- Opowiadanie: fanthomas - Śmiertelnie poważni

Śmiertelnie poważni

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Śmiertelnie poważni

 Klemens znalazł się w zaświatach. Zamiast Świętego Piotra lub gromadki cherubinów, natknął się na siedzącą przy stoliku z Ikei Śmierć. Zaoferowała mu, że jeśli wygra z nią w szachy, wróci do żywych.

 – Czemu to zawsze muszą być szachy? – zapytał Klemens.

 – To klasyczna gra znana wszystkim na świecie.

 – Ale ja nie umiem w to grać. Szachy są nudne i skomplikowane.

 – Wolisz od razu się poddać?

 – Nie ma mowy. Od jak dawna w to grasz?

 – Od kilku tysięcy lat. A może milionów? Czy to ważne?

 – Czy ktoś już z tobą wygrał?

 – Parę osób… w starożytności. Od tego czasu trzymam formę.

 – Przecież to nieuczciwe. Ja nigdy nie grałem w szachy.

 – A warcaby?

 – Też nie, mój ojciec był anarchistą, uważał, że te gry są zbyt ugrzecznione. Zabierał mnie na zapasy i walki kogutów. Okazjonalnie na rolki. O, właśnie, może dla odmiany się pościgamy?

 – W sumie trochę zbrzydły mi już te szachy. Ileż można… Ale nie ma tu rolek.

 – Ścigajmy się pieszo. Jeśli wygram, wracam do żywych?

 – Zgoda. Jedno odstępstwo od regulaminu nikomu nie zaszkodzi.

 – Chyba przydałyby ci się suplementy z wapniem – stwierdził Klemens, kiedy Śmierć wstała i strzeliło jej w kościach.

 – Nie obrażaj mnie, bo zaraz się rozmyślę.

 Klemens wyobraził sobie, że Śmierć musiała być kiedyś seksowną kobietą. Nawet teraz go pociągała, ale wolał nie ujawniać swoich ukrytych fetyszów. Zawsze leciał na chude laski.

 Ustawili się w jednej linii, metą miała być odcięta ludzka ręka, którą Śmierć znalazła pod stolikiem.

 – Na trzy – powiedział Klemens. – Raz… Trzy!

 – Hej! A gdzie dwa?

 Śmierć wystartowała z opóźnieniem. Na dodatek, gdy zaczęła niebezpiecznie zbliżać się do Klemensa, ten podciął jej nogi. Śmierć gruchnęła na ziemię, łamiąc sobie kilka kości.

 – Dobrze, że nie czuję bólu – szepnęła do siebie. – Ale gniew we mnie buzuje.

 Klemens pierwszy dotarł na metę. Śmierć dobiegła chwilę później.

 – Wygrałem! Wygrałem!

 – Oszukiwałeś.

 – Nie było mowy, że nie można. Ty na pewno też oszukujesz w szachy.

 – Tak?

 Śmierć wyciągnęła z kieszeni czarnego płaszcza składaną kosę, którą szybko rozłożyła, po czym odcięła Klemensowi głowę, nim ten zdążył mrugnąć.

 – Niestety to ja tutaj dyktuję warunki i nienawidzę oszustów.

 – Zaraz! Zaraz! Co to ma znaczyć?

 Śmierć obejrzała się. Słów tych nie wypowiedział Klemens, który niestety nie miał już możliwości do zgłaszania obiekcji, a skrzydlaty dzieciak, który nagle się pojawił.

 – Putto? A ty tu czego? Znów latasz nago, ty zboczeńcu!

 – Muszę cię ostrzec. Ci na górze bardzo się denerwują.

 – A to czemu?

 – Złamałaś sporo zasad. Po pierwsze nie grałaś w szachy, tak jak nakazuje regulamin. Po drugie, ten człowiek wygrał, a ty ucięłaś mu głowę.

 – No i co z tego? Oszukiwał.

 – Niestety złamałaś regulamin. Wiesz co cię teraz czeka.

 – Nawet nie żartuj.

 Obok Putto pojawiło się dwóch golemów, którzy bez zawahania chwycili Śmierć za chude ręce i pociągnęli za sobą. Nie było sensu się opierać.

 Wystarczyło kilka kroków i znaleźli się w przestronnej sali pełnej dusz, demonów i aniołów, zajmujących miejsca na widowni. Na środku zaś siedziało trzech sędziów w białych togach, siwych mężczyzn z długimi brodami.

 – Zgromadziliśmy się tutaj, gdyż Śmierć złamała regulamin – powiedzieli wszyscy trzej jednocześnie. – Jest to jak wiadome karane śmiercią, ale w tym przypadku niestety nie możemy tego zrealizować z wiadomych powodów. Znaleźliśmy za to odpowiednie rozwiązanie zastępcze.

 Śmierć metaforycznie przełknęła ślinę.

 – Co to oznacza? – zapytała.

 – Przyda ci się trochę wolnego. Masz zaległe jakieś… miliard godzin urlopu. Wykorzystasz go w bardzo egzotycznym miejscu. Na Ziemi.

 Śmierć zaczęła krzyczeć i błagać o litość, ale zagłuszyły ją wiwaty dochodzące od strony widowni.

Śmierć ocknęła się w pobliżu osiedlowego sklepiku, ubrana w strój Mikołaja. Pijacy siedzący na pobliskiej ławeczce zaczęli rechotać. Nie zdawali sobie sprawy z kim mają do czynienia. W obecnej sytuacji Śmierć niewiele mogła im zrobić, co najwyżej pokazać środkowy palec. Szybko zrzuciła niepasujący do sytuacji strój i stanęła kompletnie naga przed żulami.

 – O kurde – rzekł jeden z nich, a z uwagi na to, że nie miał najwyraźniej niż więcej do powiedzenia, od razu zasnął.

 – Jaki chudzielec. Amonorektyk normalnie – wyszeptał drugi i pociągnął solidny łyk z flaszki.

 Śmierć w międzyczasie odeszła. Zdała sobie sprawę, że trafiła na okres Bożego Narodzenia, wszędzie wisiały ozdoby i kolorowe światełka, a po ulicach spacerowali brodaci menele, dla niepoznaki odziani w czerwone szaty z logo Coca-coli na piersi. Ktoś gdzieś śpiewał kolędę.

 – Ale trafiłam – powiedziała do siebie. Gdyby chociaż było Halloween mogłaby się łatwo wtopić w otoczenie. Widok szkieletora nie budził jednak wbrew pozorom należnego przestrachu. Śmierć była tym naprawdę zaskoczona. Od kiedy ludzie stali się tacy tolerancyjni? Powinni już dawno wytykać ją palcami. Czyżby Robert Biedroń został prezydentem?

 Nagle usłyszała cichy głosik dochodzący od strony chodnika.

 – Pani Śmierciu… Tutaj… Na dole…

 Leżała tam kupa. Nie było wątpliwości, że to z niej dochodził ów głosik. Czyżby jakaś niedobra dusza, którą niegdyś zabrała, doświadczyła reinkarnacji, wcielając się w odchody?

 – Pani Śmierciu… Weźmie mnie pani ze sobą? Ja już nie chcę być gównem.

 – A kim byłeś wcześniej?

 – Nie pamiętam.

 – Nie mogę cię zabrać, bo już nie mam takiej mocy. Odesłali mnie za… pewne uchybienia.

 – Szkoda, ale powiem pani, że miałem pewne sny. Widziałem przyszłość i czeka nas apokalipsa.

 – To chyba niedobrze. Mnie coś ostatnio łamie w kościach, może to faktycznie zapowiedź czegoś grubszego.

 – Pani Śmierciu… A kto teraz zabiera ludzi w zaświaty?

 – Nie mam pojęcia. Czeka nas kryzys, jak sądzę. Ludzie, ani inne byty, nie wejdą w zaświaty, dopóki tu jestem. Szykują się potworne kolejki.

 – Ojej, to chyba jednak poczekam na lepsze czasy. Jeszcze by mnie zadeptali.

 Śmierci zrobiło się żal biednego gówienka, a że nie dysponowała narządem powonienia, nie przeszkadzało jej wziąć je do ręki i zabrać ze sobą. Zyskała tym samym idealnego towarzysza do rozmów. A trzeba przyznać, że lubiła sobie pogadać.

 Gówienko było równie bezdomne jak Śmierć, więc zamieszkali razem w ruderze bez dachu, w której gromadzili się biedacy i żule. Nie byli przesadnie zdziwieni widokiem szkieletu rozmawiającego z odchodami.

 – Wy to macie dobrze – powiedział jeden z meneli. – Nie musicie jeść ani pić, a jednak żyjecie. Jesteście zombie? Zjecie mój mózg?

 Śmierć słyszała, że od picia alkoholu mózg kurczy się do rozmiarów orzeszka ziemnego. Gdyby to była prawda nie najadłaby się zbytnio.

 – Może spróbowałabyś sił jako modelka ? – zaproponowało gówienko. – Tam lubią szczupłe kobiety.

 – Trzeba mieć trochę skóry na kościach, prawda?

 – Tam wszyscy chodzą w ubraniach. Nawet nie zauważą.

 Przyjemne plany na przyszłość przerwał im odgłos grzmotu. Dopiero potem błysnęło, jakby ktoś pomylił sobie kolejność. Rudera jeszcze bardziej zapadła się w sobie, kiedy zjawił się w niej nagi chłopiec o twarzy aniołka – Putto.

 – Jak mogłaś tak upaść? – zapytał, kręcąc głową.

 – Nie moja wina. Trzeba było mnie tu nie wysyłać.

 – Mam informację z góry. Możesz wracać.

 – Naprawdę? Straszne kolejki się zrobiły, co? Jeden dzień mnie nie było i poczekalnia dla umarłych pęka w szwach?

 – Nie o to chodzi, zatrudniliśmy nowego Śmiercia-szachistę i bardzo chciałby się z tobą zmierzyć.

 – Co takiego? Kto to jest?

 – Niejaki Kasparow. Szuka równego sobie przeciwnika. Ci umarlacy to straszne lewusy jeśli chodzi o szachy.

 – Jak rozumiem to gra o wszystko? Jeśli wygram, wracam do roboty, jeśli nie, z powrotem na Ziemię?

 Putto pokiwał głową ze smutkiem.

 – Na to wygląda.

 – No dobra. A jak mam się dostać na górę?

 Znów błysnęło, huknęło i obok Putto pojawiła się drabina sięgająca nieba.

 – Chyba żartujesz. Mam lęk wysokości – stwierdziła Śmierć.

 – Może jeszcze powiesz, że kręci ci się w głowie, gdy spoglądasz na dół? Tyle lat nad Ziemią i się nie przyzwyczaiłaś?

 – No dobra, niech będzie.

 – Nie zostawiaj mnie! – wykrzyknęło gówienko. – Będę tutaj takie samotne.

 Śmierci zrobiło się żal nowego przyjaciela.

 – Nie martw się. Wrócę po ciebie.

 – Mam taką nadzieję.

 Śmierć nie zamierzała bynajmniej odpuścić nowemu szachiście, który zajął jej miejsce. Wygra z nim, choćby to oznaczało, że więcej nie spotka się z gówienkiem.

 Znów rozległ się grzmot, potem odgłos przypominający rozdzierane ubranie i Śmierć znalazła się z powrotem u siebie. Tym razem jednak stała po niewłaściwej stronie stolika.

 – Davay igrat' – powiedział Kasparow.

 ****

 Gówienko obawiało się żuli. Co prawda śmierdziało nie gorzej od nich, ale wyraźnie nie mieli ochoty przebywać w jego towarzystwie. Nagle usłyszało dźwięki dzwonków i nucenie kolędy. Do rudery weszła jakaś postać, przypominająca śmierć. Czyżby kolędnicy? Nie! Musiała przegrać w szachy, bo to przecież…

 – Pani Śmierciu? To ty? – zapytało gówienko.

 – Przyszłam po ciebie. Obiecałam, że wrócę.

 Gówienko się ucieszyło, ale zaraz zmarkotniało.

 – Co robisz? – zapytało, nie wiedząc, co zaraz je czeka.

 Śmierć rozdeptała gówienko bez mrugnięcia okiem, co akurat w przypadku kogoś, kto nie miał oczu nie było trudne.

 – Teraz kiedy też nie żyjesz, trafisz do mojej krainy. Będziemy mogli być na zawsze razem.

 Od tamtej pory Śmierć witała wszystkich umarłych, przybywających by zagrać z nią w szachy, z gówienkiem siedzącym jej na ramieniu.

 Kasparow niestety nie miał tyle szczęścia.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo ładna bajka, mnie tylko to na ramieniu trochę zobrzydliwiło.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Czytało się okej. Od strony kompozycji mam pewne wątpliwości – na początku wydaje się, że głównym bohaterem jest Klemens, później okazuje się, że był tylko wstępem do właściwej historii. Bizarryczne wstawki to zdecydowanie nie moje klimaty. 

It's ok not to.

Witaj.

Treść opowiadania jest dla mnie tak dużym szokiem, że jestem pełna podziwu dla Twojej pomysłowości. Ja nigdy bym nie wpadła na rozmowę Śmierci z odchodami i ich – że tak to ujmę – pozgonną przyjaźń. 

Sporo elementów z naszego życia współczesnego, lokowania produktów i osób. :)

Humor absurdalny z pewnością nie jest łatwym i brawa za odwagę. 

 

Z technicznych dostrzegłam:

Może spróbowałabyś sił jako modelka ?

Do rudery weszła jakaś postać, przypominająca śmierć

 

Pozdrawiam.

Pecunia non olet

Żałuję, że nie została modelką;)

Zakręcone okrutnie, ale czyta się.

Lożanka bezprenumeratowa

Żałuję, że nie została modelką;)

 

Krytycy stwierdziliby, że jest za gruba.

 

Fanthomasie, nie wiem czy to zamierzone, ale twój short ma interesujące przesłanie. 

Widzę odwołania do “ostatni będą pierwszymi”. Śmierć schodząca między bezdomnych, tylko kupa rozpoznaje jej prawdziwą naturę i na końcu siada jej na ramieniu i “sądzi umarłych”. 

To pewnie tylko bizarro i moja nadinterpretacja, ale w twoim shorcie ci najsłabsi, najobrzydliwsi i najbardziej wzgardzeni w końcu okazali się najbardziej ogarnięci i wartościowi. 

 

 

Dzięki wszystkim. Silveradvent może nie do końca wszystko zamierzone, ale cieszę się, że jakieś przesłanie udało się odnaleźć :)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Zabawne opowiadanie, mimo poważnych tematów w tle. Elementy bizarro fajnie wkomponowane, bez zbytniego nagromadzenia czy epatowania. Jestem pod wrażeniem pomysłowości.

Zgadzam się z przedpiścami, wystąpił mały zgrzyt w sposobie narracji – najpierw głównym bohaterem wydaje się Klemens, później śmierć. Chyba że było to zamierzone.

Z lekka zabawne, acz w pewnym momencie sprawa zrobiła się śmierdząca. Szkoda, że nie pokazałeś pojedynku z Kasparowem. I ciekawi mnie, co się właściwie z nim stało. A śmierć musiała być naprawdę niezła w te klocki.

Babska logika rządzi!

Hej, Fanthomasie!

 

To co znalazłem:

– Jest to jak wiadome karane śmiercią

Jest to, jak wiadomo, karane śmiercią

Śmierć metaforycznie przełknęła ślinę.

 – Co to oznacza? – zapytała.

 – Przyda ci się trochę wolnego. Masz zaległe jakieś… miliard godzin urlopu. Wykorzystasz go w bardzo egzotycznym miejscu. Na Ziemi.

 Śmierć zaczęła krzyczeć i błagać o litość, ale zagłuszyły ją wiwaty dochodzące od strony widowni.

Śmierć ocknęła się w pobliżu osiedlowego sklepiku, ubrana w strój Mikołaja. Pijacy siedzący na pobliskiej ławeczce zaczęli rechotać. Nie zdawali sobie sprawy z kim mają do czynienia. W obecnej sytuacji Śmierć niewiele mogła im zrobić, co najwyżej pokazać środkowy palec.

Śmiercionośny tekst ;)

Ktoś gdzieś śpiewał kolędę.

 – Pani Śmierciu… Weźmie mnie pani ze sobą? Ja już nie chcę być gównem.

I to jest moment, w którym humor zamiast śmieszyć zaczyna żenować… jeszcze jedna szansa.

– Może spróbowałabyś sił jako modelka ?

Zbędna spacja przed pytajnikiem

Dopiero potem błysnęło, jakby ktoś pomylił sobie kolejność

Przed wieloma akapitami masz dodatkową spację. Widać to choćby w powyżej zacytowanym śmiercionośnym fragmencie (tam gdzie śmierć jest jedna nad drugą).

 

Był w tym pomysł, kilka zabawnych momentów, chciałeś przekazać swoją myśl, ale czy naprawdę nie dało się tej metafory przedstawić inaczej niż “gówienkiem”? Wiele jest mizernych i wzgardzanych bytów, jakie można jednym krokiem rozdeptać. U mnie to mocno rzutowało na odbiór.

Zaletą tekstu jest tempo. Wszystko idzie dynamicznie, absurd/bizzarro wchodzą, jest naprawdę fajnie. Do tego lekkie, podrzuciłeś kilka smaczków. Humorem lekko rozluźniłeś, po czym wjechało “gówienko”… :)

Miej tylko, proszę, na uwadze, że z humorem tak już jest, że niektórzy łapią się za głowę gdy inni zaśmiewają w głos. Po prostu u mnie nie trafiłeś :)

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Ogólnie fajny tekst, niby zabawny, ale nie do końca. Nie przepadam za “gówienkowym” humorem, ale gdyby to był jakieś małe zwierzątko, szczur na przykład, to nie wywołałoby takie niepokojącego efektu i wydaje mi się, że tekst byłby słabszy. Ciekawe, czym sobie gówienko zasłużyło na taki los.

Cóż, przeczytałam, ale nie mogę powiedzieć, że to była satysfakcjonująca lektura.

Szkoda, Fanthomasie, że nie uprzedziłeś, że w szorcie snuje się woń bizarro.

 

nie miał już moż­li­wo­ści do zgła­sza­nia obiek­cji… → …nie miał już moż­li­wo­ści zgła­sza­nia obiek­cji

 

Obok Putto po­ja­wi­ło się→ Obok putta po­ja­wi­ło się

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika putto.

 

czer­wo­ne szaty z logo Co­ca-co­li na pier­si. → …czer­wo­ne szaty z logo Co­ca-Co­li na pier­si.

 

obok Putto po­ja­wi­ła się… → …obok putta po­ja­wi­ła się

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Za mało abstrakcyjne na bizarro moim zdaniem, po prostu taka absurdalna historyjka. Chyba że chodzi o obecność gówienka? ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Toteż nie twierdzę, że to bizarro pełną gębą, a tylko że w opowiadaniu daje się wyczuć ten szczególny i charakterystyczny zapaszek. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka