- Opowiadanie: WyrmKiller - Masa krytyczna mroku

Masa krytyczna mroku

Opo­wia­da­nie nieco z przy­mru­że­niem oka i do­dat­ko­wo ab­sur­dal­ne. Od­le­gła przy­szłość, no­wy-sta­ry su­ro­wiec i kor­po­ra­cje ma­cza­ją­ce w tym palce.

Za­pra­szam do lek­tu­ry :)

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za betę.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy II, Irka_Luz, Finkla

Oceny

Masa krytyczna mroku

Fa­bry­ka Klucz­nes przy ulicy Ni­cze­go, na­le­żą­ca do mię­dzy­pla­ne­tar­nej me­ga­kor­po­ra­cji Fre­emarkt, sły­nę­ła z naj­zna­mie­nit­sze­go mroku w całej ga­lak­ty­ce. Pra­co­wa­no w niej dnia­mi i no­ca­mi, dążąc do za­pew­nie­nia su­row­ca tak ciem­ne­go, że po­chło­nąć mógł każdy pro­mień świa­tła, a nawet zmie­nić pla­ne­tę w mrocz­ny ocean.

Tak było także tego dnia, gdy ka­dzie prze­peł­nio­ne mro­kiem po­chło­nę­ły jed­ne­go z pra­cow­ni­ków.

– No po­patrz tylko, Bo­żen­go, jacy ci pra­cow­ni­cy nie­ostroż­ni – po­wie­dzia­ła Le­opa­dia, sta­ra­jąc się po­in­stru­ować nie­szczę­śni­ka tak, by ten pły­nął do kra­wę­dzi, a nie topił się. – Ko­lej­ny, któ­re­go trze­ba wy­ła­wiać. A ile na to za­so­bów i czasu idzie!

Bo­żen­ga przyj­rza­ła się eki­pie ra­tow­ni­czej rzu­ca­ją­cej linę nie­szczę­śni­ko­wi.

– La­bo­ra­to­ryj­ni będą mu­sie­li przyj­rzeć się kadzi – za­zna­czy­ła, za­pi­su­jąc no­tat­kę w ho­lo­gra­mo­wym ta­ble­cie. – Je­że­li okaże się, że mrok zo­stał ska­żo­ny, bę­dzie­my w tyle z pro­duk­cją.

– A je­że­li wy­prze­dzą nas ci z Marsa Osiem? – spa­ni­ko­wa­ła Le­opa­dia, in­stru­ując wciąż nie­szczę­śni­ka. – Będą kło­po­ty i to niemałe. Co wtedy zro­bi­my? Mam ro­dzi­nę do wy­kar­mie­nia, pięć kre­dy­tów na gło­wie, a i sta­tus klasy śred­niej sam się nie od­no­wi.

Bo­żen­ga zmie­rzy­ła pod­wład­ną od góry do dołu, po czym od­wró­ci­ła wzrok, by z obrzy­dze­nia na nią nie splu­nąć.

– Przy­po­mi­nam, Le­opa­dio, że je­steś za­stęp­czy­nią za­stęp­cy za­stęp­czej za­stęp­czy­ni dy­rek­tor­ki. – Dy­rek­tor­ką oczy­wi­ście była Bo­żen­ga. Nikt inny nie nada­wał się na tak od­po­wie­dzial­ne sta­no­wi­sko. – Praca nie jest miej­scem na język roz­pa­czy. Je­że­li po­trze­bu­jesz wy­ża­lić się, sko­rzy­staj z Budki Chwi­li.

W Budce Chwi­li za­my­ka­li się pra­cow­ni­cy nie­mo­gą­cy znieść pre­sji szes­na­sto­go­dzi­no­wej zmia­ny. Oczy­wi­ście prze­rwa na szloch nie mogła trwać dłu­żej niż pięć minut, a wyj­ście z budki ze łzami w oczach wią­za­ło się z sank­cja­mi. Budki Chwi­li przy­słu­gi­wa­ły for­mal­nie wszyst­kim pra­cow­ni­kom, lecz ist­nia­ło umow­ne prze­świad­cze­nie, iż kadra kie­row­ni­cza nie po­win­na mieć za­ko­do­wa­nej ża­ło­ści w or­ga­ni­zmie. Je­że­li nawet po pracy taki de­li­kwent de­cy­do­wał się szlo­chać w za­ci­szu mi­kro­ka­wa­ler­ki, no­śni­ki sys­te­mu kon­tro­l­ne­go wszyst­ko re­je­stro­wa­ły i prze­sy­ła­ły do cen­tra­li.

– Przy­pro­wadź go, kiedy zdoła obmyć się z mroku – rze­kła Bo­żen­ga, wi­dząc, jak de­li­kwent wy­ła­wia­ny jest przez gi­gan­tycz­ny hak na jesz­cze więk­szej wędce. – Muszę z nim po­mó­wić.

– Oczy­wi­ście, Bo­żen­go – od­par­ła Le­opa­dia. – Czy może le­piej, żebym go zwol­ni­ła? Za­osz­czę­dzi ci to kło­po­tów, a za­stęp­stwo znaj­dzie­my bez­pro­ble­mo­wo.

Kie­row­nicz­ka po­krę­ci­ła głową. Do­praw­dy miała dosyć tej bez­owoc­nej roz­mo­wy. Ile­kroć wy­sła­wia­ła się jasno i zro­zu­mia­le, pod­wład­ni mu­sie­li kwe­stio­no­wać jej zda­nie.

– Przy­ślij go do biura – po­wtó­rzy­ła.

Zanim Le­opa­dia zdą­ży­ła co­kol­wiek dodać, Bo­żen­ga znik­nę­ła za roz­su­wa­ny­mi drzwia­mi.

 

*

 

 Mon­stru­al­na szyba, od­gra­dza­ją­ca biuro dy­rek­tor­ki od hali pro­duk­cyj­nej, po­zwa­la­ła re­je­stro­wać każdy, nawet naj­mniej­szy ruch. Bo­żen­ga umyśl­nie zle­ci­ła za­in­sta­lo­wa­nie w źre­ni­cy oka na­no­ma­szy­ny po­pra­wia­ją­ce pole wi­dze­nia, by żaden z pra­cow­ni­ków nie ośmie­lił obi­jać się w pracy. Ry­zy­ko utra­ty wzro­ku w wieku czter­dzie­stu lat i chro­nicz­ny ból głowy były nie­wiel­ką ceną w za­mian za moż­li­wość spra­wo­wa­nia naj­lep­sze­go nad­zo­ru.

Była prze­cież dy­rek­tor­ką ca­łe­go kom­plek­su, mia­no­wa­ną oso­bi­ście przez pre­ze­sa mię­dzy­pla­ne­tar­nej me­ga­kor­po­ra­cji Fre­emarkt. To od niej za­le­ża­ła ja­kość, jak i szyb­kość pro­duk­cji naj­zna­mie­nit­sze­go mroku w całym ko­smo­sie. Wstrzy­ma­nie pro­duk­cji na mi­nu­tę lub dwie ozna­cza­ło stra­ty wiel­ko­ści kil­ku­na­stu mi­lio­nów ga­lak­tycz­nych kre­dy­tów.

Wciąż nieco pod­de­ner­wo­wa­na za­ist­nia­łą sy­tu­acją usia­dła wy­god­ne w fo­te­lu. Na­pi­ła się spe­cjal­nie prze­fil­tro­wa­nej wody, po­zba­wio­nej aż do dzie­się­ciu pro­cent mi­kro­pla­sti­ków.

Tak wła­śnie sma­ko­wał suk­ces. Nieco kwa­śny i dziw­nie pod­cho­dzą­cy pod umami. Nie­wie­lu mogło za­sma­ko­wać try­um­fu ludz­kie­go po­ten­cja­łu.

Przy­glą­da­ła się roz­wie­szo­nym na ścia­nie dy­plo­mom, gdy do ga­bi­ne­tu wpa­ro­wał bez pu­ka­nia de­li­kwent, jesz­cze chwi­lę temu nur­ku­ją­cy w kadzi z cen­nym mro­kiem.

– Pani mnie wzy­wa­ła – rzekł, czysz­cząc twarz z resz­tek cie­nia.

Bo­żen­ga zmarsz­czy­ła nos, czu­jąc dła­wią­cy za­pach potu. Kimże był ten czło­wiek, że nie wy­ciął jesz­cze gru­czo­łów po­to­wych?

– Usiądź – od­par­ła, za­sta­na­wia­jąc się, czy sprzą­tacz­ki zdo­ła­ją zabić po­zo­sta­wio­ny przez niego smród.

Pra­cow­nik wy­ko­nał po­le­ce­nie, przed tym ba­daw­czo ro­zej­rzał się po po­ko­ju.

– Nie przy­sze­dłeś tu po­dzi­wiać wi­do­ki – skar­ci­ła go Bo­żen­ga.

Wzię­ła do ręki puste kart­ki, uda­jąc, że wy­czy­tu­je z nich istot­ne fir­mie dane. Po­pra­wi­ła nawet oku­la­ry, by le­piej wy­glą­da­ły na wzmoc­nio­nym przez ty­ta­nium nosie.

– Szko­le­nia i kursy do­ty­czą­ce bez­pie­czeń­stwa w miej­scu pracy są po nic, jak ro­zu­miem.

– Prze­pra­szam, pani dy­rek­tor. To był je­dy­nie wy­pa­dek. Po­śli­zgną­łem się na…

Bo­żen­ga ści­snę­ła dłoń, jakby chcia­ła zabić la­ta­ją­cą do­oko­ła muchę. Szko­da, że wszyst­kie zwie­rzę­ta na pla­ne­cie wy­gi­nę­ły ja­kieś pięć lat temu.

– To już nie mój pro­blem. W twoim za­kre­sie leży to, by nie na­ra­żać fa­bry­ki na po­nie­sie­nie do­dat­ko­wych kosz­tów.

– Wszyst­ko ro­zu­miem, ale pra­wie się uto­pi­łem!

– Nie uto­pi­łeś, a ry­zy­ko­wa­łeś ob­ni­że­nie ja­ko­ści mroku – po­pra­wi­ła go Bo­żen­ga. – Na szczę­ście pro­dukt nie ucier­piał i może zo­stać bez prze­szkód wy­sła­ny do klien­ta.

– Czyli mo­że­my za­koń­czyć spo­tka­nie?

Cóż za bez­wstyd­na po­sta­wa! Tyle igno­ran­cji w tak wą­tłym, nie­wzmoc­nio­nym cu­da­mi tech­ni­ki ciele. Bo­żen­ga po­win­na go zwol­nić w mo­men­cie, gdy ważył się do­tknąć mroku! Ale miała zbyt dobrą duszę i wo­la­ła ofia­ro­wać czło­wie­ko­wi drugą szan­sę niż po­zba­wiać go sensu życia.

– Ka­za­łam cię tu przy­słać, żebyś zro­zu­miał jak istot­na jest nasza praca. – Za­rzu­ci­ła nogi na biur­ko. – Je­że­li towar spóź­ni się na wylot, je­ste­śmy zgu­bie­ni. Ry­zy­ku­je­my zbyt wiele każ­dym, nawet naj­drob­niej­szym opóź­nie­niem. Są­dzisz, że lu­dzie na Bez­osie Pięć będą wy­ro­zu­mia­li, bo ktoś przez wła­sną śla­ma­zar­ność wpadł do na­le­ży­te­go im mroku? Czym prę­dzej zde­cy­du­ją się na in­ne­go pro­du­cen­ta, a nam po­zo­sta­nie za­mknię­cie fa­bry­ki. Czy tego chcesz? Pra­gniesz, by twoje dzie­ci gło­do­wa­ły?

– Nie mam dzie­ci.

– No tak, jesz­cze nie wy­peł­niasz obo­wiąz­ku pra­cow­ni­cze­go. – Przyj­rza­ła mu się bli­żej. Ludz­ka, po­zba­wio­na im­plan­tów twarz spra­wia­ła, że Bo­żen­gę mdli­ło. – Kiedy się na nie zde­cy­du­jesz? Kto zaj­mie twoje miej­sce, gdy odej­dziesz? Chcesz, żeby sys­tem upadł, bo byłeś zbyt le­ni­wy, by spło­dzić przy­naj­mniej trój­kę dzie­ci? – Przyj­rza­ła się pla­kiet­ce na uni­for­mie pra­cow­ni­ka. – Pra­gniesz stać się prze­brzy­dłym re­wo­lu­cjo­ni­stą, Antku? – Antek! Oczy­wi­ście, że mu­sia­ła mieć do czy­nie­nia z tak ohyd­nie nor­mal­nym imie­niem.

– Czy z moim imie­niem jest coś nie tak?

– Po krót­ce? Wszyst­ko – od­par­ła dy­rek­tor­ka. – Co praw­da wpi­su­je się w In­deks Imion Pra­cow­ni­czych, ale czy re­pre­zen­tu­je coś wię­cej?

– Są­dzi­łem, że to wy­star­czy. Spe­cjal­nie zmie­ni­łem je w urzę­dzie. Nor­mal­nie na­zy­wa­łem się An­to­ni a nie Antek. Zdrob­nie­nie jakoś nie pa­so­wa­ło.

– Zdrob­nie­nia są czę­ścią pra­cow­ni­cze­go etosu od mo­men­tu pod­bi­cia ga­lak­ty­ki przez ko­mer­cyj­ną flotę Ne­stle! – wy­ja­śni­ła Bo­żen­ga, prze­wra­ca­jąc przy tym ocza­mi. Czy na­praw­dę mu­sia­ła tłu­ma­czyć hi­sto­rię obec­ną do­ro­słe­mu czło­wie­ko­wi? – Wszyst­ko, by po­krze­pić serca pra­cow­ni­ków i po­pra­wić re­la­cje mię­dzy nimi. Mu­sisz przy­znać, Antku, że przy­jem­nie jest, gdy ktoś zwra­ca się do cie­bie w ten spo­sób. Jak­byś był czę­ścią ro­dzi­ny.

– Chyba ma pani rację.

Stwier­dze­nie, iż Antek zu­peł­nie się w tym po­gu­bił by­ło­by nie­do­po­wie­dze­niem. Spo­glą­dał ba­daw­czo na biur­ko dy­rek­tor­ki, jakby miało skry­wać za­sta­wio­ne na niego pu­łap­ki.

– Mam py­ta­nie – po­wie­dział nie­pew­nie. – Czy pani imię też jest w spi­sie?

– W In­dek­sie Imion Pra­cow­ni­czych – po­pra­wi­ła go czym prę­dzej dy­rek­tor­ka. – Jest Bo­żen­ka. Mo­żesz nawet spraw­dzić.

Wy­cią­gnę­ła z szu­fla­dy opa­słe to­misz­cze i rzu­ci­ła nim na ko­la­na za­gu­bio­ne­go bie­da­ka.

– Czyli mu­sia­łem się prze­sły­szeć. Ma pani na imię Bo­żen­ka – od­parł z uśmie­chem Antek, od­kła­da­jąc księ­gę z na­le­ży­tym sza­cun­kiem na biur­ko.

– Bo­żen­ga! Przez g! – po­pra­wi­ła go po raz ko­lej­ny, wsta­jąc przy oka­zji z fo­te­la.

Ude­rzy­ła bu­ta­mi o pod­ło­gę, uze­wnętrz­nia­jąc go­tu­ją­cy się w niej gniew, po czym po­de­szła do okna.

– Ist­nie­je spo­sób na do­sto­so­wa­nie imie­nia do po­zy­cji i sta­tu­su – rze­kła, od­wró­co­na ple­ca­mi do pod­wład­ne­go. – Co praw­da je­stem dy­rek­tor­ką tego za­kła­du i kró­lu­ję nad pro­duk­cją, ale wciąż nie mogę uciec przez In­dek­sem. Je­dy­nie naj­wy­żej po­sta­wie­ni po­słu­gu­ją się bez­pro­ble­mo­wo imie­niem nada­nym przy na­ro­dzi­nach. Wi­dzisz, z suk­ce­sem przy­cho­dzą przy­wi­le­je. Po­miń­my jed­nak kwe­stię osób wy­bit­nych. Za od­po­wied­nią opła­tą, trze­ba dodać, że nie­ma­łą, moż­li­we jest nada­nie imie­niu pra­cow­ni­cze­mu na­le­ży­tej wagi. To g, które tak nie­czu­le mi ode­bra­łeś, jest sen­sem mojej eg­zy­sten­cji, Antku – Imię to ni­czym gorz­ki cu­kie­rek po­zo­sta­wa­ło po sobie nie­przy­jem­ny po­smak w ustach. – Po­ka­zu­je, że ist­nie­ję ponad pra­cow­ni­czym ry­go­rem, lecz wciąż po­zo­sta­wiam w nim cząst­kę duszy. Je­stem Bo­żen­gą, pierw­szą tego imie­nia i ostat­nią. Nie ist­nie­je nikt tak uni­ka­to­wy jak ja! Wszyst­ko to dzię­ki cięż­kiej pracy. Gdy­byś pra­co­wał rów­nie cięż­ko i wsta­wał o po­ran­ku, moż­li­we, że zdo­łał­byś za­pra­co­wać na zmia­nę imie­nia. Zy­skał­byś sza­cu­nek! Pre­stiż! Stał­byś się czymś wię­cej niż nędz­ną cyfrą!

– Nie mam na to pie­nię­dzy.

– Po­win­nam cie­bie zwol­nić – Tym razem skie­ro­wa­ła na niego wzrok – ale je­stem mi­ło­ści­wa. Wiem, jak to jest pra­co­wać przy pro­duk­cji mroku. Sły­sza­łeś, że na Musku Prime ludz­kich pra­cow­ni­ków za­stą­pio­no cy­bor­ga­mi? Nie są tańsi w utrzy­ma­niu, ale przy­naj­mniej nie ma z nimi pro­ble­mów. Oprócz tego jed­ne­go przy­pad­ku re­be­lii, gdzie na­le­ża­ło spa­cy­fi­ko­wać wszyst­kie mo­de­le Alfa 2.0, spi­su­ją się zna­ko­mi­cie.

Antek po­dra­pał się po gło­wie, nie wie­dząc do końca, dokąd też zmie­rza­ła roz­mo­wa. Miał ocho­tę wy­msknąć się z biura, gdy dy­rek­tor­ka zer­ka­ła kątem oka na prze­peł­nio­ne smo­li­stą mazią ka­dzie. Wolał jed­nak nie ry­zy­ko­wać. Gdyby stra­cił pracę, był pe­wien, że nie zdo­łał­by prze­żyć ty­go­dnia.

– Antku, za­py­taj mnie o coś. – Bo­żen­ga po­wró­ci­ła na kró­lew­ski fotel, bio­rąc przy oka­zji łyk syn­te­tycz­nej wody. De­lek­to­wa­ła się jej nie­ty­po­wym sma­kiem, ale jesz­cze bar­dziej ra­do­wa­ła się roz­mo­wą. Od dawna nie mogła po­ka­zać, kto tu rzą­dzi.

– Czemu pro­du­ku­je­my tutaj… mrok? – za­py­tał po chwi­li za­sta­no­wie­nia. Do­praw­dy nic in­ne­go nie przy­cho­dzi­ło mu do głowy. Je­dy­nie ciem­ne opary, wy­do­by­wa­ją­ce się z ust przy mó­wie­niu, przy­po­mi­na­ły mu o cen­nym su­row­cu.

– Chyba żar­tu­jesz. Po­dejdź do mnie. No dalej! Nie będę po­wta­rzać! Spójrz tylko na mój cień, na­stęp­nie na swój.

Zro­bił to, lecz nie do­strzegł róż­ni­cy.

– Twój jest cały wy­pło­wia­ły, po­zba­wio­ny cha­rak­te­ru i od razu widać, że je­steś pra­cow­ni­kiem fa­bry­ki. Cie­nie uka­zu­ją ludz­ki cha­rak­ter. Wy­star­czy spoj­rzeć na jeden, by wydać wer­dykt, co do ludz­kie­go ist­nie­nia. Mój jest cu­dow­ny bez żad­nych wspo­ma­ga­czy, lecz to już kwe­stia ge­ne­ty­ki. Gdy dziec­ko się rodzi, jego mrok zo­sta­je zde­fi­nio­wa­ny przez aspek­ty bio­lo­gicz­ne. Mam na­dzie­ję, że na­dą­żasz za mną, Antku – Pra­cow­nik ski­nął głową. – Świet­nie. Jed­nak suk­ces nie za­le­ży od bio­lo­gii. Nawet ty, Antku, mo­żesz zo­stać mi­liar­de­rem. Po­trze­ba do tego je­dy­nie cięż­kiej pracy. Spójrz na mnie! Wra­ca­jąc, lu­dzie suk­ce­su mogą wzmoc­nić aurę, ko­rzy­sta­jąc z na­sze­go mroku. Dla­te­go scho­dzi­my do cze­lu­ści pie­kieł. Za­spo­ka­ja­my tym pra­gnie­nie klien­tów. Jest to słusz­ny cel, nie są­dzisz, Antku? Wspo­ma­ga­my po­trze­bu­ją­cych i da­je­my im to, czego pra­gną. Jak mówi też de­wi­za na­szej firmy, mrok klu­czem do suk­ce­su!

– Też mógł­bym wzmoc­nić swój cień?

– Głup­ta­sie – od­rze­kła – to nie jest tani pro­dukt. Po­trze­bu­jesz do tego pie­nię­dzy. Dużo, dużo pie­nię­dzy. Spójrz tylko, ile wy­sił­ku po­trze­ba do wy­do­by­cia grama mroku.

Bo­żen­ga wska­za­ła na ma­szy­ne­rię za oknem.

– Ale pra­cu­ję za mi­ni­mal­ną – od­parł Antek.

– Ko­niec roz­mo­wy! – za­rzą­dzi­ła Bo­żen­ga. – Chcę, żebyś wy­cią­gnął z tego lek­cję, jak istot­na jest nasza praca. Mrok nie przy­no­si tylko zysk, lecz rów­nież szczę­ście i pokój.

– Naj­bo­gat­szym.

– Tym, któ­rzy cięż­ko pra­cu­ją – po­pra­wi­ła go po raz ostat­ni. – Pro­szę, wyjdź, je­stem nie­zmier­nie za­ję­ta. Aha, jesz­cze jedno! Za ga­da­nie ci tutaj nie pła­ci­my, więc po­trak­tuj naszą roz­mo­wę jako nie­od­płat­ną prze­rwę.

Antek wy­szedł z ga­bi­ne­tu, wzdy­cha­jąc przy tym cięż­ko.

Bo­żen­ga za­sta­na­wia­ła się, czy nie po­trak­to­wa­ła go zbyt su­ro­wo. Miała prze­cież dobre serce. Two­rzy­ła nowe miej­sca pracy. Ze­zwa­la­ła pod­wład­nym pra­co­wać szes­na­ście go­dzin dzien­nie. To nic, że ro­bi­li za mi­ni­mal­ną. Gdyby za­ra­bia­li wię­cej, stra­ci­li­by mo­ty­wa­cje. Nikt ich nie zmu­szał do pracy w Klucz­nes. Fakt, że był to je­dy­ny za­kład w oko­li­cy, o ni­czym nie świad­czył. Naj­waż­niej­sza była cięż­ka praca.

Roz­wa­ża­nia prze­rwa­ła Le­opa­dia.

– Bo­żen­go, wi­de­oro­zmo­wa do cie­bie.

– Po­wiedz, że je­stem za­ję­ta.

– Ale to pre­zes. Pró­bo­wał się po­łą­czyć, ale z ja­kie­goś po­wo­du go od­rzu­ca­no.

Bo­żen­ga czym prę­dzej wy­go­ni­ła Le­opa­dię z ga­bi­ne­tu. Naj­wi­docz­niej mu­sia­ła przez nie­uwa­gę wy­łą­czyć ko­mu­ni­ka­tor. Wszyst­ko to wina Antka, zde­cy­do­wa­nie po­win­na go zwol­nić. Jesz­cze zdo­łał wzbudzić w niej wy­rzu­ty su­mie­nia.

Po­pra­wi­ła więc włosy, by wy­glą­dać na­le­ży­cie, za­pię­ła ma­ry­nar­kę, a usta osu­szy­ła chu­s­tecz­ką. Na ko­niec wci­snę­ła ol­brzy­mi czer­wo­ny guzik na ko­mu­ni­ka­to­rze.

– Dzień dobry, pre­ze­sie.

Na ekra­nie po­ja­wi­ła się za­topiona w cie­niu po­stać.

– Prze­pra­szam, że nie mo­głam ode­brać wcze­śniej, za­ję­ta byłam…

– Kon­su­men­ci są za­do­wo­le­ni z wa­sze­go mroku – prze­mó­wił po­waż­ny głos. – Nawet pra­gną go wię­cej.

– Gdy tylko nad­le­ci ra­kie­ta, prze­sy­ła­my ko­lej­ny towar. Je­stem pewna, że…

– Pra­gną go wię­cej niż pro­du­ku­je­cie. Nie mu­sisz nic tłu­ma­czyć, widzę wszyst­ko na ekra­nie.

Czy wi­dział także ten prze­klę­ty wy­pa­dek z ka­dzią i Ant­kiem? Bo­żen­ga oba­wia­ła się gnie­wu szefa. Kro­pel­ki potu spły­nę­ły jej po czole.

– Kon­tak­tu­ję się oso­bi­ście z tobą, Bo­żen­ko, gdyż po­trze­bu­ję zmian. Mu­sisz zmak­sy­ma­li­zo­wać pro­duk­cję. Nie będę słu­chać obiek­cji. Żadne braki ka­dro­we ani szwan­ku­ją­cy sprzęt mnie nie prze­ko­na­ją. Ma to się po pro­stu stać. Liczę na cie­bie, Bo­żen­ko.

Za­po­mniał o g. Dla­cze­go za­po­mniał o g?

– Oczy­wi­ście, pre­ze­sie. Ale co, je­że­li prze­kro­czy­my masę kry­tycz­ną mroku?

Usły­sza­ła przej­mu­ją­ce wes­tchnię­cie, jakby za­wie­dzo­ny oj­ciec miał za chwi­lę skar­cić nie­po­kor­ną córkę.

– Nie ro­zu­miesz mnie, Bo­żen­ko. Masa kry­tycz­na ma zo­stać prze­kro­czo­na.

Roz­łą­czył się, zanim Bo­żen­ga zdo­ła­ła się po­że­gnać.

Prze­kro­cze­nie masy kry­tycz­nej nie zwia­sto­wa­ło ni­cze­go do­bre­go. Nie bez po­wo­du na­zy­wa­no ją kry­tycz­ną. Nikt nie był pe­wien, co się wy­da­rzy.

Ale to do­praw­dy nie miało zna­cze­nia. Je­że­li Bo­żen­ga zdoła prze­kro­czy masę kry­tycz­ną, pre­zes za­pa­mię­ta jej imię. Nie zgubi już g, re­du­ku­jąc ją do zwy­kłej, pra­cow­ni­czej cyfry. Na imię jej Bo­żen­ga – dy­rek­tor­ka fa­bry­ki mroku. Peł­ni­ła za­szczyt­ną funk­cję. Była kimś i zna­czy­ła wię­cej niż ci za oknem.

– Le­opa­dio! – za­wo­ła­ła za­stęp­czy­nię.

– Tak jest? – Zja­wi­ła się czym prę­dzej, nio­sąc w dło­niach se­gre­ga­to­ry pełne do­ku­men­tów.

– Odłóż to i opro­wadź mnie po fa­bry­ce.

– Mam cię opro­wa­dzić, Bo­żen­go? Ale dla­cze­go? Nie znasz fa­bry­ki?

Bo­żen­ga miała już dosyć uże­ra­nia się z nie­kom­pe­tent­ny­mi ludź­mi. Wsta­ła więc zza biur­ka, za­rzu­ci­ła na sie­bie płaszcz i po­de­szła do Le­opa­dii. Wy­rzu­ci­ła se­gre­ga­to­ry, z któ­rych kart­ki po­fru­nę­ły w każdą stro­nę ga­bi­ne­tu.

– Je­że­li usły­szę jesz­cze jedno py­ta­nie, zde­gra­du­ję cię. Ro­zu­miesz? Za taką pen­sję już na pewno nie wy­kar­misz ro­dzi­ny.

Po­wstrzy­mu­jąc łzy, Le­opa­dia od­par­ła:

– Oczy­wi­ście, Bo­żen­go, pro­szę za mną.

 

*

 

Pro­duk­cja mroku miała po­czą­tek w piw­ni­cach fa­bry­ki Klucz­nes, dokąd Bo­żen­ga z Le­opa­dią mu­sia­ły zje­chać windą ob­słu­gi­wa­ną na spe­cjal­ną kartę ma­gne­tycz­ną.

– Wpusz­cza­my je­dy­nie wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych pra­cow­ni­ków – po­wie­dzia­ła Le­opa­dia, pomi­ja­jąc to, iż wy­kwa­li­fi­ko­wa­ni za­ra­bia­li tyle samo, co mniej wy­kwa­li­fi­ko­wa­ni.

Za krę­ty­mi, roz­świe­tla­ny­mi przez mi­ga­ją­ce diody ko­ry­ta­rza­mi mie­ścił się pokój, do któ­re­go wejść można było po ów­cze­snym za­ło­że­niu ska­fan­dra.

– Ma chro­nić przed dzia­ła­nia­mi sił nie­czy­stych – rze­kła Le­opa­dia, wkła­da­jąc hełm przy­po­mi­na­ją­cy okrą­głe akwa­rium.

Na nie­wiel­kiej plat­for­mie roz­po­czy­nał się pro­ces po­zy­ski­wa­nia mroku. Jeden z pra­cow­ni­ków wci­snął na pa­ne­lu ste­ru­ją­cym od­po­wied­nią kom­bi­na­cję kla­wi­szy, by po chwi­li z tuby wy­pa­dły ustroj­stwa przy­po­mi­na­ją­ce na­pęcz­nia­łe bie­dron­ki. Ma­szy­ny przez mo­ment błą­dzi­ły w nie­wiel­kiej prze­strze­ni, obi­ja­jąc się o sie­bie. Ko­lej­ny przy­cisk spra­wiał, że wy­bu­cha­ły, po­zo­sta­wia­jąc za sobą wie­lo­ko­lo­ro­we ogni­ki.

– Od­pra­wia­ją od­po­wied­ni ry­tu­ał, by móc otwo­rzyć por­tal – wy­tłu­ma­czy­ła Le­opa­dia.

Bo­żen­ga ki­wa­ła głową, zna­jąc do­sko­na­le cały pro­ces. Za­sta­na­wia­ła się je­dy­nie, jak na­le­ża­ło­by zwięk­szyć pro­duk­cję mroku.

Ogni­ki za­wi­ro­wa­ły, two­rząc w dziu­rze tor­na­do mie­nią­ce się wszyst­ki­mi bar­wa­mi ni­czym su­ną­cy do ofia­ry ja­do­wi­ty wąż. Na mo­ment ciem­ność ogar­nę­ła pokój. Po­ga­sły diody na ma­szy­nach. Lampy roz­świe­tla­ją­ce prze­strzeń prze­isto­czy­ły się w ob­umar­łe re­lik­ty. Jakby nie­czy­sta siła za­pra­gnę­ła za­ba­wić się w cho­wa­ne­go.

Wtem ogni­ki na nowo roz­bły­sły, strze­la­jąc w sufit stru­mie­niem ener­gii.

– Mo­że­my otwo­rzyć por­tal tylko na chwi­lę – sko­men­to­wa­ła Le­opa­dia, wi­dząc jak pro­mie­nie prze­cho­dzą przez ma­te­rię. – Zbyt dłu­gie pod­trzy­my­wa­nie mo­gło­by…

– Nie­istot­ne – zde­cy­do­wa­ła Bo­żen­ga. – Pod­trzy­muj­cie go.

Pra­cow­ni­cy spoj­rze­li po sobie, jakby nie ro­zu­mie­jąc słów przez nią wy­po­wia­da­nych.

– Sły­sze­li­ście, dy­rek­tor­kę! Do ro­bo­ty!

Nie mogąc od­mó­wić i za­kwe­stio­no­wać dosyć ra­dy­kal­nej de­cy­zji, wci­snę­li na nowo kom­bi­na­cję kla­wi­szy, uwal­nia­jąc ko­lej­ne za­stę­py ogni­ków. Gdy Bo­żen­ga z Le­opa­dią po­wra­ca­ły do windy, piw­ni­ca mie­ni­ła się wszyst­ki­mi ko­lo­ra­mi tęczy, je­dy­nie mo­men­ta­mi zło­wiesz­czy mrok przej­mo­wał wła­dzę nad rze­czy­wi­sto­ścią.

Już po chwi­li dy­rek­tor­ka i za­stęp­czy­ni zna­la­zły się na par­te­rze. Po­wi­tał ich widok wyrwy mię­dzy­wy­mia­ro­wej utrzy­my­wa­nej w ry­zach przez la­se­ry. Do­tych­czas por­tal otwie­rał się na parę minut, lecz teraz, dzię­ki bo­skiej in­ter­wen­cji Bo­żen­gi, po­zo­sta­wał otwar­ty ni­czym tru­pie oko.

– Chyba się wciąż roz­sze­rza – stwier­dzi­ła Le­opa­dia, lecz Bo­żen­ga nie słu­cha­ła.

Roz­ka­za­ła na­tych­miast osła­bić la­se­ry.

Wyrwa za­chwia­ła się, przez chwi­lę zda­wa­ło się jakby miała się roz­paść, gdy nagle wy­strze­li­ła w każdą stro­nę, ob­le­pia­jąc oko­licz­ną apa­ra­tu­rę owa­dzi­mi od­nó­ża­mi. Pra­cow­ni­cy spoj­rze­li na por­tal nie­pew­nie, nie po­dzie­la­jąc wiary Bo­żen­gi w po­tę­gę fa­bry­ki. Por­tal, wcze­śniej i tak spra­wia­ją­cy wra­że­nie nie­sta­bil­ne­go, ulo­ko­wał się w ich rze­czy­wi­sto­ści na dobre.

Po­go­nie­ni przez Bo­żen­gę do pracy, gdyż za pa­trze­nie nikt im nie pła­cił, wy­sła­li człe­ko­kształt­ne ro­bo­ty w nie­bez­piecz­ną po­dróż przez wyrwę.

– Por­tal nie znik­nie – rze­kła dumna z de­cy­zji Bo­żen­ga. – Prace mają nie ustę­po­wać.

Część z ro­bo­tów zdą­ży­ła wró­cić, nio­sąc w syn­te­tycz­nych dło­niach czar­ne sze­ścia­ny. Tak jak ka­za­ło im opro­gra­mo­wa­nie, ulo­ko­wa­ły je na ta­śmie pro­duk­cyj­nej.

– Wi­dzisz to, co ja? – za­py­tał jeden z tech­ni­ków, po­pra­wia­jąc oku­la­ry.

Lecz szkła się nie my­li­ły. Pan­ce­rze ro­bo­tów po­kry­wa­ła ciem­na po­świa­ta.

– Po­win­ni­śmy to zgło­sić?

– Osza­la­łeś? Obar­czą cie­bie winą i wy­rzu­cą na zbity pysk – od­parł drugi. – Prze­cież nic nas tu nie za­bi­je, spo­koj­nie.

Bo­żen­ga z Le­opa­dią ru­szy­ły dalej, nie za­przą­ta­jąc sobie myśli obiek­cja­mi pra­cow­ni­ków.

Ko­lej­ne etapy pro­duk­cji także zo­sta­ły pod­da­ne do­głęb­nej ana­li­zie, a bły­sko­tli­we i prze­my­śla­ne de­cy­zje spra­wi­ły, że pro­duk­cja mroku ru­szy­ła pełną parą. Przy pra­sie Bo­żen­ga roz­ka­za­ła, by jeden z pra­cow­ni­ków wrzu­cał dwie kost­ki mroku za­miast jed­nej, mimo że ma­szy­na nie po­tra­fi­ła tego po­mie­ścić. Przy roz­drab­niar­ce skar­ci­ła pra­cow­ni­ce ma­cha­ją­ce no­ża­mi o dwie se­kun­dy wol­niej niż prze­wi­du­je norma. Prze­cho­dząc obok ogrom­ne­go kotła, gdzie mrocz­ną ma­te­rię zmie­nia­no ze stanu sta­łe­go w cie­kły, Bo­żen­ga za­le­ci­ła, by pra­cow­ni­cy te­sto­wa­li dłoń­mi tem­pe­ra­tu­rę mroku. Nie po­ma­ga­ły pro­te­sty oraz proś­by. Dy­rek­tor­ka rzu­ci­ła je­dy­nie na od­chod­ne, iż suk­ces wy­ma­ga po­świę­ceń i cier­pie­nia.

Tym oto spo­so­bem linia na wy­świe­tla­czu, przy­po­mi­na­ją­cym o sta­tu­sie wy­do­by­wa­ne­go mroku, za­czę­ła zbli­żać się do upior­nie wy­glą­da­ją­cej czer­wo­nej kre­ski.

 

*

 

Bo­żen­ga roz­sia­dła się w fo­te­lu, usta­wia­jąc go na wprost okna, by pięk­no na­peł­nia­nych po­spiesz­nie kadzi gła­ska­ło ją po prze­peł­nio­nej na­dzie­ją duszy. Po­rzu­ci­ła nawet ob­se­syj­ne przy­glą­da­nie się pracy pod­wład­nych, do­cho­dząc do wnio­sku, iż wzro­sła nad nimi nich ni­czym bó­stwo. Nie in­te­re­so­wa­li ją za­bie­ga­ni lu­dzie, mar­twią­cy się, co zro­bić z prze­cie­ka­ją­cy­mi ka­dzia­mi. Nie gło­wi­ła się nad zbun­to­wa­ny­mi ro­bo­ta­mi o śle­piach wy­peł­nio­nych czar­ną sub­stan­cją. A na zło­wro­gą mgłę wy­cho­dzą­cą z por­ta­lu mach­nę­ła ręką. Je­dy­ne o czym my­śla­ła, to po­in­for­mo­wa­nie pre­ze­sa o suk­ce­sie.

Do­biegł do niej słod­ki ryk sy­re­ny, świad­czą­cy o prze­kro­cze­niu masy kry­tycz­nej mroku. Cóż za cu­dow­ny dzień! Nie są­dzi­ła, że tak pręd­ko zdoła to uczy­nić.

Za­pra­gnę­ła jako pierw­sza skon­tak­to­wać się z pre­ze­sem. Już nawet do­bie­ga­ła do ko­mu­ni­ka­to­ra, gdy wtem do­strze­gła czło­wie­ka wspi­na­ją­ce­go się na wieżę kon­tro­l­ną. Cały plan na marne! Je­że­li zdoła wejść na plat­for­mę i wci­śnie czer­wo­ny guzik, cała ma­szy­ne­ria sta­nie. Cho­ler­ne za­bez­pie­cze­nia! Na co to komu mon­to­wać? De­cy­zję o prze­kro­cze­niu bez­piecz­nej gra­ni­cy po­win­ni po­dej­mo­wać lu­dzie przy­szło­ści, a nie stra­chli­wi pra­cow­ni­cy.

Wy­bie­gła więc z biura, po­trą­ca­jąc po dro­dze Le­opa­dię, sta­ra­ją­cą się uło­żyć al­fa­be­tycz­nie se­gre­ga­to­ry. Z nie­ludz­ką wręcz szyb­ko­ścią wdar­ła się na dra­bi­nę i po­dą­ży­ła śla­dem czło­wie­ka, któ­re­mu za­pew­ne życie prze­sta­ło być miłe.

– Pani dy­rek­tor nie musi się fa­ty­go­wać, zaraz się tym zajmę – po­wie­dział ze spo­ko­jem w gło­sie, nie wie­dząc, jakże okrop­ny grzech miał za chwi­lę po­peł­nić.

– Je­że­li tylko ośmie­lisz się po­sta­wić jeden krok na­przód, nie zo­ba­czysz żad­nej pre­mii do końca swego życia! – ostrze­gła Bo­żen­ga, prze­ska­ku­jąc po szcze­blach.

– Ale ja nigdy nie do­sta­łem pre­mii.

Dy­rek­tor­ka, ry­cząc i sa­piąc ni­czym pie­kiel­na be­stia, zdo­ła­ła wdra­pać się na wieżę, po czym ze­pchnę­ła pra­cow­ni­ka na zimną po­sadz­kę pa­rę­na­ście me­trów w dół. Zdo­ła­ła usły­szeć dźwięk ła­ma­nych kości, który je­dy­nie wzmoc­nił pra­gnie­nie suk­ce­su.

Zła­pa­ła po­spiesz­nie za mi­kro­fon usa­do­wio­ny przy czer­wo­nym gu­zi­ku i prze­mó­wi­ła:

– Pro­szę wró­cić do pracy! Prze­kro­cze­nie masy kry­tycz­nej jest pod kon­tro­lą! Po­wta­rzam, prze­kro­cze­nie masy kry­tycz­nej jest pod kon­tro­lą!

Ka­dzie prze­peł­nio­ne mro­kiem nie wy­trzy­ma­ły. Wy­wró­ci­ły się, za­le­wa­jąc dolne par­tie fa­bry­ki płyn­nym mro­kiem.

– Wszyst­ko jest do­brze! Po­wta­rzam, wszyst­ko jest pod kon­tro­lą!

Po­rwa­ni przez mrocz­ne fale lu­dzie zde­rzy­li się z wieżą, trzę­sąc nią w po­sa­dach.

Dy­rek­tor­ka nie prze­ję­ła się drob­ny­mi nie­do­god­no­ścia­mi.

– Le­opa­dio, pro­szę, po­sprzą­taj to!

Por­tal do in­ne­go wy­mia­ru roz­sz­cze­pił się jesz­cze sze­rzej, po­zwa­la­jąc, by wy­peł­zły z niego ośli­zgłe macki, rzędy kol­ców za­wie­szo­ne na ży­la­stych od­no­gach i inne stra­szy­dła, o któ­rych ludz­ki mózg nawet nie mógł roz­my­ślać.

Bo­żen­ga włą­czy­ła ho­lo­ekran, by doj­rzeć zwięk­sza­ją­cą się pro­duk­cję mroku.

– Prze­pięk­ny widok.

Je­że­li tak dalej pój­dzie, pre­zes wy­na­gro­dzi ją pre­mią, o ja­kiej nawet nie śniła. Do­brze wie­dzia­ła, na co wyda cięż­ko za­ro­bio­ne pie­nią­dze. W prze­peł­nio­nym suk­ce­sem życiu mogła pod­jąć tylko jedną de­cy­zję. Gdy to uczy­ni, pre­zes nigdy wię­cej nie prze­krę­ci jej imie­nia. Zo­sta­nie za­pa­mię­ta. Bę­dzie uni­ka­to­wa! Nie­zwy­kła! Do­sko­na­ła! Nie jak ci prze­brzy­dli pra­cow­ni­cy niż­szych szcze­bli, to­ną­cy w od­mę­tach mroku.

Zmie­ni imię na Po­żen­ga!

Ogrom­ny gej­zer mroku wy­strze­lił z por­ta­lu wprost w wieżę. Znisz­czył do­szczęt­nie apa­ra­tu­rę i z ła­two­ścią prze­bił się przez ścia­nę fa­bry­ki. Ulica Ni­cze­go za­czę­ła tonąć ni­czym sta­tek zde­rza­ją­cy się górą lo­do­wą. Mrok po­chła­niał prze­chod­niów, domy, pasy star­to­we, sa­mo­lo­ty, elek­trow­nie. Nie oszczę­dził nawet dziel­ni­cy mi­kro­ka­wa­le­rek.

Po chwi­li cała Zie­mia Osiem zo­sta­ła po­kry­ta mro­kiem.

 

*

 

Sta­tek ko­smicz­ny pre­ze­sa wy­lą­do­wał na szczy­cie góry, bę­dą­cej je­dy­ną bez­piecz­ną przy­sta­nią. Z wnę­trza luk­su­so­wej ma­szy­ny wy­siadł do­brze ubra­ny męż­czy­zna w ob­sta­wie uzbro­jo­nych po zęby go­ry­li.

– Zdaje się być czy­sto – po­wie­dział jeden z nich, spo­glą­da­jąc na ho­lo­ekran.

Pre­zes pod­szedł do oce­anu mroku zde­rza­ją­ce­go się ze skal­nym brze­giem gór­skim. Do­szedł do wnio­sku, że ja­kość su­row­ca nie zmie­ni­ła się.

– Je­że­li czy­jeś ro­dzi­ny miesz­ka­ją na od­le­głych pla­ne­tach, prze­ślij­cie im syn­te­tycz­ne kwia­ty. Opini pu­blicz­nej po­wiedz­cie, że winę za tra­ge­dię po­no­si dy­rek­tor­ka fa­bry­ki Klucz­nes Bo­żen­ka, a me­ga­kor­po­ra­cja Fre­emarkt prze­pra­sza za nie­od­po­wied­nio do­bra­ny per­so­nel.

– Tak jest! – za­sa­lu­to­wał jeden z ochro­nia­rzy, jakby był żoł­nie­rzem.

– Po­zy­skaj­cie tyle mroku, ile zdo­ła­cie. Je­że­li bę­dzie trze­ba, zbu­du­je­my na tym szczy­cie ko­lej­ną fa­bry­kę.

– Prze­pra­szam, pre­ze­sie, ale czy jest to bez­piecz­ne? – za­py­tał mło­kos, bę­dą­cy nowym na­byt­kiem ob­sta­wy i za­ra­zem synem szefa ochro­ny.

Star­szy sta­żem już miał zdzie­lić po gło­wie nie­wy­cho­wa­ne­go czło­wie­ka, gdy pre­zes zdo­łał go po­wstrzy­mać.

– W żad­nym przy­pad­ku nie jest to bez­piecz­ne. Pew­nie wielu stra­ci życie przy wy­do­by­ciu mroku, lecz jest to niska cena w po­rów­na­niu z moż­li­wym zy­skiem. Je­że­li uwol­nio­ne zo­sta­ną lo­ve­cra­fto­we po­twor­no­ści, wy­nie­sie­my się do innej ga­lak­ty­ki i za­cznie­my od nowa.

Mło­kos spoj­rzał na ocean mroku, ści­ska­jąc broń przy pier­si i czu­jąc jak serce wali mu ni­czym młot pneu­ma­tycz­ny. Doj­rzał jakby coś się z niego wy­nu­rza­ło. Od­sko­czył więc czym prę­dzej, my­śląc o prze­peł­nio­nych mro­kiem po­twor­no­ściach. Lecz w rze­czy­wi­sto­ści nie były to stwo­ry z hor­rów, a je­dy­nie ciała po­le­głych z fa­bry­ki Klucz­nes. W mrocz­nym akwe­nie pły­wał Antek. Za­sma­ko­waw­szy mroku, mu­siał do niego czym prę­dzej po­wró­cić. Pły­wa­ła także Le­opa­dia nie­mu­szą­ca oba­wiać się, że nie bę­dzie miała pie­nię­dzy, by wy­kar­mić ro­dzi­nę, gdyż ro­dzi­na pły­wa­ła parę me­trów dalej.

W sercu oce­anu tam, gdzie otwar­ty zo­stał por­tal, pły­wa­ła sa­mot­na Bo­żen­ga, ma­rzą­ca je­dy­nie o tym, by za wszyst­kie za­słu­gi nada­no jej po­śmiert­nie imię Po­żen­ga.  

 

 

Koniec

Komentarze

Początek zapowiadał się komediowo, a tu proszę, jaki twist. :)

Rzeczywistość na produkcji istnie “amazońska”, podobały mi się pełne nawiązań opisy. A budka do płakania – bomba. Sprawdziłaby się wyśmienicie na moim dawnym politechnicznym wydziale architortury. ;D

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

Dla mnie również woda z plastikiem, ale o smaku umami jest piękna.

Żal za Pożengą pozostanie w mym sercu;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ghlas cailin! Hej, Ambush! 

Dziękuję za komentarze. Początkowo nie sądziłem, że zakończenie przybierze nieco mroczniejszą formę, ale jakoś tak wyszło, że wszystko zakończyło się tragicznie xD. Większość aspektów komediowych zaczerpnąłem z naszej, kochanej rzeczywistości. Za budkę do płakania musze podziękować Amazonowi i ich genialnym pomysłom.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witam jury w tych skromnych i mrocznych progach!

Prawdziwie dystopijna rzeczywistość.

Pomysłowy pamflet na odczłowieczające pracowników megakorporacje. Groteskowa postać Bożengi budzi zarówno niesmak, jak współczucie. Dobra końcówka.

W oczy rzuciło mi się parę rzeczy, które dam Ci pod rozwagę:

Tak było także tego dnia,

Język trochę się plącze przez spore nagromadzenie ,,t". Coś bym przebudował.

Będą kłopoty i to nie małe.

niemałe

Przyprowadź go, gdy zdoła obmyć się z mroku

Dla mnie kiepsko brzmi to zdanie. Dałbym: ,,kiedy obmyje się z mroku". 

Mrok nie przynosi tylko zysk, lecz również szczęście i pokój.

zysku

Jeszcze zdołał wymusić na niej wyrzuty sumienia.

wzbudzić w niej

Na ekranie pojawiła się zasnuta w cieniu postać.

To chyba błędna konstrukcja. Napisałbym: zatopiona w cieniu lub osnuta cieniem

powiedziała Leopadia, omijając to, iż wykwalifikowani zarabiali tyle samo, co mniej wykwalifikowani.

pomijając

 

Pozdrawiam!

Hej, adam_c4!

Dziękuję za komentarz i uwagi. Poprawki zostaną słusznie uwzględnione.

Mrok nie przynosi tylko zysk, lecz również szczęście i pokój.

 

zysku

 

Mrok nie tylko przynosi zysk, lecz również szczęście i pokój – tak byłoby poprawnie, gdyż:

Kogo, czego nie przynosi? – zysku, szczęścia i pokoju.

Kogo, co przynosi? – zysk, szczęście i pokój.

 

Aby zgadzało się z dalszą częścią zdania, musi być w ten sposób.

Przyszłam siem powymandrzać. c:

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

Ghlas cailin, masz rację, sam nie wiem, czemu ta odmiana wydała mi się nieprawidłowa. Kajam się.

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Fajny pomysł na fabrykę mroku i jego działanie. Zabawnie wyolbrzymiłeś korporacyjne życie. Szczególnie Budka Chwili wygląda na coś, co przydałoby się w paru firmach. Początek jest bardzo intrygujący, ale potem mamy wyjaśniający monolog Bożengi i zwiedzanie fabryki. Fabuła więc niezbyt mnie wciągnęła. Jest tu sporo ciekawych pomysłów, jak choćby znaczenie imion. Zastanowiło mnie jak klienci wzmacniają cień? Bo skoro Antek wykąpał się w mroku, to jego cień powinien być mocniejszy niż dyrektorki. Podobało mi się też zakończenie.

Ogólnie jest to dobry tekst i całkiem nieźle napisany, więc zgłaszam do biblioteki.

Sądzisz, że ludzie na Bezosie Pięć będą wyrozumiali, bo ktoś przez własną ślamazarność wpadł do należytego im mroku?

Czy to celowe?

– Powinnam ciebie zwolnić – Ttym razem skierowała na niego wzrok

Hej, Alicella!

Dziękuję za komentarz i uwagi. Dziękuję również serdecznie za zgłoszenie do biblioteki.

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Wyrmkiller– Masa krytyczna mroku

Wredne podstępne korporacyjne szumowiny! Siedzą sobie w oszklonych gabinetach na szczytach oszklonych wieżowców i patrzą z góry na biednych zapracowanych… Dobra, spokojnie, bo mi się podgardle nadmie i będzie kłopot.

Dobra opowieść o chciwości, egoizmie i chorej ambicji. Pomysł na wydobywanie mroku całkiem ciekawy, choć mnie ujęła najbardziej sprawa z imionami. Jednocześnie dziwna, ale i możliwa. Humor jest taki trochę przez łzy, a potem zupełnie z niego rezygnujesz na rzecz tragicznego zakończenia rodem z Lovecrafta. Nieco dziwna ta zmiana i rozumiem, że chciałeś przez to pokazać wynik bezmyślnego dążenia do maksymalizacji zysku, ale trochę odstaje od reszty tekstu.

Czytałem z przyjemnością.

 

Nigdy nie pracowałam w wielkiej korporacji, co najwyżej w niewielkich firmach o dużych aspiracjach, które usiłowały wprowadzać korporacyjne metody. Co nieodmiennie kończyło się pożegnaniem ;) Nie jestem więc w stanie stwierdzisz na ile wyolbrzymiasz, ale z tego, co słyszę o pracy w korporacjach chyba nie aż tak bardzo.

No, podobało mi się, zafundowałeś czytelnikowi sporą dawkę absurdu. Budki chwili – świetne, zmiana literki w imieniu, jako sposób na wyróżnienie się z korporacyjnej szarzyzny – rewelacyjne. PPonieważ takie próby stworzenia z pracowników nieczujących klonów budzą we mnie natychmiastowy sprzeciw, nie mam takiego wrażenia, że zakończenie odstaje od początku. Jest logiczną konsekwencją takiego pogrywania z ludźmi. To straszne, kiedy człowiek przestaje myśleć i po prostu wypełnia polecenia i zawsze może się skończyć tragedią.

Fajne opko :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nie wiem, jak wygląda praca w korporacjach, ale Twoje opowiadanie dało mi jej posmak. Jestem przerażona i jednocześnie szczęśliwa, że czegoś podobnego już nigdy nie doświadczę. ;)

Czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby wykonanie było lepsze – najbardziej przeszkadzały mi nie zawsze poprawnie złożone zdania i słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem.

 

pre­sji szes­na­sto­go­dzi­no­wej zmia­ny. → …pre­sji szes­na­sto­go­dzi­nnej zmia­ny.

 

a za­stęp­stwo znaj­dzie­my bez­pro­ble­mo­wo. → …a za­stęp­stwo znaj­dzie­my bez ­pro­ble­mu.

 

że wy­czy­tu­je z nich istot­ne fir­mie dane. → …że wy­czy­tu­je z nich dane istot­ne dla fir­my.

 

wpadł do na­le­ży­te­go im mroku? → …wpadł do na­le­żne­go im mroku?

Sprawdź znaczenie słowa należyty.

 

– Po krót­ce? Wszyst­ko – od­par­ła dy­rek­tor­ka.– Pokrót­ce? Wszyst­ko – od­par­ła dy­rek­tor­ka.

 

Wy­cią­gnę­ła z szu­fla­dy opa­słe to­misz­cze i rzu­ci­ła nim na ko­la­na za­gu­bio­ne­go bie­da­ka. → Czy dobrze rozumiem, że tomiszcze zrobiło takie wrażenie na Antku, że rzuciło go na kolana?

A może miało być: Wy­cią­gnę­ła z szu­fla­dy opa­słe to­misz­cze i rzu­ci­ła je na ko­la­na za­gu­bio­ne­go bie­da­ka.

 

Miał ocho­tę wy­msknąć się z biura→ Miał ocho­tę wy­mknąć się z biura

Sprawdź znaczenie wyrażenia wymsknąć się.

 

bio­rąc przy oka­zji łyk syn­te­tycz­nej wody. → …wypijając przy oka­zji łyk syn­te­tycz­nej wody.

Łyków się nie bierze.

 

Bo­żen­ga wska­za­ła na ma­szy­ne­rię za oknem. → Bo­żen­ga wska­za­ła ma­szy­ne­rię za oknem.

 

Mrok nie przy­no­si tylko zysk, lecz rów­nież szczę­ście i pokój.Mrok przy­no­si nie tylko zysk, lecz rów­nież szczę­ście i pokój.

 

Gdyby za­ra­bia­li wię­cej, stra­ci­li­by mo­ty­wa­cje. → Literówka.

 

Je­że­li Bo­żen­ga zdoła prze­kro­czy masę kry­tycz­ną… → Literówka.

 

do któ­re­go wejść można było po ów­cze­snym za­ło­że­niu ska­fan­dra. → …do któ­re­go wejść można było po wcześniejszym za­ło­że­niu ska­fan­dra.

Sprawdź znaczenie słowa ówczesny.

 

Już po chwi­li dy­rek­tor­kaza­stęp­czy­ni zna­la­zły się na par­te­rze. Po­wi­tał ich widok wyrwy… → Piszesz o dwóch kobietach, więc: Po­wi­tał je widok wyrwy

 

– Prace mają nie ustę­po­wać. → omu/ czemu prace miały stawiać opór?

A może miało być: – Prace mają nie ustawać.

 

Zła­pa­ła po­spiesz­nie za mi­kro­fon usa­do­wio­ny… → Zła­pa­ła po­spiesz­nie mi­kro­fon umieszczony

 

nie były to stwo­ry z hor­rów… → …nie były to stwo­ry z hor­rorów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uch, mrocznie… Nie przepadam za korporacjami, więc nabijanie się z nich zawsze na propsie.

Skoro Antek nie widział różnicy między cieniami, doszłam do wniosku, że “król jest nagi”. A to jeszcze dodało całości smaczku. Albo ujęło kolorów…

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka