- Opowiadanie: Zielonka - Piezoelektryczny Ratunek

Piezoelektryczny Ratunek

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Piezoelektryczny Ratunek

 Kolejny haust powietrza. Żółtobrązowe liście przechodzą w płatki śniegu smagając po ciele ubranym jedynie w niebieski kombinezon. Jest burza. Przynajmniej taki nastrój przyjęło miasto. Pory roku należą już od dawna do przeżytków, ale miejskie SI – Demetra9 – z jakiegoś bliżej nieznanego powodu wytworzyła sentyment do pradawnych cyklów błękitnej planety, obecnie zwanej Rubinem. Ruda mknie na pożyczonej parze wrotek śliskimi alejkami z przestarzałego asfaltu przez najstarszą część miasta. Wrotki są jaskraworóżowe, wręcz neonowe, jadąc na nich zostawia za sobą elektryczny błysk, niczym te, które maluje burza na niebie. Wydrukowano je na dawno zapomnianej drukarce 3D, i ręcznie dodano napis w nieużywanym już angielskim: "Immortal Speed, Immortal Joy". Dostęp do takich skarbów z dawnych wieków zapewnia jej posada Naczelnej Archiwistki oraz Badaczki Kapsuł Czasu. Najbardziej interesowały ją różnorodne formy zapisu, w tym ulubione inkaskie kipu.

W Rubrum takie szaleństwo, jakie ogarnęło dzisiaj Rudą jest możliwe tylko w Starym Mieście z powodu właśnie asfaltowych chodników. Kobieta zdjęła nawet z twarzy maskę Kontaktu, wymaganą w miejscach publicznych. Jak głosi jedno z pierwszych zdań przekazywanych przez Sieć: "Wśród obcych nigdy nie pokazuj swojej prawdziwej twarzy". Nie wypada wpatrywać się w oblicze drugiego. Autochtoni mało kiedy nawiązują fizyczne relacje, tak jak i bardzo rzadko spoglądają w niebo. Słońce i gwiazdy są za daleko, przez większość dnia i nocy skryte przez czerwonawe chmury, albo sterowane przez Demetrę9 Ekrany Pogodowe nadające wszystkiemu efekt Wonderland. Jedyne, co przyciąga uwagę, to kwarcodrzewnie, dla kontrastu z czerwienią otoczenia złotobrązowe, gdzieniegdzie pulsujące błyskiem zielonej iskry. Podczas zaciemnienia wydaje się, że rozkwitają białymi cętkowanymi punktami, które następnie uwalniają się z wnętrz żywych kryształów i ulatują w nieprzeniknioną ciemność.

„W każdym razie już dawno się tak dobrze nie bawiłam." – pomyślała Ruda. Właśnie skończyła przejażdżkę i obserwuje, codziennie od dwóch miesięcy, płynny język miasta. Już w suchym kombinezonie – model CCSJ+ z opcją suszenia całego ciała, plus dodatkowe funkcje do wybrania zgodnie z najnowszym katalogiem – kobieta założyła na powrót maskę Kontaktu, status Życzliwość. Tuż przed zmierzchem zauważyła, że coś się zmieniło. Właściwie nie było to nagłe odkrycie, a raczej coś, co czuła już od jakiegoś czasu. Nie chodziło wyłącznie o "zmianę pory roku", czy koniec burzy. Brakowało czegoś w powietrzu. Po przejściu kilku przecznic, mniej przyjaznych dzielnic, ciemniejszych zaułków, Ruda już wiedziała. Miasto pustoszało.

„Właściwie nie mam na co narzekać” – pomyślała spoglądając melancholijnie na pożogę zamkniętą w szybach okien. Jeszcze trochę, a wygląda na to, że zachodzące słońce je stopi.

– Jaką zadziwiającą moc ma czasami iluzja – powiedziała na wpół do siebie.

Obraz zachodzącego słońca wygenerowany przez Demetrę9 ujrzała patrząc oczami przechodzącego mężczyzny. Przez dłuższą chwilę rozkoszowała się widokiem "ognistego'' miasta. Jego oczy były bystre. Mogłaby przysiąc, że specjalnie ukazuje jej jak najlepsze ujęcia.

Pokaz gwałtownie się zakończył. Niespodziewanie dla niej mężczyzna "wyrzucił" ją poza obręb swojego umysłu. Przez moment stała w zupełnej ciemności. Zwykle, kiedy "pożyczała" oczy, mało kto, jeśli w ogóle, to zauważał. Szczerze mówiąc, ten był pierwszym, który samodzielnie się jej pozbył. Mimo tego, oraz pomimo rozpędzonych wrotek, kobiecie udało się zachować pozory, że nic tak naprawdę nie zaszło.

– Dobry wieczór! – krzyknęła bardziej desperacko, niż zamierzała, w kierunku, w którym, jak przypuszczała, znajdował się przechodzień. Gdzieś z niedalekiej ciemności ktoś odpowiedział:

– Nieźle wyhamowałaś. – Głos mężczyzny, osamotniony przez brak innych fizycznych oznak, które chwilowo nie mogły dotrzeć do Rudej, był stanowczo bezceremonialny.

– To się nazywa mówić "bez ceregieli" – ciągnął "dialog" właściciel głosu – albo "bez certolenia". Niezłe wrotki. Więcej niż retro. Nie sądziłem, że ich egzemplarze są jeszcze w użyciu.

– Nie sądziłam, że w Rubrum jest nowy telepata.

– Nie telepata – stwierdził tajemniczy mężczyzna – jestem tylko artystą. – Nie miałem pojęcia, że na świecie są jeszcze niewidomi. – dodał po chwili.

Ruda wolała na to nie odpowiadać. Zapewne i tak wyczytał sporo z jej aktualnych przemyśleń. Na szczęście wspomnienia potrafiła całkiem nieźle maskować. Poza tym nie miała ochoty opowiadać o swojej ślepocie od dziesiątego roku życia, i o „darze”, który całkowicie blokował możliwość powrotu do zdrowia. Pocieszała się tylko tym, że widzi świat z takich perspektyw, których nie powstydziłaby się sama Demetra9.

Rzeczywistość wokół Rudej znów pojaśniała. Przez cały czas trwania rozmowy jej umysł gorączkowo szukał nowego źródła Spojrzenia. W końcu zlitował się nad nią znajomy synte–kot, który usiadł niedaleko, od niechcenia czyszcząc łapę. Kobieta odetchnęła z ulgą. Syntetyczny, czy nie, Fontu Pur stanowił, przynajmniej chwilowo, realną przewagę w kontakcie z obcym humanoidem. Byli na terenie miasta, chociaż sami. Pozornie rozognione szyby okien zapewne skrywały mieszkańców.

– Wyjątkowo nie masz racji. Zwykle o tej porze te domy stoją puste – powiedział mężczyzna szczerząc się przy tym radośnie.

Synte–kot nawet nie mrugnął. Ruda wiedziała już, że, telepata, czy nie, mówi prawdę. Oglądając świat "oczami" synte–ida miała dostęp nie tyle do wzroku, co do Sieci, i właśnie teraz to skrupulatnie wykorzystywała. Wszystkie synte–idalne osoby są "podłączone" do Sieci na stałe, w odróżnieniu od ewoluujących naturalnie. Ci ostatni nie czują się jednak poszkodowani. Można by rzec, że widzą świat w jego odmiennym aspekcie. Dla osób takich, jak Ruda, stanowi to wręcz wybawienie, możliwość dowolnej manipulacji zakresem modalności, jaka akurat jest przydatna. Sięgając umysłem pierwszy raz do Sieci miała wręcz poczucie przypływu mocy, jak choćby przy "pożyczaniu".

Teraz jednak odczuwała coraz bardziej przypływ wzbierającej irytacji. Sieć milczała – zapewne awaria – zaś Fontu był zbyt zajęty czyszczeniem łapy, i zdawało się, że nic innego nie jest w stanie go zainteresować.

– Artysta, czy telepata, w obu przypadkach nierejestrowany. Jako przedstawicielka władz proszę o wydanie Danych. Pańska godność?

– Słucham? – Mężczyzna wytrzeszczył oczy w nie udawanym zaskoczeniu. Zdawał sobie sprawę, kim jest Ruda, ale nie sądził, że odważy się na coś takiego.

Jego oczy są koloru piwnego, jak zdążyła zauważyć Ruda. Dwie plamki zieleni w prawym. Oprócz tego: sto i siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu, siedemdziesiąt osiem kilogramów i dwieście osiemdziesiąt pięć gramów żywej wagi, kolor włosów szatyn, dla przeciętnego oka żadnych znaków szczególnych. Dla specjalistki, takiej jak ona: maskowanie niestandardowe typu omega plus, z trzema krzyżującymi się liniami po nienaprawionym uszkodzeniu sprzed dwóch godzin. Żadnego systemu rejestracji, niczego, o co mogłoby stanowić punkt zaczepienia. Zawsze mógłby powiedzieć, że to zwykłe ubranie, i w każdej chwili zniknąć. Najbardziej interesująca wydawała się Rudej jego twarz. Znała ją aż za dobrze. Należała do Niespiesznego Jacenta, zaginionego dwa miesiące temu, oraz znanemu jej więcej niż dobrze, i jak można się domyślić, teraz już martwego. To, co widziała w tym momencie porównała z danymi niedawno pobranymi z Sieci oraz własnymi uzyskanymi przez lata informacjami. Tak, to rzeczywiście była twarz Niespiesznego, ale tylko twarz. Kobieta wiedziała już, z kim rozmawia, zanim zdążył się przedstawić. Ruda właśnie stała naprzeciwko swojego marzenia. Marzenia o zemście.

– Pokażesz mi ją? Jak powstaje? – zapytała wskazując na „maskę”. Główny element składowy jej marzenia milcząco wpatrywał się we własne stopy. Po chwili nieznośnego napięcia przecząco pokręcił głową.

– Musiałbym cię zabić – powiedział tylko. Nie odpowiedziała na to.

Niewidoma zaimponowała obcemu. Nie wiedział tylko, czy swoim "pożyczonym" wzrokiem, jazdą na archaicznych wrotkach w ulewę, czy niewątpliwą inteligencją. Ubrana w niebieski uniform podróżowała z małym, różowym plecakiem, wyglądającym na naszpikowany zabezpieczeniami i elektroniką. Mogłaby mieć około trzydziestu lat. Znając rzeczywistość była dużo starsza. Wygląd stanowił tylko kaprys przy możliwościach, jakie zapewne miała. Twarz była zasłonięta tradycyjną maską życzliwego mieszkańca, jaką o tej porze nosiła większość zamieszkałych w mieście. Życzliwego być może tylko chwilowo. Niewątpliwie należała do miłości Jacenta, ale o tym, że to wie, mężczyzna postanowił na wszelki wypadek nie wspominać. Zabranie jej ze sobą było więcej, niż kuszące.

Przybysz zdawał sobie również sprawę z tego, że nie odejdzie bez próby zatrzymania go przez synte–kota. Fontu był podobnego zdania. Jego maska tylko częściowo odbijała status życzliwości. Synte–kot zaś zastanawiał się nad sensownością pytania, bardziej żądania, niż prośby, o pokazanie Rudej tego czegoś (czymkolwiek by to nie było), skoro efektem końcowym ma być śmierć. Nie był w stanie pojąć toku rozumowania tej szalonej kobiety, a znał ją przecież od wielu lat. Może czynnik damsko-męski miał tu coś na rzeczy. Chyba jednak nie. Nie wyczuwał jakoś wzbierającej aury feromonów, czy innych oznak wzajemnego przyciągania…

– Czy mógłbyś przestać? – poprosił łagodnie obcy. Fontu na moment przerwał czyszczenie łapy.

"Cud, że są na niej jeszcze jakieś włosy" – pomyślała mimo woli Ruda.

– Nie o tym mówię – powiedział mężczyzna.

Fontu dobrą chwilę analizował sytuację. Kobieta zdawała sobie sprawę, że przez ten czas zawiadomił wszystkich obecnych w czynnej znów Sieci, w tym jej bliskich i pracodawców, oraz zbadał współczynnik potencjalnego zagrożenia. Efektem końcowym było prychnięcie, przetłumaczone przez bioniczny syntezator wielo – mowy na komunikat:

"Chrzanić to. Chcesz być myszą, bądź myszą. Nie powstrzymam cię. Nie ma, jak ludzka głupota…". Po chwili parsknął: "Ale jak wrócisz, opowiesz mi wszystko, dobra? Zastanawiam się, jak masz zamiar przemieszczać się tym czymś.” – Zakończył swój wywód, wskazując pazurem na wrotki.

Zdziwiona Ruda posłała mu przez Sieć niepewny uśmiech. Szybko zmieniła wrotki na buty ukryte w plecaku. Odwróciła się w kierunku mężczyzny. Ten wzruszył tylko ramionami.

No dobrze. W sumie wyjdzie na to samo. Chodź. Po drodze są całkiem niezłe widoki.

 

*

 

Ku jej zaskoczeniu miejsce do którego zmierzali znajdowało się w najnowocześniejszej części miasta. Ruda wyraźnie odbierała szmer oraz brzęczenie Sieci. Powietrze synte – miasta wypełniała niesamowita energia. Anty – grawitanty, funkcjonujące w oparciu o rtęciowy napęd, unoszące domy, ogrody i napowietrzne chodniki, trwające w bezustannym tańcu zależności, sprawiały, że Rubrum wydawało się funkcjonować niczym żywe, bijące, przerośnięte serce – raz obkurczając się – innym razem napełniając się świeżym dopływem energii. Holograficzne Ekrany Ciszy tłumiły odgłosy rozmów, obejmując tajemnicą różnego rodzaju odbywające się tu: pertraktacje, zawierane kontrakty, sesje terapeutyczne, oraz życie prywatne. Miejsce to tak tętniące energią wydawało się zarazem jakby opuszczone. Tego wrażenia niewątpliwie nie sprawiało ukochane przez Rudą Stare Miasto. Poza tym tam kamień był zwykłym kamieniem, nawet jeśli z wielotysięczną przeszłością. Tu niewątpliwie czuło się bycie obserwowanym, co prawda pod silnym płaszczykiem iluzji samotności.

"Jakim sposobem tyle czasu wytrwali w tajemnicy?" – rozmyślała intensywnie Ruda. "To wydaje się wręcz niemożliwe."

– Mówiłem już, przecież, że jestem artystą. – Uśmiechnął się do niej obliczem Niespiesznego Rattus Ater.

– Jeśli tak, to naprawdę niezłym. Artystą – odpowiedziała zastanawiając się jednocześnie w myślach:

"Pytanie, czy jesteś człowiekiem?"

– Tego pytania nie zadajesz nawet rozmawiającemu z tobą kotu, a zadajesz je mnie? – oburzył się mężczyzna.

– No cóż, krążą o tobie, czy o was, nie tylko miejskie legendy.

– Zgadłaś. O nas. Ja i mój brat, oraz pozostali członkowie naszej rodziny, zdajemy się być dosyć znani. Przynajmniej tobie. – Mrugnął do niej zawadiacko.

– Mnie i całej Wielkiej Straży. Znikają ludzie. Nawet nie pojedynczo, ale masowo. Nikt niczego nie zauważa. Tylko powietrze jest jakieś inne.

– Jakby czystsze? To masz na myśli?

– Twoja twarz, to maska, prawda? Nie syntetyczna, ale żywa, wciąż żywa, skóra wraz z rysami pierwotnego właściciela. Wciąż pachnie jego aurą, esencją jego bytu. Kiedy mówisz, mówisz jego głosem, używasz jego mimiki. Pachniesz jego oddechem. Emocje i wspomnienia – założę się, że zostały zdarte z jego czaszki wraz ze skórą – jak?

– Wiesz, lepiej dla nas na razie będzie, jeśli skupisz się na podziwianiu widoków.

– Za dużo pytań?

– Dla mojej, czekającej w drzwiach, widocznej już stąd rodziny, stanowczo tak. Dodam, że jeśli chcesz przeżyć to spotkanie, nie chwal się Spojrzeniem.

– Nie zabijesz mnie? – zapytała ledwo dosłyszalnym szeptem, ganiąc siebie samą w myślach za głupie pytanie. Rattus nawet nie odpowiedział na to, a jedynie skierował swoje nieodgadnione spojrzenie na Rudą. Przez idiotyczną, krótką chwilę poczuła ulgę. Idiotyczną, gdyż dobrze zdawała sobie sprawę, że istnieją gorsze rzeczy od śmierci. Dowodem była chociażby twarz idącego obok niej mężczyzny.

„Ta moja cholerna ciekawość”. – pomyślała.

Wpierw niezauważalnie, potem gwałtownie coś nią szarpnęło. Właściwie szarpnęło wszystkim dookoła sprawiając, że zarówno budynki, ogrody i chodniki, jak i ziemia w dole rozprysły się, i zamieniły w sztuczne ognie. Rzeczywistość zalała nieskończona, jaskrawa biel.

 

*

Nie wiedziała do końca, czego może się spodziewać. Na pewno nie drinka o nazwie "Zombie", który jej podano. Nie zorientowała się, nawet kiedy. Do tego gdzieś podział się jej niebieski kombinezon: teraz miała na sobie sukienkę koktajlową, a zamiast starych butów na stopach tkwiły kryształowe pantofelki. Wyglądem sprawiały, że człowiek nie miał wcale ochoty sprawdzać, czy można w nich chodzić. Plecak też gdzieś przepadł. Wygodna kanapa, na której siedziała kobieta, była koloru chmur, które zdawały się przepływać przez pokoje, za nic mając zasady architektoniczne, w tym skończoność pomieszczeń i stałość sufitów. Gospodarze przyjęcia również nie wyglądali typowo. Rattus Ater – malarz, i jego brat, Rattus Nubes – rzeźbiarz, wydawali się być bliźniakami.

„Jeśli nie klonami” – pomyślała Ruda.

Ich ciała nie różniły się od siebie niczym. Jedynie „twarze” miały odmienny wygląd. Ater wciąż był w posiadaniu oblicza Jacenta Niespiesznego, zaś Nubes…

„Czy on nie ma twarzy?” – Zafascynowana kobieta wpatrywała się mimo woli w pracującego właśnie nad nową rzeźbą artystę. Niewątpliwie mężczyzna nie posiadał ani rysów twarzy, ani żadnych innych cech upodabniających jego głowę do ludzkiej za wyjątkiem samego kształtu łysej czaszki. Jego skóra była momentami biała, jak mleko, momentami ciemna, w chwili rzeźbienia stawała się coraz bardziej przezroczysta. Im więcej oddawał siebie swojemu dziełu, tym bardziej zanikał.

Pracy artysty przyglądał się również tłumek gapiów, składających się z gości. Wśród nich dostrzec było można jeszcze kilka osób bez twarzy, zapewne bliskich artysty. Ruda rozpoznała wśród obecnych kilku bogatszych mieszkańców miasta, w tym miejscowych notabli i członków Wielkiej Straży. Nie to jednak stanowiło dla niej zaskoczenie. Znajdowali się tutaj również „zaginieni” przestępcy. Między innymi, znany z obdzierania ze skóry żywych ludzi Maurycy Krwawój, czy złodziejka dzieł sztuki, które następnie paliła, Zuzanna Alatus. Co ciekawe, uwaga zebranych była skupiona nie na tamtych, ale na znanym z hojności i dobroczynności w stosunku do dzieci Archibaldzie Santym, o przydomku nadanym przez innych bogaczy „Święty”.

„Co tu jest grane?” – pomyślała Ruda.

 

– Powiedz mi, jakie słowa najdokładniej cię określają – poprosił ściszonym głosem Rattus wpatrując się w Archibalda Santym. – Słowa, które – gdybyś miał siebie nazwać – przylegałyby do twojej skóry intensywniej niż jakiekolwiek imię, czy nazwisko. Jak woń wydzielana przez esencję jaźni.

Mężczyzna zbladł. Jego wzrok przez chwilę błądził po twarzach zebranych gości, następnie zatrzymał się na dłoniach Rattusa, trzymających dłuto i młotek. Z trudem oblizał zasuszone wargi.

– Czy… czy muszę wypowiedzieć je na głos? – wyjąkał.

– Hm. Nie, twoja świadomość wystarczy. A teraz wyryję tu twoje imię i nazwisko. Zgadzasz się?

– Imię i nazwisko? – mężczyzna odetchnął z ulgą. – Dobrze, zgadzam się. Rattus Nubes zaczął rzeźbić. Gdy skończył, efektowny napis wykonany kapitałą rzymską, przyciągał wzrok nawet najbardziej znudzonych. Santym wpatrywał się osłupiały w pomnik.

– Przecież to miało być moje imię i nazwisko – krzyknął.

– Ależ jest.

– Nieprawda! Pisze: „urodzony morderca”, a teraz „morderca dzieci”, i … – mężczyzna nagle złapał się za klatkę piersiową upadając. Blady jak papier, leżał na podłodze z zamkniętymi oczami. Rattus obszedł go kilkakrotnie. Mimo braku oczu było oczywiste, że przygląda mu się przy tym, aż wreszcie zatrzymał się czymś ukontentowany. Dotknął prawą dłonią czoła mężczyzny, następnie uciskał skórę jego twarzy, jakby rzeźbił i chciał tą twarz stworzyć od nowa. Spod jego palców zaczęły wypływać litery, następnie słowa. Skóra Archibalda została pokryta w całości literami. Rattus odsunął się od niego. Nagle, uderzając dłonią w twarz mężczyzny, sprawił, że ten poszybował niczym martwa kukła w najbliższy przepływający kłąb chmury.

– Zniknął! – krzyknął ktoś ze środka tłumu.

Chmura pociemniała. Z jej kłębiastego ciała zaczął padać złocistoczerwony deszcz, którego fosforyzujące krople sunąc po ściankach niewidzialnego lejka zapełniły stojący na posadzce niewielkich rozmiarów kałamarz. Chmura zniknęła. Ruda miała wrażenie, że jest tak, jakby nic nie zaszło. Pozostali goście również stali oniemiali. Po chwili rozległ się głośny aplauz.

Teraz Rattus Ater rozstawił sztalugi, w międzyczasie podnosząc kałamarz z atramentem. Zaczął malować polewając dłonie zawartością kałamarza. Kreślił na płótnie wpierw proste, później bardziej skomplikowane symbole.

„Więc to jest jego prawdziwy język” – pomyślała Ruda.

Gdy Ater skończył zapełniać płótno, jeden jedyny raz użył pióra, aby podpisać swoje dzieło. Ku zaskoczeniu podpis brzmiał: „Archibald Santym”. Po złożeniu podpisu płótno zadrżało, słowa zaczęły się topić i spływać w dół tłustymi kroplami z obrazu. Teraz na płótnie widoczny był sam Archibald. Otoczony wianuszkiem martwych dzieci, stał, uśmiechając się, trzymając w dłoniach swoje serce. Na obrazie wyszczególniono elementy jego anatomii. Każdy narząd miał swoją cenę: „życie sześciorga dzieci”, „życie dziesięciorga dzieci”, et cetera.

Gdzieś z tyłu drugiej sali rozradowany Rattus Nubes zawołał rozradowany do zebranych:

– Voila! Gotowe!

Na twarzy rzeźby, którą stworzył, widniała maska. Do złudzenia przypominała żywą twarz Archibalda.

– Kto chce wypróbować?

 

*

Przyjęcie trwało, zdawać by się mogło, bez końca. Z niewidocznych głośników dudniła muzyka przypominająca rytm serca, jednak nikt do niej nie tańczył. Zmęczona Ruda ukryta między posągami starała się im bliżej przyjrzeć. Rzeźby przedstawiały wszelkiego rodzaju postacie, poczynając od mitologii i religii, kończąc na wyglądających bardzo realistycznie radnych miasta. Kobieta krążyła po sali odczytując napisy wyryte na postumentach posągów i wypatrując masek. Właśnie mijała kolejną rzeźbę przedstawiającą staruszkę z koszykiem jabłek, gdy instynkt kazał jej cofnąć się o dwa rzędy. Wreszcie znalazła to, czego szukała. Tym razem napis był wyryty angielską kursywą. Odczytała imię i nazwisko: Jacenty Niespieszny. Starała się nie zerkać na Rattusa Atera. Mimo woli zaczęła się pocić, z nadzieją, że nie zemdleje. Z samym napisem działo się coś dziwnego. Odczytując go miało się wrażenie, że wzrok przenika przez niego na wskroś ukazując głębię, której przecież nie powinno tam być. Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś jej się przygląda. Tuż obok Rudej stał Ater.

– Zdaje się, że twierdziłaś, że to, co potrafię, jest twoim marzeniem – powiedział cicho Ater. Zapraszającym gestem wskazał niedaleko stojące sztalugi. Gdy rozsiadał się wygodnie przed kolejnym podobraziem do zapełnienia, pobladła Ruda modliła się właśnie do swojej patronki, świętej Rity.

– Marzyłam tak naprawdę o spotkaniu z Jacentym. A właściwie z kimś, kto go zamordował. – odpowiedziała. Dlatego właśnie tak intensywnie obserwowała miasto, nie ufając nawet przy tym Demetrze9.

– Hm, muszę przyznać, że nieźle się maskujesz. Swoimi myślami przypominałaś mi niemal zakochanego w swoim idolu podlotka. Niewątpliwie wiesz bardzo dużo na temat wszelkich języków. Część twoich myśli nawet nie zrozumiałem, chociaż bez problemu rozpoznałem wypełniające cię emocje.

– Dlaczego zabiłeś Jacentego, i dlaczego nie zabiłeś…

– Ciebie? Może dlatego, że niektóre maski – powiedzmy – mają pewne przecieki. Nazwałbym to barwami wspomnień i powiązanych z nimi uczuć. To uzależnia. Jak zapewne się orientujesz, jesteś również jednym ze wspomnień Jacentego. A ja, no cóż, uwielbiam pozytywne wrażenia. Może się zdziwisz, ale takich, jak u Niespiesznego Jacenta, nie ma zbyt wiele na tym świecie.

– Myślałam wpierw, że ścigacie przestępców, a Jacenty i jemu podobni to przypadek przy pracy. Teraz rozumiem, dlaczego miasto pustoszeje. To, co robicie… – Kobieta urwała w pół zdania. Czuła, że zaraz wybuchnie płaczem.

„Nie, to jest bez sensu. Nie wiem, w jaki sposób ten potwór manipuluje rzeczywistością, czy… Chcę już tylko stąd się wydostać.” – pomyślała.

– Tak, wiem. Chcesz stąd się wydostać – powiedział do niej mężczyzna. – Odpowiem jednak wpierw na twoje niewypowiedziane pytanie. Nie manipuluję rzeczywistością. Manipuluję po prostu tobą. W zasadzie wszystko to dzieje się w moim umyśle. Tak naprawdę – naprawdę dla niezaproszonych na nasz „performance”, że tak nazwę to przyjęcie – siedzę wygodnie na ławce w Słonecznym Lasku i wpatruję się w taflę jeziora. Ponieważ jestem przezroczysty nikt mnie nie zaczepia – uśmiechnął się smutno Rattus do Rudej.

– Wiesz, rzadko kto tutaj się modli. Ludzie zwykle nie pamiętają za wiele, kiedy już tu się znajdą. Wyobraź sobie ich zaskoczenie, kiedy odnajdują prawdziwe słowa. – Kontynuował.

– Chyba nie muszę. A dlaczego ja pamiętam?

– Gdyż dla ciebie najważniejsze znaczenie ma właśnie „pamięć”.

– Czy to oznacza, że tak naprawdę jesteś tu sam… i ja…

– Nie. Jest z nami w tej chwili dwustu pięćdziesięciu gości, nie licząc rodziny i obsługi.

– Jak?

– Jakoś – Rattus Ater wzruszył ramionami, i zabrał się do malowania.

 

Tłum raz gęstniał, raz rzedniał. Co parę chwil kolejny gość lądował we wnętrzu pęczniejącej chmury. Mimo tego, że historia ta ciągle się powtarzała, goście, zamiast drżeć ze strachu, coraz głośniej wiwatowali. Wydawać by się mogło, że jest to impreza ich życia, i na pewien sposób nią była. Ruda nie mogła już na to dłużej patrzeć.

Ani Rattus Ater, ani jego brat Nubes, nie chciał jej uwolnić.

*

Czas mijał, i mijał. Jednak, jak chmury, nie respektował w tym miejscu zasad. Ruda uparcie się modliła. I rzeczywiście zdarzył się cud. W ciemnym kącie sali posągów, w którym się skryła, coś niespodziewanie zaiskrzyło. Trwało to tylko ułamek sekundy, ale wystarczyło, aby przykuć wzrok kobiety. Na dłoni jednego z pobliskich posągów spoczywała staromodna zapalniczka. Ktoś przyczepił do niej karteczkę z napisem:

„Od św. Rity – wiesz, co masz robić”.

Ruda w pierwszym momencie miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Spodziewała się przeróżnych odmian ratunku, ale nie sądziła, że przyjdzie w postaci zapalniczki – a przecież nawet nie paliła, więc ostatni papieros odpadał – i, że przyjdzie dosłownie od świętej.

„Skąd ja mam wiedzieć, co ja mam zrobić? Tu nie ma nic, co mogłabym podpalić. Mało przydatny ten prezent z nieba” – myśląc to jednocześnie zapatrzyła się na przepływającą niedaleko chmurę. Nie zwlekając dłużej, pod wpływem impulsu, pstryknęła zapalniczką.

Szczerze mówiąc Ruda spodziewała się pojedynczej bladej iskry, i na tym zakończenia.

 

Kto by pomyślał, że chmura wpierw zacznie się żarzyć, następnie wypełni przestrzeń deszczem z lawy.

Do tego

wszystko potoczyło się

dalej

niczym

 

klocki Domina…

 

Wyglądało to tak, jakby między chmurami przeskakiwały małe blade iskry, wpierw wprawiając je w ruch, następnie przemieniając w szybujący ocean ognia. Jakby tworzący je gaz łaknął gwałtownej przemiany. Towarzyszyła temu upiorna cisza. Przerwał ją tylko zbiorowy śmiech, gdy lawa z chmur opadała na zebrany tłum. Ludzie klaskali i wydawali radosne okrzyki, chociaż ich włosy, skórę i odzież objął w posiadanie ogień. Palili się żywcem, wijące się z bólu ciała zdawały się topić niczym wosk. Przerażona Ruda straciła przytomność. Gdy się ocknęła, nie było nikogo. Wszystko, co znajdowało się wewnątrz sal roztopiło się. W tym ludzie. Ostała się jedynie posadzka, Ruda, oraz otaczająca Rudą ciemność.

„Żyję”. – pomyślała zaskoczona Ruda.

Jednak to nie oznaczało uwolnienia. Analizując sytuację odkryła, że z powrotem ma na sobie niebieski kombinezon, buty i plecak, a w nim, zamiast zwykłego na co dzień noszonego sprzętu, zapalniczkę od Świętej Rity. Wolała jednakże jej już nie używać.

W pewnym momencie naokoło niej zapanowała porażająca jasność. Znajdowała się w współdzielonym przez braci umyśle nieprzytomnego obecnie Atera, oraz Nubesa, który, ku zaskoczeniu Rudej, niszczył zawzięcie dalej to, co się ostało. Wybrał jedynie dla siebie kilka najlepszych masek, które uszły z pożaru. Wyglądało to tak, jakby Nubes chciał uciec, i to jak najdalej od swojego brata. Wreszcie nadarzyła mu się okazja. Poczuł zapach wolności. Nagle dostrzegł Rudą.

– Niezła zagrywka, muszę przyznać. Skąd wiedziałaś, że nasze chmury są łatwopalne? Przyrządziłaś nas, jak główne danie na obiad. – powiedział, jak gdyby nigdy nic.

– Na szczęście wszyscy żyją, jak rozumiem.

– Powiedzmy, że nie. A ty zapewne chcesz się wreszcie stąd wydostać.

– Tak, szczerze mówiąc byłabym bardzo… – Ruda już nie zważała na to, co mówi. Przed oczami widziała palących się ludzi. Czekała już tylko na powrót, a może po prostu na śmierć.

– Podpowiem ci: oni tak naprawdę już dawno umarli. Wyzwoliłaś ich wreszcie. Tak samo jak i mnie. – rzekł Nubes – Chociaż ostrzegam, że wydostanie się stąd potrwa jeszcze dłuższą chwilę.

 

Tym razem obyło się bez fajerwerków. Czuła się raczej tak, jakby jechała windą. Ciekawe, co czeka ją po drugiej stronie. Miała nadzieję, że gdzieś blisko zastanie Fontu Pur. Obiecała mu przecież wszystko opowiedzieć. Ciekawe co powie na piezoelektryczny ratunek od starożytnej świętej… przynajmniej tak go nazwała. Zapewne wybuchnie śmiechem. A może i nie… Tak rozmyślała płacząc, a może jej twarz po prostu zmoczył coraz bardziej wyczuwalny, chociaż jeszcze niewidoczny w powietrzu, śnieg.

 

„Winda” zatrzymała się. Coś szeptało do Rudej raz grożąc, innym razem błagając. Wiedziała skądś, że jeżeli nie posłucha tego szeptu nie opuści tego miejsca. Umysł Rattusa był jasny i czysty. Za jasny. Kiedy udało jej się przeniknąć przez mleczną świetlistą mgłę, ujrzała, że znowu znajduje się w korytarzu domu Rattusa Atera i jego brata, Rattusa Nubesa. Czarno-biała kafelkowa podłoga zdawała się wypełniać przestrzeń aż po daleki, ledwo majaczący horyzont, niczym kałuża, która zmieniła się w ocean.

"Weź się w garść" powiedziała sobie. "To tylko przedpokój". Tuż za nią i przed nią pojawiły się ściany i drzwi. Za drzwiami tkwiły dwie olbrzymie sale balowe. Sala Atera i sala Nubesa. W sali Atera opadłe na podłogę obrazy tworzyły stada na wzór ciem o przetrąconych skrzydłach walających się pod ścianami. Część z nich spalono. Został tylko jeden obraz nietknięty, leżący malowidłem do posadzki. W pokoju Nubesa zaś posągi strzaskano. Została jedynie Maska na twarzy rzeźby odwróconej do wejścia tyłem.

Ruda wyczuwała obecność Rattusa Atera. Po chwili namysłu odwróciła nietknięty obraz. Szept zamarł. Na obrazie był uwieczniony Ater. Otaczało go wyłącznie białe tło. Jego powrót do życia był kwestią tylko kilku chwil. Ruda postanowiła, że nie będzie czekać. Tym razem samodzielnie odnalazła ścieżkę do prawdziwego, czyli jej, świata.

 

Co się stało z Rattusem Aterem?

Po wydostaniu się z obrazu ratunkowego, poczuł, jak ogarnia go wściekłość. Spojrzał na ogołocony z masek pokój. Jego brat pozostawił jedynie maskę klauna, a on utracił w pożarze twarz Jacentego Niespiesznego. No cóż, Rattus nie mógł przecież pozwolić sobie na wyjście bez twarzy. Założył więc w akcie desperacji ostatnią pozostałą mu maskę. Jego gładki, pozbawiony wszelkich rysów czerep wszedł w nową twarz bez oporu. Odczekał kilka sekund. W jego umyśle pojawiły się wspomnienia i emocje poprzedniego właściciela twarzy. Parę dobrych chwil minęło, zanim Rattus znów był sobą. Zrozpaczonym, samotnym, starzejącym się ćpunem i alkoholikiem.

"Nie, to przecież nie tak" zdążył jeszcze pomyśleć. Stopy mężczyzny mimo woli zaczęły poruszać się – na wpół tańcząc – w stronę najbliższego okna, które miało go zaprowadzić do rzeczywistości. Kiedy skoczył, nie pamiętał już, kim jest. W stronę czarnej jezdni zmierzał z wysoka smutny klaun. Znowu zaczął padać śnieg. Demetra9 zapowiedziała mroźną zimę. Patronką miasta zaś po referendum zostaje Święta Rita. 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Niebanalny pomysł na opowiadanie pod tak trudnym tytułem. Fantastyczny świat, w jakim żyje Ruda, jest niezwykle realistyczne opisany, brawa. :)

 

 

Z technicznych:

Oglądając świat "oczami" synte – ida miała dostęp nie tyle do wzroku (czy to miał być jeden wyraz, czy inny znak niż myślnik między tymi wyrazami? czy nie chodziło o zapis, jak we fragmencie: czynnik damsko-męski?)

Mężczyzna wytrzeszczył oczy w wcale nie udawanym zaskoczeniu

Należała do Niespiesznego Jacenta, zaginionego dwa miesiące temu, oraz znanemu jej więcej niż dobrze – i jak można się domyślić – teraz już martwego.

 

W zapisie dialogów często niepotrzebnie są wstawione kropki, np.:

– Nie miałem pojęcia, że na świecie są jeszcze niewidomi. – dodał po chwili.

 

Inne przykłady do poprawy przy dialogach:

(brak wskazania, że to wypowiedź)Wyjątkowo nie masz racji. Zwykle o tej porze te domy stoją puste – powiedział mężczyzna szczerząc się przy tym radośnie.

No dobrze. W sumie wyjdzie na to samo. Chodź. Po drodze są całkiem niezłe widoki. – (to samo)

ale jak wrócisz, opowiesz mi wszystko, dobra?. (bez kropki) I zastanawiam się, jak

 

 

Warto pod tym kątem na spokojnie przejrzeć i poprawić cały tekst. 

 

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Witaj! 

Trochę Ci moje opowiadanie zawirowało, wręcz przenicowało. Szkoda, że w zbitkę bez logiki i kontekstu. Za komplement dziękuję. Co do technicznych: synte – id jest dla mnie nazwą problematyczną, zastanawiam się, czy nie porzucić myślnika.

Pozdrawiam.

Nigdy się nie poddawać

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nareszcie udało mi się do Ciebie dotrzeć :).

Podoba mi się pomysł na Twój świat np. z Demetrą9 i maskami ze statusami.

Pomysł na rozwiązanie problemu jej ślepoty jest z jednej strony ciekawy (oglądanie świata z różnych perspektyw), z drugiej strony nie do końca przemyślany. Kto jej użyczał wzroku, kiedy jeździła na wrotkach? Czy u braci widziała swoimi oczami? Albo co robi, kiedy nikogo nie ma w pobliżu? Przy chodzeniu nasz mózg analizuje np. odległości, itp. Ewentualnie mogłaby mieć zwierzę/robota przewodnika, który zawsze jest z nią i od niego pożycza wzrok. A może już to zastosowałaś, tylko trudno to wychwycić w tekście?

I nic nie zrozumiałam co tak naprawdę łączy Rudą z tym mężczyzną. Czemu nie próbował uciekać (np. jak zmieniała wrotki na buty), tylko sobie stał. Dużo tu nielogiczności. Natomiast podoba mi się pomysł części nierealistycznej, choć niestety prawie nic z niej nie zrozumiałam. Tekstowi przydałaby się beta. Masz bardzo fajne pomysły, ale jeszcze nie potrafisz ich odpowiednio ubrać w słowa. Ale to właśnie dzięki pisaniu kolejnych opowiadań i poprawianiu ich, wprawiamy się w pisaniu :).

 

Tu kilka przykładów:

W każdym razie już dawno się tak dobrze nie bawiłam." – pomyślała Ruda. – wydaaje mi się, że bez kropki

 

– Nie telepata – stwierdził tajemniczy mężczyzna – jestem tylko artystą. – z dużej

 

– Nie telepata – stwierdził tajemniczy mężczyzna – jestem tylko artystą.

– Nie miałem pojęcia, że na świecie są jeszcze niewidomi. – dodał po chwili.

Połączyłabym to, bo w końcu to nadal on mówi

 

Wyjątkowo nie masz racji. Zwykle o tej porze te domy stoją puste – powiedział mężczyzna szczerząc się przy tym radośnie. – brak półpauzy na początku

 

 

Synte – kot nawet nie mrugnął. Ruda wiedziała już, że – telepata, czy nie – mówi prawdę. Oglądając świat "oczami" synte – ida miała dostęp nie tyle do wzroku, co do Sieci, i właśnie teraz to skrupulatnie wykorzystywała. Wszystkie synte – idalne osoby są "podłączone" do Sieci na stałe, w odróżnieniu od ewoluujących naturalnie. Ci ostatni nie czują się jednak poszkodowani. Można by rzec, że widzą świat w jego odmiennym aspekcie. Dla osób takich, jak Ruda, stanowi to wręcz wybawienie, możliwość dowolnej manipulacji zakresem modalności, jaka akurat jest przydatna. Sięgając umysłem pierwszy raz do Sieci miała wręcz poczucie przypływu mocy, jak choćby przy "pożyczaniu". – niby tłumaczysz, ale przez zapis niewiele mogłam zrozumieć

 

Scena początkowa z mężczyzną zbyt rozwleczona, za wiele dopowiadałaś pomiędzy, przez co czytelnik może się gubić o czym tak naprawdę rozmawiają.

Cześć, Zielonka!

 

Rzeczy, które wyłapałem:

 

Żółtobrązowe liście przechodzą w płatki śniegu(+,) smagając po ciele ubranym jedynie w niebieski kombinezon.

jadąc na nich zostawia się za sobą elektryczny błysk,

Z się można zrezygnować.

Wydrukowano je na dawno zapomnianej drukarce 3D(-,) i ręcznie dodano napis w nieużywanym już angielskim

Niepotrzebny przecinek

Wydrukowano je na dawno zapomnianej drukarce 3D, i ręcznie dodano napis w nieużywanym już angielskim: "Immortal Speed, Immortal Joy". Dostęp do takich skarbów z dawnych wieków zapewnia jej posada Naczelnej Archiwistki oraz Badaczki Kapsuł Czasu. Najbardziej interesowały różnorodne formy zapisu, w tym jej ulubione inkaskie kipu.

Dużo tego

„W każdym razie już dawno się tak dobrze nie bawiłam." – pomyślała Ruda. Właśnie skończyła przejażdżkę i obserwuje, codziennie od dwóch miesięcy, płynny język miasta.

Rozjeżdża się czas – wcześniej był czas teraźniejszy, teraz przeszły, później również – musi być jakaś konsekwencja

Po przejściu kilku przecznic(-,) mniej przyjaznych dzielnic

Przecinek zbędny, do tego rym

Pokaz gwałtownie zakończył się.

Staramy się nie kończyć zdania na “się”. Mogłoby być “Pokaz gwałtownie się zakończył.”

– Nie telepata – stwierdził tajemniczy mężczyzna – jestem tylko artystą.

– Nie miałem pojęcia, że na świecie są jeszcze niewidomi. – dodał po chwili.

Trochę to zaszwankowało, bo w pierwszym odruchu myślałem, że drugą kwestię mówi Ruda.

Wyjątkowo nie masz racji. Zwykle o tej porze te domy stoją puste – powiedział mężczyzna szczerząc się przy tym radośnie.

Przydałaby się półpauza na początku. To jednak dialog. I skąd w ogóle ta kwestia? Ostatnim, który mówił był właśnie mężczyzna, chwilę potem znów się odzywa – kiedy Ruda miała nie mieć racji?

Teraz jednak odczuwała coraz bardziej przypływ wzbierającej irytacji.

Może lepiej: Teraz jednak coraz bardziej odczuwała przypływ wzbierającej irytacji. No i czy “przypływ” i “wzbierająca” to nie to samo – jedno można wykreślić.

 Mężczyzna wytrzeszczył oczy w wcale nie udawanym zaskoczeniu.

we wcale – choć nadal całe zdanie brzmi średnio – można przeredagować.

Jego oczy są koloru piwnego

Znów czas się sypie – całość jest chyba jednak pisana w przeszłym.

sto i siedemdziesiąt sześć centymetrów

To “i” takie angielskie – u nas nieużywane

żywej wagi,

To raczej potoczne stwierdzenie, a tu wyliczasz dane – to się raczej robi w sposób hmm… bezosobowy.

kolor włosów szatyn

Może “kolor włosów: szatyn”, albo wręcz “kolor włosów: szatynowy”

Najbardziej interesująca wydawała się Rudej jego twarz. Znała aż za dobrze. Należała do Niespiesznego Jacenta, zaginionego dwa miesiące temu, oraz znanemu jej więcej niż dobrze – i jak można się domyślić – teraz już martwego.

Dużo masz zaimków w ogóle.

Ruda właśnie stała naprzeciwko swojego marzenia. Marzenia o zemście.

– Pokażesz mi ją? Jak powstaje? – zapytała wskazując na „maskę”. Główny element składowy jej marzenia milcząco wpatrywał się we własne stopy.

Powtórzenia

Nie odpowiedziała na to.

I zaraz będzie ładniej

o pokazanie Rudej tego czegoś (czymkolwiek by to nie było),

Ech… ale że czego? Gubię się.

wielo – mowy

Raczej wielo-mowy, albo wielomowy

Wcześniej natomiast skołował mnie zupełnie Synte – kot. Jeśli chcesz łączyć słowa, to należałoby użyć dywizu bez spacji: Synte-kot.

Zwróć uwagę jak mylący jest zapis:

Oglądając świat "oczami" synte – ida miała dostęp nie tyle do wzroku, 

Ta półpauza działa jak przecinek, a po niej pojawia się nowa bohaterka: Ida napisana małą literą.

 

Ok, dotarłem do końca pierwszego rozdziału, wrócę i dokończę później, ale nie chcę, żeby to co zanotowałem przypadkiem nie zginęło – różnie z portalem bywa.

Ogólnie jestem pogubiony. Cały rozdział jest strasznie przegadany. Miała jechać na rolkach, spotkać faceta, miało się okazać, że jest niewidoma, pogadać sobie z nim, nagle pojawia się kot, w dodatku chyba jest ważny. Powinna być rozmowa, która zupełnie nie trzymała napięcia, bo rozmyło się wśród natłoku informacji i opisów. Zobaczymy co z tego wyjdzie – postaram się dokończyć dzisiaj.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ciąg dalszy, przeczytałem jeszcze raz część pierwszą.

Po przejściu kilku przecznic, mniej przyjaznych dzielnic, ciemniejszych zaułków, Ruda już wiedziała.

Dobra, ten przecinek jest ok, my bad.

 

– Dobry wieczór! – krzyknęła bardziej desperacko, niż powiedziała, w kierunku, w którym, jak przypuszczała, znajdował się przechodzień.

to zdanie jest nielogiczne. Musiałaby najpierw powiedzieć, a potem krzyknąć, żeby ten krzyk był bardziej desperacki niż wypowiedź.

Zawsze mógłby powiedzieć, że to zwykłe ubranie(-,) i w każdej chwili zniknąć.

podróżowała z małym, różowym plecakiem, wyglądającym na naszpikowanego zabezpieczeniami i elektroniką.

naszpikowany

Fontu był podobnego zdania. Jego maska tylko częściowo odbijała status życzliwości.

Koty też noszą maski?

 

Drugie czytanie ma to do siebie, że już lepiej się czytelnik orientuje w sytuacji. Ok. Zrozumiałem więcej, ale jednocześnie pojawiły się wątpliwości.

Jakim cudem niewidoma jeździła na wrotkach?

Jakiego masz właściwie narratora? Jest wszystkowiedzący, czy jednak ma perspektywę jakiejś postaci? Tu poświęcę kilka słów wyjaśnienia. Na początku w sumie nie obchodziło mnie to, ale w momencie, gdy:

– Nieźle wyhamowałaś. – Głos mężczyzny, osamotniony przez brak innych fizycznych oznak, które chwilowo nie mogły dotrzeć do Rudej, był stanowczo bezceremonialny.

– To się nazywa mówić "bez ceregieli" – ciągnął "dialog" właściciel głosu – albo "bez certolenia". Niezłe wrotki. Więcej niż retro. Nie sądziłem, że ich egzemplarze są jeszcze w użyciu.

Nie napisałaś, że Ruda tak pomyślała, a facet się do tego odnosi – czyli jest to typowo z perspektywy Rudej (aczkolwiek nadal odpowiedź mężczyzny mnie skołowała – to nie jest takie jasne).

A gdzieś potem dostajemy to:

Tak, to rzeczywiście była twarz Niespiesznego, ale tylko twarz. Kobieta wiedziała już, z kim rozmawia, zanim zdążył się przedstawić. Ruda właśnie stała naprzeciwko swojego marzenia. Marzenia o zemście.

No to facet chyba już zdążył się we wszystkim połapać – już wie, że jest “marzeniem o zemście”. I nic z tym nie robi, nie ma słowa jego reakcji na tą wiadomość.

To oczywiście też uroki wplatania osób czytających myśli w tekst – nie może być tak, że czyta w myślach tylko wtedy, gdy autor tego chce.

Potem faktycznie perspektywa się zmienia, bo raz jest z punktu widzenia mężczyzny, raz z perspektywy kota. Problemem są przejścia, bo powinny być wyraźne, a nie są.

 

Co do dalszej części tesktu – nie robiłem już takiej łapanki, ale wypisałem sobie rzeczy, na które warto zwrócić uwagę:

siękozy – w paru miejscach “się” występowało zbyt gęsto

interpunkcja – kuleje, musisz nad nią popracować.

półpauzy jako wtrącenia w dialogach – to już moje osobiste odczucie. Wypowiadane kwestie od didaskaliów oddzielamy półpauzą. Ty natomiast bardzo często używasz półpauzy jako wtrącenia zamiast przecinka – w tekście to nie razi, ale w dialogu czasami rzutuje na jego czytelność. Nie jest to błąd, ale coś co wg. mnie utrudnia czytanie

bardzo dużo słów w cudzysłowie – nie zawsze, wg. mnie, uzasadnionym

asteryski – to znów moje “zboczenie” – masz bardzo dziwnie podzielony tekst – nie wiedziałem gdzie kończy się nowy rozdział, a gdzie nie, bo czasem dawałaś * , czasami nie, czasem była przed nią pusta linijka, czasem była pusta linijka również po niej, czasem były puste linijki bez gwiazdki. Brakuje konsekwencji, ale to już taki mój “bzik”

Bohaterka zachowuje się jakby jednak widziała – ostatecznie domyślam się, że chodzi o to, że była w wizji/śnie braci.

bardzo dużo słowa “wpierw”

zapis dialogów miejscami kuleje, warto to dopracować.

 

Co do samej historii, to bardzo trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo nawał błędów mocno rzutuje na odbiór. Mam wrażenie, że miałaś dużo pomysłów, zbudowałaś swój świat, wprowadziłaś kilka rozwiązań, ale nie wszystkie dostatecznie opisałaś, utonęłaś w opisach. Może trzeba bardziej na chłodno spojrzeć na tekst, zastanowić się co jest potrzebne, a co nie?

Np. czy synte-kot odgrywa jakąś rolę oprócz tego, że służy Rudej oczami? To może wystarczyłoby , żeby jakiś zwykły, dziki kot się w scenie napatoczył i użyczył jej swych oczu.

 

Mnóstwo pracy przed Tobą, Zielonko, ale taki już żywot pisarza ;)

 

Pozdrawiam!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Intrygujące. Początek opowiadania sugerował sci-fi, a potem klimat się zmienia i akcja przenosi się do wizji. Z jednej strony to jest fajne i nie mogę powiedzieć, że opowiadanie mi się nie podoba, ale trochę za dużo tu niedomówień i moim zdaniem urwanych wątków, jak na przykład wrotki, poświęcasz im dużo uwagi, ale potem one chyba nie mają żadnego znaczenia. Zastanawiam się nad motywacją bohaterki, bo ona pragnęła zemsty, ale potem po prostu odchodzi i myśli tylko o zdaniu relacji kotu. Bardzo mi się podobał pomysł na przejmowanie oczu, ale był wyraźny tylko na początku, a potem ta kwestia zniknęła. 

Podsumowując całkiem fajny pomysł, ale jest dużo mankamentów technicznych i to bardzo utrudniało lekturę. 

Przykro mi to pisać, Zielonko, ale czas poświęcony na lekturę Piezoelektrycznego ratunku uważam za stracony, albowiem, mimo że się starałam, nie udało mi się zrozumieć opowiadania.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Ruda mknie śli­ski­mi alej­ka­mi z prze­sta­rza­łe­go as­fal­tu po­ży­czo­ną parą wro­tek przez naj­star­szą część mia­sta. → Jeździ się na wrotkach, nie wrotkami.

Czy dobrze rozumiem, że najstarsza część miasta pożyczyła parę wrotek?

A może miało być: Ruda, na po­ży­czo­nej parze wro­tek, mknie śli­ski­mi alej­ka­mi z prze­sta­rza­łe­go as­fal­tu przez naj­star­szą część mia­sta.

 

Wrot­ki są ja­skra­wo ró­żo­we→ Wrot­ki są ja­skra­woró­żo­we

 

„W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie ba­wi­łam." – po­my­śla­ła Ruda. → „W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie ba­wi­łam" – po­my­śla­ła Ruda.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli bohaterów.

 

zli­to­wał się nad nią zna­jo­my synte – kot… → …zli­to­wał się nad nią zna­jo­my synte-kot

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy, bez spacji. Ten błąd pojawia się w tekście wielokrotnie.

 

Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie. → – Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna, szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie.

Wypowiedź dialogową rozpoczyna półpauza. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

po­czu­cie przy­pły­wu mocy, jak choć­by przy „po­ży­cza­niu”.

Teraz jed­nak od­czu­wa­ła coraz bar­dziej przy­pływ wzbie­ra­ją­cej… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy w wcale nie uda­wa­nym za­sko­cze­niu. → Raczej: Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy, wcale nie uda­jąc za­sko­cze­nia.

 

ni­cze­go, o co można by zna­leźć punkt za­cze­pie­nia. → …ni­cze­go, co mogłoby stanowić punkt za­cze­pie­nia.

 

z małym, różowym plecakiem, wyglądającym na naszpikowanego zabezpieczeniami i elektroniką. → …z małym, różowym plecakiem, wyglądającym na naszpikowany zabezpieczeniami i elektroniką.

 

" ale jak wró­cisz, opo­wiesz mi wszyst­ko, dobra?. I za­sta­na­wiam się, jak masz za­miar prze­miesz­czać się tym czymś.” Za­koń­czył swój wywód wska­zu­jąc pa­zu­rem na wrot­ki. → Zbędna spacja po wielokropku. Zbędna kropka po pytajniku. Didaskalia mała literą. Winno być:

"ale jak wró­cisz, opo­wiesz mi wszyst­ko, dobra? I za­sta­na­wiam się, jak masz za­miar prze­miesz­czać się tym czymś”.za­koń­czył swój wywód, wska­zu­jąc pa­zu­rem na wrot­ki.

 

"Jakim spo­so­bem tyle czasu wy­trwa­li w ta­jem­ni­cy?" – roz­my­śla­ła in­ten­syw­nie Ruda. "To wy­da­je się wręcz nie­moż­li­we." → "Jakim spo­so­bem tyle czasu wy­trwa­li w ta­jem­ni­cy?" – roz­my­śla­ła in­ten­syw­nie Ruda. "To wy­da­je się wręcz nie­moż­li­we”.

 

– No cóż, krążą o tobie – czy o was – nie tylko miej­skie le­gen­dy. → Unikaj w dialogach dodatkowych półpauz. Sprawiają że zapis staje się mało czytelny.

 

– Twoja twarz, to maska, praw­da? Nie syn­te­tycz­na, ale żywa – wciąż żywa – skóra wraz z ry­sa­mi pier­wot­ne­go wła­ści­cie­la. → Jak wyżej.

 

„Ta moja cho­ler­na cie­ka­wość. – po­my­śla­ła. → Zbędna kropka po „myśleniu”.

 

za­miast butów na sto­pach tkwi­ły krysz­ta­ło­we pan­to­fel­ki.Pantofelki to też buty.

 

przy­glą­dał się rów­nież tłu­mek ga­piów, skła­da­ją­cych się z gości. → …przy­glą­dał się rów­nież tłu­mek ga­piów, skła­da­ją­cy się z gości.

 

kilku bo­gat­szych miesz­kań­ców mia­sta, w tym miej­skich no­ta­bli… → Nie brzmi to najlepiej.

 

teraz „mor­der­ca dzie­ci”, i … → Zbędny przecinek, zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Po­zo­sta­li go­ście rów­nież stali onie­mie­li. → Po­zo­sta­li go­ście rów­nież stali onie­mia­li.

 

Na ob­ra­zie wy­szcze­gól­nio­no po­szcze­gól­ne ele­men­ty… → Brzmi to fatalnie.

 

Gdzieś z tyłu dru­giej sali za­wo­łał roz­ra­do­wa­ny Rat­tus Nubes do ze­bra­nych: → Gdzieś z tyłu dru­giej sali roz­ra­do­wa­ny Rat­tus Nubes za­wo­łał do ze­bra­nych:

 

A wła­ści­wie z kimś, kto go za­mor­do­wał. – od­po­wie­dzia­ła. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Część two­ich myśli nawet nie zro­zu­mia­łem→ Części two­ich myśli nawet nie zro­zu­mia­łem

 

To uza­leż­nia. I, Jak za­pew­ne się orien­tu­jesz… → Dlaczego wielka litera?

 

Chcę już tylko stąd się wy­do­stać.”Chcę już tylko stąd się wy­do­stać”.

 

Rat­tus Ater wzru­szył ra­mio­na­mi,wziął się za ma­lo­wa­nie. → Rat­tus Ater wzru­szył ra­mio­na­mi i zabrał się do malowania.

 

„Od Św. Rity – wiesz, co masz robić”. „Od św. Rity – wiesz, co masz robić”.

 

„Skąd ja mam wie­dzieć, co ja mam zro­bić? → Czy to celowe powtórzenie?

 

wy­peł­ni prze­strzeń desz­czem z lawy. → …wy­peł­ni prze­strzeń desz­czem lawy.

 

Do tego

wszyst­ko po­to­czy­ło się

dalej

ni­czym

 

kloc­ki Do­mi­na… → Czemu służy taki osobliwy zapis? Dlaczego wielka litera?

 

„Żyję.”„Żyję”.

 

Znaj­do­wa­ła się w współ­dzie­lo­nym… → Znaj­do­wa­ła się we współ­dzie­lo­nym

 

wy­do­sta­nie się stąd jesz­cze dłuż­szą chwi­lę po­trwa. → …wy­do­sta­nie się stąd potrwa jesz­cze dłuż­szą chwi­lę.

 

Zo­sta­ła je­dy­nie jedna Maska… → Nie brzmi to najlepiej. Dlaczego wielka litera?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Zielonka – Piezoelektryczny ratunek

Taaak. Może zacznijmy od tego, że piezoelektryka to coś zupełnie innego… Ale nie ma sprawy, każdy może podjąć złą decyzję. Sam kiedyś wszedłem po zmroku do dzielnicy borsuków. Dobrze, że nie mam zębów, bo bym się u dentysty nie wypłacił. Tak więc tytuł nie za bardzo związany z tekstem.

Początek jest leniwy jak dzień pracy ślimaka – dużo opisów i wiele długich zdań. Masz często jakiś dziwny szyk zdania, który wytrącał mnie z lektury i sprawiał, że musiałem czytać zdanie jeszcze raz. Zdarzały się też usterki techniczne, źle zapisane dialogi, a nawet dziwny skok narracji z jednej osoby na drugą. Narracja to nie ja, tak sobie skakać nie powinna!

Ale wyobraźnia? Uuu! Na ostro. Bardzo podobała mi się niewidoma dziewczyna, która widzi cudzymi oczami, płonące chmury też niczego sobie. Myślę, że Twoje wizje lepiej pasują do dłuższej formy, bo nie spieszysz się z ich pokazywaniem, ale jak siądą, to siedzą lepiej niż kura na grzędzie.

Fabularnie jest całkiem dobrze, choć nie dam płetw, że wszystko zrozumiałem. Zakręciłaś ostro motywacjami, światem i bohaterami. Koniec końców bawiłem się dobrze, ale dopiero, kiedy wpłynąłem w Twój klimat.

 

Witam :)

bruce, Monique.M, Alicella, regulatorzy, Zanais oraz Krokus: dzięki za konstruktywną krytykę, jak i zaznaczenie mocnych stron opowiadania. 

Monique.M – zbyt późno przeczytałam zapytanie o betę – może zainteresujesz się innym opowiadaniem w przyszłości. 

Błędy poprawione. 

Opowiadanie jest o spotkaniu żądnej zemsty kobiety z mordercą jej partnera oraz wielu innych ludzi. Być może problem z dialogami polega na tym, że w jakiejść części słowa nie są wypowiadane. Po komentarzach wnioskuję, że brakuje mocy w zakończeniu, a właściwie w zagadkowym wydostaniu się bohaterki z kłopotów. 

Co do Wzroku – widzi oczami każdej istoty, która jest w pozbliżu.

Z pozdrowieniami

Z.

 

Nigdy się nie poddawać

No, kurczę, przebijałam się przez tekst bez cienia zrozumienia, bez przerwy łapałam się na tym, że nie pamiętam poprzedniego akapitu. Masz mocno gawędziarski styl, pełen pełen wtrętów, dywagacji. I nic w tym złego, ale taki styl wymaga perfekcyjnego opanowania interpunkcji i gramatyki języka polskiego, a z tym masz pewne problemy. Dodatkowo mam wrażenie, że zbyt dużo zostaje w Twojej głowie. Uniwersum, które stworzyłaś jest Ci doskonale znane, ale nie jest znane czytelnikowi i dajesz za mało informacji, by można się było zorientować, jak ono funkcjonuje i o co chodzi w historii.

O co chodzi z tymi maskami? Kto i po co porywał ludzi? Czemu zdejmowano im twarze? Czemu na przyjęciu były szychy? Czemu ludzie pozwalali zdejmować sobie twarze? Jaki ukryty talent miała bohaterka? Kim właściwie była? Pytania mogłabym mnożyć w nieskończoność.

Niestety lektury nie mogę zaliczyć do zadawalających. Na pocieszenie dodam, że parsnęłam śmiechem przy zapalniczce, bo pomyślałam, że kompletnie nie tego spodziewał się Zanais. I przyznam, że mnie się to zagranie spodobało.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hmmm. Fajne pomysły, dzika wyobraźnia. Ale pogubiłam się. Chyba zabrakło mi logiki wydarzeń, ciągłości, sama nie wiem, czego właściwie… Nie rozumiem tego świata ani bohaterów. Kot zawiadomił sieć o znalezieniu mordercy, ale ostatecznie do jego klęski przyczynia się święta? Z definicji nieżyjąca…

Dlaczego imiona (względnie nazwiska) są na r?

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za komentarze :) Rzeczywiście muszę wprowadzić kilka zmian. 

Cieszę się, że “przyjemnie się czytało” Anet.

Pozdrawiam

Nigdy się nie poddawać

Nowa Fantastyka