – nie ma jej wiele i w sporej części jest przewidywalna. Jeśli w opowiadaniu fantastycznym Europejczyk jedzie do jakiegoś egzotycznego miejsca i ktoś go ostrzega, żeby uważał na lokalne zwyczaje/wierzenia/jedzenie, to wiadomo, jak to się musi skończyć. No i kulki do uszu też swoje mówią. Taki przejęty sztuką facet, a “Odysei” nie czytał?

Adriaan wiele wnosi do historii. To ciekawy bohater, nietuzinkowy i nietuzinkowy w swojej nietuzinkowości.

Obraz to magiczny element, wiele daje. Zdaje się, że lubisz wykorzystywać motywy malarskie. Pewnie słusznie, jakby dodawały głębi tekstowi.

Jestem na TAK, czyli. Acz trochę się wahałam, bo ta fabuła szału nie robi.

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

I z komentarzy:

Lejesz miód na moje serce strumieniem tak szerokim, że zaczynam już odrywać się od ziemi;)

A nie powinieneś raczej się przykleić? ;-)

Babska logika rządzi!

Próbowałem.

Pewnie gdybym nie próbował, to i bym nie napisał zdania, które przytoczyłeś. Bo jednak niemożliwość napisania czegoś więcej, to to w jakiś sposób porażka komentującego.

Wilku, oczywiście wierzę w Twoje dobre chęci. Czasem tak jest, że pewne rzeczy się nie stykają i nie ma co wtedy silić sie na Bóg wie jakie, wymyślne komentarze. Nie zagrało, po prostu. To też informacja. Zmęczenie tegorocznej loży musi być zresztą ogromne, bo kilka osób chyba z ulgą przyjeło pojawienie się wątku, w którym można wypisać się z udziału w tym interesie.

 

Dzięki i pozdrawiam!

 

Finklo, miło mi Cię widzieć!

Fabuła, tak. To taki tekst, gdzie opowieść i fabuła pokrywają się tylko troszkę, ta pierwsza karmi się przede wszystkim tym, co fabuły nie robi. Starałem się dlatego budować sceny tak, aby ciągnęły czytelniczą uwagę dalej i dalej. Na ile się to udało, to sama powiedz.

 

No i kulki do uszu też swoje mówią. Taki przejęty sztuką facet, a “Odysei” nie czytał?

Zgadza się. Już gdzie o tym powyżej wspominałem. Wykazałem się tutaj pewnego rodzaju niekonsekwencją, dla części czytalników już w tym memencie sprawa zaczyna być jasna. Spodziewałem się zresztą, że tych czytelników będzie więcej. Ludzie Odysei nie znają, czy jak?:) Ale z tym bohaterem to trochę nie tak. On wiedział już, domyślał się znaczy. Zwiodła go rzecz, która w tekście najwyraźniej nie wybrzmiała należycie, czyli to, że Adriaan nie zatykał sobie uszu. A dlaczego tak się działo stanowi istotę Adriaanowej odmienności. To znaczy tutaj jest pies pogrzebany, ale chyba zakopałem go odrobnę zbyt głęboko.

 

Adriaan wiele wnosi do historii. To ciekawy bohater, nietuzinkowy i nietuzinkowy w swojej nietuzinkowości.

Obraz to magiczny element, wiele daje. Zdaje się, że lubisz wykorzystywać motywy malarskie. Pewnie słusznie, jakby dodawały głębi tekstowi.

Dzięki, to bardzo ważne dla mnie spostrzeżenia. Tak, ja jestem malarz-teoretyk, do praktyki nie mam talentu:)

 

Jestem na TAK, czyli. Acz trochę się wahałam, bo ta fabuła szału nie robi.

Moja radość jest wielka!

 

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Już ktoś mi to wytknął. Prawda, poleciałem tu bez trzymanki. Wrzucę jeszcze poprawki w kilku miejscach, ale już raczej nie dzisiaj, bo godzina zaczyna być sroga.

 

Lejesz miód na moje serce strumieniem tak szerokim, że zaczynam już odrywać się od ziemi;)

A nie powinieneś raczej się przykleić? ;-)

Ano właśnie. Pochwalą człowieka i już sens i logika tego, co się pisze, idą w diabły:) Niby rzucona półżartem, ale jakże dajaca do myślenia uwaga.

 

Dzięki i pozdrawiam!

Zwiodła go rzecz, która w tekście najwyraźniej nie wybrzmiała należycie, czyli to, że Adriaan nie zatykał sobie uszu. A dlaczego tak się działo stanowi istotę Adriaanowej odmienności. To znaczy tutaj jest pies pogrzebany, ale chyba zakopałem go odrobnę zbyt głęboko.

Nie no, to jest jasne – Adriaan może nie zatykać uszu, bo ma zepsuty któryś element niezbędny do normalnej reakcji na śpiew syren. I narrator powinien wiedzieć, że chłopak nie jest typowy. Tu mamy ten nieco oklepany motyw ostrzeganego Europejczyka.

Babska logika rządzi!

I narrator powinien wiedzieć, że chłopak nie jest typowy.

Masz rację, choć jak przyglądam się teraz, na zimno, kompozycji tego tekstu, widzę, że te elementy w fabule rozstawiłem, z tym że może nie najbardziej optymalnie z punktu widzenia czytelniczego odbioru. To znaczy narrator zdaje sobie sprawę z odmienności chłopaka i pointuje ją w chwili, gdy w myślach przyznaje rację słowom kapitana ze wstępu (on jest inny), ale wówczas jest już pozamiatane, bo syreni śpiew zrobił swoje. Ten syndrom ostrzeganego Europejczyka bierze sie chyba z niezrozumienia przez narratora ostrzeżenia kapitana (którego echem jest niechęć urzędnika z scenie czwartej), oraz jego braku uprzedzenia odnośnie osoby Adriaana. Scena trzecia jest dodatkowo usypianiem jego uwagi (wytapianie czasu na bzdurne czynności) i choć po jej finale (trup poprzednika) narrator musi wiedzieć, że powinien mieć się na baczności, otwarcie sceny końcowej, gdy Adriaan robi pokaz z bronią, niejako odwraca układ rzeczy. To chłopak tu dowodzi i jeśli narrator chcę odkryć tajemnicę (a chce), musi mu zaufać (czego w końcu nie robi i dlatego ginie – rozwiązanie zagadki, czyli widok syreny, jest już tylko oddaniem sprawiedliwości czytelnikowi, który bez tego miałby święte prawo spóścić na tę opowieść zasłonę milczenia). 

Dobra, bo się rozpędziłem. Trochę mnie ten ostrzegany Europejczyk kłuje, bo też nie do końca jest tak, że to Tomek wśród łowców głów. Wychowany przez ojca Adriaan nie jest mimo wszystko tak egzotyczny jak plemiona krwiożerczych kanibali. Jest zmutowanym przez ułomność i specyfikę świata kolonii, który go ukształtował, nośnikiem tych samych wartości, z których zlepiony jest narrator. Jeśli więc motyw ostrzeganego Europejczyka to owszem, on stanowi zrąb tej histori, ale nie jest to ostrzeżenie przed odmiennością dzikich plemion, a odmiennością Adriaana, której specyfiki, wygłaszajacy ostrzeżenie kapitan Stadhamm zapewne sam nie do końca rozumie. I zapewne dlatego ostrzeżenie jest tak mgliste. 

Tak postawiony motyw, przyznaj sama, nie jest już chyba oklepany.

Nie no, już pisałam, że Adriaan wiele wnosi. A Europejczyka zabija nie tyle tubylec, co świat, przed którym powinien mieć się na baczności. Ale nie robi tego, bo wie lepiej.

Babska logika rządzi!

Cóż, między innymi to przekonanie stało za faktem, że to Europejczycy podbili świat, a taka rzecz nie może obyć się bez ofiar. 

Można na to spojrzeć tak, jak to przedstawiałaś. Niemniej decyzja należała do bohatera, nie było w tym woli przeznaczenia, czy fatalizmu klątwy. W tym sensie to bardzo europejskie, owszem. Biały suprematyzm pada ofiarą przekonania o własnej wyjątkowości;) W sumie bardzo to conradowskie:) 

Zmęczenie tegorocznej loży

A to nie o lożowanie chodzi, a o to, że zwyczajnie tego tekstu “nie czuję” – co nie znaczy, że tekst zły, tylko, że jak pisałeś, nie zagrało. No a jak się czegoś nie czuje, to próba mądrzenia się byłaby kompletnie oderwana od istoty tekstu – a przecież nie o to chodzi w komentowaniu, żeby “wyrabiać normę znaków” i “zawsze mieć opinię”.

Być może jednak zauważyłeś, że tekst dodałem do kolejki jeszcze zanim był nominowany – bo kojarzę Cię jako osobę, która pisać potrafi :)

 

Być może jednak zauważyłeś, że tekst dodałem do kolejki jeszcze zanim był nominowany – bo kojarzę Cię jako osobę, która pisać potrafi :)

 

A tak, prawda, zauważyłem. I dzięki, bardzo to miłe:)

 

Pozdrawiam!

Hej, hej,

 

już na wstępie mnie kupiłeś początkiem, tak powinno się go tworzyć. Mamy pięknie zbudowane konflikty, postać o tajemniczych zdolnościach, którego moc i siłę możemy oglądać przez pryzmat strachu marynarzy, zaprawionych wilków morskich; dziwną wyspę i cel wyprawy głównego bohatera, który na razie jest zasłonięty przed czytelnikiem. Tak! Po stokroć i do diaska! Tak się to robi :)

 

A co do języka, również me gusta, przypomina mi dzieła Conrada czy Londona. Nie nazwałbym go nadmiernie poetyckim, jest idealnie wyważony (subiektywizm przeze mnie przemawia, wiem).

 

Jedna perełka, którą wypisałem sobie:

 

Ot, jeden z korali rozrzuconych po niebieskim morzu pręgowanym rafami. Poza pagórkami szczytów porośnięta dżunglą, ciągnąca za sobą ogon nagich, skalistych wzniesień. Prędko zorientowałem się, że niemal nie ma tu zwierząt. Tylko wędrowne ptaki, gniazdujące na klifach i drobne płazy w czeluściach dżungli.

Ładny zabieg animizacji wyspy zestawiony z konkulzją “niemal nie ma tu zwierząt”, czyli ocierający się o taki trochę osksymoron; ożywiamy nieożywione, a prawdziwe życie wykreślamy. Podoba mi się bardzo.

 

Co do końcówki, mi ona zagrała, nie poczułem rozczarowania, całość ma IMHO odpowiednie proporcje i z pewnością zagości na dłużej w mojej pamięci.

Czy można by rozbudować i dodać nieco wątków? Zawsze można, ale ja czuję się ukontentowany tym, co przeczytałem.

 

W głosowianiu piórkowym “Tak”.

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Indie holenderskie, więc od razu skojarzenie z Conradem. Ale zupełnie inna poetyka, inny świat, inne problemy.

Ładnie to to napisane, ale czegoś mi tu brakuje, a czegoś jest za dużo. Upychasz tych wszystkich niderlandzkich mistrzów trochę na siłę, trochę łopatą, a tak naprawdę nic z nich potem nie wynika. Piszesz poetycko, tajemniczo, ale też trochę banalnie w tej poetyckości. To jest takie opowiadanie, jak dla mnie, na granicy bardzo-dobrości, ale tylko poprawne, brakuje mu nuty szaleństwa lub efektu wow, jak kto woli, który w tego typu prozie jest niezbędny do zachwytu. We wszystkich najważniejszych elementach zatrzymujesz się w pół drogi, przez co zakończenie – które mogło być bardzo efektowne – robi się wręcz lekko kiczowate i banalne. Gdyby jeszcze całość była campowa, lekko ironiczna względem tego rodzaju niemalże afabularnej poetyzacji, ale też nie. Gdyby to była tylko oniryczna impresja – ale też nie.

To niestety jest danie letnie: ani zimne, ani gorące. Przyjemne, ale tylko tyle.

Najlepiej napisany jest Adriaan, choć też bez fajerwerków.

 

Stylistycznie się momentami nieco potykałam, bo ta poetyckość czasem też lekko zgrzytliwa. Np.

 

Zasłona mknących niebem chmur rozdarła się, oświetlając klif bladą poświatą.

Uch, nie dość, że to dość banalną purpurą się rumieni, to na dodatek zasłona chmur nie mogła niczego oświetlić, nawet jeśli się rozdarła. Oświetliło światło – księżyca, gwiazd – które zza tej zasłony się wydobyło.

 

I podobnych niezbyt zgrabnych miejsc jest więcej, ale że czytałam na komórce, nie wyłapywałam, a to akurat zapamiętałam, więc znalazłam.

http://altronapoleone.home.blog

Mnie się podobało i będę w głosowaniu piórkowym na TAK, choć nie jestem zachwycona w 100%. Wygrałeś w końcu tym, że ogrywasz pomysłowo kwestie tego, czemu bohater przegrywa (pycha) i pomysłowo łączysz kwestię zieleni, łusek i ostatecznej klęski bohatera. Językowo generalnie zgadzam się z opinią Drakainy, ale w tym przypadku przeważyła koncepcja, a ta była u mnie na plus.

ninedin.home.blog

Cześć!

 

Ech te syreny… Omota taka człowieka i pozamiatane, a jak się to jeszcze dobrze opisze, to i piórko można dostać. Świetny teksty, bardzo nastrojowy i przepełniony subtelną tęsknotą. Od samego początku czuć jakąś grozę, powoli gromadzącą się nad bohaterem, rozmowa z kapitanem bardzo to potęguje. Wiele rzeczy jest niewypowiedzianych, ale świetnie buduje to aurę niepewności.

W zieleni tej zawierał się urok palety odcieni rozpostartych pomiędzy żółcią a błękitem – żywa jasność pistacji, nostalgia seledynu, tajemniczy powab szmaragdu, hipnotyczny bezmiar malachitu, więcej jeszcze. (…) Jakże to mogło nie fascynować?

Przepiękne to opisałeś! Opisy są MOCNĄ strona tekstu, sugestywne i dopieszczone. Pokazujesz artystę, zamiast stawiać kawę na ławę. Sama radość z czytania. W końcówce wszystko dzieje się nieco zbyt szybko imho, ale to też dobrze oddaje dynamikę sytuacji. Zabrakło mi nieco dłuższego delektowania się przemianą pod wpływem syreniego śpiewu. Ale to wynika z bardzo trafionego pomysłu, zwyczajnie chcę więcej ;-)

Ostatnim, czego potrzebował człowiek pokroju Adriaan, była presja.

Ok, ale tu nie za bardzo rozumiem do czego się odnosisz mówiąc o “człowieku pokroju Adriana”. Bo jak na upośledzonego to on jest bardzo ogarnięty i bohater jest tego świadom, ich interakcje są szczątkowe, prawie nie rozmawiają i w zasadzie mam wrażenie bardzo niewiele o sobie wiedzą.

Głos niczym rozpalony pręt, wrażony wprost w serce. Poruszyłem się niespokojnie, nie umiejąc poradzić sobie z tak silnym doznaniem. Płynące ponad klifem wołanie wniknęło do mej głowy, rozpędzając szybujące tam myśli, drenując serce z poczucia sensu oraz celu i z wolna, niczym nieubłagany oprawca, przemieniając mnie w wydrążoną pałubę.

Kolejny przepiękny i sugestywny opis. Super! Bardzo pasuje do klimatu i tematyki tekstu.

 

Pozdrawiam i gratuluje piórka. Zdecydowanie zasłużone imho.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nadrabiam przespany listopad, bo czas wyłonić najlepszego z najlepszych ;)

Bardzo moim guście, bo i historia, i malarstwo, i tajemnica. A w ogóle skojarzyło mi się z “Syreną i panią Hancock”, a to bardzo pozytywne skojarzenie.

Warsztat nie zardzewiał, choć imiesłów wywiódł Cię raz na manowce:

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Tak, widziałem, co tam wyżej pisałeś o żachwach.

Niezależnie od tego, dobrze, że znowu jesteś :)

Pięknie, Michale, pięknie. :)

Od jakiegoś czasu rzadko sięgam po fantasty, choć ktoś nazwałby to pewnie realizmem magicznym itp. Gatunek nie jest taki istotny. Istotne jest, że umiesz opowiadać, to u pisarza bardzo ważne. Żaden, nawet najbardziej fantastyczny pomysł, nie porwie tłumów, jeśli piszący nie będzie potrafił go opowiedzieć. Ty zdecydowanie umiesz. Tekst ładnie skrojony. Od początku wprowadzasz klimat i zarzucasz wędkę, a raczej haczyk. Nie ma co się bardziej rozwodzić. Bajki opowiadasz panie, bajki. ;)

Pozdrawiam.

Hej Michale!

 

Jakaś klątwa mnie nawiedza, zawsze kiedy strzelam komentarz życia, długi jak referat, nie wysyła mi się ;-; 

No to w skrócie, masz kilka powtórzeń i literówek, wybacz że nie wyłapię, ale wszystko poszło w… las, żeby nie być wulgarną. Ogółem jest ok i czyta się miło. Bardzo poetyckie opisy, w pewnym momencie czułam się jakbym czytała Jacka Londona czy “Tam gdzie żyją sokżoje”. 

Ciekawie przedstawiona inność Adriaana. Zastanawiam się tylko co z jego ojcem? Też był inny? A matka? Była “miejscową”?

Myślałam że Adriaan składa syrenom ofiary z ludzi, stąd to powodzenie na wyspie i strach u marynarzy. Zakończenie mnie nie zaskoczyło, ale to przez to, że trafiłam tu z ogłoszenia o piórkach, gdzie jako obrazek, widniała właśnie syrena ;P

Dziękuję za lekturę!

Gruszel, pro-tip, bo mi też kilka razy usunęło komentarz życia: zanim klikniesz “Gotowe”, wciskasz po kolei: Ctrl+A → Ctrl+C → Gotowe 

Jeśli komentarz się nie doda, to krzyczysz tryumfalnie “A-HA!”, wciskasz Ctrl+V i jeszcze raz Gotowe :D

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie, zazwyczaj tak robię, akurat teraz zapomniałam :) Przy krótszych mi się nie zdarza xD Mea culpa, ale gniew pozostaje.

Świetnie poprowadzona i napisana opowieść. Od mniej więcej połowy już domyślałem się, o co chodzi i nawet jak się zakończy, ale nie ujęło to przyjemności lekturze. Napięcie narastało takim tempem, jak lubię. Doskonały przykład na to, że nawet wokół popularnego motywu i nieskomplikowanej fabuły można stworzyć bardzo dobry tekst.

Gruszel, jeśli w porę zauważysz, że amba pożarła komentarz, to możesz kliknąć na cofającą strzałkę w lewym górnym rogu. Zazwyczaj Twój komentarz tam jest. I wtedy sobie spokojnie kopiujesz.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finklo heart

Gekikara już wyjaśnił mi to na sb ;)

Hej, ho! :)

A mnie koniec jednak zaskoczył (no, nie taki koniec-koniec, tylko ostatnie kilka paragrafów), bo myślałam, że Adriaan okaże się jakimś obrońcą tej unikalnej ryby – i będzie chciał zamordować “huntera” w jej obronie. Tak tylko mówię. ;)

 

Bardzo ładny język, piękne metafory <3 Najbardziej podobała mi się ta o starcu i dziecku w łonie matki. Błędów i błędzików malutko, przeczytałam na tym portalu prawie 20 opowiadań i to pod względem poprawności, dokładności, dopracowania wypada zdecydowanie najlepiej. Historia też bardzo mi się podobała, chociaż właściwie nie wiem, po co ta scena z naczelnikiem urzędu. Ale jak jest, to niech będzie. ;)

I jeszcze nie rozumiem, dlaczego tak właściwie ci żeglarze się tego chłopaka bali… Mogli mieć dla niego szacunek, ale strach? Hm.

 

Jednak kilka rzeczy wyłapałam <3

 

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Coś nie tak z podmiotami… ;) To coś, co nie mogło być inaczej, czuło się swobodnie wśród walijskich pasterzy.

 

pokroju Adriaan

*a. Zjedzona końcówka.

 

Wreszcie ma zieleń była pewniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.

“Wreszcie” sugeruje, że ktoś na coś czekał – czy bohater czekał, aż jego zieleń stanie się pewniejsza niż kiedykolwiek wcześniej? ^^’ Może: “Nagle/Teraz moja zieleń stała się pewniejsza” itp.

(I ja nie dawałbym przecinka przed niż).

 

Można było stamtąd obserwować ciągnący się za wyspą ogon skalnych ostańców, wyłaniających się z morza niczym łuski z grzbietu bajkowego potwora.

To z ogonem to była bardzo ładna i obrazowa metafora, ale użyta po raz drugi mnie, osobiście, troszeczkę poraziła w oczy. Poza tym – chyba łuski na grzbiecie? “Na” też działa, natomiast łuski wyłaniające się z grzbietu jakoś mi nie pasują.

 

Ogólnie – ciekawe opowiadanie, pięknie napisane. :) Pozdrawiam!

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć. Wspaniałość, ten tekst. Czyta się jak opowieść napisaną sto lat temu, piękną, tajemniczą i elegancką. No rewelka, co tu dużo gadać, pełna czytelnicza satysfakcja.

Jakaś klątwa mnie nawiedza, zawsze kiedy strzelam komentarz życia, długi jak referat, nie wysyła mi się ;-; 

Zaniedbałem się tu haniebnie, więc teraz ja będę pisał długi jak referat komentarz życia:) Podzielę go chyba zresztą na dwie części, bo mnie klątwa samokasujących się komentarzy także nawiedza:)

 

Zatem po kolei:

 

Hej Basement Key!

Dzięki za bardzo miłe słowa i TAKa!

 

już na wstępie mnie kupiłeś początkiem, tak powinno się go tworzyć. Mamy pięknie zbudowane konflikty, postać o tajemniczych zdolnościach, którego moc i siłę możemy oglądać przez pryzmat strachu marynarzy, zaprawionych wilków morskich; dziwną wyspę i cel wyprawy głównego bohatera, który na razie jest zasłonięty przed czytelnikiem. Tak! Po stokroć i do diaska! Tak się to robi :)

Dzięki! Bardzo się cieszę. Wprawdzie mędrzec powiedział, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy, ale ja strasznie lubię sceny otwarcia. Jeśli złapać czytelnika na haczyk to kiedy, jak nie na początku? Fajnie, że tutaj się udało.

 

A co do języka, również me gusta, przypomina mi dzieła Conrada czy Londona. Nie nazwałbym go nadmiernie poetyckim, jest idealnie wyważony (subiektywizm przeze mnie przemawia, wiem).

To także poczytuje sobie jako duży komplement. Z tą poetyckością tekstu to jest dla mnie trochę kłopot, bo ja na poezji kompletnie się nie znam i dlatego staram się nie odlatywać zbytnio przy pisaniu, bo wiem, że często takie rzeczy bywają niestrawne. Jeśli tu język był wyważony to ma radość jest ogromna:)

 

Ładny zabieg animizacji wyspy zestawiony z konkulzją “niemal nie ma tu zwierząt”, czyli ocierający się o taki trochę osksymoron; ożywiamy nieożywione, a prawdziwe życie wykreślamy. Podoba mi się bardzo.

O, dziękuję. Bardzo się cieszę, że to zauważyłeś. To taki drobiażdżek, ale chyba fajnie zadziałał.

 

Czy można by rozbudować i dodać nieco wątków? Zawsze można, ale ja czuję się ukontentowany tym, co przeczytałem.

Super! Dla mnie jest to największa nagroda:)

 

Drakkaino!

 

Ogólnie to się z tobą zgadzam. Nie wiem czy ci niderlandzcy mistrzowie to byli łopatą wpychani, ale fakt, świat przedstawiony nie determinuje tu fabuły, tę historię można by opowiedzieć bez tego malarskiego zaplecza, lub zmienić je na, dajmy na to, francuskich impresjonistów. Niemniej ja lubię o holendrach, bo to mnie z jakiegoś powodu fascynuje.

 

Piszesz poetycko, tajemniczo, ale też trochę banalnie w tej poetyckości. To jest takie opowiadanie, jak dla mnie, na granicy bardzo-dobrości, ale tylko poprawne, brakuje mu nuty szaleństwa lub efektu wow, jak kto woli, który w tego typu prozie jest niezbędny do zachwytu.

Bo, jak już wspominałem, na poezji kompletnie się nie znam, skręcam czasem ku niej instynktownie i banał wyrobiony czytelnik zapewne wyłapie. I racja. Szaleństw i efektu wow raczej tu nie ma, niemniej uważam, że znajdziemy tu uczciwe rzemiosło, a czyż ono nie jest formą sztuki? :)

 

Ogólnie razem z ninedin to jesteście jak dwugłowy smok:) Podobne odczucia pojawiają się w waszych komentarzach, ale tam gdzie ty widzisz NIE, ona dostrzega TAK. Nie dziwię się, że razem piszecie. Dobrze jest się uzupełniać:)

 

Ninedin, dzięki za TAKA!

 

 

Hej Krarze85!

 

Świetny teksty, bardzo nastrojowy i przepełniony subtelną tęsknotą. Od samego początku czuć jakąś grozę, powoli gromadzącą się nad bohaterem, rozmowa z kapitanem bardzo to potęguje. Wiele rzeczy jest niewypowiedzianych, ale świetnie buduje to aurę niepewności.

Przepiękne to opisałeś! Opisy są MOCNĄ strona tekstu, sugestywne i dopieszczone. Pokazujesz artystę, zamiast stawiać kawę na ławę. Sama radość z czytania. W końcówce wszystko dzieje się nieco zbyt szybko imho, ale to też dobrze oddaje dynamikę sytuacji. Zabrakło mi nieco dłuższego delektowania się przemianą pod wpływem syreniego śpiewu. Ale to wynika z bardzo trafionego pomysłu, zwyczajnie chcę więcej ;-)

Dzięki, miód na moje serduszko:) Jeśli pojawił się u Ciebie niedosyt, to wspaniale. Niedosyt zawsze lepszy niż przesyt:)

 

Ok, ale tu nie za bardzo rozumiem do czego się odnosisz mówiąc o “człowieku pokroju Adriana”. Bo jak na upośledzonego to on jest bardzo ogarnięty i bohater jest tego świadom, ich interakcje są szczątkowe, prawie nie rozmawiają i w zasadzie mam wrażenie bardzo niewiele o sobie wiedzą.

 

Masz rację, ale troszkę chciałem tu podkreślić, że Adriaan robi to wszystko niejako na własnych zasadach. Żyje wyłącznie we własnych, zamkniętym świecie, gdzie wszystko robi tak jak on chce i kiedy on chce. Narrator w pewnym momencie uświadamia sobie, że jeśli chce poznać tajemnicę, nie powinien na niego naciskać. Musi zagrać w tę grę na zasadach chłopaka.

 

Dzięki raz jeszcze i do zobaczenia w piórkowej antologii:)

 

Anet, jak zawsze na stanowisku:) Jak się podobało tom szczęśliwy:)

 

Hej coboldzie!

 

Nadrabiam przespany listopad, bo czas wyłonić najlepszego z najlepszych ;)

To ogromne wyróżnienie i szalona radość usłyszeć to od Ciebie:) Czasem się udaje, czasem nie. Tu wyszedł całkiem fajny tekst, nie wiem czy “najlepszy z najlepszych”, ale nie wypada mi się kłócić:)

 

Warsztat nie zardzewiał, choć imiesłów wywiódł Cię raz na manowce:

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Tak, tu poleciałem po bandzie:) Oczywiście na potrzeby antologii ten babol zostanie naprostowany, w w zasadzie już, dzięki Jose, został naprawiony.

 

Tak, widziałem, co tam wyżej pisałeś o żachwach.

Niezależnie od tego, dobrze, że znowu jesteś :)

To o żachwach sama prawda:) Nic na to nie poradzę:)

 

Dzięki, mam też nadzieję, że Twoja emerytura od loży nie oznacza całkowitego zniknięcia z portalu. To byłaby niepowetowana strata. 

 

Dobra robię przerwę. Podobno nie ładnie pisać post pod postem, ale chyba będę musiał, bo jeszcze trylion komentarzy do nadrobienia.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

 

 

Cześć,

 

Twoje opowiadanie zabrało mnie w bardzo ciekawe miejsce. Pokuszę się o stwierdzenie, że “Wszystkie odcienie zieleni” stoją przede wszystkim klimatem z pogranicza “Wyspy Skarbów”, “Robinsona Kruzoe” i “Opowieści Artura Gordona Pyma z Nantucket”. Nawet nie wiedziałem, że mi do tych nieco już zapomnianych przeze mnie tekstów tęskno :)

Ogromny plus za Claesza – mój ulubiony malarz martwej natury ever. 

Bardzo przypadł mi do gustu język. Niektórzy zarzucają Ci w paru miejscach przesadę, ja jednak ten styl kupuję w całości. 

Natomiast nie do końca spodobała mi się fabuła. To znaczy była w porządku, ale nic poza tym. Wydaje mi się, że gdybyś nieco wydłużył tekst i nadał więcej szczegółów głównemu bohaterowi, to opowiadanie by wiele zyskało. Brakło mi też jakiegoś twistu, zmącenia historii w środku bądź bliżej końca. Wszak, że do czynienia będziemy mieli ze syrenką, dajesz do zrozumienia dość wcześnie.

Oczywiście to nie tak, że fabuła jest nudna i całkowicie przewidywalna. Na przykład sam główny wątek barwnika jest bardzo ciekawy, tak samo jak gierka słowna z “here” i “ear”.

Tak więc opowiadanie jest bez wątpienia dobre, ma liczne walory, jednak ja zapamiętam je przede wszystkim jako bardzo klimatyczne, które przypomniało mi znane jeszcze z dzieciństwa lektury :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Uwielbiam, kiedy w opowiadaniach pojawiają się wątki artystyczne. Bardzo podobał mi się plastyczny język, bardzo pasujący do malarskiego motywu. Jednak pojawił się moment znużenia, kiedy opisywałeś jeden obraz. Jednak domyślam się, że każdy element opowiadania został dokładnie przemyślany i nic nie jest przypadkowe. 

Bardzo dobry tekst. 

Byłabym zapomniała. Przeczytane.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, bardzo podobało mi się opowiadanie! Poetyckie opisy bardzo lubię, trzeba się zanurzyć w lekturze i delektować. Tak powinno być. Fabuła ważna, ale atmosferę trzeba jakoś zbudować. Porządna malarska praca. 

Pozdrawiam, 

JolkaK.

Nie wiem, jak to się stało, że przegapiłem ten tekst, gdy się pojawił. Warto jednak, jak dawniej, zaglądać do Biblioteki, nie dać się pochłonąć nowinkami z poczekalni. Jestem bardzo zadowolony, że przeczytałem to opowiadanie. Zasłużone piórko niech się błyszczy i nie ulega zakurzeniu.

A więc bohater zobaczył obraz, spodobał mu się pigment, więc wyruszył na wyspę i spadł z urwiska. No, fabularnie to niewiele tu jest. Nie powiem, żebym czuł podczas lektury ciekawość. Rozwlekłe opisy też nie zrekompensowały mi braków fabularnych. Ale za to było coś intrygującego w tej fascynacji zielenią i determinacji bohatera. Adriaan, też wypadł ciekawie i prawie do końca, był postacią dość tajemniczą. Natomiast syreny sprawiły wrażenie elementu wciśniętego na siłę, żeby była fantastyka. 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nowa Fantastyka