- Opowiadanie: Outta Sewer - Dwa metry pod ulicą

Dwa metry pod ulicą

Podejście numer dwa do tytulików, tym razem opowiadanie wymyślone i napisane od zera pod ten konkurs.

Co by tu jeszcze? Też zawsze macie problem z tagami?

 

Bardzo dziękuję za betę Gekiemu, dzięki któremu został dodany motyw, który uwiarygodnił logicznie pewną ważną rzecz :) Big up!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dwa metry pod ulicą

Kris nigdy wcześniej nie czuł takiej mieszaniny emocji. Gdyby się nad tym zastanowił, nie byłby w stanie powiedzieć, czy dominującym uczuciem był gniew, rozpacz, czy może jednak bezsilność. Wszystko w nim kotłowało się, podszyte tym nieustannym, męczącym niepokojem powodowanym przez Miasto.

Spojrzał na znaleziony przed dwoma laty zegarek, sfatygowany, lecz wciąż działający, jeden z tych, które nie potrzebowały baterii, rzadki okaz. Do zmierzchu pozostały dwie godziny. Akurat tyle, ile zajmie wydostanie się z tego królestwa szarości i betonu. Nie mógł tracić więcej czasu. Raz jeszcze zlustrował okolicę, choć bardziej z wewnętrznego przymusu, niż w nadziei, że odnajdzie jakiekolwiek ślady zaginionej ekspedycji Pająka.

Nic. Tylko puste ulice, szklano-betonowe wieżowce w oddali, ogromny, szary prostokąt tego, co według wizji Szalonego Toma, jednego z Ojców założycieli wioski, nazywano niegdyś supermarketem i asfaltowa pustynia wokół. Żadnego życia, zwierzęcego czy roślinnego, nawet owadów.

Zaklął i ruszył w kierunku pierwszego punktu orientacyjnego na drodze powrotnej. Pusta wewnątrz, kilkudziesięciometrowa ażurowa kula niewiadomego przeznaczenia, która od zawsze go fascynowała, przywoływała, jakby była czymś, co powinien znać. Za nią miał skręcić w lewo, w szeroką aleję, i kierować się na kolejny charakterystyczny obiekt miejskiego krajobrazu. W normalnych warunkach wyciągnąłby z tuby mapę i naniósł nowe obiekty na papier, a później, w wiosce, pozwolił innym poszukiwaczom na uzupełnienie ich własnych planów. Jednak warunki nie były normalne, nie powinno go tutaj być.

Syreny Miasta wyły całą noc, a gdy tylko nastał ranek Kris opuścił wioskę, pogrążoną w żałobie po straconych mieszkańcach. Bez wiedzy starszyzny wszedł w trzewia metropolii. Musiał spróbować, nawet jeśli szanse były bliskie zeru.

Po godzinie forsownego marszu minął plac z pozbawionymi wody fontannami, tak samo szarymi jak reszta krajobrazu. Był już niedaleko łąk pomiędzy Miastem a nieprzebytą Puszczą, zwolnił, nie musiał się spieszyć.

Miasto wciąż spało, jednak bezruch niepokoił jak zawsze. Ponadto ta dziwna aura, jaką emanują pozbawione życia obiekty, które życiem powinny tętnić, powodowała ucisk w żołądku i mrowienie u podstawy czaszki. Jednak nadal było jasno, bezpiecznie. Za godzinę betonowy moloch miał się obudzić, a wtedy…

Nikt nie wiedział, co wtedy. Nikt, kogo zmierzch zastał w Mieście, nigdy nie wrócił. Tylko Bóg wiedział co się dzieje nocami na szerokich ulicach, w alejach, na placach oraz pomiędzy budynkami, w ich wnętrzach, piwnicach, na dachach.

Gdy Kris wrócił do wioski Jarzębina rzuciła się na niego z pięściami, wyzywając od najgorszych. Biła go i płakała. Krzyczała, że jest idiotą, a później przytulała, by po chwili znów wybuchnąć gniewem. Rozumiał jej zachowanie. Właśnie straciła brata, a jego eskapada kazała jej myśleć, że straciła również męża. Przepraszał ją, przytulał, bronił się przed ciosami i przepraszał jeszcze mocniej. Za to co zrobił.

I za to, co dopiero zamierzał.

***

– Oszalałeś! – wykrzyknął Borsuk, zrywając się ze swojego miejsca przed niewielkim ogniskiem.

– Nie, nie oszalałem! Pająk się mną zajął. Nie miałem nic, nie wiedziałem kim jestem i skąd się tu wziąłem. – Kris wydobył spod płóciennej koszuli płaski wisiorek z wygrawerowanym imieniem; jedyną rzecz, którą miał przy sobie, kiedy cztery lata temu mieszkańcy wioski odnaleźli go nagiego, tuż przy granicy Miasta. – Pomógł mi! Teraz moja kolej.

– Ja to rozumiem. Powściągnij gniew – powiedział pojednawczo Zaskroniec, skórując królika upolowanego rankiem na skraju lasu. – Nie zapominaj, że Pająk to mój rodzony brat. Kiedy wczorajszej nocy z głębi Miasta doszło to upiorne wycie, pobiegłem tam, gdzie zaczynają się budynki. Wiedziałem, że Pająk utknął, chciałem coś zrobić, cokolwiek, ale przystanąłem przed samą granicą. Otrzeźwiałem. Spędzenie nocy w Mieście to samobójstwo. Wiesz, co się tam dzieje…

– Właśnie nie wiem! Sam kiedyś przyznałeś, że za Twojego życia nie zdarzyło się, żeby ktoś został w nim na noc. To pierwszy raz, reszta to stare opowieści. Pająk może nadal żyć i potrzebować pomocy. Żaden z nas nie wie co się dzieje w Mieście nocą.

– Bo nikt tego nie przeżył – podsumował Borsuk. – Pamiętasz inicjację? Ja pamiętam aż za dobrze. Samotna noc przy granicy. Puste budynki, w których zapalają się światła, choć nikt w nich nie mieszka. Szczęk stali, zgrzyty, warkoty, trzaski, tak jakby Miasto żyło, było zamieszkane, a dobrze wiemy, że nie jest. I nawet w dzień to wyżerające nerwy uczucie, jakby ktoś stale cię obserwował. Jak gdyby okna budynków były oczami, wodzącymi za tobą, wpatrującymi się niecierpliwie, w nadziei, że zmierzch zastanie cię pod ich spojrzeniem.

Kris zacisnął usta w wąską linię, opuścił głowę, stawy palców strzeliły, gdy zamknął dłonie w pięści. Wiedział, że mają rację.

– Wyruszam trzy godziny przed zmrokiem – wydusił przytłumionym głosem. – Kobiety i starszyzna będą zajęci obrzędami pogrzebowymi, nikt nie zauważy jak zmierzam ku Miastu. Z wami albo bez was, zrobicie jak chcecie.

Wstał, otulił się mocniej niedźwiedzim futrem, zarzucił na ramię krótki łuk, po czym odszedł w kierunku jednej z kilkudziesięciu zbitych w gromadę drewnianych chat. Do domu. Chciał spędzić kilka ostatnich chwil z pogrążoną w żałobie Jarzębiną. Wiedział, że Miasto może go zabić jeszcze dzisiejszej nocy.

 

***

 

Przystanęli na schodach potężnego gmachu, przed szklanymi drzwiami wtłoczonymi w wysoki, marmurowy łuk.

Kris usiadł na szerokim stopniu, z sakwy wyciągnął pajdę chleba. Zaskroniec sięgnął po manierkę i łapczywie przyssał się do szyjki. Borsuk w tym czasie skierował kroki do pobliskiego torowiska, gdzie zardzewiałe nitki szyn biegły daleko w głąb Miasta. Nikt nie wiedział jak duża jest metropolia, lecz podejrzewano, że ciągnie się w nieskończoność. Kartograficzne dzieła Poszukiwaczy obejmowały ogromny teren, były kreślone od kilku pokoleń, a i tak żaden nie łudził się, że dane mu będzie kiedykolwiek dotrzeć do drugiego końca Miasta. Ono było jak niebo; jak piekło; jak wszechświat. A może nawet jak sam Bóg. Wieczne i nieskończone.

Borsuk wyciągnął płaski otoczak z martwego, betonowego klombu pod wiatą przystanku i ruszył ku towarzyszom. Wdrapał się na szczyt schodów, stanął przed szklanymi drzwiami, wziął zamach. Rzucony kamień roztrzaskał wejście na tysiące drobin, pobłyskujących w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca.

– Odbiło ci?! – syknął Kris.

– Spokojnie. Za każdym razem rozbijam drzwi lub okno, a przy kolejnej wizycie znów są całe. Dziwne, co? Miasto odtwarza to, co niszczymy.

– Szkoda, że nie odtwarza tego, co znajdujemy – włączył się Zaskroniec. – Wtedy nie musielibyśmy wchodzić głębiej, narażać życia, przeszukując kolejne budynki.

– A nie pomyśleliście, że to właśnie dlatego Miasto nie wypuszcza nikogo, kto zostaje w nim na noc? Bo okradamy je i niszczymy?

– Nie… Ale coś może w tym być – odparł Zaskroniec i spochmurniał. Najwyraźniej pytanie Krisa rzeczywiście dało mu do myślenia. – Żadna z legend o tym nie mówi. Wizje Szalonego Toma nie wspominają o powodach, dla których Miasto nas zabija.

– A znasz wszystkie? – zapytał Borsuk

– Tak – potwierdził Zaskroniec. – Ty też powinieneś. Prawie wszystko, co wiemy o Mieście pochodzi z wizji Toma. Korzystasz z tej wiedzy. Wszyscy z niej korzystamy.

– Nie mówię, że nie, ale Tom był jednak szaleńcem – odciął się Borsuk, zaciągając mocniej pas na wełnianych spodniach. – Naprawdę wierzysz, że kiedyś Miasto zamieszkiwały miliony ludzi? Że poruszały się po nim stalowe maszyny na kołach? Że po niebie latały podobne ptakom pojazdy, przenoszące w trzewiach setki ludzi? W wiosce mieszka nas dwustu. Dwustu! Wyobrażasz sobie te miliony? Tom był szaleńcem. Pozostali Ojcowie się go wyparli.

– Może nie wszystkie jego opowieści były prawdziwe – przyznał Zaskroniec. – Ale to z nich wiemy, jak nazywać znajdowane przedmioty, jak ich używać. Z mądrości zawartej w słowach szaleńca znamy przeznaczenie poszczególnych budowli, wiemy gdzie warto wchodzić, co omijać. Nie zapuszczać się w kanały, nie wspinać na dachy, nie dotykać przewodów rozpiętych pomiędzy słupami…

– Dzięki Tomowi znamy pismo starożytnych – wtrącił Kris i spojrzał na zegarek. – Dość dyskusji. Trzeba iść.

Do celu dotarli pół godziny przed zachodem słońca. Z każdą minutą robiło się coraz ciemniej. Choć i tak było na to o wiele za późno, wszystko w nich krzyczało, że powinni uciekać.

Nerwowo przeszukiwali teren w pobliżu wejścia do budynku, gdy nagle Zaskroniec pochylił się i ze szczeliny pomiędzy bloczkami kostki brukowej wydobył niewielki okruch.

– Szklany odłamek, ani chybi z drzwi wejściowych. Weszli do środka. 

Kris skinął głową i sięgnął po przytroczony do uda łom.

 

***

 

Wewnątrz budynku było ciemno. Podłużne dachowe świetliki wpuszczały do środka resztki kończącego się dnia, nieznacznie rozjaśniając ogromną przestrzeń, poprzecinaną wysokimi regałami. Rzędy pustych sklepowych półek ciągnęły się przez całą szerokość hali, pomiędzy nimi znajdowały się szerokie alejki. Kris przeskoczył nad zamkniętą bramką kasy i wszedł między regały, Borsuk i Zaskroniec w ciszy podążyli jego śladem.

– Wyciągnij latarkę – polecił Kris Borsukowi.

Młodszy mężczyzna wydobył urządzenie z sakwy. Poszukiwacze bardzo rzadko znajdywali coś przydatnego, o wiele częściej przynosili do wioski przedmioty, których nie sposób było użyć ze względu na brak możliwości ich zasilania. Latarka Borsuka działała na dynamo, była unikatowa, więc nie skończyła wyłącznie jako ozdoba czyjejś chaty. Nie raz pytano go o sprzedaż urządzenia, jednak Borsuk był nieugięty. Latarka była tym, co sprawiało, że czuł się kimś wyjątkowym.

Zapadła kompletna ciemność, zaczęła się noc, lecz Miasto nadal było ciche. Oświetlając drogę przed sobą, mężczyźni dotarli do drugiego końca hali. Skulili się i przykucnęli pod ścianą za ostatnim regałem, gdy pod sufitem coś zabrzęczało, a po chwili rozbłysły światła.

– Myślicie, że Miasto wie, że tu jesteśmy? – wyszeptał przerażony Borsuk.

– Nie słychać wycia syren, więc chyba jeszcze nie – uspokoił go Zaskroniec.

Kris odetchnął głęboko i wstał. Na granicy pola widzenia zauważył ruch.

Znad drzwi w rogu hali spoglądało na nich czerwone oko kamery. Uszu całej trójki dobiegł narastający z każdą sekundą wrzask syren.

 

***

 

– Za mną! – Kris ruszył biegiem ku drzwiom. Szarpnął, nie były zamknięte. Za nimi ciągnął się długi korytarz z pomieszczeniami po obydwóch stronach. Tutaj również paliło się światło.

W mijanych pokoikach nie było niczego, prócz gołych ścian i pustych biurek. W dzień przeszukaliby dokładnie każde z nich, ale teraz nie było na to czasu. Posuwając się szybko, lecz ostrożnie, dotarli do załomu, za którym korytarz urywał się już po kilku metrach. Na końcu znajdowały się drzwi z zakratowanym okienkiem i napisem “EXIT”.

Z zewnątrz cały czas słyszeli przytłumione wycie syren.

Nagle coś huknęło od strony, z której przyszli. Kris gwałtownie odwrócił głowę.

– Drzwi! – Krzyknął strwożonym głosem i rzucił się naprzód. Szarpnął za klamkę. – Zamknięte!

Wbił spłaszczony koniec ściskanego w dłoniach łomu w szczelinę pomiędzy zamkiem i framugą. Zza rogu korytarza dobiegło ich niskie buczenie, któremu akompaniowały metaliczne szczęknięcia oraz posapywania. Kris naparł całym ciałem na utworzoną dźwignię. Zamek puścił.

Wypadł na zewnątrz, w ciemność rozświetlaną mrugającymi chimerycznie ulicznymi latarniami. Borsuk i Zaskroniec byli tuż za nim. Dźwięk syren uderzył w nich z całą mocą.

Znaleźli się w pułapce.

Niewielki teren, ogrodzony z trzech stron siatką zwieńczoną drutem kolczastym, zastawiony był plastikowymi kontenerami. Borsuk skoczył ku ogrodzeniu i wspiął się po nim, jednak nie wiedział jak sforsować kolczastą barierę na szczycie. W tym samym czasie Zaskroniec zamknął drzwi i naparł na nie, w nadziei, że jego siła wystarczy by coś, co ich ścigało, nie wydostało się na zewnątrz.

Kris wiedział, że na przejście przez ogrodzenie nie mają szans. Podejrzewał, że wysiłki Zaskrońca są równie bezsensowne co wspinaczka Borsuka. Ich prześladowca najprawdopodobniej będzie również ich katem. Rozglądając się nerwowo, w słabym świetle dojrzał na asfalcie przed sobą ciemniejszy prostokąt.

Kanały. Szalony Tom przestrzegał przed zapuszczaniem się pod ulice Miasta. Ale innej drogi nie było. Kris jednym susem znalazł się przy studzience, wepchnął koniec narzędzia pod kratownicę i podważył, odsłaniając betonowy szyb z wpuszczoną w ściankę drabiną.

– Tutaj! – krzyknął do towarzyszy. – Szybko!

Cała trójka bez zastanowienia opuściła się w duszną ciemność kanałów, dwa metry pod poziom ulicy. Kris był ostatni. Zaciągnął za sobą żeliwną kratkę.

Skuleni u podnóża drabiny w mroku nasłuchiwali dochodzących z góry dźwięków. Huk otwieranych z impetem drzwi, buczenie, syk, szczękanie metalu, rytmiczny terkot, trzaskanie pokryw kontenerów. Raz po raz coś zasłaniało wąskie otwory włazu, przechodząc obok, lub przystając na studzience. Wreszcie osobliwe hałasy ucichły, pozostało tylko przytłumione wycie syren.

– Włącz latarkę – poprosił Kris.

Kiedy tylko odrobina światła rozjaśniła wnętrze kanału, Borsuk wystawił rękę, w której ściskał rzemień z nanizanymi lisimi kłami.

– Było zaplątane w drut, należało do Zająca – wyjaśnił ponuro.

– Byli tutaj. Zauważyłem ślady łomu na drzwiach, ale zamek był cały – dodał Kris. – Miasto musiało go naprawić. Zeszli, tak jak my. Daj więcej światła na ściany i podłogę.

Najmłodszy z poszukiwaczy zwiększył częstotliwość ściskania dynama latarki. Centymetr po centymetrze omiatał suche wnętrze tunelu. Kanał w tym miejscu się kończył, podążać nim można było tylko w jedną stronę. Lub prosto do góry, tam skąd przyszli, a na to żaden z trójki towarzyszy nie miał ochoty. Oświetlając podłoże, Borsuk natknął się na świeże plamy krwi. Prowadziły w mrok.

– Idziemy. Tak będzie bezpieczniej. – Kris nie wiedział, czy próbuje przekonać towarzyszy, czy samego siebie. – Oni nadal mogą żyć.

 

***

 

Prowadzeni przez Borsuka przeszli kilkaset metrów. Zrobiło się wilgotniej, a gołe ściany tunelu poczęły gdzieniegdzie porastać krwistoczerwone, przypominające mech wykwity. Było ich coraz więcej z każdym przebytym metrem, a w pewnym momencie zajmowały już cały przekrój kanału i nie sposób było po nich nie stąpać. Po kolejnych kilku minutach ostrożnego marszu organiczny dywan znów zaczął się przerzedzać.

A później natrafili na trupa.

W miejscu, w którym tunel się rozwidlał, leżał martwy Zając. Płócienną koszulę miał przesiąknięta krwią. Zaskroniec nachylił się nad ciałem, podwinął materiał.

– Coś rozszarpało mu bok, stracił wiele krwi – postawił diagnozę. – Zabrali jego broń i sakwę. Którędy poszli?

– Idę z Borsukiem na lewo, tylko kilkadziesiąt metrów, poszukamy śladów – zarządził Kris. – Ty rozejrzyj się tutaj, nad nami jest właz. Równie dobrze mogli opuścić kanały.

Zaskroniec zapalił kaganek i ruszył ku drabince, a Borsuk i Kris zagłębili się w lewą odnogę. Nie przeszli nawet dziesięciu metrów, kiedy natknęli się na płytką wnękę, nieco powyżej poziomu tunelu. Leżały w niej szkielety czwórki ludzi, jeden obok drugiego. Ściany niszy pokrywał znajomy, czerwony mech, oblepiający również kości.

– To nie nasi – oznajmił Zaskroniec, uważnie przyglądając się szczątkom. – Leżą tutaj od bardzo dawna. Dwie kobiety, dziewczynka, mniej więcej dwunastoletnia, i mężczyzna.

– Kobietom nie wolno wchodzić do Miasta. Na pewno nie nasi – przyznał Borsuk. – Myślicie, że to mogli być mieszkańcy Miasta? Z legend i wizji Toma?

– Zaczynasz wierzyć słowom szaleńca? – żachnął się Zaskroniec i zmienił temat. – Zginęli od tej samej broni. Kobiety i dziecko mają dziury w czołach, tylko u mężczyzny otwór znajduje się na szczycie czaszki. Poza tym ktoś naruszył ciała. Możliwe, że nasi. A później wyszli studzienką na zewnątrz.

– Skąd wiesz, że studzienką? – zapytał z powątpiewaniem Borsuk.

– Świeże ślady na pokrywie.

– Trzeba sprawdzić, co jest na górze, może tylko sprawdzali położenie – uciął spór Kris, wrócił pod właz i wspiął się po szczeblach.

Łomem podważył klapę, po czym ostrożnie wystawił głowę z otworu. Zamrugał, przyzwyczajając wzrok do świateł latarni. Znajdowali się gdzieś pomiędzy budynkami, trudno było ocenić gdzie konkretnie. Rozglądając się, skierował wzrok ku jednej z uliczek. Na jej końcu zauważył fragment charakterystycznej, ażurowej konstrukcji stalowej kuli.

– Jesteśmy blisko sfery. Możemy spróbować tam dotrzeć.

– Po co? Nie lepiej poczekać, aż zrobi się jasno? – zapytał Borsuk z wyrzutem.

– Zawsze coś mnie do niej ciągnęło… Wiem, że to dobrze nie zabrzmi, ale mam przeczucie, że powinniśmy tam pójść.

– Wewnątrz jest tylko betonowy sześcian pośrodku sfery – włączył się do rozmowy Zaskroniec. – No i wejście, brama, ale nie da się jej sforsować. Próbowałem. Zresztą nie ja jeden.

Kris spojrzał z góry na kompanów.

 – Możecie tu zostać. Ja idę – zadecydował, po czym wygramolił się na zewnątrz.

Zaskroniec bez słowa przypadł do drabinki i zaczął się wspinać, Borsuk westchnął ciężko i ruszył za nimi.

 

***

 

Ruszyli wzdłuż budynków, pod spojrzeniem zapalających się w oknach świateł. Miasto ich obserwowało. Poganiani strachem wbiegli w prowadząca do celu alejkę. Paradoksalnie, panująca w niej ciemność sprawiła, że poczuli się bezpieczniej, zwolnili.

Wreszcie dotarli na wielki plac wokół sfery i przystanęli na jego skraju, obawiając się wchodzić na pusty, odkryty teren. W oddali, na brzegu skweru, po lewej od nich, coś się poruszyło. Nie widzieli dokładnie, bowiem odległość oraz mrok nie pozwalały na dokładniejsze rozeznanie, ale owo coś zmierzało ku nim.

Diabli wzięli ostrożność. Towarzysze w panice rzucili się w stronę ażurowego szkieletu kuli.

Owo coś poruszało się szybko, na ułamki sekund stając się wyraźniejsze, kiedy przecinało plamy światła rzucane przez rozsiane po całym placu niskie latarenki. Było wielkie, wyższe niż człowiek. Miało dwie ręce, w jednej dzierżyło szerokie ostrze, z drugiej niebieskim płomieniem buchał ogień. Nie kroczyło, a raczej sunęło, wydając z siebie głośny terkot, przebijający się ponad nieustanne zawodzenie Miasta.

Kris jako pierwszy znalazł się pomiędzy belkami sfery, pozostała dwójka deptała mu po piętach. Dobiegli do sześcianu.

– I co teraz!? – wydarł się Borsuk.

Zaskroniec chwycił za łuk, sięgnął po strzałę i wycelował w stwora. Ten jednak nie przekroczył granicy kuli, zatrzymał się przed pierwszymi dźwigarami.

– Daj mi chwilę! – Kris ujął w dłoń zwisający na rzemyku u szyi amulet, przymknął oczy i pomyślał o Jarzębinie.

W tym czasie do potwora dołączył drugi, bliźniaczo podobny. Za nim pojawiły się trzeci i czwarty.

– Szybciej! – krzyknął Borsuk.

Nagle dziwna, niewyraźna myśl tknęła Krisa, który szarpnął ręką, zrywając cienki rzemień naszyjnika. Odszukał niewielki panel z boku bramy, przyłożył do niego amulet. Stalowa płyta odsunęła się bezszelestnie, a z wnętrza dobiegł przyjemny, kobiecy głos:

– Dzień dobry, profesorze Walters.

 

***

 

Płyta wejścia zasunęła się zaraz po tym, jak poganiani przez Krisa Borsuk i Zaskroniec trwożliwie weszli do środka. Znów byli w tunelu a lament syren umilkł, ustępując miejsca ciszy. Na suficie, rozmieszczone w równych odstępach, świeciły jasnym błękitem podłużne panele. Podłoże opadało łagodnie szeroką rampą, prowadząc w trzewia Miasta. Było czysto, wręcz sterylnie, żadnych śladów kurzu. Na ścianach widniały napisy. Ciąg czterech liter, później przerwa, i znów to samo. KRIS.

– To twoje imię – zauważył osłupiały Zaskroniec.

– Nie… KRIS to akronim. Od Ośrodka Badań Kriogenicznych, którego byłem właścicielem. O Boże…

Puścił się biegiem, pozostała dwójka ruszyła za nim. Ku ich zdumieniu stalowe grodzie automatycznie rozsuwały się przed Krisem, lawirującym w tym miejscu, jak gdyby znał je na pamięć. Co jakiś czas skręcali w boczne odnogi tuneli, mijając dziesiątki drzwi i przeszklonych fragmentów ścian, za którymi znajdowały się pomieszczenia wypełnione skomplikowaną aparaturą.

Wreszcie przekroczyli próg ogromnej sali. Kris skierował się do centrum pomieszczenia, gdzie z podłoża wyrastała kolumna ekranów, konsolet sterujących i tysięcy splątanych przewodów. Borsuk z Zaskrońcem przystanęli, porażeni obcością tego miejsca.

Kris dotarł na środek, jego palce zastukały w guziki klawiatury. Ekrany ożyły, wyświetlając ciągi danych, dziwne symbole i wykresy, trójwymiarowe symulacje oraz słupki liczb.

– Ej! – zawołał niepewnie Zaskroniec, pocierając energicznie przedramię. – Gdzie my jesteśmy?

Zamiast odpowiedzieć, Kris zbył go machnięciem ręki. Wtem coś syknęło pod ścianą naprzeciw wejścia. Dwadzieścia cztery tuby, nieco wyższe od dorosłego człowieka, rozbłysły lodowatym błękitem, ukazując puste, gładkie wnętrza. Od ich podstaw ciągnęły się przewody oraz pęki rur, znikające gdzieś w dole, pod kratownicami.

– Trzysta siedem lat – powiedział Kris, wpatrując się w monitory. – Tyle czasu minęło od dnia zero.

Odwrócił się w stronę towarzyszy, a na jego twarzy malował się smutek.

– Spałem w komorze trzysta trzy lata. Moi przyjaciele, wasi Ojcowie, zaledwie siedemdziesiąt. Choć to i tak o wiele dłużej, niż zakładaliśmy.

– O czym ty mówisz? – zapytał Borsuk.

– Zasilanie Miasta zaczęło szwankować. Wszyscy oprócz mnie zostali rozmrożeni. Droidy wyniosły nieprzytomnych poza granice metropolii, która nadal była skażona wirusem. Nie wiecie o czym mówię, prawda?

Kris nie doczekał się odpowiedzi i kontynuował:

– Stworzyłem bezpieczną technologię kriosnu. Uśpiliśmy się, uciekając przed śmiercią. AI Miasta miała nas wybudzić po uporaniu się ze skażeniem. Ale się nie uporała, a po drodze szlag trafił zasilanie. Moja komora miała dodatkowy obwód, poza tym priorytet… Rozumiecie? Nie, jasne, że nie rozumiecie. Amnezja… – Kris mówił teraz do siebie, próbując przetrawić sytuację, w jakiej się znalazł. – Skutek uboczny zbyt długiego snu, permanentna w dwudziestu dwóch przypadkach. Tylko ja i Tom. Boże…

– Jasna cholera, o czym ty gadasz?! Odbiło ci?! – rozdarł się Zaskroniec, podbiegł do przyjaciela, złapał go za ramiona i potrząsnął mocno.

– Przestań! – warknął Kris, uwalniając się z uścisku.

Zdezorientowany Borsuk obiema rękami drapał czubek głowy, jednocześnie gapiąc się bezrozumnie na towarzyszy.

– Słuchajcie – zaczął Kris. – Ponad trzysta lat temu zaraza doprowadziła do zagłady. Wraz z grupą dwudziestu trzech osób zamroziłem się tutaj, żeby przeczekać. Miasto, jego sztuczna inteligencja, miało wybudzić nas kiedy będzie bezpieczne, kiedy zutylizuje wszystko, co mogło zawierać lub przenosić bakterie. Ale padło zasilanie. Dlatego teraz miasto w dzień jest nieaktywne, podtrzymuje tylko priorytetowe emitery odstraszające zwierzęta. Zbiera energię ze Słońca, a w nocy zasila wybrane, najprawdopodobniej losowo, obszary. Podczas awarii rozmroziło tych, których nazywacie ojcami założycielami.

– Tobie nie odbiło – stwierdził Zaskroniec, coraz intensywniej drapiąc się w łokieć.

– Nie. Przypominam sobie kim byłem.

– Jeśli posiadasz wiedzę starożytnych, to możesz zrobić tak, żeby Miasto nas nie zabijało?

Kris spojrzał dziwnie na przyjaciela. Bez słowa pomaszerował do wysokiej szafki nieopodal. Przytknął amulet do mebla, zamek odskoczył, a drzwiczki otwarły się szeroko.

– Mógłbym, ale tego nie zrobię. Wiecie jak zabijała zaraza? – Kris sięgnął do wnętrza, a gdy na powrót stanął twarzą w twarz z Zaskrońcem, w rękach trzymał karabin. – Szybko i boleśnie. Najpierw na ciele pojawiał się swędzący rumień. Po kilku godzinach ofiara cała była pokryta zmianami skórnymi, a niemożliwe do wytrzymania świerzbienie powodowało kompulsywne drapanie, darcie palcami skóry, potem mięśni. Ale to nie pomagało. Uczucie swędzenia nie ustawało nawet w chwili, gdy ofiara łamała paznokcie o odsłonięte kości, kiedy zwisały z niej strzępy tkanek a krew spływała z setek ran. Lepiej było się zabić.

– Ale co to ma do rzeczy!? – wykrzyczał Borsuk. – My nie jesteśmy zakażeni! Pająk też nie był! Nikt nie był, a Miasto i tak wszystkich zabijało!

– To jedno z jego zadań. Usuwać wszystkie formy żywe, które mogłyby się zarazić i roznieść bakterie, do czasu całkowitego oczyszczenia, po którym miało nastąpić nasze wybudzenie. Ale to już nie ma znaczenia. A ty nie masz racji. Pamiętasz pleśń pokrywającą tunel oraz szkielety? Dotykałeś jej, Zaskroniec i ja też. Dlaczego wciąż drapiesz się po głowie? – Kris złapał za kołnierz, odsłaniając czerwoną plamę na skórze. – Pająk i jego ekipa też się zarazili. Nie możemy wrócić do wioski.

– Na pewno istnieje lekarstwo – przekonywał Borsuk. – Jarzębina będzie mieć jakieś zioła, to najlepsza uzdrowicielka…

– Ja mu wierzę – oznajmił Zaskroniec, przerywając najmłodszemu z towarzyszy. – Jeśli wrócimy, wszyscy umrą.

Podwinął rękaw koszuli. Zaczerwienienie ciągnęło się od połowy przedramienia do łokcia.

– Przepraszam. – Kris odbezpieczył zamek. – Ale to wszystko co mogę zrobić.

– Nie powinniśmy tu przychodzić – wyrzucił z siebie Zaskroniec, nie kryjąc pretensji. A później skinął krótko głową i przymknął powieki.

Kris bez wahania pociągnął za spust.

 

***

 

Syreny przestały wyć przed godziną, kiedy pierwszy blask musnął szczyty najwyższych wieżowców. Miasto znów spało.

Samotna postać wyszła chwiejnie spomiędzy budynków i pokuśtykała przez otwartą przestrzeń brukowanego placu, wprost ku martwej fontannie. Miała na sobie tylko wełniane spodnie, podarte, ledwo trzymające się bioder. Ręce, klatkę piersiową, odsłonięte nogi, a nawet stopy całe były we krwi, sączącej się z dziesiątek ran i zadrapań. Najgorzej wyglądała głowa nieszczęśnika, z twarzą jak maska płynnego szkarłatu i odsłoniętych mięśni. Powyżej czoła kość czaszki świeciła bielą w promieniach porannego słońca, a resztki pozlepianych, zwisających w strąkach włosów, trzymały się tylko kilku miejsc na potylicy.

Postać przysiadła, oparła się plecami o murek fontanny i zaczęła się o niego energicznie ocierać. Szary beton poznaczyły krwawe smugi, a strzępki skóry i innych tkanek spiętrzyły się na górnej krawędzi cembrowiny.

Tylko nie myśleć o swędzeniu, zająć umysł czymkolwiek innym.

Co powie w wiosce? Czy ma mówić o pocisku, który przebił czaszkę Zaskrońca? Niech to piekielne swędzenie się skończy! Jarzębina, ona pomoże, jest najlepszą zielarką. Musi go wyleczyć…

Odepchnął się, wstał chwiejnie i podjął wędrówkę, ale już po kilku niepewnych krokach przypadł do mijanej latarni. Słup był szorstki, idealny, z każdym otarciem mężczyzna zostawiał na nim coraz więcej krwi i strzępków ciała.

Nie. Nie może opowiedzieć o śmierci Zaskrońca. Po prostu nie może. Musi coś wymyślić. Musi! Tylko nie myśleć o swędzeniu. Cholerny przybłęda! Ale nie może… Jarzębina. Nie może opowiedzieć o strzale, która ugodziła Krisa w oko. Za dużo pytań. Wymyślić, nie myśleć!

Byle dotrzeć do wioski. To już niedaleko.

Koniec

Komentarze

To jedno z jego zadań. Usuwać wszystkie formy żywe, które mogłyby się zarazić i roznieść wirusa

Wcześniej piszesz o bakterii, a tu o wirusie. 

 

Dobry tekst. Wciągający. Klimat przypomina mi nieco Fallouta i w sumie podczas czytania miałem przed oczami obrazy z tej gry – tak mam przy wielu postapo. Twój tekst doskonale wykorzystuje wachlarz charakterystycznych dla tego gatunku rekwizytów, serwujesz nam niezły twist i wszystko się spina w pełną akcji całość przeżycia bohaterów, nawet fabuła i światoworstwo schodzą trochę na drugi plan, bo liczy się właśnie ta akcja. I czyta się to płynnie, szybko, wszystko dobrze gra ze sobą. 

Może cała historia jest nieco zbyt prosta, może bohaterów jest zbyt wiele, bym się należycie z nimi zżył, może to coś innego, ale jednak poprzedni tekst, któremu zmieniłeś tytuł, wchodził lepiej. Trudno w sumie powiedzieć czemu. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Witaj.

 

Czytałam, prawie sparaliżowana strachem. Zakończenie niesamowicie mocne! :)

Czasem przypominałam sobie emocje, kiedy pierwszy raz oglądałam “Więźnia Labiryntu” (nie mówię oczywiście o części drugiej i trzeciej), a także “Ucieczkę z Nowego Jorku” – strach, związany z zagadką i czającym się złem, zagładą, pewną śmiercią bohaterów.

Kapitalny pomysł na przeszłość Krisa. I los ich towarzyszy, po których w wiosce obchodzono żałobę.

Brawa! 

 

Z technicznych dostrzegłam:

wbiegli w prowadząca do celu alejkę.

przystanęli na jego skra

Dlatego teraz miasto w dzień jest nieaktywne – czy tu celowo “miasto” małą literą? 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Faktycznie jest to bardzo falloutowe. Ogólnie lektura bardzo pozytywna, sama idea dość ciekawa.

Rozumiem, że zaraza panoszyła się w kanałach i dlatego ludzie się nie zarażali wchodząc w miasto za dnia? Normalnie by tam nie włazili, bo “Tom opowiadał”? Mimo wszystko trochę mnie to męczy – wiem, że wyjaśniłeś jak się dało, ale jednak to przypadkowe zarażenie w dzień też wydaje mi się jakoś prawdopodobne. Ale ostatnio dość czepliwy jestem, więc się nie przejmuj.

Trochę też się zastanawiałem nad tą amnezją – co prawda nie wiem, jak działa amnezja w przypadku hibernacji, ale rozumiem, że on sobie wszystko przypomniał błyskawicznie, po usłyszeniu własnego nazwiska? Myślę, że zwykle wychodzenie z amnezji jest bardziej stopniowe, ale ok. Przyjmuję, że ta pohibernacyjna tak działa. 

Niemniej – klimat, ciekawy świat, akcja, napięcie – sporo spraw zbudowałeś bardziej niż dobrze, więc pewnie nie będzie dziwne, że pójdę wpisać polecajkę. 

Cześć!

 

Mam trochę mieszane uczucia, bo sam pomysł na zabójcze miasto mi się podoba i tak gdzieś od połowy opowiadania zrobiło się interesująco i w sumie byłam ciekawa, jak to się skończy.

Zgrzyta mi jednak parę rzeczy. Dlaczego nie poszli szukać Pająka w dzień, skoro w nocy było niebezpiecznie? Skoro Miasto miało za zadanie unicestwiać wszelkie żyjące istoty, żeby nie roznosiły zarazy, to znaczy, że na chorobę było podatne wszystko co żyje? Zastanawiam się też, czemu osadnicy nie wynieśli się dalej od miasta, czy resztki, które zbierali, były aż tak cenne.

Piszesz, że wszyscy oprócz Krisa zostali rozmrożeni i wyniesieni poza obręb metropolii, gdzie było skażenie, ale jednocześnie wspominasz o ojcach. Ja tu trochę zgłupiałam, bo skoro było skażenie, to powinni umrzeć, a nie się rozmnożyć. Może ja coś źle zrozumiałam, ale osadnicy są dziećmi tych rozmrożonych, tak? Z tub wyszły 23 osoby i oni się zdążyli w 130 lat rozmnożyć do 400 osób, w takich warunkach? 

Całą akcje ratunkową opierasz na wdzięczności Krisa, ale bez pokazania tego, to jest suchy fakt, jedna wzmianka w teście. Moim zdaniem, akcja tego opowiadanie powinna się zacząć wcześniej. W głównej części to jest historia o chodzeniu, bo najpierw Kris idzie do osady, potem łażą po mieście i koniec. Oczywiście rozumiem, że z racji limitu musiałeś ciąć, bo to mi wygląda na materiał na dłuższe opowiadanie.

Jeszcze na koniec jedna rzecz, która mi się podobała, czyli sam opis zarazy. Ostatnią scenę to napisałeś naprawdę przerażającą, powiedziałabym, że podchodzi już pod horror.

Kris nigdy wcześniej nie czuł takiej mieszaniny emocji. Gdyby się nad tym zastanowił, nie byłby w stanie powiedzieć, czy dominującym uczuciem był gniew, rozpacz, czy może jednak bezsilność. Wszystko w nim kotłowało się, podszyte tym nieustannym, męczącym niepokojem, powodowanym przez Miasto.

Moim zdaniem to nie jest dobre rozpoczęcie, bo informujesz czytelnika o emocjach bohatera, o którym nic nie wiadomo. Taki początek nie wciąga.

Gdy Kris wrócił do wioski Jarzębina rzuciła się na niego z pięściami, wyzywając od najgorszych. Biła go i płakała. Krzyczała, że jest idiotą, a później przytulała, by po chwili znów wybuchnąć gniewem. Rozumiał jej zachowanie. Właśnie straciła brata, a jego eskapada kazała jej myśleć, że straciła również męża. Przepraszał ją, przytulał, bronił się przed ciosami i przepraszał jeszcze mocniej. Za to co zrobił.

O, jaka fajna scena, a czemu tego nie pokazałeś tylko taki suche streszczenie rzucasz czytelnikowi. Co limicik uwierał? To lepiej byłoby opisy odchudzić, bo tu miałeś potencjał, żeby od razu poprawić emocjonalność bohaterów i uwiarygodnić to ich całe poświęcenie. Ogólnie, jak dla mnie, pierwsza scena jest najsłabszym elementem tego opowiadania

– Ja to rozumiem. Powściągnij gniew – powiedział pojednawczo Zaskroniec, skórując królika upolowanego rankiem na skraju lasu. – Nie zapominaj, że Pająk to mój rodzony brat. Kiedy wczorajszej nocy z głębi Miasta doszło to upiorne wycie, pobiegłem tam, gdzie zaczynają się budynki. Wiedziałem, że Pająk utknął, chciałem coś zrobić, cokolwiek, ale przystanąłem przed samą granicą. Otrzeźwiałem. Spędzenie nocy w Mieście to samobójstwo. Wiesz, co się tam dzieje…

To jest przykład informacyjnego dialogu, niedobrze to wypada. W sumie i w tej, i w następnej scenie masz taką sytuacje, w której bohaterowie wymieniają się informacjami o czymś, o czym wszyscy wiedzą.

Sam kiedyś przyznałeś, że za Twojego życia nie zdarzyło się, żeby ktoś został tam na noc.

twojego

Żaden z nas nie wie[+,] co się dzieje w Mieście nocą.

Rzędy pustych sklepowych półek ciągnęły się przez całą szerokość hali, pomiędzy nimi znajdowały się szerokie alejki.

Skuleni u podnóża drabiny, Poszukiwacze w mroku nasłuchiwali dochodzących z góry dźwięków.

Wreszcie dotarli na wielki plac wokół sfery i przystanęli na jego skra, obawiając się wchodzić na pusty, odkryty teren.

KRIS to akronim. Od Ośrodka Badań Kriogenicznych

I jak ten akronim powstał?

Uczucie swędzenia nie ustawało nawet w chwili, gdy ofiara łamała paznokcie o odsłonięte kości, kiedy zwisały z niej strzępy tkanek[+,] a krew spływała z setek ran.

Dobrze wyszedł ci klimat postapo. Poczułem też lekki powiew Pikniku na skraju drogi.

Borsuk z Zaskrońcem nieco mi się mylili. Na początku objaśniłeś, który jest który, ale potem jakoś mi to z głowy wypadło.

Trochę mam wątpliwości co do motywacji bohatera. Czasem wewnętrzna motywacja typu “jestem mu to winien” ujdzie, ale w tym przypadku, gdy jest to mała społeczność i każdy jest w niej cenny, gdy jest to poniekąd tabu wychodzenia do Miasta nocą, gdy bohater nie dość, że ryzykuje swoje życie (a ma co stracić, ma przecież żonę), to ryzykuje jeszcze życie dwóch innych osób, to jakoś brakuje mi tu jeszcze jednego czynnika, najlepiej zewnętrznego. Może jakby Pająk był szczególnie ważnym członkiem społeczności, bez którego będzie im o wiele trudniej żyć i warto podjąć ryzyko? Gdyby istniała jakaś konkretna przesłanka, że Pająk żyje? Tak rzucam, myślę, że coś dałoby się wymyślić, żeby ta misja nie była aż tak szaleńczo-samobójcza, żeby czytelnik miał przynajmniej cień nadziei, ze będzie dobrze (żeby potem tę nadzieję z diabolicznym śmiechem zabić ;)).

Szybko i boleśnie. Najpierw na ciele pojawiał się swędzący rumień. Po kilku godzinach ofiara cała była pokryta zmianami skórnymi, a niemożliwe do wytrzymania świerzbienie powodowało kompulsywne drapanie, darcie palcami skóry, potem mięśni. Ale to nie pomagało. Uczucie swędzenia nie ustawało nawet w chwili, gdy ofiara łamała paznokcie o odsłonięte kości, kiedy zwisały z niej strzępy tkanek a krew spływała z setek ran. Lepiej było się zabić.

Bardzo dobry ten opis. Nie tylko obrazowy, ale też “bolesny”.

Opko się podobało, polecę do biblioteki :)

 

Cześć!

 

– Nie, nie oszalałem! Pająk zaproponował, że się mną zajmie. Nie miałem nic, nie wiedziałem kim jestem i skąd się tu wziąłem. – Kris wydobył spod płóciennej koszuli płaski wisiorek z wygrawerowanym imieniem; jedyną rzecz, którą miał przy sobie, kiedy cztery lata temu mieszkańcy wioski odnaleźli go nagiego, tuż przy granicy Miasta. – A on mnie przyjął!

Tu musiałem wrócić do początku dialogu, bo po narracji zapomniałem, o co chodzi.

 

– Właśnie nie wiem! Sam kiedyś przyznałeś, że za Twojego życia nie zdarzyło się, żeby ktoś został tam na noc.

Małą literą.

 

Żaden z nas nie wie(+,) co się dzieje w Mieście nocą.

Kobiety i starszyzna będą zajęci obrzędami pogrzebowymi, nikt nie zauważy(+,) jak zmierzam ku Miastu. Z wami albo bez was, zrobicie(+,) jak chcecie.

Znad drzwi w rogu hali spoglądało na nich czerwone oko kamery. Uszu całej trójki dobiegł narastający z każdą sekundą wrzask syren.

Tu chyba powinno być “do uszu”.

– Drzwi! – Krzyknął strwożonym głosem i rzucił się naprzód. Szarpnął za klamkę. – Zamknięte!

– Drzwi! – krzyknął strwożonym głosem…

 

Kris jednym susem znalazł się przy studzience, wepchnął koniec narzędzia pod kratownicę, podważył. Poniżej betonowy szyb z wpuszczoną w ściankę drabiną.

W podkreślonym zdaniu brakuje czasownika.

 

Wreszcie dotarli na wielki plac wokół sfery i przystanęli na jego skra, obawiając się wchodzić na pusty, odkryty teren.

Skraju?

 

Dobre postapo, podobało mi się. Postacie trochę papierowe, co sprawdza się podczas wędrówki, bo możemy skupić się na wydarzeniach i świecie, ale w tragicznym finale ich los zbytnio mnie nie obchodził. Porządnie napisane – czyta się samo. Akcja idzie wartko, choć na końcu było za dużo flaków, jak na moje delikatne oczy. :)

 

Kris usiadł na szerokim stopniu, z sakwy wyciągnął pajdę chleba, odgryzł wielki kęs, zaczął rzuć.

No, nie zdzierżę!

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Geki

 

Babol poprawiony.

 

Może cała historia jest nieco zbyt prosta, może bohaterów jest zbyt wiele, bym się należycie z nimi zżył, może to coś innego, ale jednak poprzedni tekst, któremu zmieniłeś tytuł, wchodził lepiej.

Uhum. W sumie to te dwa teksty zostały napisane na dwa różne sposoby, a że tamten Ci lepiej siadł, cóż, chyba wypada powiedzieć: de gustibus. Ale co do tego, że historia jest prosta, to pełna zgoda :)

A główną inspiracją nie był Fallout, o którym w ogóle nie pomyślałem, choć nie wiem czemu, skoro to jedna z moich ulubionych gier, tylko internetowy komiks (najlepsiejszy z najlepsiejszych): Gone with the Blastwave.

 

@bruce

 

Czasem przypominałam sobie emocje, kiedy pierwszy raz oglądałam “Więźnia Labiryntu” (nie mówię oczywiście o części drugiej i trzeciej), a także “Ucieczkę z Nowego Jorku”

Więżnia labiryntu nie widziałem, a “ucieczka z Nowego Jorku” jest, powiedzmy, że “brudna”. Widać w świecie Snake’a Pliskena syf i degrngoladę. Tutaj chciałem raczej taką sterylność i monolitycznośc Miasta pokazać. Mnie takie miejsca straszą bardziej od domów pełnych zombie, świrów albo duchów :)

 

@silver

 

Rozumiem, że zaraza panoszyła się w kanałach i dlatego ludzie się nie zarażali wchodząc w miasto za dnia? Normalnie by tam nie włazili, bo “Tom opowiadał”? Mimo wszystko trochę mnie to męczy – wiem, że wyjaśniłeś jak się dało, ale jednak to przypadkowe zarażenie w dzień też wydaje mi się jakoś prawdopodobne.

To, że nikt tam dotychczas nie wlazł IMHO jest mniej prawdopodobne od zarażenia się w dzień. Pomysł jest taki: bakteria była przenoszona również przez zwierzęta, ale one nie chorowały, mogła przetrwać też dłużej na roślinach, ale również nie powodowała szkód. Umyśliłem sobie, że bakteria mogła wejść w symbiozę z jakimś epilitycznym mchem lub porostem, na którym przetrwała – to właśnie jest ten czerwony mech. Dodatkowo uznałem, że nie jest niemożliwe, żeby taki porost (przed albo po symbiozie) nie był cieniolubny. Kiedy Poszukiwacze schodzą do kanałów, początkowo nie ma go na ścianach – tam wpada światło przez studzienkę; dopiero głębiej mech zaczyna porastać cały tunel. Tak samo z ciałem Zająca – znajdują go w pobliżu kolejnej studzienki, i znów nie ma tam mchu.

 

Trochę też się zastanawiałem nad tą amnezją – co prawda nie wiem, jak działa amnezja w przypadku hibernacji, ale rozumiem, że on sobie wszystko przypomniał błyskawicznie, po usłyszeniu własnego nazwiska? Myślę, że zwykle wychodzenie z amnezji jest bardziej stopniowe, ale ok. Przyjmuję, że ta pohibernacyjna tak działa. 

Tak, zdaję sobie sprawę, że wychodzenie z amnezji to długotrwały proces, który w moim tekście został znacznie skrócony, a to się kłóci z faktami. Masz więc rację. Trochę chciałem usprawiedliwić to nagłe przejście tymi wzmianka, że miał co do kuli wrażenie, jakby powinien ją znać, potem te jego przeczucia i na końcu pełna kontrola. Takie powolne przypominanie sobie, a potem juz lawinowo, kiedy kilka klocków wskoczyło na swoje miejsca. Mocno to nienaturalne, ale, muszę się przyznać, dla autora dośc wygodne.

 

@Ali

Dlaczego nie poszli szukać Pająka w dzień, skoro w nocy było niebezpiecznie? Skoro Miasto miało za zadanie unicestwiać wszelkie żyjące istoty, żeby nie roznosiły zarazy, to znaczy, że na chorobę było podatne wszystko co żyje? Zastanawiam się też, czemu osadnicy nie wynieśli się dalej od miasta, czy resztki, które zbierali, były aż tak cenne.

Kris poszedł, od tego zaczynamy, ale nie umiał niczegoznaleźć. A potem poprosił o pomoc Borsuka i Zaskrońca – tego drugiego, ponieważ to najlepszy tropiciel (w tekście jest kilka wzmianek – to on stawia diagnozę ciałom, odnajduje okruch szkła itd.), a pierwszego, bo posiada latarkę, a Kris wie, że będę musieli zostać tam do zmierzchu.

Na pytanie drugie odpowiedziałem już silverowi – możesz zerknąć wyżej :)

No a trzecie pytanie, cóż odpowiedź na nie została w mojej głowie, bo limit mnie cisnął. Przez te x lat natura objęła panowanie nad planetą, społecznośc żyje blisko Miasta, bo to bezpieczne miejsce. Emitery odstraszające zwierzęta sprawiają, że wszelka zwierzyna trzyma się z daleka od Miasta i terenów wokół, gdzie znajduje się wioska.

 

Piszesz, że wszyscy oprócz Krisa zostali rozmrożeni i wyniesieni poza obręb metropolii, gdzie było skażenie, ale jednocześnie wspominasz o ojcach. Ja tu trochę zgłupiałam, bo skoro było skażenie, to powinni umrzeć, a nie się rozmnożyć. Może ja coś źle zrozumiałam, ale osadnicy są dziećmi tych rozmrożonych, tak? Z tub wyszły 23 osoby i oni się zdążyli w 130 lat rozmnożyć do 400 osób, w takich warunkach? 

Na zewnątrz już nie było skażenia, zostało tylko w Mieście. A z tymi liczbami to chyba rzeczywiście przegiąłem, dlatego po Twoim komentarzu co nieco zostało zmienione :)

 

O, jaka fajna scena, a czemu tego nie pokazałeś tylko taki suche streszczenie rzucasz czytelnikowi. Co limicik uwierał?

Nieco :P Ale nie uważam, żeby ta scena była jakoś specjalnie fajna i trzeba by ją rozciągać :/

 

To jest przykład informacyjnego dialogu, niedobrze to wypada. W sumie i w tej, i w następnej scenie masz taką sytuacje, w której bohaterowie wymieniają się informacjami o czymś, o czym wszyscy wiedzą.

No jakaś tam infodumpowatość jest, ale to nie tak, że wszystkie informacje znają, bo Kris mógł nie wiedzieć o tym, że Zaskroniec pobiegł do granicy Miasta.

 

I jak ten akronim powstał?

Kriogenic Reaserch Institute of Something :P:P

 

Dzięki wielkie za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami, oraz za komentarze i kliki. Reszcie odpowiem później, bo musze żonie zrobić kolację ;) Serio, to nie wymówka.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Właśnie straciła brata, a jego eskapada kazała jej myśleć, że straciła również męża

Nie twierdzę, że to niepoprawne, ale zdanie za pierwszym czytaniem odebrałem tak, że że to “eskapada jej brata” kazała jej tak myśleć. Może warto się pochylić?

Pająk zaproponował, że się mną zajmie.

Mało to emocjonalne. Jeżeli Krisowi zależy na odnalezieniu eskapady Pająka, to może “Pająk przyjął mnie pod swój dach” czy nawet “To pająk zajął się mną, gdy mnie odnaleziono”, ew. “Jestem to winny Pająkowi, za to co dla mnie zrobił”. Ale to luźna propozycja. Zwyczajnie zabrakło mi jakiegoś ładunku emocjonalnego przez słowo “zaproponował”.

powiedział pojednawczo Zaskroniec, skórując królika…

Przez imiona postaci wyobraziłem sobie, że skóruje swojego współplemieńca xD.

– Bo nikt tego nie przeżył – podsumował Borsuk. – Pamiętasz inicjację? Ja pamiętam aż za dobrze. Samotna noc przy granicy. Puste budynki, w których zapalają się światła, choć nikt w nich nie mieszka. Szczęk stali, zgrzyty, warkoty, trzaski, tak jakby Miasto żyło, było zamieszkane, a dobrze wiemy, że nie jest. I nawet w dzień to wyżerające nerwy uczucie, jakby ktoś stale cię obserwował. Jak gdyby okna budynków były oczami, wodzącymi za tobą, wpatrującymi się niecierpliwie, w nadziei, że zmierzch zastanie cię pod ich spojrzeniem.

O, i tu mnie wciągnąłeś w klimat.

gdy zamknął dłonie w pięści.

Może po prostu “zacisnął pięści”? Trochę to pokraczne moim zdaniem.

– Szklany odłamek, ani chybi z drzwi wejściowych. Weszli do środka. 

Wcześniej mówiłeś, że miasto odbudowuje to, co zostanie zniszczone. Dla mnie to oznacza, wraca do pewnego stanu zerowego. Więc skąd odłamek. To powoduje domino innych pytań, które trochę wytrącają mnie z opka. Może niech znajdą ślad, który zostawił Pająk, np. koralik albo coś. Potem ślad buta… Wtedy trop byłby pochodzenia “pozamiastowego”, a zatem nie wywoływałby takich pytań.

Wbił spłaszczony koniec ściskanego w dłoniach łomu

Łom raczej nie lewitował. Pewne rzeczy można się domyślić i nie potrzeba aż tak dokładnych opisów.

Kris jednym susem znalazł się przy studzience, wepchnął koniec narzędzia pod kratownicę, podważył.

Wcześniej nie byłem pewny, ale w tym miejscu zauważyłem, że opisy czynności masz nieco za gęste. Np. to powyżej zmieniłbym na “Kris jednym susem znalazł się przy studzience i podważył ją łomem”.

Poniżej (zobaczył?) betonowy szyb z wpuszczoną w ściankę drabiną.

uciął spór Kris

Ja żadnego sporu w dialogu nie odczułem.

przystanęli na jego skraju

W tym czasie do potwora dołączył drugi, bliźniaczo podobny do pierwszego. Za nim pojawiły się trzeci i czwarty.

Tu mieli sporo czasu, by im się przyjrzeć i brakuje mi dokładniejszego opisutych stworów, poza tym, że mają dwie ręce, miecz i coś buchające niebieskimi płomieniami.

 

Teraz tak – w momencie, gdy dotarli do KRIS, straciłeś mnie. Historia słyszana setki razy w różnych formach, zabrakło mi polotu i świeżości, ALE na duży plus końcówka z podwójnym twistem. Postapo lubię, w tym Fallouta, ale nie podzielę zdania Gekikary – ta historia nie jest falloutowa.

 

Takie 5/10

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Zgoda, choć mi chodziło o nastrój “Ucieczki…”, który udziela się widzowi. 

“Więźnia…” polecam, lecz tylko pierwszego. :)

Pozdrawiam i także dziękuję za super lekturę. 

Pecunia non olet

Hej :)

 

@PanDomingo

 

Trochę mam wątpliwości co do motywacji bohatera. Czasem wewnętrzna motywacja typu “jestem mu to winien” ujdzie, ale w tym przypadku, gdy jest to mała społeczność i każdy jest w niej cenny, gdy jest to poniekąd tabu wychodzenia do Miasta nocą, gdy bohater nie dość, że ryzykuje swoje życie (a ma co stracić, ma przecież żonę), to ryzykuje jeszcze życie dwóch innych osób, to jakoś brakuje mi tu jeszcze jednego czynnika, najlepiej zewnętrznego.

Tak, przyznaję rację, że mogłem nieco bardziej umotywować wyprawę Krisa. Musiałem poprzycinać tekst, więc wielu rzeczy niedopowiedziałem, zostały w mojej głowie. Ale cieszę się, że podobał Ci się motyw zarazy, bo to łamanie paznokci, nawet jeśli tylko wspomniane, jakoś dziwnie wpływa na odbiorcę ;)

 

@Palaio

 

Postacie trochę papierowe, co sprawdza się podczas wędrówki, bo możemy skupić się na wydarzeniach i świecie, ale w tragicznym finale ich los zbytnio mnie nie obchodził.

 

Zdaję sobie sprawę z dość ubogich postaci, które nawet nie są w żaden sposób opisane fizycznie, a co dopiero psychicznie. Chyba jeszcze nie umiem w postacie, ale postaram się ponadrabiać :)

 

@Irka

 

Już poprawiłem, proszę nie krzyczeć ;)

 

@Folan

 

Teraz tak – w momencie, gdy dotarli do KRIS, straciłeś mnie. Historia słyszana setki razy w różnych formach, zabrakło mi polotu i świeżości, ALE na duży plus końcówka z podwójnym twistem.

To samo Miasto jest fascynujące, więc rozumiem Twoje podejście, bo kończę rzeczywiście w ograny sposób. Ale cieszę się, że przynajmniej końcówka Ci się spodobała :)

 

Dziękuję za odwiedziny oraz komentarze.

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

Known some call is air am

Wiesz, Outta, po Twoich wyjaśnieniach mam znacznie więcej wątpliwości ;). W sumie traktuj to jako komplement, bo świat jest na tyle interesujący, że chce mi się nad nim zastanawiać.

Kris poszedł, od tego zaczynamy, ale nie umiał niczegoznaleźć. A potem poprosił o pomoc Borsuka i Zaskrońca – tego drugiego, ponieważ to najlepszy tropiciel (w tekście jest kilka wzmianek – to on stawia diagnozę ciałom, odnajduje okruch szkła itd.), a pierwszego, bo posiada latarkę, a Kris wie, że będę musieli zostać tam do zmierzchu.

W porządku, ale powiem Ci, że ja nie wyczułam tej presji czasu. Jakoś tak miałam wrażenie, że Pająk to parę dni temu zaginął. Chyba to przez fakt, że w pierwszej scenie dominuje miasto, a informacja o celu wizyty jest podana tylko mimochodem.

Na pytanie drugie odpowiedziałem już silverowi – możesz zerknąć wyżej :)

No zerknęłam ;). Czyli tak naprawdę Miasto, które zostało zbudowane w celu ochrony przed zarazą stało się jedynym miejscem, w którym bakterie przetrwały? Z jednej strony podoba mi się okrutna przewrotność tego pomysłu, ale pod względem biologicznym to trzeszczy ;), bo symbioza to nie taka prosta sprawa, to jest proces ewolucyjny, a tu masz zaledwie dwieście lat, ale to by się musiał jakiś biolog wypowiedzieć.

Inna sprawa, że miasto zabija wszelkie formy życia, a tu jednak coś przetrwało, wydaje mi się, że troszkę za bardzo dokręciłeś śrubę w tej kwestii. Logiczniej byłoby gdyby miasto jednak ograniczyło się do eliminowania zwierząt, a rośliny zostawiło w spokoju. I w sumie piszesz, że emitery odstraszają zwierzęta, co jest trochę mylące. Do tego bohaterowie podkreślają, że miasto ich zabija, a jednak te wybudzone osoby jakoś przetrwały, choć miały amnezję. Tak właściwie to po wybudzeniu powinni wszyscy zginąć, bo przecież nie mieli świadomości, żeby do miasta nocą nie wchodzić. Ogólnie troszeczkę mi tu brakuje dopracowania takiej zabójczej selektywności w działaniu miasta.

No a trzecie pytanie, cóż odpowiedź na nie została w mojej głowie, bo limit mnie cisnął. Przez te x lat natura objęła panowanie nad planetą, społecznośc żyje blisko Miasta, bo to bezpieczne miejsce. Emitery odstraszające zwierzęta sprawiają, że wszelka zwierzyna trzyma się z daleka od Miasta i terenów wokół, gdzie znajduje się wioska.

Jeden z osadników ma na sobie skórę niedźwiedzia, więc chyba zwierzęta im niestraszne. A raczej potrzebne, bo przecież muszą polować. Miasto pewnie przetrzebiło zwierzynę w okolicy, a człowiek osiedla się tam, gdzie ma co jeść.

Nieco :P Ale nie uważam, żeby ta scena była jakoś specjalnie fajna i trzeba by ją rozciągać :/

Raczej chodziło mi o to, że mocniej podkreśliłbyś wtedy motywację bohatera.

Kriogenic Reaserch Institute of Something :P:P

A to teraz wszystko jasne. Bardzo dobra nazwa ;).

Witam! Świetne opowiadanie, chociaż sama podróż bohaterów mogłaby być bardziej urozmaicona. Mocne zakończenie, jeśli chodzi o opis. W paru miejscach brak przecinków.

Szkoda, że “kobiety nie mogą chodzić do Miasta”. Rola Jarzębiny mogłaby być bardziej rozbudowana. 

Pozdrawiam.

Nigdy się nie poddawać

@Ali

 

W porządku, ale powiem Ci, że ja nie wyczułam tej presji czasu. Jakoś tak miałam wrażenie, że Pająk to parę dni temu zaginął.

Aha. No to wychodzi, że to mój błąd, że nie zaznaczyłem w tekście dobitniej, że Pająk zaginął poprzedniej nocy.

 

Czyli tak naprawdę Miasto, które zostało zbudowane w celu ochrony przed zarazą stało się jedynym miejscem, w którym bakterie przetrwały? Z jednej strony podoba mi się okrutna przewrotność tego pomysłu, ale pod względem biologicznym to trzeszczy ;), bo symbioza to nie taka prosta sprawa, to jest proces ewolucyjny, a tu masz zaledwie dwieście lat, ale to by się musiał jakiś biolog wypowiedzieć.

Nie do końca, bo Miasto zostało zbudowane po to by żyli w nim ludzie. Potem nadeszła plaga i wyludniła Ziemię, ale w tym mieście grupka ludzi przetrwała w kriośnie, uprzednio przygotowując miasto, czyli wydając AI dyrektywy co do działań, które ma podejmować w celu ochrony tej grupki i oczyszczenia metropolii. Co do tej symbiozy to nie jestem pewien, i rzeczywiście powinien sie tutaj jakiś biolog wypowiedzieć, ale z tego co wyczytałem to istnieje nawet coś takiego jak symbioza fakultatywna, więc jest szansa, że nie walnąłem babola.

 

Inna sprawa, że miasto zabija wszelkie formy życia, a tu jednak coś przetrwało, wydaje mi się, że troszkę za bardzo dokręciłeś śrubę w tej kwestii. Logiczniej byłoby gdyby miasto jednak ograniczyło się do eliminowania zwierząt, a rośliny zostawiło w spokoju. I w sumie piszesz, że emitery odstraszają zwierzęta, co jest trochę mylące.

 

Emitery odstraszają zwierzęta, nawet owady, więc nie ma co zapylać roślin. Dlaczego to jest mylące?

 

Do tego bohaterowie podkreślają, że miasto ich zabija, a jednak te wybudzone osoby jakoś przetrwały, choć miały amnezję. Tak właściwie to po wybudzeniu powinni wszyscy zginąć, bo przecież nie mieli świadomości, żeby do miasta nocą nie wchodzić.

 

Był Tom, który nie stracił pamięci, to po pierwsze. Droidy z instytutu wyniosły ich poza teren skażenia, skoro zostali wybudzeni i mogli się w mieście zarazić. I kolejna sprawa, to niegdzie nie napisałem, że te wszystkie dwadzieścia trzy osoby przeżyły pierwsze miesiące – prawdę mówiąc, zakładałem, że około pięciu z nich zginęło na samym początku, czy to w lesie zabici przez zwierzęta, czy w mieście, zabijani przez droidy.

 

Jeden z osadników ma na sobie skórę niedźwiedzia, więc chyba zwierzęta im niestraszne. A raczej potrzebne, bo przecież muszą polować. Miasto pewnie przetrzebiło zwierzynę w okolicy, a człowiek osiedla się tam, gdzie ma co jeść.

Nie widzę sprzeczności. Bo inna sprawa to żyć na łące okalającej Miasto, na którą zwierzęta nie wejdą i mozna iść na nie polować w dzień, niezbyt głęboko w las, a inna to mieszkać w środku lasu i być stale narażonym na ataki drapieżników. Miasto nie zabija zwierząt, bo zwierzęta nie wchodza do Miasta, trzymają się od niego jak najdalej.

 

 

A to teraz wszystko jasne. Bardzo dobra nazwa ;).

Specjalnie nie chcę nadawać Miastu nazwy, więc możesz sobie podstawić pod S cokolwiek: Sztokholm, Sacramento, Sao Paulo, San Andreas, Sin City, Sandomierz a nawet – choć to już przesada – Sosnowiec ;)

 

@Zielonka

 

Dziękuję za wizytę i podzielenie się uwagami. I znów przyznaję, że szowinistycznie potraktowałem kobiety w tym opowiadaniu, nie dając im żadnej roli ;) Oczywiście to żart, żeby nie było, a jakoś tym razem parytety nie przyszły mi na myśl.

Dzięki za odiwedziny :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outta

Aha. No to wychodzi, że to mój błąd, że nie zaznaczyłem w tekście dobitniej, że Pająk zaginął poprzedniej nocy.

Albo to moja nieuwaga ;)

Nie do końca, bo Miasto zostało zbudowane po to by żyli w nim ludzie. Potem nadeszła plaga i wyludniła Ziemię, ale w tym mieście grupka ludzi przetrwała w kriośnie, uprzednio przygotowując miasto, czyli wydając AI dyrektywy co do działań, które ma podejmować w celu ochrony tej grupki i oczyszczenia metropolii. Co do tej symbiozy to nie jestem pewien, i rzeczywiście powinien sie tutaj jakiś biolog wypowiedzieć, ale z tego co wyczytałem to istnieje nawet coś takiego jak symbioza fakultatywna, więc jest szansa, że nie walnąłem babola.

Wiesz, to trzeba by się też zastanowić, skąd się bakteria wzięła i dlaczego to z czym weszła w symbiozę istniało tylko w mieście. Ale ja tu nie chcę rozkręcać tej dyskusji, czy szukać na siłę tego babola, tak się tylko zastanawiam, bo w sumie to ciekawy temat jest.

Emitery odstraszają zwierzęta, nawet owady, więc nie ma co zapylać roślin. Dlaczego to jest mylące?

Dla mnie było mylące, bo na samym początku kreujesz wizję miasta, które zabija wszystko, o tutaj: Żadnego życia, zwierzęcego czy roślinnego, nawet owadów. W mojej wyobraźni to tworzy właśnie taką wizję, że wszystko co znajdzie się na terenie miasta ginie. A potem dostałam informację, że emitery tylko odstraszają zwierzęta.

I nie wszystkie rośliny potrzebują owadów do zapylania, przez dwieście lat jednak roślinność i bez owadów powinna do miasta wejść, chyba że było tak wybetonowane, że nigdzie nie było nawet skrawka gruntu.

Był Tom, który nie stracił pamięci, to po pierwsze. Droidy z instytutu wyniosły ich poza teren skażenia, skoro zostali wybudzeni i mogli się w mieście zarazić. I kolejna sprawa, to niegdzie nie napisałem, że te wszystkie dwadzieścia trzy osoby przeżyły pierwsze miesiące – prawdę mówiąc, zakładałem, że około pięciu z nich zginęło na samym początku, czy to w lesie zabici przez zwierzęta, czy w mieście, zabijani przez droidy.

Nie napisałeś, że wszyscy przeżyli, to prawda. To jeszcze powiedz mi dlaczego droidy zabijają ludzi skoro tych rozmrożonych ochroniły?

Nie widzę sprzeczności. Bo inna sprawa to żyć na łące okalającej Miasto, na którą zwierzęta nie wejdą i mozna iść na nie polować w dzień, niezbyt głęboko w las, a inna to mieszkać w środku lasu i być stale narażonym na ataki drapieżników. Miasto nie zabija zwierząt, bo zwierzęta nie wchodza do Miasta, trzymają się od niego jak najdalej.

Przecież ludzie żyją nawet w amazońskiej dżungli, gdzie wszystko ich próbuje zabić. Na początku jak osada była mała, to pewnie było dobre schronienie, ale oni tam tkwią przez 130 lat. Tu chyba dotarliśmy do etapu zgody na niezgodę ;).

To jeszcze powiedz mi dlaczego droidy zabijają ludzi skoro tych rozmrożonych ochroniły?

Bo rozmrożeni nie byli skażeni. Droidy, a raczej AI, cały czas miały kontrolę nad nimi i wyniosły poza Miasto, by się nie zarazili, bo Miasto nadal skażone. Ale po wyniesieniu poza miasto, tam gdzie nie ma już zarazy, AI wykonała zadanie i przestała mieć kontrolę nad tym gdzie przebywali, czego dotykali itd. Profilaktycznie zabija więc wszytsko co żywe, a co wejdzie do miasta. Ochroniły ich wtedy, ale powrotu nie ma.

 

Co do reszty wątpliwości, to uznałem, że Miasto, kiedy coś mu sie porobiło z zasilaniem, mogło też ulec uszkodzeniu głębszemu. AI miasta mogła zgłupieć i rozciągnąć eksterminację nawet na rośliny. Teraz tak to sobie tłumaczę, bo wcześniej niespecjalnie się nad tym zastanawiałem, a teraz się muszę bronić :D:D

Z tym tkwieniem w miejscu, blisko Miasta, to własnie ze względów praktycznych – w nocy nie trzeba bać się zwierząt, bo nie podejdą, w dzień można iśc na łowy do lasu lub na szabry do Miasta. A poza tym, Miasto jest dla nich ważne, to niemal miejsce kultu, coś wiecznego, co występuje w legendach i opowieściach, które przekazuje się kolejnym pokoleniom.

 

No i tak, chyba ta zgoda na niezgodę musi tutaj zadziałać :)

PS> Dostałem dziś kapke weny i zacząłem pisać coś pozakonkursowego, co chciałem napisac od dawna. Na betę będę mógł Cię zaprosić, kiedy skończę? Na razie mam 5,5 k znaków i kończę na dzisiaj. Ale prawde mówiąc to nie wiem, na ile mi się to rozciągnie, bo nie chcę się spieszyć, żeby uniknąć infodumpów.

 

Dzięki i pozdro

Q

Known some call is air am

Cześć Outta,

Kurczę, ale to było dobre.

Od samego początku tekst wciąga, przez co jak zaczął płynąć, tak płynął i chciałem więcej. Klimatyczne opisy nadają otoczki, w którą chce się wejść, chociaż fabularnie jest ona przeraźliwie pusta i niegościnna.

Czułem klimat Miasta, jego dziwności i grozy, a także przytłaczające bryły pustych budynków. Na plus zasługują elementy, które wprowadziłeś – tajemnicę zarażonego miasta, krwiste opisy skutków dla cierpiących przez epidemię.

Co do najlepiej przedstawionych postaci – paradoksalnie lub nie, najbardziej pod tym kątem podobała mi się Jarzębina, bo spektrum działań w pełni ukazywało jej strach, troskę i gniew na Krisa. W głównym bohaterze czegoś mi jednak zabrakło. Chciał eksplorować Miasto, miał swoją tajemnicę, aczkolwiek wydaje mi się, że można byłoby pogłębić jego cel. Też nie rozumiem do końca tego, że nie ostrzegł towarzyszy o tym, że pleśń pod ziemią może być szkodliwa – tutaj nawet nie musiał im mówić tajemnicy, którą potem pokazał. Dlaczego wciągnął ich w to, wiedząc, że może to doprowadzić do ich śmierci?

Co do Borsuka i Zaskrońca, to realnie wypadli w dialogach, a jednocześnie dodałbym im powód, dla którego mieliby iść za Krisem. Wiedzieli przecież, jak kończą się wyprawy nocą. Dlaczego więc poszli za nim?

Zastanawia mnie też utrzymanie energetyczne miasta, czy droidy potrafiły naprawiać źródła energii/tworzyć nowe? To mnie zaintrygowało.

Końcówka opowiadania w sumie pozostawia pewną interpretację. Albo naprawdę Kris chciał wrócić do wsi pomimo konsekwencji, albo myślał tak z powodu niewyobrażalnego bólu i majaczył. Nie wiem, która wersja jest mi bliższa, bo równie dobrze mógł nigdy nie dotrzeć na miejsce.

Podsumowując, bardzo dobrze mi się czytało Twój tekst, a pewne wymienione mankamenty nie przeszkadzały mocno. Chyba brakuje klika, więc zgłoszę, gdzie trzeba. :P

Pozdrawiam!

PS. I dodatkowo zwróciłem uwagę na to, że grupę którą normalnie nazywa się stalkerami, nazwałeś poszukiwaczami. Niezależnie poszedłem tym samym tokiem w opowiadaniu na Fantastykę z odzysku. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć, Outta!

 

Z takich uwag wypisanych na bieżąco:

Gdy Kris wrócił do wioski(+,) Jarzębina rzuciła się na niego z pięściami, wyzywając od najgorszych.

Dlaczego wszyscy mają imiona zwierzęce/roślinne, a główny bohater to “Kris”… Spoko, na końcu jest wzmianka, że miał swój instytut itd. Do tego jego historia nieco się różni od pozostałych, ale nadal takie wyróżnienie mnie trochę razi.

w pewnym momencie zajmowały już cały przekrój kanału i nie sposób było po nich nie stąpać.

Gdyby zajmowały cały przekrój kanału, to nie dałoby się przez kanał przejść ;) Podejrzewam, że chodziło o całe podłoże kanału.

Poganiani strachem wbiegli w prowadząca do celu alejkę.

prowadzącą

i przystanęli na jego skra,

ucięło :)

co mogło zawierać lub przenosić bakterie.

zarazki lepiej pasują do wirusów – bakterie to już żywe organizmy

 

Opko jest intrygujące. Jest tu wiele ciekawych rzeczy, mam trochę skojarzeń z filmem “Osada”, który mega mi się podobał. Limit mógł przystopować, ale jednak interesuje mnie dlaczego nie szli przeszukać miasta skoro świt. Mieliby circa 12 godzin na zrobienie map, wyznaczenie budynków, które należy zbadać itd. tymczasem działali trochę pod publiczkę, w myśl zasady “kto spęka ten ma najmniejsze jajka”.

Kwestia biologii nieco Ci się rozjechała, bo najpierw wirus, wirus, a potem bakterie, bakterie. To jednak inna para kaloszy, a jak wiadomo, od prawie dwóch lat, w kwestii wirusologii nie zagniesz Pana Polaka (nosacz sundajski śmieje się pod nosem, zacierając dłonie).

Końcówka wychodzi też nieco z rękawa. Nagle Kris ogarnia temat i wyjaśnia wszystko co trzeba. Nie jestem fanem takich rozwiązań, bo brak wcześniejszych zapowiedzi.

Poza powyższymi uwagami tekst jest jednak naprawdę fajny – czytałem z zainteresowaniem, a do tego ostatni rozdział zrobił co miał zrobić. To takie ludzkie, odsuwanie od siebie oczywistych konsekwencji – to nie mogło spotkać mnie, to nie moja wina. Ma to swój wydźwięk.

Jak to Krar ma w zwyczaju: 3P – pozdrawiam, polecam do biblio i powodzenia w konkursie :)

 

Pozdro!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Och, czy jest na świecie coś, co stalkerskie serduszka kochają bardziej, niż eksploracjia tajemniczych, poapokaliptycznych pozostałości cywilizacji słusznie minionych? Głupie pytanie. Czy tutaj pożywi się krwawym ochłapem ktoś, jak jak, wygłodniały podobnej natury przygód? Cóż, tu już odpowiedź musi być bardziej rozbudowana.

Mam po lekturze tak zwane mieszane uczucia. Niby jest fajnie, niby wszystko gra, ale. Wybacz, skupię się na, w moim odczuciu, mankamentach tekstu, bo to, co w nim dobre, to zakładam, że obaj wiemy.

Trochę przegadałeś to, co powinniśmy w toku akcji sami zobaczyć. Trzecia bodaj scena to dość długi infodump. Podobnie z rozwiązaniem historii. Wszystko to bohaterowie sobie opowiadają. Takie postawienie sprawy nie może podbijać tekstu w rankingach FIFA. Dodatkowo są do dość duże “paczki danych”, ogólnie odniosłem wrażenie, że w stosunkowo niewielki limit znaków upychasz zbyt rozbudowaną historię. No bo po co nam tyle informacji o szalonym Tomie i jego przykazaniach, skoro wiedza na temat jego koligacji z głównym bohaterem, którą w finale otrzymujemy, na losy trójki bohaterów wcale nie wpływa? Są już zakarzenie i po ptakach. Wspominam o tym, bo przeznaczasz na takie rzeczy znaki, które, w mojej opinii, mogły by pójść na to, co w podobnych historiach jest najbardziej istotne. Klimat. Tutaj nie do końca go złapałem. Niby jest ok, ale to jednak nie to. Wiem, strasznie subiektywne odczucie.

No i to, wokół czego cała ta historia krąży. Główny bohater i jego związek z budowlą, którą ostatecznie trójka naszych śmiałków penetruje. Cóż, tą sytuację można było rozegrac na różne sposoby (bohater odkrywa na budynku znak, który ma wytatuowany na ciele, co doprowadza go do myśli, że coś go z tym miejscem łączy, etc.), więc szkoda, że poszedłes tu na skróty. Ciągnęło go tam? No dobra, ale to nie są te najsmaczniejsze kluseczki. To jak rozegrasz podobne rzeczy, stanowi o jakości fabuły. Tu tkwią jej mechaniczne trybiki, a ty tak z głupia frant, cięgnęło go, to poszedł. No poszedł i myśmy z nim poszli, ale wolelibyśmy dostać się tam w bardziej subtelny sposób.

Reasumując, lubię podobne historie, więc przecztałem z przyjenością. Powyższe to to, czego zabrakło do płeni szcześcia.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie.

Outta

Bo rozmrożeni nie byli skażeni. Droidy, a raczej AI, cały czas miały kontrolę nad nimi i wyniosły poza Miasto, by się nie zarazili, bo Miasto nadal skażone. Ale po wyniesieniu poza miasto, tam gdzie nie ma już zarazy, AI wykonała zadanie i przestała mieć kontrolę nad tym gdzie przebywali, czego dotykali itd. Profilaktycznie zabija więc wszytsko co żywe, a co wejdzie do miasta. Ochroniły ich wtedy, ale powrotu nie ma.

A co rozumiesz jako skażenie, bo się trochę pogubiłam. Wcześniej pisałeś, że poza miastem skażenia nie było. To jest coś innego niż ta bakteria?

Co do reszty wątpliwości, to uznałem, że Miasto, kiedy coś mu sie porobiło z zasilaniem, mogło też ulec uszkodzeniu głębszemu. AI miasta mogła zgłupieć i rozciągnąć eksterminację nawet na rośliny. Teraz tak to sobie tłumaczę, bo wcześniej niespecjalnie się nad tym zastanawiałem, a teraz się muszę bronić :D:D

Najgorzej to jak jakaś menda przylezie (w sensie ja) i się przyczepi do szczegółów, co nie? xD

A moim zdanie to awaria AI lepiej wyjaśniałaby to, że miasto zaczęło zabijać ludzi niż ten motyw ze skażeniem. Rośliny to trudniejsza sprawa, bo przecież droidy ich nie wykończą, to by trzeba jakąś nową metodę eksterminacji opracować i to taką, żeby grzyb w kanałach przetrwał.

I już się nie musisz bronić ;). Opowiadanie jest bardzo dobre, a to są takie drobne nieścisłości, które sprawiają, że troszkę tu brakuje do ideału.

Z tym tkwieniem w miejscu, blisko Miasta, to własnie ze względów praktycznych – w nocy nie trzeba bać się zwierząt, bo nie podejdą, w dzień można iśc na łowy do lasu lub na szabry do Miasta. A poza tym, Miasto jest dla nich ważne, to niemal miejsce kultu, coś wiecznego, co występuje w legendach i opowieściach, które przekazuje się kolejnym pokoleniom.

Wiesz, tu się jeszcze zaczęłam zastanawiać. Łatwo napisać, że Twoje tłumaczenie mnie nie przekonuje, ale trudniej powiedzieć, co by mnie przekonało. I doszłam do wniosku, że rozwiązaniem mogłoby być dołożenie do tego jeszcze wątku Szalonego Toma. Gdyby osadnicy wierzyli, że muszą zostać blisko miasta, bo inaczej zginą, to byłoby to dla mnie mocniejsze.

PS> Dostałem dziś kapke weny i zacząłem pisać coś pozakonkursowego, co chciałem napisac od dawna. Na betę będę mógł Cię zaprosić, kiedy skończę? 

Jasne, ja betowania nie odmawiam :), tak że śmiało zapraszaj.

OK, jest postapo, twist na końcu, wszystko piknie. Ale. Trochę się ta historia rozłazi w szczegółach – dlaczego wyprawa ratunkowa nie ruszyła o świcie, dlaczego miasto aktywnie zwalczające chorobę pozostaje jedynym zagrożeniem, skąd biorą energię te mchy czy porosty rosnące w ciemnościach, dlaczego osada tak blisko miasta (to wyjaśniasz, ale dopiero w komentarzach). Coś mi się widzi, że limit zaszkodził opowiadaniu, lepiej by się czuło, gdyby miało co najmniej jeszcze pół tyle znaków.

Aha, ta amnezja bardzo wygodna dla autora. Acz motyw ciekawy, gdyby go subtelniej i wolniej rozegrać… Na przykład uproszczony wizerunek kuli może się znajdować na amulecie Krisa i już połączenie jest.

Bardzo fajne wykorzystanie tytułu.

 przystanęli na jego skra,

A tu ciągle coś niepotrzebnie iskrzy.

 

Babska logika rządzi!

Byłam ciekawa, jak podejdziesz drugi raz do tematu i widzę, że poszedłeś w zupełnie inne rejony :). Nadal mnie nie przekonuje, czemu musieli iść akurat w nocy (co innego, jakby ta noc po prostu ich zastała w trakcie poszukiwań). Najbardziej spodobała mi się część w sferze oraz końcówka, kiedy widzimy jak Zaskroniec i Borsuk zupełnie inaczej postępują.

Twoje poprzednie opowiadanie bardziej podchodziło mi klimatem, ale to jak widzę cieszy się dużą popularnością, a to najważniejsze :).

 Cześć Q

 

Miasto, a raczej jego sztuczna inteligencja, miało wybudzić nas kiedy będzie bezpieczne, kiedy zutylizuje wszystko, co mogło zawierać lub przenosić bakterie.

https://sjp.pl/utylizacja

Chyba nie pasuje – zaproponuję zneutralizuje. 

 

– Przepraszam. – Kris odbezpieczył zamek.

Hmmm… :}

 

O tym skraju już wszyscy napisali, więc się nie powtarzam. Sorki, ale tylko tyle wyłapałem, bo… byłem zbyt zajęty czytaniem :D. Po prostu przeleciałem przez ten tekst jak dzik przez buraki :P. Super! Fajnie zbudowany klimat, dozowana w umiejętny sposób tajemniczość, świetny plot-twist. Nie spodziewałem się, naprawdę, do samego końca.

Jedyne, do czego bym się doczepił to dialogi – chłopaki mówią w identyczny sposób, do tego każdy brzmi, jakby miał co najmniej licencjat z kulturoznawstwa, czy innej europeistyki :D. Żadnego urwał macia, jedwabiścia, czy wuja pana? ;] 

 

Gratuluje dobrego opo!

 

pozdro.

M. 

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Hej,

 

Pomimo, że podzielam większość uwag Alicelli co do nieścisłości w tekście, odczucia z lektury mam pozytywne, pewnie przede wszystkim dzięki wartkiej akcji no i twistom. Do połowy opowiadania myślałem, że w grę będą wchodziły zjawiska paranormalne i ludzie z wioski są tak naprawdę poltergeistami terroryzującymi normalne miasto, więc późniejszy rozwój wypadków mnie zaskoczył. 

 

Jeżeli chodzi o kwestie drobnoustrojów, to szczerze przy takim zestawieniu faktów ciężko mi cokolwiek dopasować, ale jak wiadomo science fiction niekoniecznie musi być całkowicie zgodne ze współczesnym stanem wiedzy, który przecież cały czas ewoluuje. Fajnie zagrałeś z tym swędzeniem, bo jest to odczucie antagonistyczne względem bólu – dlatego kiedy coś nas zaswędzi, drapiemy się (żeby lekko zabolało), a skutkiem ubocznym stosowania morfiny jest uporczywy świąd. Dlatego jeżeli ofiary z opowiadania czuł tak nasilony świąd, mogły nie czuć bólu, gdy niszczył swoje ciało, tak mi się przynajmniej wydaje :)

Co do sposobu roznoszenia, niestety nie mogę sobie wyobrazić organizmu, który mógłby działać w ten sposób, zbyt wiele sprzecznych elementów. Najbardziej prawdopodobne byłoby, gdyby była to bakteria produkująca neurotoksynę szkodliwą jedynie dla ludzi, a żyjąca normalnie w środowisku i powodująca bezobjawowe zakażenia zwierząt. W sumie takie warunki mogłaby teoretycznie spełniać np. Pseudomonas aeruginosa – cytując Wikipedię ‘żyjąca głównie w glebie i wodzie oraz na powierzchni roślin i rzadko na skórze zwierząt. Niekiedy można ją również wyizolować ze skóry ludzi o prawidłowej czynności układu odpornościowego’. Wykazuje ona także dużą oporność na antybiotyki, a jest tak kozacka, że podobno może nawet żyć w płynie do dezynfekcji. Gdyby zaczęła wytwarzać neurotoksynę, mogłaby pasować :)

 

Pozdrawiam!

 

Przyznam, że początek odrobinę mnie zaniepokoił – postapo i bohater z amnezją nie najlepiej wróżyły, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, że przy lekturze tekstu będę się nudzić. No i słusznie. Czuć ten ,,stalkerowski" klimat, miasto przypomina słynną zonę choćby przez to, że z początku nie wiadomo, czy nie zachodzą w nim zjawiska nadprzyrodzone (tajemnicze renowacje). Tym bardziej ciekaw byłem finału, który, co dało się przewidzieć, wyjawi prawdę o pochodzeniu Krisa. Fragment, w którym grupa ucieka przed nieznanym zagrożeniem, naprawdę trzymał w napięciu. Wyróżnić też trzeba zakończenie, zostanie mi w pamięci.

Dobry tekst, świetnie się czytało. 

Pozdrawiam! 

Przeczytałam już wiele opowiadań traktujących o losie grupy ocalałych z pogromu, zarazy czy innego kataklizmu i muszę powiedzieć, że ta opowieść niezwykle przypadła mi do gustu. A głównie dlatego, że sporo miejsca poświęciłeś zagadce istnienia miasta. Bo historii traktujących o ludziach, z różnym skutkiem radzącym sobie w nowej rzeczywistości, było wiele. I choć tu także zostawiasz im sporo miejsca, to najbardziej zaintrygowało mnie osobliwe miasto, jego permanentna samoodbudowa i to, co działo się w nim nocą. I cieszę się, że moja ciekawość została zaspokojona. Jestem też niezwykle zadowolona, że – kiedy już myślałam, że wszystko zostało wyjaśnione – mocno walnąłeś mnie w łeb bardzo zaskakującym finałem.

I tylko szkoda, że potykałam się o wcześniej wskazane, wciąż panoszące się w tekście usterki.

 

Nie raz py­ta­no go o sprze­daż urzą­dze­nia… → Nieraz py­ta­no go o sprze­daż urzą­dze­nia

 

Za­skro­niec chwy­cił za łuk→ Za­skro­niec chwy­cił łuk

 

Kris bez wa­ha­nia po­cią­gnął za spust.Kris bez wa­ha­nia po­cią­gnął spust.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

Krótko będzie, bo właściwie chyba wszystko już zostało we wcześniejszych komentarzach powiedziane.

Fajny pomysł, ale IMO trochę się rozłazi. Nie rozumiem, czemu szli o zmroku. Nie rozumiem motywacji bohatera. Ok, Pająk mu pomógł, ale chyba nie po to, żeby bez sensu narażał życie. Poza tym bohater ma żonę i dzieci, im też coś jest winien. Już nie wspomnę o tym, że ciągnie za sobą przyjaciół.

Ten wirus to chyba panował nie tylko w mieście, inaczej wokół masta byliby jeszcze jacyś ludzie. Jednocześnie wirus atakował wszystko. No to co Ci rozmrożeni i rozmnożeni jedli? Nie było zwierząt, z roślinam też problem, bo skoro wirus przetrwał w czymś roślinnym, to mógł rośliny atakować.

Klimacik jest fajny, zakończenie też mi się podoba, ale zabrakło mi dbałości o detale.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Outta Sewer – Dwa metry pod ulicą

Sam pracuję dwa metry pod ulicą i czasem mam w biurze aromat zeszłorocznych skarpet, ale na szczęście do tej pory żadna epidemia ode mnie nie wyszła. Podobało mi się. Masz klimat tajemnicy, a ja lubię opowieści o miastach, choćby i okrutnych. Co prawda, musiałem trochę niewiarę zawiesić w pewnych miejscach, a w innych postawić w drzwiach, po czym kopnąć ją w cztery litery, aż odleciała do sąsiedniej dzielnicy. Najsłabszym punktem była społeczność – przy tej ilości zgonów i przy ilości początkowej ludności nie widzę możliwości, aby przetrwali. Do tego od początku wiadomo, że uczestnicy wyprawy z niej nie wrócą… Albo tylko ja tak myślałem, ale pożegnanie z żoną? Krzyż na drogę, chłopie! Nie wracasz!

Tak więc trochę z realizmem pojechałeś po bandzie, ale zdecydowanie nadrobiłeś klimatem. Byłem bardzo ciekawe, co tam znajdą w mieście i skradanka wraz z ucieczką przed niewiadomym wrogiem (bardzo dobrze, że go nie pokazałeś) udała się znakomicie.

Technicznie nic mi się nie rzuciło.

Koniec i opis choroby sprawny, fajny, przerażający. Aż musiałem łyknąć korzeniówki.

Zdrówko! 

 

Dobre jest. Tyle już napisano, że nie będę rozwodził. Dobre twarde lądowanie, otwarte pytanie, czy obdarty gość dotrze do wioski, czy padnie trupem wykrwawiony. Podobają mi się postacie, są żywe. Na mój rozum powinni pamiętać więcej o dawnym życiu, o technologiach, ale to mi generalnie nie przeszkadzało.

Pozdrawiam

Dziękuję Wam wszystkim za komentarze i przeczytanie tekstu. Z uwagami jak najbardziej się zgadzam i sam teraz uważam, że tekst jest wybrakowany, więc w najbliższym czasie dam mu nieco pooddychać, uwazględniając Wasze obiekcje, zarzuty i propozycje, rozszerzając go o kilka tysięcy znaków, żeby ten wypadek przy pracy miał ręce i nogi.

 

Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam ciepło w tę grudniową noc ;)

 

Q

Known some call is air am

Cześć Outta!

 

Bardzo przyjemne postapo, ma w sobie coś ze starych falloutów imho (w kwestii klimatu, bo fabuła to inna bajka). Poznajemy poszukiwaczy, którzy postanawiają odnaleźć kolegę. Powoli wchodzimy w świat ludzi żyjących na skraju tajemniczego miasta duchów, którzy postanawiają udać się do metropolii pomimo nadchodzącej nocy.

Udało ci się dobre zbudować atmosferę tajemnicy i niepewności, długo nie dajesz jasnych wskazówek, czy miasto jest zwyczajnie wymarłe czy też faktycznie mieszkają w nim jakieś złe moce (albo mieszkańcy lubiący mocną porę). Powoli odsłaniasz karty, delektując się wędrówką trzech ciekawskich.

Końcówka robi wrażenie nieco pospiesznej, tutaj jakby trochę się pospieszyłeś (albo może ja chciałem się tą atmosferą tajemnicy jeszcze podelektować), ale wszystko do siebie pasuje i tworzy logiczną całość, choć trochę zabrakło detali i stopniowania napięcia. Pamięć Krisa też wraca jakoś tak niesamowicie szybko, ale tu widzę nieśmiałe widmo limitu.

 

Z rzeczy edycyjnych:

Wreszcie dotarli na wielki plac wokół sfery i przystanęli na jego skra, obawiając się wchodzić na pusty,

Literówka

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Tylko Bóg wiedział[+,] co się dzieje nocami na szerokich ulicach, w alejach, na placach oraz pomiędzy budynkami, w ich wnętrzach, piwnicach, na dachach.

Nie miałem nic, nie wiedziałem[+,] kim jestem i skąd się tu wziąłem.

Żaden z nas nie wie[+,] co się dzieje w Mieście nocą.

Czasowniki muszą być czymś rozdzielone, przejrzyj tekst pod tym kątem.

– Szklany odłamek, ani chybi z drzwi wejściowych. Weszli do środka. 

To ktoś mówi?

 

Podobało mi się :)

 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka